Karlinscy/Odsłona IV
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Karlinscy | |
Podtytuł | Tragedya w pięciu odsłonach | |
Wydawca | Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta | |
Data wyd. | 1874 | |
Miejsce wyd. | Lwów | |
Źródło | Skan na commons | |
| ||
Indeks stron |
Pochylił głowę — pot mu z czoła spada —
Może łzy — czoło odwrócił i zasnął —
Takiego syna zostawiłem w domu —
Zasnął — niech spocznie — nasz wódz człek bez trzewiów —
Pragnie się wyżej posunąć w swym stopniu,
Im głębiej zepchnie — tem się sam wyniesie!
Dziwne, że on też tak dużo wytrzymał,
Mnie by już dawno diabli byli wzięli —
Z samego strachu — he — he — he, ciekawy!...
(odchodzą)
Przeszli — o! gdyby zasnąć choć na chwilę...
Ojcze mój!... matko!... co się z wami dzieje!...
O matko! czuję łzy twe jak mi na pierś
Padając palą... jak ogień! o Maryo!...
Ja wiem że ty mnie długo nieprzeżyjesz —
Tobie o Boże dzięki! że za Polskę
Życie dać przyjdzie — wszak zawsze marzyłem
Kiedyś!... na polu chwały paść śród braci!..
Dziś — takem młody — szczęście mnie czekało —
Lecz większe czeka! o! bądź wola twoja —
Jakże mi słabo... od nich niechcę wody —
Jutro mi piersi te kula rozedrze,
Gdyby choć serce matka obaczyła
Ile kochało ją!... i ty o Maryo! —
Jutro mnie ziemią przysypią — o straszno!
Pomyśleć groza! o żal mi błękitu!...
W ciemności będę zagrzebany leżał...
Boże mój! oddal tę słabość ode mnie
Niech jako rycerz skończę — i wiem za co!...
(Wchodzi zwolna czytając list, w drugim ręku z kielichem.)
Ha ha! ten hetman! ze swej wysokości
Zniża się — raczy pisać do Banity,
Wyrzekł się tronu — winogrona kwaśne
Bo za wysoko — i z Batorych bajka!...
A! schodzi ziarno krwią Samuelów siane!
Orle Samuelu! dzisiaj daj się pomścić! (czyta)
„Wolny głos każdy ma z obywateli
„W rzeczpospolitej — a wielkiej Ojczyznie,
„Lecz pomnij Waszmość ne quid detrimenti
„Capiat Respublica![1] — jeżeli bryźnie
„Krew bratnia z waszej przyczyny, na sądzie
„Ostatnim — będzie krwawić waszą szatę! (do siebie)
Tędyś mój ptaszku! wszakżeś się sam wahał —
I gdyby prymas, z którym nieżartować,
Nie był cię nakrył czerwoną sutanną,
Byłbyś inaczej spiewał — a! ten prymas
Słyszy jak trawa rośnie — lepiej niźli
Pan hetman (czyta)!
„Śmiem też przypomnieć waszmości
„Nie jako hetman i kanclerz korony
„Lecz jako brat szlachcic w Rzeczypospolitej,
„Że zbrojno na tron elekta wprowadzać,
„To rzecz niegodna — cale niemożebna
„W tym wolnym kraju — elekt stracił prawo.
„Biada tym co najpierwsi najezdnikom
„Do Polski wolnej pokazali drogę!
„Więc się Waść nawróć ku nam — i idź z nami!
„Jeżeli kiedy była dobra pora
„Oczyścić się i wrócić na tę drogę,
„Którą wspaniale chodzili ojcowie,
„To ano teraz — jest szerokie pole —
„Nie czyńcież gwałtu waszemu sumieniu,
„Błagamy waści w ojczyzny imieniu!“ (gwałtownie)
Dumny despoto! zjadłeś wilcze zęby!...
Z pogróżek tych drwię! na namowym głuchy. —
Ty śmiesz mi grozić — o! list ten na końcu
Tej szabli krwawo błyśnie w oczy tobie!
Żeś z Siedmiogrodzką krwią zbratał Jelita!
Żeć dał buławę i pieczęć, to sądzisz,
Że będziesz deptał — ścinał — że dasz rady?
Jeślim zszataniał zemstą — to szataństwu
Winien kto? czekaj! ganić mnie — ha! ty — mnie?
Jako żakowi przypominać moje
Szlachcica względem kraju obowiązki
I jako żaka uczyć obyczaju —
Ha — dobrze temu co niezadarł ze mną —
Bo krwią się znaczy obelga zadana (trze czoło)
Tak! we mnie czarno! — ale na tę drogę
Kto mnie pchnął? przemoc — ona mi zaparła
Powrót — gdzie wrócić? po śmiech? po ohydę?
I cienie brata na śmieszność wystawić?
O mój hetmanie, tak ciebie zdruzgoczę!
Gdzie dziś ta szlachta co cię ubóstwiała?
A! zadziwiłeś się na gwarnem polu
Elekcyi że cię tak zimno przyjęli —
Siedzisz w Krakowie — dobędziem Krakowa —
Mój kandydacie — przed Maksem uderzysz
Czołem! a wtedy pan Zborowski górą!
Za długie lata twego hetmanienia,
Co rozsypały dom nasz jak perzynę,
Runiesz, jak dąb co urósł zbyt wysoko!
Wnet by już dostał konarami nieba,
Gdyby nie tykał piekła swym korzeniem
I wyrwie burza korzenie co pycha
Tak rozpostarła — zaryczą pioruny —
W grobach się wstrząsną kości, błysną łuny,
I padnę — ale zemszczę się jak szatan! (po chwili)
Toć mam wolnego głos obywatela,
I dzielne książe co tyle rokuje
Obietnic swoich, mocą, dla Polonii,
Wolę — niż brać tam z za morza nie znane
Panię, co wzrosło między Jezuity,
Którego ojciec na pasku prowadzi,
I jeszcze jechać nawet nie pozwala;
Estonia w gardle! nią się zadławicie!
Może wtórego przyszlą Posewina,
Gdy ten pozwoli — to nam przyszle syna!...
Ha — tego zamku pun[2] Karlinski broni,
Wróg mój ponury — a niemy i groźny.
Iść jedną partyą — dłoń w dłoń, z moim wrogiem
Który mi życie zatruł — choć niechcący,
Przeto żem niegdyś (daj diabłu wspomnienie!)
Żem kochał pannę, co jego wolała!
I mych afektów piekielne płomienie
Z wstrętem rzuciła — ha! ha! ha! ha! ha! ha!
Czekajcie przyszedł dzień mój! dzień odwetu!
I pierwej pan Bóg szatanom przebaczy,
Niż wam Zborowscy! czarna moja gwiazda
Ale choć wieczór rozkoszą się pomścić
I w noc piękniejsza łuna na niebiosach
Temu co stracił wszystko! — dziś im oddam!...
I na tych gruzach, w boju, krwawym dymie
Wrogom zabłysnę — jako od lat pragnąłem!
I co krwie we mnie, co głosu szlachcica
To przeciw tobie królewiczu Szwedzki!
Hetmanie w czarnej po królu żałobie,
Tobie Tęczyński i Karlinski tobie...
Poruszę piekło!...
Na ojczyzny grobie!
Co kopie pycha!
Wszelki duch! te głosy!
Ktoś ty młodziku zuchwały? kto skuł cię?
Ja synem Polski — kość z kości, więc cierpię!
Nim powiem ktom jest, pytam ciebie panie
Ktoś ty? co w Niemców ucztujesz obozie,
Kiedy ojczyzna najechana, w boju
Krwawi się marnie. Wiedz panie Zborowski,
Żem jest Karlinski — syn Kaspra — że Niemcy
Przykuli mnie tu w niewoli — lecz wolę
Nad twoją wolność! co swawolę rodzi,
Rzeczpospólitej drogie zdrowie psuje,
Na takie sprawy ja z pogardą — pluję!
Milcz harde dziecko! twe szczęście w tej chwili,
Żeś do twej matki tak bardzo podobny...
Tak ją kochałem! (do siebie)
Wtedy byłem inny!
(zamyśla się)
Inaczej, by cię skłuła ta szablica!
Tu przykutego! w sam raz na szlachcica!
Zamorskie baczę masz waść obyczaje,
Rozkuj mnie — zrąb się ze mną — a zobaczym!
Malcze bądź cicho! jak mi pamięć droga
Twej matki — tak mi się podobasz! tęgiś!
Kto cię tu przykuł — muszę cię uwolnić
Szlachetnie zemszczę się! mam świadkiem — Boga!
Wara waszmości! jam jest zakładnikiem —
Tyś wrogiem ojca — z twej ręki nie przyjmę
Wolności mojej —! patrz to twoje Niemcy
Tu mnie przykuli, jeńca... ojcu memu
I matce — matce!... podali warunki,
Że jeźli zamku niezdadzą — mnie jutro
Na mur przykują — aby pierwsze działo
W pierś mą trafiło! to są twoi ludzie!...
O! czyżem wiedział! uwolnić go! zaraz!
Niech żyje książę Maks! on Polski królem!
Polaków sprzątniem!...
Zaludnim Niemcami!
I zabierzemy Frajliny do siebie!
Niech żyje król Maks!
Wivat! wivat! wivat!
Gdzie jest wódz Schmerzenfroh?
Dziś niewidzialny po wczorajszej uczcie,
Tam! jak zabity chrapie w swej komnacie!
Ja go obudzę!
Drzwi zamknięte panie!
Ja je otworzę! (rozbija drzwi szablą i wchodzi.)
Na tem posłaniu jak się spi pan Polak?
Głuchy pan Polak — spi — to obudzimy —
(daje mu szczutka.)
Głuchy pan Polak — (targa go za ucho.)
Ha! ha! ha! ha! ha! zdrowie!
Niech żyje wolność, co się jutro skończy!
Kto go tu przykuł.
Ja!
Rozkuć natychmiast!
Nigdy — chciał uciec — więc będzie przykuty!...
Grzmoty i piorun! niech się raz nauczą
Słuchać i milczeć!
Znasz ten pierścień?
Księcia!
Ale go rozkuć nie dam! bo się ważył
Na arcyksięcia personę... wymyślać.
Ja w arcyksięcia imię mam moc kazać!
Jeżeli takie wasze rządy w Polsce
To was odstąpię — do Szweda. Rozkujcie!
Nie, mówię! jeźli sprawy tej odstąpisz
To także będziesz niewolnikiem naszym.
Ha! sto szatanów!! (Śpiew za sceną.)
Spij dzieciątko!
Niemowlątko!
Spij orlątko!
Kołyską zbroja,
Dziecino moja
Ochrzczona z łez zdroja!...
Boże! głos matki! nie mogę łez otrzeć!.
(Spiew za sceną.)
Kiedy się orłu orlę narodzi,
Niesie go w chmury do słońca,
Jeźli wzrok zmruży gdy słońce wschodzi,
To z nieba w otchłań go strąca...
Jeźli nie zmruży orlej źrenicy,
W radości ulata chyżej,
I kracze chwała! orlej rodzicy
I leci wyżej — i wyżej!
Kto jest ta baba? czemu ją puścili?
Jam stara wróżka — i zbliżyć się ważę,
By wam powróżyć — szczęście i zwycięstwo!
Dla siebie schowaj stare niedołęztwo!
Albo temu tu, powróż z skutej ręki!
O chętnie! ano rycerzu maleńki,
Dajno mi ręki! (do Izydora szepcząc.)
Mielęcki z zbrojnemi
Wpadnie, odbije cię — (głośno)
Bo ci panowie
Nie wierzą w wróżby — a stara cyganka
Wie dużo! więcej niźli wam się zdaje,
Słyszała wiele — zna nie jedne kraje...
O synu! dziecię!... nie mogę! zgubiłam
Wszystko! lecz rozum z rozpaczy straciłam,
O święte dziecko!!!
Ludzie bez wnętrzności!
Czy głosy matki mimo was przebrzmiały?
Jam jego matka! cóż on — ja com winna!
Czy macie dzieci? staniecie przed Bogiem!...
Przebóg! Barbaro!... (po chwili.)
Ha! niewiasto dumna!
Ja ci mówiłem, że ten dzień nadejdzie,
Gdzie u nóg moich będziesz się czołgała!...
Jak święty Józef mąż twój tam pokorny
Co robi? zamku nie odda.!
O!!!
O matko święta! czemuż ręce skute
Raz cię do piersi jeszcze nie przytulą!...
Uwolnić go! lub zginąć!
Ha!... bądź przeklęty!... pamiętajcie zemścić!...
Na murze! Franz Still! tyś jest komendantem!
O! Pawle! bracie! druhu! przyjacielu...
Rozkutą ręką... niechaj raz ostatni
Scisnę cię!...
Mej młodości przyjacielu,
Ja dochowałem przysięgi przyjaźni!...
O! jakże słodko skonać na twej piersi,
Skonać dla ciebie! przy tobie! tam!... (umiera.)
Bracie!...
Biada! Zborowski! ostania nadziejo!...
Ratuj! ja ciebie błagam!... bądź wspaniały,
Ja ci przebaczę, żeś go okuć kazał...
Jeszczem Polakiem! to nie ja kazałem!
Możeć pomogę — zda się lżej na sercu! (do Izydora)
Napisz do ojca — niech dziś zamek podda,
A będziesz wolny jeżeli się zgodzi.
Inkaustu mi dajcie i pióro... (pisze.)
Jak dla mnie!
Zabił współzawodnika co zawadzał,
Niemniej go użyć trzeba za narzędzie,
A może wodzem naczelnym zostanę,
Jeżeli me ramię ten zamek zdobędzie!
O to list! panie Zborowski!
„Mój ojcze!
„Jam umrzeć gotów — połączym się w Bogu!
„Na miłość moją zaklinam cię ojcze,
„Nie poddaj zamku jakoć Polska droga!...
„Błogosław syna, coć się do stóp ściele,
„Co godzien zginąć jak ojcowie śmiele!...“
Litości! co ja pocznę! dziecko moje!...
Wyprowadź panie tę straszną kobietę,
Głosu jej słuchać nie mogę.
Rozkujesz?
Nigdy! tak drogi wódz kazał konając.
Chodź raz ostatni ze mną — przeprowadzę
Cię ostrzem szabli przez te wrogów tłumy,
Błagać trza męża — albo go przymusić
By zamek wydał Maksymilianowi.
Zabij mnie raczej — wszakżeś dawnym wrogiem,
O! byle czas był... poszlij jeszcze gońca
A może każe uwolnić mi syna!...
Goniec już w drodze — teraz iść potrzeba!
O! żegnaj! może uwolnić cię zdołam!
Wszak uwolnicie jeźli każe książę!
Pierwej z dobyciem zamku tego zdążę!
Straszna niewiasto! drogaś mi! chodź ze mną!
Nieba! zmiłujcie się już raz nademną!
Bądź zdrów! ha!!! może już go nie obaczę!
Patrzcie, on jako niemowlątko płacze!
Gdy z piersi mojej tę siłę wysysał!
A!!! (Zborowski ją odrywa i iść zniewala.)
Prędzej — nie traćmy chwili... o! chodź ze mną!