Karol Śmiały/Tom II/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Śmiały
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1895
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Charles le Téméraire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.
Pochodnia i miecz.

Tylko co opisany wypadek już sam przez się był bardzo doniosłym faktem, ale donioślejsze były jego następstwa. Każde miasto zapragnęło pójść w ślady i za przykładem Gandawy.
Pierwszem w tym względzie miastem było Malines.
Tu wybuchły zamieszania i rozruchy, choć niepodobna było żadną miarą określić ich przyczynę. Lud zebrał się uzbrojony na placu targowym i zburzył trzy domy należące do najbogatszych obywateli.
Po niem nastąpiła Antwerpja.
Należało przeto naprzód ukarać Malines.
Książę bawił w Brukseli.
Była to sprawa jednego dnia.
Na czele swojej szlachty, którzy przywdziali pancerze, z orszakiem swych służących ubranych również w kaski i uzbrojonych w lance i poprzedzany przez niewielki oddział pikardyjskich łuczników pomaszerował do zbuntowanego miasta.
Karol wszedł tam nie napotkawszy najmniejszego nawet oporu.
Stanął w swoim pałacu i rozpoczął śledztwo.
Chciał dać przykład odstraszający; ale i tym razem interweniowała jego rada.
Utworzono trybunał.
Mniej winni skazani zostali na karę pieniężną; drudzy na karę pieniężną i wygnanie, jeszcze inni na śmierć.
Mnóstwo egzekucji miało miejsce; później kiedy uważano że nadeszła chwila przebaczenia postawiono szafot naprost pałacu księcia.
Jakiś nieszczęśliwy skazaniec wszedł po stopniach; zawiązano mu oczy i kazano uklęknąć; poczem ksiądz który mu towarzyszył, zalecił aby oddał Bogu duszę, tymczasem kat dobywszy miecza machnął nim około uszów skazanego ze świstem...
W tej chwili książę ukazał się na balkonie...
Kat opuścił miecz. Ksiądz odwiązał skazanemu opaskę, wymówiono: „wyraz“ łaska, a cały lud wydał głosy radości.
Skazany na pół żywy, zemdlał; skoro nareszcie odzyskał przytomność musiano mu długo tłumaczyć i przekonywać go że żyje i żyć będzie.
Doradcy księcia mieli najzupełniejszą słuszność; ułaskawienie bardziej podziałało niż wykonywane wyroki śmierci.
Nakoniec wysłano deputację z oświadczeniem swego poddania się księciu.
Książę nie zwrócił na to uwagi, miał bowiem dwie bardzo ważne sprawy do załatwienia: pilnować działania króla Ludwika XI i ukarać Liege.
Zaczniemy od Liege.
Przypominają sobie czytelnicy ostatni układ co do miasta Dinant.
Liege miało zobowiązania pieniężne, z których jednak nie wywiązało się, gdyż stan finansowy tego miasta był niezmiernie krytyczny.
Liege obowiązane było zapłacić albo pieniędzmi albo ludźmi — czyli w braku brzęczącej gotowizny życiem swych mieszkańców.
Na wszelki wypadek głowy zostały oszacowane, czyli oznaczono, że w miejsce takiej a takiej sumy, ma paść tyle a tyle głów.
Opłata ta wynosiła 60 tysięcy florenów co sześć miesięcy.
Termin zbliżał się a miasto Liege nie posiadało nawet połowy okupu.
W Liege nie znajdowała się żadna władza, bo członkowie gminy czyli magistrat nie miał powagi ani prawa do rządzenia. Pan de Raês, obywatel wielce popularny, nie śmiał mieszkać w mieście, nie dowierzał też i swoim przyjaciołom, obrał więc sobie miejsce pobytu w kraju neutralnym.
Im więcej zbliżał się termin wypłaty okupu, tym większe objawiało się wzburzenie. W początkach spodziewano się pomocy z nieba. Około Wielkiej Nocy święci poczęli dokonywać cudów.
Wiadomo było powszechnie że święci są antyburgundczykami.
Potem zjawili się kolejno prawdziwi czy też fałszywi wysłańcy króla francuskiego.
Nakoniec pokazały się dzieci z „Zielonego Namiotu“, te dzieci, żyjące buntem i rewolucją, którzy wyszli z swych lasów i jak wilki, wietrzyli trupy czyli padlinę; ta jedynie pomiędzy temi a naturalnemi wilkami zachodziła różnica, że ci ostatni wietrzyli padlinę gdy ona już była gotowa, ci zaś, o których piszemy, wietrzyli przyszłe trupy.
O tych wszystkich nowinach złożono szczegółowy raport księciu.
Powiedziano mu że zarządca przybył z Lyonu, wraz ze świadkami i notarjuszem, celem objęcia w posiadanie tego miasta w imieniu króla francuskiego.
Dalej że mieszkańcy umieścili go na wzgórzu Lottring, w dziedzicznej własności karlowingów, w Herttal, gdzie się urodził Pepin, a z którego w późniejszym czasie utworzono nową nazwę Heristal.
Liege zatem nie było ani burgundzkiem miastem ani walońskiem; Liege było francuskiem i dlatego też król francuski nie powinien go wypuszczać ze swej opieki i pozwolić mu umrzeć.
Następnie, jednego pięknego poranku, Karol ujrzał nadjeżdżającego Ludwika Burbońskiego, Biskupa Liege w towarzystwie i otoczeniu wszystkiej szlachty. Ludwik de Burbon zamieszkał w Huy; ale mieszkańcy Liege pod pretekstem że Huy i Saint-Trond, są filjami Liege i oni winni brać udział w kontrybucji należnej księciu, wyruszyli ku Huy.
Biskup jednak nie dał się zwieść tym manewrom i nie czekając na przybycie mieszkańców w Liege, ratował się ucieczką.
Książę Karol rozpoczął swoje rządy pod niezbyt przyjaznemi prognostykami, bo nie wierzył w tę władzę wytwarzającą cuda.
Uważał się on w części jeńcem Gandawczyków i aby się uwolnić podpisał układ, który się mu wydał haniebnym.
I oto obecnie jego kuzyn Ludwik de Bourbon, ucieka wraz ze swym dworem i szlachtą, równie przerażony widokiem nadchodzących obywateli miasta Liege.
— Biada im! Na głowy to mieszkańców miasta Liege spadnie ten gniew zrodzony w sercu księcia od czasu śmierci starego księcia.
Naprzód tedy dla wzbudzenia przestrachu w mieszkańcach miasta Liege i ich protektora króla francuskiego, Karol sprowadza 500 anglików z Calais, zapowiadając że król Edward obiecał przysłać mu wojska 2000. Te 500 wystarczy na demonstrację a demonstracja ta była straszliwą dla Francji.
Miał się czego trwożyć i sam nawet książę.
Jego dziad, Jan bez trwogi, który nie cofał się przed niczem a któremu słusznie należał się przydomek „Jan bez obawy występku“. Jan bez trwogi cofnął się przed tą zdradą ponieważ była to haniebna zdrada dla syn a Francji przywoływać Anglików.
Co większa, łącząc się z Jorkiem, Karol zdradzał swoją matkę, która z urodzenia była z domu Lancastrów.
Układać się pokojowo z Anglikami, tyle znaczyło co układać się z djabłem. Chatelain, historyk księcia wyraźnie sam powiada o Anglikach: Takim jest ten naród, że nigdy nie można o nim samym pisać, chyba jedynie o jego przestępstwach!
Wkrótce, dla dopełnienia skandalu dowiedziano się, że tych 500 Anglików, ma być obecnych na akcie małżeństwa, jednego z rodu Lancastrów poślubiającego Jork i że dwie róże, które się po za kanałem wzajemnie mordowały, mają kwitnąć razem na tronie Karola Straszliwego.
Wtedy to nowy książę przyjął sobie za dewizę: „Je l’ay emprisu“. (To zamierzyłem).
Cóż on zamierzył? (Po francuzku wyraz empris albo entrepris, jest skróceniem tego ostatniego, który znaczy zamierzyć).
Podział Francji.
To bardzo nawet wyraźne.
Równocześnie pojawił się na horyzoncie kometa; kometa ten, wedle ogólnego przekonania miał oznaczać nieszczęście. Nieszczęście to niewątpliwie nie groziło komu innemu, tylko Francji.
Je l’ay empris, była to dewiza, która zupełnie odpowiadała oryginałowi obrazu Van Dyck, dewiza człowieka z czołem zmarszczonem, cerą żółtawą, przepełnionego żółcią, fizjognomią okrutną, człowieka olbrzymich ramion, silną kolumną pacierzową, silnemi równie nogami i bardzo dłogiemi rękami, „który staczał olbrzymie walki i każdego powalał na ziemię; człowieka z barwą czarną twarzy i z rękami pokrytemi obfitem włosem, z czupryną nadzwyczaj bujną i anielsko jasnego spojrzenia“.
Był on synem pokornej, rozumnej Beginki, który spalił miasto, powiesił i utopił setki ludzi, ponieważ jakiś łotr śmiał go nazwać bastardem.
Ale przedewszystkiem, nawet przed małżeństwem potrzeba koniecznie pokończyć z miastem Liege.
Wyzwał też książę mieszkańców Liege, stosownie do starożytnego obyczaju, mieczem i pochodnią.
Od ostatniego traktatu, miał on jeszcze pięćdziesięciu zakładników. Była chwila w której chciał on ich wszystkich wymordować, przeszkodził wszakże temu p Humbercourt.
Pomaszerowano tedy naprzeciw Liege, mieszkańcy w ostatnim stopniu rozpaczy, również wystąpili przeciwko niemu.
Dwie armje zetknęły się w Saint-Trond.
Saint-Trond był strzeżony i broniony przez Renarda de Rouvroy, dworzanina Ludwika XI. którego król wysłał dla zapowiedzenia odniesionego pod Montlhery zwycięztwa.
Comines, towarzyszący księciu, ujrzał zdaleka armję mieszkańców Liege, oceniał on ją co najmniej na 30 tysięcy.
Bary de Surlet był na ich czele wraz z Raes i jego żoną, panią Pentecote d’Arkel, dzielną amazonką, która galopowała na froncie armji i biła się tak dobrze jak mężczyzna.
Sztandar miejski niósł pan de Bierlo.
Nakoniec w szeregach ludu z Liege postępował także i Baiby, urzędnik główny miejski, który w jak najlepszej wierze nieustannie obiecywał pomoc króla Ludwika XI.
Dnia 28 listopada 1467 r. rano, armja z miasta Liege uszykowała się przed wsią Brustem i przygotowała się do bitwy.
Bitwa ta, była pierwszą, jaką Karol Straszliwy prowadził już jako książę.
Obawiano się żeby jego zapalczywość nie popsuła wszystkiego; rada nie pozwoliła mu występować na koniu bojowym, ale na zwykłym podjezdku, celem wydawania generałom swych dziennych rozkazów. Skoro rozkaz taki został komu należy przeczytany, najstarsi z rady odprowadzali go do takiego punktu i ustawiali pośrodku oddziału, który nie uczestniczył wcale w boju, lecz wyczekiwał na swoją kolej.
Zaatakowali najprzód mieszkańcy Liege a właściwie mieszkańcy z Tongres — lud zaś Liege usadowił się i okopał nad głębokim dołem, tak zwaną fosą, pełną wody.
Karol wysłał przeciwko napastującym swoich łuczników i swoją artylerję.
Mieszkańcy Tongres odepchnięci, poparci zostali przez lud z Liege, mimo to łucznicy szli dalej naprzód i zdobyli okopy.
Lecz idąc ciągle, każdy z łuczników wypuścił po dwanaście strzał, jakie zawierał kołczan, z tego też powodu lud z Liege, widząc że przestają nareszcie strzelać łucznicy, rzucił się ku nim z pikami a ponieważ lżej byli ubrani, szybko wdarli się w ich środek sprawiając ogromną rzeź.
Chorągwie księcia cofnęły się.
Wtedy, Filip de Creve-Coeur, p. Esquerdes i Emmerich wzięli resztę pozostałych łuczników i część główną korpusu armji, pozostawiając przy księciu jedynie tylną straż kawalerji i Anglików.
Ludność Liege nie mogła oprzeć się atakowi i zaczęła się cofać.
Łucznicy wówczas odrzuciwszy od siebie łuki i halabardy, dobyli mieczów i wpadli na uciekających.
Comines opisuje tę walkę w sześciu wierszach: „Wojska Liege długiemi swemi lancami zaatakowali przeciwników i w oka mgnieniu ubili 400 do 500 ludzi i uczynili wszystkie nasze posterunki prawie w stanie niemożności obrony, ale wtedy książę wysłał łuczników celnych pod dowództwem Filipa de Creve-Coeur, bardzo mądrego męża i wielu innych nadzwyczaj dzielnych dowódców, którzy wydawszy okropny okrzyk zaatakowali wojsko z Liege i przymusili go do ucieczki“.
Saint-Trond poddał się.
Postanowiono tedy aby miasto zapłaciło dwadzieścia tysięcy franków kontrybucji i dało dziesięciu zakładników.
Zapłaciło ono oznaczoną sumę haraczu wojennego i wydało dziesięciu ludzi, którzy zostali natychmiast ścięci.
Oprócz tego wzięto dziesięciu jeńców w czasie tej walki, otóż aby ich ochłodzić od zapału wojennego, ścięli takowych wraz z danemi przez Trond zakładnikami.
Była to bardzo smutna przepowiednia dla miasta Liege.
W dniu 11 listopada książę znalazł się pod murami tego miasta.
Liege mogło się bronić jeszcze, ale żeby ta obrona była tem skuteczniejszą, trzeba było rozburzyć domy, które stojąc na froncie, tem samem dawały rodzaj schroniska dla armji nieprzyjacielskiej, podstępującej pod mury miejskie.
Na nieszczęście domy te należały do kościoła, do duchowieństwa, a księża wiedzieli bardzo dobrze że nienarażą się zgoła księciu, jeżeli nie pozwolą na zniszczenie.
Było dwa stronnictwa w Liege; jedno które pragnęło bronić się do ostatniej kropli krwi, drugie, które uważało za najodpowiedniejsze zdać się na łaskę i niełaskę.
To ostatnie stronnictwo zebrawszy 300 ludzi wysłało ich w deputacji do księcia.
Po przyjęciu, jakiego doznała deputacja z Saint-Trond, poselstwo to nie było do pozazdroszczenia.
Trzysta tych deputatów przybyło w koszulach, boso i z odkrytemi głowami, do kwatery głównej księcia.
Miasto dobrowolnie się poddawało na łaskę i niełaskę, zastrzegając sobie warunek, że nie będzie ani palone, ani rabowane.
Książę przyjął deputowanych wielce miłościwie i nakazał panu Humbercourt zabrać miasto w posiadanie.
Noc minęła dla miasta Liege w wielkim niepokoju i zamieszaniu.
Około godziny 2. nad ranem, ci, którzy postanowili bronić się do ostatniej kropli krwi, widząc się w mniejszości zamierzyli opuścić miasto, gdyż dla nich nie było żadnego miłosierdzia.
Oczekiwano cały dzień na przybycie księcia, ale nie chciał on wejść przez żadną bramę, ale nakazał zburzyć dwadzieścia sążni murów i wykopać odpowiedni rów; wejście takie miało oznaczać że miasto zostało wzięte szturmem.
Karol tym razem dosiadł swego bojowego rumaka i wjechał, z dobytym, nagim mieczem, odziany całkowicie w rycerski zbroję, jakby podczas wojny, miał tylko jedynie na zbroi płaszcz posiany drogiemi kamieniami.
Każdy z mieszkańców otrzymał rozkaz, aby stał przed swym domem, z odkrytą głową, trzymając w ręku pochodnię. Nikt zgoła nie wiedział, jaki dalszy los go czeka, nikt też równie nie był w stanie zaręczyć, czy jutro będzie żył, czy też będzie trupem.
Książę miał ponurą twarz jak niebo zasnute chmurami ołowianemi, zapowiadającemi huragan czy burzę, w głębi jego piersi drżały pioruny, które lada chwila mogły wypaść.
Podobało się księciu trzymać w tej panicznej trwodze mieszkańców Liege przez cały czas od dnia 17. do 26. listopada.
W dniu 26. dzwon magistratu odezwał się ponurym, smutnym jękiem. Nieszczęśliwy dzwon głosił własną zagładę.
Książę kazał ustawić swój tron na tem miejscu, na którem niegdyś zasiadał książę biskup. Po obu jego stronach stali dworzanie, przy boku zaś księcia Ludwik de Bourbon.
Na placu zaś stała zebrana ludność, bez broni, z pochyloną głową i w postawie jakby skazanego przed swoim sędzią.
Tym razem, było stokroć gorzej, bo tu już nie mieszkańcy oczekiwali na swój wyrok ale miało być miasto skazane.
Należało im tedy wysłuchać ten wyrok.
Odczytał go zwyczajny woźny.
Liege nie miało mieć ani wałów, ani wieżyc, ani sztandarów, ani artylerji — Liege przestało być miastem, można było do niego wejść ze wszystkich stron jak najswobodniej, jak do zwykłej wsi. Pozbawione zostało prawa jurysdykcji sądowniczej miejskiej, a nadto i jurysdykcji biskupiej, jak również cechów.
Liege ma być odtąd sądzone przez władze z miasta sąsiedniego, a właściwie przez jego nieprzyjaciół: Namour, Louvain, Maestrich. Liege oprócz wypłaty 600.000 florenów przypadających z pierwszego traktatu pokojowego, zapłacić jest obowiązane 150 tysięcy liwrów kary i wyda na łaskę i niełaskę księcia dwunastu obywateli, którzy będą albo uwięzieni albo ścięci. Jakoż trzech z nich wprowadzono tylko na szafot i uwolniono, dziewięciu zaś ścięto.
Że zaś tym sposobem odebrano miastu Liege jego życie polityczne, sądowe władze i instytucje handlowe, potrzeba równie znieść i jego symbol, ów perron owe schody. Perron ten był dla miasta Liege to samo, co było Palladium dla Troi.
Jeden z artykułów a raczej paragrafów wyroku opiewał:
— Perron zostanie zniesiony i to w ten sposób, aby już nigdy, raz na zawsze, nie mógł być przywróconym lub też kiedykolwiek umieszczonym jako symbol w herbie miasta.
I w rzeczywistości perron został całkowicie, ze szczętem zniesiony — książę zabrał go jak w trzysta lat później Napoleon zabrał złoty krzyż z Moskwy, tylko że Karol był szczęśliwszym, jak nowoczesny bohater, gdyż mógł swe trofea umieścić w Brugge. Tutaj też ów perron czyli t. z. wolne schody umieszczone zostały naprzeciw Giełdy i przez stosowny napis skazane były, na opowiadanie własnej niedoli publicznie, przez wieki.
Mieszkańcy Liege mieli nadto posąg „Fortuny* ustawiony na placu targowym; książę kazał go zwalić i zostawić jedynie tylko kulę świata, na której ustawiona była boginią szczęścia czy los, utwierdziwszy ją do podstawy przez wbicie ogromnego haka, aby się na swej osi obracać nie mogła.
Któżby uwierzył, że tak surowo ukarane miasto nie podda się okropnemu swemu przeznaczeniu, że ten pokorny, zgnębiony lud na nowo kiedy głowę podniesie i że jak ów starty na proch piorunem Enceladus, poruszy się w grobie.
Powiedzieliśmy już, że książę rozporządzał olbrzymiemi bogactwami, jakie pozostawił mu umierający ojciec, że książę mając na względzie mogące nastąpić nadzwyczajne wypadki i przemiany, pieniądze otrzymane w dziedzictwie zachował starannie w swoim skarbie, stworzywszy z nich fundusz rezerwowy. Natomiast uznał za daleko rozsądniejsze podwyższyć podatki, jakie mu lud płacić był obowiązany, a to niby pod pretekstem trzech ważnych przyczyn:
Wstąpienia jego na tron, powtóre prowadzenia zaciętej wani z ludnością miasta Liege a nakoniec z tej ważniejszej nad wszystkie okoliczności, poślubienia i małżeństwa z księżniczką Małgorzatą York.
Podatek był nadzwyczaj wysoki, lecz czy mogło jakiekolwiek miasto z pokonanych, wyłączając jedynie Gandawę i po upadku tak niespodzianym m. Liege, opierać się woli księcia?
Ślub księcia odbył się z wielką uroczystością w Brugges.
Dostojny małżonek sądził, że jest to najprzyjaźniejsza sposobność, do okazania się równie surowym sędzią i dla szlachty, tak jak ta ostatnia zachowywała się dotychczas względem ludu. Jakoż rozkazał jednemu z młodych potomków pewnego szlacheckiego rodu, niejakiemu bastardowi de la Hamajde synowi Jana de Hamajde, zdjąć głowę.
Młodzieniec ten rzeczywiście zasłużył na tak okrutną karę.
Pewnego dnia grając w piłkę, zrobił fałszywe uderzenie, przyzwano jako sędziego kanonika, który się przypatrywał zabawie. Kanonik uznał jego winę.
Wówczas, bastard wyrzuciwszy z ust jak najwstrętniejsze przekleństwo przysiągł że się pomści.
Kanonik uciekł.
Lecz po ukończeniu partji, bastard, celem wypełnienia danego słowa, dosiadł konia i udał się do wsi, gdzie przy kościele mieszkał właśnie ów kanonik.
Znalazł tu jednak tylko jego brata.
Ten widząc szlachcica wpadającego w największym gniewie do pokoju i trzymającego w ręku obnażoną szpadę, zagrażającego śmiercią jego rodzonemu bratu, przytem zupełnie nieświadomy powodu wybuchu gniewu nieznajomego, padł przed nim na kolana i wyciągnął doń błagalnie ręce.
Jednem cięciem szabli bastard położył go trupem na miejscu.
Uważając jednak, że taki cios jest jeszcze niedostatecznym, trzykrotnie ciął swoją nieszczęśliwą ofiarę.
Wiadomość o tem morderstwie dostała się aż do księcia, który nakazał natychmiast pochwycić bastarda Hamajde i zaprowadzić do więzienia, przysięgając imieniem św. Jerzego, że za ten czyn tak haniebny pomści się na nim w przykładny sposób.
I rzeczywiście, jakkolwiek ojciec, stryj, rodzina uwięzionego i szlachta sąsiednia błagała księcia o łaskę, nic zgoła nie wskórali; piękny morderca, którego dla tej piękności kobiety wysoko bardzo ceniły, nie uzyskał przebaczenia nawet na prośby niewieście.
Wyrok musiał być wykonany, jakoż po ucięciu głowy, ciało jego zostało poćwiartowane i zostało wystawione na drogach i ulicach, jak zwykłego zbrodniarza.
Czy to zatem była surowa sprawiedliwość czy też tylko kaprys gniewu?
Na to stanowczo odpowiedzieć nie jesteśmy w stanie, dodamy tylko, że kilka dni przedtem, książę został w najfatalniejszy sposób upokorzony, za co mścił się zawsze okrutnie i nie pozostawiał czegoś takiego bez wymiaru sprawiedliwości a tym razem, wcale, nie oburzył się i czyn ten nie został ukarany.
Konetabl de Saint-Pol, który z powodu swej godności pozostawał w służbie króla francuzkiego, a zaś ze względu posiadanych majątków, liczył się do lenników księcia, przybył do Bruges, aby być obecnym na ślubie swego lennego pana.
Otóż tedy hrabia de Saint-Pol, w obec zgromadzonej tu szlachty, dokonał wjazdu z taką pompą i solenną uroczystością, jakby był istotnie jedynym i wszechwładnym panem świata.
Poprzedzało go n. p. sześciu trębaczy na koniach, potem jechali giermkowie niosący jego obnażony miecz i pochwę takowego, następnie on sam, po za nim piechotą szło sześciu paziów a za paziami nieprzeliczona liczba szlachty bogatej i posiadającej nieruchome majętności.
Wynikiem takiego zuchwałego wjazdu było to, że kiedy zameldował się przez dworzan księciu, tenże polecił panom de la Roche i d’Emmerich oświadczyć mu, iż go wcale nie przyjmuje.
Wszyscy oczekiwali, że hrabia w tym razie złoży księciu usprawiedliwienie, ale dumny magnat wyrzekł:
— Nie przybyłem tu zgoła, z taką uroczystością i pompą jako hrabia de Saint Pol, ale przeciwnie wjazd mój musiał nastąpić w ten sposób, jako konnetabla króla Francji. Wypytywałem się o formy grzeczności i zwyczaje królestwa, a ponieważ w osobie mojej reprezentuję samego króla, przeto ceremoniał wjazdu, musiał być koniecznie królewski. Ponieważ zaś miasto Bruges pozostaje pod władzą króla francuskiego, uczyniłem więc zadość jedynie moim obowiązkom jako zastępca króla. Spodziewam się że uzyskam tedy pozwolenie przedstawienia się księciu.
Hrabia oczekiwał całe dwa dni, lecz trzeciego dnia widząc, że książę nie przysyła nikogo do niego, odjechał w tym samym porządku i z tą samą kawalkadą, ale jednak tym razem bez trębaczów.
Nakoniec, z kolei przybyła też i Małgorzata York, jako narzeczona; odbyła ona tryumfalny wjazd, by zaćmić ludność swoją nadzwyczajną pańskością, dworem, bogactwami, i pięknością.
Nie wjechała zaś ani ekwipażem, ani w złoconej karecie, ani z rycerzami strojnemi w pióropusza, zbroje i na dzielnych bojowych koniach, ale przyniesiona została w przepysznej lektyce, którą dźwigali na swych ramionach łucznicy angielscy.
Postawiono lektykę na progu w przedsionka pałacu Burgundzkiego a przyjęła ją wdowa Izabella.
Obie kobiety idąc za zwyczajami monarszymi, pomiędzy którymi zwykle dla tłumów ciekawych a pragnących wrażeń, okazuje się pozorną serdeczność i niby braterskie uczucia, uściskały się serdecznie.
Pomimo tych serdecznych uścisków nikt nie wierzył, by pomiędzy niemi istniały podobnie braterskie stosunki, wszak pomiędzy owemi dostojnemi paniami walka, przeciągała się już od lat pięćdziesięciu, a krew lejąca się strumieniami, niejednokrotnie rumieniła wody Tamizy.
Tutaj znowu król francuski, przy tym związku matrymonialnym reprezentowanym był przez swego jałmużnika la Balue; znalazł on tutaj i delegata papieża, którego wysłano, aby zaniósł prośbę Ojca świętego do księcia i wzbudził w jego sercu litość i miłosierdzie dla nieszczęśliwej ludności miasta Liege.
Miasto było prawie zupełnie zrujnowane i nie podobna było ludności odpowiedzieć na wezwanie księcia a tem mniej zadość uczynić warunkom zawartego pokoju, to jest zapłacić tak olbrzymią sumę pieniędzy, jako niby najsprawiedliwszą karę, za jego opór legalnej władzy.
Ubóstwo to datowało się już bardzo od dawna, bo ludność dla zapłacenia haraczu z poprzednio zawartego pokoju, zmuszona była sprzedać kosztowności i biżuterje swych małżonek, aż do ostatniej cennej rzeczy, mianowicie: obrączek ślubnych.
Delegat papieski nie zaniedbał wystąpić do księcia z pokorną prośbą, popierając ją pismem Ojca świętego, ale książę nie zwrócił na to wcale odwagi, mówiąc:
— Miasto obowiązało się do zapłacenia tego okupu i zapłaci.
Tymczasem w nocy, po dopełnionych godach weselnych, zapaliło się łóżko nowo zaślubionych.
Miałożby to być ostrzeżeniem, że Bóg pragnie dotknąć nieszczęściem księcia, którego zatwardziałość serca, nieodpowiadała jego pozycji światowej, że jako władca zrzec się winien ludzkich namiętności, że jako król, rozdzielać ma w około siebie szczęście, dostatek i dobroć serca.
Odbywały się wielkie uroczystości z powodu ślubu księcia, a przedewszystkiem miał miejsce wielki turniej rycerski, tak zwany „Złotego Perronu“ zapewne na pamiątkę owego zniszczonego przez księcia „Bronzowego Perronu“ czyli „Wolnych schodów-* t. j. symbolów władzy dotychczasowej biskupiej.
Podczas walki występował przebrany lampart, siedzący na mitycznym jednorogu, który składał u nóg księcia banderę Anglji, a z nią razem i kwiat noszący nazwę imienia małżonki Karola, Margaritkę.
Dalej zjawiła się maleńka karliczka Marji Burgundzkiej, w stroju pasterki, prowadząc za sobą małego złotego lwa, który za pomocą ukrytej wewnątrz misternej sprężyny otwierał paszczękę, wyśpiewując a raczej rycząc piosenkę odpowiednią do obecnej uroczystości.
Wreszcie pokazał się, prowadzony przez dwóch olbrzymów, długi na sześć stóp wieloryb, który na suchej ziemi, nie na wodzie pływał, mając zamiast oczów wprawionych mnóstwo drobnych zwierciadełek; z jego kadłuba wyszły Syreny, a nareszcie po za nimi i rycerz; rycerz ten i Syreny stoczyły ze sobą walkę a na zakończenie tejże, zawarły pokój, czego dowodem były pieśni odśpiewane przez Syreny i rycerza.
Dla dopełnienia obrazu, potwór otworzył swą olbrzymią paszczę, połknął wszystkich i odpłynął tym samym sposobem co przypłynął.
Co zaś najbardziej podobało się i wywołało nadzwyczajne widzów wrażenie byli dwaj rycerze, dwaj przyjaciele: Herkules i Theseusz, albo inaczej mówiąc Karol i Edward jak to doczytać się można w historji angielskiej, dwaj sprzysiężeni, którzy króla opanowali i rozbroili. Króla tutaj przedstawiała jakaś figura ze dworu księcia. Po tej porażce mniemany ów król, ukląkł przed rycerzami i uznał się za ich poddanego.
Do czego zmierzała ta alluzja, trudno rozstrzygnąć, dość że uczyniła ona na umysłach obecnych wielkie wrażenie i wywołała rozmaite domysły.
Jeżeli bowiem dotyczył ten obraz mistyczny, tajemniczy, księcia Burgundzkiego i króla Anglji, któż więc był ów pokonany i zwyciężony król, oświadczający się lennikiem obu, niewątpliwie nie kto inny, jak tylko król francuzki, Ludwik XI.
Pochlebna para pociągnęła za sobą dość przykre następstwa, jak to wkrótce w dalszych, rozdziałach zobaczymy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.