Karol Śmiały/Tom II/Rozdział X
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Karol Śmiały |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1895 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Charles le Téméraire |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Król francuzki, Ludwik XI., widział to wszystko przez oczy swego posła, mającego rozkaz zwrócenia bacznej uwagi, na przebieg uroczystości weselnych na dworze Karola, albo raczej przewidział on sam wszystko swoim nadzwyczajnym jenjuszem, tym prawdziwie cudownym instynktem, jakim był od dziecinnych lat obdarzony. Był to instynkt pająka, który ciągłą ma baczność na najmniejszy ruch, na najdrobniejsze poruszenie splątanych przez siebie pajęczych sieci, to jest czy ma do czynienia z przyjacielem, czy też z wrogiem.
Skoro Ludwik XI. dowiedział się o śmierci starego księcia Burgundzkiego, wnet wszystko naprzód przewidział, co nastąpić może i co w istocie nastąpić powinno i w tym razie na wszelkie ewentualności przygotowany, przedsięwziął odpowiednie a skuteczne sposoby i środki.
Zamierzył zaś on bardzo zuchwały i ryzykowny krok; chociaż można mu śmiało przyznać iż to był człowiek rzadkich zdolności, rzadkiego hartu duszy i umysłu zdolnego objąć ogrom zdarzeń i poprowadzić je drogą tryumfu, choćby takowy miał być opłacony ofiarami i poświęceniem jego własnej osoby.
Planem tym ryzykownym a jednającym królowi francuskiemu tytuł pierwszego polityka w świecie, było ufortyfikowanie miasta Paryża, to jest doprowadzenie go do stanu obrony.
Było to wprost przeciwne temu, co czynił książę, który, mówiąc po prostu, miasto Gandawę skrępował łańcuchami a obronę i fortyfikacje Liege poniszczył.
Karol VI. rozbroił Paryż; Karol VII. nie wierzył zupełnie mieszkańcom Paryża, a jeżeli zmuszonym był im ufać, to czynił niechętnie i z wielkim wstrętem, ponieważ w wybuchłej narodowej wojnie, zachowanie ich piętnowała niepewność i jakaś dziwna chwiejność. Ludwik XI tymczasem zastosował do Paryża swój zwykły system w całej rozciągłości, w skutek którego musiał koniecznie wydobyć Damurartin’a z więzienia, aby go postawić na czele swej armii.
Podobne sprzeczności podobały się niesłychanie Ludwikowi XI, obdarzonemu duchem fantastycznym i umysłem obrachującym rozmaite postawione kwestje i płynące z nich następstwa. Zobaczymy właśnie go w Peronne, gdzie życie własne postawił na kartę, za jednym fatalnym rzutem.
Ludwik XI. zwykł był twierdzić, że Paryż to cała Francja, to serce całego francuzkiego narodu; przeczuwał on bowiem doskonale ową rolę, jaką później odegra Paryż, jako stolica Francji.
Z tych więc powodów uzbroił i ufortyfikował Paryż, a przedewszystkiem postarał się o jak najlepsze i najobfitsze zaopatrzenie miasta w żywność.
Znał on doskonale usposobienie i charakter Paryżan, wszak to on kazał im przynosić nawet pasztety przyrządzone z węgorza aż z Mantes.
Uznał też równie to miasto jako wolne zupełnie od wszelkich podatków i dotrzymywał tej obietnicy, jakkolwiek niejednokrotnie znajdował się w tym stanie, że koniecznie potrzebował pieniędzy.
Jedynym celem króla było utrzymanie armji na stopie wyborowej, i w karności tak koniecznej w szeregach wojskowych — dosiąść konia i zostać żołnierzem każdy był obowiązany, nie wyłączano od tej powinności nikogo, ani członków parlamentu, ani Chatelet, ani izby skarbowej królewskiej, ani urzędów podatkowych, duchowieństwo nawet podlegało tej restrykcji.
Nareszcie Ludwik XI. zarządził ogólny przegląd.
W tym przeglądzie wojska wzięło udział ośmdziesiąt tysięcy ludzi i sześćdziesiąt pięć chorągwi.
Król posłał im trzysta beczek wina.
Pito zdrowie króla i królowej, tego sobie życzył król rzeczywiście, jakoż sam będąc zdrowym, pragnął aby cała Francja nie chorowała nigdy — zdrowie bowiem i dobry humor, to jej potęga i siła.
Dla czego jednak ci wszyscy ludzie nie pili zdrowia jednego ze swoich? Czy rzeczywiście był to król, ten prosty, bez uprzedzeń, bez dumy człowiek, który samotrzeć chodził po ulicach, z każdym z obywateli rozmawiał jak najuprzejmiej, jakby z równym sobie, bywał tak w prywatnych domach, jako też chodził po sklepach i handlach, spożywał kolacje u swego kuma Dyonizego Hesselin który wysyłał nadto królowę, księżniczkę Sabaudzkę, z Perette de Chalons, z jej domową przyjaciółką, do kąpieli lub też wraz z nią bywał na przyjęciach wieczornych u prezydenta Dauvet!
Ci poczciwi obywatele paryscy, mieli go w ustach i w własnych sercach.
Pewnego dnia skarżyli się oni królowi, że jeden mnich normandzki bez powodu, bez najmniejszej racji, zaskarżył dwóch obywateli do sądu. Król kazał mnicha przywieść, uwiązać mu kamień u szyi i jak psa utopić w Sekwanie.
Następnie król postanowił powiększyć ludność miasta Paryża. Uczynił on to samo dla zaludnienia tego miasta co Romulus w Rzymie, mianowicie kazał ogłosić przez trąby, że każdy „cudzoziemiec, jakiejkolwiek narodowości, jeżeli byłby zagrożony śmiercią lub karą, za popełnienie morderstwa, dopuszczenie się kradzieży lub innego jakiego przestępstwa, znajdzie bezpieczne schronienie w murach Paryża“.
Były to drzwi otwarte na ściężaj dla nieszczęśliwych mieszkańców miasta Liege. Niestety, Liege leżało zbyt daleko od Paryża!
Zawieszenie broni kończyło się ostatecznie w dniu 15 lipca 1468 roku.
Król przygotowywał się na nowy napad ze strony nieprzyjaciela, wiedział bowiem doskonale, że skoro tylko upłynie termin dotychczasowego zawieszenia broni, będzie zaatakowany przez książąt, którzy już powtórnie połączyli się ze sobą, aby prowadzić dalej walkę o „dobro publiczne i ogólną pomyślność!“ Tym razem jednak walka toczyć się miała z nowym sprzymierzeńcem, mianowicie z książętami połączyli się i Anglicy.
Pierwszy książę Burgundzki dotrzymał słowa, związany przysięgą koalicji i zajął Normandję.
Ale król mając do czynienia tylko z nim jednym, szybkim pochodem uprzedził jego zamiary, zabierając Bayeux, Yire i Coutances.
Czemu jednak przypisać że książę Burgundzki, po tylu stoczonych walkach i ze względu na swe stanowisko wrogie, dotąd nie dał znać o sobie i wcale nie wystąpił jeszcze do boju?
Brakowało jeszcze Anglików. Jakkolwiek miasto Liege zdawało się że jest w ostatnim stopniu agonii, zdradzało pomimo to widoczne dążenie do rozpoczęcia nowego ruchu, zdradzało tajemnie nurtujące je wzburzenie.
Wówczas król powziął myśl nową — mianowicie zdobycia sobie innego sprzymierzeńca, o którym dotąd nie marzył, to jest pozyskania sobie całej Francji.
Zwołał więc stany generalne — celem odnowienia dawno upadłej już tradycji.
Sześćdziesiąt miast przysłało na takowe swoich deputowanych, każde jednego księdza i dwóch laików. Zebrało się więc ogółem sto ośmdziesięciu deputowanych.
— Czy kraj pragnie utracić Normandję, czy pozwolimy na takie obcięcie naszej ojczyzny, zapytał na zebraniu deputowanych król Ludwik XI.
— Nigdy! — odpowiedziano jednogłośnie.
— Więc bardzo dobrze, ale jeżeli Normandję powierzy się mojemu bratu albo księciu Bretańskiemu, to będzie tyle znaczyło, jak gdybyśmy wydali ją w ręce Anglikom.
Rzeczywiście dla zabezpieczenia sobie ich pomocy, wydano im dwanaście miast. Tamci jednak nie tylko domagali się tych dwunasta miast, ale nadto żądali, aby im wypłacano należny żołd.
Żądając tak wiele, nic nie dostali.
Stany generalne nie chciały wierzyć że syn Francji mógł się dopuścić podobnej zdrady.
Król tedy okazał im kopję listu pisanego przez swego brata, stwierdzoną podpisem Warwicka, na wszelki wypadek.
Warwick był zawsze i pozostał wiernym i szczerym przyjacielem króla Ludwika XI. Edward wprawdzie mógł żądać wojny, ale Anglja wcale jej sobie nie życzyła. Król wówczas był tak nic nie znaczącym panem polityki, jaką zamierzył prowadzić, jak gdyby nie rządził w kraju król, ale rządy pozostawały w rękach kobiety, królowej, stojącej zawsze mniej więcej pod wpływem i opieką rady państwowej. Biskupi i lordowie posłali Warwicka do Rouen.
Ludwik XI przyjął go nadzwyczaj uroczyście, uraczył go też swoim zwyczajem, wyprawiwszy na cześć Warwicka nie tylko turnieje i przedstawienie teatralne, tak rozkosznie bawiące oko, nietylko napełnił kieszenie Anglika złotem, ale nadto zaprowadziwszy go do fabryk miejskich sukna i aksamitu rzekł do niego:
— Wybierz sobie co ci potrzeba! Wraz z Warwickem przybyło ci kilku innych anglików. Po za nimi stali lokaje królewscy z kiesami złota, którzy płacili zaraz za wszystko co Anglicy wybierali. Następstwem tego było, że normandzcy kupcy robili wielką różnicę między angielskiemi przyjaciółmi Ludwika XI, którzy dawali im tak olbrzymie zarobki a angielskiemi przyjaciółmi Księcia Burgundzkiego, którzy ich niszczyli, i mówiąc serjo — rabowali.
Ludwik XI przytem, znając doskonale jaką chciwością złota odznaczają się Anglicy, kazał bić wielkie sztuki monety, mające wartość dziesięciu talarów a sztuki te tak były szerokie, że zaledwie jedną można było wziąć do ręki.
W takim właśnie stosunku do Anglii stał Ludwik XI i małżeństwo księcia z Małgorzatą z domu Jork, nie mogło wywrzeć na ten stosunek najmniejszego wpływu; wpływu szkodzącego królowi francuskiemu.
Posłuchajmy jednak co się dalej działo w mieście Liege.
Twierdzono, że Ludwik XI przewidując w krótkim czasie utratę sił, kazał sobie podobno do żył wstrzykiwać krew z dziecięcia; otóż to kłamstwo tak haniebne można było zastosować zupełnie do dzisiejszego stanu nieszczęśliwego miasta Liege.
Oto na miejscu krwi utraconej na tylu polach walki i na szafotach, powrót bannitów stanowił przylew nowej krwi do ich żył, krwi patrjotycznej i daleko gwałtowniejszej niż była ta, jaką utracili.
Znalazło się tych bannitów, tych wygnańców, tak znakomita liczba, że oni sami mogli i już utworzyć dość znaczną armję — armję straszliwą, bo pogardzającą śmiercią! Śmierć była końcem ich cierpień, była jedyną ucieczką pragnieniem tych nieszczęśliwych. Armja wstrętna, wzbudzająca obrzydzenie, bo składająca się z żołnierzy okrytych łachmanami, o brodach starganych, o włosach długich, spłycających im w kędziorach splątanych na ramiona, z bronią ograniczającą się jedynie na wielkich pałkach lub tylko na pikach.
Słyszeli oni, że nieszczęśliwe miasto, że zrozpaczona ludność, postanowiła uczynić ostatni wysiłek i albo zwyciężyć albo umrzeć — zbiegli się więc wszyscy, całemi secinami, całemi tysiącami, aby brać udział w tym akcie ostatecznej rozpaczy, aby razem z nimi umrzeć.
W dniu 4 sierpnia próbowali oni zdobyć Bouillon, ale zostali odparci.
W dniu 8 września zaś weszli do Liege z okrzykiem:
— Niech żyje król!
Być może, tak byli straszni, że miasto Liege byłoby przed nimi zawarło bramy, gdyby rzeczywiście te bramy jeszcze dotąd istniały.
Zastali oni w Liege delegata papiezkiego, poczęli więc go prosić o pomoc i wsparcie.
Cierpienie uczyniło ich pokornemi, zanosili więc swe prośby na klęczkach.
— Jesteśmy umierający, mówili do delegata, proś więc za nami, jak za umierającymi. Nie możemy dłużej żyć tem życiem, jakie prowadziliśmy dotąd; życie w lasach to ciężka, krwawa męka. Nie odmawiajcie nam, bo w razie odmowy, nie ręczymy zgoła za siebie!
Legat, który już za miastem Liege wstawiał się u księcia i doznał najzupełniejszej odmowy, pomyślał teraz o użycia do pomocy biskupa.
Rzeczywiście biskup był daleko przystępniejszy niż książę; biskup bowiem miał wspólny z nimi interes. Oni byli zrujnowani, pozbawieni wolności, nie mieli prawa odwołania się ani do sprawiedliwości, ani do sądów — biskup też równie pozbawiony został biskupstwa i praw dawniej mu przysługujących.
Wspólność zatem sprawy połączyła ich ze sobą.
Legat tedy zwołał naczelników i razem z nimi udał się celem odszukania biskupa do Maestricht, i sprowadzenia go, czy dobrowolnie, czy użyciem siły do miasta.
Tymczasem w Perrone rozegrywały się akty wielce tajemniczej, a bardzo ważnej komedji.
Książę Bretoński zebrał armię. Jeżeli jednak zbiór tej armji odbył się w połączeniu z księciem Burgundzkim, to niewątpliwie książę Bretonii czuł się tak silnym, że może działać sam, na własną rękę.
Nagle, nadspodziewanie otrzymał list od króla francuskiego.
Ludwik XI pisze w tym liście że nic dobrego nie może nigdy się stać, używając pośrednictwa obcej osoby, dla tego pragnie koniecznie widzieć się z nim samym, a to celem traktowania w pewnej bardzo ważnej sprawie, jak to już raz miało miejsce w Vincennes.
Otóż więc prosi księcia aby mu przysłał „list bezpieczeństwa“ za pośrednictwem którego mógłby swobodnie dostać się do jego obozu.
Podobny wypadek pochlebił niezmiernie księciu, przekonywał bowiem, że nieprzyjaciele mają go za człowieka charakteru rycerskiego i że bez obawy pochwycenia ich w samołówkę, zgłaszają się do niego.
Jakoż odpisał królowi własnoręcznie, dołączając przytem „list żelazny“ równie napisany własną ręką księcia.
Ten „list żelazny“ zachowany został w bibliotece kardynała Richelieu (m. s. 9675).
a brzmi jak następuje:
„Możesz pan, jak się panu podoba, przybyć tutaj swobodnie przez Chaulny i Noyon, „niezatrzymując się jeżeli tego nie będzie potrzeba, możesz nadto i powrócić tą samą „drogą, a nikt panu nigdzie nie będzie stawiał „żadnej przeszkody“.
„Pour quelque cas qui soit ou puisse advenir“. (Na wszelki przypadek, jaki zdarzy się lub zdarzyć się może).
8 października 1468 (podpisano) Karol.“
Pamiętajcie dobrze tę datę 8 października, jest ona nadzwyczaj ważną, bo właśnie w tej dacie już całkowicie upłynął miesiąc, dzień po dniu licząc od chwili powrotu wygnańców do miasta Liege.
Król nie wahał się wcale, frazes któryśmy wymienili, nie miał w pierwszej chwili, bez należytego zastanowienia się nad takowym, żadnej, zdawało się dwuznaczności. Na każdy wypadek jaki zdarzy się lub zdarzyć się może książę nie przeszkodzi królowi do powrotu przez Chaulny i Noyon.
Czy wreszcie nie było tego wypadku podczas poprzedniej wojny, że hrabia Charolais, bez najmniejszego orszaku, przybył do Paryża i rozmawiał z królem? Król mógł kazać zamknąć za nim rogatkę, a jego nieprzyjaciel wtedy znajdowałby się tylko o sto kroków od Bastylji. Ale król, człowiek bardzo gładki, król, jak go nazywać by można, obywatel z przekonania, nigdyby w ogóle czegoś podobnego nie uczynił, czy dziwić się trzeba, że Ludwik XI tak samo wierzył i w postępowanie księcia, nie przypuszczając, nie przewidując najmniejszej z jego strony zdrady.
Król tedy wyjechał w najlepszym humorze i nadzwyczaj zadowolony — ostatecznie spełnił on to, co oddawna przyrzekł, mianowicie kazał ściąć Karola de Melun, w nagrodę dokonanej przez niego zdrady.
Być może wybrał on do tej egzekucji naumyślnie tę chwilę, aby podarować Dammartinowi wszystkie dobra pozostałe po skazanym. Ponieważ Francją i swoją armię pozostawiał w rękach dawnego dusiciela ludzi, nie mógł więc w inny sposób okazać mu swej czułości.
Gdyby książę zatrzymał swego gościa, Dammartin miał obowiązek reklamowania go natychmiast.
Wszyscy jednak wzięli za złe królowi, że w podobny sposób ryzykuje i starano się nawet odciągnąć Ludwika XI od tego bardzo niebezpiecznego kroku. Nadaremnie jednak ostrzegli go, o pojawieniu się komety, który zawsze zapowiada jakieś nieszczęście dla głowy koronowanej. Nie dosyć na tem, wyraźnie przecież jakiś prorok czy wróżbiarz, przepowiedział królowi, że umrze gwałtowną śmiercią, król nie słuchał niczego i raz postanowiwszy już się cofać nie chciał.
Dnia 9 października, właśnie nazajutrz po dniu w którym podpisany został list żelazny, a właściwie tego samego dnia, w którym król takowy otrzymał, puścił się Ludwik XI w drogę, w towarzystwie Konnetabla de Saint-Pol, kardynała la Balue, księcia Burbon; pana de Beaujeu, arcybiskupa Ljonu i biskupa Avranches, swego spowiednika.
Straż jego składała się z ośmdziesięciu Szkotów i sześćdziesięciu konnych jeźdźców.
Dodać do tego jeszcze potrzeba Tryxana, wielkiego prewota; Oliviera le Dain, jego golarza, jego lokaja przybocznego, konfidenta i prawdziwe factotum, nakoniec i Galeotti, jego astrologa.
Król żądał aby Filip de Creve-Coeur i p. d’Esquerdes, na czele swych łuczników, wyszli naprzeciwko niego.
Znalazł ich w miejscu umówionem.
Pan de Creve-Coeur oświadczył monarsze że książę już oczekuje go z tej strony małej rzeczki Doing.
— Tedy musimy się spieszyć, rzekł król, bo pragnę wielce co najprędzej ujrzeć mojego kuzyna.
Skoro zaś w pewnem oddaleniu ujrzał księcia, spiął konia ostrogą i popędził galopem, po czem ucałował księcia z całą serdecznością.
Karol w początku przyjął te czułości bardzo obojętnie i chłodno, nigdy nie miał wielkiego zaufania dla Ludwika XI a w tej chwili jeszcze bardziej mu nie wierzył.
Król wszakże zdawał się wcale nie zwracać uwagi na tę obojętność, Ludwik XI objął Karola ręką za szyję i tak obaj obok siebie jechali.
W Perrone król znalazł mieszkanie przygotowane dla niego w domu poborcy podatkowego, mianowicie w zamku, w odwiecznym budynku sięgającym jeszcze XVII wieku i znajdującym się w bardzo zniszczonym stanie.
Zaledwie tedy Ludwik XI owo mieszkanie objął w posiadanie dowiedział się, że armja marszałka Burgundji tylko co przybyła i rozłożyła się obozem pod murami miasta.
Ten marszałek był osobistym nieprzyjacielem króla. Król miał wielu bardzo nieprzyjaciół; ten jednak był najzaciętszym ze wszystkich, najgorszym.
Kiedy Delfin zmuszony był uciekać z Delfinatu, towarzyszył mu marszałek z Burgundji, w nagrodę czego król przy wstąpieniu na tron podarował mu państwo Epinal, ale mieszkańcy nie chcąc wcale podlegać marszałkowi, zastrzegli się w tym względzie w parlamencie, a to opierając się na liście Karola VII, który przy wcielaniu tej krainy do państwa francuzkiego przyrzekł, że nigdy nie będzie ona uważaną jako lennicze dziedzictwo; jako lenność.
Parlament, otrzymawszy odpowiednie w tym względzie instrukcje od króla Ludwika XI przyznał zupełną słuszność mieszkańcom.
Marszałek zaś ze swej strony oświadczył że jako burgundczyk nie uznaje parlamentu paryskiego i w skutek tego miasto mu podarowane zabierze przemocą.
Król upoważnił mieszkańców Epinay do oddania się w opiekę Jana Calabryjskiego, który również był surowym żołnierzem i dzielnie władał szpadą, podobnie jak i sam pan marszałek. Państwo jednak Epinay pozostało przy marszałku do czasu, dopóki król napowrót mu go nie odebrał.
Ztąd ta nienawiść.
Po marszałku Burgundji przybył Antoni de Chateauneuf, pan na Lau, drugi wróg króla, nieprzyjaciel mający do nieprzyjaźni więcej słusznych powodów niż marszałek.
Król niegdyś nadzwyczaj go admirował i naprzód zamianował go szambelanem a następnie podczaszym; lecz podczas wojny o „pomyślność ogólną“ Chateauneuf jakoś zobojętniał i tak zaniedbywał swoje obowiązki, że to wzbudziło aż gniew w królu. Kazał go przyaresztować i odprowadzić do zamku Usson; ale ponieważ niedowierzał ani ryglom, ani zamkom, przeto postanowił dla poprzedniego ulubieńca zbudować więzienie w więzieniu — doszło do tego stopnia że król własną ręką narysował ową klatkę przeznaczoną dla byłego podczaszego. Model owej klatki posłał on bastardowi Bourbon, admirałowi Francji, z poleceniem, aby go najprędzej wykonano, a następnie klucz od takowego jemu samemu doręczono.
Lecz bastard Bourbon, znajdując to podwójne więzienie zbyt okrutnem wysłał do króla taką odpowiedź:
„Jeżeli król w podobny sposób pragnie urządzać więzienia, to winien jest je strzedz sam, osobiście, bo może on robić ze wszystkich ludzi to, co mu się podoba, nawet mięsne pasztety“.
Pan de Chateauneuf został zresztą ostrzeżony, jakie grozi mu niebezpieczeństwo; był on, jak ogólnie utrzymują, kochankiem pani Arcinge, małżonki komendanta zamku i z jej też pomocą zdołał uciec z więzienia.
Król z powodu tej ucieczki wpadł w tak szalony gniew, że kazał pana Arcinge, Raimonnet, syna jego małżonki i królewskiego prokuratora z Urson ściąć.
Ponieważ, jak się pokazało, wszyscy nieprzyjaciele króla w Peronne naznaczyli sobie wspólną schadzkę, przeto przybył także i syn zmarłego księcia Sabaudzkiego, Filip Bresse.
Król począł być niespokojnym; był to bowiem szczególniejszy sposób okazywania honorów gościowi, zbierając w jedno miejsce wszystkich jego nieprzyjaciół.
Być może, przybyli oni tutaj sami, wiedzeni instynktem, jak wilcy, gdy poczują świeżą padlinę.
Ludwik, nie czuł się dość bezpiecznym w domu poborcy podatkowego, u którego został pomieszczony i zażądał mieszkania w starym zamku, w tym zamku należącym niegdyś do hrabiego Herberta, gdzie wasal zamordował swego króla a gdzie wedle tradycji historycznej, w pokoju poprzedzającym sypialnią króla, do dziś dnia na posadzce widnieją świeże ślady krwi zamordowanego króla Filipa Prostomyślnego.
Żądaniu króla bez najmniejszego w tym razie sprzeciwiania się, uczyniono zadość.
Wszyscy jego nieprzyjaciele śmiali się szczerząc swe spiczaste, zgłodzone, spragnione krwi zęby.
Czyliż nie było to prawdziwym dziwem, czy nie było łaskawem zrządzeniem Opatrzności, przyjaznem losu przeznaczeniem, że lis, dostał się sam, dobrowolnie, w zastawione nań żelaza?
Książę nie potrzebował dalej nic zgoła przedsiębrać, jak tylko ów zamek zamknąć i nie otworzyć więcej, albo mógł po prostu swego gościa umieścić w tej sławnej klatce, jaką król Ludwik XI dla innych przygotował.
Lecz Karol dotrzymał słowa; król zaufał mu z całą szczerością, nie może więc zdradzić położonego w nim zaufania; gdy jednak król w Peronne, w zamku hrabiego de Vermandois znalazł się i zamieszkał ten sam pokój, co niegdyś zamieszkiwał „Karol Prostomyślny“, gdy wpatrzył się w ślady owej krwi będącej dotąd na posadzce, niewątpliwie książę mógł się odwołać do pewnych paragrafów zawartego poprzedniego traktatu i uzyskać bez trudności niektóre w tym razie zmiany czy też tylko cząstkowe złagodzenie.
Tymczasem myślano, że do złagodzenia tego przyczynił się przymus.
Przypomnijmy sobie że w d. 8 września przybyli do Liege w wielkiej ilości dawni bannici o czem książę dowiedział się między 10 a 11 września.
Dziś zatem mamy 10 października.
Naraz puszczono pogłoskę, że Humbercourt, jak niemniej biskup z Liege i kanonicy zostali zamordowani.
Czy rzeczywiście książę w to uwierzył, czy też naumyślnie taką wieść rozpuścić kazał
Jeżeli wieść ta sprawdzi się, będzie ona bardziej szkodliwą i zagrażającą królowi francuskiemu Ludwikowi XI niż księciu Burgundzkiemu.
Bo jeżeli rzeczywiście król popierał powstanie w Liege, to obrał dla wybuchu takowego jak najniefortunniejszą chwilę, znajdując się osobiście w obozie nieprzyjacielskiem — jakby wydawał się w ich ręcę.
Jednakże tę politykę podziemną, jakby krecią niepodobna przypisywać tak mądremu i przebiegłemu człowiekowi jak Ludwik XI. Chociaż z drugiej strony ludzie najdalej widzący, często zauważyć nie mogą co się najbliżej w około nich dzieje.
W każdym razie jeżeli rzeczywiście za rozkazem króla Ludwika XI zamordowany został, to znajdzie się on w bardzo niebezpiecznej a najmniej pożądanej kolizji z papieżem, jak niemniej i z księciem Burgundzkim, dzielną szpadą, na którą szczególniej liczył.
Wiadomo przecież że wiadomości te były całkiem fałszywe — wygnańcy nie tylko że nie zamordowali swego biskupa, lecz przeciwnie z wielką czcią i uroczystością go wprowadzili do Mastricht — i nawet jednego ze swoich, który o biskupie wyrażał się jak najniezgodniej, poddali doraźnemu w drodze sądowi i tego na gałęzi drzewa powiesili.
Czy książę wierzył tym pogłoskom, powtarzamy jeszcze raz; czy też sam je rozpuścił, dość, że postępowanie jego było nacechowane tą pewnością, jakby istotnie pogłoski miały rzetelną i słuszną podstawę.
— Ha! zawołał on, więc to prawda, że król francuski dla tego jedynie tu przybył, aby mię sprowadzić na błędną drogę, i uspokoić a tem samem postawić w położeniu wielce niebezpiecznem. Miałem najzupełniejszą słuszność podejrzywać i wystrzegać się tej trującej żmii, odmawiając stanowczo wszelkiego z nim spotkania, to on właśnie swemi podziemnemi, skrytemi intrygami doprowadził do wzburzenia tych biednych, nieszczęśliwych ludzi, ale na świętego Jerzego! mieszkańcy Liege będą przykładnie ukarani i mój kuzyn Ludwik będzie tego bardzo a bardzo żałował!
Dał natychmiast rozkaz zamknięcia bram miasta i nie wypuszczenia nikogo inaczej, jak za osobistem jego piśmiennem zezwoleniem.
Ponieważ jednak sumienie czyniło mu wyrzuty, podał za przyczynę takiego rozporządzenia fakt, że mu skradziono szkatułę z pieniędzmi i kosztownościami, którą koniecznie w jakikolwiek bądź sposób odzyskać musi.
Co zaś do osób zaufanych, do przyjaciół którym wierzył najzupełniej, nie chował zgoła tajemnicy i wyznał szczerze jakiego chwyta się środka i dla czego; mianowicie chodził po mieście mocno oburzony i rozgniewany, zbierając świadków i tym opowiadając jakiej to mianowicie zdrady dopuścił się król, przytem wieści, jakie nadeszły z Liege w tak potworny sposób powiększał, że ogólna nienawiść i pragnienie zemsty obudziła się w jego zwolennikach. Łatwo więc było odgadnąć, że pragnie tym sposobem jak najnienawistniej usposobić ludność dla króla, aby następnie mógł się łatwo wytłumaczyć i zwalić z siebie odpowiedzialność za to, co miał w projekcie uczynić.
Wkrótce też echo tych okropnych wiadomości z Liege, dobiegło aż do sklepień i głębi starego zamczyska, jak niemniej i to że książę z powodu tych straszliwych morderstw, opanowany został niepohamowanym gniewem i wściekłością.
Ludwik słyszał najwyraźniej ruch panujący w salach i w kurytarzach, rozlegający się szczęk broni i kroki żołnierzy. Drzwi zostały zamknięte i zaryglowane — wywoływano głośno, że król jest aresztowany i zostanie tu, jako jeniec.
Przyczyny takiej niespodzianej zmiany zgoła domyślać się nie był w stanie i dopiero nazajutrz dowiedział się o wszystkiem.
Ludwik XI mocno przerażony został swojem położeniem, ale jednak, pomimo to nie tracił odwagi.
Miał on zawsze przy sobie, jak zwykł mówić, swoje kieszonkowe pieniądze, a te kieszonkowe pieniądze wynosiły ni mniej ni więcej, tylko piętnaście tysięcy talarów w złocie. Dał je król pewnemu zaufanemu, aby takowe podzielił pomiędzy członków rady księcia, ale ponieważ uważano go za najzupełniej zgubionego, ponieważ i książę okazał się nadzwyczaj zaciętym i niezbłaganym, przeto większą część tych pieniędzy, ów zaufany króla zatrzymał dla siebie.
W mieście panował wielki ruch, nadzwyczajne wzburzenie, a 12 października doszło do pełnego obawy wyczekiwania, co mianowicie w tym wypadku postanowi książę.
W dniu 13 t. m. a zapamiętać to należy, że w tym dniu już książę mógł doskonale wiedzieć o wszystkiem, a mimo to zwołał swoją radę. Posiedzenie trwało dzień cały i pewną część nocy bez przerwy — rozumie się samo przez się że nieprzyjaciele króla mieli w radzie głosy swobodne.
Król ofiarował mu poprzedniego dnia zaprzysiądz pokój na tych warunkach jakich tylko zażąda, to jest że decyduje się dać wynagrodzenie wszelkie i satysfakcją jakiej zechce wymagać, nadto że towarzyszyć mu będzie do miasta Liege i że złoży odpowiedni okup by mógł powrócić do Francji.
Ale propozycji książę nawet wysłuchać nie raczył, ponieważ na radzie postanowiono aby króla zatrzymać jak dotychczas w więzieniu, sprowadzić jego brata Karola i porozumieć się a nim co do dalszych rządów państwa.
Już poseł do tego przeznaczony gotował się do drogi, już włożył kamasze podróżne, już nawet przyprowadzono mu osiodłanego konia, gdy książę inaczej się namyślił.
Brat, wspomniony wyżej, króla, mieszkał oddawna w Bretanji, miał pewne obowiązki względem księcia, którego był kiedyś gościem czy zatem byłoby politycznem tj. zgodnem z polityką, gdyby Bretańczyka wyznaczono na króla Francji?
Nadto, kiedy król Francji trzymany był pod zamkiem i ryglem, Dammartin i jego armja była zupełnie wolna i gotowa w każdej chwili do wyruszenia w pole.
Nie ulega więc najmniejszej wątpliwości że sprowadziłoby to straszną wojnę. Dammartin, który odziedziczył władzę po Karolu de Melun, nie wiele mógł rachować na swoich przyjaciół, ale natomiast byłby działał jak istotny przyjaciel króla i wierny jego poddany.
Z tej to przyczyny, skoro posłaniec podnosił nogę do strzemienia, nakazano mu rozebrać się i konia napowrót odprowadzono do stajni.