Karol Szalony/Tom I/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Szalony
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1910
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Chroniques de France: Isabel de Bavière
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.

Wieść o chorobie króla rozeszła się w Anglii równie szybko, jak we Francyi, i jak we Francyi, wielkie sprawiła wrażenie. Król Ryszard i książę Lancaster, którzy mieli wiele sympatyi dla Karola, mocno nią byli zasmuceni, najbardziej zaś Lancaster, który uważał wypadek ten za zgubny nie tylko dla Francyi, ale i dla całego chrześcijaństwa.
— Szaleństwo to jest wielkiem nieszczęściem — mawiał po kilkakroć do otaczających go rycerzy i koniuszych — albowiem Karol był człowiekiem silnej woli i wielkiej potęgi, a pragnął zgody pomiędzy obu królestwami naszemi dlatego jedynie, aby wystąpić mógł przeciw niewiernym. Teraz zaś sprawa ta widzi mi się odroczoną na długo, gdyż on byłby duszą tej krucyaty, która obecnie nie łatwo da się dokonać.
W istocie Murad-Bey, któregośmy z francuska przechrzcili Amuratem, a którego Froissart nazywa w swych kronikach Morabaquin’em, zajął już królestwo Armenii i zagrażał zniszczeniem chrześcijańskiemu Cesarstwu wschodniemu. Król Ryszard i książę Lancaster byli tego zdania, że traktaty i zawieszenie broni, zawarte w czasie wjazdu królowej Izabelli do Paryża, winny być z tego powodu nietylko dotrzymane, ale nawet przedłużone.
Karol tymczasem miał się coraz lepiej. Codziennie rozchodziły się cudowne wieści o polepszeniu jego zdrowia. Jednym z najzbawienniejszych środków przeciw jego apatyi i melancholii był nowy wynalazek pewnego malarza, nazwiskiem Jacquemin Gringonneur, który mieszkał przy ulicy de la Verrerie. Odetta przypomniała sobie o nim, znała go bowiem jeszcze, gdy była przy ojcu, i wysłała doń ze zleceniem, aby przybył i przyniósł ze sobą dziwne obrazki kolorowane, które u niego niegdyś widziała; przybył on rzeczywiście z nimi na zawołanie. Obrazki te nie były niczem innem, jeno kartami do grania.
Króla wielce zabawiły te malatury, na które z początku patrzył z naiwną ciekawością dziecka, ale bawiły go one coraz więcej, w miarę powrotu do zdrowych zmysłów, zwłaszcza, gdy się dowiedział, że każda z tych figur i obrazków ma swoje osobne znaczenie i może odegrać swoją rolę w jakiejś grze allegorycznej, będącej obrazem wojny i rządu. Jacquemin nauczył go, że as powinien mieć pierwszeństwo przed wszystkiemi innemi kartami, a nawet przed królami, ponieważ nazwa jego pochodzi od pewnego wyrazu łacińskiego, który oznacza pieniądze, a każdy wie przecie, że pieniądz jest główną sprężyną wojny. Oto dlaczego król, który nie ma asa, jest tak słaby, że może być pobity przez waleta, który jest z asem. Powiedział mu, że trefl, która jest, jednym z płodów łąk Francyi, przypominać powinna każdemu dowódcy oddziału wojskowego, iż nigdy nie należy rozbijać obozu w miejscu, w którem niema traw i w którem zabraknąć może paszy dla koni jego armii. Nazwa pik na tychże kartach pochodziła od halabard, jakiemi w owej epoce zbrojni byli żołnierze piechoty; karo oznaczało kwadratowe ostrze strzał takich, jakie również wtedy jeszcze z łuków wypuszczano. Kier miał być emblematem odwagi i podniosłości serc walecznych dowódców i żołnierzy. Zresztą cztery nazwiska nadane królom: Dawid, Aleksander, Cezar i Karol Wielki, dowodzić miały, że, jakkolwiek liczne i bitne były wojska, potrzeba zawsze dla pewniejszego zwycięstwa postawić na ich czele wodzów doświadczonych. Ponieważ zaś wielkim wodzom potrzeba zawsze czynnych i sprytnych adjutantów, dodano tym królom czterech waletów i wybrano im nazwiska sławne, a mianowicie: Lancelot i Ogier, którzy byli niegdyś przy Karolu Wielkim, Hector (pan de Galard) i Renaud (starosta de Coucy). Ponieważ zaś tytuł waletów (varlets) nie miał w sobie w owe czasy nic obrażającego, rycerze bowiem nosili go przed zdobyciem ostróg, ciż waletowie przedstawiali szlachtę i mieli pod swymi rozkazami dziesiątki, dziewiątki, ósemki, siódemki i t. d., które nie były niczem innem, jak żołnierzami i ludźmi nizkiego stanu.
Co do dam, Jacquemin nie nadał im żadnych innych imion i nazwisk, tylko nazwiska ich mężów, dając przez to poznać, że kobieta sama przez się jest niczem, i tę tylko ma siłę i znaczenie, jakie na nią spływa przez jej pana i władcę. Damy nazwane zostały dopiero za następnego panowania i to w następujący sposób: Argine, dama treflowa (które to imię jest anagramem wyrazu regiva), oznaczała królowę Maryę z Anjou, żonę Karola VII; piękna Rachela, dama karowa, miała wyobrażać sławną Agnieszkę Sorel; Pallas w postaci damy pikowej przypominała czystą i wojowniczą Dziewicę Orleańską; wreszcie dama kierową, panią serc, pod imieniem Judyty miała być Izabella Bawarska.
Zabawa tymi obrazkami przyczyniła się do uspokojenia króla, a spokój ten powracał mu siły. Niezadługo też począł jeść i pić z przyjemnością. Widma rozognionej wyobraźni ustąpiły powoli razem z nią. Nie obawiał się już zresztą łoża swego i aby tylko Odetta czuwała nad nim, sypiał prawie zupełnie spokojnie: Wreszcie pewnego dnia Wilhelm znalazł go o wiele już spokojniejszym i pozwolił mu dosiąść rumaka. Nazajutrz też przyprowadzono mu konia jego ulubionego, na którym dosyć długą odbył przejażdżkę.
Zresztą na dworze Francyi o niczem innem nie było mowy, jeno o powrocie króla do zdrowia i o cudownym sposobie jego uleczenia. Wiele dam zazdrościło pięknej nieznajomej, której zachowanie się według nich było poprostu wyrachowaniem. Wszystkie, jeżeli im wierzyć można, byłyby tak samo się poświęciły, żadna jednak w dniu nieszczęścia nie uczyniła tego. Obawiano się tej młodej osoby, która, jeżeli tylko choć troszkę była ambitną i żądną władzy, mogłaby na wracającego do rządów króla wielki wpływ wywierać. Królowa nawet zaniepokojona skutkami swego własnego dzieła zawezwała znowu ksienię klasztoru Św. Trójcy, a posławszy bogate dary klasztorowi, zaleciła jej, aby siostrzenicę swą odebrała. Wskutek tego Odetta otrzymała rozkaz powrotu do klasztoru.
W dniu, oznaczonym na jej wyjazd, Odetta zbliżyła się do króla z oczyma łez pełnemi i przyklękła przed nim na jedno kolano. Karol spojrzał na nią bojaźliwie, a myśląc, że ktoś wyrządził jej krzywdę jaką, lub obrarzę, wyciągnął do niej rękę, pytając, czegoby płakała.
— Ukochany królu i panie — rzekła Odetta — płaczę, albowiem przychodzi mi opuścić cię.
— Ty mnie opuścić masz, Odetto!? zawołał król. — I dlaczegóż to, moje dziecię?
— Ponieważ już niepotrzebna wam jestem, Najjaśniejszy panie.
— I boisz się już, i nie chcesz pozostać dłużej przy nieszczęśliwym szaleńcu! O, tak, prawda, już dosyć zabrałem dni z pięknego i wesołego życia twego i zaćmiłem je cieniem smutnej mej egzystencyi! Już za wiele zerwałem kwiatów z wieńca twej młodości, niszcząc je palącemi memi rękoma. Już cię znużyło życie to w zamknięciu, przy mnie niewesołym i dążysz do rozkoszy życia. Idź więc!...
I upadł raczej, niż usiadł na fotelu, ukrywając twarz w dłoniach.
— Królu i panie! Mnie nie rozkosze wzywają, ale woła mnie przełożona zakonu Ś. Trójcy. Do klasztoru powracam!...
— Więc ty nie opuszczasz mnie z własnej chęci, Odetto? — zapytał król, podnosząc żywo głowę.
— Życie moje do ciebie należy, Najjaśniejszy panie, i szczęśliwa byłabym, żebym je poświęcić mogła, aż do ostatniego dnia, do ostatniej kropli krwi mojej.
— I któż się poważa oddalać cię ode mnie?
— Najprzód królowa, o ile mi się zdaje, a potem stryjowie twoi, Najjaśniejszy panie, książęta de Berri i Burgundyi.
— Królowa, stryjowie moi!... Ci, którzy mnie opuścili w dniach moich cierpień! Oni!
— Tak, królu miłościwy.
— Ale nie ty, Odetto! Ty sama nie pragniesz mnie opuścić!?
— Ja nie mam innej woli, jeno wolę pana mojego i króla. Co on rozkaże, uczynię!
— A więc ja ci rozkazuję pozostać! — zawołał wesoło Karol. — Powiedz, Odetto miła, a więc ten pobyt nie jest ciężarem dla ciebie, dziecię drogie?... Więc staranność twoją i troskliwość około mnie nie tylko litość powoduje? Och, gdyby tak było, Odetto! jakże byłbym szczęśliwy! Spojrzyj na mnie, droga, nie ukrywaj swej twarzy przed spragnionym jej widoku wzrokiem moim!
— Królu! Panie! ja umrę ze wstydu!
— Czy wiesz, Odetto — mówił król, biorąc w swe dłonie obie jej ręce i przyciągając ją ku sobie — czy wiesz, żem ja już przywykł widzieć cię ciągle przy sobie; wieczorem, gdy zasypiam; we śnie, gdy marzę; rano, gdy oczy otwieram! Czy wiesz, że ty jesteś aniołem stróżem mego rozumu, żeś ty różdżką czarodziejską rozpędziła duchy nieczyste, które wyły dokoła mnie i w mocy mnie swojej trzymały? Dnie moje tyś rozjaśniła, noce moje tyś uspokoiła! O, Odetto! czy wiesz ty, że wdzięczność nie jest dostateczną dla spłacenia długu tych dobrodziejstw! Odetto! czy wiesz ty, że ja cię... kocham!?
Odetta wydała okrzyk trwogi, wyrwała ręce z dłoni króla, ale cała drżąca odejść z przed jego oblicza nie śmiała.
— Panie mój miłościwy! królu! Cóż to ja usłyszałam!!
— Usłyszałaś tę prawdę — mówił dalej Karol — że teraz niezbędną już jesteś dla mego życia. Wszakże to nie ja poszedłem szukać cię w twojej celi, nie ja cię sprowadziłem do swego boku. Nie wiedziałem nawet, że istniejesz! Tyś sama, duszo anielska, przeczuła, że tutaj cierpienie gości, i tyś przybiegła na ratunek. Winienem ci wszystko, ponieważ winienem ci rozum mój, który jest moją władzą, moją siłą, mojem królestwem, mojem panowaniem! A jeśli pójdziesz, pozostawisz mnie takim, jakim mnie zastałaś! Rozum mój i zdrowie moje odejdzie wraz z tobą. O! czuję już! Na samą myśl, że cię utracę, myśli moje się mieszają...
Podniósł ręce do czoła.
— O Boże mój, Boże! — zawołał z przerażeniem — czyż znowu mam zostać Szalonym!? Boże, Panie wielki, mniej litość nade mną!
Odetta przerażona rzuciła się ku królowi, wołając z przerażeniem:
— O królu! nie mów w ten sposób!
Karol spojrzał na nią oczyma pełnemi strasznej grozy.
— O Panie! nie patrz na mnie tak. To jest ten sam wzrok, jakim w szale swym patrzyłeś na mnie, a który takim mnie strachem i żalem przejmował.
— Zimno mi bardzo — rzekł Karol.
— Odejdź już, Odetto, odejdź, kiedy masz mnie porzucić — rzekł smutnym głosem Karol.
— Nie, nie! — zawołało dziewczę, nie słuchając go — nie, królu; szał ten już wrócić nie może! Bóg zabierze krew moją, Bóg dni moje ukróci, ale tobie zostawi rozum i przytomność! Zostanę przy tobie, panie; nie opuszczę cię nigdy, ani na jedną minutę, ani na sekundę. Będę przy tobie zawsze, zawsze...
— Tak, w moich objęciach? — pytał Karol.
— Tak, jeśli tak żądasz, panie!
— I będziesz mnie kochała? — pytał dalej, zmuszając ją, aby usiadła na jego kolanach.
— Ja! ja! — wołała Odetta, a zamykając oczy, jakby nie chciała patrzeć przed siebie, opuściła główkę na jego ramię.
— O! nie, to być nie może! jam tego nie powinna!
Palące usta Karola zamknęły jej usta pocałunkami.
— Litości, panie, królu, litości!... umieram — wyszeptała jeszcze i zemdlała w jego ramionach.
Odetta została przy Karolu, w zamku de Creil.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.