Karol Szalony/Tom I/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Szalony
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1910
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Chroniques de France: Isabel de Bavière
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.

Odetta, wymawiając te słowa, istotnie sądziła, że umiera, zemdlała bowiem, a Karol wziął ją na ręce i złożył na łóżku, z którego przed chwilą wstała. Joanna prysnęła jej na twarz kilkoma kroplami wody, Odetta otworzyła oczy.
— Ach! — zawołała, zarzucając ręce na szyję kochanka — ach! mój Karolu, mój panie, więc ty żyjesz?...
Całe życie tej anielskiej istoty skupiło się w jej oczach.
— Moje ukochane dziecię — rzekł król — żyję jeszcze i żyję po to, abym cię kochał.
— Abyś mnie kochał?...
— O! tak.
— Jak to miło być kochaną, lżej umierać — wyrzekła smutno Odetta.
— Umierać? — powtórzył król z przerażeniem — umierać? oto już dwa razy powtórzyłaś ten smutny i groźny wyraz. Więc ty cierpisz, więc ty chora jesteś? Dlaczego jesteś tak blada?
— Pytasz się, panie mój? — odrzekła Odetta. — Nie wiesz zatem, że straszna wiadomość rozeszła się po całem mieście, że i tu dostała się tak, jak i wszędzie; nie wiesz, że wśród nocy rozległ się krzyk okropny, krzyk, który słyszano na obu końcach Paryża: „Król nie żyje!“... Czy pojmujesz, panie, że gdy usłyszałam te słowa, wbiły się one, jak sztylet, w moje serce; uczułam wtedy, że coś niezbędnego do życia zerwało się we mnie; byłam z tego bardzo zadowolona, gdyż byłam pewna, że nie przeżyję ciebie, i dziękowałam za to Bogu; a oto teraz ty, panie, żyjesz, a ja tylko umieram; i za to jeszcze składam dzięki Stwórcy, Jego dobroć jest wielką, Jego miłosierdzie jest nieskończone.
— Co mówisz, Odetto?... Szalona jesteś! Umrzeć! ty miałabyś umrzeć! I dlaczegóż to?...
— Dlaczego, już ci powiedziałam; jak, nie wiem jeszcze. Wiem tylko, że dusza moja już miała opuścić ciało i że, dowiedziawszy się, iż ty, panie, żyjesz, prosiłam Boga o jedną rzecz tylko, — o to, bym mogła ciebie zobaczyć; nie chciałam Go prosić o życie, gdyż czułam już, że to napróżno. Ujrzałam ciebie, jestem szczęśliwa i mogę już umierać. O Boże, Boże! przebacz mi, że myślę tylko o nim! Karolu, jakże ja cierpię! O! weź mię w swoje objęcia, niech umrę na twoich rękach!...
Odetta omdlała po raz drugi. Król sądził, że już umarła; przyciskał ją do serca, krzycząc i szlochając. Naraz wstrząsnął się cały, gdyż uczuł dziwne poruszenie; było to dziecię, które poruszyło się w łonie matki.
— O! — zawołał Karol, przychodząc do przytomności o! biegnij Joanno, biegnij po mego doktora, przyprowadź go tutaj. Powiedz mu, jeśli potrzeba, że to ja umieram, ale niech przybywa w tej chwili, natychmiast; ona żyje i może można ją jeszcze uratować!...
Joanna wybiegła z pokoju, spieszyła, o ile jej wiek na to pozwalał, podług adresu, jakiego jej król udzielił. W dziesięć minut była z powrotem, za nią szedł doktór.
Odetta wróciła tymczasem do przytomności, lecz tak była osłabiona, że nie mogła przemówić. Karol, z oczyma w nią utkwionemi, chciwie w nią się wpatrywał. Czoło jego potem było oblane. Od czasu do czasu z piersi Odetty wydzierał się cichy jęk boleści.
— O chodźcie, mistrzu, chodźcie prędzej! — wykrzyknął Karol, spostrzegając wchodzącego doktora. — Chodźcie i ratujcie ją dla mnie, a uratujecie więcej, aniżeli koronę moją; więcej, aniżeli królestwo; więcej, niźli nawet życie moje! Ratując ją, uratujecie tę, która wróciła mi rozum, gdym był szalonym; tę, która przy mnie przez poświęcenie i cierpliwość anielską czuwała przez długie dni i noce bez końca. A gdy ją uratujesz, mistrzu, wtedy żądaj ode mnie, co zechcesz, a otrzymasz, jeżeli to będzie w mocy najpotężniejszego króla chrześcijaństwa.
Odetta patrzyła na króla z wyrazem niewypowiedzianej wdzięczności. Doktór zbliżył się do niej, wziął ją za puls i zmarszczył czoło.
Stan chorej był niebezpiecznym; skutkiem wzruszenia i przestrachu, zajść miała katastrofa, przyśpieszająca zbyt wczesne jeszcze macierzyństwo Odetty.
Król odprowadził na bok lekarza i tam, bacznie śledząc go wzrokiem, odezwał się:
Mistrzu, czy mam się oddalić, abym nie, był świadkiem jej śmierci? Jeżeli tak jest, żadna siła mnie stąd nie poruszy. Jeżeli żywej oddać mi jej nie macie, toż nie odbierajcie, nie zasłaniajcie jej przed wzrokiem serca mego ani na chwilę, ani na minutę...
Lekarz podszedł znowu do łoża Odetty, zbadał jej puls po raz drugi, popatrzył na nią uważnie, potem wracając do króla, rzekł:
— Wasza Królewska Mość może odejść, dziecię to żyć może... do jutra.
Król ścisnął konwulsyjnie ręce lekarza, a dwie ciężkie łzy potoczyły mu się po policzkach.
— Czy podobna, żeby nie było dla niej ratunku? — szepnął głosem ponurym — czy być może, żeby ona umrzeć miała?!... Więc nieodwołalnie już mam ją utracić? Jeżeli tak, to nie opuszczę już jej, póki żyje, ani na chwilę! Nie, nic na świecie stąd mnie odciągnąć nie zdoła.
— A jednak jednem słowem skłonię do odejścia Waszą Królewską Mość. Wzruszenie, wywołane obecnością króla, może uczynić boleśniejszem i trudniejszem do przejścia całe przesilenie, a od tego wszystko zależy. Jeżeli jest jaka choć mała nadzieja, to cała ona w tem jedynie spoczywa.
— Jeżeli tak, odejdę natychmiast!... już idę! zostawiam ją twoim staraniom! — zawołał król.
Potem, zbliżywszy się do Odetty, uścisnął ją serdecznie w swych objęciach.
— Odetto — rzekł — bądź cierpliwą i odważną, chciałbym nie opuszczać cię w tej strasznej chwili, lecz, lekarz utrzymuje, że to jest konieczne. Zachowaj się dla mnie! Powrócę wkrótce.
— Żegnam cię, panie — smutnie rzekła Odetta.
— Ja cię nie żegnam, lecz mówię: do widzenia!
— Oby to Bóg dozwolił — szepnęła, zamykając, oczy i opuszczając głowę na poduszki.
Król powrócił ze łzami w oczach do pałacu św. Pawła, zrozpaczony; zamknął się w swojej komnacie i przebył tam dwie godziny, które wydały mu się dwoma wiekami, napróżno starając się myśleć o czem innem, dręczony bezustannie jedną myślą. Karol sam doznawał w tej chwili dotkliwego bólu głowy, błyskawice przebiegały mu przed oczyma; ściskał dłońmi rozpalone czoło, jakby dla zatrzymania uciekającego rozumu, który od tak niedawna powrócił i znowu go chciał opuścić. Wreszcie po jakimś czasie, nie mogąc dłużej wytrzymać, opuścił swoją komnatę, wyszedł spiesznie z pałacu św. Pawła, skierował się w stronę ulicy des Jardins, lecz gdy już zdala obaczył dom, do którego dążył, zatrzymał się nagle, drżąc na całem ciele. Po chwili poszedł dalej, ale tak wolno, jakby już szedł za pogrzebem. Doszedł nareszcie, zawahał się na progu, gotów wrócić do pałacu i czekać nadejścia wieści, którą mu doktór przysłać przyrzekł. Wreszcie bezwiednie wszedł na schody, doszedł do drzwi, do których przyłożywszy ucho, usłyszał jakieś krzyki.
Po upływie kilku minut krzyki te ucichły, a matka Joanna podniosła nagle zasłonę, poza którą klęczał król.
— Co słychać? — zapytał wtedy z niepokojem. — Odetta, jak się miewa Odetta?
— Już wszystko minęło. Odetta czeka Was, miłościwy królu.
Król wbiegł do komnaty, śmiejąc się i płacząc zarazem, lecz zatrzymał się w jednej chwili przy łóżku, na widok Odetty, która spoczywała, trzymając w objęciach nowo na świat przybyłą dzieweczkę[1]. Biedna Odetta była tak blada, że przypominała posąg, wykuty z marmuru. A jednak, mimo wycieńczenia i bladości, na ustach młodej matki igrał uśmiech pełen słodyczy i nadziei, jeden z tych uśmiechów, jakie tylko matka mieć może dla swego dziecka; uśmiech, na który składały się miłość, modlitwa i wiara.
Widząc wahanie się Karola, zebrała resztki swoich sił, a podnosząc dziecinę, rzekła:
— Oto, miłościwy panie mój — wszystko, co się wam po mnie zostanie.
— O! matka i dziecię żyć będą — zawołał Karol, obejmując je obie razem i przyciskając do piersi. — Bóg pozwoli przecież, aby na jednej łodydze kwitła róża i jej pączek zarazem...
— Najjaśniejszy panie — zauważył lekarz — dobrzeby było, aby chora mogła trochę wypocząć...
— O! zostawcie mi go — zawołała Odetta — spoczynek mi będzie słodszy i pożyteczniejszy, gdy go będę czuła w pobliżu. Nie zapominajcie, że, jeżeli odejdzie, mogę go już nie zobaczyć i że przeżyłam tak długo dlatego jedynie, że natura uczyniła nade mną cud na korzyść dziecięcia, którem go obdarzyć miałam.
Powiedziawszy z wysiłkiem te słowa, Odetta opuściła głowę na piersi Karola. Joanna odebrała od niej dziewczynkę nowonarodzoną. Lekarz wyszedł. Odetta i król pozostali sami.
— A teraz, dziecię moje — rzekł król — ja będę czuwał u wezgłowia twego łoża. boleści, jak ty niegdyś przy mojem łożu czuwałaś. Bóg na twoje prośby uczynił nade mną cud; ja nie jestem tyle, co ty, godzien łaski Jego najświętszej, ale może litość nade mną mieć będzie i pobłażanie. Śpij, ja modlić się będę...
Odetta uśmiechnęła się smutnie, uścisnęła lekko rękę króla i zamknęła oczy. W kilka minut później tchnienie jej ust i równe wznoszenie się jej piersi okazywały, że usnęła.
Karol, nieruchomy i wstrzymujący oddech, wpatrywał się w tę twarz bladą, jakby już należała do zagrobowego świata. Tylko usta karminowe i przyśpieszone bicie pulsów zdradzały, że gorączką skażone życie jeszcze się w niej kołatało. Od czasu do czasu nerwowe drżenia przebiegały całe to słabe ciałko i zaraz po nich krople zimnego potu ukazywały się na jej czole. Nareszcie drżenia te i ruchy stały się coraz częstsze, głucho westchnienia wydobywały się z jej piersi, słabe jakieś i pełne przerażenia okrzyki dowodziły, że walczyła z jakąś marą senną. Karol, widząc, że sen jej stał się ciężkim i że cierpi w nim, obudził ją.
Odetta otworzyła oczy, wzrok jej, już niepewny i jakby przyćmiony, przebiegł po wszystkich przedmiotach, otaczających ją, nakoniec zatrzymał się na królu. Poznała go i wydała okrzyk radości.
— Ach! więc jesteś jeszcze?!... Więc to był sen tylko i jeszcze cię nie opuściłam!...
Karol przycisnął ją do serca.
— Wyobraź sobie, ukochany mój Karolu — mówiła — że zaledwie usnęłam, ukazał mi się we śnie anioł u stóp łoża mego, oto tam. Miał u czoła aureolę świetlną, u ramion miał skrzydła białe, a w ręku palmę. Popatrzył na mnie łagodnie i rzekł mi:
— „Przychodzę po ciebie, wzywa cię Pan!“ Pokazałam mu tedy, iż trzymasz mnie w swem objęciu u serca swego i że cię opuścić nie mogę. On dotknął mnie palmą swoją i poczułam, że i ja mam skrzydła. Potem nie wiem, jak się to stało, ale ja czuwałam, a tyś spał. Wtedy anioł uniósł się ku niebu, a ja podążyłam za nim, widząc cię w moich objęciach... I tak razem dążyliśmy ku niebu. Z początku byłam bardzo szczęśliwa, czułam się silną i lekką, i oddychałam swobodnie, ale wkrótce poczułam, że, dźwigając ciebie, za wielki biorę ciężar. Mimo to, ciągle wznosiłam się ku górze, lecz oddech mój stawał się coraz trudniejszy... Chciałam obudzić cię i nie mogłam, spałeś snem ciężkim, niezbudzonym. Próbowałam krzyczeć, myśląc, że usłyszysz mnie, ale głos zamierał mi w gardle, ramiona drętwiały i czułam, że mi się z rąk wymykasz. Jeszcze dwa ruchy skrzydeł, a już byłabym przy aniele, przewodniku moim, dotykałam go prawie! Wyciągnęłam rękę, aby pochwycić skraj jego szaty; był to ostatni wysiłek. Dłoń moja spotkała jeno obłok z wodnistej pary, nie mający siły, ani nie dający oporu. Ramię, na którem cię niosłam, opadło omdlałe i widziałam ciebie, Karolu, królu mój i panie, lecącego w przepaść bezdenną. Wtedy wykrzyknęłam z przerażenia i w tejże chwili obudziłeś mnie... Dzięki ci, dzięki za to!...


Na krzyk ten wpadła do komnaty Joanna i doktór.

Przycisnęła usta do twarzy Karola i zmęczona snem tym strasznym, ulegając znużeniu, zamknęła znowu oczy.
Król patrzył na nią, gdy zasypiała. Przez, kilka chwil czuwał jeszcze nad nią z obawy, aby jej inna jaka nie dręczyła mara senna. Potem zdawało mu się, że pod jego czaszką dziwne jakieś dzieją się rzeczy; przedmioty, które go otaczały, zaczęły jakby tańczyć i krążyć dokoła; krzesło, na którem siedział, chwiać się zaczęło. Chciałby podnieść się, otworzyć okno, odpędzić od siebie ten owładający nim obłęd, ale potrzeba-by obudzić Odettę — Odettę, która tak spokojnie spała na jego ramieniu, której usta zbladłe lekkie wydawały tchnienie i której dwie godziny snu spokojnego siły wrócić mogły. Król nie miał na to odwagi. Karol położył głowę na poduszce, obok głowy Odetty i zamknął oczy. Po chwili usnął też...
Po godzinie snu obudziło go uczucie lodowatego zimna. Głowa Odetty opadła na jego policzek i w tem właśnie miejscu uczuł to straszne zimno. Poczuł, że ciężar jej ciała przygniata go.
Chciał ją unieść i złożyć na poduszkach i spostrzegł, iż była bledszą, niż przedtem; usta jej nawet zbladły zupełnie. Zbliżył usta do jej ust i nie poczuł jej tchnienia. Rzucił się na nią i począł okrywać ją pocałunkami. Nagle z piersi jego wydarł się jęk wielki.

Na krzyk ten do komnaty wpadła Joanna i doktór. Oboje pobiegli ku łożu, ale Odetty już tam nie było. Obejrzeli się dokoła i spostrzegli w jednym kącie Karola, siedzącego i trzymającego w objęciach ciało nieszczęsnej dziewczyny, owiniętej w prześcieradła. Oczy Odetty były zamknięte. Wzrok króla był nieruchomy i pełen grozy.
Odetta umarła... Karol znów oszalał!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.
  1. Dzieweczka ta, później znana pod imieniem Małgorzaty de Valois, została żoną J. M. pana de Harpedane i dostała na wiano ziemię Belleville w prowincyi Poitou.