Karol Szalony/Tom I/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Szalony
Podtytuł Powieść historyczna
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1910
Druk Piotr Laskauer i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Chroniques de France: Isabel de Bavière
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XV.

Wypadek ten miał odsłonić nieporozumienia, które aż do tej pory różniły te dwie rodziny. Aż dotąd szacunek dla wieku księcia Filipa, jakoteż jego własne doświadczenie i takt, nadawały tym rozterkom książęcym charakter polityczny, który teraz zatracić się miał zupełnie. Nienawiści osobiste, nienawiści ambicyą wywołane, nienawiści zranionej miłości i miłości własnej, nienawiści pałające i krwawe, wszystkie jak hydry podnieść miały swe głowy z masek odarte, jak obnażeni w arenie atleci w poły się pochwycić i walczyć zawzięcie.
Każdy przeczuwał, że przyszłość brzemienną była wielkiemi nieszczęściami, że w powietrzu wrzało coś strasznego, że gdy burza wybuchnie, deszcz będzie padać krwawy. Żaden jednak z książąt nie dawał publicznie poznać swej nienawiści.
Tymczasem ludzie, którzy się ośmielili monitować księcia Orleanu, skorzystali z chwilowego powrotu rozumu u króla, aby mu przedstawić cały stan rzeczy. Przedstawiono mu, iż złoto państwowej i prywatnej szkatuły topi się i przelewa w rękach księcia i królowej, niby w wielkim piecu hutniczym; powiedziano mu o wszystkich skargach ludzi, o nędzy, która się aż do królewskiego pałacu wciskać zaczęła.
Począł tedy król zbierać wiadomości i dowiedział się rzeczy strasznych. Zawołał do siebie ochmistrzynię dzieci swoich, a ona mu wyznała, iż młodzi książęta pozbawieni byli najpotrzebniejszych przedmiotów i że często nie wiedziała, czem dzieci królewskie nakarmić i przyodziać. Przywołać kazał do siebie syna swego, księcia Akwitanii, a dziecię przybiegło na wpół nagie i wygłodzone. Wtedy nieszczęśliwy król westchnął boleśnie i począł szukać pieniędzy, aby je dać ochmistrzyni, lecz nie znalazłszy nic w kieszeniach i szufladach, oddał jej do sprzedania kielich złoty, z którego zwykł był pijać.
Z odbłyskiem rozumu na chwilę wróciła energia, biednemu szaleńcowi. Nakazał, aby się zebrała Rada państwa w celu obmyślenia najlepszych środków zaradzenia chorobie państwa; potem, nie mówiąc nic nikomu, kazał napisać do księcia Burgundyi, zapraszając go na owe narady.
Nazajutrz też książę wyruszył z Arras z ośmiuset ludźmi i szedł na Paryż.
Przybywszy do Lugdunu, odebrał listy, które mu donosiły, że książę Orleanu i królowa, dowiedziawszy się o jego marszu ku Paryżowi, opuścili to miasto i schronili się do Melun, a dalej do Chârtres, zostawiając rozkaz księciu Ludwikowi Bawarskiemu, aby im tam dowiózł księcia Akwitanii, Delfina Francyi.
Mimo ważności tych nowin, książę był tak zmęczony, że musiał stanąć, dla przespania się parę godzin. Nazajutrz, o świcie, ruszył dalej ku Paryżowi, ale przybył zapóżno: Delfina już wywieziono.
Wtedy książę Burgundyi, nie odpoczywając już ani chwili, puścił konia galopem i kazał ludziom swoim towarzyszyć sobie. Tak przebiegł Paryż w całej szerokości, wydostał się na gościniec, prowadzący do Fontainebleau i dogonił Delfina pomiędzy Villeneuf i Corbeil. Młodemu księciu towarzyszyli: wuj jego, książę Ludwik Bawarski, margrabia de Pont, hrabia de Damartin, pan de Montaigu, wielki mistrz ceremonii w pałacu królewskim i wielu innych panów. W tejże samej karecie, przy boku jego siedziała siostra jego, księżniczka Joanna, i pani de Préaux, żona księcia de Bourbon. Książę Burgundyi, zbliżywszy się do karety, skłonił się przed Delfinem i prosił go, aby powrócił do Paryża, mówiąc, iż ma mu do powiedzenia rzeczy, wielce go dotyczące. Wtedy książę Bawarski, widząc, iż młody książę miał istotnie ochotę wrócić z Janem Burgundzkim, zgodnie z jego prośbą, wystąpił i rzekł:
— Niech Wasza Książęca Mość raczy dozwolić księciu Akwitanii, siostrzeńcowi naszemu, udać się do królowej matki i do księcia Orleanu, stryja, gdyż jedzie on tam za zgodą króla, ojca swego.
Przytem książę Ludwik wydał głośno zakaz surowy, iżby nikt nie ośmielił się zwrócić z drogi, i kazał woźnicy zaciąć konie. Wówczas książę Burgundyi sam własną ręką, schwyciwszy konie za munsztuki, zawrócił je w stronę Paryża, a dobywając miecza, wykrzyknął:
— Dalej w drogę, woźnico! Idzie tu o życie twoje! W drogę, a żywo!
Woźnica, drżący ze strachu, popędził konie, a wojsko księcia Burgundyi otoczyło karetę. Podczas gdy książę Akwitanii wracał do stolicy w towarzystwie wuja swego, który nie chciał go opuścić, inne towarzyszące mu dotąd osoby śpieszyły do Corbeil, w celu doniesienia księciu Orleanu i królowej o całem wydarzeniu.
Czyn ten dowodził, na ile poważyć się zdołał książę Burgundyi. Książę i królowa, którzy właśnie siadali do stołu, przerwali obiad i, usiadłszy do powozu, kazali się zawieźć do bezpieczniejszego, bo obronnego miasta Melun.
Przybywszy z Delfinem do Luwru, książę Burgundyi pozostał przy nim, chcąc dobrą i pewną w zamku tym straż urządzić.
Nadzór ten był mu tem łatwiejszy, że na rozkaz jego i jego braci zbrojni ludzie przybywali ze wszech stron państwa. W kilka dni później książę Jan znalazł się na czele około sześciu tysięcy wojska, całkiem mu oddanego pod dowództwem hrabiego de Cléves i biskupa Liége, który się zwał Janem Bezlitosnym.
Książę Orleanu, ze swej strony, nie tracił czasu. Posłał on wysłańców swoich do wszystkich księstw swoich i hrabstw z rozkazem dostarczenia mu jak największej ilość koni zbrojnych, i to w jak najkrótszym czasie. Wkrótce też przybyli: J. M. pan de Harpedanne z ludźmi z Boulońskiego, książę Lotaryngii z ludźmi z okolic Chârtres i Dreux i wreszcie hrabia d’Alençon z rycerzami i gminami księstwa Orleanu.
Wszystkie te przemarsze wojsk były wielce uciążliwe dla biednego ludu w okolicy Paryża. Zbrojne oddziały obu stronnictw przebiegały prowincye la Brie i I’lle de France, rabując i niszcząc wszystko. Ludzie księcia Orleanu przyjęli za chorągiew kij sękaty, który był dewizą księcia przy turniejach z temi słowny: „wyzywam“, a Burgundczycy kupili się około chorągwi księcia Jana, noszącej hebel i napis: „przyjmuję wyzwanie“.
Oba wojska stały wszędzie prawie naprzeciw siebie i chociaż pomiędzy książętami nie było żadnego wypowiedzenia wojny, wszelki jednak rozsądny człek czuł, dobrze, że prosta kłótnia osobista pomiędzy dwoma żołnierzami wystarczy do wywołania starcia pomiędzy dwoma armiajmi i wojny domowej w całej Francyi.
Stan ten trwał już czas jakiś, gdy książę Orleanu postanowił przerwać go stanowczym krokiem. Skutkiem tego postanowienia wydany był rozkaz Orleańczykom, aby się posunęli na Paryż.
Książę Burgundyi był właśnie w swoim pałacu d’Artois, gdy mu dano znać o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Książę Jan, przywdziawszy szybko zbroję, wskoczył na konia również uzbrojonego i stanął z swymi ludźmi, gotowy do walki odpornej.
Widząc księcia, rycerzy jego i zbrojnych ludzi, przebiegających ulice Paryża, mieszkańcy stolicy mocno się zaniepokoili. Książę Orleanu nadużyciami swemi taką sobie wyrobił złą sławę, iż chodziły pogłoski, jakoby celem jego wyprawy na Paryż miał być rabunek tego miasta. To też w jednej chwili całe mieszczaństwo podniosło się i stanęło u bram Paryża; studenci i ucząca się młodzież zbrojno wyszła z uniwersytetu. Zburzono wiele domów na przedmieściach, aby z ich gruzów powznosić barykady na gościńcu, jednem słowem: wszystkie przedsięwzięto środki, aby dopomódz księciu Burgundyi do zwalczenia księcia Orleanu.
Zanim wszelako przyszło do spodziewanego starcia, z porady rozumniejszych członków Rządu królewskiego rozpoczęto z ks. Ludwikiem układy, które trwały cały tydzień i wreszcie do pewnego porozumienia się bez rozlewu krwi doprowadziły. Książęta zgodzili się, iż każdy wojska swe rozpuści i zda pretensye swoje na sąd Rady królewskiej. Przysięgi z jednej i z drugiej strony złożone zostały na Ewangelię, a rozpuszczenie wojsk miało być dowodem wykonania umowy.
Jak tylko Paryż został uwolniony od zbrojnych obu stronnictw, królowa postanowiła odbyć wjazd do miasta, Ten dowód zaufania, jaki dawała Izabella, przybywając znowu pomiędzy mieszkańców Paryża w tak burzliwej chwili, z wielką był przyjęty radością. Tłumy narodu wesoło i radośnie wyległy naprzeciw niej. Królowa siedziała w pierwszym, jaki na świecie zbudowany był, powozie, na resorach wiszącym, który jej w darze ofiarował książę Orleanu. Damy jechały za nią w karocach; dwaj książęta, niby pogodzeni, jechali na koniach, obok siebie, trzymając się za ręce i niosąc każdy tarczę swego przeciwnika.
Odprowadziwszy Izabellę do pałacu królewskiego, obaj udali się do kościoła katedralnego Notre-Dame, gdzie komunikowali się jedną hostyą, na pół przełamaną, ucałowali się u stóp ołtarza, a dla większego dowodu wzajemnego zaufania i zgody, książę Burgundyi prosił na tę noc o gościnność księcia Orleanu. Ludwik nie tylko gościnność, ale połowę własnego łoża mu ofiarował. Jan Burgundzki ofiarę tę przyjął. Naród, uwiedziony pozorami, odprowadził ich, krzycząc „Noel!“ do nowego pałacu księcia Orleanu, który znajdował się poza zamkiem Św. Pawła.
Ci dwaj ludzie, którzy przed tygodniem, w stal okuci, pod nienawistnemi chorągwiami szli przeciw sobie, weszli teraz wsparci jeden na ramieniu drugiego do pałacu, jakby dwaj najserdeczniejsi przyjaciele, po długiem niewidzeniu się spotykający.
W pałacu znajdowali się już wujowie ich, książęta de Berri i de Bourbon, którzy nie wiedzieli, czy wierzyć mają uszom swym i oczom. Książę Burgundyi zapewnił raz jeszcze o szczerości zawartej zgody, a książę Orleanu powiedział, że nigdy dzień Boży nie wydał mu się tak pięknym, jak ten, który się miał właśnie ku schyłkowi.
Dwaj książęta, pozostawszy sam na sam, przechadzali się jeszcze po komnatach, rozmawiając ze sobą. Przyniesiono im wina grzanego z korzeniami, które zapijali, zmieniając kubki. Książę Jan był szczególniej wesół i swobodny. Chwalił on wielce urządzenie sypialnej komnaty, ze szczególną drobiazgowością przyglądał się obiciom i portyerom, a wskazując palcem mały kluczyk, który tkwił w utajonych drzwiach, pytał, śmiejąc się, czy drzwiczki te nie prowadzą przypadkiem do apartamentów ks. Walentyny.
Książę Orleanu szybko zagrodził mu drogę, a kładąc rękę na kluczyku, rzekł:
— O, wcale nie, drogi kuzynie; przeciwnie, jest jej surowo zabronionem wchodzić za te drzwiczki. Prowadzą one do oratoryum, w którem odbywam tajemnie praktyki moje pobożne.
Potem, śmiejąc się i żartując, jakby przez nieuwagę, wyjął klucz z zamku, bawił się nim przez chwilę tak, jakby nie wiedział, co właściwie w ręku trzyma, nakoniec wsunął go do jednej z kieszonek swego bogatego kaftana, mówiąc tonem żartobliwym i jak najnaturalniejszym:
— A możebyśmy się już położyli, jak myślicie, kuzynie?
Za całą odpowiedź książę Jan odpiął pas złoty, który podtrzymywał jego sztylet i kieszonkę, i położył go na jednym z foteli. Książę Orleanu począł się także rozbierać, a ukończywszy to wcześniej, położył się pierwszy w głębi łoża, pozostawiając brzeg, czyli stronę honorową, księciu Burgundyi, który też wkrótce ją zajął.


...i wyciągnął rękę ku sztyletowi, który...

Dwaj książęta czas jakiś rozmawiali jeszcze o wojnie, turniejach i miłości, nareszcie książę Jan zdawał się już zwyciężony snem. Książę Orleanu, widząc to, zaprzestał mówić, a popatrzywszy przez chwilę jeszcze wzrokiem życzliwym na kuzyna swego, który prędko zasnął, sam też, przeżegnawszy się i odmówiwszy szeptem cichym modlitwę jakąś, zamknął oczy.
Po godzinie takiego nieruchomego spoczynku otworzył się oczy księcia Jana. Odwrócił powoli głowę w stronę kuzyna swego. Ludwik spał, jakby wszyscy aniołowie niebiescy czuwali nad nim.
Gdy się przekonał, że sen jego był rzeczywistym, książę Burgundyi ostrożnie podniósł się na łokciu, wysunął jedną nogę, potem drugą, końcem palców dotknął podłogi i pocichutku wydobył się całkowicie z pod przykrycia.
Wyszedłszy i oglądając się ciągle na śpiącego Ludwika, podszedł do fotelu, na którym tamten złożył swoje rzeczy, schwycił jego kaftan i wynalazł w nim ów kluczyk, który przed chwilą Ludwik był schował, wziął lampę ze stołu, na którym ją służący postawił, i wstrzymując oddech, jak mógł najciszej posunął się ku drzwiczkom tajemniczym. Potem wsunął z całą ostrożnością kluczyk w zamek... drzwiczki się otworzyły i książę Jan wszedł do tajemnego gabinetu.
W chwilę później wyszedł stamtąd blady i z brwiami ściągniętemi, zatrzymał się chwilę, jakby się namyślał, co mu czynić wypadało, i wyciągnął rękę ku sztyletowi, który złożył był na fotelu...
Nagle jednak zmienił zamiar, cofnął rękę i postawił lampę na stole.
W tej chwili książę Orleanu obudził się.
— Czy potrzebujecie czego, kuzynie? — spytał Jana Burgundzkiego.
— Nie, Mości książę, nic — odpowiedział Jan — ta lampa, w oczy mi świeciła, podniosłem się tedy, aby ją zgasić.
Mówiąc to, dmuchnął na światło i, wróciwszy do łoża, położył się napowrót.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.