Karpaty i Podkarpacie/Na szlakach kupców i najeźdźców

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Karpaty i Podkarpacie
Pochodzenie Cuda Polski
Wydawca Wydawnictwo Polskie R. Wegner
Data wyd. 1939
Druk Concordia S. A.
Miejsce wyd. Poznań
Ilustrator wielu autorów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DWUNASTY
NA SZLAKACH KUPCÓW I NAJEŹDŹCÓW

Od przełęczy Tylickiej, Łupkowskiej, Dukielskiej, Beskid i Użockiej od dawien dawna przeciągnęły się trakty handlowe w głąb Podkarpacia do tych miast, które na drogach targowych powstały. Czynne, ruchliwe, przedsiębiorcze były te miasta, jak Sambor, Dobromił, Chyrów, Brzozów, Krosno, Jasło, Biecz i Gorlice; ożywiły one i do rozkwitu doprowadziły w w. XVI-ym handel z Węgrami i dalej nawet położonymi krajami, więc nic dziwnego, że królowie i wojewodowie troszczyli się o te ośrodki polskie, bronili ich stawiając zamki lub kościoły warowne, chętnie obdarzali przywilejami i korzystnymi dla tych miast nadaniami.
Nad Dniestrem, w pobliżu ujścia Strwiąża, w w. XIV-ym usadowił się Sambor, gdzie rychło ufundowano wielką i bogatą świątynię; po wielu pożarach i przebudowaniach odmieniały się wielekroć razy jej kształty. Rządzili tą królewszczyzną wojewodowie, co ustalił Jagiełło, gdy w r. 1415 odwiedził to — kresowe wówczas miasto, rozumiejąc zapewne znaczenie jego dla kraju. Rozumieli to też Tatarzy czyniący napady na Polskę, bo raz po raz zapuszczali tu swoje zagony, łupili mieszkańców, brali ludzi do jasyru i palili miasto. Zmuszało to wojewodów do ufortyfikowania Sambora — chociaż zwykłe wały i palisady już nie mogły zabezpieczać miasta od napadów Tatarów i Węgrów. Dopiero w r. 1530 kasztelan krakowski — Krzysztof Szydłowiecki opasał miasto wysokimi i mocnymi murami, pod którymi w sześćdziesiąt lat później hetman Jan Zamoyski stoczył z hordą tatarską jedną z największych bitw z najeźdźcami stepowymi. W mieście tym wojewoda Mniszech na zamku, przez siebie wzniesionym, rozpoczął konszachty z Dymitrem Samozwańcem, omawiając swój udział w jego szalonej awanturze i związek małżeński swej córki Maryny z przyszłym „carem“ moskiewskim. Tu też jezuita, ksiądz Pomaski nawracał i przygotowywał Samozwańca do przyjęcia rzymskiego chrześcijaństwa i stąd właśnie wyruszyła dumna wojewodzianka do Moskwy, na tron carów rosyjskich, na burzliwe życie i tragiczną śmierć. Za panowania Zygmunta Starego wydany został dekret, zabraniający Żydom osiedlać się w Samborze poza granicą „ghetta“, jakim było przedmieście Blich, co też potwierdziła Bona, gdy rządził Polską syn jej, Zygmunt August. Mało więc tu było Żydów aż do Augusta II, który obdarzył ich przywilejem wolnego handlu i zamieszkania w Samborze. Miasto to widziało w swoich murach króla Jana Kazimierza i Jana III, do którego szeregów wyruszających na wybawienie Wiednia, między innymi wstąpił samborzanin, szlachcic polski, Jerzy Kulczycki, wsławiony założeniem w stolicy naddunajskiej pierwszej kawiarni. W drugiej połowie w. XVII-go zbudowano na obszernym rynku ratusz z wysoką wieżą, skąd czaty z daleka widzieć mogły zbliżających się nieprzyjaciół. Kościół powstał na miejscu starożytnej świątyni; liczne były w nim pamiątki z czasów Sobieskiego i bogate vota dziękczynne, składane tu po zarazie morowej, przyniesionej przez Turków. Z biegiem czasu ufundowano w mieście barokowy kościół bernardynów i klasztor brygidek, gdzie obecnie w tym starym, nastrojowym gmachu mieści się polskie muzeum, gromadzące ciekawe dokumenty znalezione w archiwach miejskich, cechowych i prywatnych, a niezbędnie tu potrzebne wobec dobrze zorganizowanego muzeum bojkowskiego z bogatymi zbiorami etnograficznymi, mającymi niestety posmak niepotrzebnej i jątrzącej propagandy politycznej.
Miasto zajmuje duży teren, posiada gmachy współczesne i park. Samborszczyzna od dawna była zaludniona, o czym świadczą liczne tu grodziska, przyciągały tu bowiem ludzi duże rzeki — Dniestr i Strwiąż i żyzne ich doliny. Na zachód od Sambora, połączony z nim koleją, wśród wzgórz, okrytych polami lub zaroślami brzóz i buczyny, zaczaił się nad Strwiążem Chyrów, gdzie na najwyższym punkcie usadowiło się kolegium i zakład wychowawczy o. o. jezuitów z potężną, wyniosłą wieżą kościelną. Obok brudnego i zapuszczonego miasteczka — tym wspanialej wygląda jezuicka siedziba, z której wyszły całe zastępy zasłużonych i wybitnych wychowanków słynnej uczelni. Założono ją na tym samym miejscu, gdzie niegdyś ważne i brzemienne w następstwa sprawy przechodziły przez ręce Ossolińskich, Mniszchów i węgierskich Drughetów. W pobliżu Chyrowa znajduje się szereg bezcennych zabytków naszej przeszłości. W Felsztynie komuś grozi jeszcze zbudowana w XIV w. czworoboczna baszta obronna Herburtów z zamurowaną bramą wjazdową; tamtejszy gotycki kościół z w. XVI-go, posiada rzadką polichromię gotycko-renesansową; w zwornikach — herby Korczak, Nałęcz i Ogończyk. W Sąsiadowicach również pozostały ślady Herburtowe, gdyż o ich wielkiej pracy w tej ziemi świadczy warowny klasztor karmelitów. W Laszkach Murowanych w gruzy się rozsypuje smutna ruina renesansowego zamku z herbami Tarłów i Mniszchów; cień Maryny. córki woj. sandomierskiego, błąka się tu wszędzie, gdyż stąd z posłem cara-samozwańca wyruszyła na ślub do Krakowa.
Szosa i kolej biegnąc na północ mijają wioski stojące w głębokich i często zalesionych jarach, przecinają pola uprawne, które okryły wszystkie wzgórza okoliczne. W tej miejscowości nad Wyrwą, która wpada do Wiaru, możni Herburtowie założyli niegdyś swoją stolicę Dobromił, gdzie powstała w r. 1560 drukarnia, słynna z wytłoczonych w niej utworów Kadłubka, Orzechowskiego i częścią kroniki Długosza, za co Zygmunt August nadał tej osadzie prawa miejskie. Bogate to było miasto, posiadające największe piwnice, do których przywożono na wychowanie wino „in Hungaria natum, in Polonia educatum“. Dokoła Dobromila wznoszą się stożkowate, urwiste wzgórza, a na jednym z nich tkwią ruiny zamku warownego Herburtów. Legenda głosiła, że każdy z tych panów po śmierci przeistaczał się w siwego orła, toteż szanowano orły w całej samborszczyźnie i w ziemi przemyskiej, lecz jeden z Herburtów, by pochwalić się celnością oka, z kuszy ustrzelił króla ptaków i wkrótce potem zmarła ostatnia męska latorośl znakomitego rodu. Herburtowie wygaśli w 1646-ym roku, po czym Dobromil wraz z warzelniami soli odziedziczyła rodzina Czuryłłów, po nich zaś Krasińscy. Dobromilski zamek Herburtów nieraz opierał się Kozakom, Węgrom i Szwedom. W okolicy miasta na wzgórzach rozmieścił się ponury klasztor bazylianów z ciemnymi krużgankami, portretami Herburtów, Czuryłłów i Krasińskich. Wśród okolicznych pagórków umieścił się cichy Radycz, który ma groźną przeszłość walk w r. 1914/15.
Kolej w powiecie leskim mija Ustrzyki, gdzie Związek Strzelecki ma swoje szybowisko. Aeroklub lwowski i wojsko zorganizowały szybowiska w Bezmiechowej i Ustianowej na idealnych dla tego sportu terenach. Wzdłuż linii kolejowej wszędzie dojrzeć można tartaki, zbiorniki ropy, składy drzewa — pierwsze odgłosy krośnieńsko-gorlickiego zagłębia naftowego z jego niegdyś bardzo bogatym ośrodkiem w Potoku. Miejscowość lekko górzysta, najczęściej zaś równinna, gdzieniegdzie urozmaicona gajami bukowymi. Na polach pracują ludzie, pasą się krowy i konie, biją w oczy po polskich wsiach czerwone chaty biało pasiaste. Po obu brzegach Wisłoka na pagórkowatym terenie leży Krosno, znane od bardzo dawna, bogate niegdyś i warowne miasto, z którego pochodził mistrz poezji łacińskiej Paweł, późniejszy profesor Akademii Krakowskiej. W tej malowniczej miejscowości w r. 1348, za panowania Kazimierza Wielkiego, powstało Krosno. Z zachodu i wschodu otacza je równina, mniej lub więcej pogarbiona wzgórzami; z południa szafirowe ściany ich przegradzają zielony widnokrąg; od północy widoczne są lesiste wyniosłości, gdzie z ciemnej zieleni wyzierają ruiny zamku odrzykońskiego i do murów i baszt podobne skały w Czarnorzekach, „Prządkami“ zwane. Kazimierz Wielki osobliwą roztoczył opiekę nad Krosnem, dając mu przywileje i opasując murami z dwiema bramami i czterema okrągłymi jak barbakan krakowski basztami. Krosno potrafiło wykorzystać swoje fortalicje odpierając w roku 1474 wojsko węgierskiego króla Macieja i inne najazdy. Jednocześnie król zbudować tu kazał wspaniały kościół gotycki, który bogactwem swoim sprostać był niemal w stanie katedrze krakowskiej, mając piękne grobowce, osiemnaście złoconych ołtarzy bocznych, kaplice, obrazy, ofiarowany przez jednego z mieszczan trochę mniejszy od „Zygmunta“ dzwon „Urban“. Od początku wieku XVI i do połowy XVII-go Krosno dochodzi do szczytu swej zamożności, znaczenia handlowego i rozwoju licznych cechów. Kres temu położył Rakoczy, który w 1655 roku Krosno zdobył i złupił. Z trudem poczynało dźwigać się już z rumowisk, gdy nadciągnęła nowa burza wojenna — zatarg Karola XII z Augustem II, po czym posłany na lustrację pan Michał Humnicki donosi, że „Krosno dla wspaniałości murów i kamienie przez porównanie in parte w wolnościach ze stołecznymi miastami, bytnością królów zaszczycono. Przed czasy parva Cracovia nazywane, teraz na ostatnią przyszło ruinę i tak okropne spustoszenie, iż słusznie przypisać można: „nec locus ubi Troja fuit“, będąc pierwej całej ziemi przed zbójcami węgierskimi receptaculum“.
Istotnie ślady zaledwie pozostały po dawnych murach, ale na rynku można oglądać stare kamienice z podcieniami, w których szczególnie lubowali się Szkoci Porcjusze — mieszczanie krośnieńscy i panowie Skotniccy z Czarnorzeki; w farze mnogie wichury dziejowe przetrwały piękne rzeźby w drzewie dłuta uczniów Wita Stwosza, zabytkowa kazalnica, stalle, obrazy, nagrobki, ornaty, a z nich — najstarożytniejszy — tkany podobno i haftowany przez małżonkę Kazimierza Wielkiego — Aldonę, — córkę landgrafa heskiego, którą jej królewski małżonek porzucił i osadził na zamku w Żarnowcu. W kościele franciszkanów, zacisznym, otoczonym starymi drzewami, z stogłosymi korytarzami klasztornymi i powodzią kwiatową, w bocznej kaplicy rzuca się w oczy znakomitego pędzla obraz. J. Łepkowski w r. 1852 dowodził, że to Van Dyke stworzył owe wskrzeszenie Piotrowina przez św. Stanisława, ale na płótnie zwracają od razu uwagę turysty panowie w kontuszach, szlachcianki w polskich sukniach połowy w. XVII-go, — swojskie, lechickie oblicza i postacie. Jest to „kaplica Oświęcimów“. Tam pod płytami posadzki leżą szczątki niezwykłych „kochanków“. Brat i siostra — Stanisław i Anna ze znamienitego rodu Oświęcimów — zapałali do siebie tak gorącą miłością, że postanowili wstąpić w związek małżeński. Stanisław wyruszył do Rzymu, gdzie strawił dwa lata, dobijając się dyspensy Watykanu. Uzyskał ją w końcu i, gdy szczęśliwy powrócił do domu, Anna, posłyszawszy radosną nowinę, padła martwa; w kilka zaś miesięcy po jej zgonie zakończył życie niepocieszony brat, zatruty rozpaczą i tęsknotą. Taka to jest ta legenda krośnieńska i trzeba przyznać — jedyna bodaj w Polsce na modłę francuskiej o Abelardzie i Heloizie. Jest to legenda gorsząca — bo poetyzuje kazirodczą miłość. — W kaplicy, pysznie ozdobionej stiukami Falconiego i czarnym portalem Petroniego, pod portretem „kochanków“ widnieje napis łaciński „Anna de Kunowa Oświęcimówna, carissima fundatoris soror“ i „Stanislaus de Kunowa Oświęcim, fundator.“ Legenda o Stanisławie i Annie zwracała na siebie uwagę uczonych, pisarzy i dramaturgów. Bardzo plastycznie i zajmująco ujęła to wszystko pani Nawoja Sarnówna w swoim artykule („Prosto z mostu“, 1938). Dowiadujemy się, że tak poważny historyk, jak Karol Szajnocha zbadał „pseudo-romans krośnieński“ i przekreślił legendę o Oświęcimach. Materiały, zaczerpnięte z dziennika samego Stanisława Oświęcima, obalają każde słowo legendy. Rodzeństwo kochało się „miłością rodzinną“ — zapewne opromienioną wzajemnym uwielbieniem, co w w. XVII nie było cechą nagminną; o kazirodztwie w owych czasach mowy być nie mogło; Stanisław w ostatnich latach życia Anny do Rzymu nie jeździł; Oświęcimówna chorowała 25 dni, a śmierć jej nie była nagła, gdyż „in gravescente morbo et febri calida degenerante in malignam“ przebywała chora — słabnąc coraz bardziej; Stanisław po śmierci siostry żył długo jeszcze i dużo podróżował. W podziemiach kaplicy Oświęcimów w trumnach rozsypują się powoli kości bohaterów romansu krośnieńskiego, nieśmiertelna zaś legenda żyje. Powtarzają ją wszystkie przewodniki i żebraczki przed kościołem. Grzeszna miłość! To drażni wyobraźnię, zaciekawia, podnieca. Mniej by się zapewne podobało prawdziwe opowiadanie o pięknej, pełnej szacunku, uwielbienia i delikatności, rzewnej miłości braterskiej, z głębokim uczuciem i przekonywującą prawdą opisanej przez Stanisława Oświęcima. Wielcy ludzie i wstrząsające wypadki tworzą legendy. Tworzy je też nikczemna plotka. Ona to była źródłem legendy krośnieńskiej... Kościół kapucynów zbudowany został z ciosanych bloków, zdartych z zamku odrzykońskiego; drewniany kościołek zaś św. Wojciecha stanowi cenny zabytek budownictwa epoki Zygmuntowskiej.
Krosno współczesne, czyste i ożywione miasto, otrzymuje stałe zastrzyki energii od okolicznego przemysłu naftowego, rafinerii ropy, fabryk gumowego obuwia, tkanin lnianych i huty szklanej.
Z daleka w zdumieniu patrzą na nowe życie Krosna i nasłuchują wspaniałe ruiny zamku Kamień, znanego bardziej pod nazwą — Odrzykoń. Potężne jego baszty i mury od w. XIV z mozołem wznosili Moskorzewscy, Firlejowie, Kamienieccy i Oświęcimowie, jak gdyby spajając skarpy i przyciesie ich ze skałami wzgórza, w którego łonie nieznani budowniczowie wykuli labirynty głębokich lochów z podziemnymi przejściami, rozchodzącymi się w różnych kierunkach. W r. 1657 wysadzili go w powietrze Szwedzi. Pod murami sędziwego zamku siadywał Seweryn Goszczyński i słuchał, co mu opowiadał stary Kajetan Szypuła, bard Odrzykonia i kustosz wszystkich o tym zamku legend groźnych i pięknych. Skały, z których wyłoniło się przed siedmiu wiekami to olbrzymie zamczysko, przesunąwszy się pod próchnicą i runem lasu, wyłaniają się znowu o dwa kilometry na wschód, gdzie tworzą naturalne mury, blanki, bramy i baszty. Lud okoliczny twierdzi, że są to „prządki“ — zamienione w kamień córki grafa Herenberga, ukarane w ten sposób za to, że tkały płótno dla swych oblubieńców, chociaż wypadła właśnie Wielka Niedziela.
Ze starego Krosna niedaleko do jeszcze starszego Jasła, które pod nazwą wsi Jasiel znane już było zapewne w końcu XII stulecia, ale w każdym razie dokumenty stwierdzają, że za panowania Leszka Czarnego znakomity rycerz Mikołaj Bogorya, zakładając w Koprzywnicy klasztor cystersów, oddał im kilka wsi, a w tej zaś liczbie i Jasło. Korzystając z wygodnego położenia w dorzeczu Ropy, Wisłoki i Jasiołki, staje się ono niebawem miejscem handlowym, szybko się zaludnia i wzbogaca. Przerywa jego dobrobyt pierwszy najazd Mongołów a za nim w kilkanaście lat — drugi. Cystersi władali Jasłem do r. 1366 i potrafili uzyskać dla niego różne przywileje od polskich książąt, co podnosiło miasto materialnie. (Wymieniał je Kazimierz Wielki na inne wsie, po czym miasto poczęło się rozwijać jeszcze pomyślniej). Losy jego pogarszały się od zawieruch wojennych, od działalności chciwych starostów jak Mniszech i Struś, co to „żadnej wyprawy wojennej nie opuścił“ i od bezprawnego rządzenia się jego małżonki — Zofii, osoby niezmiernie zachłannej; miasto częstokroć cierpiało od pożarów i postojów wojska jak na przykład oskarżonych o gwałt towarzyszów chorągwi wojewody bracławskiego — Stanisława Potockiego i od ciągłych procesów sądowych pomiędzy mieszczanami jaslelskimi, cechami, szlachtą okoliczną, oo. karmelitami. Miasto w końcu podupadać poczęło. Kupcy i cechowi jeden po drugim opuszczali miasto, które szybko się wyludniało, kamienice się waliły, place świeciły pustkami. Jurny był jednak ów mieszczański ludek jasielski, w nieznacznym tylko stopniu zmieszany z kilkoma rodzinami szlacheckimi, pod wodzą Górskich osiadłymi w mieście. Sądzimy o takim właśnie charakterze patrycjuszów jasielskich z ceduły lustracyjnej z r. 1564, gdzie czarne na białym stoi, że dla wielkiego pyaństwa a sthąd zabyania y ynszich zbitków należałoby zakazać palenia i wyszynku gorzałki — (ks. W. Sarna). Ten przemysł był dziełem chciwości rąk Żydów, którzy omijając zakaz królewski umieli przez starostów wkradać się do Jasła, „mieszczanom w handlu przeszkadzać i wiktuały podkupywać“, a przede wszystkim jednak pijaństwem demoralizować społeczeństwo. Pomyśleć tylko, ile musiało tam być szynków, kiedy po spaleniu miasta przez Szwedów w roku 1655 pozostało zaledwie dziesięć domów mieszkalnych, ale za to jedna karczma i 5 szynków! Murowany kościół wystawiony w XV wieku przez scholastyka sandomierskiego, Stanisława Cielątka i Mikołaja Ciołka, mocno ucierpiał wtedy, a szynki żydowskie, zachowały się zdrowo. Bądź co bądź fara stoi na dawnym miejscu — i ze sklepień swoich świeci herbami Półkozic, Gryf, Topór, Trąby, Jastrzębiec, Odrowąż, Pilawa, Strzemię, Śreniawa i Piastowskim Orłem Białym, utwierdzając w pamięci potomnych tych, którzy nie szczędzili ofiar na Dom Boży. Franciszkanie i siostry wizytki mają tu swoje świątynie, ale za panowania austriackiego zniesiony został klasztor karmelitów z cudownym obrazem N. Panny Węgierskiej i studnią, poświęconą przez św. Wojciecha. Podobno dostarczało tu wody źródło błogosławionego Jana z Dukli. Teraz studni tej nie ma, ale ludzie miejscowi pokazują turyście źródełko przy drodze do Tarnowa i twierdzą, że płynie ono z puszczy dukielskiej i znakomicie pomaga na choroby.
Wykrycie i eksploatacja pokładów naftowych znowu podniosły Jasło, które się rozbudowało i wzbogaciło nowymi gmachami i nową ludnością. W dobie, gdy w sąsiednich Gorlicach szalały potworne bitwy, ostatnia wojna światowa dotknęła Jasło mniej niż inne miasta okoliczne — gdyż znajdowała się tu główna kwatera. Podczas chlubnych walk o niepodległość Polski — gimnazjum jasielskie zaszczytnie się zapisało w historii tego okresu. Wychowankowie starszych klas — i większość profesorów — zgłosili się do oddziałów ochotniczych. Wmurowana w holu szkoły tablica wymownie świadczy o bohaterstwie poległych uczniów i profesora, którzy w krwawym roku 1920 ojców poszli śladem, potomnym na przykład.
W okolicy Jasła na wysokości 560 m wznosi się góra Liwocz. Jakżeż piękny i rozległy roztacza się z niej widok! Ogromna część Podkarpacia i dołów sanocko-jasielskich leży jak na dłoni aż hen — po Rymanów. Majaczy na horyzoncie grzbiet Karpat. W dolinach i na równiach przedgórza w każdym miasteczku i wsi widnieją dowody pracy Polski na tej podgórskiej połaci: tam grodzisko, zamek Golesz, Bezdziedza z gotyckim kościołem i dzwonną wieżą, stare Kołaczyce, a w pobliżu tego miasteczka — Biezdziatka, w której w XVIII-ym w. była fabryka gobelinów, dalej Osiek, gdzie stał jakiś zamek i pozostał z dawnych czasów stary kościół drewniany z w. XVI-go; i znów stare a bardzo miłe miasteczko Frysztak. W powiecie znane są i uczęszczane źródła lecznicze w Wysokiej, Nawsiu, Turaszówce i Głębokiej. Doskonała glina koło Strzyżowa spowodowała powstanie w nim „stolicy“ garncarzy podkarpackich. Okolicę przecina dawny gościniec, przy nim zaś, na pagórku, nad łożyskiem Ropy, stłoczyły się domy jednego z najstarszych miast Polski — Biecza, istniejącego jeszcze w w. XI-ym. Na zamku bieckim nieraz gościli nasi królowie i królowe, a między nimi Jadwiga, która założyła tu zamek, przytułek dla ubogich i szpital. Gdzieniegdzie tylko można wykryć ślady starych murów i obejrzeć okrągłą basztę przysadzistą. Biecz z nadania Wacława czeskiego należał do kapituły krakowskiej, lecz Łokietek wskutek ciągłych napadów Węgrów, odebrał miasto biskupowi Muszkacie, do „stołu“ królewskiego przyłączył i wzmocnił nowymi murami. W Bieczu odbyły się zaręczyny Władysława Jagiełły z Anną, wnuczką Kazimierza Wielkiego. Mieszkańcy, jak głoszą niektóre kroniki, z wody Ropy w owych już czasach warzyli sól, a z piany w kotłach wydobywali siarkę. Do końca XVI-ego wieku Biecz słynął z bogactwa i potężnych cechów, których majstrowie i „towarzysze“ zapraszani bywali nawet do Krakowa. Od roku 1572 do końca XVIII w. Biecz stopniowo podupada, co spowodowały zarazy, napady „tołhajów“ — opryszków, Węgrów i Szwedów, pożary — wreszcie walki konfederatów barskich z Moskalami. „Mały Kraków“ — Biecz leżał na wielkiej drodze handlowej; nic więc dziwnego, że beskidnicy strzegli tej drogi i w lasach okolicznych mieli swoje kryjówki. Grasowały tu całe ich bandy. W mieście działała bez przerwy szubienica, od której nawet nazwę otrzymała jedna z dzielnic miasta. Na rynku i na ratuszu, gdzie przechowywał się miecz, kat i jego pomocnicy jednego dnia ścięli stu dwudziestu węgierskich opryszków z ich hersztem Sają na czele. Jak z tego sądzić można, kat biecki miał nie byle jaką praktykę i musiał przeto stać się wykwalifikowanym specjalistą w swoim zawodzie. Tak było w samej rzeczy. Biecz posiadał osobny „cech katów“, który „małemu Krakowowi“ przysporzył nowej nazwy „grodu nauczania i wyzwalania katów“. Mieli oni swego patrona, swój znak cechowy i nawet swoje „wilkomy“ — szklanice dla uczt zbiorowych, o czym Kasper Miaskowski tak pisał: „Jaki rzemieślnik tam szkło postawi, zielonym, złotym i szafirowym pędzlem i kształtem pozornie nowym?“ „Mistrzowie z Biecza“ — kaci — ci krwawi rzemieślnicy, lub „czerwoni towarzysze“, walczyli nawet o pierwszeństwo swego cechu przed „wielkim cechem“ kowali. Zarabiali wspaniale, jeżdżąc po różnych kasztelaniach posiadających „prawo miecza“ i spełniając swoje ponure czynności.
Kościół farny — piękny i dostojny, o trzech nawach i okazałej fasadzie gotyckiej datuje się od 1326 r. i, chociaż kilkakrotnie złupiony przez zaborców, przechował prawdziwe skarby starej sztuki kościelnej: rzeźbiony ołtarz drewniany w stylu flamandzkiego renesansu z końca w. XVI-go z bogatą polichromią i doskonałego włoskiego pędzla obrazem „Zdjęcie z Krzyża“, stallami barokowymi i amboną renesansową. Nowsze czasy przyniosły witraże i polichromię Włodzimierza Tetmajera. Biecz czci dwa nazwiska: Ligęzy, dawnego kasztelana, i Kromera — historyka, biskupa warmińskiego i sekretarza trzech królów, którego dom przetrwał do naszych czasów. Na osobno stojącej czworokątnej dzwonnicy — zastępującej zapewne „bacznicę“ dawnej twierdzy, wisi ogromny dzwon „Urban“, odlany w r. 1302. Przechował się w Bieczu kościół reformatów, zbudowany na miejscu dawnego zamku starościńskiego. Miasteczko żyje dość gorączkowym życiem jak zresztą każde inne, leżące w pobliżu terenów naftowych, bogate bowiem pokłady ropy naftowej znajdują się tuż-tuż na południu, nad tą samą rzeką, w okolicy Gorlic.
Jest to zachodni ośrodek galicyjskiego przemysłu naftowego. Szyby i rafineria nafty powstały nie tylko w bezpośrednim sąsiedztwie z miastem, ale i w całej okolicy na przykład w Libuszy i Gliniku. Gorlice są miastem młodszym od Biecza, Jasła i Krosna, gdyż powstały zapewne dopiero w w. XV-ym. Ze starych Gorlic prawie nic się nie zachowało, gdyż zniszczył je pożar w 1874 r. a potem wojna światowa 1914-18 r., gdyż tu właśnie załamała się ostatecznie groźna potęga Rosji. Kościół gorlicki tworzyli architekci i artyści włoscy, którzy obrali dla niego styl italskiego renesansu zachowując go w całym wnętrzu i wszystkich szczegółach. Wojna nielitościwie obeszła się z tym miastem i zrujnowała kościół i wiele charakterystycznych domków mieszczańskich. Po wojnie, już za czasów polskich powstały tu duże budynki; np. w nowej dzielnicy zwraca na siebie uwagę piękna siedziba Sokoła. W gmachu magistratu Łukasiewicz, którego pomnik stoi w Krośnie, robił próby destylacji nafty i konstruował pierwszą lampę. Za miastem ciągnie się rozległy, dobrze utrzymany park z pomnikiem Słowackiego i terenami sportowymi. Z gór Zamczysko, Baczniowa Górka i Nowa Wieś oko turysty sięga daleko ogarniając uroczą okolicę z wijącą się po niej wstęgą Ropy i dobiegając do Góry Małastowskiej, za którą już wznosi się grzbiet graniczny. I tu wszędzie widać troskę Polaków o ten kraj i jego kulturalne życie. Mówią o tym mury zburzonego pałacu Gładyszów w Szymbarku, Sękowa z najpiękniejszym ongiś (zniszczyła go wojna) w Polsce drewnianym kościółkiem z w. XV i Wójtowa z innym starym kościółkiem, modrzewiowym i tryptykiem liczącym 400 lat. Tu, w tym kraju, gdzie w ruinach leżą twierdze, zamki Warowne, klasztory i — kościoły obronne, ze szczególną mocą odżywają troski pokoleń polskich o tę krainę, której osłonić należycie nie zdołały same ściany Beskidu. Tak! Nie zdołały dać mu należytej obrony grzbiety Karpat. Zapewne zrozumiano to już za dawnych czasów i „górską bronę“ wzmocniono szachownicą całą twierdz, klasztorów i kościołów obronnych — zameczków i dworów, otoczonych wałem i tynami, nadającymi im charakter fortalicji. Jednak i na nie nie pokładano zbytnich nadziei. Główną obronę na zachodzie powierzono kasztelanowi krakowskiemu, na wschodzie zaś włożono ją na barki wojewody ruskiego we Lwowie. Długi to był front, więc obronę kraju oparto na oporze licznych zamków — rozproszonych po całej tej połaci, jednocześnie wkładając ciężki obowiązek utrzymywania składu broni, amunicji, prowiantów i roli głównej fortecy-bazy na Przemyśl, który podpierały w czasie wojny na północ od niego położone i silnie obwarowane Przeworsk i Łańcut i jako magazyn żywnościowy i towarowy — Jarosław. Przemyśl powstał według Długosza w w. VII, na miejscu dawnych przedhistorycznych osad, czego dowodzą liczne wykopaliska, groby i kurhany. Jacyś długogłowi ludzie dyluwialni w tej miejscowości walczyli z mamutami i mastodontami, strzałami zaś o krzemiennych ostrzach obalali nieistniejące już w naszych czasach jelenie o wieńcach potężnych. W XII w., latopis Nestor znał już nazwę Przemyśla i sfałszował niektóre momenty jego dziejów ponieważ w epoce Mieszkowej gród ten nie należał jeszcze do Polaków. Odebrał go Włodzimierz, książę kijowski nie nam, lecz Pieczeniegom (E. Kucharski), przyłączył zaś do Polski Chrobry, ostatecznie zaś w w. XIV-ym Kazimierz Wielki, po czym to miasto obronne, ludne i bogate dzieli losy całej Polski. Gnębią je najazdy — Tatarów, Wołochów, Siedmiogrodzian, Szwedów, Kozaków i Rosjan, niszczą pożary, rujnują kupy swawolnego żołdactwa — przerażają choroby i wybuchające wojny domowe między butnymi magnatami ziemi przemyskiej i sanockiej. Do drugiej połowy XVII w. Przemyśl był miastem bogatym, słynącym z swoich obrotów handlowych i doskonałych mistrzów cechowych. Po dziś dzień jeszcze Przemyśl ma wszystkie cechy dużego i ożywionego miasta, przechowując w swoich starożytnych murach, po których tylko szczątki pozostały na „Władyczu“, zabytki dawnej świetności. A były to istotnie czasy świetności niebywałej! „Ziemia przemyska — pisze W. Łoziński — góruje w Województwie Ruskim. Jest to ziemia klasyczna świetności i buty szlacheckiej. W niej — pielesz najstarożytniejszych rodów, w niej najżywszy ruch umysłów, najgładszy polor, najdawniejsze poczucie przywilejów i udzielności stanów; w niej koncentruje się niejako splendor nazwiska i dostojności całego województwa, z którego reszty ziem najchętniej tu spływa znakomitsza szlachta... Górująca nad województwem najstarszą w nim kulturą, najgęściej osadzona, najludniejsza, najbudowniejsza, najzasobniejsza w miasta i miasteczka, najmożniejsza swoją liczną szlachtą jest zarazem najbujniejszą, najburzliwszą, najswawolniejszą. Ona głównie łączy województwo ze światem, z Rzecząpospolitą, z kulturą zachodnią i z ruchem umysłowym w Europie. Tu z całego województwa najwcześniej i najsilniej zakorzeniła się reformacja, tu najwięcej możnej szlachty zrywającej z katolicyzmem, najwięcej księży-apostatów — najgwałtowniejsza walka religijna. Tu najwięcej nauki, najwięcej politycznych talentów i politycznej opozycji, tu gniazdo — Herburtów i Orzechowskich“.
Najstarszym zabytkiem Przemyśla pozostaje jego zamek — zbudowany przez Kazimierza Wielkiego, a przebudowany rękami jeńców — Krzyżaków — po zwycięstwie grunwaldzkim. Obecnie pozostała już tylko część jego z basztami i murami w rozległym parku na Górze Zamkowej. Katedra biskupów przemyskich powstała w w. XV. Jest to gotyk przerobiony w 300 lat później na barok. Świątynia posiada skarby dawnej i współczesnej sztuki, starożytne sprzęty liturgiczne, nagrobki; tablicę pamiątkową grunwaldzką projektu K. Osińskiego, dłuta profesora Raszki; cenne ornaty, freski, malowidła i witraże. Przy katedrze wieża zegarowa; w pobliżu barokowy kościół Serca Jezusowego, tak zwany jezuicki; jest tu kościół franciszkanów i katedra biskupów ruskich, a dalej panuje nad miastem wieża kościoła na Karmelu; już poza obrębem dawnych murów miejskich stoi obronny kościół reformatów, których gwardian o. Szykowski na czele mieszczan przemyskich rozbił czambuł tatarski w r. 1672. Bogate archiwa, biblioteka, z miłością i znawstwem urządzone a ciągle wzbogacane muzeum T-wa Przyjaciół Nauki inne np. diecezjalne zawierają skarby dla badaczy historii i ziemi przemyskiej. Z okolicznych wzgórz — „na budach“ i „Zniesienie“ — roztacza się piękny widok na całe miasto i na dolinę Sanu. W niej, poza stolicą ziemi przemyskiej — a ostoją tego kraju — zachowały się piękne zamki: renesansowy Sapiehów — Krasiczyn z w. XVI-go o czterech basztach różnych nazw, oraz należący dawniej do Stadnickich, obecnie do rodziny Konarskich — w Dubiecku. Są one jak gdyby fortami dawnego warownego Przemyśla. Dogorywają te zabytki dawnej możności i wspaniałości. Odegrały swoją rolę, dokonały wielkiego dzieła i umierają powoli te gigantyczne świadki przeszłości. Dobrze zasłużyły się ojczyźnie wszystkie te zmurszałe, pleśnią okryte mury. Wszak wiernie broniły one podkarpackich rubieży i w wierności tej wychowały całą ludność, gdyż do połowy wieku XVII-go, wieku ogólnego obłędu i rozprzężenia w Polsce ani szlachta, ani mieszczanie nie dopuszczali się zdrad a nawet kmiecie buntów nie wszczynali. Gdzież są ci kmiecie? Zmęłło ich żarnami niedoli życie porozbiorowe, przetarły niby drzewo w tartaku, wojenne zawieruchy i klęski, dzieje ponure, zdradliwe, niczym opary nad bajorzyskiem. Ale w ziemi tej prapolskiej inni też przetrwali kmiecie: po tej i po tamtej stronie Sanu, po obu bokach Wielkiego Działu... Osobliwi kmiecie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.