<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Gąsiorowski
Tytuł Królobójcy
Wydawca Dom Książki Polskiej S. A.
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Narodowa
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII.

Na tron wstąpił Aleksander III, drugi syn Aleksandra II i księżniczki Hessen-Darmstadzkiej.
O nowym cesarzu chodziły rozmaite słuchy i to korzystne a niejednokrotnie przeciwstawiające następcę tronu ojcu, niby zapowiedź godziwszych rządów i jaśniejszej przyszłości.
W jaki sposób Aleksander III zdołał uróść na liberała pozostanie to tajemnicą bujnej wyobraźni współczesnej, — tyle jeno wiadomo, że nowy cesarz ani na sekundę nie pozwolił wątpić o swych światopoglądach, przykrajanych na modłę Mikołaja I i podobnych mu samowładców…
Śmierć Aleksandra II przeraziła pozostałą rodzinę, lecz bezwątpienia nie obudziła w gronie najbliższem szczerego żalu.
Jedna może księżna Jurjewska odczuła głęboko stratę kochanka i męża. A o ile ktoś śmiał podrwiwać z księżnej, że, w chwili rozpaczy, obcięła sobie swe piękne, jedwabiste włosy i złożyła je na ciele miłowanego człowieka, — musiał w następstwie doznać zawstydzenia, gdyż księżna swem cichem, wzorowem a osamotnionem życiem na wygnaniu (w Nicei) niezaprzeczone złożyła dowody, iż kochała Aleksandra, ale nie cesarza.
Miarą zaś zasmucenia dzieci po stracie ojca — może być fakt, iż w godzinę po śmierci Aleksandra II… morganatyczna jego żona, księżna Jurjewska została przez pasierba wypędzoną z pałacu… a dalej, w ciągu 48 godzin z granic państwa rosyjskiego… i na zawsze. Banicja dosięgała i dzieci księżnej.
Czyn ten, podjęty wobec niezastygłego jeszcze ciała rodzica, podjęty z całą bezwzględnością dla uszanowania form bodaj mieszczańskiej przyzwoitości, był zarazem wróżbą dla nowych rządów i podobno niezawodną.
Rozprawiwszy się z Jurjewską, Aleksander III wydał manifest pamiętny, manifest mocno podkreślający samodzierżawie. Manifest cesarski spotkał się z manifestem „Narodnej Woli“… która również mówiła o zabójstwie cesarza i również mówiła o „wytrwaniu“.
Manifest „Narodnej Woli“ wstrząsnął posadami Rosji, — manifest Aleksandra III dał na razie okazję do ułożenia żartobliwo-sarkastycznej parafrazy:
„My z łaski Boskiej, Żelabowa i Perowskiej itd.“
Społeczeństwo rosyjskie najniesłuszniej przesądzało potęgę narodnowolców i najlekkomyślniej nie zdawało sobie sprawy ze słów Aleksandra III. A przecież ten ostatni, nie darmo był uczniem tak płytkiej i złej jednostki, jak Pobiedonoscew, nie darmo Pobiedonoscew podniósł głowę, nie darmo drżenie przejęło wszystkich, co wyższych a liberalniejszych dostojników.
Nie było już mowy o żadnym kierunku reakcyjnym, o żadnym zwrocie do takiej lub innej polityki, — bo sam cesarz był najskrajniejszym reakcjonistą, zaślepionym w swem powołaniu boskiem, zarozumiałym i z całą bezwzględnością niedopuszczającym żadnej uwagi. Lecz nie tu był koniec groźnych właściwości charakteru monarchy rosyjskiego. Aleksander III był zabobonnym, uprzedzającym się z góry do rzeczy i ludzi, porywczym i nigdy nie mogącym uznać własnego błędu, a nakoniec nieufnym, podejrzliwym, obawiającym się każdej łyżki strawy, własnego cienia.
Prawda, Aleksander III wychował się w atmosferze ciągłej walki ze skrytobójstwem, z carobójstwem, — lecz nikt go nie zmuszał do wdziewania „cierniowej“ korony. Więc sam deklarował się na niebezpieczeństwa, — powinien przeto był i mieć potemu odwagę, a przynajmniej ją okazywać. Kto wie, czy Aleksander III nie miał potemu dobrej woli, kto wie, czy i mocniejszemu odeń nie zbrakłoby sił.
Wszak w dniu swego wstąpienia na tron cesarz Aleksander III odebrał pamiętną odezwę, odezwę komitetu wykonawczego „Narodnej Woli“. Odezwa ta znalazła sobie drogę wprost do kieszeni cesarskiego surduta! Odezwa napisana zresztą zupełnie pokojowo, wzywała Aleksandra III do zwołania przedstawicieli narodu, do udzielenia ludowi rosyjskiemu konstytucji, żądała wolności sumienia, angielskiej „habeas corpus“, amnestji dla politycznych przestępców i zaprzysięgała złożenie broni, zaniechanie spisków!…
W odpowiedzi na ultimatum narodnowolców, Aleksander III otoczył się takim murem, takim tłumem żandarmów i policjantów, że z władcy, z monarchy, zeszedł na więźnia, że cały urok panującego pogrzebał, a nawet w maluczkich wątpliwości co do potęgi swej obudził.
Aleksander III tylko w żandarmów wierzył i tylko im ufał. Ministrowie, dygnitarze koronni rekrutowali się teraz z żandarmów, z policmajstrów dawnych. Żandarmi i jedynie żandarmi posiedli władzę — żandarmi rządzili i cerkwią i oświatą, i wojskiem i cesarzem.
Niezawodnie po zabójstwie Aleksandra II, a dalej po mordzie, w kilka miesięcy później (d. 2 lipca 1881), prezydenta Stanów Zjednoczonych, Garfielda, wszyscy monarchowie przedsięwzięli środki ostrożności a powiększyli kadry ochrony osobistej, ale środki te były niczem wobec zarządzeń Aleksandra III.
Nadewszystko rezydencje cesarskie poddano nieustającej pieczy żandarmskiej, bez względu, czy w danej chwili cesarz zamieszkuje w Petersburgu czy w Liwadji. Piecza polegała na śledzeniu służby dworskiej, na prowadzeniu wokół pałacu zapobiegawczych przekopów, na rewidowaniu wszystkich i wszystkiego. Dopiero zaś, gdy do tak strzeżonej rezydencji zjeżdżał cesarz, — wówczas napływał tłum żandarmów pałacowych… którzy znów kontrolują, znów sprawdzają, bo to są żandarmi żandarmów.
Cesarz jeszcze ani myśli ruszyć z Petersburga — a tam, w jakiejś, o setki mil położonej rezydencji, już kordon wojska otoczył ogrody, już bez legitymacji, bez rewizji nic nikomu wnieść, nic wynieść nie wolno. Ale cesarz ma wyjechać… lecz dokąd, o tem nie wolno wiedzieć nikomu. Cesarza wolno się spodziewać, w ostateczności wolno wiedzieć, że „na jesieni“ będzie w Moskwie a „przed Nowym Rokiem“ w Odessie — ale ani dnia ani godziny nikt nie może znać naprzód. Telegram „z drogi“ wzywa dopiero władzę na powitanie… Tajemnica ruchów monarchy musi być tak wielką, że, naprzykład, tam, gdzie się cesarz nie zatrzymuje, mieszkańcy na drugi dzień ze zdumieniem dowiadują się, iż cesarz raczył przejechać…
Lecz tu początek zabezpieczenia osoby cesarskiej.
Więc w miastach ulice, któremi ma monarcha przejeżdżać, są „oczyszczone“ z publiczności i to tak, że powóz może dowolnie kilku różnymi kierunkami ulic rozporządzać, czyli drogę zmienić. Domy na ulicach są zawczasu zrewidowane, poddasza i piwnice zamknięte i bez obecności stróża dla lokatorów niedostępne, okna na ulice przejazdu cesarskiego i balkony również zamknięte, bo nikt niema prawa podczas przejazdu wyglądać. Na ulicy przejazdowej wszelkie roboty budowlane muszą być zawieszone, a fabryki obstawione policją.
Pojazdy cesarskie mają dna stalowe, konie cesarskie są zaprawione do huków i wybuchów i do szalonego kłusa. Eskorta towarzyszy cesarzowi wszędzie, gdzie ona zbytnio nie razi. — W ostateczności, zastępuje ją korowód pojazdów, podobnych do siebie, a nie pozwalających nigdy zgadnąć z góry, czy powóz wiozący monarchę, jest pierwszym czy drugim.
Cesarz, nie uprawia zresztą żadnych stałych wycieczek, żadnych spacerów na drogach publicznych. O ile zaś gala, parada lub uroczystość wymaga obwieszczenia uprzedniego o ukazaniu się cesarza, — o tyle wszystkie arterje komunikacyjne zamieniają się w koszary i kazamaty forteczne.
Podróż koleją żelazną ma niemniej skomplikowane formy. Więc na tydzień naprzód dana linja obstawiona jest łańcuchem wojska, które zaciąga warty, na dystansie pięćdziesięciu kroków żołnierz od żołnierza, które pod każdym mostkiem i przy każdej zwrotnicy, musi ustawiać całe oddziały strażnicze… Więc, na tydzień naprzód, w każdej budce dróżniczej lokuje się żandarm, każdą stację obsiadują gromady agentów.
Aż cesarz jedzie. I ruch na kolei musi stanąć, pociągi towarowe i pasażerskie muszą godzinami wyczekiwać na zapowiedziany przyjazd i przejazd aż trzech pociągów, — bo cesarza wiozą wszystkie trzy pociągi naraz! A jakie to są pociągi! Trzeba być nie lada specjalistą, aby określić wytrzymałość pociągów nietylko na tarcie, na prężność osi, ale i na opór pancerzów, na wybuch ewentualnych min, bomb czy maszyn piekielnych.
Zważywszy teraz rozległość państwa rosyjskiego i przestrzeń bodaj jedną, a tak często przebywaną przez monarchę, jak z Petersburga do Liwadji, łatwo wyobrazić sobie, że te ostrożności są co najmniej kosztowne i tak bardzo kosztowne, że gdyby cesarz niemiecki, zwolennik ciągłych podróży, chciał je stosować, to zrujnowałby całą swą listę cywilną w ciągu roku. O ile zaś te ostrożności istotnie zabezpieczają przed zamachami, miał się o tem przekonać sam cesarz Aleksander III i to w krótkim przeciągu czasu…
Zarządzenia pomienione są oczywiście zaledwie cząstką przepisów o „bezpieczeństwie“, boć sama kuchnia cesarska i sposób sprawdzania artykułów spożywczych to nieomal laboratorjum Morgi Paryskiej. A dopiero przepisy o dopuszczaniu do monarchy osób postronnych, a dopiero system wart pałacowych, otchłań podejrzenia, niedopuszczająca wiary w niczyją uczciwość, w niczyją lojalność.
Zaiste, nie lada trzeba nerwów, aby w podobnej atmosferze żyć i panować. Miał je też istotnie silny organizm cesarza Aleksandra III — miał je, lecz nie na długo.
Wstąpienie na tron, po za temi „reformami“ było hasłem do najżarliwszego pościgu za „nihilistami“, za wspólnikami Rysakowa.
Wszczęto tedy śledztwo na całym obszarze kolosu państwowego, poruszono wszystkie sprężyny policyjne — i wykryto tyle raptem, ile „nihiliści“ chcieli, pochwycono prawie tych tylko królobójców, którzy dobrowolnie poszli na męczeństwo.
Żandarmerja do góry nogami przetrząsała Petersburg, prokuratorja wytoczyła akt oskarżenia, sąd wydał wyrok i… gdyby nie późniejsze, dobrowolne wyjaśnienie spiskowych, wiele szczegółów i nazwisk pozostałoby w ukryciu.
Czy policja rosyjska była tak źle wyćwiczoną?! — Nie. — To „system“ prześladowczy wyszkolił tylko tak zdeterminowanych a bacznych i zabiegliwych przestępców politycznych.
Dość tu zapamiętać, że d. 11 marca zaaresztowano Żelabowa… przypadkiem i nie wiedziano, że to był szukany od dawna Żelabow. Dnia 12 marca dokonano, na skutek denuncjacji stróża, nadzwyczajnej rewizji w sklepie Kobozewa, na ulicy Małej Sadowej, i to pod osobistym kierunkiem wilka żandarmskiego, generała inżyniera Mrowińskiego! Dnia 13 marca cesarz był zabity. Dnia 14, po wydobyciu na torturach od Rysakowa zeznań… dosięgnięto laboratorjum „Narodnej Woli“, gdzie Sablin, po krwawej obronie, zastrzelił się, gdzie zdobyczą policji stała się Hesia Helfman. No i z czego do akt weszła bajka o jakimś nihiliście „Nawrockim“, podczas, gdy był to Sablin, brat podpułkownika konnogwardyjskiego pułku, Sablin, który był niegdy, z ramienia „Narodnej Woli“, urzędnikiem policji odeskiej! Tego samego dnia, 14-go marca, uwięziony Żelabow, dowiedziawszy się o wykonaniu wyroku i pochwyceniu Rysakowa, wystosował prośbę do prokuratora, aby go przypisał do sprawy, gdyż on, Żelabow, choć nie mógł czynnego brać udziału w królobójstwie (jako pozbawiony wolności), lecz brał moralny, a dalej, że jako stary rewolucjonista, wielokrotnie do zamachów się przyczyniający, ma i do tego procesu… prawo. Dnia 15 marca, mimo zajadłej, morderczej obrony, pochwycono Michajłowa, gdy szedł na schadzkę z Sablinem.
A więc policja miała wszystkie nici w ręku, miała Rysakowa, który mordowany… prądami elektrycznymi, wył i mówił — a przecież policja nie wiedziała nic jeszcze, Hryniewieckiego zwała Jelnikowem, szukała jakiejś panny Trigoni i nie słyszała ani o Kibalczycu ani o Kobozewie. — Dopiero, gdy dnia 16 marca stróż domu hrabiny Mengden zawiadomił komisarza, że „rosyjski skład serów“ od dwóch dni jest zamknięty, a właściciele jego znikli, — gdy po wejściu do sklepu, znaleziono rubla z kopiejkami i kartkę, z prośbą o wypłacenie tej sumy rzeźnikowi za dostarczone ostatnio mięso, — dopiero rewizja odkryła podkop!…
Kobozew z żoną i służbą zniknął…
Plon więc śledztwa był lichy — byłby uboższym o wiele, gdyby Żelabow sam nie podał prośby… o włączenie go do procesu. Rysakow bowiem, choćby miał szczerą ochotę do zeznań, nie był wtajemniczonym dostatecznie, Michajłow zaś równie.
Podczas, Perowskaja chodziła po Petersburgu, odwiedzała towarzyszów, a przez wysokie wpływy partji dowiadywała się pilnie o losach uwięzionych…
Wiadomości z Petropawłowskiej fortecy były ponure, — los królobójców był rozstrzygniętym, postanowionym. Komedja sądu i wyroku opóźniała się dla nadziei powiększenia liczby ofiar… Żelabow zaś, na zapytanie, co go skłoniło do dobrowolnego zgłoszenia swej winy — odparł, że proces, skierowany tylko przeciw Rysakowowi, Michajłowowi i Helfmanównie, wyszedłby „za blado“…
Odpowiedź Żelabowa wstrząsnęła Perowską. Hrabianka ani słuchać chciała o wyjeździe za granicę, ani myślała ukrywać się i szła wprost na sidła… Perowskaja szła do Żelabowa…
W dniu 22 marca Perowską uwięziono. Na śledztwie hrabianka z całym spokojem winę swą wyjawiła i broniła Rysakowa, Michajłowa i Helfmanówny, jako pionków, jako narzędzi…
Na swobodzie był jeszcze chemik Kibalczyc. Lecz ten, jak na uczonego i filozofa przystało, pracował dalej, i ani się troszczył o to, czy i kto go szuka. Również ani myślał przerywać swych studjów nad związkami chemicznymi i machinami. Kibalczyc właśnie był zajęty rozstrzyganiem problematu o kierowaniu balonami… gdy w dniu 29 marca zjawiła się u niego żandarmerja.
Kibalczyc uśmiechnął się, złożył starannie papiery i ruszył do kazamat fortecy Petropawłowskiej, nie przestając prowadzić pamięciowo wyrachowań…
Śledztwo rozwinięto z podwójną energją, mniemając, że cały związek da się teraz zmiażdżyć. Ale śledztwo dało, mimo rewizyj, poszukiwań i aresztowań rezultaty ubogie, bo parę plik proklamacyj i około ośmiu tysięcy funtów dynamitu!! Ta potwornie wielka ilość materyj niszczących wskazywała tylko, że Kibalczyc miał uczniów, a „Narodnaja Wola“ niepoślednią organizację terroru, — bo w gruncie rzeczy nikogo nie skompromitowała, nikogo nie pozwoliła ująć. „Nihiliści“ byli wokół i rozpływali się w oparach wiosennych. Uwięzieni zaś milczeli uporczywie, mówili tylko to, co oskarżało rząd i wykazywało ujemne strony samowładztwa.
Śledztwo czyniło, co mogło, byle „skłonić“ królobójców do mówienia, — dość rzec, iż komendant fortecy Petropawłowskiej, generał Majdel, umarł z „irytacji“ (urzędowy raport), której nabawiły go rozprawy śledcze z „nihilistami“…
Śmierć Majdla — wywołała z góry idący rozkaz — „skończyć“.
Wyrok był wydany. Królobójcy mieli być powieszeni, — ale wyrok potrzebował dekoracji, miał być przykładem i przestrogą.
Ustanowiono sąd i zarządzono rozprawy „publiczne“, to jest, rozdano kilkaset biletów pośród reakcjonistycznych potentatów i żandarmów.
Rozprawy trwały trzy dni i przez trzy dni mrozem ścinały krew w żyłach sędziów, którzy ledwie śmieli podnosić oczy ku ławie oskarżonych. Ława bowiem nadewszystko oskarżała.
Jeden Rysakow „mówił“ i bronił się, lecz Rysakow miał lat 19!! Michajłow, prosty robotnik, także tracił równowagę. Helfmanówna winę swą ograniczała — ale zato Perowskaja, Żelabow i Kibalczyc z całej mocy trwali na swem ideowem stanowisku, na siebie brali odpowiedzialność i nietylko nie zwalczali Rysakowa ale go ochraniali…
Żelabow, student prawa odeskiego uniwersytetu, bronił się sam, a raczej bronił wszystkich towarzyszów, bronił „Narodnej Woli“ a siebie nie oszczędzał.
Kibalczyc zaś z flegmą podejmował dyskusję z ekspertyzą akademicką o środkach wybuchowych, i dowodził uczonym fałszywości ich wniosków i obliczeń. Perowskaja mówiła mało, — odpowiadała spokojnie i dobitnie, a chwilami uśmiechała się ironicznie w stronę prokuratora Murawiewa, synowca słynnego „wieszatiela“ (obecnego ambasadora w Rzymie), który z zapałem karjerowicza nawet najhumanitarniejsze odezwanie się „nihilistów“ zwalczał. Perowskaja mogła się uśmiechać, boć ten Murawiew był towarzyszem lat dziecinnych hrabianki!
Gdy przed „naradą“ ostatni raz dano głos oskarżonym, Żelabow rozwinął po raz drugi program „Narodnej woli“, mówił o zgromadzeniu narodowem, o zniesieniu ucisku, o wolności sumienia i nietykalności obywatelskiej, mówił o zachodzie Europy… Sala słuchała z zaciśniętemi ustami, — boć salę wypełniali żandarmi, dla których plany Żelabowa były grobem… Aż gdy „dyktator“ rzucił dumnie słowa:
— Jako i wy, Rosjaninem jestem! — Sala warknęła ponuro, gniewnie.
Żelabow zbladł — oczy jego zaszkliły się — odetchnął głęboko i umilkł…
Perowskaja, zgadując Żelabowa, wyraziła żal, z powodu daremnego rzucania myśli w bezmyślność sądu.
A Kibalczyc?! Kibalczyc zakomunikował swemu obrońcy istotę wynalezionego przez siebie, podczas rozpraw, przyrządu balonowego!
Sąd skazał wszystkich królobójców na powieszenie…
Perowskaja, Żelabow i Kibalczyc wysłuchali wyroku bez wzruszenia i zgodzili się nań.
Helfmanówna złożyła deklarację o swym odmiennym stanie.
Rysakow i Michajłow podali się do łaski monarszej o darowanie im życia.
Senat został upoważnionym do wydania opinji o „łasce“, — choć skądinąd prostym obowiązkiem senatu zdawało się być rozstrzygnięcie pytania, czy w państwie, w którem od 120 lat kara śmierci została zniesiona, sąd może skazywać kogoś na powieszenie! Senat nie ważył się na podobny heroizm, zresztą „narodnowolcy“ bynajmniej nie napadali z tego powodu na samowolę, gdyż bodaj za przywilej musieli mieć dla siebie śmierć natychmiastową, wzamian męczeńskiej agonji w okrutnych więzieniach i katorgach. Senat atoli poszedł dalej — bo Rysakow miał dopiero lat dziewiętnaście a Michajłow zaledwie w więzieniu skończył 21! Więc, jeżeli ten ostatni miał prawo korzystać z przywilejów pełnoletności rosyjskiej, to pierwszy bezwzględnie powinien był, w myśl kodeksu, skazanym być na poprawcze tylko więzienie. I cóż począł senat?! Senat poszedł za wolą cesarza i w „Prawitielstwiennym Wiestniku“ ogłosił historyczne dwa motywy, które wykluczyły możliwość darowania życia Rysakowowi i Michajłowowi.
Pierwszy motyw oświadczał, że niegodziwość przestępców niema złagodzenia, bo dosięgnęła cesarza, „który całe swe życie poświęcił trosce o dobro państwa i poddanych“ (?!).
Drugi motyw stwierdził, że nie ma życia dla tych, którzypopełnili największą zbrodnię, jaką widziała ziemia“.
Dwadzieścia pięć lat upłynęło niespełna od chwili obwieszczenia światu tych słów a przecież już ledwie można uwierzyć, ledwie wyobrazić sobie, aby jakieś ciało prawnicze, składające się z ludzi żywych, mogło podobne bluźnierstwo, podobną obelgę rzucić ludzkości!! Uwierzyć trudno, lecz uwierzyć trzeba, — bo są akta procesu, jest podotąd ukaz pamiętny i istnieją egzemplarze „Prawitielstwiennawo Wiestnika…“
Więc śmierć Aleksandra II była „największą zbrodnią, jaką widziała ziemia“?!…
Czy Aleksander III i powolny mu senat zastanowił się, iż te wyrazy starczą, aby najspokojniejszego Rosjanina, najlojalniejszego poddanego zamienić w komunistę? Czyż cesarz samowładca istotnie mniemał, że w Rosji już zgasła wszelka myśl, wszelkie zastanowienie, wszelki odruchowy krytycyzm?!
Tak — zbrodnią było zabójstwo Aleksandra II! — Polityczną zbrodnią, ale zbrodnią! —
Lecz, godząc się na to stanowcze orzeczenie, godząc się na prawo śmierć za śmierć — mimowoli trzebaby zapytać, ile lat za wiele panował, Cesarz Aleksander II?! O ile lat spóźniły się mordercze bomby Rysakowa i Hryniewieckiego?!
Pytania to straszne, bo zmierzające do zbrodni królobójstwa, człowiekobójstwa, ale straszniejszą stokroć jest gangrena, rzucona przez senat petersburski, przez Aleksandra III, w r. 1881.
Mogło i cesarzowi i senatowi braknąć woli, chęci, współczucia czy pobłażania dla l9-letniego młodzieńca, wolno go było powiesić. W ludzkiem, współczesnem rozumieniu byłoby to czynem powszednim, wytłumaczonym. Wspaniałomyślność bowiem, dobroć, łagodność są podotąd tylko cnotami. — Obecność ich wita pochwała i uznanie ale brak nie budzi jeszcze potępienia. Między krańcami zła i dobra jest pośredniość i obojętność.
Lecz temuż samowładcy i temuż senatowi nie wolno było zapominać, że pamięć imienia ofiary mordu wymaga pobłażania i wielkiego! Bo, zaiste, nie lada trzeba wysiłku, aby cesarzowi Aleksandrowi II zapomnieć wszystko zło, aby chociaż sekundami jego dobrych chęci tak serdecznie się przejąć, by zapomnieć mu bodaj skarg dziewczyn, wydanych na pohańbienie w sławetnych instytutach!
Odrzucenie podań Michajłowa i Rysakowa wywarło wrażenie przejmujące. Lud rosyjski, z ciekawą grozą ale i bez współczucia dla „nihilistów“ poglądający na ich dolę, — mruknął niechętnie i zagadał.
Gawęd było wiele i jakich. Oto profesor Sołowjew, powaga naukowa, nie wahał się mówić publicznie o przebaczaniu… o wyrozumieniu dla bliźnich w imię własnych win. Oto młody wielki książę Mikołaj Konstantynowicz odezwał się z sympatjami dla carobójców. Oto mówić zaczęto, iż narodnowolcy mają nawiązane nici z postępowym odłamem rodziny cesarskiej… A gdy takim pogłoskom nie dawano wiary, raptem rozkaz cesarski aresztowania wielkiego księcia Mikołaja Konstantynowicza i dymisja, udzielona ojcu tegoż, księciu Konstantemu Mikołajewiczowi, odezwały się aż nadto wymownie.
Z egzekucją tymczasem zwłóczono…
Dlaczego zwłóczono, dlaczego wyrok wykonano dopiero 15 kwietnia 1881 — nie wiadomo. Powiadają, że królobójców poddano torturze dla wydobycia od nich nazwisk spiskowych… Tortura była prawdopodobną, — lecz nie stwierdzoną — skazańcy już byli na łasce i niełasce Petropawłowskich kazamatów i nikomu nie mieli się ani zwierzyć, do nikogo odezwać. No i tortura nie była nowiną dla nihilistów, — mówił o niej cały Petersburg a adwokaci nie ukrywali utyskiwań swych klientów na elektryczność i na belladonę… którą postępowa inkwizycja chciała doprowadzić badanych do rozprzężenia nerwów i mocy panowania nad wolą. Jeżeli przeto uciekano się do tych środków przed wyrokiem, — dlaczego mianoby o nich zapomnieć wówczas, gdy królobójcy byli dla świata trupami.
Wykonanie wyroku odbyło się w Petersburgu, na placu Siemionowskim. O godzinie dziewiątej zrana skazańców przywieziono na wozach, przywieziono ich powiązanych i przymocowanych rzemieniami do ław, przywieziono pod eskortą i w takt łomotu bębnów i piszczałek, wygrywających kozaki i skoczne piosenki. Skazańcy, pozbawieni przez łomot możności odezwania się do zgromadzonego ludu, — uśmiechali się i słali mu ukłony głowami. Zresztą krom Rysakowa, objawiającego niepokój, nikt z królobójców nie zdradzał wzruszenia. Nawet młody Michajłow pogodził się z myślą i uśmiechał się do tablicy z napisem: „caroubijca“, którą każdy ze skazanych miał zawieszoną na szyi.
Na placu, pod pięciu szubienicami, czekał kat, Frołow, w towarzystwie czterech pomocników i zabrał się do roboty.
Skazańców ustawiono rzędem w porządku: Rysaków — Żelabow — Perowskaja — Michajłow i Kibalczyc. Zaczem, zarzucono im na głowy koszule śmiertelne. Gdy kat zbliżył się do Rysakowa, ten zagadnął cicho: „Prawda, że mnie ułaskawią“. — Nieszczęśliwy młodzieniec jeszcze pod szubienicą wierzył we wspaniałomyślność cesarską.
Frołow zaczął od Kibalczyca, bo egzekucja nie miała być równoczesną… Z chemikiem „Narodnej woli“ nie było ambarasu. Zarzucono mu na szyję stryk, zaciągnięto i Kibalczyc zawisł w śmiertelnych skurczach. Z Michajłowem było inaczej, bo, zaledwie ciało jego zakołysało się w powietrzu, stryk się zerwał i Michajłow runął na ziemię… Tłum wydał okrzyk zgrozy…
Kat z pomocnikami po raz drugi zarzucił stryk… i znów Michajłow zawisł. Frołow zaczął operować już Perowską, gdy Michajłow zerwał się po raz drugi…
Tłum zawył, bębny straciły takt, piszczałkom tchu zabrakło! Okrzyki „łaski!“ — „dosyć!“ zerwały się w tłumie…
Bóg był wysoko — cesarz daleko. Frołow jął dźwigać tarzające się a jęczące ciało Michajłowa i ciągnąć na trzeci stryk.
A Perowskaja, Żelabow i Rysakow stali i czekali…
Aż potem, potem, czasopisma europejskie powtórzyły urzędową depeszę o wykonaniu wyroku, depeszę wytworną i salonowo zaokrągloną w zakończeniu:
Po 17 minutach wszystko było skończone. Pogoda prześliczna — był to pierwszy dzień wiosenny“.
A Helfmanówna?! Helfmanównie wyrok odroczono aż do czasu jej rozwiązania. A gdy w kilka miesięcy „nihilistka“ dała życie dziecięciu, ułaskawiono ją, skazując ją na dożywotnie ciężkie roboty i odbierając jej niemowlę… Ale Helfmanówna ledwie rok przetrzymała w kazamatach Petropawłowskiej fortecy i w lochu zgasła. Niemowlę uprzedziło zgon matki w jakimś przytułku.
Tak się zakończyła historja bojowej gromadki narodnowolców — tak zginęli prawnik Żelabow, hrabianka Perowskaja, chemik Kibalczyc, Rysakow student, Hryniewiecki student, Michajłow robotnik, Helfmanówna mieszczka i Sablin szlachcic.
Ale nowy rząd nie myślał poprzestać na tem żniwie, rozumiejąc, nie bez słuszności, iż organizacja „Narodnej woli“ jeszcze się na tem nie kończy i wszczął nagankę. A gdy postrzegł, bez trudu, iż węzły rewolucjonistów otwarcie działają w Genewie, Paryżu i Londynie już i tam całą kampanję i to dyplomatyczną przedsięwziął.
Osią, około której wszyscy ambasadorowie do pracy się zabrali, był Hartman, twórca zamachu kolejowego pod Moskwą z roku 1880. Hartman dlatego, że osoba jego nie ginęła z oczu zagranicznej policji rosyjskiej i dlatego, że on sam najlepiej się nadawał do zasadniczego układu z państwami o wydawanie przestępców politycznych.
Noty, tajne pisma, konferencje z mocarstwami trwały z górą rok cały, ale, krom zawsze uczynnych dla Rosji, Niemiec i uległej Austrji, — żadne inne mocarstwo nie godziło się na wydawanie „nihilistów“. Przez rok z górą trwały płatne napaści na potworność nihilizmu, grożącego całemu światu, przez rok rząd rosyjski przekonywał dwory, iż akcja musi być wspólną, bo wróg jest wspólny… ale szczery zachód Europy odmówił i odmówił kategorycznie. Szczery zachód Europy wiedział wybornie, kim są „nihiliści“, wiedział, że ten ich terror i te ich cele wywrotowe są i mogą być tylko groźnymi dla samowładztwa rosyjskiego i że nawet nie mają nic wspólnego z anarchizmem.
Nie podobna przesądzać, ile w tem przekonaniu zachodniej Europy było ludzkości, ile wolnomyślnego porywu, a ile złośliwej, przekory — dość że Rosja pozostała odosobnioną. Hartman zaś, Wiara Zasulicz i cały tłum „nihilistów“ mógł spokojnie żyć na wygnaniu i jeno strzedz się porwania“…
Rok 1881 —jednak i po śmierci tylu wybitnych terrorystów nie poprzestał na bombach marcowych, bo w tymże roku sztylety narodnowolców powaliły dwóch tajnych agentów nazbyt uprzykrzonych: Pryma w Petersburgu i Nejmana w Warszawie. Rok 1881 nadto, dał dwanaście procesów politycznych, a w tem proces słynny Szczedryna (26—29 maja), no i rok ten dał sześć razy większą ilość śledztw, zakończonych katorgą i zsyłką bez sądu. Naostatek rok 1881 tak zaostrzył barbarzyńskie obchodzenie się z więźniami, iż statystyka urzędowa notuje po raz pierwszy strajki głodowe więźniów a dalej wykazuje czternaście ucieczek z katorgi więźniów politycznych (w czem ośm nieudałych), dwa samobójstwa w więzieniu i trzy śmierci z wycieńczenia po pałkach.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Gąsiorowski.