Krwawa hrabina/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł Krwawa hrabina
Podtytuł Sensacyjna powieść historyczna
Wydawca Bibljoteka Echa Polskiego
Data wyd. 1933
Druk P. Brzeziński
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział X.
SPOTKANIE.

Świtało już prawie, kiedy wyruszono z karczmy. Najprzód, jako straż przednia, jechało kilku żołnierzy, dalej książę Gabor, tuż obok niego Górka i Feroczy. Później madziarscy panowie. Za niemi oddział muszkieterów w liczbie kilkudziesięciu. Do nich przyłączył się i Jasiek.
Górka, uzbrojony i na koniu, którego mu pożyczył książę, nie czuł już do Gabora żalu. Pojmował, co się w duszy jego działo i jak przykrem mu było wykrywać wobec najbliższych nawet mu ludzi, zbrodnie choćby dalekiej krewnej. Rozumiał, że książę doznaje takiego uczucia, jakby ta hańba częścią i spadała na niego, bo siedział zgarbiony na swym bachmacie, milczący, jeno od czasu do czasu, rzucając wokoło, nie wróżące nic dobrego spojrzenia.
Twarz księcia stawała się jeszcze więcej ponura, w miarę tego, jak wojewodzic mu opowiadał teraz swobodnie, pozostałe szczegóły ze swego pobytu w Czeithe. Tedy, o pojawieniu się grafa von Hermansthala i o tem, jak ten, niczem ciurę obozowego, go potraktował, a później przy pomocy hrabiny odebrał papiery. Że hrabina była wyraźnie zaprzedana Niemcom i rakuskiemu dworowi i wyraźnie nieprzyjazna dla księcia Gabora. Że, z zabranych papierów i w nich zawartych wiadomości wyjść mogą różne komplikacje i że zainteresuje się niemi cesarz. Nadmieniał, że dobrze byłoby, gdyby Hermansthal jeszcze bawił w zamku i odzyskać było można utracone dokumenty.
— A czort ich bierz! — syknął Gabor przez zęby. — Rudolf dobrze wie, żem mu nieprzyjazny, lecz przeszkodzić nie może w zajęciu Siedmiogrodu! Sam chwieje się na tronie i lada moment obali go arcyksiążę Maciej, jego rodzony brat[1]. Te ich kłótnie dopomagają mi wiele i dzięki nim, jak Bóg da, nietylko Siedmiogród odzyskam, ale i z Węgier przepędzę austryjaków... Cesarz Rudolf nic nowego nie dowie się z tych papierów i niechaj je sobie czyta zdrów... Ale, z tym Hermansthalem, za to, jak z tobą się obszedł i ja pogadałbym z gustem...
Spotkanie podobne stanowiło również najgorętsze marzenie Górki. O, jak chętnie spotkałby się z niemieckim dumnym grafem i pomścił na nim wszystkie doznane zniewagi. Lecz Hermansthal, zapewne opuścił już Czeithe, bo dzień stawał się coraz jaśniejszy, a wojewodzica dręczyła inna myśl, czy aby zdąży na czas uwolnić Ilonę.
— Prędzej, prędzej! — naglił, kiedy chwilami książę Gabor zwalniał bieg swego rumaka.
Jeśli książę był milczący i ledwie, ledwie odpowiadał Górce półsłówkami, zato jadący przy drugim jego boku Feroczy, wprost zasypywał go zapytaniami. Chciał wiedzieć wszystko i wojewodzic kilkakrotnie musiał mu powtarzać niektóre szczegóły swego pobytu w przeklętem zamczysku. A wówczas Sandor — tak brzmiało jego imię — znów smutnie kręcił głową, lecz wnet z zapałem wołał:
— Zwolnimy Ilonę! I bratem mi będziesz, bratem!
Nie wymawiał się wojewodzic wcale od tego braterstwa, bo jeśli miał być szczery sam przed sobą, Ilona interesowała go nietylko, jako biedna, udręczona uwięziona... Wciąż w pamięci miał obraz jej smutnych oczów, twarzyczki zapłakanej i pobladłej, ale tak pięknej...
Tylko...
Coraz więcej zbliżano się do Czeithy i lada chwila spodziewał się wojewodzic, że z poza gęstych drzew wyrosną kontury jej potężnych baszt.
Wtem spostrzegł, że jadący na przedzie żołnierze przystanęli, a jeden z nich pędem powraca do księcia.
— Miłościwy książę! — zdala wołał. — Naprzeciw nas postępuje uzbrojony oddział!
— W las! — padła krótka komenda Gabora.
Błyskawicznie skoczyli między drzewa. A manewr został wykonany tak sprawnie, że oddział księcia, składający się z kilkudziesięciu ludzi, znikł śród wielkich dębów, jakby go wcale nie było.
— Przygotować muszkiety! — znów padł krótki rozkaz.
Gabor musiał zachować ostrożność. Nie miał pojęcia ani kto nadciągał, ani z jak licznym przyjdzie do czynienia mu mieć sprawę przeciwnikiem. Obwiódł zadowolonym wzrokiem, przyczajonych za drzewami żołnierzy i mruknął:
— Jeśli wrogowie, tęgą sprawimy im łaźnię!
Wpijał się, obecnie ukryty śród gęstwiny, w tuman kurzu, z poza którego ledwie widać było jeźdźców.
Obok niego Górka, ściskając rękojeść karabeli, również wytężał swój wzrok. Nagle, doznał wrażenia, iż rozpoznaje coś znajomego.
— Rajtarzy! — wykrzyknął.
W rzeczy samej znakomicie teraz można było rozróżnić niemieckich rajtarów, na ich ciężkich, wielkich koniach i hrabiego Hugona von Hermansthala, w hiszpańskim stroju, jadącego na ich czele.
Zapewne, niedawno opuścił Czeithe i spieszył w stronę Pesztu, by dostarczyć cesarzowi zdobyte papiery.
— Książę, widzicie! — szeptał z zaciekłością Górka — ten pierwszy, to graf Hermansthal! Nie zdzierżę! Wyskoczę i załatwię z nim porachunki!
Ale Gabor ruchem ręki nakazał mu spokój.
— Wnet wszyscy z nim załatwimy rozrachunek!
Hermansthal zbliżał się, nie podejrzewając zasadzki. Oddział Batorego znakomicie schowany był w lesie i nawet konie nie parskały, jakby wiedząc, że nie wolno im zdradzić swej obecności.
Gabor szybko zmierzył okiem siły przeciwnika. Graf nadciągał w sile kilkunastu rajtarów, on zaś liczył, prócz szlachty, pięćdziesięciu znakomicie uzbrojonych muszkieterów. Nie trudną sprawą, w podobnych warunkach było uzyskać zwycięstwo, tem więcej, że austryjak jechał nieprzygotowany na napaść i nie sądził, że poza drzewami ukrywa się przeciwnik.
Książę, z różnych względów, nie zamierzał staczać bitwy. Chciał, jeno zarozumiałemu austryjakowi dać tęgą naukę.
— Gdy się zrówna. Na nich! — wydał komendę.
Hermansthal już znalazł się na tej części drogi, po której bokach stali zaczajeni żołnierze. Jeszcze chwila i był, niczem w pułapce, otoczony niewidzialnym przeciwnikiem.
Indiej! Marsz! — zawołał Gabor.
Żołnierze niespodzianie wyskoczyli z za drzew i błysnął rząd wymierzonych muszkietów w małą grupkę rajtarów.
— Stać!
Na twarzy grafa von Hermansthala odbiło się przerażenie. Wszystkiego raczej się spodziewał, niźli tej napaści. Jechał, opuściwszy głowę na piersi, myśląc zgoła o czem innem, może o niezwykłych wypadkach, przeżytych w Czeithe.
Was soll das bedeuten? — zawołał po niemiecku. — Któż ośmiela się zatrzymywać cesarskiego wysłannika!
Pochwycił za rapier, który wisiał przy jego boku, miast wczorajszej złocistej szpadki. Również i rajtarzy obnażali pałasze, niby zamierzając się bronić.
— Pałasze do pochew! — krzyknął Gabor, wyjeżdżając wraz ze szlachtą z lasu. — Inaczej każę was wybić do nogi!
Graf poznał Gabora. Jednocześnie poznał, że nic nie poradzi przeciw zamkniętej obręczy, wymierzonych muszkietów. Pierwsza salwa zmiatała cały jego oddział. Skinąwszy tedy na rajtarów, by zachowali spokój, groźnie zapytał:
— Zdaje się, książę Gabor Batory! Ongiś znałem księcia. Lecz odkąd to ośmiela się napadać książę na hrabiego Rzeszy Niemieckiej, wiernego sługę najmiłościwszego cesarza?
— Odtąd — spokojnie odrzekł Gabor, blisko podjeżdżając do niego — odkąd ów graf Rzeszy Niemieckiej napastuje moich przyjaciół i odbiera im przeznaczone dla mnie papiery...
— Nie pojmuję — odrzekł zimno Hermansthal — o co wam chodzi?
— Znakomicie, pojmujecie, grafie! — Górka wysunął się nagle z za Gabora. — Chyba poznaliście mnie?
Graf spojrzał na Górkę i zbladł. Skąd znalazł się tu ten, młody szlachcic, skoro zapewniała hrabina, iż siedzi, dobrze skuty, w podziemiach.
— Waćpan tu? Nie w lochu?
— Widocznie udało mi się uwolnić! Nie zawdzięczam tego, jednak wam, mości grafie! A za księciem Gaborem powtórzę prośbę... Oddajcie moje papiery...
Austryjak zdążył się już opanować.
— Nie oddam! — odparł — W tych papierach zawarta jest zdrada... Tam ślady waszych knowań... Książę Batory zamyśla o Siedmiogrodzkim tronie, a póki cesarz żyw, nigdy się na to nie zgodzi...
Gabor począł się na głos śmiać.
— Słuchajcie, grafie von Hermansthal — zawołał — nie potrzebna mi zgoda cesarza. Od wczoraj panuję w Siedmiogrodzie, gdyż Rakoczy dobrowolnie zdał władzę w moje ręce. Ciągnę do mej stolicy, do Kumiswaru, a ci oto panowie — wskazał na otaczających go magnatów — przybyli, chcąc mnie tam zaprowadzić... Zbędne mi są nawet te papierzyska — skłamał, gdyż w rzeczy samej zależało mu bardzo, by nikt nie posiadał dowodów, jakich ma stronników i jak się nazywają — ale, ot taka moja fantazja, je wam odebrać... Cóż, oddacie je dobrowolnie?.
— Nie!
— Ha! — wyrzekł Gabor — miejcie żal o swoją śmierć jeno do samego siebie!
Wzniósł dłoń do góry, niby zamierzając wydać odpowiedni rozkaz muszkieterom. Niemiec zagryzł wargi. Wiedział, że Gabor nie kłamie i że dzięki słabości Rakoczego dostał się na Siedmiogrodzki tron. Wszak po raz pierwszy występował na czele oddziału zbrojnego i otaczali go magnaci, z których wielu znał Hermansthal osobiście. W tych warunkach papiery traciły znaczenie, a lufy najbliższych muszkietów były skierowane w stronę jego piersi.
— Ustępuję przed przemocą! — mruknął. — Oddam papiery!! Lecz o waszej napaści i postępowaniu wnet doniosę cesarzowi!
Sięgnął zanadrze i wyciągnął dobrze znany Górce papier. Podał go Gaborowi. Ten schował dokumenty niby odniechcenia do kieszeni, poczem odrzekł:
— Papiery są! Nie prowadzę jeszcze wojny z cesarzem, więc nie jesteście moim więźniem i ruszajcie wolno, grafie! Kłaniajcie się odemnie cesarzowi i powiedźcie mu, że prędzej on ze swego tronu w Wiedniu i Peszcie zleci, zanim mnie w Siedmiogrodzie włos z głowy spadnie!
Ściągnął konia i chciał odjechać, dając znak muszkieterom, by przepuścili Hermansthala i jego rajtarów.
— Hola! Mości grafie! — zawołał Górka, który stał dotychczas w milczeniu na koniu podle księcia. — Hola! Książę zakończył z wami rozmowę, ale nasz rachunek jeszcze nie zakończony!
Niemiec, który już ruszał naprzód, spojrzał nań ze zdziwieniem.
— Czego chcecie?
— Chcę waćpana zapytać — wojewodzic zastępował mu drogę — czy jest równie odważny i dumny, gdy i ja mam szablę przy boku? Dworował sobie wczoraj waść i znęcał się nademną choć wiedział, że jestem szlachcicem, niemniej znakomitego, niźli on rodu. A Górków bezkarnie się nie obraża...
— Przepuść mnie, waszmość...
Wojewodzic, miast cofnąć się, najeżdżał nań coraz bliżej.
— To myślę — mówił na pozór spokojnie, lecz każdy ktoby go znał, wyczułby, że pod tym pozornym spokojem kryje się potężny gniew — że wy, mości grafie, za podobne postępowanie winniście mi satysfakcję... A kawaler i żołnierz jeno z bronią w ręku jej szuka... Masz, pludrze... Tu rękawiczka wojewodzica, którą oddawna miał w dłoni, nagle z rozmachem wyleciała w powietrze i uderzyła prosto w twarz niemca.
— A... — syknął.
Hermansthal nie pragnął pojedynku. Ale otrzymana na oczach wszystkich obraza, zmuszała go do niego. Znał, otaczających Gabora, węgierskich magnatów, a choć dzieliła go od nich przynależność do innego obozu, rozumiał, że jeśli się cofnie, okryje się wieczystą hańbą. Tem bardziej, że uśmiechali się teraz ironicznie, a hrabia Thelegdy umyślnie głośno zauważył:
— Przejechała się polska rękawiczka po niemieckiej gębie!
Zresztą, znakomicie władał rapierem i sądził, że z zapalczywym przeciwnikiem rychło sobie poradzi.
— Przyjmuję wasze wyzwanie, mości Górka — rzekł ze złym błyskiem w oczach. — Tedy, z koni...
Obaj zeskoczyli ze swych wierzchowców, wnet pochwyconych przez żołnierzy, a dokoła nich utworzył się krąg, złożony z węgierskiej szlachty. Gabor, znając doskonale Górkę, nie przeszkadzał mu w tym pojedynku i uśmiechał się tylko. Jeno na twarzy młodego Feroczego rysowała się obawa o losy nowego przyjaciela. Z poza pleców madziarskich panów, ciekawie wyzierał Jaśko. I on był spokojny o wynik walki. Myślał jedynie o tem, czy spotkanie to nie zajmie zbytnio czasu, i nie przeszkodzi w rychłem ocaleniu Ilony i Maryjki.
Naprzód...
Zwarły się pałasze.. Niemiec miał długi rapier, a wojewodzic krótszą karabelę. Wydawało się więc, że przewaga jest po stronie grafa.
Pierwsze cięcia wykazały niezwykłą sprawność obydwóch przeciwników. Jeden i drugi starali się wykryć swe słabe miejsca, lecz jeden i drugi jednakowo umieli ich bronić. I jeśli w Górce przeważał impuls, młodość i znaczniejsza siła, to Hermansthal posiadał wzamian doświadczenie i niezwykłą wprawę, zdobytą w naukach z najlepszemi fechmistrzami świata...
— Rrum... — raz po raz dzwoniły szable.
Oblicze Feroczego stawało się coraz niespokojniejsze. Policzki Jaśka zbladły. Mniemał przedtem, że wojewodzic rychło sobie ze szwabem poradzi, teraz poczynał się o niego obawiać. Bo znacznie dłuższy od karabeli Górki rapier Hermansthala kilkakrotnie już zagrażał wojewodzicowi poważnie. Przebił lekko ramię, rozdzierając kontusz, innym razem niemal dotknął piersi. A znać było, że niemiec nie żartuje i otrzymany policzek pragnie zmazać śmiercią przeciwnika.
Przeciągnęła się nawet twarz księcia Gabora. Przeciągnęła, a na ustach zarysował wyraz niezadowolenia. Zdawało się mówił:
— Na cóż ci był ten pojedynek! Słabyś jeszcze od przygód ostatniej nocy! A my szwabowi i tak daliśmy naukę!
W rzeczy samej Górka wyraźnie słabł i nie mylił się Batory. Kilkugodzinny pobyt w lochach, gdy stał przykuty do ściany, wyczerpał go, a lewe ramię wprawdzie lekko przebite wczoraj dzidą hajduka, lecz teraz znów draśnięte rapierem Hermansthala, krwawiło i mocnym bólem, dawało znać o sobie.
— Do licha! — pomyślał. — Czyżbym sobie z tym pludrem nie poradził?
Zebrał wszystko, co mu pozostało z sił i nagle runął na przeciwnika. Atak ten był tak gwałtowny, że Hermansthal lekko się zachwiał i począł cofać. Nie sądził nigdy, że Górka zdobędzie się na podobny wypad, a walkę wiódł nader ostrożnie, pragnąc przeciwnika ostatecznie osłabić, a później z nim skończyć.
— Za mnie... Za Ilonę... Za Maryjkę — ryknął Górka i z nową mocą zadzwoniła karabela. — Czekaj, nie znasz jeszcze tego, czego mnie ojcowie nauczyli...
Skupił się, przysiadł, skoczył z furją i potężnego młynka zakręciła karabela. W tejże chwili, rapier grafa złączył się z nią na sekundę w żelaznym uścisku, wyleciał z ręki Hermansthala i wysoko furknął w powietrze.
— Teufel! — zaklął, blady, stojąc teraz bezbronny przed podniesioną karabelą Górki...
— Młyniec! Słynny polski młyniec! — rozległy się zewsząd pełne podziwu dla wojewodzica okrzyki. — Ale ci pokazał pludrowi, jak się walczy! Walże teraz przez łeb szwaba...
Gabor wykonał jakiś nieokreślony ruch, niby go chciał od tego ciosu powstrzymać. Może obawiał się, że śmierć grafa, wprawdzie poległego w pojedynku, oznaczała jednak natychmiastową wojnę z cesarzem Rudolfem.
Ale, zamiarem Górki nie było pastwienie, lub też uśmiercenie austryjaka. Zbyt wiele miał na to szlachetności, mimo że w jego sytuacji nie krępowałby się tem żaden rycerz. Wystarczyło mu całkowite upokorzenie grafa.
— Mógłbym wam łeb ściąć — ozwał się do Hermansthala, który nie spuszczając wzroku z wojewodzica, pozornie spokojnie oczekiwał na swój wyrok — i nikt zato nie rzekłby mi złego słowa, bowiem postąpiłbym zgodnie z przyjętemi prawidłami rycerstwa. Ale, nie pragnę waszej śmierci, grafie, jakoście wczoraj mojej pragnęli. To, niechaj wam wystarczy... — Tu kilkakrotnie uderzył niemca płazem pałasza.
— Kto łączy się — dodał — ze zbrodniarzami, a nie chce wysłuchać głosu uciśnionych ofiar, nie godzien miana szlachcica i nie godzien innej kary!
Odwrócił się ze wzgardą od Hermansthala.
— Elien, Górka! — zawołał Gabor, z natężeniem śledzący tę całą scenę. — To ci prawdziwy rycerz! Prawdziwy madziar ember!
Madziar ember, właściwie oznacza węgra. Lecz jest najwyższą pochwałą, jaką z ust madziara, obcy może posłyszeć.
Okrzyk ten podchwycili obecni, a węgierscy panowie, którym postępek grafa z Górką w zamku był wiadomy, teraz pojmowali, czemu tak postąpił.
— Elien! Elien! — rozbrzmiewało w powietrzu, a Jaśko z radości aż podrzucił swą czapkę w powietrze.
Poczem począł uporczywie patrzeć na wojewodzica i zdala mu dawał jakieś znaki, niby mówiąc:
— Do Czeithe... Do Czeithe...
Taż samą myśl trapiła obecnie i Górkę i w duchu już czynił sobie wyrzuty, że dla nasycenia swej zemsty, a połechtania dumy, tyle czasu na walce z niemcem strawił. A nuż Elżbieta już zauważyła jego ucieczkę i zechce, zanim zdążą z pomocą, rozprawić się z Iloną i Maryjką...
— Boże! — pomyślał, a jego serce ścisnęło się złem przeczuciem.
Tymczasem Hermansthal dosiadał konia nie śmiąc oczu podnieść na nikogo. Spotkało go straszliwe upokorzenie, od którego wolałby może nawet śmierć. Wiedział, że ta przygoda szerokiem echem rozniesie się po Węgrzech i zaćmi jego sławę. To też wsunąwszy do pochwy rapier, usłużnie podniesiony i podany przez któregoś z rajtarów, natychmiast dał rozkaz spiesznego odjazdu.
Nikt go nie zatrzymywał. Jechał przez szpaler ironicznych spojrzeń z opuszczoną głową, a skoro tylko minął oddziałek muszkieterów księcia Gabora, rzucił swych rajtarów do galopu.
Wtedy dopiero odwrócił się i krzyknął:
— Spotkamy się jeszcze, mości polaku! I z wami się porachuję książę Gaborze! — i znikł w tumanie kurzawy.
Ta pogróżka na nikim nie uczyniła wrażenia. Książę się zaśmiał i wzruszył ramionami.
— Niechaj szczeka, ile chce... My próżno tracimy czas. Do zamku!
Ale Górka, który z powrotem znalazł się podle niego, a któremu pewna myśl przyszła do głowy, rzekł:
— Nie wiem, czy bezpiecznie jest, byśmy tak wszyscy pojawili się przed zamkiem! Szczególnie, jeśli mnie wraz z wami spostrzegą, domyślą się, co się święci, zechcą się bronić, a nas nie stać na długie zdobywanie. Czeithe wcale dobra twierdza, a hrabina ma z górą stu uzbrojonych i zdecydowanych na wszystko hajduków...
— Tedy, cóż czynić? — zafrasował się książę, któremu uwagi Górki, wydały się trafne i przedtem już przychodziły na myśl. — Z mojemi muszkieterami siłą zamku nie wezmę...
— Trzeba fortelu... Bo jeśli hrabina poweźmie jakie podejrzenia, każe natychmiast zgładzić pannę Ilonę i Maryjkę, aby pozbyć się niedogodnych świadków i wszystkiego się zaprzeć...
— Boże! — wykrzyknął, przysłuchujący się tej rozmowie Sandor Feroczy. — Boże! A jeśli już nie żyją...
Górka odsuwał od siebie jaknajdalej to straszliwe przypuszczenie, ale zastanawiał się chwilę. Znów zdala dawał mu Jaśko jakieś rozpaczliwe znaki i wykrzywiał się niemiłosiernie, niby pragnąc coś rzec, lecz nie śmiał bliżej doń podejść ze względu na obecność tylu dostojnych panów.
— Co czynić? — powtórzył książę.
— Mam pewien plan! — odparł, po chwili wojewodzic. — Wszak istnieje potajemne przejście... To, którem się wydostałem... Jeno nie udamy się niem wszyscy...
Tu nachylił się do ucha Gabora i począł coś szeptać, a książę słuchał uważnie.
Po chwili, z zadowoleniem skinął głową.
— Racja! — rzekł. — I niech nas Św. Stefan prowadzi!





  1. W rzeczy samej, w kilka miesięcy później, arcyksiążę Maciej, wyrwał słabemu Rudolfowi cesarską koronę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.