[59]
KSIĄDZ GWARDYAN KOBYLAŃSKI.
I.
W krzemienieckim klasztorze zamilkły organy,
Po ołtarzach gasili światło zakrystyany,
Kilku jeszcze braciszków modliło się w bieli,
Ksiądz gwardyan[1] Kobylański wracał już do celi.
Sam dzisiaj, mimo trudu nad lata sędziwe,
Odprawiał matutinum[2], chóry i wotywę;[3]
Choć mu już siódmy krzyżyk mijał w lat ordynku,
Skąpił swej siwej głowie snu i odpoczynku
I o jutrzence kazał dzwonić na brewiarze.
A kiedy się ojcowie zeszli w korytarze,
Zastali tam staruszka z pochyloną głową
Klęczącego pokornie przed stacyą krzyżową,
Kędy płakała Syna święta Rodzicielka.
Zadziwiła zebranych ta pobożność wielka,
A ojciec kaznodzieja, spowiednik gwardyana,
Rzekł doń: „Reverendissime,[4] na miłość Pana,
Miejcie więcej baczności na wasz wiek i siły!
Wszak taki hazard zdrowia i Bogu niemiły.“
Lecz starzec, zda się, nie miał dla napomnień ucha;
Ku męce swego Pana wzniósł modlitwę ducha,
[60]
Twarz mu olśniła świętość; więc umilkły mnichy
I klękły i poczęły szeptać pacierz cichy.
II.
Znany był w okolicy gwardyan z pobożności,
Lecz od kilku tygodni starzec ostrzej pości,
Modli się dłużej, nawet unika wygody.
Często nic nie spożyje prócz chleba i wody
I z tem wraca do celi, czyta albo pisze,
Zatopiony; jak mówią, w świętych natchnień ciszę.
Czasem wyjdzie i braci słodko upomina,
Że czas groźny, że próby nadeszła godzina.
Więc, zważając to, księża powiadali sobie:
— „Ponoś nasz ojciec gwardyan jedną stopą w grobie
I radby tę żywota wędrówkę przydługą
Skończyć tak, jak rozpoczął: Boga wiernym sługą.“ —
Lecz to dzisiejsze wstanie, te modlitwy korne
Wzruszyły domysłami zacisze klasztorne —
I w refektarzu[5] cichą, lecz żywą rozmową
Ważą ojce gwardyana każdy czyn i słowo. —
Darmo, starzec nie powie, co zamyślił tajnie;
To wiedzą, że był wczoraj wesół nadzwyczajnie.
III.
A do celi gwardyana wszedł pierwszy cechowy,[6]
Rzeźnik Rudnicki, strojny w kapocie perłowej
I z czapką na zawiasach. Widać było z miny,
Że wszedł zwiastunem jakiejś wesołej nowiny:
Wzrok mu błyszczał, a w twarzy był, jak rydz, czerwony,
Kiedy witał: „Niech będzie Chrystus pochwalony!“
I ledwie gwardyan spytał: „A jakaż nowina?“
Zawołał pan cechowy: „Syna Bóg dał — syna!
Dziecko mi wczoraj moja powiła Sabinka;
Czerstwo chłopak wygląda, czerwony, jak szynka.
[61]
I w sam czas mię Pan świata nawiedził tym darem,
Tam Korona w zapasy poszła z Moskwy carem,
Zwycięża i zwycięży; taka we mnie wiara —
A gdy mi syn dorośnie, zapomnim już cara“.
I radość mu łez zdroje wycisnęła z oczu,
W których świeciła dusza jasna, jak w przeźroczu
Wieczornem świeci promień gwiazdy brylantowy.
Ale wnet łzy rękawem otarł pan cechowy
I rzekł: „Jeśli mam łaskę u Waszej Miłości,
Tobym na chrzest chłopaka prosił Jegomości.
Sąsiadów będzie kilku: — niechże Ojciec raczy
Poczcić próg mego domu, a śmiałość wybaczy!“
IV.
Słuchał mowy cechmistrza starzec uśmiechnięty,
Lecz w tej chwili, innemi myślami przejęty,
Milczał i oczy utkwił w Rudnickiego lice,
Jakby mu chciał przeniknąć serca tajemnicę
I przejrzeć kryształ duszy, co czysta i szczera
Płonie radością w oczach i z twarzy wyziera.
Potem wstał i, gdy cechmistrz ścisnął mu kolano,
Dłoń mu podał i spytał: „Jakież syna miano?“
„Józef“ — rzekł mu Rudnicki. Staruszek odpowie:
„Piękne imię, tak nasi chrzcili się wodzowie,
Dzielni — bitni — o, znałem ja księcia Józefa...
To jest imię naszego Dwernickiego, szefa,
Który się, jak kometa, zjawił niespodzianie
I cudami uświetnił to nasze powstanie,
Niszcząc moskiewskiej armii lewe skrzydło całe.
„Naprzód, dzieci!“ — i furczą chorągiewki białe...
Tak zwyciężył pod Stoczkiem, Ryczywołem, Nową;
Gejzmar[7] ledwie na koniu umknął z cały głową,
A i Krajtz Dybiczowi[8] smutne zdał raporta,
Tyle mu krwi wyssała ta polska kohorta.[9]
Każda piędź ziemi krwią już obmyta w Koronie,
My[10] tylko wierni stoim przy moskiewskim tronie!“
[62]V.
„Księże gwardyanie! — cechmistrz odpowiedział żywo —
Jeśli Korona wcześniej rozpoczęła żniwo,
To nie racya, by przeto my z pięścią za pasem
Czekać mieli, aż nam się coś upiecze z czasem.
Bóg widzi, jak nam ciężko sprawę tak odwlekać! —
Rwie się młodzież i czeladź, — z góry każą czekać! —
Rzeczcież wy co!...“ Lecz gwardyan tu mu przerwał mowę,
I położył rąk dwoje na cechmistrza głowę.
Potem dłoń mu do piersi przyłożył i rzecze:
„O, czuć, że ty ojczyznę miłujesz, człowiecze,
Toż siądź tu, — powiem tobie, co mię doszło wczora —
Siądź, cechmistrzu kochany! O, blizka już pora...
Nim się zmrożona trawa z pod śniegu rozwinie,
Dwernickiego z wojskami obaczy Wołynie!“ —
Na to Rudnicki, jakby piorun weń uderzył,
Powstał, otworzył usta, powieki rozszerzył,
Bladł, czerwieniał i w starca utkwił wzrok ognisty;
A ksiądz gwardyan wypruwał z pod habitu listy
I zamknął drzwi na klamkę i rzekł: „Czytaj, Wasze!...
Dwernicki! nasze wojsko! białe orły nasze...
I na Litwie się biją — pewne mamy wieści —
Tak, kończą się już, bracie, dni naszej boleści,
I znowu wobec świata narodem się staniem,
Jak niegdyś przed dzielnego Kościuszki powstaniem,
Pod którym ja służyłem“. — „Wy? — cechmistrz zawoła, —
Pod Kościuszką, z którego kraj dziś ma anioła
Tam w niebiesiech u Pana? Mnie było lat cztery,
Mój ojciec poległ wtedy między kosyniery,
Matka mię potem dała do mego rzemiosła
I umarła, — a dola aż tu mię zaniosła.“
„Służyłem, — rzecze starzec — o, pamięć ta boli:
Naczelnik z najlepszymi poszedł do niewoli,
Moja Polska rozdarta w troje od siepaczy,
To już mi nie zostało nic w mojej rozpaczy
Prócz Boga, klęczącego przed bolu kielichem,
I Jego męka i śmierć... i zostałem mnichem!“
[63]VI.
„Ojcze gwardjanie!... — cechmistrz ozwał się po chwili —
Możebyśmy chrzest mego syna przyśpieszyli?
Choćby i zaraz — bo mnie od waszej powieści
Tyle się ważnych rzeczy tu w mem sercu mieści —
A czas już mi tak krótki, a robićby tyle —
Że do jutra już wszystkie policzyłem chwile
I ledwie mam godzinę dla syna i siebie.
Zróbcież mu, ojcze, miejsce tym chrztem świętym w niebie!“
Wziął czapkę i kornie się gwardyanowi skłonił,
Zwrócił się; ale starzec przy drzwiach go dogonił
I rzekł: „Ostrożnie, majstrze!“ Potem dłoń mu ścisnął
Szeptał coś i na szyi uściskiem zawisnął
Z łzami w oczach; a kiedy cechmistrz był za progiem,
Zawołał we drzwiach starzec: „Z Bogiem, bracie, z Bogiem!“
VII.
Zaświtało. Na mieście gwar i tłumy ludu.
Piorunem przeleciała wieść nowego cudu:
„Powstał Rudnicki! czeladź! szkolna młódź powstała! —
Załoga się ucieczką śpiesznie ratowała
Na górę, tam na Bony zamczysko skaliste.
Lecz pan Rudnicki, w mroki otulony mgliste,
Podszedł i tam i pobił.“ — Taki rozgłos wszędzie;
Lud się cieszy i czeka, jako dalej będzie.
Ale wtem na wieżycach ozwały się dzwony;
Patrzą: — kościół jaśnieje gęsto oświecony,
Otwarte drzwi, — przed drzwiami zbrojne w kosy, w pałki,
Stoją: cechmistrz Rudnicki i w szeregach śmiałki
I wchodzą do kościoła. — „Za nimi! Za nimi!
Sława Bogu! — Sława im! — Sława naszej ziemi!“ —
VIII.
Gwardyan śpiewał wotywę; organ wniebogłosy
Grzmiał, a powstańcy stali, oparci o kosy:
Szkolna młodzież i czeladź. Każda twarz wesoła,
Oczy błysczące ogniem i pogodne czoła.
[64]
Na ich oblicze jasne i szczęściem promienne
Rubinem z okien padły pierwsze zorze dzienne.
Lud klęczał... O, kto takich szczęśliwych obaczy,
Choćby mu pierś pękała — zapomni rozpaczy!
A Rudnicki padł krzyżem. Po tej nocnej bitwie
Ukorzył się zwycięzca przed Bogiem w modlitwie:
Często słychać, jak z piersi gorące westchnienie
Ściele się na posadzki kościelnej kamienie.
Tyleż bo mu w tej piersi płonęło i płonie!
Tam jego syn w kolebce przy stroskanej żonie,
A nad nimi dłoń mściwa okrutnego wroga
Z knutami i z Sybirem... I westchnął do Boga.
To mu znowu bój przyszły przed oczyma stawa:
„Z nami trzyma Wołynie!“ zawołała Warszawa,
A on stanie przed wodzem, wrogów krwią zbroczony,
I powie: „My z Krzemieńca, od zamczyska Bony!
Blizny niechaj powiedzą, czy widzielim wroga!...“
I, aby się tak stało, znów westchnął do Boga.
Ale i to wie cechmistrz, że kule nie głaszczą,
A śmierć stoi na polach z otworzoną paszczą
I nie pyta, czy schizma, czy kto prawej wiary,
Jeno i stąd i zowąd porywa ofiary;
Więc może i on w boju padnie w obec wroga —
I, niechaj tem Bóg rządzi, modlił się do Boga.
IX.
W oknach się ukazała płomienna twarz słońca;
Starzec już był wotywę odśpiewał do końca,
Więc pan cechmistrz wstał z ziemi i rzekł: „Komu droga,
Temu czas! Błogosławcież, ojcze, w imię Boga
Mojej rzeszy!“ Lecz gwardyan wziął pacholąt dwoje
Kazał otworzyć groby i rzekł: „Dzieci moje,
Nim pójdziecie na walki, zestąpcie w te lochy!
Tam na kamieniach leżą święte ojców prochy;
Znał ich Szwed, Moskwa, Tatar, znali Bisurmanie;
Z niebios się oni patrzą na wasze powstanie,
Tam was pobłogosławię: — trupy się poruszą
I obleją was swoją bohaterską duszą.“
Odsunięto więc płytę z pośrodka kościoła,
Gwardyan stanął u wejścia: „Dzieci, za mną!“ woła.
[65]
Schodzi w groby, a zanim Rudnicki i zbrojni;
Idą poważni, ciszą tych grobów spokojni.
W głębi dwoje pacholąt stało pośród cienia
Z pochodniami, jak duchy z mieczami z płomienia,
Których Bóg z niebios zesłał między te kolumny
Strzedz ojców twarde łoża na kamieniach trumny.
X.
Daleko szły sklepienia. Gwardyan wiedzie dalej
W loch pod ołtarzem, kędy księża się chowali.[11]
Stanął tam u grobowców i, gdy rzesza czeka,
Zawołał do zebranych: „Podnieście te wieka!“
A gdy młódź się rzuciła i podniosła płyty,
Zabłysnął od pochodni grobów skarb ukryty —
Jasna broń! — I staruszek dobył damascenki[12]
I rzekł: „Panie Rudnicki, ta dla waszej ręki.
Niegdyś ją niedaremnie nosiłem przy boku;
Dzisiaj jam mnich!...“ Tu umilkł i z cicha łzą w oku
Dał cechmistrzowi szablę z pochwą jaszczurową[13]
I uczynił pobożnie krzyż nad jego głową.
Potem zaczął dobywać strzelby i pałasze
I rzekł do zadziwionych: „Zbrójcie dłonie wasze!“
A gdy brali, każdego starzec błogosławił,
Aby walczył, kraj zbawił i bronią się wsławił,
I kończył tak: „Wam dziwno, skąd dostałem broni?
Długoletnia to praca tej zgrzybiałej dłoni.
Maciejowicka bitwa zrobiła mię mnichem,
A com grosza uzbierał w mojem życiu cichem,
Czy z jałmużny, czy z datku, czyto ucząc dziatwę,
Kupowałem broń, kędy kupno było łatwe.
I nieraz mi się serce zakrwawiło troską,
Gdym patrzył, jak frymarczył[14] syn bronią ojcowską —
Toż brałem z rąk niegodnych i, skryte na grzbiecie,
Nosiłem szable, kule i proch przy muszkiecie
Pod habitem; — zaś nocą zachodziłem w lochy:
Tum chował szable, strzelby, tam — kule i prochy.
[66]
Bo czułem to, że kiedyś wstanie głos: „Do broni!“
Więc myślałem: ja, stary mnich, broń podam dłoni —
I żywiłem nadzieję, że tą moją pracą
Młodzi kiedyś Moskalom nasze łzy zapłacą.
Nadeszła mi ta chwila! Idźcie w imię Boga!
Błogosławiona wasza od aniołów droga...
Idźcie i zwyciężajcie!...“ Upadł na kamienie.
I rozległo się długie w grobowcach milczenie;
Tylko szepty pacierza, jakby szmer strumyka,
Płynęły... Tak zostawił cechmistrz zakonnika
W grobach i poszedł w miasto. W mieście pożegnany,
Poszedł ku ciemnym lasom przez wołyńskie łany,
Chciał bowiem Dwernickiego oddział spotkać wcześnie.
I patrzono za nimi długo i boleśnie.
XI.
I tydzień już w Krzemieńcu przeminął bez troski;
Snuły się tylko często po mieście pogłoski
O Dwernickim, cechmistrzu, że się już spotkali,
Że jenerał zniósł potem gdzieś obóz Moskali,
Zabrał działa, stąd dział go liwerantem[15] zwano.
A z baszt zamku Krakusów co dnia wyglądano,
Co tworzyli straż przednią przy jego pochodzie;
I takie było życie w krzemienieckim grodzie.
Czasem się też przemknęła wieść groźna i chyża,
Że się Roth feldmarszałek od Mołdawii zbliża,
Srogi Inflantczyk, luter na służbie u cara,
U którego sto knutów już najlżejsza kara.
Ale w klasztorze cisza, jakby zasiał makiem.
Co dnia się ojce korzą przed zbawienia znakiem
I śpiewają wotywy, matutinum, hory,[16]
Tylko gwardyan zwykł dłużej odprawiać nieszpory;
Czasem i noc przemodli, zamknięty w swej celi —
Tak go nieraz ojcowie szczeliną widzieli.
[67]XII.
Ranek był; na zamkowej górze ludzie stali,
Wtem się z mgły wysunęła kolumna Moskali.
Przodem kozacy, w rzędach za nimi piechota,
W środku działa i wozy; tak szedł korpus Rotha.
Więc zeskoczył kościelny ze zamkowej wieży,
I, głosząc wieść, przez miasto do klasztoru bieży;
Za nim tuż starców, dzieci i kobiet gromada
Przelękła i zdyszana do klasztoru wpada
I woła o ratunek. Gwardyan wyszedł z celi:
„Dzieci, skąd wasza trwoga? Gdzieście ich widzieli?“
„Pod miastem! — rzekł kościelny. — Niech ojciec nie zwleka,
Jeno niechaj co rychlej do lasu ucieka!“
Ale na to rzekł starzec: „Jam w służbie u Boga,
Prościejsza mi do Niego, niż do lasu droga.
A jeśli On mię woła, znać sługę pamięta;
Wy idźcie, ja zostanę, wola Jego święta!“
XIII.
Lecz już się na podwórze ćma kozacza wali.
Pod kościołem stanęła kompania Moskali,
Druga przed furtą, z boku kibitka gotowa
Z feldjegrami[17] — i cisza nastała grobowa.
Zadrżał lud; — major wchodzi. za nim praporszczyki,[18]
I wołają: „Gdzie stary mnich, gdzie buntowszczyki?“
Na to wystąpił starzec i rzekł: „Kto mnie woła?
Jeśli wy, czego chcecie od sługi kościoła?“
„Buntowszczyk! — krzyknął major. — Składaj broń schowaną,
Bo cię tu każę ćwiczyć, że umarli wstaną!
Oddaj broń, albo klasztor armatami zburzę!
Czegoś na mnie wytrzeszczył twoje oczy duże?
A znasz ty prawo cara? Buntowszczykom knuty!
Słyszysz ty mię? Pozbędziesz ty się zaraz buty!“
I pochwycił za szpadę i zwinął pad głową.
Starzec milczał, w majora patrzył się surowo,
A potem rzekł: „Broń dałem tym, co warci broni.
Niech ich teraz, majorze, twój oddział dogoni
[68]
I wydrze z rąk walecznych tę broń poświęcaną
Innej nie mam, a ze mną rób, co ci kazano!“
„W lochy wiedź!“ krzyknął major. Ksiądz rzekł: „Tam broń stała!
Już na jej ostrzu błyska mego ludu chwała!
Na głowę twego cara święciłem ją łzami.
Chodź — chodź!“ I do kościoła poszedł z Moskalami.
XIV.
I już w ciemny loch starzec majora prowadzi.
Praporszczyki przed wchodem zostali nieradzi;
Wstyd im, że w starym czerńcu[19] tyle jest spokoju.
Jenerałów widzieli pierzchających w boju,
A tu im lacki czerniec stawa taki mężny,
Jak gdyby miał za sobą cały pułk orężny
Imperatorskiej gwardyi. I rzekł jeden z cicha:
„Ot, niechby major puścił z Bogiem tego mnicha,
Bo ludzie nas wyśmieją, że w mury Krzemieńca
Poszliśmy z całym pułkiem po takiego jeńca.“
Ale zamilkł i stanął u schodu, jak wryty,
Bo przy pochodni ujrzał blask majorskej kity:
Poszedłby do Irkucka[20] gdyby major słyszał.
Major powracał z starcem i od złości dyszał
I klął i groził szpadą: „Ja tobie pokażę!
Hej, praporszczyki, śpieszno przetrząść mi ołtarze!
Kto znajdzie broń, chrest[21] złoty ma w rozkazie dziennym,
Bo mnie już łeb się kruszy z tym czerńcem kamiennym.“
XV.
Ale staruszek z krzyżem stanął przy ołtarzu
I krzyknął do majora: „Precz mi stąd, zbrodniarzu!
To sakrament!“ I ogień zajaśniał mu w twarzy,
Lewą święte cyboryum[22] zakrył od zbrodniarzy,
Z ócz mu patrzyła świętość, a potęga z czoła; —
W prawej krzyż podniesiony, jak miecz archanioła,
[69]
Błysnął nad Moskalami piorunem Jehowy,
Że cofnęli się w zgrozie i schylili głowy.
Lecz major krzyknął: „To czar! Porwać czarownika!“
Więc skoczyli, porwali z krzyżem zakonnika
I nieśli do kibitki.
Lud czekał ze łzami.
Starzec święty znak krzyża zrobił nad głowami
I, niesiony, zawołał: „Nie płaczcie mię, dzieci!
Daleko ta kibitka — na Sybir poleci,
Ale zwycięstwo z wami, bo Bóg przeklął cara!
Car zginie, lud zostanie, z ludem święta wiara!“
I zadzwonił kałakoł,[23] w czwał pomknęły konie,
Poleciały z kibitką na szerokie błonie.
Pieśń dziką zaśpiewało kozactwo w pochodzie —
I rozległa się cisza w krzemienieckim grodzie...
1860 r. w maju.
|