<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Inkwizytorowie Państwa.

Główny dowódzca Acton nie zapomniał rannego rozkazu królowej i zawezwał do ciemnego pokoju inkwizytorów Państwa. Wezwano ich na dziewiątą; ale naprzód aby dać dowód swej gorliwości, następnie skutkiem niepokoju osobistego, każdy chciał przybyć pierwszy, tak że o wpół do dziewiątej wszyscy już byli zebrani.
Ci trzej ludzie, których nazwiska stały się wstrętnemi dla Neapolu i które powinny być zapisane przez historyków na spiżowych tablicach dla potomności, obok nazwisk Lafemasów i Jeffrejsów, zwali się książę Castal Cicala, Guidobaldi, Vanni.
Książe Castel Cicala, pierwszy w dostojeństwach, był ambasadorem w Londynie, kiedy królowa potrzebując najznakomitszych nazwisk Neapolu dla osłony swej zemsty publicznej i prywatnej, odwołała go z ambasady. Potrzebowała ona wielkiego pana, gotowego wszystko poświęcić swej próżności i gotowego wypić wszystek wstyd, aby tylko na dnie szklanki znalazł złoto i łaski; pomyślała więc o księciu Castel Cicala.
Ten, zgodził się bez oporu; pojmował on że czasami zyskuje się więcej, zstępując niżej, jak idąc w górę, a obrachowawszy, czego może się spodziewać od wdzięczności królowej, z księcia zrobił się zbirem, z ambasadora szpiegiem. Guidobaldi ani poszedł wyżej ani spadł, przyjmując ofiarowane mu miejsce: sędzia niesprawiedliwy, urzędnik przedajny, został takim samym człowiekiem bez sumienia, jakim był zawsze; tylko, zaszczycony łaską królewską, członek junty stanu, zamiast być członkiem zwyczajnego trybunału, działał na obszerniejszej podstawie.
Ale jakkolwiek obawiano się i brzydzono księciem Castel Cicala i sędzią Guidobaldi, mniej jednakże lękano się ich i nienawidzono, niżeli prokuratora rządowego Vann; dla tego niepodobna było znaleźć równego mu coś w rodzaju ludzkim, wprawdzie przyszłość stworzyła w Sycylijczyku Specialu podobną mu istotę, lecz był on wtenczas nieznany jeszcze. Może powiecie mi, że Fauquier-Tainville? nie! dla wszystkich należy być sprawiedliwym, nawet dla Fauquier-Tainville’a, Ten był oskarżycielem komitetu bezpieczeństwa publicznego; a jako ofiarnikowi przyprowadzano mu ofiarę i mówiono: Zabij, ale on nie szukał ich; nie był on jednocześnie tak jak Vanni szpiegiem, ażeby ją odkryć, zbirem, aby ją przytrzymać, sędzią, ażeby ją potępić. — Cóż mi zarzucają? wołał Fauquier-Tainville do swoich sędziów, oskarżających go o ścięcie trzech tysięcy głów; czyż ja jestem człowiekiem, ja? Ja jestem siekierą. Jeżeli mnie oskarżacie, należy oskarżyć i miecz gilotyny.
Nie, pomiędzy to zwierzętami mięsożernemi należy szukać stworzenia odpowiedniego Vanniemu; miał on w sobie coś z wilka i hyeny, nietylko ze względów moralnych, ale i fizycznych, miał niespodziewany rzut pierwszego, gdy chciał pochwycić ofiarę, chód kręty i cichy drugiej, kiedy chciał się do niej zbliżyć. Był raczej wysoki niż nizki, wzrok ponury i skryty, płeć koloru popiołu i jak ten straszny Karol d’Anjou, którego tak wspaniały portret zostawił nam Villani, nie śmiał się nigdy i sypiał mało.
Na pierwsze posiedzenie junty, wszedł z twarzą wzburzoną przerażeniem; — byłoż to prawdziwe, czy udane? — okulary miał podniesione na czoło; potrącając o wszystkie meble i stół, zbliżył się do swoich współbraci, wołając:
— Panowie, panowie, od dwóch miesięcy nie sypiam wcale, widząc niebezpieczeństwo na jakie jest narażony mój król.
A że przy każdej zręczności powtarzał mój król, prezydent junty zniecierpliwiony, zapytał:
— Twój król? Co rozumiesz przez te wyrazy, ukrywające dumę pod pozorem gorliwości? dlaczego nie mówisz po prostu tak jak my: nasz król?
My odpowiemy za Vanniego, który nic nie odpowiedział: — Ten, który w rządzie słabym i despotycznym mówi mój król, musi koniecznie stanąć wyżej od tych, którzy po prostu mówią tylko: nasz król.
Jak to już powiedzieliśmy, dzięki gorliwości Vanniego, więzienia napełniły się podejrzanymi; mniemanych winowajców zapakowano do cuchnących lochów pozbawionych powietrza, światła i chleba; dostawszy się raz do takiego lochu, więzień, który często nie wiedział przyczyny swego przyaresztowania, nie wiedział również nietylko, kiedy będzie uwolnionym, lecz nawet kiedy go sądzić będą, Vanni, najwyższy zwierzchnik sumienia publicznego, przestawał zajmować się już uwięzionymi, a myślał tylko o tych, których należało jeszcze uwięzić. Jeżeli matka, żona, syn, siostra, albo narzeczona, przybywały prosić Vanniego za synem, mężem, bratem, narzeczonym, prośba przedłużała jeszcze sprawę więźnia; jeżeli proszący odwoływali się do króla, rzecz stawała się gorzej jak bezpożyteczną, stawała się bowiem niebezpieczną, bo w takim razie Vanni od króla odwoływał się do królowej, a jeżeli król przebaczał czasami, królowa nie przebaczała nigdy.
Vanni, przeciwnie jak Gruidobaldi, zrobił sobie straszniejszą od niego opinję, bo opinję sędziego niesprzedajnego, ale niewzruszonego; łączył on z próżnością bez granic okrucieństwo, i na nieszczęście dla ludności, był on zarazem zapaleńcem. Sprawa, zajmująca go, była zawsze sprawą wielkiej wagi, bo widział wszystko przez mikroskop swojej wyobraźni. Tego rodzaju ludzie są niebezpiecznymi nietylko dla tych, których mają sądzić, ale złowrodzy dla tych, którzy kazali im sądzić, bo nie umiejąc zaspokoić swej próżności czynami prawdziwie wielkiemi, nadają mniemaną wielkość czynom małym, na które jedynie mogą się zdobyć.
Vanni zyskał sobie opinję sędziego nieskazitelnego ale niewzruszonego, swojem postępowaniem względem księcia Tarsia. Książe de Tarsia, przed kardynałem Ruffo, zawiadywał fabryką jedwabiów w San Leucio; była to podwójna omyłka króla i księcia de Tarsia, króla, że zamianował księcia na taką posadę, księcia de Tarsia, że ją przyjął. Nie znający rachunkowości, ale niezdolny do szacherstwa, sam człowiek uczciwy, ale a nie umiejący się otoczyć ludźmi uczciwymi stał się po kilku latach przyczyną deficytu 100.000 talarów, zlikwidowanie których włożono na Vannie’go.
Nic nie było łatwiejszego nad tę likwidację. Książe był bogaty, posiadał milion dukatów i chciał zapłacić. Ale gdyby książę zapłacił, nie byłoby rozgłosu, skandalu i wszystkie korzyści jakich spodziewał się Vanni z tej sprawy, byłyby upadły. W ciągu dwóch godzin rzecz mogła być ukończona i deficyt zapełniony bez wielkiego uszczerbku majątku księcia. Sprawa, dzięki rachmistrzowi, dziesięć lat się ciągnęła; deficyt wciąż egzystował, a księcia zrujnowano na majątku i na opinii.
Ale Vanni posiadł rozgłos, który sprowadził nań smutny zaszczyt należenia do junty Stanu w 1796 r.
Zamianowany Vanni odzywał się głośno i wszędzie, że nie odpowiada za bezpieczeństwo swoich dostojnych zwierzchników, jeżeli mu niedozwolą uwięzić 10.000 jakobinów w samym Neapolu.
Ile razy widział królowę, zbliżał się do niej, bądź za pomocą swego wilczego skoku, bądź ukośnym krokiem hyeny i mówił:
— Pani! trzymam wątek buntu. Pani! jestem na tropie nowego spisku — a Karolina, sądząc się otoczoną buntami i spiskami, odpowiadała:
— Dobrze! dobrze! Vanni! służ wiernie swojej Królowej, a zostaniesz wynagrodzonym.
Ta bojaźń bez podstawy trwała przeszło trzy lata: przy końcu trzeciego roku, oburzenie publiczne podniosło się jak przypływ morza i zaczęło obijać się o mury więzień, gdzie tyle podejrzanych było zamkniętych, a ani jednemu nie umiano dowieść, że był winnym; po trzech latach, badania, czynione z całą zaciętością nienawiści politycznych, nie mogły wykazać ani jednego winnego. Vanni uciekł się do ostatniej nadziei, do ostatniego środka, to jest do tortury.
Ale Vanniemu za mało było tortury zwyczajnej: podania sięgające średnich wieków, epoki, w której używano tortury, mówiły że umysły silne, organizmy mocne przenosiły ją. Nie, on domagał się tortury nadzwyczajnej, do jakiej starożytni prawodawcy upoważniali w razie obrazy majestatu i żądał, żeby naczelnicy spisku, to jest kawaler de Medici, książę de Cancano, opat Montticelli i siedmiu albo ośmiu innych, zostali poddani torturze, jaką on sam wyszczególnił z uśmiechem wykrzywiającym jego usta, jeżeli miał nadzieję, że łaska zostanie mu udzieloną: Tormenti spietati come sopra cadareri, to jest: Cierpienia podobne tym, jakie wykonywanoby na trupach.
Sumienie sędziów obruszyło się i chociaż Guidobaldi i Castel Cicala, byli za torturą jak na trupie, trybunał odrzucił ją jednomyślnie, oprócz ich dwóch głosów.
Jednomyślność ta była zbawieniem dla więźniów, a upadkiem Vanniego.
Więźniów uwolniono, juntę w skutek wstrętu publicznego rozwiązano i Vanniego z prokuratorstwa zrzucono. Wtenczas to królowa podała mu rękę, nadała tytuł markiza i z tych trzech ludzi wstrętnych publiczności, utworzyła swój trybunał, swoję prywatną, inkwizycję, sądzącą w samotności, uderzającą w ciemnościach, nie żelazem koła, ale sztyletem zbira.
Pascala de Simone widzieliśmy już przy robocie, teraz zobaczymy Guidobaldego, Castel Cicala i Vanniego.
Trzej inkwizytorowie Stanu, już byli w ciemnym pokoju, siedzieli niespokojni i ponurzy na około zielonego stołu, oświetlonego brązową lampą. Abat jour pozostawiał ich twarze w cieniu tak dalece, że nie byliby się mogli poznać, gdyby nie wiedzieli, kto są.
Poseł królowej zatrwożył ich; czyżby jaki zręczniejszy szpieg odkrył nowy spisek. Każdy z nich milczeniem pokrywał swój niepokój, nie objawiając go swym towarzyszom i oczekiwał z trwogą otwarcia się drzwi od apartamentu królowej.
Dalej, od czasu do czasu rzucali szybkie i zachmurzone spojrzenia w najciemniejszy kąt pokoju.
W tym to kącie, prawie zupełnie niewidzialny w cieniu, stał zbir Pascale Simone.
Być może że wiedział on więcej od nich, bo więcej niż oni, był wtajemniczony w sekreta królowej; lecz jakkolwiek dawali mu oni rozkazy, żaden z inkwizytorów Stanu, nie śmiałby go wypytywać. Tylko obecność jego dodawała ważności sprawie.
Pascale di Simone, nawet w oczach inkwizytorów Stanu, był osobistością daleko straszniejszą od samego mistrza Donato.
Mistrz Donato był to kat publiczny patentowany: Pasquale di Simone, był katem sekretnym, tajemniczym; jeden był wykonawcą prawa, drugi wykonawcą widzimisię królewskiego.
Gdyby wola królewska przestała uważać za swoich wiernych Guidobaldiego, Castel Cicalę i Vannięgo, nie mogłaby ich oddać pod sąd. wiedzieli oni bowiem i odkryliby za wiele rzeczy. Ale mogła ich wskazać Pasqualowi di Simone, a wtedy wszystko, co wiedzieli, wszystko, coby mogli powiedzieć, nie obroniłoby ich, owszem potępiłoby. Raz, dobrze wymierzony, pomiędzy szóste a siódme lewe żebro i byłoby po wszystkiem, tajemnice zamierały z człowiekiem, a jego ostatnie westchnienie, dla przechodzącego o dziesięć kroków od miejsca, w którem został uderzony, byłoby już tylko powiewem wiatru, smutniejszym, melancholiczniejszym, niż inne.
Dziewiąta wybiła na tym samym zegarze, na dźwięk którego zadrżała królowa gdyśmy poraź pierwszy wprowadzali za nią naszych czytelników do tego pokoju, z ostatniem uderzeniem młotka, drzwi się otworzyły i weszła królowa.
Trzej inkwizytorowie Stanu jednocześnie powstali, skłonili się królowej i zbliżyli się do niej. Trzymała ona różne przedmioty ukryte pod czerwonym szalem, zarzuconym na lewe ramię raczej jak płaszcz niż szal.
Pasquale de Simone nie poruszył się, surowa sylwetka zbira pozostała przylepiona do ściany jak figura.
Królowa przemówiła, nie zostawiwszy nawet czasu inkwizytorom Stanu na złożenie jej swego hołdu.
— Tym razem, panie Vanni, mówiła, nie ty trzymasz wątek spisku, nie ty odkryłeś bunt, to ja; ale, szczęśliwsza od ciebie, coś znalazł winnych, nie znalazłszy dowodów, znalazłam naprzód dowody, a z dowodów, daję ci możność wynalezienia winowajców.
— Nie wynika to jednakże z braku gorliwości, powiedział Vanni.
— Nie, odrzekła królowa, ponieważ obwiniają was, że macie jej za wiele.
— Nigdy za wiele, jeżeli o Waszą Królewską Mość chodzi, rzekł książę Castel Cicala.
— Nigdy, powtórzył jak echo Guidobaldi.
W czasie tej krótkiej rozmowy, królowa zbliżyła się do stołu, odsłoniła szal i złożyła parę pistoletów i list jeszcze z śladami krwi.
Trzej inkwizytorowie z najwyższem zdziwieniem spoglądali na nią.
— Siadajcie panowie! powiedziała królowa. Markizie Vanni, weź pióro i pisz, co ci podyktuję.
Trzej mężczyźni usiedli, a królowa stała z zaciśniętą ręką, oparta na stole, okryta szalem purpurowym, jak cesarzowa rzymska dyktowała w te słowa:
„W nocy z 22. na 23. września, sześciu ludzi było zebranych w ruinach zamku królowej Joanny, oczekiwali na siódmego, przysłanego z Rzymu przez generała Championnet. Poseł generała Championnet pozostawił swego konia w Perroles; najął łódkę i pomimo grożącej burzy, która w istocie wkrótce powstała, zbliżył się morzem do ruiny pałacu, gdzie nań oczekiwano. W chwili przybycia do brzegu, łódka zachwiała się, dwaj prowadzący ją rybacy utonęli, poseł tak jak oni wpadł w wodę, ale szczęśliwszy od nich ocalał. Sześciu spiskowych naradzali się z nim prawie do wpół do pierwszej. Poseł wyszedł najpierwszy i skierował się ku rzece Chiaja; sześciu innych opuściło ruiny, trzej poszli w stronę Pausilippy, trzej inni popłynęli brzegiem morza od strony zamku de 1’Oeuf. W niewielkiej odległości od fontanny Luz, posła zamordowano.“
— Zamordowano! krzyknął Vanni, i któż to taki?
— To do nas nie należy, odpowiedziała tonem lodowatym królowa; nie potrzebujemy ścigać jego morderców.
Vanni spostrzegł, że obrał mylną drogę i umilkł.
„Zanim upadł, zabił dwóch ludzi term pistoletami, dwóch innych zranił szablą, którą znajdziecie w tej szafie. — Szabla, jak zobaczycie, jest z fabryki francuskiej, ale pistolety są z rękodzielni królewskiej z Neapolu, są oznaczone literą N pierwszą głoską chrzestnego imienia ich właściciela“.
Wszyscy w milczeniu słuchali królowej i można było sądzić, iż słuchacze ci są wykuci z marmuru.
— Powiedziałam wam, ciągnęła dalej, że szabla była z fabryki francuzkiej; ale zamiast munduru, w którym przybył poseł, zapewne przemoczonego deszczem i wodą morską, miał na sobie aksamitną zieloną opończę z galonami, pożyczoną od jednego z sześciu spiskowych. Spiskowiec, pożyczający mu ubranie, zapomniał, iż w kieszeni znajdował się list od kobiety, list miłosny, pisany do młodzieńca imieniem Nicolino. Litera N, wyrżnięta na pistoletach, dowodzi, iż pochodzą one od tej samej osoby co i list i która pożyczając surduta, pożyczała zarazem i pistoletów.
— Ten list, powiedział Castel Cicala, obejrzawszy go starannie, jest podpisany tylko jedną literą E.
— List ten pochodzi od markizy Eleny San Clemente.
Trzej inkwizytorowie spoglądali po sobie.
— Jednej z dam honorowych Waszej Królewskiej Mości, powiedział Guidobaldi.
— Jednej z moich dam honorowych, tak panie, odrzekła królowa z szczególniejszym uśmiechem, zdającym się nie uznawać markizy San Clementa za damę honorową, jak ją nazwał Guidobaldi. Ponieważ kochankowie, zdaje się, są jeszcze w miodowym miesiącu, dziś rano dałam uwolnienie markizie San Clemente, mającej być jutro u mnie na służbie i zastąpi ją hrabina San Marco. — A teraz słuchajcie uważnie, ciągnęła dalej królowa.
Trzej inkwizytorowie zbliżyli się do Karoliny i zostali oświeceni światłem lampy w taki sposób, że trzy ich głowy, dotąd będące w cieniu, odrazu zostały oblane światłem.
— A więc słuchajcie uważnie: Prawdopodobnie, markiza de San Clemente, moja dama honorowa, jak pan mówisz, panie Guidobaldi, nie wspomni swemu mężowi o uwolnieniu i poświęci cały jutrzejszy dzień swemu ukochanemu Nicolino. Teraz rozumiecie, wszak prawda.
Trzej inkwizytorowie spoglądali pytająco na królowę; nic a nie nie rozumieli.
Karolina mówiła dalej:
— A jednak to rzecz bardzo prosta: Pasquale de Simone otoczy swojemi ludźmi pałac markizy de San Clemante; ci, widząc ją wychodzącą, postępować za nią będą nieznacznie, schadzka będzie miała miejsce w jakim trzecim domu; poznają oni Nieolina i zostawią kochankom swobodę pobytu sam na sam. Markiza prawdopodobnie wyjdzie pierwsza, a kiedy z kolei wyjdzie Nicolino, oni zatrzymają go, ale nie zrobią mu nic złego... głowa tego, któryby go dotknął inaczej jak dla przyaresztowania, powiedziała królowa, głos podnosząc i marszcząc brwi, odpowiedziałaby mi za jego życie l A zatem ludzie Pasquale de Simone, wezmą go żywego, poprowadzą do zamku Saint-Elene i polecą opiece gubernatora, który wybierze dlań najpewniejsze więzienie. Jeżeli zdecyduje się wymienić swoich wspólników, wszystko pójdzie dobrze, jeżeli odmówi, wtedy do ciebie należy Vanni; głupi trybunał nie przeszkodzi ci w zadawaniu tortury i będziesz działał jak na trupie. Czy to jasne, panowie? Jeżeli mieszam się do odkrycia spisków, czy jestem dobrym policjantem?
— Wszystko co robi królowa, jest nacechowane geniuszem, powiedział Vanni, kłaniąjąc się. Czy Wasza Królewska Mość, ma nam wydać jeszcze jaki inny rozkaz?
— Żadnego, odparła królowa. To, co napisał markiz Vanni, będzie wam wszystkim trzem służyło za zasadę; o skutku pierwszego badania zawiadomicie mnie. Weźcie płaszcz, szable znajdujące się w tej szafie, pistolety i list, leżący na stole i niech wam to służy jako dowody. Niech wam Bóg dopomaga.
Królowa skinieniem ręki pożegnała trzech inkwizytorów; ci zaś oddali głęboki ukłon i wyszli cofając się. Skoro drzwi za nimi się zamknęły, dała znak Pasqualowi de Simone, zbir o tyle się przybliżył, że tylko stół dzielił go od królowej.
— Słyszałeś? powiedziała rzucając mu na stół worek złota.
— Tak, Najjaśniejsza Pani, odpowiedział zbir, biorąc worek i dziękując ukłonem.
— Jutro tutaj, o tej samej godzinie przybędziesz opowiedzieć mi o wszystkiem.
Nazajutrz o tej samej godzinie, królowa dowiedziała się z ust Pasquala, że kochanek markizy San Clemente schwytany niespodzianie i przyaresztowany o godzinie trzeciej popołudniu, nie mogąc stawić oporu, został zaprowadzony do zamku Sainte-Elene i w rejestr więźniów zapisany. Oprócz tego dowiedziała się, że kochankiem tym był Nicolino Caracciolo, brat księcia de Rocca Romana i synowiec admirała.
— Ah! wyszeptała, jakieżby to było szczęście, gdyby i admirał należał do spisku!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.