La San Felice/Tom IV/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Wiersze saficzne.

Podwójna pochwała królowej i głównego dowódzcy Actona, tycząca się pisma markizy San Clemente, przeszła tak, że nikt, nawet osoba będąca jej przedmiotem, nie domyślała się wcale jej istotnej wartości.
Królowa zabrała akrostych, przyrzekając zwrócić go nazajutrz Emmie, a że już pierwsze lody, ziębiące zwykle początek każdego wieczoru, zostały złamane, każdy mieszał się do tego przyjemnego zamięszania. jaki królowa umiała stworzyć w swoim poufnym kółku, sztuką pozbywania się przymusu i etykiety.
Rozmowa stała się żywą, z ust już nie wychodziły a wybiegały słowa; śmiech pokazał swoje białe zęby; mężczyźni i kobiety połączyli się; każdy szedł za głosem swej sympatji, szukał dowcipu albo piękności i wpośród tego łagodnego szmeru, zdającego się być śpiewem ptaków, czuć było atmosferę młodości, której świeży oddech i łagodny zapach, tworzyły rodzaj napoju nieokreślonego, utworzonego z miłości, pragnienia i rozkoszy.
Na tego rodzaju zebraniach, Karolina nietylko zapominała że była królową, ale nawet czasami nie pamiętała, że jest kobietą. Rodzaj światła elektrycznego zapalał się w jej oczach, nozdrza, rozdymały się, wzniesione łono naśladowało, podnosząc się i spadając, faliste bałwany, głos stawał się ostry i ucinkowy. Wycie pantery albo bachantki z tych ust wychodzące, nie byłoby zadziwiło nikogo. Przyszła do Emmy i kładąc na jej obnażonem ramieniu swoją gołą rękę, zdającą się być ręką z różowego koralu na alabastrowem ramieniu:
— A więc! zapytała jej, czy zapomniałaś moja piękna lady, że nie należysz do siebie dzisiejszego wieczoru? Przyrzekłaś nam cuda, a nam pilno przyklasnąć ci.
Emma zdawała się być zatopioną w miękkiej bezwładności; szyja jej nie miała sił utrzymać głowy, która raz na jedno, to na drugie ramię chyliła się. czasami jakby w spazmie rozkoszy w tył opadała, oczy jej do połowy przymknięte, ukrywały źrenice pod długiemi rzęsami jej powiek, usta w pół otwarte dozwalały widzieć z pod warg purpurowych jej białe zęby; czarne pukle jej włosów odbijały od matowej białości jej piersi. Nie widziała ona, ale uczuła rękę królowej na swem ramieniu, dreszcz przeszedł po niej.
— Czego żądasz odemnie kochana królowo? zapytała powoli z niezmiernie wdzięcznem poruszeniem głowy, jestem gotowa być ci posłuszną. Czy chcesz sceny na balkonie z Romea? Ale wszakże wiesz, że do odegrania tej sceny potrzeba być we dwoje, ja nie mam Romea.
— Nie, nie, powiedziała królowa, śmiejąc się, nie potrzeba scen miłości, doprowadziłabyś ich wszystkich do małżeństwa, a kto wie, może ja sama bym oszalała? Nie, przeciwnie, coś takiego coby ich przeraziło. Julia na balkonie! nie! monolog Julii, oto wszystko, co ci pozwalam wypowiedzieć dzisiejszego wieczora.
— Dobrze, daj mi wielki biały szal, moja Królowo i każ mi zrobić miejsce.
Królowa wzięła z kanapy duży szal z białej chińskiej krepy, porzucony tam zapewne z zamiarem, podała go Emmie i ruchem królewskim wskazała wszystkim, aby się usunęli.
Po chwili Emma znalazła się samą na środku salonu.
— Pani, potrzeba żebyś była tyle dobrą i wytłumaczyła sytuację; oprócz tego, to odwróci odemnie na chwilę uwagę, a potrzebuję tego podejścia, aby wywołać wrażenie.
— Znacie wszyscy kronikę werońską Montecich i Capuletich, nieprawdaż? powiedziała królowa. Chcą zmusić Julię do zaślubienia hrabiego Parysa, którego nie kocha, kocha zaś wygnańca Romea. Brat Laurencjusz, który ją połączył z jej kochankiem, dał jej narkotyk mający sprawić, iż będą ją uważali za umarłą i złożą w grobie Capuletich, tam Laurencjusz po nią przybędzie i odprowadzi do Mantui, gdzie na nią oczekiwać będzie Romeo. Jej matka i mamka wyszły z pokoju oznajmiając, że nazajutrz równo z brzaskiem ma zaślubić hrabiego Parysa.
Zaledwie królowa skończyła ten wykład, zwracający na nią oczy wszystkich, kiedy bolesne westchnienie zwróciło ich znów ku Emmie. Ta potrzebowała zaledwie kilku sekund czasu na udrapowanie się tak w obszerny szal, iż nic nie było widać z jej poprzedniego kostiumu; głowę miała ukrytą w rękach, pozwoliła im zsunąć się powoli i jednocześnie pozwoliła widzieć stopniowo twarz bladą napiętnowaną głębokiem cierpieniem, w której niepodobna było odszukać nic z tej niedbałości upajającej, jaką próbowaliśmy odmalować. Było to przeciwnie cierpienie, dochodzące do wybuchu i silny przestrach.
Zwolna obróciła się, jak gdyby śledziła oczyma matkę i mamkę, nawet kiedy ich już nie widziała i głosem którego każden dźwięk przenikał do głębi serca, z ręką wyciągniętą, jakby żegnając świat na wieki: Bywajcie zdrowi! powiedziała.

Zimny dreszcz trwogi na wskroś mnie przejmuje,

I jakby mrozi we mnie ciepło życia —
Zawołam Marty, by ochłonąć nieco.
Marto! I pocóż tu ona? Straszliwy
Ten czyn wymaga właśnie samotności,
Ha, pójdź tu napoju, pójdź nektarze zbawczy!
Gdyby jednakże ten płyn nie skutkował
Miałażbym gwałtem z hrabią być złączona?
Nie, nie! ucieczka w tem (kładzie sztylet na stole),
A może to trucizna? Może zdradnie
Chce mnie pozbawić życia Laurenty,
Aby ujść kary za podwójne śluby,
Które nieprawnie dał jednej kobiecie?
Kto wie... a może?.. Nie — krzywdzę niegodnie
Świętego męża takiem podejrzeniem —
Ale jeżeli prędzej się obudzę,
Nim mnie Romeo przyjdzie wyswobodzić?
O! toby było okropnie!
Chyba umarłabym w tych czarnych lochach
Pełnych zaduchu i trupiej zgnilizny,

A choćbym i żyła — widok strasznego
Przybytku śmierci, okropne wrażenie

Uczynić może na moim umyśle
O! gdybym wcześniej trochę się ocknęła!
Tam spoczywają przodków moich kości
Od niepamiętnych lat nagromadzone —
Tam także Tybald pod krwawym całunem
Świeżo złożony — Tam to o północy
Schodzą się duchów ponurych gromady
I odbywają sejmy pogrobowe.
To wszystko może pomięszać mi zmysły!
Wtedy gotowani w szalonym obłędzie
Prochy praojców dłonią świętokradzką
Dziko znieważyć. — Gotowam całować
Zapadła oczy. — Trupią twarz Tybalda —
O! może nawet w przystępie rozpaczy
Porwawszy z trumny jaką kość ogromną,
Roztrzaskam moją obłąkaną głowę
Taką grobową maczugą — O
 Przebóg Co widzę! — Mściwy duch Tybalda ściga
Romea za to, że go zamordował.
Stój! stój! Tybaldzie, (podnosząc do ust kubek)

Romeo! Romeo! Romeo! idę do ciebie.

I robiąc ruch jakby połykała narkotyk, zachwiała się i pacha na dywan, gdzie pozostała martwą i nieruchomą.
Złudzenie było tak wielkie, iż zapominając, że to co się stało, było grą tylko, Nelson surowy marynarz więcej obeznany z burzami oceanu niż z udawaniem sztuki, krzyknął, rzucił się ku Emmie i jedynem swojem ramieniem podniósł ją z ziemi, jak dziecko. Został za to wynagrodzony: pierwszy uśmiech otwierającej oczy był dla niego. Wtenczas to dopiero poznał swoją omyłkę i zawstydzony cofnął się w róg salonu.
Po nim przystąpiła królowa i wszyscy otoczyli udaną Juliettę.
Nigdy czarodziejstwo sztuki nie było doprowadzone do tego stopnia, nie przewyższyło go. Chociaż wyrażone w obcym języku, żadne z uczuć, wstrząsających serce kochanki Romea nie przeszło nie widzianem przed oczyma widzów; boleść, kiedy po odejściu matki i mamki, zostaje samą z groźbą że zostanie żoną hrabiego Parysa; powątpiewanie kiedy przyglądając się napojowi, obawia się, czy to nie trucizna; postanowienie, kiedy biorąc sztylet decyduje uciec się do żelaza, to jest do śmierci, w ostateczności w jakiej się znajduje; strapienie, kiedy lęka się być zapomniana żywą w grobie swojej familii i zmuszoną przez widma do ich bezbożnego tańca; nakoniec jej przerażenie kiedy jej się zdaje, iż widzi Tybalda, wczoraj pochowanego, jak podnosi się skrwawiony, aby uderzyć Romea — wszystkie te różnorodne wrażenia oddała z takim talentem, z taką prawdą, że przelała je w dusze obecnych, dla których dzięki czarodziejstwu, złudzenie stało się rzeczywistością.
Wrażenia obudzone widokiem, o którym szlachetne towarzystwo zupełnie obce tajemnicom poezji północy, nie miało nawet wyobrażenia, potrzebowało czasu, aby się umysły uspokoiły.
Po milczeniu zdumienia, nastąpiły oklaski zapału, potem pochwały i grzeczności, tak pochlebiające miłości własnej artystów. Emma urodzona aby błyszczeć na scenie artystycznej, a losem rzucona na scenę polityczną, przy każdej sposobności stawała się zapaloną i namiętną komediantką, gotową wprowadzić w życie prawdziwe utwory wyobraźni, nazywane Julią, Lady Mackbet albo Kleopatrą. Wtedy wszystkie westchnienia swego serca, zwracała do znikłych marzeń i zapytywała, czy tryumfy dramatyczne mistress Siddons i panny Rancourt, nie więcej były warte, jak apoteozy królewskie lady Hamilton.
Wtenczas obudzał się w niej wpośród pochwał obecnych, oklasków spektatorów, pieszczot królowej, głęboki smutek, a jeżeli poddawała mu się, wpadała w melancholię, która nadawała jej nowy powab. Ale królowa, która słusznie myślała, że smutek ten nie był wolny od żalu, a nawet wyrzutów sumienia, szybko ją popychała do jakiegoś nowego tryumfu, w upojeniu którego zapomniała przeszłości, zapatrując się tylko w przyszłość. To też biorąc ją za rękę, silnie nią wstrząsnęła, tak jak to robią lunatyczce w śnie magnetycznym.
— Dalej, powiedziała, nie potrzeba marzeń! wierz, że ich nie lubię. Tańcz albo śpiewaj! powiedziałam ci, nie należysz do siebie dzisiejszego wieczoru, należysz do nas. Tańcz albo śpiewaj!
— Jeżeli Wasza Królewska Mość pozwoli, będę śpiewała, powiedziała Emma. Nie odgrywam nigdy tej sceny, aby mi nie pozostało po niej jakiś czas drżenie nerwowe, odejmujące mi siły fizyczne; kiedy przeciwnie to drżenie pomaga memu głosowi. Jaki kawałek Wasza Królewska Mość życzy sobie, abym śpiewała? Jestem na Jej rozkazy.
— Zaśpiewaj im co z tego manuskryptu Safo, znalezionego w Herkulanum. Czy nie mówiłaś mi, że dorobiłaś muzykę do kilku z tych poezji?
— Do jednej, Pani, ale...
— Ale co? spytała królowa.
— Ta muzyka napisana tylko dla nas, dziwaczną jest nieco, nie wiem, czy można ją zaprodukować — powiedziała Emma po cichu.
— Do kobiety kochanej, nieprawdaż?
Emma uśmiechnęła się i spojrzała na królowę z dziwnym wyrazem lubieżności.
— Właśnie tę zaśpiewaj, powiedziała królowa, chcę tego!
Potem zostawiając Emmę osłupiałą akcentem, z jakim wymówiła: chcę tego, zawołała księcia de Rocca Romana, będącego jak utrzymywano przedmiotem kaprysu czułego i przemijającego Semiramida południa. Kazała mu usiąść przy sobie na tej samej kanapie i rozpoczęła rozmowę, która chociaż prowadzona po cichu, niemniej wydała się ożywioną.
Emma spojrzała na królowę, wyszła szybko z salonu i za chwilę powróciła z gałązką lauru na głowie, okryta czerwonym płaszczem, niosąc w ręku lirę, której żadna kobieta nie śmiała dotknąć od chwili, jak muza Mityleny opuściła ją rzucając się ze skały Leukadejskiej.

Okrzyk zadziwienia wydarł się ze wszystkich piersi; zaledwie ją poznano. Nie była to już łagodna i poetyczna Julja. Płomień więcej pożerczy jak ten, który Venus mścicielka zapaliła w oczach Fedry, tryskał z jej źrenicy. Zbliżyła się krokiem szybkim, mającym w sobie coś męzkiego, rozlewając w około woń nieznaną.. Wszystkie zapały nieczyste starożytności, Myrrhy dla swego ojca, Pasiphaey dla wołu uretońskiego, zdawały się rozlewać całą swą bezwstydną barwę na jej twarzy. Była to dziewica zbuntowana przeciwko miłości, wzniosła bezwstydem swego poniżającego buntu i z gwałtownością, tak że wszystkie struny liry wydały dźwięk, jak gdyby były ze spiżu, rzuciła się na fotel i głosem ostrym zaśpiewała następujące słowa:
Siedząc przy twoim boku, ten, który wzdycha,

Słuchając melodyjnych dźwięków twego głosu,
Ten który cię widzi uśmiechającą się mu,
Ten powiadam, jest równym bogom.

Jak cię tylko ujrzę, brak głosu moim wargom,
Mój język drętwieje i na próżno chce mówić,
W moich rozpalonych skroniach czuję gorączkowe uderzenia
I czuję jednocześnie i trwogę i zapał.

Bledszy od kwiatu trzymającego się zaledwie,
Kiedy Lew rozpalony suszył go cały dzień,
Drżę, blednę, tchu mi brakuje,

I umieram nie konając, z żądzy i miłości.

Z ostatniem drżeniem strun, lira zsunęła się na dywan z kolan śpiewaczki, a głowa jej opadła na fotel.
Królowa, która przy drugiej strofie oddaliła od siebie księcia Rocca Romana, rzuciła się, zanim ostatni wiersz był skończony, podniosła Emmę w swoich ramionach, której głowa bezwładnie spadła, jak gdyby była zemdloną.
Tą rażą nie wiedziano, przez chwilę, czy miano przyklaskiwać; ale wstyd został wkrótce zwyciężony w walce, w której każda idea moralna musiała upaść pod gorącem szałem zmysłów. Kobiety i mężczyźni otoczyli Emmę; każdy pragnął otrzymać jej spojrzenie, usłyszeć słowo, dotknąć jej ręki, włosów ubranie. Nelson był tam wraz z innemi, ale więcej wzruszony od innych, bo więcej zakochany. Królowa zdjęła koronę laurową z głowy Emmy i włożyła ją na głowę Nelsona. Ten zerwał ją, jak gdyby mu paliła skronie i przycisnął do serca.
W tej chwili królowa uczuła, że ją wzięto za rękę; odwróciła się, był to Acton.
— Pójdź pani nie tracąc chwili, powiedział; Bóg zrobił dla nas więcej, aniżeli mogliśmy się spodziewać.
— Panie, powiedziała, w mojej nieobecności, bo jestem zmuszona na kilka chwil was opuścić, Emma jest królową. Zostawiam wam w zastępstwie władzy genjusz i piękność. Potem do ucha Nelsona: — Powiedz jej, żeby zatańczyła dla ciebie pas de chale, które miała tańczyć dla mnie. Zatańczy je.
I wyszła za Actonem, zostawiając Emmę upojoną dumą, a Nelsona oszalałym z miłości.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.