La San Felice/Tom IV/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Pan Bóg kule nosi.

Królowa udała się za Actonem, bo pojmowała że w istocie musiało zajść coś ważnego, kiedy on pozwolił sobie tak nakazująco, wywołać ją z salonu.
Wyszedłszy na korytarz, chciała go zapytać, ale odpowiedział jej tylko:
— Przez litość, pójdź pani prędko, nie mamy chwili do stracenia, za kilka minut dowiesz się o wszystkiem.
Acton udał się małemi służbowemi schodami, prowadzącemi do zamkowej apteki. W tej to aptece, doktorzy i chirurdzy królewscy, Vairo, Troja, Catlugno, znajdowali wystarczający dobór dla niesienia pierwszej pomocy chorym lub ranionym we wszystkich niedyspozycjach i przypadkach, w jakich ich wzywano.
Królowa odgadła, gdzie Acton ją prowadził.
— Czy się co nie stało któremu z moich dzieci? zapytała.
— Nie pani, uspokój się, odpowiedział Acton, i jeżeli mamy robić doświadczenia, będziemy przynajmniej mogli je zrobić in anima vili.
Acton otworzył drzwi, królowa weszła i szybko rozejrzała się po pokoju.
Człowiek zemdlony leżał na łóżku.
Zbliżyła się więcej z ciekawością niż obawą.
— Ferrari! powiedziała. Potem odwracając się do Actona, z rozszerzoną źrenicą: — Czy umarł? zapytała takim tonem, jakim byłaby powiedziała: — Czy go zabiłeś?
— Nie pani, odrzekł Acton, on tylko zemdlony.
Królowa patrzyła na niego, a wzrok jej wymagał objaśnienia.
— Mój Boże, powiedział Acton, jestto rzecz najprostsza w świecie: posłałem jak to ułożyliśmy mego sekretarza do poczthaltera w Capono, aby ten oznajmił kurjerowi Ferrari, kiedy będzie przejeżdżał, że król na niego oczekuje w Caserte; on mu to powiedział, Ferrari odmienił tylko konia, a przybywając do głównej bramy zamku, za krótko ściągnął konia znajdującego zawadę w powozach naszych gości; ten upadł a Ferrari głową o słup uderzył, podniesiono zemdlonego i kazałem go przenieść tutaj, mówiąc że nie potrzeba wołać doktora, bo ja sam będę miał o nim staranie.
— Ale w takim razie, powiedziała królowa, pojmując myśli Actona, nie trzeba już próbować przekupienia go, nie potrzebujemy się obawiać o jego milczenie i aby tylko był dość długo zemdlonym, żebyśmy mogli list otworzyć, przeczytać go i napowrót zapieczętować, to jest wszystko czego potrzeba; tylko, rozumiesz, Actonie, nie trzeba żeby się obudził w czasie naszej czynności.
— Zapobiegłem temu przed przybyciem Waszej Królewskiej Mości, bo myślałem o tem już pierwej.
— A jak?
— Dałem mu dwadzieścia kropli laudanum Sydenhama.
— Dwadzieścia kropli, powiedziała królowa. Czy to dosyć dla człowieka przywykłego do wina i mocnych trunków, jakim pewnie jest ten kurjer?
— Może masz pani słuszność, możemy mu dać dziesięć kropli jeszcze.
I nalawszy dziesięć kropli żółtawego płynu na małą łyżeczkę, wprowadził je do gardła chorego.
— I sądzisz, zapytała krolowa, że za pomocą tego narkotyku, nie odzyska przytomności?
— Przynajmniej nie o tyle, żeby sobie mógł zdać sprawę z tego, co się koło niego dzieje.
— Ale, mówiła królowa, nie widzę wcale jego torby.
— Ponieważ jest to zaufany króla, powiedział Acton, król nie używa z nim zwykłych ostrożności, i jeżeli idzie o prostą depeszę, odnosi ją i przynosi odpowiedź w skórzanej kieszeni, umieszczonej wewnątrz kamizelki.
— Zobaczymy, powiedziała królowa, bez najmniejszego wahania.
Acton rozpiął kamizelkę, poszukał w skórzanej kieszeni i wyjął z niej list zapieczętowany pieczęcią osobistą cesarza Austrjackiego, to jest, jak to powiedział Acton, głową Marka-Aureljusza.
— Wszystko idzie dobrze, rzekł.
Królowa chciała wziąść z rąk jego list dla rozpieczętowania.
— Oh! nie, nie, powiedział Acton, nie tak.
I biorąc list ku sobie, trzymał go w pewnej odległości nad świecą, powoli pieczęć zmiękła i jeden z czterech rogów się podniósł.
Królowa przesunęła ręką po czole.
— Co my tam przeczytamy? powiedziała.
Acton wyjął list z koperty i kłaniając się, podał go królowej. Królowa otworzyła go i głośno czytała.

Zamek Schonbrunn, 28 września 1798 r.
„Najdostojniejszy bracie, kuzynie, wuju i sprzymierzeńcze!
„Odpisuję Waszej Królewskiej Mości własnoręcznie, tak jak do mnie napisałeś!
Zdanie moje, zgodnie ze zdaniem rady rzeszy niemieckiej, jest, że nie powinniśmy rozpoczynać wojny przeciwko Francji, dopóki nie zgromadzimy wszystkich nadziei powodzenia, a jedną z szans, na jakie mogę liczyć, jest pomoc 40.000 wojsk ruskich, prowadzonych przez feldmarszałka Suwakowa, któremu myślę oddać dowództwo naczelne naszych armji; tymczasem, tych 40.000 ludzi przybędzie tu dopiero z końcem marca. Odwlekaj więc, najdostojniejszy bracie, kuzynie i wuju, opóźniaj wszystkiemi możliwemi sposobami rozpoczęcie kroków nieprzyjacielskich; sądzę że i Francja jak my, nie żąda wojny; korzystaj z tych usposobień pokojowych, daj jakiś powód dobry czy zły, tego co zaszło, a w miesiącu kwietniu, ze wszystkiemi naszemi siłami rozpoczynamy kampanję.
„Na tem kończę niniejszy list, prosząc najukochańszy mój bracie, kuzynie i wuju, sprzymierzeńcze i skonfederowany, żeby cię Bóg miał w swojej świętej i godnej opiece.
Franciszek“.

— Zupełnie czego innego spodziewaliśmy się, powiedziała królowa.
— Nie! ja, pani, odrzekł Acton, nie sądziłem nigdy, żeby Jego Cesarska Mość rozpoczął wojnę przed przyszłą wiosną.
— Co robić?
— Czekam na rozkazy Waszej Królewskiej Mości.
— Wiesz, generale, dla jakich powodów chcę niezwłocznie wojny.
— Czy Wasza Królewska Mość przyjmuje odpowiedzialność?
— Jakąż odpowiedzialność chcesz, abym przyjęła?
— List cesarza będzie listem, jakim będziemy chcieli, aby był.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Papier jest posłuszny i można mu kazać mówić, co się podoba; pytanie jest tylko, czy lepiej zaraz rozpocząć wojnę albo później, zaczepić czy czekać, aby nas zaczepiono.
— Nad tem się nie ma co zastanawiać, zdaje mi się, znamy stan w jakim się znajduje wojsko francuskie, dziś ono się nam oprzeć nie będzie mogło, jeżeli mu zostawimy czas zorganizowania się, to my się im nie oprzemy.
— Czy sądzisz pani, że po tym liście król w żaden sposób nie rozpocznie wojny?
— On! zbyt będzie kontent, że znalazł pozór, aby się nie ruszyć z Neapolu.
— Więc, pani, wiem tylko jeden sposób, powiedział Acton głosem śmiałym.
— Jaki?
— Kazać listowi powiedzieć rzecz zupełnie przeciwną tej, jak mówi.
Królowa schwyciła ramię Actona.
— Czy to możebne? zapytała patrząc wprost na niego.
— Nic łatwiejszego.
— Wytłomacz mi to... Czekaj?
— Cóż?
— Czy nie słyszałeś jęku tego człowieka?
— Cóż to znaczy?
— Podnosi się na łóżku.
— Aby upaść znów, patrz pani! W istocie nieszczęśliwy Ferrari upadł na łóżko, wydawszy jęk.
— Mówiłeś? zaczęła królowa.
— Mówiłem, że papier jest gęsty, bez koloru, zapisany na jednej stronie.
— Więc?
— A więc można za pomocą kwasu, wywabić pismo, pozostawiając tylko pisma cesarza trzy wiersze i jego podpis, a na to miejsce położyć polecenie rozpoczęcia nieprzyjacielskich kroków bezzwłocznie, gdy cesarz zaleca rozpoczęcie ich dopiero w kwietniu.
— To bardzo niebezpieczne jest, co mi proponujesz generale.
— To też powiedziałem, że tylko królowa może się odważyć przyjąć na siebie podobną odpowiedzialność.
Królowa chwilę pomyślała, czoło jej sfałdowało się, brwi się ściągnęły, oko przybrało wyraz dziki, ręka zacisnęła się.
— To dobrze, przyjmuję ją!
Acton patrzył na nią.
— Powiedziałam ci, że przyjmuję ją. Do dzieła!
Acton zbliżył się do łoża rannego, wziął go za puls i powracając do królowej:
— Przed upływem dwóch godzin, nie przyjdzie do siebie, powiedział.
— Czy potrzebujesz czego? zapytała królowa, widząc oglądającego się Actona.
— Chciałbym fajerki, ognia i żelazka do prasowania.
— Czy wiedza, że jesteś tutaj z rannym?
— Tak.
— Zadzwoń więc i zażądaj potrzebnych ci przedmiotów.
— Ale nie wiedzą, że Wasza Królewska Mość jest tutaj.
— To prawda, powiedziała królowa. I ukryła się za firanką okna.
Acton zadzwonił, nie lokaj a sekretarz jego ukazał się.
— Ah! to ty Dick, powiedział Acton.
— Tak, Jaśnie Wielmożny panie, sądziłem, że może Wasza Ekscelencja będzie potrzebować czegoś takiego, w czem służący nie mógłby mu pomódz.
— Miałeś słuszność. Postaraj mi się naprzód jak najprędzej o fajerkę, rozżarzone węgle i żelazko do prasowania.
— Czy to już wszystko, Jaśnie Wielmożny Panie?
— Na teraz tak, ale nie oddalaj się, prawdopobnie będę cię potrzebował.
Młodzieniec wyszedł dla wykonania odebranych rozkazów: Acton zamknął za nim drzwi.
— Czy jesteś pewnym tego człowieka? zapytała królowa.
— Jak siebie samego.
— Jak się nazywa?
— Ryszard Menden.
— Nazwałeś go Dickiem?
— Wasza Królewska Mość wie, że to jest skrócenie Ryszarda.
— To prawda.
W pięć minut usłyszano kroki na wschodach.
— Prawdopodobnie to idzie Ryszard, Wasza Królewska Mość nie potrzebuje się ukrywać, zresztą za chwilę będziemy go potrzebowali.
— Do czegóż to?
— Do przepisania listu. Ja ani Wasza Królewska Mość, nie możemy go przepisywać, ponieważ Król zna nasze pismo, jego więc do tego potrzeba użyć.
— Słusznie!
Królowa usiadła obrócona plecami do drzwi.
Młodzieniec wszedł z trzema żądanemi przedmiotami i położył je przy kominku, nie zdając się nawet uważać, że była osoba, której za pierwszą bytnością nie widział.
Acton po raz drugi zamknął za nim drzwi, przysunął fajerkę do kominka, postawił nad nią żelazko, potem otwierając szafę, gdzie się znajdowały materjały apteczne, wyjął z niej flaszeczkę z jakimś płynem, obciął wąsy u pióra w ten sposób, aby mogło mu służyć do rozprowadzenia płynu na papierze, złożył list tak, aby trzy ostatnie wiersze i podpis cesarski uchronić od wszelkiego zetknięcia się z płynem, nalał go na list i rozprowadził piórem.
Królowa patrzyła na doświadczenie z ciekawością, niezupełnie wolna od obawy, ażeby się źle lub wcale nie udało. Ale z jej wielkiem zadowoleniem pod gryzącym płynem, atrament wprzód zżółkł potem zbladł, aż nareszcie zniknął zupełnie.
Acton wyjął z kieszani chustkę od nosa i robiąc z niej gąbkę, wymaczał list. Po ukończeniu tej operacji, papier stał się zupełnie białym. Wziął żelazko, położył list na zeszycie papieru i tak go prasował, jak się prasuje bieliznę.
— No teraz, powiedział, podczas kiedy papier będzie wysychał, zredagujmy odpowiedź Jego Cesarskiej Mości Cesarza Austrjackiego.
Królowa podyktowała. Powtarzamy ją słowo w słowo.

„Schoenbrunn 28 Września 1798 r.
„Najdostojniejszy bracie, kuzynie, wuju i sprzymierzeńcze!

„Nic nie mogło być dla mnie przyjemniejszego od twego listu, w którym przyrzekasz zastosować się zupełnie do mego zdania. Wiadomości z Rzymu mówią mi, że wojsko francuzkie jest zupełnie zniechęcone; to samo dzieje się z armją w górnych Włoszech.
„Weź na siebie jedną dostojny bracie, kuzynie, i wuju i sprzymierzeńcze; ja zajmę się drugą. Skoro się tylko dowiem, że jesteś w Rzymie, ja z mojej strony rozpocznę kampanją z 140,000 ludzi; ty z swojej strony masz 60,000, oczekuję jeszcze 40,000 Rosjan. To więcej niżeli potrzeba do przyszłego traktatu pokoju, który zamiast się nazywać traktatem Campo-Formio, będzie się nakazywał traktatem Paryzkim“.
— Dobrze tak? zapytała królowa.
— Doskonale, odrzekł Acton.
— A więc chodzi tylko o przepisanie tego.
Acton upewnił się, że papier jest zupełnie suchy, rozprasował zmarszczki, otworzył drzwi i zawołał Dicka.
Jak to przewidział, młodzieniec był niedaleko.
— Oto jestem, Jaśnie Wielmożny Panie, powiedział.
— Pójdź do tego stołu i przepisz ten list, zmieniając cokolwiek swoje pismo.
Młodzieniec usiadł, a nic nie pytając i nie dziwiąc się nawet, wziął pióro, jak gdyby chodziło o rzecz najzwyczajniejszą, wykonał rozkaz i podniósł, oczekując nowych instrukcyj.
Acton przy świetle świecy, przyglądał się papierowi. Nic nie wskazywało popełnionej zdrady. Włożył list w kopertę, potrzymał nad płomieniem lak, który zmiękł znowu i aby zatrzeć wszelki ślad otwierania listu, na pierwszą pieczęć napuścił laku i przyłożył pieczęć, jaką kazał zrobić na wzór pieczęci cesarskiej. Potem włożył napowrót list w skórzaną kieszeń, zapiął kaftan kurjera i wziąwszy świecę, po raz pierwszy obejrzał jego ranę.
Było mocne stłuczenie głowy. Skóra była prze cięta na dwa cale, ale kość czaszki nie została naruszoną.
— Dick, powiedział, słuchaj dobrze moich rozporządzeń. Oto co masz zrobić.
Młodzieniec ukłonił się.
— Poślesz po doktora z Santa-Marja. Podczas kiedy udadzą się po doktora, który przed godziną nie przybędzie tutaj, będziesz dawał temu człowiekowi po łyżeczce dekoktu, z zielonej gotowanej kawy, tak blizko szklankę.
— Dobrze, Wasza Ekscelencjo.
— Doktór będzie sądził, że to jego sole, albo eter, którym będzie mu nacierał skronie, przyprowadzą go do przytomności... Nie wyprowadzaj go z błędu. Opatrzy rannego, który w miarę siły albo osłabienia, pójdzie dalej piechotą, lub pojedzie powozem.
— Dobrze, Wasza Ekscelencjo.
— Ranny, mówił dalej Acton, wymawiając każdy wyraz dobitnie, został podniesiony po swoim upadku przez domowników, przez nich, na twój rozkaz, zaniesiony do apteki, ty i doktór mieliście o nim staranie. Ani Królowa, ani ja, nie widzieliśmy go wcale. Rozumiesz?
— Rozumiem, Wasza Ekscelencjo.
— A teraz, powiedział Acton obracając się do królowej, możesz Pani bez obawy wracać do salonu, wszystko stanie się podług rozkazu.
Królowa ostatni raz spojrzała na sekretarza. Znalazła w nim ten wyraz rozumu i śmiałości, który jaśnieje zawsze na twarzach ludzi, przeznaczonych do świetnego losu w przyszłości. Potem po zamknięciu drzwi:
— Masz nieoszacowanego człowieka, Generale, powiedziała.
— On me do mnie, a jak wszystko, co posiadam, do Pani należy, odrzekł Acton.
I ukłonił się przepuszczając przed sobą królowę.
Kiedy powróciła do salonu, Emma Lyona, okryta purpurowym kaszmirom ze złotemi frendzlami, wpośród pochwal i zapamiętałych oklasków widzów, upadła na kanapę w calem zaniedbaniu tancerki teatralnej, otrzymującej najwyższy tryumf. I w istocie żadna baleryna w San-Carlo nie mogła bardziej upoić publiczności. Koło, w środku którego rozpoczynała taniec, coraz się bardziej do niej zbliżało tak, iż kiedy nadeszła chwila, gdy każdy pragnął ją widzieć, dotknąć, oddychać roztaczającą się w około niej wonią, nietylko przestrzeni, ale powietrza zabrakło, wołając więc głosem stłumionym: — Miejsca! miejsca! w spazmach namiętnych upadła na kanapę, gdzie ją zastała królowa.
Na widok tej ostatniej, tłum rozstąpił się, robiąc jej wolne przejście do faworyty.
Pochwały i oklaski, podwoiły się jeszcze. Wiedziano, że chwalić wdzięk, talent i czarodziejstwo Emmy, było najpewniejszym środkiem przypodobania się królowej.
— Po tem co widzę i po tem co słyszę, powiedziała Karolina, wnoszę, że Emma dotrzymała wam słowa, teraz, trzeba jej dać odpocząć. Zresztą już jest pierwsza godzina i jesteśmy w Cazerte. Dziękuję wam, iż zapomnieliście, że znajdujemy się o kilka mil od Neapolu.
Każdy zrozumiał, że było to pożegnanie i w istocie była już pora do oddalenia się. Królowa dała rękę do pocałowania trzem albo czterem wybranym; książę de Moliterno i książę de Rocca Romana, byli w ich liczbie. Nelsona i jego dwóch przyjaciół zatrzymała, mając im coś do powiedzenia na osobności i wołając do siebie markizy de San-Clemente, rzekła:
— Kochana Eleno, jesteś u mnie na służbie po jutrze.
— Wasza Królewska Mość chce powiedzieć jutro, bo jak nam to kazała zauważyć, jest pierwsza godzina z rana: zanadto cenię ten zaszczyt, abym go chciała o jeden dzień opóźnić.
— Więc muszę ci wyrządzić przykrość kochana Eleno, powiedziała królowa z uśmiechem, wyraz któregoby trudno było określić, ale wyobraź sobie, że hrabina San Marco prosiła mnie o pozwolenie, za twoją zgodą naturalnie, aby mogła zająć twoje miejsce, a ty, żebyś ją zastąpiła. Ma coś bardzo ważnego w przyszłym tygodniu. Gzy nie znajdujesz nic niestosownego w tej zamianie?
— Nie, Pani, chyba że o jeden dzień spóźni się moje szczęście służenia ci.
— A więc wszystko już ułożone, jesteś jutro zupełnie wolną, kochana markizo.
— Prawdopodobnie skorzystam z tego, aby pojechać na wieś z markizem San-Clemente.
I ukłoniła się markizie, która zatrzymana przez nią ostatnią ukłoniła się i wyszła.
Królowa wtedy pozostała sama z Actonem, Emmą, dwoma angielskiemi oficerami i Nelsonem.
— Kochany Lordzie, powiedziała do Nelsona, spodziewam się, że jutro albo pojutrze Król odbierze nowiny dotyczące wojny. Ty zawsze jesteś tego zdania, że im prędzej się rozpocznie, tem lepiej, wszak prawda?
— Nietylko jestem tego zdania, ale nadto jeżeli ono zostanie przyjęte, udzielam pomocy floty angielskiej.
— Będziemy korzystać z tego, milordzie; ale w tej chwili nie o to cię proszę.
— Niech Królowa rozkazuje, jestem gotów być jej posłusznym.
— Wiem milordzie, jak wielką ufność Król pokłada w tobie. Jutro jakkolwiek przychylna dla wojny może być odpowiedź z Wiednia. Król będzie się wahał jeszcze. List od Waszej Łaskawości z taką samą dążnością jak od Cesarza pisany, usunąłby wszelkie wahanie.
— Czy list ten wprost do Króla ma być zaadresowany?
— Nie, znam mego dostojnego małżonka, czuje on nieprzezwyciężony wstręt do słuchania rad wprost jeszcze udzielanych; wołałabym więc, ażeby one pochodziły z poufnego listu, pisanego do lady Hamilton. Napisz do niej i do sir Williamsa; do niej jako do najlepszej mojej przyjaciółki, do sir Williamsa jako najlepszego przyjaciela Króla. Skoro przybędzie rada z podwójnego źródła, więcej wpłynie na niego.
— Wasza Królewska Mość wie, powiedział Nelson, że nie jestem ani dyplomatą ani człowiekiem polityki, mój list będzie listem marynarza, mówiącego szczerze nawet surowo to, co myślę i nic innego.
— Właśnie o to cię tylko proszę, milordzie. Zresztą odchodzisz razem z głównym dowódzcą, pomówisz z nim w drodze. Ponieważ jutro rano zapewne coś ważnego postanowię, przybądź na obiad do pałacu, baron Mack będzie także, porozumiecie się z sobą.
Nelson ukłonił się.
— Będzie to objad w zaufanem kółku; Emma i sir Williams będą z nami. Należy Króla zmusić do pośpiechu; ja sama powróciłabym jeszcze dziś do Neapolu, gdyby Emma nie była tak zmęczoną. Zresztą wiesz, dodała zniżając głos, że to dla ciebie, tylko dla ciebie samego, kochany admirale, mówiła ona i robiła wszystkie piękne rzeczy, które widziałeś i słyszałeś. — Potem ciszej jeszcze: Uparcie odmawiała, ale powiedziałam jej, że jestem pewną, że cię zachwyci. Cały jej opór zniknął przed tą nadzieją.
— Oh! Pani, przez litość, powiedziała Emma.
— No, no, nie rumień się i podaj swą piękną rękę naszemu bohaterowi. Ja chętnie podałabym mu moją, ale jestem przekonaną, że twoją będzie wołał. Moja więc będzie dla tych panów.
I w istocie podała obydwie ręce oficerom, a podczas kiedy ci całowali je. Nelson pochwycił rękę Emmy i namiętniej może, jak na to pozwalała etykieta królewska, poniósł ją do ust swoich.
— Czy to prawda, co powiedziała Królowa? zapytał po cichu, że to dla mnie zgodziłaś się mówić wiersze, śpiewać i tańczyć to pas, obudzające we mnie szaloną zazdrość.
Emma patrzyła na niego, jak umiała patrzeć kiedy chciała odebrać kochankowi resztkę pozostałego rozumu. Potem z wyrazem głosu więcej upajającego jeszcze od jej wzroku:
— Niewdzięczny, powiedziała — i on pyta jeszcze o to.
— Powóz jego Ekscellencji i głównego dowódzcy jest gotów, powiedział kamerdyner.
— Panowie, powiedział Acton, jeżeli chcecie...
Nelson i dwaj oficerowie ukłonili się.
— Wasza Królewska Mość nie ma dla mnie wyłącznego rozkazu? zapytał Acton w chwili oddalenia się.
— Tak, rzekła Królowa. Dziś o dziewiątej wieczorem, trzej inkwizytorowie Stanu w ciemnym pokoju.
Acton ukłonił się i wyszedł; dwaj oficerowie byli już w przedpokoju.
— Nakoniec, powiedziała królowa obejmując Emmę za szyję i całując z uniesieniem właściwem wszystkim jej czynom — sądziłam, że już nigdy nie będziemy same.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.