<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Wszystko stracone, nawet honor.

I w istocie, prawie zaraz wszedł król a za nim książę d’Ascoli. Przybywszy już na miejsce i nie mając się czego obawiać, król powrócił do swoich praw i wszedł pierwszy.
Król był w szczególnem usposobieniu umysłu. Zgryzota spowodowana przegraną, walczyła z zadowoleniem uniknienia niebezpieczeństwa, i doświadczał właściwej sobie potrzeby szydzenia, które w obecnych okolicznościach było jeszcze jadowitszem. Dodajmy do tego zmęczenie fizyczne człowieka, więcej nawet, bo króla, który przejechał 60 mil w niewygodnym kabriolecie, nic nie jedząc, w zimny dzień grudniowy i noc deszczową.
— Brr! powiedział wchodząc i zacierając ręce nie zwracając uwagi na nikogo. Wygodniej tutaj niż na drodze z Albano; a ty jak mówisz Ascoli? Potem, gdy goście królowej nisko się kłaniali: — Dobry wieczór, jestem uszczęśliwiony, że stół nakryty. Od wyjazdu z Rzymu nie mieliśmy kawałka mięsa w ustach. Kawałek chleba i sera, jak to posilne! ha! szkaradne oberże w mojem królestwie, i jakże ubolewam nad biedakami liczącymi na nie! d’Ascoli, do stołu! Jestem wściekle głodny. I król zasiadł do stołu, nie zważając na to że mógł zająć czyjeś miejsce, rozkazawszy Ascolemu usiąść przy sobie.
— Najjaśniejszy Panie, czy nie byłbyś łaskaw uśmierzyć mej niespokojności, powiedziała królowa, zbliżając się do swego dostojnego małżonka, od którego przez uszanowanie wszyscy stali oddaleni — objawiając mi okoliczność której zawdzięczam szczęście tego niespodziewanego powrotu?
— Pani, zdaje mi się że to ty mi opowiadałaś, bo z pewnością nie Nicandro, historję króla Franciszka I, który, nie pamiętam po jakiej bitwie, będąc jeńcem nie wiem jakiego cesarza, napisał do swojej matki długi list kończący się tem pięknem zdaniem: Wszystko stracone oprócz honoru! A więc! przypuść pani że powracam z Pawii, takie jest miejsce bitwy, przypominam sobie; przypuść więc, że przybywam z Pawii i że nie będąc tyle głupim aby się dać schwytać jak Franciszek I, zamiast pisać do ciebie, przybywam sam aby ci powiedzieć...
— Wszystko stracone oprócz honoru! wykrzyknęła przerażona królowa.
— O! nie pani, rzeki król z ostrym śmiechem, jest tu mała zmiana: wszystko stracone, nawet honor!
— O! N. Panie! wyszeptał d’Ascoli zawstydzony jako neapolitańczyk, tym cynizmem króla.
— Jeżeli honor nie stracony, d’Ascoli. powiedział król marszcząc brwi i zaciskając zęby, co dowodziło że nie był tak obojętnym na położenie rzeczy jak usiłował okazać, za czemże ci ludzie biegli tak prędko, że płacąc półtora dukata tryngieltu, zaledwo ich mogłem prześcignąć? Za czemże, jeżeli nie za wstydem!
Wszyscy milczeli i nastąpiła lodowata cisza, bo nie wiedząc nic jeszcze, domyślano się wszystkiego. Król, jak to powiedzieliśmy, siedział i kazał przy sobie usiąść księciu d’Ascoli, wyciągnął rękę z widelcem i wziął z półmiska na przeciw stojącego pieczonego bażanta, rozdzielił go na dwie połowy, jedną położył na swój talerz, drugą na talerz d’Ascolego.
Król obejrzał się i zobaczył że wszyscy stali, nawet królowa.
— Siadajcie, siadajcie, jeżeli źle będziecie wieczerzać, interesa się przez to nie poprawią. Potem nalewając sobie kieliszek wina Bordeaux i podając butelkę d’Aseolemu: — Za zdrowie Championneta, rzekł król. Oto człowiek słowny; przyrzekł republikanom że powróci do Rzymu przed upływem dni dwudziestu, a siedmnastego powrócił. On to zasłużył pić to doskonałe wino Bordeaux, a ja powinienem pić asprino.
— Jakto panie! co mówisz? zawołała królowa. Championnet w Rzymie?
— To tak prawda jak to, że ja jestem w Caserte. Prawda, że może nie jest lepiej przyjętym tam, jak ja tutaj.
— Jeżeli nie jesteś lepiej przyjętym N. Panie, jeżeli nie urządzono ci przyjęcia do jakiego masz prawo, powinieneś to przypisać tylko zadziwieniu jakie wywołała twoja obecność w chwili, kiedy zupełnie nie spodziewaliśmy się takiego szczęścia. Nie dalej, jak przed trzema godzinami odebrałam twój list przyrzekający mi gońca z wiadomościami z pola bitwy.
— A więc pani, powiedział król, gońcem ja będę, wiadomości są takie: zostaliśmy pobici zupełnie. Co powiesz na to milordzie Nelson, ty zwycięzco zwycięzców?
— Na pół godziny przed przybyciem W. K. Mości, mówiłem że obawiam się porażki.
— I nikt nie chciał ci wierzyć milordzie, dodała królowa.
— Większą połowę przepowiedni taki los spotyka, a jednakże lord Nelson nie jest prorokiem w swoim własnym kraju. W każdym razie on miał słuszność, a inni pomylili się w rachubach.
— Ależ N. Panie! cóż się stało z 40,000 ludzi, którymi generał Mack, przyrzekał pognębić 10,000 republikanów Championneta?
— A no, zdaje się że nie był on prorokiem, tak jak lord Nelson bo się stało przeciwnie; 10, 000 republikanów Championneta, pobiło zupełnie 40, 000 ludzi generała Mack. Słuchaj no, d’Ascoli, kiedy sobie pomyślę, że pisałem do papieża aby na skrzydłach Cherubinów przybył do Rzymu przepędzić ze mną święta; mam jednak nadzieję, że nie przyjął zbyt pospiesznie zaproszenia. Podaj no mi ten udziec dzika, nie zaspakaja się głodu połową bażanta, przez dwadzieścia cztery godzin nic nie jedząc. Potem zwracając się do królowej: — Czy masz mnie pani o co jeszcze zapytać?
— O jedno już tylko N. Panie.
— Słucham.
— Chciałabym się dowiedzieć od W. K. Mości co znaczy ta maskarada. Karolina wskazała księcia d’Ascoli w zahaftowanem ubraniu, z krzyżami, orderami i gwiazdami.
— Jaka maskarada?
— Książe d’Ascoli ubrany po królewsku.
— A! tak, a król ubrany jak książę d’Ascoli! Ale naprzód siadajcie, nie miło mi jeść siedzący, kiedy wy w około mnie stoicie, nadewszystko ich KK. WW. powiedział król wstając i obracając się do księżniczek.
— N. Panie! rzekła pani Wiktorja. w jakichkolwiek okolicznościach widzimy cię, bądź przekonanym że widok twój uszczęśliwia nas.
— Dziękuję, dziękuję. Ale cóż to za piękny porucznik, który sobie pozwala być podobnym do mego syna?
— Jeden z siedmiu oficerów Ich Królewskich Wysokości, powiedziała królowa; pan de Cesare, pochodzi z dobrej rodziny korsykańskiej, zresztą szlify uszlachetniają.
— Jeżeli ten co je nosi nie poniża ich... Jeżeli to co powiedział Mack jest prawdą, jest dużo w mojej armii szlif potrzebujących zmiany właścicieli. Służ dobrze moim kuzynkom, panie de Cesare a jedną parę tych szlif zatrzymamy dla ciebie. — Król dał znak i wszyscy usiedli, ale nikt nie jadł. — Ale, powiedział Ferdynand do królowej, zapytywałaś dla czego d’Ascoli był przebrany za króla, a ja za d’Ascolego? D’Ascoli wam to opowie. Opowiadaj książę, opowiadaj.
— Nie ja to powinienem chwalić się z zaszczytu wyświadczonego mi przez W. K. Mość.
— On to nazywa zaszczytem! Biedny d’Ascoli! A więc ja wam sam opowiem zaszczyt jaki mu wyświadczyłem. Wyobraźcie sobie, doniesiono mi, że ci nędznicy jakobini, powiedzieli, iż jeżeli wpadnę w ich ręce powieszą mnie.
— I byliby zdolni to uczynić.
— Widzisz pani, jesteś także tego samego zdania, a więc, ponieważ pojechaliśmy tak jak byliśmy, nie mając czasu przebrać się, w Albano powiedziałem d’Ascolemu: Daj mi twoje ubranie a weź moje, aby jeżeli te łotry jakobini nas schwytają, wzięli ciebie za króla, a mnie pozwolili uciec; potem kiedy już będę ukryty, ty im wytłumaczysz, że to nie ty jesteś królem. Ale o jednej rzeczy nie pomyślał ten biedak Ascoli, dodał król wybuchając głośnym śmiechem, to jest, że gdyby nas pojmano, nie zostawiliby mu czasu do tłómaczenia, powiesiliby naprzód, zostawiając tłómaczenie na później.
— Właśnie myślałem o tem, rzekł książę skromnie i dla tego zgodziłem się.
— Myślałeś o tem?
— Tak N. Panie.
— I pomimo to zgodziłeś się?
— Właśnie dla tego zgodziłem się, jak to już miałem zaszczyt powiedzieć W. K. Mości, odrzekł d’Ascoli kłaniając się.
Król po raz drugi uczuł się wzruszonym tem poświęceniem tak szlachetnem i skromnem; d’Ascoli był jedynym z dworaków najmniej żądającym i dla którego tem samem nigdy nic nie zrobił.
— D’Ascoli, powiedział król, już ci raz powiedziałem, a teraz powtarzam, zachowasz to ubranie takie jak jest z orderami i gwiazdami, na pamiątkę dnia w którym chciałeś poświęcić swoje życie dla ocalenia króla, a ja zachowam twoje, także tego dnia na pamiątkę. Jeżeli kiedykolwiek będziesz potrzebował prosić o łaskę albo uczynić mi zarzut, włożysz na siebie to ubranie i przyjdziesz do mnie.
— Bravo! bravo! N. Panie, zawołał de Cesare, oto co się nazywa nagradzać!
— Młodzieńcze, powiedziała pani Adelajda, czy zapominasz że masz zaszczyt mówić do króla?
— Przepraszam W. Wysokość, nigdy o tem więcej nie pamiętałem, bo nigdy nie widziałem wspanialszego króla.
— A! a! powiedział Ferdynand, są dobre zasady w tym chłopcu. Pójdź tu: jak się nazywasz?
— De Cesare, N. Panie.
— De Cesare, powiedziałem ci, że mógłbyś zasłużyć na szlify oberwane z ramion nikczemnika; nie będziesz czekał tak długo i nie zrobię ci tego wstydu: mianuję cię kapitanem. Panie Acton, pamiętaj aby jego dyplom był jutro gotowym; dodasz do tego gratyfikacji 1,000 dukatów.
— Które W. K. Mość pozwoli podzielić mi z towarzyszami.
— Zrobisz jak ci się będzie podobało; ale w każdym razie stawisz się jutro przedemną z oznakami twego nowego stopnia, abym był pewnym że rozkazy moje wykonano.
Młodzieniec ukłonił się i cofając powrócił na swoje miejsce.
— N. Panie, powiedział Nelson, pozwól mi sobie powinszować; dziś wieczorem dwa razy byłeś królem.
— To za te dnie w których zapominam mm być milordzie, odrzekł król z wyrazem graniczącym między złośliwością i dobrodusznością, co właśnie tak utrudniało wydanie o nim sądu. Potem zwracając się do księcia: — No cóż, d’Ascoli, powiedział, wracając do naszej sprawy, przyjmujesz zamianę?
— Tak, N. Panie, a wdzięczność powinna być tylko z mojej strony, odparł d’Ascoli. Tylko niech W. K. Mość raczy mi zwrócić małą szyldkretową tabakierkę z portretem mojej córki, znajdującą się w kieszonce od kamizelki, a ja z mojej strony zwracam list Najjaśniejszego cesarza austrjackiego, który W. K. Mość po przeczytaniu pierwszych wyrazów schował do kieszeni.
— Prawda, przypominam sobie, daj książę.
— Oto jest N. Panie.
Król wziął list z rąk Ascolego i machinalnie go otworzył.
— Jak się miewa nasz zięć, zapytała królowa z pewnym niepokojem.
— Mam nadzieję że dobrze; wreszcie powiem ci to zaraz, bo jak słusznie zauważył d’Ascoli, oddano mi list w chwili gdym dosiadał konia.
— Tak, że tylko przeczytałeś pierwsze wiersze nalegała królowa.
— Któremi winszował mi mojego tryumfalnego wejścia do Rzymu; a że list przybył w niewłaściwą chwilę, bo właśnie kiedy miałem wychodzić wcale nie tryumfująco, uważałem za niewłaściwe tracić czas na czytanie go. Teraz przeciwnie, jeżeli pozwolisz...
— Czytaj N. Panie, odpowiedziała królowa, kłaniając się.
Król zaczął czytać, ale przy drugim lub trzecim wierszu twarz jego nagle zmieniła się i przybierając inny wyraz, pochmurniała widocznie.
Królowa i Acton zamienili spojrzenie, a oczy ich chciwie spoczęły na liście, który król czytał ze wzmagającem się wzruszeniem.
— A! rzekł król, na św. Januariusza, to szczególne, chyba że ze strachu wzrok mi się zaćmił.
— Ale co się stalo N. Panie? zapytała królowa.
— Nic pani, nic. Tylko J. C. Mość donosi mi nowinę której me spodziewałem się wcale.
— Wznosząc z wyrazu twej twarzy N. Panie, obawiam się że jest niepomyślną.
— Niepomyślna! nie mylisz się pani; jesteśmy w dniu fatalnym; pani znasz przysłowie: nieszczęście nie przybywa nigdy pojedynczo.
W tej chwili kamerdyner zbliżył się do króla i nachylając się do jego ucha:
— N. Panie, powiedział, osoba którą W. K. Mość kazał wezwać wysiadając z powozu, a która wypadkowym sposobem była w San Leucio, oczekuje W. K. Mości w jego gabinecie.
— To dobrze, odpowiedział król. Idę. Czekaj. Dowiedz się czy Ferrari... To on przywoził moją ostatnią depeszę, nieprawdaż?
— Tak N. Panie.
— Dowiedz się więc czy jest jeszcze tutaj.
— Tak N. Panie; miał odjechać, kiedy się dowiedział o przybyciu W. K. Mości.
— To dobrze. Powiedz mu żeby się nie oddalał. Za kwadrans lub pół godziny będę go potrzebował.
Kamerdyner wyszedł.
— Pani, powiedział król, chciej wybaczyć że cię opuszczam, ale sądzę że nie potrzebuję ci mówić, iż po podróży cokolwiek za pospiesznej, potrzebuję wypoczynku.
Królowa głową dała znak przyzwolenia.
Wtedy zwracając się do dwóch starych księżniczek które dowiedziawszy się o złych nowinach, szeptały między sobą:
— Panie, chciałbym wam był ofiarować gościnność bezpieczniejszą, a nadewszystko trwalszą: ale w każdym razie, gdybyście były zmuszone opuścić moje królestwo, a gdyby wam się nie podobało udać tam, gdzie my być może będziemy przenieść się zniewoleni, nie będę się o was niepokoił, dopóki straż wasza przyboczna będzie się składała z kapitana de Cesare i jego towarzyszów. — Potem do Nelsona. — Milordzie Nelson, mam nadzieję że zobaczę się z tobą jutro a raczej dzisiaj, nieprawdaż? W obecnych okolicznościach potrzebuję znać moich przyjaciół i wiedzieć, jak dalece mogę na nich rachować.
Nelson ukłonił się.
— N. Panie, odpowiedział, spodziewam się, że W. K. Mość nigdy nie wątpił i wątpić nie będzie, tak o mojem poświęceniu, jako też o życzliwości mego dostojnego monarchy i o poparciu ludu angielskiego.
Król skinął głową, co znaczyło jednocześnie dziękuję i rachuję na twoją obietnicę.
— D’Ascoli. mój przyjacielu, tobie nie dziękuję, powiedział, ty zrobiłeś rzecz tak zwyczajną, przynajmniej twojem zdaniem, że nie warto za nią dziękować. Nakoniec zwracając się do ambasadora angielskiego: — Sir Williamsie Hamilton, ciągnął dalej, czy pamiętasz że w chwili gdy ta nieszczęśliwa wojna została postanowioną, jak Piłat umyłem ręce od wszystkiego co mogło nastąpić?
— Pamiętam doskonale N. Panie, a nawet pamiętam, że kardynał Ruffo podawał ci miednicę, powiedział sir Williams.
— A zatem, teraz, niech się co chce dzieje, to już do mnie nie należy; to należy do tych co wszystko zrobili nie radząc się mnie, a którzy wtenczas kiedy się mnie poradzili, mego zdania słuchać nie chcieli. I objąwszy wzrokiem pełnym wyrzutu Actona i królowę wyszedł.
Królowa żywo zbliżyła się do Actona.
— Czy słyszałeś Actonie? po przeczytaniu listu cesarza, wymówił nazwisko Ferrarego?
— Naturalnie że słyszałem, ale Ferrari nie wie o niczem, wszystko się odbyło w czasie jego snu i zemdlenia.
— Nic to nie znaczy, ostrożność nakazuje pozbyć się tego człowieka.
— A więc, powiedział Acton, pozbędziemy się go.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.