<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Jego Królewska Mość rozpoczyna od tego że nic nie rozumie, a kończy na tem że nic nie zrozumiał.

Oczekującym króla w jego gabinecie i znajdującym się przypadkiem w San-Leucio, kiedy król go wzywał, był kardynał Ruffo, to jest ten do którego król odwoływał się zawsze w wypadkach nadzwyczajnych.
A że do wypadku nadzwyczajnego w skutek którego król powrócił, przyłączyła się jeszcze niespodziewana gmatwanina, pragnął przeto więcej niż kiedykolwiek zasięgnąć jego rady. To też król szedł pospiesznie, wołając:
— Gdzie on jest, gdzie on jest?
— Oto jestem N. Panie, odrzekł kardynał idąc naprzeciw Ferdynanda.
— Przedewszystkiem przepraszam kochany kardynale, że cię kazałem zbudzić o godzinie drugiej rano.
— Od chwili kiedy życie moje należy do W. K. Mości, dnie jak i noce zarówno do niego należą.
— Bo to widzisz Eminencjo, nigdy więcej nie potrzebowałem jak w tej chwili, rady i życzliwości moich przyjaciół.
— Dumnym i szczęśliwym jestem, że król liczy mnie w poczet przyjaciół, na których poświęcenie rachować może.
— Wnosząc z mego niespodziewanego powrotu musisz się domyślać co zaszło, nieprawdaż?
— Domyślam się że generał Mack dał się pobić.
— A szybko się z tem uwinięto, od razu i za jednym zamachem. Nasi 40.000 neapolitańczyków ani się spostrzegli jak ich rozbito.
— Czyż potrzebuję mówić W. K. Mości, że spodziewałem się tego?
— Dla czegóż więc radziłeś mi wojnę?
— Wasza K. Mość raczy sobie przypomnieć, że tylko pod jednym warunkiem ją doradzałem.
— Pod jakim?
— Że cesarz austryacki wyruszy na Mincio w tym samym czasie, kiedy W. K. Mość wyruszy na Rzym, ale zdaje się że cesarz nie wyruszył wcale.
— Dotykasz zupełnie innej tajemnicy, Eminencjo.
— Jakto?
— Przypominasz sobie zapewne list którym cesarz przyrzeka mi, że skoro tylko ja przybędę do Rzymu, on także natychmiast wyruszy w pole?
— Doskonale; czytaliśmy go, badali i roztrząsali razem.
Właśnie muszę go tu mieć w oddzielnym pugilaresie.
— Więc cóż, N. Panie, zapytał kardynał.
— A więc poznaj treść drugiego listu, który odebrałem w Rzymie w chwili wyjazdu, właśnie kiedy dosiadałem konia, a czytanie jego dokończyłem dopiero tego wieczora; jeżeli cokolwiek z niego zrozumiesz, uznam że jesteś nietylko przebieglejszym odemnie, co nie jest zbyt trudnem, ale nadto że jesteś czarownikiem.
— N. Panie, racz to zeznanie zachować dla siebie. Już i tak nie jestem zbyt dobrze położonym u dworu rzymskiego.
— Czytaj, czytaj!
Kardynał wziął list i czytał:
„Kochany bracie i kuzynie, wuju, teściu i sprzymierzeńcze...
— A! rzekł kardynał, przerywając czytanie, ten jest cały ręką cesarza pisany.
— Czytaj, czytaj, wołał król.
Kardynał czytał.
„Pozwól mi naprzód powinszować ci twego tryumfalnego wkroczenia do Rzymu. Bóg zastępów opiekował się tobą i składam mu za to dzięki; jest to tem szczęśliwsze zdarzenie, że zdaje się iż zaszło między nami ważne nieporozumienie.
Kardynał spojrzał na króla.
— Czytaj Eminencjo, nie wiesz jeszcze wszystkiego.
Kardynał czytał dalej.
„Mówisz rai w liście, jakim mię zaszczyciłeś donosząc o swoich zwycięstwach, że teraz jaz mojej strony winienem dotrzymać przyrzeczenia, tak jak ty dotrzymałeś z swojej; mówisz mi wyraźnie, że przyrzekłem ci rozpocząć kroki wojenne natychmiast po twojem wkroczeniu do Rzymu.
— Przypominasz sobie kardynale że cesarz, mój siostrzeniec, zobowiązał się do tego?
— Zdaje mi się że to wyraźnie stoi w jego depeszy.
— Wreszcie, ciągnął dalej król, który podczas gdy kardynał czytał pierwszą część listu cesarskiego, otworzył swój pugilares i znalazł pierwszą odezwę, zobaczymy: oto list mego ukochanego siostrzeńca; porównamy go z tym, i przekonamy się kto z nas ma słuszność. Czytaj dalej, czytaj!
Kardynał czytał:
„Nie tylko nie przyrzekałem ci tego ale przeciwnie oświadczyłem stanowczo, iż nie rozpocznę kroków wojennych przed przybyciem generała Suworowa i jego 40,000 Rosyan, to jest około przyszłego kwietnia.“
— Przekonywasz się Eminencjo, przerwał król, że jeden z nas dwóch cierpi pomięszanie zmysłów.
— Powiedziałbym nawet że jeden z nas trzech, odparł kardynał, bo i ja z W. K. Mością ten list czytałem.
— A więc czytaj dalej.
Kardynał znów czytał.
„Tem pewniejszym jestem tego, kochany wuju i teściu, że podług zalecenia W. K. Mości list ten cały był pisany moją własną ręką.
— Słyszysz? jego własną ręką.
— Tak, ale ja powiem jak W. K. Mość, że nic tego nie rozumiem.
— Przekonasz się Eminencjo, że przeciwnie dostojną ręką mojego siostrzeńca jest pisany tylko adres, nagłówek i pozdrowienie.
— Pamiętam to wszystko doskonale.
— Czytaj dalej.
Kardynał czytał.
„I aby niczego nie zaniechać o czem miałem zaszczyt mówić W. K. Mości, poleciłem memu sekretarzowi zrobić kopię. Kopię tę posyłam abyś ją mógł porównać z oryginałem i przekonać się naocznie że w zdaniach moich nie było dwuznaczności mogącej spowodować podobną omyłkę“.
Kardynał spojrzał na króla.
— Czy rozumiesz co z tego? zapytał Ferdynand.
— Nie więcej jak ty, N. Panie, ale pozwól mi W. K. Mość przeczytać do końca.
— Czytaj, czytaj, ach! dobrze nas wykierowano, kochany kardynale!
„I jakto już miałem zaszczyt powiedzieć W. K. Mości, czytał dalej Ruffo, podwójnie jestem uszczęśliwiony że Opatrzność pobłogosławiła twojemu orężowi, ponieważ gdyby W. K. Mość zamiast odniesionego zwycięztwa, została pobitą, byłoby mi niepodobieństwem, bez naruszenia układów z państwami sprzymierzonemi przybyć z pomocą i z wielkim moim żalem musiałbym pozostawić W. K. Mość jego losowi. Byłoby to dla mnie wielką zgryzotą, której szczęściem Opatrzność oszczędziła mi dając ci zwycięztwo“.
— Tak, zwycięztwo, powiedział król, piękne to zwycięztwo!
„A teraz przyjmij ukochany bracie i kuzynie, wuju i teściu“.
— Et caetera, et caetera, przerwał król. A teraz kochany kardynale, zobaczymy kopię mniemanego listu, którego szczęściem zachowałem oryginał.
Kopia ta istotnie znajdowała się w liście. Ruffo ją czytał. Była to rzeczywiście kopia listu rozpieczętowanego przez królowę i Actona, w miejsce którego jaki nie odpowiadającego ich życzeniom, podłożono list sfałszowany, jako król trzymał w ręku chcąc go porównać z kopią przysłaną do cesarza.
Z listu tego niżej przytoczonego, czytelnicy osądzą w jakie podziwienie ta kopia musiała wprowadzić króla:

„Zamek Schoenbrun, 28 Września 1798 r.

„Ukochany bracie, kuzynie, wuju i sprzymierzeńcze, Na list W. K. Mości odpowiadam własnoręcznie, jak to i W. K. Mość uczyniła. Zdanie moje, zgodnie ze zdaniem rady państwa jest, że nie powinniśmy rozpoczynać wojny przeciwko Francji, dopóki nie będziemy mieli wszelkiej pewności powodzenia; a jedną z pomyślnych okoliczności na które mi wolno liczyć jest przybycie 40, 000 Rosjan, pod wodzą feldmarszałka Suworowa, któremu zamierzam oddać główne dowództwo naszych armij; tych 40,000 ludzi nie spodziewamy się wcześniej jak w końcu Marca. Zwlekaj więc ukochany bracie, kuzynie i wuju; opóźniaj wszelkiemi możliwemi sposobami rozpoczęcie nieprzyjaznych kroków; nie sądzę żeby Francja więcej niż my pragnęła wojny; korzystaj z usposobienia pokojowego; daj jakąkolwiek przyczynę, dobrą czy złą temu co zaszło, a w Kwietniu zebrawszy wszystkie nasze siły, wyruszymy w pochód.
„Na tem kończąc niniejszy list, modlę się ukochany bracie, kuzynie, wuju i sprzymierzeńcze aby cię Bóg zachował w swojej świętej i godnej opiece.

„Franciszek.“

— A teraz kiedy przeczytałeś mniemaną kopię, rzeki król, przeczytaj oryginał a przekonasz się, że jest zupełnie w innym duchu pisany.
I podał kardynałowi list sfałszowany przez Actona i królowę, który przeczytał go głośno, tak jak pierwszy.
Ten zarówno jak i pierwszy przedstawiamy czytelnikom pamiętającym może jego myśl, ale z pewnością nie jego osnowę.

„Zamek Schoenbrunn, 28 Września 1798 r.

„Ukochany bracie, kuzynie, wuju i sprzymierzeńcze.
„Nic nie mogło być dla mnie przyjemniejszego nad twój list w którym przyrzekasz bezwarunkowe zastosowanie się do mego zdania. Wiadomości otrzymane z Rzymu donoszą, iż armia francuzka jest w zupełnem przygnębieniu; toż samo dzieje się z armią górnych Włoch.
„Ty więc, ukochany bracie, kuzynie, wuju i sprzymierzeńcze zajmij się jedną, drugą zaś ja biorę na siebie. Natychmiast po odebraniu wiadomości iż jesteś w Rzymie, ja z 440,000 wojska wyruszę w pochód; ty z swojej strony masz 60,000 oczekuję 40,000 Rosyan; jest to więcej aniżeli potrzeba ażeby przyszły traktat pokoju zamiast nazywać się traktatem Campo Formio, nazywał się traktatem Paryzkim.
„Na tem kończąc niniejsze pismo, modlę się ukochany bracie, kuzynie, wuju i sprzymierzeńcze aby cię Bóg miał w swojej świętej i godnej opiece.

„Franciszek“.

Po przeczytaniu listu kardynał zamyślił się.
— No, i cóż myślisz o tem Eminencjo? zapytał król.
— Że cesarz ma słuszność, ale że i W. K. Mość nie jest winnym.
— Co znaczy?
— Że pod tem wszystkiem ukrywa się może straszna tajemnica; więcej niż tajemnica, bo zdrada.
— Zdrada a któż mógł mieć interes w zdradzaniu mnie?
— To jest zapytanie o nazwiska winnych, N, Panie, a ja ich nie znam.
— Ale czy nie możnaby ich poznać?
— Szukajmy ich, z chęcią będę śledził ich tropy dla W. K. Mości; Jowisz wynalazł Ferrarego... ale gdy mowa o Ferrarim, dobrze byłoby wybadać go.
— Było to moją pierwszą myślą, to też rozkazałem iżby był gotów.
— Niech więc W. K. Mość rozkaże mu przybyć.
Król zadzwonił, ten sam służący który przy stole mówił do króla, wszedł.
— Ferrari? zapytał król.
— Oczekuje w przedpokoju, N. Panie.
— Każ mu wejść.
— W. K. Mość mówił mi iż może ufać temu człowiekowi?
— To jest Eminencjo, powiedziałem ci, że sądzę iż mogę mu ufać.
— A więc ja posunę się dalej niż W. K. Mość, ja ufam mu zupełnie.
Ferrari stanął we drzwiach, w długich butach, przy ostrogach, zupełnie gotowy do drogi.
— Zbliż się poczciwcze, powiedział król.
— Jestem na rozkazy W. K. Mości. Gdzie są moje depeszy N. Panie?
— W tej chwili nie chodzi o depesze mój przyjacielu, rzekł król, chodzi o to, abyś odpowiedział na nasze zapytania.
— Jestem gotów N. Panie.
— Pytaj, kardynale.
— Mój przyjacielu, rzekł Ruffo do gońca, król ma w tobie zupełne zaufanie.
— Sądzę że na nie zasłużyłem przez piętnaście lat uczciwej służby.
— I dla tego to król prosi cię abyś zebrał wszystkie wspomnienia, uprzedza cię on przezemnie, że chodzi o rzecz wielkiej wagi.
— Czekam na pytanie jaśnie oświecony panie, powiedział Ferrari.
— Wszakże pamiętasz najmniejsze okoliczności twojej podróży do Wiednia? zapytał kardynał.
— Tak jakbym z tamtąd w tej chwili przybywał.
— Czy cesarz sam oddawał ci list który przywiozłeś królowi?
— Tak, on sam, jak to już miałem zaszczyt powiedzieć J. K. Mości.
— Król życzy sobie to po raz drugi z ust twoich usłyszeć.
— Mam więc zaszczyt po raz drugi o tem zapewnić.
— Gdzie miałeś schowany list cesarza?
— W tej kieszeni, powiedział Ferrari, odchylając swój kaftan.
— Gdzie się zatrzymałeś? — Nigdzie, oprócz dla zmiany konia.
— Gdzie spałeś?
— Nie spałem nigdzie.
— Hum! mruknął kardynał; ale słyszałem, — ty sam nawet mówiłeś — że spotkał cię przypadek.
— Tak, J. 0. Panie, na dziedzińcu zamkowym, za krótko ściągnąłem konia, ten padł, ja głową uderzyłem o słup i zemdlałem.
— Gdzie powróciłeś do przytomności?
— W aptece.
— Jak długo byłeś nieprzytomnym?
— Łatwo to obrachować J. O. Panie. Koń mój padł około wpół do drugiej rano, a kiedy otworzyłem oczy już dniało.
— W początku października dnieje o w pół do szóstej lub o szóstej rano, a zatem około czterech godzin byłeś zemdlony?
— Tak J. O. Panie.
— Kto był przy tobie kiedy otworzyłeś oczy?
— Sekretarz J. Eks. generał-kapitana, pan Richard i chirurg z Santa-Maria.
— Czy nie podejrzywasz aby ci wyjmowano list z kieszeni?
— Skoro tylko odzyskałem przytomność natychmiast poszukałem go w kieszeni i przekonałem się że jeszcze się tam znajduje. Obejrzałem pieczątkę i kopertę, zdawały mi się nienaruszone.
— A więc obawiałeś się czego?
— Nie, działałem instynktowo.
— A potem?
— Potem, gdy chirurg z Santa-Maria w czasie omdlenia opatrzył mnie, dano mi wypić filiżankę bulionu, pojechałem i doręczyłem list J. K. Mości. Zresztą i J. O. Pan był temu obecny.
— Tak, kochany Ferrari i sądzę że mogę zaręczyć królowi iż w tej okoliczności zachowałeś się jak wierny i uczciwy sługa. To już wszystko czego pragnęliśmy się dowiedzieć od ciebie; czy tak N. Panie?
— Tak — odrzekł Ferdynand.
— J. K. Mość pozwala ci się oddalić, przyjacielu, abyś użył spoczynku którego bardzo potrzebujesz zapewne.
— Odważam się zapytać J. K. Mości, czy zasłużyłem czem na naganę?
— Przeciwnie kochany Ferrari, powiedział król, przeciwnie, ufam ci więcej niż kiedykolwiek.
— To tylko pragnąłem usłyszeć, gdyż to jest jedyna nagroda o którą się ubiegam. I oddalił się uszczęśliwiony zapewnieniem króla.
— I cóż? zapytał Ferdynand.
— N. Panie, jeżeli podrobienie lub zmiana listu nastąpiła, to tylko podczas zemdlenia tego nieszczęśliwego.
— Ale powiedział ci przecież kardynale, że koperta i pieczątka były nienaruszone.
— Zrobić odcisk z pieczątki jest rzeczą bardzo łatwą.
— Więc sfałszowanoby podpis cesarza? W każdym razie, ten coby to uczynił byłby bardzo zręcznym fałszerzem.
— Nie potrzebowano fałszować podpisu cesarza, N. Panie.
— Jak więc postąpiono?
— Racz uważać N. Panie, że nie mówię tego co uczyniono.
— Więc cóż mi powiesz?
— Powiem W. K. Mości to, co mogło być uczynionem.
— Słucham.
— Chciej przypuścić N. Panie że nabyto lub kazano zrobić pieczątkę z głowa Marka-Aureliusza.
— Dalej?
— Można było rozpuścić lak pieczątki rozgrzewając go nad świecą, otworzyć list i złożyć w ten sposób, — i Ruffo w istocie składał list tak, jak go składał Acton.
— Dla czego tak go złożyć? zapytał król.
— Aby zachować nagłówek i podpis; potem za pomocą jakiegokolwiek kwasu wywabić pismo, i w miejsce tego co było wprzód, napisać to co jest obecnie.
— Sądzisz Eminencjo, że to możliwe?
— Nic łatwiejszego, powiem nawet iż to najłatwiej wytłomaczyłoby obce pismo między nagłówkiem i podpisem ręki cesarza.
— Kardynale, kardynale, powiedział król, oglądając list uważnie, Jesteś bardzo zręcznym człowiekiem.
Kardynał ukłonił się.
— A teraz twojem zdaniem, jak należy postąpić — zapytał król.
— Pozwól mi N. Panie przez noc się namyśleć, a jutro pomówimy znów o tem.
— Nie zapominaj o tem kochany Ruffo, powiedział król, iż dla tego tylko nie mianuję cię pierwszym ministrem, że nie mogę tego uczynić.
— Jestem tak silnie o tem przekonany, N. Panie, że nie będąc pierwszym ministrem, jestem W. K. Mości tyle wdzięcznym, jak gdybym nim był w istocie.
I z zwykłym szacunkiem kłaniając się, kardynał wyszedł zostawiając króla przejętego uwielbieniem dla siebie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.