La San Felice/Tom V/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przypominamy sobie polecenie króla Ferdynanda w jednym z listów pisanych do królowej. Polecenie to zasadzało się na tem, aby nie trzymać długo w więzieniu Nicolina Caracciolo, a nalegać na markiza Vanni prokuratora rządowego, o jak najspieszniejsze rozpoczęcie jego procesu. Spodziewamy się że czytelnicy domyślili się dążności tego polecenia i nie przypisywali mu zamiarów filantropijnych. Nie! król zarówno jak i królowa miał swoje powody do nienawiści. Pamiętał on doskonalę że wytworny Nicolino Caracciolo. udawszy się z Pausilippu do zatoki Neapolitańskiej dla uczczenia Latouche Trevilla i jego marynarzy, jeden z pierwszych wyrzekł się pudru i harcapa, poświęcając je nowym ideom, a natomiast zapuścił faworyty, nakoniec wstąpił na błędne drogi przybierając długie pantalony w miejsce krótkich spodni.
Nakoniec Nicolino, jak wiadomo, był bratem pięknego księcia Rocca Romana, który słusznie lub niesłusznie uchodził za przedmiot licznych i przemijających kaprysów królowej, nie zapisanych w historji gardzącej takiemi szczegółami, ale potwierdzonych przez skandaliczną kronikę dworów, która niemi się zajmuje. A że król nie mógł się pomścić nad księciem Rocca Romana, ponieważ tenże nie zmienił ani jednego guzika u swego ubioru, nic nie obciął, nic nie zapuścił, a tem samem ani na jeden krok nie odstąpił od etykiety — zadowolony był jako mąż zdradzony, iż nie mogąc znaleść dostatecznego pozoru zemszczenia się nad nim, znalazł takowy do pomszczenia się nad młodszym bratem. Zresztą głównym powodem wstrętu króla do Nicolina Caracciolo, był ten, iż tenże mając matkę francuzkę był w połowie francuzem z urodzenia, a z przekonania był nim zupełnie.
Mogliśmy się przekonać że podejrzenia króla, chociaż niejasne i instynktowe nie były bez podstawy, ponieważ Nicolino należał do wielkiego spisku sięgającego aż do Rzymu, mającego na celu powołanie do Neapolu Francuzów, i wprowadzenie razem z nimi oświaty, postępu i wolności.
Pamiętamy jak w skutku nieprzewidzianych okoliczności Nicolino Caracciolo pożyczył swoich sukien i broni Salvacie przemoczonemu wodą morską, jak zapomniał wyjąć z kieszeni swego surduta listu pisanego przez kobietę, jak zbir Pasquale Simone znalazł go i oddał królowej, królowa zaś Actonowi; byliśmy prawie obecnymi przy doświadczeniu chemicznem które wywabiając krew, pozostawiło atrament, a widzieliśmy dokładnie doświadczenie poetyczne, oskarżające kobietę, a powodujące ujęcie jej kochanka. Kochankiem przyaresztowanym i zaprowadzonym do zamku Ś-go Elma, był nasz lekceważący i szukający przygód przyjaciel Nicolino Caracciolo.
Gdyby nasza książka ukazała się w zwyczajnem księgarskiem wydaniu, nie trudzilibyśmy czytelników powtarzaniem faktów bylibyśmy oszczędniejsi co do objaśnień; ale była ona przeznaczoną okazywać się w codziennych urywkach i dla tego to pragniemy dodać tych kilka wierszy, chociażby one miały być nawet bezpożytecznemi, aby opowiadanie nasze uczynić jasnem, które pomimo wszelkich usiłowań może się zaciemnić przez wielką liczbę osób doń wprowadzonych, jedne drugim ustępujących, czasami przez kilka rozdziałów, a czasami nawet przez tom cały.
Niech więc czytelnicy wybaczą nam niektóre zboczenia, przez wzgląd na dobre zamiary i niech nie uważają naszych dobrych chęci za brak przedsionka do piekła.
Zamek Ś-go Elma do którego zaprowadzono i zamknięto Nicolina Caraeciolo, był jak to już nadmieniliśmy, Bastylią Neapolu.
Zamek San-Elmo odgrywający wielką rolę we wszystkich rewolucjach Neapolitańskich, a tem samem i w dalszym ciągu naszego opowiadania, jest zbudowany na szczycie pagórka wystającego nad dawną Partenopą. Nie będziemy badać jak uczony archeolog sir Wiliams Hamilton, czy nazwisko Elmo pierwotna nazwa zamku San-Elmo pochodzi od starożytnego wyrazu fenickiego erme znaczącego wyniosły, górny, czy też nazwano go tak od posągów Priapa, któremi mieszkańcy Nicopolis oznaczali granice swoich pól i domów nazywając je Termami; my nie otrzymaliśmy od niebios przenikliwego wzroku badaczy zródłosłowów, czytających w głębokiej ciemności, i poprzestaniemy na przytoczeniu nazwiska kaplicy San-Erasmo, która nadała swoją nazwę górze gdzie była zbudowaną; górę tę naprzód nazywano San-Erasmo, potem skrócono na San-Ermo, aż nareszcie przekręcając coraz więcej nazywano ją San-Elmo. Na tym szczycie górującym nad miastem i morzem zbudowano naprzód wieżę na miejscu kaplicy i nazwano ją Belforte; wieżę tę przemienił na zamek Karol II d’Anjou, zwany kulawym; fortyfikacje jego zwiększyły się w czasie oblężenia Neapolu przez Lantreffa nie w 1518 r. jak mówi signor Giuseppe Gallanti, autor Neapolu i jego okolic, ale w 1528 r. został on z rozkazu Karola V. fortecą przeznaczoną dla obrony ludu w pośród którego była wzniesioną. San-Elmo powoli doszedł do tego, że nietylko zaprzestał bronić ludu neapolitańskiego, ale zaczął zagrażać i z tego to powodu neapolitańczycy do dziś dnia, patrząc się na ponury zamek będący ich postrachem przy każdej rewolucji, którą sami robią albo pozwalają robić u siebie — żądają jego zburzenia. Nowy zarząd potrzebujący popularności wydaje rozkaz zburzenia San-Elmo, ale strzeże się zburzyć go naprawdę. Lecz ponieważ należy oddać sprawiedliwość zarówno kamieniom jak ludziom, pospieszamy uprzedzić że cierpliwy zamek San-Elmo, wieczna groźba zniszczenia miasta, poprzestawał na groźbie tylko, nigdy nic nie zniweczył, a nawet w pewnych okolicznościach protegował.
Przed chwilą powiedzieliśmy, że należy oddać sprawiedliwość zarówno kamieniom jak i ludziom, odwróćmy tę zasadę i powiedzmy teraz iż zarówno należy oddać sprawiedliwość ludziom jak i kamieniom.
Markiz Vanni, Bogu dzięki nie przez próżniactwo ani niedbalstwo tak zwolna prowadził proces Nicolina, nie; markiz prawdziwy prokurator rządowy, pragnący jak najwięcej winnych, usiłujący znaleść winę tam nawet, gdzie jej nie było, niezasługiwał na taki zarzut; ale był to człowiek sumienny w swoim rodzaju, prowadził on przez siedm lat proces księcia de Tersia, a trzy lata kawalera de Medici i tych których upierał się nazywać jego wspólnikami. Tym razem trzymał winnego, miał dowody jego winy; był przekonanym że winowajca nie umknie mu przez potrójne drzwi zamykające jego loch i przez potrójny mur otaczający San-Elmo; nie chodziło mu więc o zwłokę jednego dnia, tygodnia a nawet miesiąca, byle tylko dojść do pożądanych rezultatów. Wreszcie powiedzieliśmy już że instynktami i zachowaniem się należał on do zwierząt rodzaju kociego, wiadomo że tygrys igra z człowiekiem zanim go poszarpie w kawały, a kot z myszą wprzód nim ją pożre.
Markiz Vanni igrał więc z Nicolinem Caracciolo, zanim mu każę ściąć głowę.
Ale należy powiedzieć, że w tej grze śmiertelnej, gdzie walczył jeden przeciwko drugiemu, człowiek uzbrojony w prawo, torturę i rusztowanie, i człowiek zbrojny tylko w swój rozum, nie zawsze ten wygrywał, po którego stronie były wszelkie warunki powodzenia. Przeciwnie, po czterech badaniach, z których każde trwało przeszło dwie godziny i w ciągu których Vanni próbował podejść oskarżonego, wszelkiemi sposobami, sędzia nie dowiedział się więcej, ani oskarżony nie był mocniej skompromitowany jak dnia pierwszego, to jest że badający dowiedział się o imieniu, nazwisku, godności, wieku, stanowisku w świecie Nicolina Caracciolo, o czem wszyscy wiedzieli w Neapolu, nie potrzebując uciekać się do całomiesięcznego uwięzienia i trzechtygodniowego śledztwa; ale markiz Vanni pomimo swej ciekawości, a był najciekawszym sędzią z całego królestwa Obojga-Sycylii, nie mógł się dowiedzieć nic więcej.
Nicolino rozumował sobie w ten sposób: jestem winny lub niewinny. Jeżeli jestem winnym, nie jestem tyle głupim abym zeznaniami kompromitował się jeszcze więcej; jeżeli jestem niewinnym, tein samem nie mam nic do zeznania i do niczego się nie przyznani. W skutku tego systemu obrony, na wszelkie zapytania Vannie’go zadawane w celu dowiedzenia się czegoś więcej niż wszyscy wiedzieli, to jest o jego imieniu, nazwisku, godności, wieku, miejscu zamieszkania i stanowisku, Nicolino Caracciolo odpowiadał podnosząc nowe kwestje, zapytując markiza Vanni z zajęciem czy był żonatym, czy jego żona była piękna, czy ją kochał, czy miał dzieci, w jakim wieku, czy miał braci, siostry, czy jego ojciec żył jeszcze, czy matka już umarła, ile mu królowa płaciła za jego rzemiosło, czy jego tytuł markiza przechodził na starszego syna, czy wierzył w Boga, w piekło, raj, a odstępując w ten sposób od rzeczy utrzymywał, iż wszystko co dotyczyło markiza budziło w nim współczucie, przynajmniej tak żywe, jak markiz miał dla niego i że tem samem jeżeli nie dozwolonem mu było zadawać tych samych pytań — nie był tyle niedelikatnym, — to przynajmniej wolno mu było robić zapytania odpowiednie tym, jakie jemu zadawano. Z tego wynikło, że przy końcu każdego badania, markiz Vanni wiedział mniej jak na początku i nie śmiał nawet zamieszczać w protokóle wszystkich szaleństw jakie mu prawił Nicolino, i że nakoniec, w czasie ostatnich odwiedzin zagroził więźniowi torturą, jeżeli nie przestanie drwić z szanownej bogini zwanej sprawiedliwością. Po tej groźbie przybył do zamku San-Elmo dnia 9 Grudnia rano, to jest w kilka godzin po przybyciu króla do Caserte, o którem przybyciu nikt nie wiedział w Neapolu, z wyjątkiem osób które miały zaszczyt widzieć J. K. Mość; stawił się więc mówimy w zamku San-Elmo, tym razem stanowczo zdecydowany, że jeżeli Nicolino nie przestanie swych żartów, on wprowadzi w wykonanie swoje pogróżki i spróbuje owej sławnej tortury, sicut in cadaver, której odmówiono mu, z wielkiem jego żalem, większością. głosów Junty państwa, a obecnie nie potrzebował się do niej odwoływać.
Twarz markiza Vanni zazwyczaj nie wesoła, tego dnia była jeszcze więcej ponurą.
Oprócz tego towarzyszył mu mistrz Donato, kat Neapolu, za którym postępowało dwóch jego pomocników, sprowadzonych umyślnie w celu pomagania przy wykonaniu tortury, jeżeliby więzień obstawał, nie powiemy przy zaprzeczaniu, ale przy swych krotochwilnych i fantastycznych żartach niepamiętnych w rocznikach sprawiedliwości.
Nie wspominamy o pisarzu wiecznie towarzyszącym markizowi, który przez szacunek dla prokuratora w jego obecności tak milczał bezwarunkowo, że Nicolino utrzymywał iż to nie był człowiek z ciała i kości, ale cień którego Vanni kazał przebrać za pisarza, nie dla tego aby oszczędzić państwu wynagrodzenie tego podrzędnego urzędnika, lecz aby mieć zawsze pod ręką sekretarza gotowego do zapisywania jego badań.
Na tę wielką uroczystość tortury, nie zastósowanej w Neapolu, ani nawet w królestwie Obojga-Sycylii, gdzie była zniesioną od czasu wstąpienia na tron neapolitański Don Karlosa, to jest od 65 lat — a którą markiz Vanni miał mieć zaszczyt wskrzeszenia, nie wykonywając jej in anima vili, ale na członku jednej z pierwszych rodzin neapolitańskich, rozkazano Don Robertowi Brandi, gubernatorowi zamku odnowić wszystko w starej sali tortur w San-Elmo. Don Roberto Brandi, gorliwy sługa króla, który dwa lata wprzódy doznał tej przykrości, iż z pod jego nadzoru uszedł z fortecy Hector Caraffa, spieszył dowieść królowi swej wierności, spełniając punktualnie rozkazy prokuratora tak, że kiedy tenże kazał się oznajmić, gubernator wyszedł na przeciw niemu z uśmiechem zadowolonej dumy.
— Pójdź pan, powiedział, mam nadzieję że będziesz ze mnie zadowolony.
I zaprowadził markiza do sali zupełnie odnowionej na cześć Nicolina Caracciolo, nie domyślającego się nawet, że państwo na narzędzia tortury wydało na niego ogromną summę 700 dukatów, której połowę, podług zwyczaju neapolitańskiego, gubernator schował do swojej kieszeni.
Vanni poprzedzony przez don Roberta, w towarzystwie pisarza, kata i jego dwóch pomocników, wszedł do tego muzeum boleści i jak generał przed bitwą ogląda pole na którem ma ją stoczyć, i położenie gruntu mogące się przyczynić do zwycięztwa, on badał jedną po drugiej ten zbiór narzędzi pochodzących z arsenałów klasztornych; archiwa inkwizycji dowiodły że umysły ascetyczne są najwięcej pomysłowe w tego rodzaju maszynach, zdolnych obudzić drżenie niepokoju w najgłębszych tajnikach ludzkiego serca.
Każde narzędzie stało na swojem miejscu a nadewszystko było w dobrym stanie.
Wtedy pozostawiwszy w tej grobowej sali, oświetlonej tylko pochodniami przytwierdzonemi do muru za pomocą rąk żelaznych, mistrza Donato i jego dwóch pomocników, przeszedł do pokoju sąsiedniego, oddzielonego od sali tortur żelazną kratą przed którą wisiała czarna wełniana firanka; światło pochodni widziane przez niedość gęstą firankę aby je zakryć zupełnie, zdawało się jeszcze więcej ponure.
Za staraniem tegoż samego don Roberta pokój ten, dawna sala trybunału tajnego, opuszczona w tym samym czasie co sala tortur, został przyprowadzony do porządku; oprócz zupełnego braku światła nie miał on w sobie nic szczególnego; całe umeblowanie stanowił stół okryty zielonym dywanem, oświetlony dwoma pięcioramiennemi świecznikami i znajdujące się na nim papier, atrament i pióra.
W środku stołu stał fotel, a po drugiej stronie ławka oskarżonego; obok tego wielkiego stołu, któren możnaby nazwać stołem honorowym i który widocznie był przeznaczonym dla sędziego, stał stoliczek dla pisarza.
Nad sędzią wisiał wielki krucyfiks wyciosany z pnia dębu, zdający się być dziełem cierpkiego dłuta Michała Anioła, takie jego surowa twarz wywoływała zwątpienie w patrzącym; czy umieszczono go wtem miejscu dla dodania otuchy niewinnemu, lub też dla przerażenia winnego?
Lampa zawieszona u sufitu oświecała to straszne konanie, wydające się nie konaniem Jezusa Chrystusa z słowami przebaczenia na ustach.
Prokurator rządowy aż do tej chwili oglądał wszystko w milczeniu i don Roberto nie słysząc z jego ust wychodzącej pochwały do jakiej sądził że miał prawo, z niepokojem oczekiwał jakiejkolwiek oznaki zadowolenia; oznaka ta tak długo oczekiwana była tem pochlebniejszą. Vanni głośno pochwalił całe te grobowe przybory i przyrzekł godnemu komendantowi że królowa będzie uwiadomioną o gorliwości z jaką jej służy.
Zachęcony pochwałą człowieka doświadczonego w podobnym przedmiocie, don Roberto objawił nieśmiało życzenie, aby królowa raczyła przybyć kiedykolwiek zwiedzić zamek San-Elmo i zobaczyć na własne oczy tę wspaniałą salę tortur, o wiele ciekawszą według jego zdania, od muzeum Copodimonte. Ale chociaż Vanni miał wielkie uważanie u J. K. Mości, nie śmiał przyrzekać tej łaski królewskiej godnemu gubernatorowi, który westchnąwszy żałośnie musiał poprzestać na upewnieniu, że królowa będzie miała to wszystko opowiedziane wiernie, że dowie się o jego trudach i osiągniętem powodzeniu.
— A teraz kochany komendancie, powiedział Vanni, powróć do siebie i przyślij mi więźnia bez kajdan, ale pod dobrą strażą; mam nadzieję, że sam widok tej sali naprowadzi go na rozumniejszą drogę niż ta, na której dotąd błądził. Rozumie się, dodał Vanni niedbale, że jeżeli chcesz widzieć zadawane tortury, możesz przybyć razem z więźniem. Może będzie zajmującem dla człowieka twojego wykształcenia, badać sposób w jaki będę kierował tą operacją.
Don Roberto w gorących wyrazach oświadczył prokuratorowi rządowemu swoją wdzięczność za dane pozwolenie uszczęśliwiające go. I kłaniając się aż do ziemi prokuratorowi rządowemu, wyszedł aby spełnić otrzymane rozkazy.