La San Felice/Tom V/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Mack miał słuszność lękając się szybkich obrotów armii francuzkiej. Zaraz pierwszej nocy po bitwie, dwie przednie straże, jedna prowadzona przez Salvata Palmieri, druga przez Hectora Carafę, wymaszerowały drogą Civita-Ducale w nadziei przybycia, pierwsza do Sora przez Tagliacozzo i Caspitrello, druga przez Ceprano, Tivoli, Palestrynę, Valmoutone i Ferentinę dla zamknięcia neapolitańczykom wąwozów Abruzzyjskich.
Co do generała Championnet, ten po ukończeniu interesów w Rzymie miał pójść drogą Velletri i Terrasina przez błota Pontyńskie. Równo ze świtem rozkazawszy uwńadomić Lemoina i Casabianca o wczorajszem zwycięztwie i rozkazawszy im wyruszyć w pochód do Civita-Ducale i tam połączyć się z Macdonaldem i Duhesmem i wraz z nimi udać się w drogę do Neapolu, Championnet z 6,000 ludzi pojechał osobiście do Rzymu, przebył dwadzieścia pięć mil w ciągu jednego dnia, obozował w Storta, i nazajutrz o ósmej rano stawił się u bramy di Popolo, wszedł do Rzymu przy odgłosie wystrzałów na znak radości, z warowni św. Anioła, zwrócił się lewym brzegiem Tybru i dostał do pałacu Corsini, gdzie jak mu to przyrzekł baron Riescach wszystko zastał nienaruszone na swojem miejscu.
Tego samego dnia kazał ogłosić taką proklamację:
„Rzymianie! Przyrzekłem wam że przed upływem dwudziestu dni powrócę do Rzymu, dotrzymałem wam słowa powracam siedmnastego.
„Armia despoty neapolitańskiego odważyła się wydać bitwę armii francuzkiej.
„Jednej potyczki wystarczyło do zniesienia jej, możecie widzieć jej szczątki uciekające do Neapolu; gdzie już ich nasze zwycięzkie legie poprzedziły.
„3,000 zabitych i 5,000 ranionych okrywało wczoraj pole bitwy w Civitta-Castellana; zabitych pochowa się uczciwie jako żołnierzy poległych na placu bitwy; ranieni będą uważani jak bracia; czyż nie jesteśmy nimi wszyscy w obliczu Boga który nas stworzył.
„Trofeami naszego zwycięztwa jest pięć tysięcy jeńców, ośm chorągwi, czterdzieści dwie armaty, ośm tysięcy strzelb, wszystka amunicja, wszystkie bagaże, wszystkie przyrządy obozowe i nakoniec kasa armii neapolitańskiej.
„Król neapolitański uciekł do swojej stolicy gdzie powraca ze wstydem wśród złorzeczenia ludu i pogardy świata całego.
„Jeszcze raz Bóg zastępów pobłogosławił naszej sprawie. — Niech żyje Rzeczpospolita!
Tego samego dnia rząd republikański został przywrócony w Rzymie, dwaj konsulowie Mattei i Zaccalone tak cudownie ocaleni, powrócili na swoje urzęda, a w zastępstwie grobu Dufanta zniszczonego na hańbę ludzkości przez pospólstwo rzymskie, wzniesiono sarkofag gdzie w braku jego szczątków rzuconych psom, napisano jego chwalebne imię.
Jak to powiedział Championnet, król neapolitański uciekł; ale ponieważ niektóre ustępy charakterystyczne tej ucieczki zostały nieznane naszym czytelnikom, gdybyśmy poprzestali na ogłoszeniu samego tylko faktu jak to zrobił Championnet w swojej proklamacji, prosimy więc aby nam pozwolono towarzyszyć jego ucieczce.
Przed drzwiami teatru Argentina Ferdynand zastał swój powóz, wskoczył do niego z generałem Mack, wołając na Ascolego żeby siadł z nimi Mack z uszanowaniem zajął przednie siedzenie.
— Siadaj w głębi generale, powiedział król, nie mogąc pozbyć się swej złośliwości, nie zastanawiając się że szydzi sam z siebie, zdaje mi się że i tak będziesz musiał dosyć drogi zrobić cofając się, nie rozpoczynaj więc dopóki tego nie potrzeba.
Mack westchnął i usiadł przy królu.
Książe d’Ascoli zajął przednie siedzenie.
Dojeżdżano do pałacu Farnezów; przybył z Wiednia kurjer przywożący depeszę od cesarza austrjackiego. król pospiesznie ją otworzył i czytał:
„Ukochany bracie, kuzynie, wuju i sprzymierzeńcze. Pozwól mi powinszować ci serdecznie powodzenia twojej armji i tryumfalnego wejścia do Rzymu“.
Król nie czytał więcej.
— A! powiedział, w samą porę przybyło, i schował depeszę do kieszeni. Potem oglądając się:
— Gdzież jest kurjer przywożący ten list? zapytał.
— Oto jestem, N. Panie, powiedział kurjer zbliżając się.
— A! to ty przyjacielu, masz za fatygę, powiedział król i dał mu swoją sakiewkę.
— Czy W. K. Mość raczy dać odpowiedź memu dostojnemu panu?
— Rozumie się, ale nie mając czasu pisać dam ci ją ustną. Wszak prawda Mack że nie mamy czasu?
Mack spuścił głowę.
— Mniejsza o to, mogę upewnić W. K. Mość że mam doskonałą.. pamięć.
— Tak, iż jesteś pewnym, że wszystko co ja powiem powtórzysz swemu dostojnemu władzcy?
— Nie zmieniwszy ani syllaby.
— A więc, powiedz mu odemnie, czy dobrze rozumiesz, odemnie?
— Rozumiem N. Panie.
— Powiedz mu że jego brat, kuzyn i sprzymierzeniec, król Ferdynand jest osłem.
Kurjer przerażony cofnął się.
— Nie zmieniaj ani jednej syllaby, ciągnął dalej król, a powiesz największą prawdę jaka kiedykolwiek z twoich ust wyszła.
Kurjer zdumiony oddalił się.
— A teraz ponieważ już wszystko powiedziałem co miałem do powiedzenia J. C. Mości cesarzowi austrjackiemu, jedmźy.
— Śmiem zwrócić uwagę W. K. Mości, powiedział Mack, że niebezpiecznie jest przybywać płaszczyzny Rzymu powozem.
— A jakże chcesz żebym je przebył, piechotą?
— Nie, ale konno.
— Konno! a dla czego konno?
— Bo powozem W. K. Mość jest zmuszoną wciąż jechać głównemi drogami, kiedy tymczasem konno, w razie potrzeby, W. K. M. może zjechać na bok. Będąc tak wybornym jeźdźcom jak W. K. Mość, jadąc na dobrym koniu, nie będzie się obawiać nieprzyjemnych spotkań.
— A! malora! wykrzyknął król, więc można je mieć?
— Nie jest to prawdopodobne, ale powinienem uprzedzić W. K. Mość, że ci podli Jakobini odważyli się powiedzieć, iż gdyby król wpadł w ich ręce.
— To cóż?
— To powiesiliby go na pierwszej latarni gdyby to było w mieście, na pierwszem drzewie, gdyby to było w polu.
— Uciekajmy d’Ascoli. uciekajmy! A wy próżniaki co tam robicie? Dwa konie! dwa konie! najlepsze! Rozbójnicy zrobiliby tak jak mówią! Ale jednakże nie możemy aż do Neapolu jechać konno?
— Nie, N. Panie, odpowiedział Mack, ale w Albano można nająć powóz pocztowy.
— Masz słuszność. Buty! Nie mogę jechać pocztą w jedwabnych pończochach. Buty! słyszysz głupcze!
Kamerdyner pobiegł na schody i powrócił z parą długich butów.
Ferdynand włożył buty w powozie, troszcząc się o swego przyjaciela d’Ascoli tyle jak by go nie było wcale. Kiedy kładł drugi but przyprowadzono dwa konie.
— Na koń d’Ascoli! Na koń! powiedział Ferdynand. Co u djabła robisz tam w kącie powozu, zdaje mi się, Boże odpuść, że ty śpisz!
— Eskortę z dziesięciu ludzi, krzyknął Mack, i płaszcz dla króla!
— Dobrze, powiedział król, wsiadając na konia, eskortę z dziesięciu ludzi i płaszcz dla mnie!
Podano mu płaszcz koloru ciemnego, ubrał się weń natychmiast. Mack także dosiadł konia.
— Ponieważ nie uspokoję się aż będę widział W. K. Mość za murami miasta, upraszam o pozwolenie towarzyszenia jej do bramy San Giovanni.
— Czy sądzisz generale że grozi mi jakie niebezpieczeństwo w mieście?
— Przypuśćmy to co nie jest przypuszczalne.
— Do djabła! mruknął król, zawsze przypuszczajmy.
— Przypuśćmy że Championnet miał czas uwiadomić dowódzcę warowni św. Anioła i że jakobini strzegą bram miasta.
— To być może, krzyknął król, bardzo być może, jedźmy.
— Jedźmy, powiedział Mack.
— No, gdzież jedziesz generale?
— Prowadzę cię N. Panie jedyną bramą którą nie spodziewają się abyś wyjechał, gdyż jest właśnie wprost przeciwną bramie do Neapolu, prowadzę cię do bramy di Popolo, wreszcie jest ona najbliżej; najgłówniej nam chodzi o to, aby jak najprędzej wydostać się z Rzymu, objeżdżamy okopy i za kwadrans jesteśmy u bramy San-Giovanni.
— Jednakże ci hultaje francuzi muszą być chytrzejsi od djabła, kiedy tak zręcznego śmiałka jak ty pobili.
Prowadzono tę rozmowę jadąc i dostano się do końca Rippeto. Król schwycił za uździennicę konia generała Mack.
— Hola generale! rzekł, co znaczą ci wszyscy ludzie wchodzący bramą di Popolo?
— Gdyby trzydzieści mil można przebiedz w pięć godzin, powiedziałbym że to uciekający żołnierze W. K Mości.
— To oni generale! to oni! ty nie znasz tych zuchwalców! Gdy chodzi o ucieczkę biegną tak jakby im skrzydła u nóg wyrastały.
Król nie mylił się, było to czoło uciekających którzy więcej jak dwie mile ubiegli na godzinę i powracali do Rzymu; król zasłonił twarz płaszczem i przejechał niepoznany.
Za miastem mała trupa skierowała się na prawo, jechała obwodem Aureliana, minęła bramę San-Lorenzo, potem bramę Maggiore i nakoniec przybyła do bramy San-Giovanni gdzie król, szesnaście dni przedtem z taką okazałością przyjmował klucze miasta.
— A teraz, powiedział Mack, oto droga, za godzinę N. Panie będziesz w Albano, a w Albano nie ma już dla ciebie niebezpieczeństwa.
— Opuszczasz mnie generale?
— N. Panie, moim obowiązkiem przedewszystkiem, było myśleć o królu, teraz zaś moim obowiązkiem jest myśleć o armii.
— Idź i zrób jak najlepiej, tylko co bądź się stanie, żądam abyś pamiętał, że to nie ja chciąłem wojny, i że to nie ja pokrzyżowałem twoje interesa, jeżeli je miałeś w Wiedniu, sprowadzając cię do Neapolu.
— Niestety! to prawda N. Panie. Jestem gotów zaświadczyć że to królowa wszystko zrobiła. A teraz, niech cię Bóg strzeże, N. Panie!
Mack ukłonił się królowi, puścił konie galopem i powracał drogą jaką przebyli.
— I ty, mruknął król, kłując swego konia ostrogą i całym pędem puszczając się na drogę Albano — i ty, niech cię djabli porwą niedołęgo!
Widzimy więc, że od dnia zebrania rady państwa, król nie zmienił zdania o swoim głównym dowódzcy.
Pomimo największych usiłowań orszak nie mógł podążyć za królem i księciem d’Ascoli; dwaj dostojni jeźdźcy za prędko jechali, a Ferdynand do którego stosował się d’Ascoli, za nadto się obawiał aby go nie miał wkrótce wyprzedzić; zresztą należy powiedzieć, że król tak mało ufał swoim poddanym, iż przypuszczając jakieś nieszczęście w drodze, na ich pomoc zupełnie nie liczył, a kiedy król i jego towarzysz przybyli do Albano, orszak ich już dawno powrócił do miasta.
Przez całą drogę króla przejmował strach paniczny.
Jeżeli jest miejsce na świecie przedstawiające szczególniej w nocy widoki fantastyczne, to wioska rzymska z swemi zniszczonemi wodociągami, zdającemi się być szeregiem olbrzymów postępujących w ciemnościach, ich grobami ukazującemi się nagle to na prawo, to znów na lewo, i swoim szmerem tajemniczym, jakoby jęki cieniów zamieszkujących je. Co chwila Ferdynand zbliżał swego konia do swego towarzysza, ściągał cugle aby być gotowym do przesadzenia rowu i zapytywał: — Czy widzisz Ascoli? — Czy słyszysz Ascoli? — I Ascoli spokojniejszy, bo odważniejszy od króla, patrzy! i odpowiadał: — Nic nie widzę N. Panie — słuchał i odpowiadał: — Nic nie słyszę N. Panie. A Ferdynand z swoim zwykłym cynizmem dodawał:
— Mówiłem generałowi Mack, że nie jestem pewnym czy jestem odważny; a więc teraz mam już zdanie ugruntowane w tej mierze, z pewnością nim nie jestem!
W ten sposób jechano do Albano; dwaj uciekający przebyli drogę z Rzymu w niespełna godzinę; wszystkie bramy były pozamykane, pocztowa tak jak inne. Książe d’Ascoli poznał ją po napisie nad bramą, zsiadł z konia i zaczął się głośno dobijać. Poczthalter śpiący już od trzech godzin, przyszedł otworzyć mrucząc w bardzo złym humorze; ale d’Ascoli wyrzekł magiczny wyraz wszystkie drzwi otwierający:
— Uspokój się będziesz dobrze zapłacony.
Twarz poczthaltera natychmiast rozpogodziła się.
— Czem mogę służyć Waszym Ekscelencjom? zapytał.
— Powozem, trzema pocztowemi końmi i pocztyljonem umiejącym zręcznie powozić, powiedział król.
— Za kwadrans wszystko to będzie gotowe. — Może tymczasem panowie raczą wejść do mego pokoju.
— Tak, tak, rzekł król, mając pewien projekt na myśli, masz słuszność. Pokoju, pokoju natychmiast.
— A cóż zrobić z końmi Waszych Ekscelencji?
— Odprowadź je do stajni, przyjdą je odebrać w mojem imieniu, w imieniu księcia d’Ascoli, czy rozumiesz?
— Tak Ekscelencjo.
Książe d’Ascoli spojrzał na króla.
— Wiem co mówię, mruknął Ferdynand, chodźmy, nie traćmy czasu.
Gospodarz zaprowadził ich do pokoju i zapalił dwie świece.
— To najgorsze, że posiadam tylko kabrjolet.
— Niech będzie kabrjolet jeżeli jest mocny.
— Mocny, Ekscelencjo, możnaby nim dojechać do piekła.
— Jadę tylko na pół drogi, a zatem wszystko jest dobrze.
— Więc Ekscelencje kupują mój kabrjolet?
— Nie, ale zostawiają ci dwa konie, wartujące 1,500 dukatów, głupcze.
— Więc konie są moje?
— Jeżeli ich od ciebie nie zażądają. Gdyby jednak zażądano, zapłacą ci twój kabrjolet, ale spiesz się.
— Natychmiast Ekscelencjo.
I gospodarz widząc króla bez płaszcza, obsypanego orderami, oddalił się cofając i kłaniając się aż do ziemi.
— Bardzo dobrze, powiedział książę d’Ascoli, ordery W. K. Mości wywarły swój skutek, usłużą nam natychmiast.
— Tak sądzisz d’Ascoli?
— W. K. Mość sama to widziała, nie wiele brakowało aby nasz gospodarz wyszedł na czworakach.
— No, mój kochany d’Ascoli, powiedział król najpieszczotliwszym głosem, nie domyślasz się co masz zrobić.
— Ja N. Panie?
— Ale nie, ty może nie zechcesz...
— N. Panie, rzekł poważnie d’Ascoli, ja zechcę wszystko, czego W. K. Mość zażąda.
— O! ja wiem że ty gotów jesteś poświęcić się dla mnie, że jesteś moim jedynym przyjacielem, wiem dobrze że ty jesteś jedynym człowiekiem którego mogę prosić o podobną przysługę.
— Więc to coś bardzo trudnego?
— Tak trudnego — że gdybyś ty był na mojem miejscu a ja na twojem, nie wiem czy zrobiłbym dla ciebie to o co chcę prosić iżbyś dla mnie uczynił.
— O! N. Panie, to nie jest żaden dwód, odpowiedział d’Ascoli z lekkim uśmiechem.
— Zdaje mi się że wątpisz o mojej przyjaźni, to źle.
— Obecnie najważniejszem jest N. Panie, odparł książę z najwyższą godnością, abyś W. K. Mość nie wątpił o mojej.
— O! jak mi dasz ten dowód jeszcze, o niczem już nie będę wątpił, przyrzekam ci to.
— Jakiż to jest dowód, N. Panie? Zwracam uwagę W. K. Mości, że traci dużo czasu nad rzeczą prawdopodobnie bardzo prostą.
— Bardzo prostą, bardzo, wyszeptał król; czy wiesz czem ci rozbójnicy jakobini odważyli się zagrozić mi?
— Tak, że powieszą W. K. Mość, jeżeli wpadnie w ich ręce.
— A więc! mój kochany przyjacielu! mój kochcny d’Ascoli! A więc! musimy zamienić nasze ubrania.
— Tak, powiedział książę, ażeby jeżeli jakobini nas pochwycą...
— Rozumiesz; jeżeli nas pochwycą, sądząc żęty jesteś królem, zajmą się tylko tobą; ja tymczasem umknę, i wtedy odkryjesz im się. Nie narażając się na zbyt wielkie niebezpieczeństwo, spłynie na ciebie chwała ocalenia, twego króla. Czy rozumiesz?
— Nie chodzi tu wcale o mniejsze lub większe niebezpieczeństwo na jakie się narażam, chodzi tylko o wyświadczenie przysługi W. K. Mości. I książę d’Ascoli zdejmując swoje ubranie, podał je królowi, mówiąc: — Daj mi twoje N. Panie.
Król, jakkolwiek wielki egoista, uczuł się jednak wzruszony tem poświęceniem, objął księcia i przycisnął do serca, potem zdejmując swoje ubranie, pomagał księciu do włożenia go z zręcznością i pośpiechem doświadczonego kamerdynera, zapinając je od góry do dołu, pomimo stawianego przez d’Ascolego oporu.
— No, teraz ordery, powiedział król. Zaczął od orderu św. Jerzego Konstantyńskiego noszonego na szyi. Czy ty nie jesteś komandorem św. Jerzego? zapytał król.
— Tak N. Panie, ale bez komandorstwa. W. K. M. zawsze przyrzekał, utworzyć takowe dla mnie i starszych synów mojej rodziny.
— Ustanawiam je d’Ascoli, ustanawiam z 4,000 dukatów rocznego dochodu, czy słyszysz?
— Dziękuję N. Panie.
— Pamiętaj przypomnieć mi o tem, bo ja gotów jestem zapomnieć.
— Tak, powiedział książę z odrobiną goryczy, W. K. Mość jest roztargnioną, wiem o tem.
— Cicho! nie mówmy o moich błędach w takiej chwili, nie byłoby to wspaniałomyślnie; ale masz przynajmniej order Marji Teresy?
— Nie N. Panie, nie posiadam tego zaszczytu.
— Każę ci go ofiarować przez mego zięcia, bądź spokojnym. Więc ty, mój biedny d’Ascoli, posiadasz tylko św. Januarjusza?
— Św. Januarjusza nie posiadam tak samo jak i Marji Teresy.
— Ty nie masz św. Januarjusza?
— Nie N. Panie.
— Ty nie masz św. Januarjusza? Cospetto! ależ to wstyd. Daję ci go d’Ascoli, daję ci ten, którego gwiazda jest przy ubraniu, zasłużyłeś na niego. Jak to ubranie ładnie na tobie wygląda, jakby było dla ciebie robione.
— W. K. Mość może nie uważał że gwiazda jest z brylantami?
— Owszem.
— Że jest warta około 6,000 dukatów.
— Pragnąłbym iżby była warta 10,000.
Teraz król wziął na siebie ubranie księcia, na którym w istocie była zawieszona tylko srebrna gwiazda św. Jerzego i zapiął je żwawo.
— To szczególne, powiedział, jak ja się czuję swobodnym w twojem ubraniu d’Ascoli; nie wiem czemu ale tamto dusiło mnie, ah!... I król odetchnął całą piersią.
W tej chwili usłyszano zbliżające się kroki poczthaltera. Król pochwycił płaszcz i gotował się okryć nim księcia.
— Co W. K. Mość robi, zawołał d’Ascoli.
— Podaję ci płaszcz, N. Panie.
— Ależ nie pozwolę nigdy żeby W. K. Mość...
— Owszem pozwolisz!
— Jednak N. Panie...
— Cicho!
Wszedł poczthalter.
— Konie i powóz ich Ekscelencji już są gotowe.
Potem stanął zdziwiony; zdawało mu się że między dwoma podróżnymi nastąpiła jakaś zmiana, że ubiór haftowany i ordery zmieniły właściciela. Podczas tego król wkładał płaszcz na ramiona d’Ascolego.
— Jego Ekscelencja, powiedział król, aby uniknąć utrudzenia w drodze, obciąłby zapłacić pocztę aż do Terracino.
— Nic łatwiejszego, odrzekł poczthalter, mamy ośm stacji pocztowych, ćwierć mili po dwa franki za konia, to trzynaście dukatów; dwa konie posiłkowe po dwa franki, to jeden dukat; razem czternaście dukatów. Ile Wasze Ekscelencje płacą pocztylionom?
— Dukata, jeżeli jadą dobrze; tylko pocztylionów nie płacimy z góry, jechaliby powoli gdyby byli zapłaceni.
— Za dukata na wino, powiedział pocztbalter kłaniając się d’Ascolemu, Wasza Ekscelencja powinna jechać jak król.
— Tak właśnie, krzyknął Ferdynand, jego Ekscelencja chce jechać tak jak król.
— Ale sądzę, mówił poczthalter, wciąż zwracając się do Ascolego, że jeżeli Waszej Ekscelencji tak pilno, możnaby przodem wysłać kurjera dla przygotowania koni.
— Posyłaj, posyłaj! wołał król. Jego Ekscelencja zapomniał o tem. Dukata dla kurjera, pół dukata za konia, to cztery dukaty więcej za konia; czternaście a cztery, to ośmnaście dukatów; oto masz dwadzieścia. Przewyżka będzie za zamięszanie jakie sprawiliśmy w twoim zajeździe.
I król szukając w kieszonce od kamizelki księcia, zapłacił pieniędzmi księcia, śmiejąc się z figla jaki mu wypłatał.
Gospodarz wziął świecę i świecił d’Ascolemu, Ferdynand zaś pełen troskliwości mówił:
— Niech Wasza Ekscelencja uważa, tutaj jest schodek; niech Wasza Ekscelencja uważa, brakuje jednego stopnia u schodów; niech Wasza Ekscelencja uważa, bo drewno leży na drodze.
Przybywszy do powozu, d’Ascoli, zapewne z przyzwyczajenia, odsunął się aby król siadł pierwszy.
— Nigdy, nigdy, wołał król, kłaniając się i zdejmując kapelusz. Ja dopiero po Waszej Ekscelencji.
D’Ascoli wsiadł pierwszy i chciał zająć miejsce z lewej strony.
— Z prawej Ekscelencjo, z prawej, mówił król, dla mnie i tak wiele zaszczytu że jadę w jednym powozie z Waszą Ekscelencją. I wsiadając po księciu, usiadł z lewej strony.
Pocztylion wskoczył zręcznie na konia, i powóz potoczył się galopem w kierunku Velletri.
— Wszystko zapłacone aż do Terracino, z wyjątkiem pocztyliona i kuryera, krzyknął za nim poczthalter.
— Jego Ekscelencja daje podwójny tryngield.
Na to zachęcające przyrzeczenie pocztylion trzasnął z bicza, kabriolet poleciał galopem, wyprzedzając cienie poruszające się z obydwóch stron drogi z nadzwyczajną szybkością. Te cienie zaniepokoiły króla.
— Przyjacielu, zapytał pocztyliona, co to za ludzie udający się tą samą co i my drogą i którzy tak biegną jak oparzeni.
— Ekscelencjo, odrzekł pocztylion, podobno dziś była bitwa pomiędzy francuzami i neapolitańczykmi. Neapolitańczycy zostali pobici i oto uciekają.
— Na honor, powiedział król do Ascolego, sądziłem że jesteśmy pierwszymi; wyprzedzono nas. To upokarzające 1 Co za szybkość w nogach mają te chłopcy 1 Sześć franków tryngieldu pocztylionie, jeżeli ich wyminiesz.
Podczas kiedy na drodze z Albano do Velletri król walczył o szybkość z swymi poddanymi, królowa Karolina wiedząc tylko o powodzeniu swego dostojnego małżonka, nakazała podług jego życzenia, odśpiewać Te Deum we wszystkich kościołach i kantaty we wszystkich teatrach. Każda stolica: Paryż, Wiedeń, Londyn, Berlin, ma swych okolicznościowych poetów; ale przyznajemy głośno na chwałę muz włoskich, żaden kraj pod względem pochwał rymowanych nie może wytrzymać porównania z Neapolem. Zdawało się że z chwilą odjazdu króla, a szczególniej jego powodzenia, odkryło się powołanie dwóch albo trzech tysięcy poetów. Była to ulewa kantat, sonetów, czterowierszy, dwuwierszy, która groziła prawdziwym potopem. Doszło do tego, iż uważając za zbyteczne zajmować tem urzędowego poetę dworu signora Vacca, ponieważ tej pracy już tylu innych się poświęciło, królowa wezwała go do Cazerte i poleciła z trzechset sztuk wierszy przybywających ze wszystkich dzielnic Neapolu wybrać dziesięć albo dwanaście wypracowań poetycznych zasługujących na przeczytanie w teatrze, na nadzwyczajnych wieczorach w zamku i na zwykłych posiedzeniach w salonie. Tylko słusznem rozporządzeniem królowej uznano, że daleko więcej było męczącem czytać dziesięć lub dwanaście tysięcy wierszy dziennie, aniżeli napisać pięćdziesiąt a nawet sto, zważywszy łatwość języka włoskiego do tego rodzaju pracy, postanowiono zatem na cały czas trwania tego napływu poetycznego i pracy od której mógłby się uchylić, podwoić płacę signora Vacca.
Dzień 9 Grudnia 1798 r. stanowił epokę pomiędzy pracowitemi dniami, które go poprzedziły. Il signor Vacco zebrał na raz 900 rozmaitych sztuk, 150 od, 100 kantat, 320 sonetów, 215 akrostychów, 48 czterowierszy i 75 dwuwierszy. Jedna kantata do której Cimarosa natychmiast dorobił muzykę, cztery sonety, trzy akrostychy, jeden czterowiersz i dwa dwuwiersze osądzono za godne przeczytania w sali teatralnej w zamku Cazerte. gdzie tego samego wieczora było przedstawienie nadzwyczajne. Przedstawienie to składało się z Horacyuszów i Kuracyuszów Dominika Cimarosy i jednego z trzystu baletów utworzonych we Włoszech pod tytułem: Ogrody Armidy.
Odśpiewano kantatę, deklamowano dwie ody, przeczytano cztery sonety, trzy akrostychy, czterowiersze i dwa dwuwiersze składające zapas poetyczny tego wieczora, a to w obec 600 widzów których mogła sala pomieścić, kiedy oznajmiono królowej że kurjer przywdizł list od jej dostojnego małżonka. List ten zawierający wiadomości z teatru wojny, miał zostać zakomunikowanym zgromadzonym.
Klaskano w ręce, domagano się natychmiastowego odczytania listu. Rozumny kawaler Ubaldo przygotowany za świśnięciem swej stalowej pałeczki rozpędzić potwory strzegące wejścia do pałacu Armidy, zamiast tego wszystkiego musiał przeczytać publiczności list królewski.
Zbliżył się okryty zbroją, z hełmem ozdobionym kitą czerwoną i białą, kolorami narodowemi królestwa Obojga-Sycylii, skłonił się trzykrotnie i pocałował z uszanowaniem podpis. Potem głośnym i dobitnym głosem przeczytał spektatorom list następujący:
„Kochana żono! Dziś rano byłem na polowaniu w Cornetto, gdzie przygotowano dla mnie wykopaliska z grobów etruskich, jak utrzymują, pochodzące z najodleglejszej starożytności. Byłoby to wielką uroczystością dla sir Williamsa, gdyby nie był leniwie pozostał w Neapolu; a ponieważ mam w Cumes, w Sant-Agata dei Goti i w Nola, groby o wiele starsze niż ich groby etruskie, pozostawiłem moich uczonych aby grzebali dopóki im się podoba, a sam pojechałem prosto na schadzkę myśliwską.
„Podczas kiedy trwało to polowanie więcej męczące a mniej obfitujące w zwierzynę niż moje polowania w Persano albo Astroni, ponieważ zabiłem tylko trzech dzików z których jeden w nagrodę rozdarł trzech moich najlepszych psów, a ważył dwieście rottoli, słyszeliśmy armaty w stronie Civitta-Castellana; to Mack bił francuzów, właśnie w tym samym punkcie gdzie mówił nam że ich pokona, co jak widzisz przynosi wielki zaszczyt jego nauce strategicznej. O godzinie w pół do czwartej, kiedy powracałem z polowania do Rzymu, huk armat nie ustał jeszcze; zdaje się że francuzi się bronią, ale niema w tem nic niepokojącego, ponieważ jest ich tylko ośm tysięcy, a Mack ma 40,000 żołnierza.
„Piszę do ciebie kochana małżonko i nauczycielko przed obiadem. Oczekiwano mnie dopiero o siódmej, przybyłem pół godziny wcześniej, i chociaż jestem bardzo głodny, nie zastawszy obiadu gotowego, jestem zmuszony czekać; ale jak widzisz staram się przyjemnie zużytkować te pół godziny pisząc do ciebie.
„Po obiedzie jadę do teatru Argentina, gdzie usłyszę Il Matrimonio Segreto i zobaczę balet na moją cześć ułożony. Jest on pod tytułem Wejście Aleksandra do Babilonu. Czyż potrzebuję ci mówić, tobie co jesteś uosobioną uczonością, że to jest delikatna alluzja do mojego wejścia do Rzymu? Jeżeli balet jest takim jak mnie upewniają, przyślę jego twórcę do Neapolu aby go wystawił w teatrze San-Carlo.
„Wieczorem oczekuję wiadomości o świetnem zwycięztwie; po odebraniu jej natychmiast wyślę do ciebie kurjera. Teraz nic mi nie pozostaje, jak życzyć tobie i naszym ukochanym dzieciom zdrowia podobnego mojemu i proszę Boga aby was miał w swojej świętej opiece.
Widocznem jest że część najważniejsza listu niknie zupełnie obok części podrzędnej; daleko więcej mówił on o polowaniu królewskiem na dziki aniżeli o bitwie wydanej przez Macka. Ludwik XIV w swojej dumie samowładczej wyrzekł pierwszy: Państwo to ja; ale zasada ta zanim jeszcze wypowiedziana przez Ludwika XIV była już tak jak i później zasadą wszystkich despotycznych monarchii.
Pomimo swej barwy egoistyczne], list Ferdynanda sprawił wrażenie jakiego oczekiwała królowa, bo nikt nie odważał się nie podzielać nadziei J. K.
Mości co do rezultatów bitwy.
Po skończeniu baletu, opróżnieniu teatru, pogaszeniu światła, po zajęciu przez zaproszonych powozów mających odwieść ich do domków wiejskich w okolicach Cazerte i Santa-Maria, królowa powróciła do swoich pokojów, z poufnemi jej osobami, które mieszkając w zamku zostały na wieczerzy i czuwały z nią. Osobami temi były przed wszystkiemi Emma, damy honorowe będące na służbie, sir Williams, lord Nelson który dopiero przed czterema dniami powrócił z Liwornu, gdzie wysłał 8.000 ludzi generała Nazelli; książę Castel Cicala którego wysoka godność podnosiła prawie do wysokości dostojnego towarzystwa zapraszającego go do swego stołu i szlachetnych współbiesiadników z którymi zasiadał, chociaż rzemiosło jego stawiło go wiele niżej od lokajów posługujących mu; był też Acton, który nie łudząc się co do ciążącej nad nim odpowiedzialności, od jakiegoś czasu podwoił swoje starania i szacunek dla królowej, czując dobrze, że w dniu niepomyślnych wypadków, jeżeli ten dzień nadejdzie, królowa będzie jego jedyną obroną; nakoniec tego wieczoru jako goście nadzwyczajni, były dwie stare księżniczki. Królowa pamiętając o zaleceniu swego małżonka, aby nie zapomniała że panie Victoria i Adelajda były córkami króla Ludwika XV, zaprosiła je na tydzień do Cazerte z siedmiu oficerami składającemi straż przyboczną. Ci chociaż nie wcieleni do armii neapolitańskiej, mieli według zalecenia króla pobierać żołd w randze poruczników, stołować się i mieszkać z oficerami służbowymi, być częstowanymi przez nich, podczas gdy stare księżniczki były podejmowane przez królowę; tylko aby uczcić stare damy nawet w osobach ich straż składających, miały one zezwolenie co wieczór zaprosić na wieczerzę z sobą jednego z swej straży, który tego wieczora był ich kawalerem honorowym.
Przybyły one wczoraj i od wczoraj rozpoczęła się serja zaproszeń od pana de Boccheciampe. Tego wieczora przypadała kolej na Jana Chrzciciela de Cesar, a że księżniczki po wyjściu z teatru oddaliły się na chwilę do swoich pokojów, de Cesare, który na parterze był także obecny widowisku, poszedł po nie do ich apartamentu, aby razem wejść do królowej i być przedstawionym jej i jej dostojnym gościom.
Powiedzieliśmy że Boccheciampe należał do szlachty korsykańskiej, a de Cesare do starożytnej rodziny caporali to jest dawnych dowódzców wojskowych departamentalnych, i że obydwaj prezentowali się bardzo dobrze. W reszcie przy dobrym pozorze o którym wiedział doskonale, tego wieczora de Cesare dodał do swojej toalety wszystko co można dodać do toalety porucznika z ładną twarzą, 23 latami i odznaczającą się powierzchownością.
Jednakże to piękne dwudziestotrzech letnie oblicze, powierzchowność jakkolwiek odznaczająca się, nie usprawiedliwiała zupełnie okrzyku wydanego na jego widok przez królowę, powtórzonego przez Emmę, sir Williamsa, Actona i prawie wszystkich zgromadzonych.
Okrzyk ten był po prostu okrzykiem zdziwienia wywołanego nadzwyczajnem podobieństwem Jana Chrzciciela de Cesare z Franciszkiem księciem Kalabrji. Była to ta sama płeć różowa, te same oczy jasno-niebieskie, blond włosy, tylko cokolwiek ciemniejsze, ta sama postać może tylko wyższa cokolwiek.
De Cesar który nigdy nie widział następcy tronu, a tem samem nie domyślał się swego podobieństwa do syna królewskiego, Cesar tem hałaśliwem przyjęciem jakiego się nie spodziewał, z początku zmięszał się, ale wybrnął z tego jak człowiek dowcipny, mówiąc że książę przebaczy mu mimowolną śmiałość tego podobieństwa, a królowa zaś, ponieważ wszyscy poddani są jej dziećmi, nie powinna mieć do tych urazy, którzy mają dla niej nietylko uczucie ale i podobieństwo syna.
Wieczerza była wesoła, a to dla tego że wszyscy byli przekonani jak król, że o tej godzinie armaty przez niego słyszane oznajmiały porażkę francuzów. Ci którzy nie byli tak stanowczo przekonani a przynajmniej byli niespokojniejszymi od innych, usiłowali nadać uśmiechnięty wyraz swojej twarzy.
Tylko Nelson, pomimo ognistego wzroku jakim go pochłaniała Emma Lyona, zdawał się roztargnionym i nie mięszał się zupełnie do chóru ogólnej radości, jakim pochlebiano nienawiści i dumie królowej. W końcu Karolina zauważyła niepokój zwycięzcy Abukiru, a że nie mogła go przypisać srogości Emmy, postanowiła dowiedzieć się od niego przyczyny jego milczenia i braku wesołości.
— Wasza Królewska Mość życzy sobie wiedzieć, jakie myśli mnie zajmują; a więc, gdyby moja śmiałość miała niepodobać się nawet królowej, odpowiem jak prosty marynarz: jestem niespokojny.
— Niespokojny, i o cóż milordzie?
— Bo jestem nim zawsze jak tylko strzelają z armat.
— Milordzie, zdaje mi się że zapominasz jaki udział przyjąłeś w tych strzałach.
— Nie pani, i właśnie dla tego że pamiętam list do jakiego robisz przystosowanie, mój niepokój jest zdwojony, bo gdyby nieszczęście spotkało J K.
Mość, niepokój zmieniłby się w wyrzuty sumienia.
— Dla czegóż go więc napisałeś?
— Bo upewniłaś mnie pani, że twój zięć, cesarz austrjacki, jednocześnie z wami rozpocznie wyprawę.
— A któż ci mówi milordzie że jej nie rozpoczął, albo że jej nie rozpocznie?
— Gdyby już rozpoczął pani, wiedzielibyśmy coś o tem; Cesarz niemiecki nie wyrusza w pochód z armią 200,000, aby ziemia nie zadrżała cokolwiek; a ponieważ nie wyruszył do tej pory, nie wyruszy już przed kwietniem.
— Ale, zapytała Emma, czyż nie pisał do króla aby rozpoczął wojnę, a kiedy ten będzie w Rzymie, wtedy Cesarz rozpocznie?
— Tak, zdaje mi się, wyszeptała niewyraźnie królowa.
— Czy pani widziałaś sama ten list? — zapytał Nelson utkwiwszy swoje szare oczy w królowę, jak gdyby ta była pospolitą kobietą.
— Nie, ale król powiedział to panu Actonowi, szepnęła królowa. Ależ nakoniec, przypuszczając żeśmy się omylili, albo że nas zawiódł cesarz austrjacki, czyż dla tego trzeba rozpaczać?
— Właściwie nie mówię tego, ale obawiam się bardzo aby armia neapolitańska sama występując, nie była dość słaba do wytrzymania natarcia Francuzów.
— Jakto, pan sądzisz że 10,000 Francuzów pana Championnet, mogliby zwyciężyć 60,000 neapolitańczyków prowadzonych przez generała Mack, uchodzącego za pierwszego strategika w Europie? — Mówię pani, że każda bitwa jest wątpliwą, że los Neapolu zależy od bitwy wczorajszej, mówię nakoniec, że jeżeli nieszczęściem Mack został pobity, za piętnaście dni Francuzi byliby w Neapolu.
— O! mój Boże! co pan mówisz? wyszeptała pani Adelajda blednąc. Jakto więc znów będziemy zmuszone przywdziać nasze płaszcze pielgrzymie? Czy słyszysz siostro co mówi lord Nelson?
— Słyszę, odpowiedziała pani Wiktoria z westchnieniem rezygnacji, ale losy nasze składam w ręce Boga.
— W ręce Boga! w ręce Boga! ze stanowiska religijnego to bardzo dobrze powiedziane, ale zdaje się, że Bóg ma za wiele spraw tego rodzaju, żeby miał czas tą się zajmować.
— Milordzie powiedziała królowa, przywiązując więcej wagi do słów Nelsona niżeli to sama przed sobą przyznawała, więc tak mało cenisz naszych żołnierzy, iż przypuszczasz, że sześciu przeciw jednemu nie mogliby zwyciężyć republikanów, kiedy wy z waszymi anglikami często o równych siłach, a czasami o mniejszych zwyciężacie?
— Na morzu, tak pani, bo morze jest żywiołem anglików. Urodzić się na wyspie, jest to urodzić się na okręcie stojącym na kotwicy. Na morzu, śmiało to mówię, jeden marynarz angielski, więcej wart od dwóch francuskich; ale na lądzie inna sprawa: tem czem są anglicy na morzu, tem francuzi są na lądzie. Bogu wiadomo czy nienawidzę francuzów! Bogu wiadomo że wypowiedziałem im wojnę wytępienia! nakoniec, Bogu wiadomo czy nie pragnąłbym aby resztki tego bezbożnego Indu wyrzekającego się swego Boga, wiodącego na rusztowanie swych monarchów, znajdowały się na okręcie, abym z pokładu biednego, pokaleczonego Vanguard’a mógł z owym statkiem walczyć. Ale pomimo nienawiści dla nieprzyjaciela, należy być sprawiedliwym. Kto mówi nienawidzę, nie mówi pogardzam. Gdybym gardził francuzami nie zadawałbym sobie trudu nienawidzenia ich.
— O kochany milordzie, rzekła Emma z wdzięcznym ruchem głowy, jej tylko właściwym, nie bądź tutaj ptakiem złej wróżby. Francuzi zostaną pobici na lądzie przez generała Mack, jak byli pobitymi na morzu przez admirała Nelsona. A otóż właśnie słyszę trzask bicza zapowiadający nam nowiny. Ozy pani słyszy? Czy słyszysz milordzie? Jest to niewątpliwie goniec przyrzeczony przez króla.
I w istocie słyszano szybko zbliżający się powóz pocztowy i trzaskanie z bicza, jakim pocztylioni oznajmiają zwykle swoje przybycie; ale jednocześnie oczekujący zachwiali się w swych przekonaniach słysząc turkot powozu. Jednakże wszyscy jednomyślnie podnieśli się i nadstawili ucha.
Acton dalej postąpił: widocznie więcej wzruszony niż inni zwrócił się do królowej Karoliny:
— Czy Wasza Królewska Mość pozwoli abym się dowiedział? — zapytał.
Królowa odpowiedziała skinieniem głowy.
Acton rzucił się ku drzwiom z oczami utkwionemi w pokoje przez które miał przybyć goniec albo też oznajmienie o nim.
Słyszano turkot powozu zatrzymujący się przy głównych schodach. Nagle Acton cofnął się trzy kroki jak człowiek uderzony niepodobnem zjawiskiem.
— Król! krzyknął, król! Co to ma znaczyć?