<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Zwycięztwo.

Championnet, odwracając się do adjutanta Villeneuve:
— Czy widzisz ztąd Macdonalda? zapytał.
— Nie tylko że go widzę generale, odrzekł adjutant, ale go podziwiam!
— I dobrze robisz, piękny to przykład dla was, młodych ludzi. Takim to trzeba być w ogniu.
— Pan się znasz na tem, generale, powiedział Villeneuve.
— Idź więc do niego i powiedz żeby przez pół godziny jeszcze nie ustępował, a dzień do nas należy.
— Żadnych innych objaśnień?
— Żadnych, chyba że jak tylko zobaczy niejakie zamieszanie pomiędzy neapolitańczykami, którego przyczyny nie będzie mógł zrozumieć, niech natychmiast sformuje kolumnę atakową, każę zabębnić do ataku i niech rusza naprzód. Ci dwaj panowie pojada za tobą, ciągnął dalej Championnet wskazując dwóch młodych oficerów oczekujących niecierpliwie jego rozkazów, i w razie gdyby cię spotkało nieszczęście, zastąpią cię; w przeciwnym wypadku, czego się spodziewam kochany Villeneuve, jeden z nich uda się do Duchesme’a, drugi do czworoboku lewego; powtórzy każdy z nich to samo, dodając tylko: generał ręczy za wszystko.
Trzej oficerowie, pyszni że wybór Championneta padł na nich, ruszyli galopem wywiązać się z swego poselstwa. Championnet śledził ich wzrokiem, widział jak trzej odważni młodzieńcy rzucili się w gorący ogień i każdy dobiegł przeznaczonego stanowiska.
— Odważna młodzież, szepnął; z takimi jak ci ludzie, dowódzca musiałby być bardzo niezręcznym gdyby się pozwolił pobić.
A dwa korpusy republikańskie zbliżały się szybko, kawalerja na czele, piechota biegnąc, a nie nie zwiastowało zbliżania się ich neapolitańczykom; wpadną więc na nich niespodzianie.
Nagle na dwóch skrzydłach armji królewskiej, trąby republikańskie odezwały się do ataku, i podobne do dwóch lawin obalających wszystko co spotykają na swej drodze, dwa oddziały kawalerji uderzyły na tę ściśniętą masę, torując drogę dla piechoty, a na około nich trzy 1-kkie armaty manewrowały jak latające pioruny.
To co przewidział Championnet, stało się; neapolitańczyczy nie wiedząc zkąd przybywał nowy przeciwnik zdający się spadać z nieba, zaczęli pierzchać; Macdonald i Duchesme rozpoznali po wahaniu się nieprzyjaciela i zmniejszeniu jego strzałów że w wojsku generała Mack zaszło coś niespodziewanego i niezwykłego i że to coś było prawdopodobnie tem o czem mówił Championnet, nadeszła więc chwila spełnienia jego rozkazów. Macdonald przywrócił czworoboki w kolumny, Duchesme zrobił to samo, inni dowódzcy naśladowali go, czworoboki wyciągnęły się w kolumny i spoiły się jedne z drugiemi, jak zwoje trzech olbrzymich wężów, rozległo się straszliwe wezwanie do ataku, groźne bagnety zniżyły się, okrzyki niech żyje Rzeczpospolita! dały się słyszeć i neapolitańczycy przed napływem furia francese ustąpili.
— Pójdźmy przyjaciele! krzyknął Championnet do 500 ludzi, których pozostawił sobie w rezerwie, niech nie będzie powiedzianem że widzieliśmy walczących naszych braci a sami nie przyczyniliśmy się do zwycięztwa. Naprzód! I pociągając swych ludzi w straszliwe zamieszanie, on także zrobił swój wyłom w tym żyjącym murze.
Wśród tego wielkiego nieładu, gdzie tylko Bóg zdający się sam prowadzić za rękę rozmaite oddziały francuzkie, mógłby się zorjentować, o mało nie stało się wielkie nieszczęście. Po zniesieniu każden z swej strony neapolitańczyków, po usunięciu ich, korpus Kellermana i przybywający z Rieti to jest dragoni Kellermana i polacy Kniaziewicza, spotkali się i wzięli za dwa oddziały nieprzyjacielskie: dragoni nastawili szable, polacy zniżyli lance, kiedy w tym nagle dwaj młodzieńcy rzucili się w opróżnioną przestrzeń, wołając każdy z swej strony: Niech żyje Rzeczpospolita! i rzucili się w swe objęcia; ci dwaj młodzieńcy byli: ze strony Kellermana Hector Caraffa, który jak przypominamy sobie, udał się do Jouberta po posiłki; ze strony zaś Kniaziewicza i Pignatellego był Salvato Palmieri, który jadąc z Neapolu dla połączenia się z swym generałem, wpadł pomiędzy polaków i legion rzymski. Obadwaj znużeni długim wypoczynkiem, wiedzeni swą odwagą i nienawiścią, stanęli na czele kolumny i pierwsi do ataku uderzając z równą siłą, podobni do kosarzy, którzy wyszli każdy z przeciwnej strony pola, spotykają się na środku tegoż, tak oni spotkali się w środku armji neapolitańskiej i rozpoznali dość wcześnie, aby zapobiedz strzelaniu francuzów do polaków.
Jeżeli z naszego opisu czytelnicy powzięli właściwe wyobrażenie o charakterze dwóch młodych ludzi, pojmą łatwo z jaką radością po dwóch miesiącach rozdziału rzucili się sobie w objęcia w pośród okrzyku dziesięciu tysięcy głosów: Zwycięztwo! zwycięztwo!
I w istocie zwycięztwo było zupełne, trzy kolumny Duchesme’a i Macdonalda, jakoteż oddziały Kellermana i Kniaziewicza, dobiły się do środka armji neapolitańskiej, druzgocząc po drodze wszystko cokolwiek stawało im na przeszkodzie.
Championnet przybył dla dokończona porażki; była ona straszna, niepojęta, niepraktykowana. 30 tysięcy neapolitańczyków zwyciężonych, rozproszonych, uciekających w różnych kierunkach wydzierało się 12 tysiącom francuzów zwycięzców, kombinujących wszystkie swoje ruchy z nieubłaganą zimną krwią, aby za jednym zamachem znieść nieprzyjaciela trzy razy silniejszego od siebie.
Wśród tego strasznego upadku, wśród umarłych, umierających, ranionych, opuszczonych armat, otwartych furgonów, broni zalegającej plac, tysiącami poddających się jeńców, wodzowie zebrali się. Championnet uścisnął rękę Salvata Palmieri i Hectora Caraffy, robiąc obydwóch na placu bitwy dowódzcami brygady i pozostawiając im, jakoteż Macdonaldowi i Duchesmowu wszystkie zaszczyty zwycięztwa którem dowodzili. Uścisnął rękę Kellermana, Kniaziewicza, Pignatellego i powiedział że oni Rzym ocalili, ale że nie dosyć było ocalić Rzym, że należało jeszcze zawojować Neapol, tem samem nie trzeba dawać wytchnienia neapolitańczykom ale przeciwnie uparcie ich ścigać i przeciąć, jeżeli będzie można, wąwozy Abruzyjskie królowi neapolitańskiemu i jego armji.
W skutek planu przedstawionego pułkownikom, Championnet rozkazał najmniej zmęczonym oddziałom puścić się znów w pochód dla ścigania, a nawet wyprzedzenia nieprzyjaciela. Salvato Palmieri i Hector Caraffa ofiarowali się za przewodników korpusom, które przez Civita-Ducale, Tagliacozzo i Sora miały wkroczyć do królestwa Obojga Sycylji. Ofiarę ich Championnet przyjął. Maurycy Mathieu i Duhesme mieli dowodzić dwoma przedniemi strażami postępującemi, jedna przez Albano i Terrasino, druga przez Tagliacozzo i Sora. Będą mieć pod swemi rozkazami Kniaziewicza i Pignatellego, Lemaira, Rusca i Casabianca, których zawiadomią aby opuścili swoje stanowiska. W tym samym czasie Championnet i Kellerman zbiorą różne rozproszone oddziały, po drodze, zabiorą z sobą La Hura z Regnano, wstąpią do Rzymu, przywrócą rząd republikański, poczem armja francuzka, pospiesznym marszem uda się za przednią strażą, kierując wprost do Neapolu.
Po tej naradzie na koniach, pod golem niebem, stojąc we krwi, zajęto się zbieraniem trofeów zwycięztwa. Trzy tysiące umarłych leżało na polu bitwy, tyleż ranionych. 5.000 jeńców rozbrojonych i zaprowadzonych do Civita-Castellana, 8.000 strzelb porzuconych, 30 armat i 60 jaszczyków zostawionych przez artylerję i tyleż koni, usprawiedliwiały przepowiednię Championneta, który mówił że z dwoma miljonami nabojów, dziesięciu tysiącami francuzów, nigdy nie zabraknie armat. Nakoniec między bagażami i przyrządami obozowemi, zostawionemi w rękach armji republikańskiej znaleziono dwa furgony złota. Była to kasa armji królewskiej, wynosząca siedm miljonów.
Część wartości wekslu wydanego przez sir Williamsa na bank angielski, poręczony przez Nelsona, wypłaconego przez Backerów, miała posłużyć do wypłacenia żołdu armji francuzkiej.
Każdy żołnierz otrzymał sto franków. Wyszło na to miljon dwakroć sto tysięcy franków. Obrachowano część umarłych i rozdzielono ją między żyjących. Każdy kapral dostał 120 franków, każdy sierżant 150. każdy podporucznik 400, porucznik 600, kapitan 1.000, pułkownik 1.500, dowódzca brygady 2 500, każdy generał 4.000 franków. Podział ten nastąpił tego samego wieczoru, przy świetle pochodni, przez kasjera armji który od rozpoczęcia kampanji 1792 r. nie był nigdy tak bogatym. Wszystko to odbywało się na polu bitwy. Postanowiono odłożyć 15.000 franków na sprawienie nowego ubrania i obuwia dla żołnierzy, resztę odesłano, to jest prawie cztery miljony do Francji.
W liście do Dyrektorjatu, donosząc o swojem zwycięztwie i nazwiskach tych, którzy się odznaczyli, Championnet zdawał rachunek z trzech miljonów pięciu czy sześciu kroć stu tysięcy franków rozdzielonych i mających już swoje przeznaczenie; potem prosił panów dyrektorów aby go upoważnili do wzięcia tej samej sumy czterech tysięcy franków, jaką rozdzielił między innych generałów, ale nie pozwolił sobie wziąść ich samowolnie samemu.
Noc była nocą zabawy. Ranni tłumili jęki aby nie zasmucać towarzyszów broni, o umarłych zapomniano. Czyż nie dosyć im było że zginęli w dniu zwycięztwa?
Król siedząc w Rzymie wkrótce powrócił do swoich zwyczajów neapolitańskich. W sam dzień bitwy z eskortą 300 ludzi wybrał się na upolowanie dzika do Corento, a że niepodobieństwo było zebrać w Rzymie sfory dobrych psów, kazał w furgonach pocztowych sprowadzić swoje psy z Neapolu. Poprzedniego dnia wieczorem, odebrał od generała Mack depeszę z Baccano, pisaną o drugiej po południu; była ona w tych słowach:
„Najjaśniejszy Panie, mam zaszczyt donieść Waszej Królewskiej Mości, że dziś zaatakowałem przednią straż francuzką, która po silnej obronie została zniesioną. Nieprzyjaciel stracił pięćdziesięciu ludzi, a my dzięki Opatrzności, mamy tylko dwóch ranionych i jednego zabitego. Upewniają, mnie, że Championnet odważa się oczekiwać na mnie w Civitta-Castellana; jutro równo ze świtem ruszam na niego a jeżeli się nie cofnie, zmiażdżę go. O ósmej rano Wasza Królewska Mość usłyszy moje, a raczej swoje armaty i będzie mógł powiedzieć: taniec rozpoczęty. Dziś wieczorem korpus z 4,000 ludzi wyrusza dla opanowania wąwozów Ascoli, a ze świtem wyrusza taki sam dla opanowania wąwozów Terni aby zająć nieprzyjacielowi tył podczas kiedy ja będę atakował z frontu. Jutro, jeżeli się Bogu podoba, Wasza Królewska Mość będzie miał pomyślne wiadomości z Civitta-Castellana, a jeżeli będzie w teatrze, dowie się między dwoma antraktami że francuzi wypędzeni z państwa Rzymskiego. Mam zaszczyt pozostawać sługą Waszej Królewskiej Mości i t. d.

„Baron Mack.“

List ten sprawił wielką przyjemność królowi; odebrał go przy deserze, przeczytał głośno, zagrał w wista, wygrał sto dukatów od markiza Malaspina, co bardzo rozradowało Jego Królewską Mość, bo markiz Malaspina był ubogim, przespał się do szóstej, o szóstej obudzono go, o w pół do siódmej pojechał do Corento, przybył tam o dziesiątej, usłyszał strzały armatnie i powiedział:
— Otóż Mack morduje francuzów. Taniec rozpoczęty.
I rozpoczął polowanie, zabił swoją królewską ręką trzech dzików, powrócił w bardzo dobrym humorze, rzucił nieprzyjaznym wzrokiem na warownię św. Anioła, której trójkolorowa chorągiew wzrok mu raziła, wynagrodził i ugościł swoją eskortę, oznajmił że zaszczyci swoją obecnością teatr Argentina gdzie grano Matrimonio Segreto Cimarosy, i balet okolicznościowy pod tytułem: Wejście Aleksandra do Babilonu.
Rozumie się że Aleksandrem był Ferdynand.
Król jadł wytworny obiad w gronie swoich poufałych, księcia d’Ascoli, markiza Malaspino, księcia de la Salhandra, wielkiego łowczego przybyłego z psami z Neapolu, pierwszego koniuszego księcia de Migliano, księcia de Sora i księcia Borghese, i nakoniec swego spowiednika Mgra Rossi arcybiskupa z Nicosia, codziennie odprawiającego cichą mszę i co ośm dni dającego mu rozgrzeszenie.
O ósmej Najjaśniejszy Pan wsiadł do powozu i udał się do teatru Argentina oświetlonego à giorno; przygotowano dlań wspaniałą lożę, w sąsiednim pokoju ustawiono nakryty stół, aby w antrakcie między operą a baletem, mógł jeść swój makaron jak to robił w Neapolu. Wreszcie mówiono że widok ten będzie dodanym do zapowiedzianego na afiszu; sala była przepełniona widzami.
Wejście króla przyjęto głośnemi oklaskami.
J. k. Mość polecił w pałacu Farnese, aby mu przysłano do teatru Argentina kurjera mogącego przybyć od generała Mack, a reżysera teatru uprzedzono, aby był gotowym w galowym mundurze kazać podnieść kortynę i ogłosić że francuzi zostali wypędzeni z państwa Rzymskiego.
Król słuchał arcydzieła Gimarozy z roztargnieniem którego nie mógł opanować. Niepodlegający wrażeniom muzyki, tego wieczora był jeszcze obojętniejszym dla niej niż kiedykolwiek; wciąż mu się zdawało że słyszy ranniejsze armaty, i daleko baczniej wsłuchiwał się w każdy szelest pochodzący z korytarza jak w orkiestrę teatralną.
Po ukończeniu Matrimonio Segreto przy okrzykach hurra! całej sali, zasłona zapadła, wywołano kastrata Veluti, który chociaż już czterdziestoletni i bardzo pomarszczony za sceną, odgrywał z największem powodzeniem rolę kochanki; wyszedł on skromnie z wachlarzem w ręku, zdając się rumienić i z spuszczonemi oczami trzykrotnie skłonił się publiczności. Dwóch lokajów w wielkiej liberji wniosło do loży królewskiej stół nakryty do wieczerzy, stały na nim dwa kandelabry każdy o dwudziestu ramionach, a pomiędzy niemi wznosił się olbrzymi półmisek makaronu pokryty apetyczną warstwą pomidorów.
Teraz król rozpoczął swoje przedstawienie.
J. K. Mość wystąpił na przód loży, i z zwykłą swoją pantominą oznajmił publiczności rzymskiej, że będzie miała zaszczyt widzieć go jedzącego makaron na sposób poliszynella.
Publiczność rzymska mniej skłonna do głośnych objawów od neapolitańskiej, przyjęła to mimiczne ogłoszenie dosyć zimno; ale król zrobił znak parterowi mający znaczyć: Ani się spodziewacie, co zobaczycie a gdy zobaczycie wtenczas dopiero powiecie mi swoje zdanie. Potem odwracając się do księcia Ascoli:
— Zdaje mi się że jest jakaś intryga dziś wieczorem.
— W takim razie N. P. będziesz tryumfował nad jednym nieprzyjacielem więcej, odpowiedział mu dworak.
Król uśmiechem podziękował przyjacielowi, wziął w jedną rękę półmisek z makaronem, drugą ręką pomięszał pomidory z ciastem, ukończywszy zaś mieszaninę otworzył szeroko usta i tą samą ręką, gardzącą widelcem, spuścił w nie kaskadę makaronu mogący iść w zawody tylko z słynnym wodospadem Terni, którego generał Lemoine z rozkazu Championneta bronił przed neapolitańczykami.
Na ten widok rzymianie jakkolwiek poważni i mający wysokie wyobrażenie o godności najwyższej wybuchnęli głośnym śmiechem. Nie króla to już oni mieli przed oczami, był to Pasquino, był to Malforio, był to mniej jeszcze od nich, był to błazen Osque Pulcinella.
Król zachęcony tym śmiechem który uważał za oklaski, do połowy wypróżnił już salaterkę i szykując się do połknięcia reszty, był przygotowanym już do trzeciej kaskady, kiedy gwałtownie drzwi jego loży z trzaskiem, przeciwnym wszelkim zasadom etykiety, roztworzyły się tak, że król obrócił się z ustami otwartemi i ręką w powietrzu, aby zobaczyć jaki to bałwan pozwolił sobie przeszkadzać mu w środku tak ważnego zajęcia.
Tym bałwanem był generał Mack w własnej swojej osobie. Ale taki blady, taki przerażony, tak okryty kurzawą, że na sam jego widok, nie pytając nawet o nowiny, król upuścił salaterkę i obtarł palce batystową chustką.
— Czyżby?... zapytał.
— Niestety N. Panie! odpowiedział Mack.
Zrozumieli się. Król skoczył do salonu obok loży i zatrzasnął drzwi za sobą.
— N. Panie, powiedział generał, N. Panie, opuściłem pole bitwy, opuściłem armię, aby powiedzieć Waszej Królewskiej Mości, że nie ma chwili czasu do stracenia.
— Na co? zapytał król.
— Na opuszczenie Rzymu.
— Opuścić Rzym?
— Albo W. K. Mość narazi się iż francuzi pierw od niej będą w Abruzzyjskich wąwozach.
— Francuzi przedemną w Abruzzyjskich wąwozach! Managgia San-Genaro! Ascoli, Ascoli!
Książę wszedł do salonu.
— Powiedz reszcie żeby zostali do końca widowiska, rozumiesz? Ważną jest rzeczą aby ich widziano w loży i nie domyślano się niczego, a ty pójdź za mną.
Książe d’Ascoli objawił rozkaz królewski dworakom bardzo zaniepokojonym tem co zaszło, ale niedomyślającym się nawet prawdy; potem Ascoli powrócił do króla będącego już na korytarzu i wołającego:
— Ascoli, Ascoli, pójdźże niedołęgo! Czyż nie słyszałeś jak sławny generał Mack mówił, że nie mamy chwili do stracenia, albo ci synowie d...... francuzi będą przed nami w Sora.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.