<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Ojciec i Syn.

Radość tego ojca, od dziesięciu lat pozbawionego rozkoszy życia rodzinnego, który widząc syna czuł jednocześnie budzące się w sobie uczucia najsłodsze i najgwałtowniejsze miłości ojcowskiej — zdawała się przebiegać całą skalę wrażeń i w swoim objawie miała zarazem coś uroczo tkliwego i straszliwie namiętnego, z jednej strony do skargi gołębicy, z drugiej do ryku lwa zbliżona.
Nie pobiegł na przeciw syna, ale rzucił się na niego; nie dosyć mu było ucałować go w twarz, ujął go w ramiona, podniósł w górę jak dziecko i przyciskał do serca płacząc i śmiejąc się zarazem, zdając się szukać miejsca gdzie go ukryć na zawsze zdała od świata, zdała od ziemi, tylko niebios blisko.
Nakoniec usiadł na ławce dębowej trzymając go przy swej piersi, jak Madonna Michała-Anioła trzyma na kolanach swego Syna ukrzyżowanego, a głos jego wzruszony nic więcej nie zdołał wyrzec i powtarzać tylko: „Jakto! to ty! mój syn, mój Salvato, moje dziecko! To ty! Więc to ty! “
— O mój ojcze! mój ojcze! odpowiadał młodzieniec cały wzruszony, kocham cię, przysięgam ci, tak jak tylko syn kochać może; ale wstydzę się niemal tego słabego uczucia porównując go z twoją nieograniczoną miłością.
— Nie, nie wstydź się moje dziecko, mówił Palmieri: szczodrobliwa przyroda, Izys o stu piersiach, tak zarządziła: miłość wielka, bezmierna, nieskończona w sercu ojców, miłość ograniczona w sercu dzieci. Ona patrzy przed siebie, ta dobra zawsze logiczna i rozumna przyroda; ona chciała aby dziecko mogło się pocieszyć po śmierci ojca mającego przed niem ten świat opuścić, ale przeciwnie, chciała także aby ojciec był niepocieszonym widząc nieszczęściem dziecku umierające, mające go przeżyć. Patrz na mnie Salvato i niech dziesięć lat naszego rozłączenia wymaże się. w twojem spojrzeniu.
Młodzieniec utkwił duże czarne oczy, nieco dzikie, w ojcu, nadając jak mógł najsłodszy wyraz swojej twarzy surowej.
— Tak, powiedział Palmieri patrząc na Salvatę z miłością i dumą zarazem, tak, zrobiłem cię silnym dębem a nie wytworną palmą, trzciną stref podzwrotnikowych. Niesprawiedliwym więc byłbym żaląc się, że to silne drzewo silna pokryła kora. Chciałem iżbyś został człowiekiem i żołnierzem i stałeś się tem czem chciałem. Pozwól mi ucałować twoje szlify dowódzcy brygady: one dowodzą twojej odwagi. Miałeś siłę być mi posłusznym kiedy opuszczając cię powiedziałem: „Pisz do mnie wtedy tylko, kiedy będziesz potrzebował mojej miłości lub pielęgnowania“. Bo ja obawiam się słabości ziemskich i przez chwilę miałem nadzieję że wzruszony mojemi usiłowaniami Bóg się objawi memu rozumowi; bo jeżeli moje serce pragnie wierzyć (żałuj mnie moje dziecię!), rozum uporczywie powątpiewa. Ale ty nie miałeś siły przejść biizko mnie, nie zobaczywszy, nie pocałowawszy mnie, nie powiedziawszy mi: „Mój ojcze pozostało ci na świecie kochające cię serce, a to serce jest twego syna!“ Dziękuję ukochany Salvato, dziękuję!
— Nie, mój ojcze, nie wahałem się wcale, bo głos wewnętrzny mówił mi, że ci sprawię radość oddawna oczekiwaną. A jednakże już w drodze ogarniało mnie zwątpienie. U stóp tej góry, przed dziesięciu laty, rozłączyliśmy się, ja aby rzucić się w odmęt świata, ty aby się znaleść w obec Boga. Jechałem zgodnie z wolą konia, nie zwalniając ani nie przyspieszając jego biegu; ale uczułem ile cię kocham, kiedy przestąpiwszy progi kościoła, przybywszy do chóru, przy zwłokach opata, pomiędzy temi wszystkiemi schylonemi głowami nad trumną nie zobaczyłem twojego oblicza. Na chwilę przyszła mi myśl, że to ty mój ojcze ukochany, spoczywasz pod tym całunem. Sam nie poznałem dźwięku swego głosu, kiedy zapytałem gdzie jesteś. Jednem słowem zaspokojono mnie, dziecko mnie przyprowadziło. Przed twemi drzwiami wątpliwości moje powróciły. Drżałem na myśl aby cię nie zastać skamieniałym jak te posągi szepczące pacierze widziane w kościele, które zdają się nie więcej należeć do ludzkości jak statua Memnona, bo wydawać dźwięki, to jeszcze nie jest żyć; ale do uspokojenia mnie dość było tego wyrazu: „Wejdź“ wymówionego przez ciebie. Mój ojcze, mój ojcze, dzięki niech będą Bogu, ty jesteś jedynym żyjacym pomiędzy tymi umarłymi!
— Niestety, kochany Salvato, odrzekł Palmieri, wstępując do klasztoru, tej właśnie sztucznej śmierci szukałem. Klasztor posiada tę zaletę iż walczy zwycięzko z myślą samobójstwa. Po przebyciu wszelkiej boleści, po niewynagrodzonej stracie usunąć się do klasztoru, to moralnie odebrać sobie życie, to zabić ciało nie dotykając duszy, jak mówi kościół; i tu właśnie zaczyna się moje zwątpienie, bo zasada staje w sprzeczności z naturą. Kościół mówi że wyrzec się człowieczeństwa, to dążyć do doskonałości — podczas gdy tajemny głos mówi mi, że im więcej człowiek jest człowiekiem, a tem samem udziela się ludzkości przez wiedzę, miłość, geniusz, sztuki piękne i dobroć tym lepszym jest człowiekiem. Ten do którego w tem pobożnem ustroniu dochodzi najmniej dźwięków tego świata, jak mówią nasi bracia, będąc najdalej od ziemi jest najbliżej Boga. Usiłowałem nagiąć swą naturę i rozum do tej zasady i żyjąc jeszcze chciałem się stać trupem; rozum mój i natura powiedziały mi inaczej: „Doskonałość, jeżeli istnieje, postępuje na przeciwnej drodze. Żyj w samotności, ale dla zdwojenia na korzyść ludzkości skarbów nauki jaką posiadasz; żyj w rozmyślaniu, ale niech rozmyślanie to nie będzie płonne a obfite w owoce; utwórz z twoich cierpień balsam składający się z filozofii, miłosierdzia i łez, aby go przyłożyć na rany bliźnich. Czyż nie powiedziano w Iliadzie że rdza z lancy Achillesa, leczyła rany przez nią zadawane. Prawda że biedna ludzkość dopomagała mi przybywając do mnie, kiedy ja do niej pójść się wahałem, wzywając na swą pomoc słowa życia, a nie słowa śmierci. Wtedy poszedłem za swem powołaniem. Wszystkim którzy mnie przywoływali odpowiedziałem: „Otóż jestem!“ Nie stałem się doskonalszym, ale z pewnością zostałem użyteczniejszym. I rzecz dziwna, uchylając się, od tych pospolitych zasad, słuchając głosu sumienia mówiącego mi: „Istnienie twoje kosztowało życie trzech osób, zamiast pokuty, zamiast skruchy, zamiast postów, zamiast modlitwy — mogących pomódz tylko tobie samemu, przypuszczając że modlitwa, posty i skrucha mogą odkupić krew wylaną — nieś ulgę wszelkim cierpieniom, przedłużaj istnienie bliźnich ile razy nastarczy się do tego sposobność, i wierzaj że dziękczynienia ocalonych od śmierci, oswobodzonych od udręczeń, zagłuszą oskarżenia nędzników których przed czasem posłałeś do Najwyższego Sędziego, zdać rachunek z swoich występków i zbrodni“.
— Żyj dalej miłością bliźniego i poświęceniem, bo jesteś na właściwej drodze mój ojcze. Słyszałem mówiących otaczających cię ludziach i o tobie: ich lękają się i szanują, ciebie kochają i błogosławią.
— A jednak oni szczęśliwsi ode mnie, przynajmniej z punktu widzenia religijnego. Oni wierząc korne schylają czoła, ja walczę z powątpiewaniem. Dla czegóż Bóg umieścił w raju drzewo wiedzy? Dla czegóż aby osiągnąć wiarę, trzeba się wyrzec części najzdrowszej, często najlepszej swego rozsądku, podczas gdy rozum nie dozwala nam nietylko twierdzić ale nawet wierzyć bez oczywistych dowodów.
— Rozumiem cię ojcze. Jesteś człowiekiem uczciwym, bez nadziei zapłaty; cnota twoja nie oczekuje nagrody. Nie wierzysz w inne życie jak obecne.
— A ty wierzysz? zapytał Palmieri.
— W moim wieku, powiedział, nie wiele zajmujemy się temi ważnemi kwestjami życia i śmierci, chociaż w moim zawodzie wciąż jestem między życiem a śmiercią, często nawet bliżej tej ostatniej niż starzec chwiejny, białowłosy pukający do bramy grodu umarłych. Potem po chwili milczenia. — Ja także, dodał Salvato, nie darmo do tej bramy pukałem, ale jeżeli nie miałem pewności co do odpowiedzi jaką grób miał udzielić na moje pytanie, miałem przynajmniej nadzieję. Dla czego nie postępujesz tak samo, mój ojcze? Dla czego usiłujesz, jak Hamlet, zbadać cienie grobowców i szukać marzeń wijących się w naszej głowie, podczas snu wiecznego? Dla czego żyjąc dobrze, źle umrzeć się obawiasz?
— Nie obawiam się źle umrzeć, ale lękam się umrzeć zupełnie. Jestem z rodzaju ludzi nie umiejących nauczać tego co sami nie wierzą. Sztuka moja nie jest tak nieomylną aby zawsze śmierć mogła zwalczyć. Jeden Herkules mógł być pewnym że zwycięży zawsze. Zatem kiedy czując zbliżający się koniec, chory mówi mi: „Nic już nie możesz dla mnie uczynić jako lekarz, pocieszaj mnie przynajmniej nie umiejąc wyleczyć“, zamiast korzystać z osłabionego umysłu chorego dla zrodzenia w nim wiary której sam nie posiadam, ja wtedy milczę nie chcąc umierającemu dawać pewności bez dowodu. Nie zaprzeczam istnienia świata nadprzyrodzonego, ale stanowczo nie twierdzę. Lękając się że zamknąwszy oczy na zawsze, nie zobaczę ani najdroższej żony, ani syna ukochanego, nie mogę powiedzieć mężowi: „Zobaczysz swoją żonę“, ojcu: „Będziesz oglądał swoje dziecko“.
— Ale wszakże wiesz o tem, że ja moją matkę po śmierci widziałem.
— Nie ty, moje dziecko. Kobieta z ludu z nieokrzesanym i pełnym zabobonnego strachu umysłem powiedziała: „Był tam przy łóżku dziecięcia cień kołyszący swego syna śpiewając;“ a ja, młody jeszcze wtedy, zwolennik rzeczy cudownych, odrzekłem: „Tak, to być może“, wierzyłem nawet że tak było. Ale starzejąc się, przekonasz się sam o tem Salvato, rodzą się wątpliwości, bo wtedy coraz więcej zbliżamy się do strasznej i nieuniknionej rzeczywistości. Ile to razy w tej celi, z pochłaniającą myślą o nicości która w pewnym wieku wdraża się w życie aby go już więcej nie opuścić i jak niewidzialne widmo obok nas postępuje — ileż to razy przed tym krucyfiksem padałem na kolana na wspomnienie o tem zdarzeniu z twojego dzieciństwa, a w godzinie uświęconej przez tradycję na zjawienie się duchów, znajdując się w zupełnej ciemności błagałem Boga aby powtórzył dla mnie cud jak uczynił dla ciebie? Nigdy Bóg nie raczył mnie wysłuchać. Wiem że nie objawi swojej Wszechmocności i woli, takiemu jak ja prochowi; ale przecież byłoby to dla mnie dowodem litości i łaski, gdybym został wysłuchany, nie uczynił jednak tego.
— Uczyni to, mój ojcze.
— Nie; byłby to cud a cuda są przeciwne logice natury. Czemże my wreszcie jesteśmy, aby Bóg dla nas zmieniał raz naznaczony porządek stworzenia? Czemże jesteśmy dla niego? Niedostrzeżonym pyłkiem materji, na której od tysięcy wieków spełnia się fenomen niewytłomaczony, ulotny, zwany życiem. Fenomen ten rozciąga się w roślinności od mchu do cedru; w królestwie zwierząt od wymoczków do mastodontów. Arcydzieło roślinności to mimoza; arcydzieło królestwa zwierząt to człowiek. Co sprawia wyższość zwierza dwunożnego bez piór Platona nad innemi stworzeniami? Cemże są Homer Pindar, Eschiles, Sokrates, Perykles, Fidiasz, Demostenes, Wirgiliusz, Justynian, Karol Wielki? Mózgami cokolwiek lepiej uorganizowanemi od mózgu słonia, cokolwiek doskonalszemi niż małpy. Jakaż jest cecha tej doskonałości? Zastąpienie instynktu rozumem. Jakiż jest dowód tej wyższej organizacji? Dar mówienia, zamiast szczekania lub wycia. Ale niech śmierć nadejdzie, niech gasi mowę, niech zniweczy rozum, niech czaszka tego który był Karolem W., Justynianem, Wirgiliuszem, Cezarem, Demostenesem, Fidiaszem, Peryklesem, Sokratesem. Eschilesem, Pindarem lub Homerem, jak czaszka Yoricka napełni się błotem, będzie po wszystkiem. Komedja życia zostanie odegraną, świeczka zgaszona, w latarni już się nie zapali! Widywałeś często tęczę, moje dziecko. Jest to łuk niezmierny od jednego do drugiego widnokręgu rozciągający się, sięgający do obłoków, ale dwie kończyny jego dotykają ziemi: te dwa krańce to dziecię i starzec. Badaj dziecię, a zobaczysz że w miarę jak się jego mózg rozwija, doskonali, dojrzewa, doskonali się także, dojrzewa i rozwija jego myśl, to jest dusza; badaj starca a przekonasz się że przeciwnie, w miarę jak jego mózg się męczy, zmniejsza, usycha, myśl, to jest dusza zaciemnia się i gaśnie. Urodzona z nami, bujnie wzrastała wraz z naszą młodością; przeznaczona umierać z nami, będzie towarzyszyła starości w jej smutnym upadku. Gdzie przebywał człowiek przed przyjściem na świat? Nikt nie wie. Czem był? Niczem. Czem będzie, nie istniejąc już? Mamy odżyć pod inną postacią, powiada nadzieja; przejść do lepszego świata, mówi duma; cóż mnie obchodzi, jeżeli podczas podróży postradam pamięć, jeżeli zapomnę iż żyłem i jeżeli noc rozciągająca się nademną przed kołyską, rozciągać się będzie po za grobem! W dniu gdy człowiek zachowa wspomnienie swoich przemian i pielgrzymek, stanie się nieśmiertelnym, a śmierć będzie tylko wypadkiem jego nieśmiertelności. Jeden tylko Pitagoras pamiętał swoje życie przeszłe. Cóż znaczy pamięć jednego cudotwórcy, w obec całego świata zapomnienia? Ale, mówił Palmieri wstrząsając głową, dosyć o tej dręczącej kwestji. To samotność te złe marzenia rodzi. Opowiedziałem ci moje życie; opowiedz mi twoje. W twoim wieku życie pisze się złotemi głoskami. Rzuć promień twojej jutrzenki i twych nadziei na moją starość i zwątpienie; mów kochany Salvato, i daj mi zapomnieć nawet dźwięku mego głosu nawet słów moich brzmienia.
Młodzieniec był posłusznym. On z swojej strony miał do opowiedzenia całe rozpoczynające się istnienie. Opisywał mu swoje walki, tryumfy, niebezpieczeństwa i miłostki. Palmieri śmiał się i płakał na przemiany. Chciał zobaczyć ranę, zbadać piersi. I tak, ojciec zapytując, syn odpowiadając, doczekali dnia, a równo ze dniem usłyszeli odgłos bębna i trąb oznajmiający, że nadszedł czas rozłączenia.
Lecz Palmieri chciał jak najdłużej pozostać z synem i jak przed dziesięciu laty, odprowadził do pierwszych domów San Germano jeźdźca wspartego na swem ramieniu, prowadzącego konia za uzdę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.