La San Felice/Tom VIII/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Pierwszy krok do Neapolu.

Wszystko było urządzone, jak widzimy, nietylko z rozumnym rozkładem człowieka wojennego, ale jeszcze z oględną przezornością osoby duchownej.
Ferdynad był zachwycony.
Generałowie, oficerowie, żołnierze, ministrowie zdradzili go. Ci których powołaniem było nosić broń przy boku, albo wcale nie dobyli szpady, albo oddali ją wrogowi; ci których powołaniem było powziąć wiadomości i z nich korzystać, nie wiedzieli ich, lub wiedząc nie korzystali wcale; radcy których powołaniem było udzielać rady, nie znaleźli jej do udzielenia; nakoniec król bezużytecznie szukał tam, gdzie powinien się był spodziewać, odwagi, wierności, rozumu i poświęcenia.
I oto znalazł to wszystko, nie w żadnych z tych których obsypał łaskami, ale w duchownym, mogącym zamknąć się w granicach swych powinności, to jest poprzestać na czytaniu brewiarza i udzielaniu błogosławieństwa.
Ten duchowny wszystko przewidział. Uorganizował powstanie jak człowiek polityczny; umiał nabyć wszelkie wiadomości jak minister policji; przygotował wojnę jak generał, i w tym samym czasie gdy generał Mack złożył szpadę u nóg Championneta, on dzierżył miecz wojny świętej i bez żołnierzy, bez pieniędzy, bez broni, bez amunicji, szedł na zdobycie Neapolu, okazując sztandar Konstantyna z okrzykiem: „In hoc signo vinces.“
Dziwny kraj, dziwne społeczeństwo, w którem złodzieje dróg publicznych bronili królestwa; gdzie królestwo postradane, miał ksiądz odzyskać.
Szczególnym wypadkiem, Ferdynand dotrzymał tym razem i tajemnicy i przyrzeczenia Dał kardynałowi przyrzeczone 2 tysiące dukatów, te połączone z jego tysiącem, utworzyły sumę 12,500 franków na francuzką monetę.
Tego samego dnia, kiedy dyplom kardynała został podpisanym, to jest 27 stycznia — dyplom niewiadomo z jakiej przyczyny otrzymał datę o dwa dni wcześniejszą — kardynał pożegnał króla pod pozorem podróży do Messyny i niezwłocznie wyruszył w drogę, odbywając podróż bądź morzem, bądź lądem, w miarę tego jak nasuwały się środki popychające go naprzód.
Cztery dni był w podróży, 31 stycznia po południu stanął w Messynie. Natychmiast zaczął poszukiwać markiza Taccone, mającego z rozkazu króla wypłacić mu dwa miliony przywiezione z Neapolu; ale jak przewidywał — markiz znalazł się, lecz milionów znaleść było niepobobna.
Na wezwanie kardynała, markiz odpowiedział że przed wyjazdem z Neapolu, z rozkazu generała Actona, wszystkie sumy jakie miał w ręku, oddał księciu Pignatelli. Wtedy na zasadzie swego mandatu, kardynał zażądał sprawozdania o stanie kasy. Ale przyparty do ściany markiz odpowiedział, że niepodobna było zdać rachunków, kiedy wszystkie regestra i papiery skarbu zostały w Neapolu. Kardynał który to przewidział i przepowiedział królowi, zwrócił się do generała Danero, myśląc że w każdym razie broń i amunicja były mu jeszcze potrzebniejsze niż pieniądze. Ale generał Danero, pod pozorem że nie warto było oddawać kardynałowi broni, która musiałaby popaść w ręce wrogów, odmówił mu jej, pomimo wyraźnego rozkazu króla.
Kardynał napisał do Palermo, użalając się przed królem: Danero napisał, Taccone napisał, każdy obwiniając innych a usiłując siebie usprawiedliwić.
Kardynał aby sobie nie mieć nic do wyrzucenia, postanowił w Messynie oczekiwać odpowiedzi króla. Szóstego dnia przywiózł mu ją markiz Malaspina.
Król wielce ubolewał że służą mu tylko złodzieje i zdrajcy. Zachęcał kardynała aby rozpoczął wojnę i próbował szczęścia za pomocą środków swego geniuszu. Przysłał mu markiza Malaspina, prosząc go aby go przyjął za swego adiutanta.
Jasnem było jak dzień, że mając zwyczaj wątpić o wszystkich, Ferdynand zaczął wątpić o kardynale Ruffo, jak o innych i przysłał mu nadzorcę. Na szczęście nadzorca ten był źle wybranym; markiz Malaspina przedewszystkiem był człowiekiem opozycji. Kardynał odbierając list królewski, z uśmiechem spojrzał na niego:
— Prosta rzecz, panie markizie, rekomendacja króla jest rozkazem; chociaż szczególne to stanowisko dla wojskowego jak ty, być adjutantem duchownego. Ale niewątpliwie J. K. Mość dał ci jakieś wyjątkowe polecenie, podnoszące twoją pozycję przy mnie.
— Tak Wasza Eminencjo, odpowiedział Malaspina. Przyrzekł mi świetne przywrócenie swej łaski jeżeli mu będę donosił oddzielną korespondencją o twoich czynach i ruchach. Zdaje się że ufa więcej moim zdolnościom donosiciela aniżeli myśliwego.
— A więc markizie, miałeś nieszczęście popaść w niełaskę J. K. Mości?
— Przed trzema tygodniami jeszcze, zostałem usunięty od gry królewskiej.
— A jakież jest przestępstwo zasługujące na tak wielką karę?
— Nie do darowania, Eminencjo.
— Wyspowiadaj się, powiedział kardynał śmiejąc się; mam władzę z Rzymu.
— Trafiłem dzika w brzuch, zamiast trafić go pod łopatkę.
— Markizie, władza moja nie jest tak rozległą abym mógł rozgrzeszyć podobne przestępstwo; ale tak samo jak król ciebie mnie polecił, ja mogę cię polecić wielkiemu jałmużnikowi św. Piotra. — Potem poważnie podając mu rękę, kardynał powiedział: — Dosyć żartów. Nie proszę cię, markizie, żebyś był albo za królem, albo za mną. Mówię ci tylko: Czy chcesz być jako szczery i szlachetny neapolitańczyk za swoim krajem?
— Eminencjo, powiedział Malaspina, jakkolwiek sceptyk ujęty tą szczerością i prawością, zobowiązałem się raz na tydzień pisywać do króla: dotrzymam słowa; ale upewniam cię honorem, kardynale, ani jeden list nie odejdzie, zanim ty go nie przeczytasz.
— To zbyteczne, panie markizie. Będę usiłował zachowywać się tak, abyś sumiennie mógł spełnić swoje polecenie i wszystko donosił J. K. Mości.
A ponieważ oznajmiono mu że radca don Angelo de Fiore przybył z Kalabrji, kazał go natychmiast wprowadzić. Markiz chciał oddalić się; kardynał zatrzymał go.
— Przepraszam cię markizie, powiedział, zaczynasz pełnić swoją służbę; zechciej więc pozostać.
Wprowadzono radcę don Angelo de Fiore.
Był to człowiek liczący od 45 do 48 lat, rysów szorstkich i wydatnych ze wzrokiem złowrogim, przywykłym widzieć złe wszędzie, co stanowiło sprzeczność z jego łagodnem imieniem. Przybywał, jak to powiedzieliśmy, z Kalabrji z oznajmieniem że Palmi, Bagnara, Scylla i Reggio były na drodze zdemokratyzowania się. Namawiał więc kardynała, aby wylądował jak najspieszniej, ponieważ wylądowanie w chwili kiedy te miasta już będą demokratycznemi byłoby szaleństwem; i tak już, utrzymywał radca, zbyt wiele czasu straconego na pozyskanie dla króla serc wahających się.
Kardynał patrzał na Malaspinę.
— Co myślisz o tem, mój panie adjutancie? zapytał.
— Że nie ma ani chwili czasu do stracenia i że należy natychmiast wylądować.
— Takie jest i moje zdanie, odpowiedział kardynał Tylko że już było za późno, aby się puścić w podróż tegoż dnia jeszcze, odłożono do jutra rana przebycie cieśniny.
Nazajutrz ósmego lutego 1799 r., kardynał wsiadł na statek o szóstej rano w Messynie, a w godzinę potem wylądował na pobrzeżu Catona wprost Messyny, to jest w tem samem miejscu, które Columna Regina nazywano, gdy Kalabrja była jeszcze Wielką Grecją.

Cały orszak jego składał się z markiza Malaspiny, porucznika królewskiego, opata Lorenzo Spazzoni, sekretarza, don Annibala Caporoni, kapelana, ci dwaj ostatni sześćdziesięcioletni, i don Carlo Occara de Caserte, kamerdynera. Zabrał z sobą sztandar, na którym z jednej strony były wyhaftowane herby królewskie, z drugiej krzyż z napisem już wymienionym przez nas:
In hoc signo vinces.

Don Angelo de Fiore poprzedził go w przeddzień i oczekiwał na miejscu wylądowania z 300 ludźmi, po większej części wazalami Ruffów ze Scylii i Ruffów z Bagnara, braci i kuzynów kardynała.
Scypion padł na ziemię stanąwszy w Afryce i podnosząc się na jedno kolano, rzekł: „Ta ziemia jest moją.“
Ruffo wstępując na pobrzeże Catona wzniósł ręce do nieba i powiedział: „Kalabrjo, przyjmij mnie jak syna!“
Okrzyki radości i zapału przyjęły tę modlitwę jednego z najsłynniejszych dzieci surowego Brutium, które, za czasów rzymskich, służyło za schronienie zbiegłym niewolnikom.
Kardynał na czele 300 ludzi, po krótkiej przemowie udał się do mieszkania swego brata księcia Baranella, którego willa leży w najpiękniejszej okolicy tej wspaniałej cieśniny. Natychmiast pod strażą swoich 300 ludzi kardynał rozwinął chorągiew królewską na balkonie, u spodu którego biwakował mały oddział, rdzeń armii w przyszłości.
Z tej pierwszej stacji kardynał napisał i wysłał okólnik do biskupów, plebanów, do duchowieństwa, do całej ludności nietylko Kalabrji ale królestwa. W okólniku tym kardynał mówił:
„W chwili gdy rewolucja we Francji znaczy swe postępy przez królobójstwo, proskrypcję, bezbożność, groźby przeciwko księżom, rabunek kościołów, zbezczeszczenie miejsc uświęconych, gdy to samo spełniło się w Rzymie przez świętokradzki zamach na namiestnika Jezusa Chrystusa, gdy odbicie tej rewolucji daje się odczuć w Neapolu przez zdradę armii, nieposłuszeństwo poddanych, powstanie w stolicy i prowincjach, obowiązkiem jest każdego uczciwego obywatela, stanąć w obronie religii, króla, ojczyzny, części rodziny, własności, a to dzieło święte, jest to właśnie jedna z tych świętobliwych missyj, jakiej duchowni powinni przewodniczyć“.
Oznajmił następnie w jakim celu opuścił Sycylię, w jakiej nadziei szedł na Neapol i jako punkt zborny naznaczył mieszkańcom gór, Palmi; mieszkańcom zaś płaszczyzny, Mileto.
Kalabryjczycy z gór i płaszczyzny byli więc wezwani do broni i stawienia się na naznaczonej schadzce.
Po napisaniu okólnika 25 lub 30 razy przepisanego, dla braku drukarni i po wysłaniu go przez gońców na cztery główne punkta, namiestnik wyszedł na balkon, aby odetchnąć świeżem powietrzem i wzrok nasycić wspaniałym widokiem. Ale pomimo że w przestrzeni którą mógł objąć wzrokiem, znajdowały się przedmioty daleko ważniejsze, oko jego zatrzymało się mimowoli na małej szalupie opływającej cypel latarni morskiej i na trzech w niej znajdujących się ludziach.
Dwóch ludzi zajmowało się manewrowaniem małego żagla trójkątnego, trzeci stojący w tyle, trzymał w prawej ręce sznur od spodniego rogu żagla, lewą zaś opierał się na rudlu. Człowiekiem tym był admirał Caracciolo, który uwolniony ze służby królewskiej, powracał do Neapolu prawie jednocześnie z kardynałem Ruffo, ale w celu zupełnie odmiennym i w usposobieniu wprost przeciwnem, zbliżał się do lądu Kalabrji.
Wnosząc z linii przekątnej którą statek postępował, nie można było powątpiewać że przybije do lądu przed willą.
Kardynał wyszedł aby być na miejscu wylądowania i podać rękę admirałowi w chwili, kiedy tenże stanie na lądzie. I rzeczywiście, w chwili kiedy admirał wyskoczył z łodzi, zobaczył kardynała oczekującego na siebie.
Admirał krzyknął z zadziwienia. Opuścił on Palermo tego samego dnia, kiedy dymisja jego została przyjętą i w tej samej łodzi którą przybywał płynął wzdłuż pobrzeża odpoczywając co wieczór, a wyruszając w drogę co rano, płynąc z rozwiniętym żaglem kiedy wiatr był pomyślny, za pomocą wioseł kiedy nie było wiatru lub nie można go było zużytkować.
Nic więc nie wiedział o wyprawie kardynała, a zobaczywszy zebranie ludzi uzbrojonych, rozpoznawszy chorągiew królewską, skierował łódź swoją ku temu zebrania i chorągwi, aby mieć wyjaśnienie tej zagadki.
Sympatja nie łączyła admirała Franciszka Caracciolo z kardynałem Ruffo. Ci dwaj ludzie mieli zbyt różne poglądy, opinie i uczucia, aby mogli być przyjaciółmi. Ale Ruffo szanował charakter admirała, ten zaś podziwiał geniusz kardynała Ruffo.
Wiemy już, że obadwaj przedstawiali dwie rodziny najznakomitsze z całego Neapolu, a raczej królestwa. Spotkali się więc z tym rodzajem poważania, jakiego nie mogą sobie wzajemnie odmówić ludzie wyżsi i obadwaj z uśmiechem na ustach.
— Czy książę przybywasz połączyć się ze mną? zapytał kardynał.
— Mogłoby to nastąpić Eminencjo i byłoby dla mnie wielce zaszczytnem, podróżować w waszem towarzystwie, odrzekł Caracciolo, gdybym był jeszcze w służbie J. K. Mości, ale król, na mą prośbę, skłonił się do przyjęcia mojej dymisji i obecnie Wasza Ekscelencja widzi we mnie tylko zwyczajnego turystę.
— Dodaj jeszcze, mówił dalej kardynał, że duchowny prawdopodobnie nie wydaje ci się odpowiednim do wyprawy wojennej i że kto ma prawo służyć jako dowódzca, nie uznaje zwierzchników.
— Wasza Eminencja nie słusznie mnie sądzi, odpowiedział Caracciolo. Oświadczyłem królowi że jeżeli zechce uorganizować obronę Neapolu, a tobie powierzy główne dowództwo wojska, ja i moi marynarze oddajemy się pod rozkazy Waszej Eminencji. Król odmówił. Dziś już zapóżno?
— Dlaczego za późno?
— Ponieważ król wyrządził mi zniewagę, jakiej członek mojej rodziny nigdy nie przebacza.
— Kochany admirale, w sprawie którą popieram i dla której gotów jestem poświęcić życie, chodzi nie o króla ale o ojczyznę Admirał potrząsnął głową.
— Pod rządem Burbonów nie może być ojczyzny, Eminencjo rzekł, ojczyzna tam może być tylko gdzie są obywatele. Była ojczyzna w Sparcie, kiedy Leonidas dał się zabić pod Termopilami; była ojczyzna w Atenach, kiedy Temistokles zwyciężył Persów pod Salaminą; była ojczyzna w Rzymie, kiedy Kurcjusz rzucił się w otchłań: i dlatego to historja przekazuje potomności cześć pamięci Leonidasa, Temistoklesa i Kurcjusza, ale odszukaj coś podobnego w Neapolu! Nie, poświęcać się Burbonom, jest to poświęcać się niewdzięczności i zapomnieniu; nie, Eminencjo, Caracciolowie nie popełniają takich błędów. Jako obywatel uważam za szczęście że król słaby i niedołężny tron opuszcza; jako książę cieszę się że ręka nademną ciążąca jest rozbrojoną; jako człowieka uszczęśliwia mię że dwór rozwiązły, dający całej Europie przykład niemoralności, zostaje usuniętym w cienie wygnania. Moje poświęcenie dla króla sięgało aż do bronienia jego życia i jego rodziny w czasie ich ucieczki; ale nie posunie się do przywrócenia na tron dynastji niedołężnej. Czy sądzisz, gdyby burza polityczna zrzuciła była z tronu Cezarów, Klaudjusza i Messalinę, że Corbulon, przypuśćmy, byłby wyświadczył wielką przysługę ludzkości, opuszczając z legionami Germanię dla przywrócenia na tron niedołężnego monarchy i rozpustnej monarchini? Nie. Korzystam ze szczęścia iż powróciłem do życia prywatnego; z ustronia tego życia będę spoglądał na wypadki bez żadnego współudziału.
— Czyż człowiek tak rozumny jak admirał Franciszek Caracciolo, może marzyć takie niemożliwości! Czyż istnieje życie prywatne dla człowieka twych zalet w obec mających nastąpić wypadków politycznych? Czyż może otoczyć się cieniem mąż, który sam w sobie światłość nosi? Gdy jedni walczą za monarchią, drudzy za rzeczpospolitą, czy możliwem jest dla wszelkiego serca szlachetnego, dla każdego odważnego umysłu, nie przyłączyć się do jednego lub drugiego stronnictwa? Ludzie których Bóg szczodrze obdarzył bogactwem, wysokim rodem, geniuszem, nie należą do siebie; należą oni do Boga i spełniają missję na ziemi. Ale ślepi, czasami postępują drogą nakreśloną przez Bana, czasami sprzeciwiają się jego zamysłom; lecz w jednym jak w drugim wypadku, oświecają swoich ziomków swemi porażkami, tak samo jak swemi tryumfami. Jedyni którym Bóg nie przebacza, wierz mi, są ci, co zamykają się w swoim egoizmie, jak w niezdobytej warowni i którzy zabezpieczeni od ciosów i ran, spoglądają z wysokości murów na olbrzymią walkę którą od ośmnastu wieków prowadzi ludzkość. Nie zapominaj o tem Ekscelencjo, że aniołowie których za najgodniejszych wzgardy uważał Dante, byli ci, co się nie oświadczyli ani za Bogiem ani za szatanem.
— A w sposobiącej się walce, kogo nazywasz Bogiem? Kogo szatanem?
— Czyż potrzebuję ci mówić, książę, że zarówno jak ty cenię króla według jego wartości i że taki człowiek jak ja — pozwól mi powiedzieć jednocześnie i taki jak ty — nie służy innemu człowiekowi którego uważa za niższego od siebie, pod względem wykształcenia, oświaty i odwagi, lecz zasadzie nieśmiertelnej w nim istniejącej, tak jak dusza żyje w ciele niekształtnem i szpetnem. Otóż zasady — pozwól mi powiedzieć to, kochany admirale, — wydają się słusznemi lub nieslusznemi w oczach ludzi, stosownie do punktu z jakiego się na nie zapatrują. Tak naprzykład, racz mi książę na chwilę przyznać rozum we wszystkiem wyrównywający twojemu — a więc możemy badać, cenić i osądzić jedną i tęż sarnę zasadę z punktu widzenia zupełnie przeciwnego, a to z tej prostej przyczyny, że ja jestem prałatem, wysokim dygnitarzem kościoła Rzymskiego, ty zaś jesteś księciem świeckim dążącym do wszystkich światowych godności.
— Przypuszczam to.
— Zatem namiestnik Chrystusa, papież Pius VI, został złożonym z tronu; a więc, usiłując przywrócić na tron Ferdynanda, usiłuję przywrócić Piusa VI.; sadzając na tronie neapolitańskim króla Obojga Sycylii, umieszczam na tronie św. Piotra, Angela Broschi. Mało mnie obchodzi czy neapolitańczycy będą się cieszyć z powrotu swego króla, czy rzymianie będą zadowolnieni z powrotu papieża; nie, jestem kardynałem, a tem samem żołnierzem władzy papiezkiej, walczę więc za nią, oto wszystko.
— Szczęśliwszym jesteś Eminencjo, mając cel przed sobą tak jasno wytknięty. Mój jest mniej łatwy. Mam pozostawiony wybór pomiędzy zasadą sprzeciwiającą się memu wychowaniu, ale zaspakajającą mój rozum, i monarchą, którego rozum odpycha, ale z którym wiąże mnie moje wychowanie. Co więcej, książę ten nie dotrzymał mi słowa, dotknął mój honor, ubliżył mi w mojej osobistej godności. Jeżeli będę mógł pozostać bezstronnym pomiędzy nim a jego wrogami, stanowczy mam zamiar zachować moją bezstronność; jeżeli zaś będę zmuszonym wybierać z pewnością przeniosę wroga szanującego mnie, nad króla, który mnie znieważa.
— Przypomnij sobie Korjalana u Wolsków, kochany admirale.
— Wolskowie byli nieprzyjaciółmi ojczyzny, gdy ja, przeciwnie, jeżeli przejdę na stronę republikanów, przejdę na stronę patrjotów pragnących wolności, chwały i szczęścia kraju. Wojny cywilne mają swój osobny kodeks, panie kardynale. Kondeusz nie okrył się hańbą łącząc się z frondą i nie splami Dumourieza w kartach historji, że będąc ministrem Ludwika XVI walczył za rzeczpospolitę, ale to że zbiegł do Austrji.
— Tak, wiem to wszystko. Ale nie miej mi za złe, że pragnąłbym widzieć cię w szeregach gdzie ja walczę i że ubolewam, widząc cię w szeregach przeciwników. Jeżeli ja cię spotkam, nie potrzebujesz się obawiać, samym sobą cię zasłonię; ale strzeż się Actona, Nelsona, Hamiltona; strzeż się królowej i jej faworyty. Jeżeli wpadniesz w ich ręce, zginiesz, a ja nie będę w możności ocalić cię.
— Ludzie mają swoje przeznaczenie od którego nie mogą się uchylić, powiedział Caracciolo z lekceważeniem właściwem ludziom, którzy już niejednokrotnie uniknęli niebezpieczeństwa i nie przypuszczają aby niebezpieczeństwo mogło ich pognębić — jakiekolwiek jest moje, znieść je podołam.
— A teraz, zapytał kardynał, czy zostaniesz u mnie na obiedzie, admirale? Każę ci podać najlepszą rybę z zatoki.
— Dziękuję; ale pozwól mi odmówić dla dwóch przyczyn. Pierwszą jest, iż z powodu tej zimnej przyjaźni, jaką król ma dla mnie i wielkiej nienawiści jaką inni mnie ścigają, skompromitowałbym cię, przyjmując twoje zaproszenie; potem, sam mówisz że wypadki w Neapolu są bardzo ważne; ważność ich wymaga mojej obecności. Jak wiesz, posiadam obszerne dobra, a mówią że republikanie zamierzają środki konfiskaty względem emigrantów; mogliby mnie ogłosić emigrantem i zabrać moje dobra. W usługach króla, posiadając jego zaufanie, mógłbym to Zaryzykować; ale jako dymisjonowany i popadły w niełaskę, byłbym chyba szalonym, gdybym dla niewdzięcznego monarchy, postradał majątek który pod każdem panowaniem zapewni mi niezależność. Żegnam cię więc kochany kardynale, dodał książę, podając rękę prałatowi i pozwól sobie życzyć wszelkich pomyślności.
— Ja będę zwięźlejszym w moich życzeniach, książę będę prosił tylko Boga, aby cię uchronił od wszelkiego nieszczęścia. Bywaj więc zdrów i niech cię Bóg strzeże.
I po tych słowach ścisnąwszy się serdecznie za rękę, ci dwaj ludzie przedstawiający każdy potężną a odrębną indywidualność, rozłączyli się aby znów się zobaczyć w strasznych okolicznościach które później opowiemy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.