<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Eleonora Fonseca Pimentel.

Tego samego wieczora, kiedy kardynał Ruffo rozłączył się z Franciszkiem Caracciolo na pobrzeżu Catena w salonie księżnej Fusco zebrały się osoby najznakomitsze w Neapolu, które przyjęły nowe zasady i oświadczyły się za rzeczpospolitą, ogłoszoną przed ośmiu dniami i za Francuzami, którzy ją sprowadzili.
Znamy już prawie wszystkich promotorów tej rewolucji, widzieliśmy ich u dzieła i wiemy z jaką odwagą pracowali. Ale należy nam jeszcze zabrać znajomość z kilku innymi patrjotami. których poznania nasze opowiadanie dotąd nie wymagało, a których pominięcie byłoby niewdzięcznością z naszej strony, kiedy potomność zachowuje o nich tak chwalebne wspomnienie.
Wejdziemy więc do salonu księżnej, między ósmą a dziewiątą wieczorem i dzięki przywilejowi każdego romansopisarza, widzenia wszystkiego nie będąc sam widzianym, będziemy obecnymi jednemu z pierwszych wieczorów, gdzie Neapol pełną piersią oddychał powietrzem wolności.
Salon gdzie zgromadzone jest zajmujące towarzystwo, do którego zamierzamy wprowadzić czytelnika, był wspaniałych rozmiarów, jakich nigdy architekci włoscy nie zaniedbują zastosować w głównych komnatach swych pałaców. Sufit sklepiony i malowany al fresco, podtrzymywały kolumny umieszczone w murze. Freski były pędzla Solimena i według ówczesnego zwyczaju, przedstawiały przedmioty mitologiczne.
Na jednej ze ścian, najmniejszej w sali, mającej kształt długiego czworoboku, utworzono wzniesienie, na które wstępowano po trzech schodach, mogące służyć zarazem jako teatr do odgrywania małych sztuczek i za estradę dla muzyki w dnie balowe. Umieszczono tam fortepian, a przy nim trzy osoby z których jedna trzymała nuty w ręku, rozmawiały a raczej czytały nuty i słowa pokrywające papier.
Te trzy osoby były to: Eleonora Fonseca Pimentel, poeta Vicenzo Monti i maestro Dominik Cimarosa.
Eleonora Fonseca Pimentel, której imię już kilkakrotnie wspominaliśmy, a zawsze z uwielbieniem przy wiązanem do cnót i z szacunkiem jaki wzbudza nieszczęście, była kobietą trzydziestokilko letnią, więcej sympatyczną niż piękną. Była wzrostu wysokiego, dobrze zbudowana, z okiem czarnem, jak przystoi neapolitance, pochodzenia hiszpańskiego, ruchów majestatecznych, jakieby mógł mieć starożytny posąg ożywiony. Była ona zarazem poetką, wirtuozką i kobietą polityczną; było w niej cokolwiek podobieństwa z hrabiną de Staël, z Delfiną Gayi z panią Roland.
W poezji była spółzawodniczką Matastaza, w muzyce Cimarosy, w polityce Marjana Pagano.
W tej chwili przeglądała ona odę patrjotyczną Vicenza Monti, do której Cimarosa dorobił muzykę.
Vicenzo Monti był człowiekiem czterdziestoletnim, współzawodnikiem Alfierego, którego przewyższa harmonią, poetycznem i wytwornem wysłowieniem. Za młodu był on sekretarzem tego niedołężnego i nienasyconego księcia Broschi, synowca Piusa VI., dla wzbogacenia którego papież przeprowadził skandaliczny proces z Leprim. Napisał trzy tragedje: Arystodemus, Kajus Gracchus i Manfredi, nadto poemat w czterech pieśniach Basvigliana, śmierć Basville’a była jego przedmiotem. Potem został sekretarzem dyrektorjatu rzeczypospolitej cyzalpińskiej, profesorem wymowy w Paryżu i literatury w Medjolanie. Napisał marsyliankę włoską do której Cimarosa dorobił muzykę, a wiersze te z takim zapałem czytane przez Eleonorę Pimentel, ponieważ odpowiadały jej uczuciom, były jej utworem. Dominik Cimarosa siedzący przy fortepianie i z roztargnieniem błądzący palcami po klawiszach, urodził się w tym samym roku co Monti. Nigdy dwóch ludzi nie różniło się więcej, przynajmniej fizycznie, jak poeta i muzyk. Monti był wysoki i wysmukły, Cimarosa nizki i krępy; Monti miał oko żywe i przenikliwe, Cimarosa miał wzrok krótki, oczy wypukłe i bez wyrazu; podczas gdy na pierwszy rzut oka na Montego można było rozpoznać człowieka wyższego, w osobie Cimarosy przeciwnie nic nie objawiało wrodzonego geniuszu, a nawet z trudnością przychodziło uwierzyć, słysząc wymówione jego nazwisko, że to był człowiek który w 19 roku życia rozpoczął swój zawód, a obfitością i wzniosłością dorównywał Rossiniemu.
Grupa po tej najwięcej odznaczająca się, która z resztą górowała nad niemi, jak grupa Apollina i Muz góruje na Parnasie Tithona du Tillet, składała się z trzech kobiet i dwóch mężczyzn.
Trzy te kobiety były najzacniejsze z kobiet Neapolu. Księżna Fusco w której salonie było zebranie, znana nam od dawna jako najlepsza i najserdeczniejsza przyjaciółka Luizy, księżna de Pepoli i księżna de Cassano.
Gdy kobieta nie otrzymała od natury jakiegoś nadzwyczajnego talentu, jak Angelica Kauffman w malarstwie, pani de Staël w polityce, pani Sand w literaturze, najpiękniejszą pochwałą jest, kiedy o niej powiedzą że jest cnotliwa i nieskazitelną żoną i matką rodziny. Domum mansit, lanam fecid, mówili starożytni: Domu strzegła, wełnę przędła, otóż wszystko.
Ograniczamy więc pochwałę księżnej Fusco, księżnej de Pepoli i księżnej de Cassano na tem co powyżej powiedzieliśmy.
O mężczyźnie zaś starszym i najwięcej na siebie zwracającym uwagi, należącym do grupy, cokolwiek szerzej się rozpiszemy.
Ten człowiek zdający się mieć około 60 lat wieku, nosił ubranie z XVIII. stulecia w całej dokładności, to jest spodnie krótkie, jedwabne pończochy, trzewiki ze sprzączkami, kamizelkę długą z połami, frak klasyczny Jana Jakóba Russo i jeżeli już nie perukę, miał przynajmniej włosy pudrowane. Jego opinie niezmiernie liberalne i postępowe, na ubiór wcale nie wpływały i nie mogły go zmienić.
Był to Mario Pagano, jeden z najznakomitszych adwokatów nietylko w Neapolu ale w całej Europie. Urodził się w Brienza, małej wiosce Bazylikatu i był uczniem słynnego Genovesi, który pierwszy swemi pracami wskazał neapolitańczykom horyzont polityczny, dotąd im nieznany. Był serdecznym przyjacielem Gaetana Filangieri, autora Nauki Prawodawstwa, a pod kierunkiem tych dwóch ludzi genialnych, stał się jedną z pierwszych powag w prawnictwie. Łagodność głosu, wdzięk wyrażenia, zjednały mu przydomek Platona Kampanii. W młodym jeszcze wieku napisał Jurysdykcję kryminalną, dzieło tłómaczone na wszystkie języki, które otrzymało honorową wzmiankę we francuskiem zgromadzeniu narodowem. Gdy nastały dni prześladowania, Mario Pagano miał odwagę stanąć w obronie Emanuela de Deo i jego dwóch towarzyszy; ale każda obrona byłaby daremną i jego mowa chociaż była nader świetną, powiększyła tylko jego sławę jako mówcy i litość nad ofiarami których nie mógł ocalić. Trzej obwinieni z góry byli skazanymi, i jak to już powiedzieliśmy, ponieśli śmierć na rusztowaniu. Rząd zadziwiony odwagą i wymową słynnego adwokata, zrozumiał że takiego człowieka lepiej mieć za sobą, jak przeciwko sobie. Pagano został mianowany sędzią. Ale na tem nowem stanowisku zachował taką moc charakteru, taką prawość, że stał się dla Vannich i Guidobaldich żyjącą wymówką. Pewnego dnia, niewiadomo z jakiego powodu, Mario Pagano został aresztowanym i wrzuconym do więzienia, rodzaju przedwczesnego grobu, gdzie zostawał przez trzynaście miesięcy. Do lochu tego przedzierał się wązkim otworem jedyny promień słońca, zdający się mówić: „Nie rozpaczaj, Bóg na ciebie patrzy“. Przy świetle tych promieni napisał Rozprawę o pięknie, dzieło tak pełne słodyczy i pogodnych myśli, iż łatwo poznać że było pisanem przy promieniu słońca. Nakoniec bez stanowczego uznania jego niewinności, aby junta państwa w każdym razie mogła go ująć, powrócono mu wolność, ale pozbawiono go wszystkich urzędów.
Wtedy pojmując że nie może być dłużej na tej ziemi niewdzięcznej, przeszedł granicę i schronił się do Rzymu, gdzie właśnie rzeczpospolitę ogłoszono. Ale Mack i Ferdynand postępowali za nim zbliska i zmuszony był schronić się w szeregi armii francuskiej. Powrócił do Neapolu, gdzie Championnet poznawszy całą jego wartość, kazał go mianować członkiem rządu tymczasowego.
Człowiek z którym rozmawiał, mniej znany wówczas aniżeli po ogłoszeniu Badań nad ewolucjami neapolitańskiemi, był jednakże już wtedy urzędnikiem odznaczającym się nauką i sprawiedliwością. Rozmowa z wielkiem ożywieniem prowadzona z Pagano, toczyła się o potrzebie utworzenia w Neapolu dziennika politycznego na wzór Monitora francuskiego. Było to pierwsze czasopismo tego rodzaju, które się pojawiło w stolicy państwa Obojga Sycylii. Teraz spór toczył się o to, czy wszystkie artykuły będą podpisane, czy też bez podpisu?
Pagano roztrząsał kwestję z punktu widzenia moralnego. Zdaniem jego, skoro się głosi jakąś zasadę, nic naturalniejszego nad podpisanie jej. Cuoco utrzymywał przeciwnie, że przez tę surowość, odsunie się wielu ludzi utalentowanych, którzy z obawy nie odważą się być współpracownikami dziennika rzeczypospolitej, od chwili gdy będą zmuszeni wyznać iż w nim pracują.
Championnet obecny na wieczorze, był wezwanym przez Pagano do rozstrzygnięcia tej ważnej kwestji. Powiedział on że we Francji tylko artykuły Rozmaitości i Nauki były podpisywane, albo też niektóre prace przechodzące zwykły zakres, których autorowie nie chcieli się skromnie ukrywać pod zasłoną bezimienności.
Zdanie Championneta w tej kwestji było tem ważniejszem, że on pierwszy podał myśl założenia czasopisma.
Postanowiono więc iż życzący podpisywać swoje artykuły, będą je podpisywali, ale także nie będzie nikomu wzbronionem zachować incognito.
Pozostawał już tylko wybór głównego redaktora. Było to, przypuszczając powrót króla, narażeniem się na szubienicę. Ale i tym razem Championnet usunął trudności, mówiąc że główny redaktor już jest znalezionym.
Na te słowa drażliwość narodowa Cuoca obruszyła się. Przedstawiony przez Championneta, ten główny redaktor musiał być naturalnie cudzoziemcem i jakkolwiek oględnym był zacny urzędnik, byłby wołał narazić głowę podpisując swoje nazwisko u spodu urzędowego dziennika, niż zezwolić na podpisanie nazwiska francuskiego.
Nazajutrz miał się okazać pierwszy numer pisma: podczas kiedy rozprawiano czy Monitor partenopejski będzie lub nie podpisanym, składano Monitora.
W około wielkiego stołu okrytego zielonym dywanem, na którym był atrament, pióra i papier, pięciu czy sześciu członków komitetów siedziało redagując rozporządzenia mające być nazajutrz obwieszczonemi. Carlo Laubert prezydował im.
Rozporządzenia redagowane przez członków komitetów dotyczyły długu królewskiego, uznanego za dług narodowy; długiem tym były objęte wszystkie zabory króla w chwili wyjazdu, bądź w bankach prywatnych, bądź w zakładach dobroczynnych, jak w lombardzie, w szpitalu sierót i w Seraglio dei Poveri.
Potem następował dekret dotyczący wsparcia przyznanego wdowom po męczennikach, rewolucji, albo ofiarach wojny, matkom bohaterów, którzy w przyszłości polegną za ojczyznę. Dekret ten redagował Manthonnet, a po zredagowaniu go napisał na marginesie ostatniego paragrafu przypisek:
Mam nadzieję ze kiedyś matka moja będzie miała prawo dostąpić tej łaski“.
Inny znów dekret dotyczył obniżenia ceny chleba i makaronu, zniesienia cła od wprowadzenia oliwy, zabronienia całowania rąk między mężczyznami i tytułu ekscelencyi.
Na osobnym stoliku generał Dufresse komendant miasta i zamków, redagował ciekawe ogłoszenie o teatrach.

Generał-komendant miasta i zamków.

„Raporta jakie codziennie składa mi rada miej ska i dyrektorowie rozmaitych teatrów co do wojskowych rozmaitych stopni, zmuszają mnie do przypomnienia tymże o ich obowiązkach i powołania ich do porządku. Po tem obwieszczeniu, ci co niezważając na karność, zapomną co winni sami sobie i co się należy towarzystwu, ulegną surowej karze.
„Teatr od niepamiętnych czasów był instytucją przedstawiającą śmieszności, cnoty i wady narodowe, społeczne i indywidualne; we wszystkich czasach był on miejscem zebrania, przedmiotem szacunku, nauką dla jednych, rozrywką spokojną dla drugich, odpoczynkiem dla wszystkich Z tych to względów, teatra od czasów odrodzenia Francji, zostały nazwane szkołą obyczajów.
„W skutek więc tego każdy wojskowy lub cywilny, uchylający się od praw przyzwoitości, będących najpierwszą zasadą zachowania się w miejscach publicznych, bądź przez nieumiarkowane objawy uznania lub niezadowolenia względem aktorów, bądź przez przerywanie widowiska w jakikolwiek sposób, zostanie natychmiast aresztowanym i zaprowadzonym przez straż buon governo do mieszkania komendanta placu, gdzie będzie ukaranym wedle ważności popełnionego przestępstwa.
„Każdy wojskowy lub cywilny, który pomimo przywróconych praw i rozkazów wydanych przez główno-dowodzącego, szanowania osób i własności, będzie usiłował przywłaszczyć sobie miejsce nie należące do niego, również będzie zaprowadzony do komendanta placu.
„Każdy wojskowy lub cywilny, który nie zważając na porządek i zwyczaje przyjęte w teatrach, będzie usiłował usunąć straż aby wejść na scenę lub do lóż aktorskich, również będzie przyaresztowany i zaprowadzony do komendanta placu.
„Oficer straży i adjutant major placu są obowiązani czuwać nad wykonaniem powyższego rozporządzenia, ci zaś którzyby w razie zaburzenia, nieprzytrzymali jego sprawców, będą aresztowani i ukarani, jak gdyby sami byli burzycielami.“
Po ukończeniu tego rozporządzenia, generał Dufresse dał znak Championnetowi czytającemu przy świetle kandelabru, że raport był gotowy i że pragnął mu go zakomunikować. Championnet przerwał czytanie, przybliżył się do Dufresse’a, wysłuchał raportu i zatwierdził go we wszystkich punktach.
Dufresse upewniony tem, podpisał go.
Wtedy Championnet prosił aby mu dozwolono przemówić, wezwał Velasca i Nicolina Caracciolo, tych dwóch ludzi politycznych, liczących we dwóch 43 lata, a którzy, podczas gdy ludzie poważni zajmowali się wykształceniem ludu, oni zajmowali się edukacją papugi księżnej Fusco — wezwał, mówimy Velasca i Nicolina, aby się uciszyli.
Championnet zbliżył się do kominka, umieścił się przy świeczniku, rozłożył papier czytany, kiedy mu Dufresse przerwał i głosem łagodnym i donośnym zarazem, przemówił po włosku:
— Panie i panowie, upraszam was o pozwolenie odczytania pierwszego artykułu Monitora partenopejskiego, mającego wyjść jutro w Sobotę 6 lutego 1799 r. dawnego stylu — używam jeszcze dawnego stylu, bo sądzę żeście się jeszcze nie zupełnie oswoili z nowym, inaczej powiedziałbym w sobotę 18 Pluviose. Oto jest odbitka tego artykułu, którą w tej chwili odbieram z drukarni. Czy chcecie go usłyszeć? a ponieważ ma on być wyrażeniem w kilku słowach opinii ogólnej, róbcie swoje uwagi, jeżeli macie jakie do zrobienia.
To zapowiedzenie do najwyższego stopnia zaciekawiło wszystkich. Jak to już powiedzieliśmy, nazwisko głównego redaktora Monitora było jeszcze nieznanem, a każdy pragnął dowiedzieć się w jaki sposób wystąpi w sztuce, zupełnie nieznanej w Neapolu, publikacji codziennej.
Wszyscy zatem umilkli, nawet Monti, Cimarosa, Velasco, Nicolino, nawet ich uczennica, papuga księżnej.
Championnet wśród najgłębszej ciszy, przeczytał następujący program:

„Wolność.Równość.
Monitor neapolitański.
Sobota 18 Pluviose, roku siódmego wolności a pierwszego rzeczypospolitej neapolitańskiej, jednej i niepodzielnej.
Numer pierwszy

Nakoniec jesteśmy wolni!“
Dreszcz przebiegł całe zgromadzenie i każdy gotów był powtórzyć ten okrzyk wydzierający się ze wszystkich serc szlachetnych, a przez który nowy organ wielkich zasad rozpowszechnianych przez Francję, oznajmił światu swoje istnienie. 10* Zanim to wzruszenie minęło, Championnet czytał dalej:
„Nakoniec nadszedł dzień w którym możemy wymówić bez obawy błogosławione wyrazy wolność i równość, ogłaszając się godnymi synami matki naszej rzeczypospolitej, braćmi ludów wolnych Włoch i Europy.
„Jeżeli rząd upadły dał przykład niesłychanego zaślepienia i nieubłaganego prześladowania, nic więcej przez to nie zdziałał, jak tylko że liczba męczenników za ojczyznę się powiększyła. Żaden z nich w obec śmierci ani o krok się nie cofnął; wszyscy przeciwnie spokojnem okiem patrzyli na rusztowanie i pewnym krokiem wstąpili na jego stopnie. Wielu z nich wśród najstraszniejszych męczarni pozostali głuchymi na przyrzeczenia i na ofiarowane nagrody szeptane im do ucha, pozostając wiernymi i niewzruszonymi w swoich przekonaniach.
„Szkodliwe namiętności wpajane od tylu lat w klasach najmniej oświeconych ludu, którym proklamacje i nauki kościelne malowały wspaniałomyślny lud francuzki w najczarniejszych barwach, nikczemne zabiegi namiestnika Franciszka Pignatelli, na którego imię serce się wzdryga, mające na celu przekonać lud, że religia będzie znieważoną, żony i córki zgwałcone, synowie wymordowani, splamiły niestety krwią piękne dzieło naszego odrodzenia. Niektóre kraje powstały, aby napaść na załogi francuzkie i podległy wymiarowi sprawiedliwości wojennej; inne po wymordowaniu wielu z swych współobywateli, uzbroiły się dla stawienia oporu nowemu porządkowi rzeczy i musiały po krótkiej walce ustąpić przed przemocą. Liczna ludność neapolitańska, w którą przez usta zbirów namiestnik wpajał nienawiść i żądzę morderstwa, po siedmiu dniach krwawego bezrządu, po zajęciu zamków i broni, po zniszczeniu własności i zagrożeniu życiu uczciwych obywateli, ludność ta przez półtrzecia dnia opierała się wkroczeniu wojsk francuzkich. Waleczni armię tę składający, sześć razy mniej liczni od swych przeciwników, rażeni z dachów z okien, z wysokości bastjonów przez niewidzialnych nieprzyjaciół, napadani przez wroga bądź na rozstajnych drogach, bądź w górzystych manowcach, to znów w ciemnych ulicach miasta, musieli zdobywać każdą piędź ziemi, więcej jeszcze wytrwałą odwagą aniżeli siłą materjalną. Ale przeciwstawiając przykład cnoty i cywilizacji w obec takiego zezwierzęcenia i okrucieństwa, w miarę jak lud był zmuszonym złożyć broń, wspaniałomyślni zwycięzcy ściskali zwyciężonych i przebaczali im.
„Kilku walecznych obywateli, korzystając ze zręcznego zwycięztwa naszego dzielnego Nicolina Caracciolo, godnego słynnego imienia jakie nosi, kilku * walecznych obywateli weszło do warowni San-Elmo w nocy z 20 na 21 Stycznia, i przysięgli zagrzebać się w jego ruinach, aby ogłosić wolność nawet z głębi swego grobu, i tam wznieśli drzewo symboliczne wolności, nietylko w swojem ale także w innych obywateli imieniu, których okoliczności zatrzymały w oddaleniu. W dniu 21 Stycznia, na zawsze pamiętnym, widziano zbliżające się niezwyciężone sztandary rzeczypospolitej francuzkiej; przysięgli oni na braterstwo i wierność. Nakoniec 23 o godzinie pierwszej po południu wojsko zwycięzkie weszło do Neapolu. O! wtedy był to wspaniały widok gdy pomiędzy zwycięzcami i zwyciężonymi braterstwo następowało po rzezi, kiedy usłyszano walecznego generała Championnet uznającego naszą rzeczpospolitą, witającego nasz rząd i licznemi, wzniosłem! proklamacjami zapewniającego prawa własności, obdarzającego wszystkich bezpieczeństwem życia“.
Czytanie przerywane już przy poprzednich paragrafach rzęsistemi oklaskami, tym razem było przerwane okrzykiem ogólnym.
Championnet skłonił się na oklaski i czytał dalej.
„Wkroczenie za pomocą zdrady despoty upadłego do Rzymu, jego haniebna ucieczka do Palermo na okręcie angielskim, obładowanie statków skarbami publicznemi i prywatnemi, łupami naszych galeryj i muzeów, skarbami naszych zakładów dobroczynnych, rabunkiem naszych banków, bezwstydnym jawnym zaborem, pozbawiającym ludność ostatnich źródeł brzęczącej monety, wszystko to znane jest obecnie.
„Obywatele znacie przeszłość widzicie czas obecny, do was należy przygotować i zapewnić sobie przyszłość! Odczytanie tego okrzyku wolności wyrzeczonego jednocześnie ustami i sercem, ta odezwa patrjotyczna do braterstwa obywateli w mieście, gdzie dotąd braterstwo było wyrazem nieznanym, to poświęcenie dla ojczyzny, nagrodzone pochwałą publiczną wszystko to, więcej jeszcze niż wartość przemowy, tak zresztą zgodnej z uczuciem narodowości, budzącem się w dniu przewrotu politycznego we wszystkich umysłach, podniosło wrażenie aż do uniesienia. Wszyscy słuchacze zawołali jedym głosem: „Autor!“ Widziano wtedy schodzącą z estrady krokiem wolnym i nieśmiałym mimo godności, stawającą przy Championnecie, podobną do muzy swej ojczyzny, protegowaną zwycięztwem czystą i szlachetną Eleonorę Pimentel.
Artykuł był przez nią pisany, ona to była nieznanym głównym redaktorem Monitora neapolitańskiego. Kobieta domagała się zaszczytu śmiertelnego może tej redakcji, dla której mężowie lękliwi, żądali zatajenia nazwiska, jakkolwiek byli głośnymi patrjotami.
Wtedy uniesienie przeszło w entuzjazm, wybuchły okrzyki pełne zapału; wszyscy ci patrjoci, jakiegokolwiek stanu, sędziowie, prawodawcy, literaci, uczeni, oficerowie i generałowie, rzucili się ku niej z tym południowym zapałem, znamionującym się niepowściągnionym ruchem i szalonemi okrzykami. Mężczyźni padli na kolana, kobiety zbliżały się z ukłonem. Był to tryumf Korynny śpiewającej w Kapitolu wielkość upadłego Rzymu, tryumf tem świetniejszy dla Eleonory, że opiewała nie wielkość przeszłą, lecz nadzieje — przyszłości. Ale że zawsze śmieszność miesza się ze wzniosłością, w chwili gdy kończył się potrójny grzmot oklasków, usłyszano głos ochrypły, wołający: „Niech żyje rzeczpospolita! Śmierć tyranom!“
Był to glos papugi księżnej Fusco, uczennicy Velasca i Nicolina, która przynosiła zaszczyt swoim nauczycielom, przekonywając że skorzystała z ich nauki.
Była druga godzina zrana; ten ustęp komiczny zakończył wieczór. Każdy owinięty w płaszcz lub w zasłonę wołał swoich ludzi i swego pojazdu, bo wszyscy ci sanculoci, jak ich król nazywał, należeli do arystokracji majątku lub nauki, mieli powozy i ludzi, wprost przeciwnie z sanculotami francuzkimi Po ucałowaniu kobiet, uściśnięciu ręki mężczyzn, pożegnawszy wszystkich, księżna Fusco pozostała sama w salonie, przed chwilą pełnym ludzi i wrzawy, teraz osamotnionym i milczącym. Poszła wprost do okna zasłoniętego bogatą karmazynową firanką adamaszkową, podniosła ją i znalazła w framudze okna, tuż przy sobie, jak dwie ptaszyny w jednem gniazdku Luizę i Salvatę, którzy wśród tego tłumu, z całą swobodą włoską, której tam nikt za złe nie bierze, odosobnili się i ręka w ręku, z głową opartą na ramieniu, wymawiali te słodkie wyrazy które jakkolwiek powiedziane półgłosem, dla tych co ich słuchają, zagłuszają odgłos grzmotu i uderzenia gromów. Dwoje młodych ludzi przy świetle promienia przedzierającego się do ich kryjówki, pozostający dotąd w łagodnym półcieniu, powrócili do życia rzeczywistego, z którego wydostali się na złotych skrzydłach ideału, zwrócili nie zmieniając postawy uśmiechnięte oczy ku księżnie, tak jak to zapewne uczynili pierwsi mieszkańcy raju, zaskoczeni przez anioła pod zieloną altaną wśród kwiecistych klombów, w chwili kiedy po raz pierwszy zamienili słowo: kocham cię!
Weszli oni tam na początku wieczoru i pozostali aż do końca. Ze wszystkiego co mówiono, nic nie słyszeli, tego co zaszło nie domyślali się nawet. Wiersze Montego, muzyka Cimarosy, artykuł Eleonory Pimentel, wszystko to rozbiło się o obicie adamaszkowe, oddzielające od światła ich raj nieznany.
Widząc salon pusty i księżnę samą, to tylko zrozumieli, że nadeszła chwila rozłączenia. Westchnęli, i oboje jednocześnie jednakowym wyrazem wyszeptali: — Do jutra.
Potem wzruszony i drżący z miłości, Salvato po raz ostatni przycisnął Luizę do serca, pożegnał księżnę i wyszedł. Wtedy Luiza zarzuciła ręce na szyję swojej przyjaciółki i w postawie dziewicy powierzającej swoją tajemnicę Wenerze, szeptała do ucha księżnej:
— O! gdybyś wiedziała jak ja go kocham!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.