La San Felice/Tom VIII/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Przechodząc przez próg drzwi łącznych, Luiza zastała Giovanninę oczekującą na nią w korytarzu.
Na twarzy młodej dziewczyny malowało się to zadowolenie, jakiego zwykle doznają niżsi, kiedy się zdarza ważna okoliczność wtajemniczająca ich w życie panów.
Luiza do swej służącej uczuła wstręt, jakiego nigdy nie doznawała.
— Co tu robisz i czego chcesz odemnie? zapytała.
— Oczekiwałam na panią, aby jej powiedzieć rzecz niezmiernie ważną, odrzekła Giovannina.
— I cóż takiego masz mi do powiedzenia?
— Że piękny bankier jest tutaj.
— Piękny bankier? O kim panna chcesz mówić?
— O panu Andrzeju Backer.
— O panu Andrzeju Backer! Jakim sposobem pan Andrzej Backer tu się znajduje?
— Przybył wieczorem około 10, chciał z panią mówić; stosownie do odebranych rozkazów, naprzód nie chciałam go przyjąć; wtenczas on tak uparcie nalegał że powiedziałam mu prawdę, to jest że pani nie ma w domu; sądził że to wybieg, a że mnie błagał w imię własnego pani interesu aby mu było wolno chociaż kilka słów powiedzieć, dozwoliłam mu zwiedzić cały dom dla przekonania go iż pani rzeczywiście w domu się nie znajduje; gdy pomimo jego próśb odmówiłam mu powiedzieć gdzie pani przebywa, wszedł do jadalnego pokoju, usiadł na krześle i powiedział, że będzie czekać na panią.
— A więc ponieważ nie mam powodu przyjmowania pana Andrzeja Backer o drugiej godzinie z rana, powracam do księżnej i nie wyjdę od niej, aż pan Backer moje mieszkanie opuści.
I Luiza zwróciła się, chcąc powrócić do swej przyjaciółki.
— Pani! odezwał się na drugim końcu korytarza głos błagający.
Głos ten wprowadził Luizę z zadziwienia, nie powiemy w gniew, bo jej serce gołąbki nie znało tego gwałtownego uczucia, ale w rozdrażnienie.
— A, to pan jesteś, powiedziała postępując kilka kroków naprzeciw niemu.
— Tak pani, odpowiedział młodzieniec kłaniając się, z kapeluszem w ręku, w postawie pełnej uszanowania.
— A zatem słyszałeś pan co z jego powodu powiedziałam mojej służącej?
— Tak pani, słyszałem.
— Jakto, wszedłeś pan do mnie prawie przemocą i wiedząc, że nie podobają mi się jego odwiedziny, jeszcze tutaj jesteś?
— Bo konieczność wymaga abym z panią mówił, konieczność gwałtowna, czy pani to pojmujesz?
— Konieczność gwałtowna? powtórzyła Luiza z powątpiewaniem.
— Pani, upewniam cię słowem honoru uczciwego człowieka, — tem słowem którego żaden człowiek naszego nazwiska i naszego domu od trzystu lat nie dał lekkomyślnie — upewniam cię słowem że dla bezpieczeństwa twego majątku, ocalenia twego życia, trzeba żebyś mię wysłuchała.
Przekonywający dźwięk głosu z jakim młodzieniec wymówił te wyrazy, zachwiał postanowienie San Felice.
— Po tem upewnieniu, przyjmę pana jutro o właściwej porze.
— Jutro może będzie zapóżno; zresztą, o właściwej porze... Co pani rozumiesz przez właściwą porę?
— W dzień, około południa naprzykład, wcześniej nawet, jeżeli pan życzysz sobie tego.
— W dzień zobaczą mnie wchodzącego do pani, a nie trzeba żeby wiedziano iż mnie widziałaś.
— Dla czegóż to?
— Bo z mych odwiedzin mogłoby wyniknąć wielkie niebezpieczeństwo.
— Dla mnie, czy dla pana? zapytała usiłując uśmiechnąć się Luiza.
— Dla nas obojga, odpowiedział poważnie młody bankier.
Przez chwilę panowała cisza. Trudno było nie zauważyć poważnej intonacji głosu nocnego gościa.
— Po ostrożności przez pana zachowanej, sądzę że ta rozmowa powinna odbyć się bez świadków.
— To co mam pani do powiedzenia, może być tylko sam na sam powiedziane.
— A czy pan nie zapomniałeś że w tej rozmowie sam na sam, jest przedmiot o którym mówić ze mną jest mu wzbronionem?
— To też jeżeli o nim mówić będę, to jedynie w tym celu aby cię pani przekonać, że wyznanie moje ty tylko jedna możesz usłyszeć
— Chodź pan, powiedziała Luiza.
I wyprzedzając Andrzeja, który dla ułatwienia jej przejścia przysunął się do ściany korytarza, poprowadziła go do sali jadalnej oświetlonej przez Giovanninę i drzwi za nim zamknęła.
— Czy pani jesteś pewną, powiedział Backer oglądając się, że nas tu nikt nie może podsłuchać?
— Jest tylko Giovannina, a widziałeś pan że weszła do swego pokoju.
— Ale za temi drzwiami, lub za drzwiami sypialnego pokoju pani, mogłaby słuchać.
— Zamknij pan jedne i drugie i przejdźmy do gabinetu mego męża.
Kroki ostrożności przez Backera przedsięwzięte ażeby jego rozmowa nie była przez nikogo słyszaną, uspokoiła Luizę co do jej przedmiotu. Młody człowiek nie byłby się odważył tak nalegać, gdyby chodziło tylko o oświadczenie miłości tak szczerze przez nią odepchniętej.
Drzwi od gabinetu pozostały otwarte a dwoje drzwi od sali jadalnej starannie zamknięte, upewniły Backera że nie może być podsłuchanym.
Luiza rzuciła się na krzesło i z głową na ręku, z łokciem opartym na stole, gdzie niegdyś jej mąż pracował, pogrążyła się w myślach.
Od wyjazdu kawalera, pierwszy raz wchodziła do tego gabinetu; tysiące wspomnień weszło tam razem i opanowało ją.
Myślała o tym tak dobrym dla niej człowieku, którego wspomnienie jednak tak łatwo i niemal zupełnie wygładziło się z jej pamięci; prawie z przerażeniem myślała o swojej miłości dla Salvaty, miłości zazdrosnej i uchylającej każde inne uczucie; zapytywała siebie jak daleko jeszcze była od zupełnej niewierności, i spostrzegła że przestrzeń moralna przez nią przebyta była większa niż ta, która jeszcze do przebycia pozostawała.
Głos Andrzeja Backer wyprowadził ją z tej zadumy, zadrżała. Ona już zupełnie zapomniała o jego obecności. Wskazała mu krzesło. Andrzej skłonił się, ale nie usiadł.
— Pani, powiedział, pomimo zakazu mówienia ci o mojej miłości, jednakże dla zrozumienia mojego postępku i wielkości niebezpieczeństwa na jakie się narażam, potrzeba abyś pojęła o ile ta miłość była poświęcającą się, głęboką i pełną szacunku.
— Panie, powiedziała Luiza podnosząc się, jakkolwiek mówisz o tej miłości w czasie ubiegłym zamiast w obecnym, niemniej jednak mówisz o uczuciu o którem ci stanowczo zabroniłam wspominać. Spodziewałam się że przyjmując pana o podobnej godzinie i po okazanej z mej strony niechęci przyjęcia cię, nie będę zmuszoną przypominać ci mojego zakazu.
— Racz mnie pani wysłuchać i pozostawić mi czas do wytłumaczenia się. Powiedziałem że potrzebnem jest wspomnienie tej miłości, abyś pojęła całą ważność mojego zwierzenia.
— A więc, nie ociągaj się pan z tem zwierzeniem.
— Ale pragnąłbym żebyś pani zrozumiała, że to zwierzenie z mojej strony jest szaleństwem, jest prawie zdradą.
— W takim razie nie czyń go pan; to nie ja cię szukałam, nie ja cię obecnie naglę.
— Wiem o tem, i że prawdopodobnie nie będziesz mi pani nawet za nie wdzięczną; ale mniejsza o to! Fatalność mnie popycha, niechaj spełni się moje przeznaczenie.
— Czekam panie, rzekła Luiza.
— Dowiedz się więc pani, że knuje się wielki spisek, że nowe nieszpory sycylijskie gotują się nietylko przeciw Francuzom ale i ich stronnikom.
Luizę przebiegł dreszcz po calem ciele i w tej samej chwili natężyła uwagę. To nie o nią chodziło, ale o Francuzów, a tem samem o Salvatę Zycie Salvaty było zagrożone, a może odkrycie Backera poda jej środek ocalenia tego drogiego życia, już raz przez nią ocalonego.
Ruchem mimowolnym, nachylając się nad stołem, zbliżyła się do młodzieńca: usta milczały, ale wzrok zapytywał.
— Czy mam mówić dalej? zapytał Backer.
— Mów pan.
— Za trzy dni, to jest w nocy z piątku na sobotę, nietylko 10,000 Francuzów znajdujących się w Neapolu i jego okolicach będą wymordowani, ale jak to już miałem zaszczyt pani powiedzieć, i wszyscy ich stronnicy. Pomiędzy dziesiątą a jedenastą wieczorem wszystkie domy gdzie się ma spełnić morderstwo, zostaną czerwonym krzyżem naznaczone: o północy rzeź się rozpocznie.
— Ale to straszne, to okropne co pan mówisz.
— Nie straszniejsze od nieszporów sycylijskich, nie okropniejsze od nocy św. Bartłomieja. Co uczyniło Palermo aby uchronić się od andegaweńczyków, a Paryż dla pozbycia się hugonotów, to samo może dokonać Neapol dla pozbycia się Francuzów.
— I pan się nie lękasz abym natychmiast po twojem wyjściu z tego domu, pobiegła i odkryła ten zamiar?
— Nie pani, gdyż zastanowisz się że nawet nie wymagałem od ciebie przyrzeczenia tajemnicy; nie pani, bo zastanowisz się że takie poświęcenie jak moje nie powinno być niewdzięcznością odpłacone; nie pani, bo zastanowisz się że twoje imię jest zbyt piękne i zbyt czyste aby przez historję umieszczone było pod pręgierzem zdrady.
Luiza zadrżała; gdyż w istocie pojęła całą wielkość, całe poświęcenie w tem powierzeniu bez żadnego warunku tajemnicy, przez młodego bankiera. Pozostawało tylko dowiedzieć się jeszcze, dla czego ją powierzył.
— Wybacz pan, powiedziała, ale zapytuję sama siebie, co mogę mieć wspólnego z Francuzami i ich stronnikami, ja żona bibliotekarza, więcej nawet, przyjaciela następcy tronu.
— To prawda pani, ale kawalera San Felice nie ma aby cię osłonił swoją opieką i swoją prawością; a pozwól pani sobie powiedzieć: widziałem z przerażeniem że dom twój jest jednym z mających być naznaczonemi czerwonym krzyżem.
— Mój dom! zawołała Luiza, zrywając się.
— Pojmuję, że to co mówię, zadziwia a nawet oburza panią Ale chciej mię wysłuchać do końca. W czasach jak nasze, w czasach zamieszania i burzy, nikt nie jest wolny od podejrzenia, a wreszcie jeżeli podejrzenie nie czuwa, znajdują się donosiciele aby je obudzić. A więc pani, widziałem, trzymałem w ręku, czytałem mojemi własnemi oczyma denuncjację bezimienną wprawdzie, ale tak dokładną że nie można wątpić o jej prawdziwości.
— Denuncjacja! powtórzyła Luiza zdziwiona.
— Denuncjacja! tak pani.
— Jakto, denuncjacja przeciwko mnie?
— Przeciwko pani.
— I cóż mówi ta denuncjacja? zapytała Luiza blednąc mimowoli.
— Mówi że w nocy z dnia 22 na 23 września roku przeszłego, zabrałaś pani do siebie adjutanta generała Championneta.
— O! szepnęła Luiza czując pot występujący na jej czoło.
— Że ten adjutant raniony przez Pasquala de Simone, za pomocą twoją zdołał uniknąć zemsty królowej, że był opatrywany przez wróżkę albańską nazwiskiem Nanno, że przez sześć tygodni był u pani ukryty, i wyszedł dopiero, przebrany za wieśniaka abruzyjskiego, aby się połączyć z generałem Championnet i przyjąć udział w bitwie pod Civitta-Castellana.
— A więc panie, powiedziała Luiza, gdyby tak było w istocie, czyż byłoby zbrodnią przyjąć rannego i ocalić życie człowiekowi, i czyż trzeba się dowiadywać zanim się wyleje na jego rany balsam litościwego samarytanina, o jego nazwisko, ojczyznę lub zasady?
— Nie pani, nie ma w tem zbrodni w oczach ludzkości; ale jest to zbrodnia w oczach stronnictw. Ale może rojaliści byliby ci przebaczyli, gdybyś następnie nie była obecną na wszystkich wieczorach u księżnej Fusco, i tym sposobem nie powiększyła ważności denuncjacji. Wieczory księżnej Fusco nie są pospolitemi wieczorami; są to kluby gdzie roztrząsają się projekta, opracowywują prawa, tworzą się hymny patrjotyczne, pokłada się pod nie muzykę i śpiewa; a więc, pani bywasz na wszystkich tych wieczorach, i chociaż wiadomo bardzo dobrze że pani tam bywasz z innych a nie politycznych powodów...
— Strzeż się pan, zaczynasz mi ubliżać!
— Niech mnie Bóg od tego uchowa, odparł młodzieniec, a dowodem tego że na kolanach dokończę tego, co mam jeszcze powiedzieć. I Backer ukląkł na jedno kolano. — Pani, powiedział, wiedząc że życie twoje zagrożone, ponieważ dom twój należy do liczby domów przeznaczonych dla nożów lazzarońskich, przyniosłem ci talizman i znak mający cię ocalić. Oto jest talizman. (Położył na stole kartę, z wyciśniętym na niej kwiatem lilii.) Znak zaś — nie zapominaj go pani, jest ponieść do ust wielki palec prawej ręki i dotknąć zębami jego pierwszego stawu.
— Nie potrzeba było klękać aby mi to powiedzieć, rzekła Luiza z wyrazem życzliwości, mimowoli malującym się na jej obliczu.
— Nie pani, ale potrzeba było do tego co mi jeszcze pozostaje do powiedzenia.
— Mów pan.
— Nie moją rzeczą jest wchodzić w pani tajemnice; nie czynię ci więc zapytania ale udzielam rady, a sama przekonasz się czy rada ta nietylko jest bezinteresowna, ale wspaniałomyślna. Mówią, słusznie czy niesłusznie, że tego młodego adjutanta którego ocaliłaś, mówią że pani go kochasz.
Luiza zadrżała.
— Nie ja to mówię, nie ja temu wierzę; ja w nic nie chcę wierzyć, nic nie chcę mówić, pragnę tylko abyś pani była szczęśliwą, nic więcej; pragnę aby to serce tak czyste, niewinne i szlachetne nie upadło pod brzemieniem bólu; pragnę aby te piękne oczy, ukochane od aniołów, we łzach nie tonęły. Mówię ci więc tylko, pani, że jeżeli kochasz człowieka, ktokolwiekbądź on jest, miłością siostry lub kochanki, i jeżeli ten człowiek jako Francuz lub patrjota naraża się w czemkolwiek, przepędzając tutaj noc z piątku na sobotę: pod jakimkolwiek pozorem oddal go, aby tym sposobem uniknął rzezi, a ja iżbym w nagrodę tego wszystkiego mógł sobie powiedzieć: — „Tej przez którą tyle cierpiałem, oszczędziłem cierpienia.“ Powstaję teraz — już wszystko powiedziałem.
Luiza w obec tego poświęcenia się tak wzniosłego i nieudanego, uczuła że łzy zwilżyły jej powieki. Wyciągnęła rękę do Andrzeja którą ten pochwycił z zapałem.
— Dziękuję panu, powiedziała. Nie odgaduję z kąd pochodzi zdrada, ale tobie mogę powiedzieć: oskarżyciel dobrze był uwiadomiony; nikomu jeszcze nie powierzyłam mojej tajemnicy, ale tobie powiem tak! kocham, ale miłością macierzyńską, chociaż niezmierną, człowieka którego ocaliłam. Kiedy uczułam tę miłość budzącą się w mem sercu z gwałtownością nieprzezwyciężonej namiętności, chciałam wyjechać, opuścić Neapol, udać się z moim małżonkiem do Sycylii, nie ażeby uniknąć przeznaczenia fatalnego, śmiertelnego, przepowiedzianego mi, ale aby zachować kawalerowi wiarę przyrzeczoną mu i nieskalany honor kobiety. Bóg tego nie chciał; burza nas rozdzieliła, fale jego unoszące, mnie zostawiły na brzegu. Powiesz mi że po uspokojeniu burzy, powinnam była wsiąść na pierwszy lepszy statek i połączyć się z moim mężem w Sycylii. Gdyby był rozkazał lub przynajmniej dał poznać iż pragnie tego, byłabym tak uczyniła; nie będąc wzywaną, zabrakło mi siły: pozostałam. Mówisz pan o fatalności popychającej cię do odkrycia mi twojej tajemnicy; jeżeli masz swoją, ja również moją posiadam. Idźmy oboje drogą na jaką nas rzuca przeznaczenie. Gdziekolwiek los mój mnie zaprowadzi, tam gdzie się znajdować będę, serce moje dla ciebie zawsze będzie przepełnione wdzięcznością. Żegnam cię, panie Backer. Przyrzekam ci, że wśród najstraszniejszych męczarni usta moje nie wymówią twego nazwiska.
— A twoje pani, odpowiedział Backer z pokłonem, nawet na rusztowaniu gdybym przez ciebie nań wstąpił, nie wyjdzie z mego serca.
I pożegnawszy Luizę wyszedł, zostawiając na stole kartę ozdobioną kwiatami lilii, mającą służyć za znak poznania.