Latarnia czarnoxięzka/I/Tom III/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Latarnia czarnoxięzka
Podtytuł Obrazy naszych czasów
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1843
Druk M. Chmielewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



ROZDZIAŁ IV.
DALSZY CIĄG POPRZEDZAJĄCEGO.



Cóż to być może? to chyba nowe jakie nieszczęście? cicho spytała Hrabina. Do mnie z Żytomiérza! — Panie Stanisławie, bądź tak łaskaw, dodała, zobacz co to jest — Ja w téj chwili nie mogę —
Staś pobiegł — Ona klękła i modliła się, w całém swoim życiu nigdy tak gorąco niewestchnęła do Boga, raz to może piérwszy uciekała się do niego i ufać zaczynała, że ją wspomoże.
— Jam niegodna, ja wiém żem twojéj niewarta litości, ale ulituj się Panie, wołała — ulituj się — Spójrz na mnie — nie jestżem tą chwilą dość ukarana za całe moje życie —
Staś wszedł, ale z wypogodzoną twarzą, jasném obliczem zwiastującém wesołą nowinę.
— Modliłaś się, rzekł podchodząc z otwartym listem w ręku — Bóg cię wysłuchał. — Patrz jak skuteczne twe modły Juljo.
— Ach, cóż się stało —
— Sukcessja —
— Na mnie? zawołała Julja.
— Na ciebie, po stryjecznym twoim bracie, jesteś teraz w stanie podnieść interessa męża, i możesz być panią wszystkiego — Nieustępuj od tego, ażeby oddalił plenipotenta, popłać długi i weź je na siebie. Kredytorowie ułożyć się mogą — Wszystko ocalone.
— Ale to chyba sen! zawołała Hrabina przeciérając oczy. Jednego dnia, jednéj godziny, tyle wzruszenia, tyle wypadków — Ja niepojmuję, w głowie mi się zawraca —
— Ach! dzięki Bogu, że się tak stało — kilka godzin późniéj, a kto wié, co by z tego wyniknąć mogło — Juljo —? Podziękuj Bogu — podziękuj —
Julja posłuszna uklękła i zaczęła się modlić, ale się usty modlić nie mogła — tak była szczęśliwa, tak niewymownie szczęśliwa! — W największém strapieniu człowiek ma jeszcze dość przytomności na modły, szczęście odejmuje mu wszystkie władze, tak bardzo do niego nie przywykł, tak ono go wzrusza głęboko, tak jeszcze rozkołysane serce lęka się zawodu i utraty tego, w co zaledwie wierzyć może. Po chwilce powstała.
— Panie Stanisławie, rzekła przysyłaj mi tego pana, któregoś chciał nam dać na miejsce Żylkiewicza. Ja mu powierzę interessa.
— Najlepiéj zrobisz — odrzekł Staś — on ci nic niedoradzi czego byś się powstydzić mogła, spuść się na niego — niezawiedzie cię. Teraz zostawuję, cię — potrzebujesz spoczynku, po tylu wzruszeniach, wieczorem zobaczemy się znowu.
I ucałował ją w rękę, a ona go w czoło, a z objęcia puścić go długo nie chciała —
— Tyś jeden mnie kochał, czemuż, lepiéj ci się za to wywdzięczyć nie mogę — Niezapominaj —
Staś odjechał do domu, ale złamany i zbity sceną, któréj był świadkiem, wzruszeniami jakich doświadczył — August napróżno chciał się go dopytywać, ledwie na nim kilka słów wymógł i to mało znaczących — Posłał po Prądnickiego którego przeznaczał na plenipotenta Hrabinie, i z listem wyprawił go do niéj; sam nająwszy sanki, wyjechał za miasto traktem Warkowickim, aby się namyślić nad nią, nad sobą i uspokoić nieco.
Hrabia po śniadaniu, w pół pijany, z cygarem w ustach, cały ziejący winem, głupszy niż kiedykolwiek zajechał przed dom, około godziny trzeciéj i wprost wszedł do pokoju Julij. Ona siedziała spokojna w oknie, przed nią otwarta xiążka, któréj nie czytała, na twarzy anielskie uspokojenie, jakaś szczęśliwość, rzadko kiedy piętnujące się na licu człowieka. Jakkolwiek podpiły Hrabia, postrzegł zmianę w obliczu żony, zostawił ją we łzach, w konwulsyjnéj rozpaczy, w trwodze, znajdował jaśniejącą pokojem.
— Hę! hę! odezwał się — a co —? kazałaś Stasiowi dać te piéniądze? co? Widzę po twarzy żeś spokojna? Albo możeś się zdecydowała? I w istocie! masz rozum Julciu, bo to romanse wszystko, te uczucia, uczucia, ślachetnosci etc. etc. To romanse! Przedewszystkiém interessa!
— Ale przed interessami sumienie — Hrabio — odparła dumnie Julja.
— A no, to dajże radę, rzekł Hrabia, ze swojém sumieniem — A kiedy niéma rady —
— Oddalisz Żylkiewicza, a ja wszystko biorę na siebię!
— Naposiedli się widzę, na tego gałgana Żylkiewicza, dla tego że ja go lubię. Ale co ty chcesz, to dobry wcale człowiek.
— Który ci śmiał dziś rano, doradzać taki krok!
— A co! pokazał że ma głowę! hę?
— Pokazał kim jest. Oddalisz go Hrabio, a ja wszystko biorę na siebie, oddasz mi swoje interessa —
— Komu?
— Mnie —
— Co bo żartujesz — A tyż z niémi co robić będziesz: To trudniejsze od Liszta fantazij do wygrania —
Wtéj chwili nadesłany przez Stasia wszedł Pan Prądnicki.
Był to już nie młody, siwiejący człowiek, słusznego wzrostu, ślachetnéj fiziognomij; wyniosłe jego czoło okazywało myślącą głowę, piękne rysy twarzy, charakter prawy, a cera świéża i młoda jak u dziécięcia, życie skromne i spokojne.
— Oto list Pana Stanisława.
Hrabina prosiła go siedziéć, powiedziała mu po cichu słów kilka i prosiła do swego pokoju.
— Ja zaraz powracam — odezwała się do Hrabiego. Hrabia dopalając cygaro, drzémał na kanapie rozparty.
Wszedł Żylkiewicz.
— A co JW. Grafie, będzie co z tego.
— Hę? A! zobaczemy! Ale co ty zrobił Żylesiu wszystkim, że ciebie tak nie lubią —
— Mnie? i cofnął się plenipotent obejrzawszy do koła — Mnie? A toż kto?
— A, i Hrabina i ten, ten — a! wiész — mój przyjaciel — ten, co to 20,000.
— Pan Stanisław! rzekł zdumiony Żylkiewicz — spuszczając nosa i szukając co by powiedziéć —
— A i Xiąże — D. — mnie przestrzegał, że ty kradniesz jakoby? dodał Hrabia.
— Żylkiewicz ręce załamał — Kto! ja? ja! JW. Grafie! mnie sił i słów brakuje, żeby odpowiedziéć na te kalumnije! To zgroza! Otóż to za dziesięć lat pracy — za moje zgryzoty, — pot czoła i znój — (zaczął popłakiwać).
— O! jaki ty to czuły Żylesiu — rzekł Hrabia — A to głupstwo wszystko — Czy ty myślisz, że ja dawno sam niewiém że ty kradniesz —
— JW. Grafie — zawołał Żylkiewicz czerwieniąc się, jąkając, krztusząc, piszcząc i niewiedząc co począć.
— E! cicho bo Żylesiu! każdy z was kradnie, ale musiałeś przebrać miarkę, kiedy na ciebie wszyscy krzyczą. Trzeba żebyś tam zdał papiéry, rachunki i piéniądze, bo to oni tam jakąś radę dadzą tym interessom, moja żona z Panem Stanisławem
— Ten pan, pan wié co to jest ta jego przyjazń dla JW. Grafa? zawołał Żylkiewicz — pan wié!
— Cicho byś był Żylesiu — ja wszystko wiém, wszak ja wiedziałem że kradniesz, a nicem ci nie mówił —? Więc zdasz papiéry i rachunki, komu tam powiedzą.
— Bardzo dobrze, bardzo dobrze! ja sam tego chcę! Po takiéj potwarzy — ja tu pozostać niemogę. Pan Graf rób co chcesz; ja go ostrzegam, to kajdany się na niego kują. Oni chcą wziąść wszystko w swoje ręce, a panu nic nie zostawić. Ja dla JW. Grafa nagotowałem już te 3,000 rubli —
— Już nagotowałeś? w papiérach?
— W biletach! Oto są, rzekł podając kopertę Żylkiewicz —
— Chwała Bogu — zawołał Hrabia chowając do kieszeni — A teraz bądź zdrów Żylesiu — i —
— JW. Graf każesz mi pozostać —?
— A! zobaczemy! ot zaraz — moja żona nadejdzie, pomówiemy. Ja cię taki lubię Żylesiu, choć ja wiém że ty trochę kradniesz — A z żydem skończyłeś —?
— Dopiéro jutro termin —
— A a! —
Weszła Hrabina z Panem Prądnickim —
— Pan Żylkiewicz, zda papiéry rachunki i kassę panu Prądnickiemu, rzekła stanowczo. — i to, natychmiast.
Żylkiewicz spójrzał na Hrabiego, który się szydersko uśmiéchał, mówiąc po cichu.
— Jak mi się udało chwycić jeszcze te 3,000 rubli — A mają wszyscy chwytać, niechże i ja skorzystam.
— Taka jest wola Hrabiego, dodała Julja.
— Taka jest wola Hrabiego — powtórzył sam Hrabia — Aha!
Żylkiewicz osłupiał.
— Proszę JW. Grafa, o te 3,000 rubli, którem mu oddał w téj chwili, — potrzebne do rachunku, bąknął cicho —
— Mogą się rachować w mojéj kieszeni, odpowiedział Hrabia — I wyszedł.
Pan Prądnicki wyszedł natychmiast z Żylkiewiczem, a Julja pośpieszyła za Hrabią.
— Cóż Julciu myślisz z interessami? spytał po chwili —
— Długi płacę wszystkie i biorę na imie moje — Rząd majątków odbiéram na siebie —
— A piéniądze daje Staś? co? spytał Hrabia leżąc na kanapie — Jak to dobrze miéć przyjaciół! dodał z uśmiechém poglądając na żonę —
— Julja zadrżała, spuściła oczy — niewiedziała co powiedziéć — wyjęła list odebrany z woreczka i podała go mężowi. On go przebiegł oczyma i z podziwienia osłupiał; potém porwał się z kanapy prędko —
— Wyśmienicie kochanie moje! A! co za szczęście! zawołał. Jesteśmy znowu bogaci! Jutro obiad na sto osób i szampana w bród — kupuję kamienicę w Warszawie, przenosim się na mieszkanie do stolicy — Jém co dzień u Marego —
Julja niemogła wstrzymać tego potoku słów, któren się wylał w piérwszym zachwycie z ust Hrabiego —
— Powoli, odezwała się się nakoniec, to co mamy, jest teraz moje.
— Hę?
— I nic z twoich projektów Hrabio —
— Hę? A ja —
— Będziemy żyć skromnie, oszczędnie i nie zaciągać więcéj długów — Dzisiejszy ranek otworzył mi oczy — Niechcę więcéj tak drogo okupujących się rozkoszy?
— A mnie to myślisz z kwitkiem wyprawić? spytał Hrabia.
— Będę się starać żeby ci na niczém nie brakło i żebyś nie postrzegł odmiany jaka zajść musi w domu, koło nas.
Hrabia się głośno rozśmiał.
— I myślisz że ja dozwolę na to co ty zechcesz? że —
Julja odwróciła się pogardliwie od niego i przeszła do swojego pokoju —
Hrabia pomyślał.
— Niéma co żartować, ma mnie w ręku! Ale jak mnie zechce zasadzić, na kartofle i piwo? hę? Tym czasem zaśnijmy, bo o szóstéj obiad proszony. —
Gdy Hrabia zasypiał Prądnicki zajmował się czynnie, obejrzeniem ogólném interessów Hrabiego i obrachowaniem Pana Żylkiewicza. — Okazały się w ścisłéj rachubie, nadużycia bardzo wielkie! kradzieże widoczne i namacać się dające. Stan majątku był opłakany, ale kapitałami Julij, które w téj chwili tak dziwacznym trafem spadły jakby z nieba, można było znieść prawie wszystkie ciężary, i oczyścić się. Należało tylko nadal zapobiédz, aby Hrabia długów nie robił, a Prądnicki wpadł na myśl założenia całych dóbr w Banku, zostawując kapitały Hrabinéj swobodne. Tym sposobem odłużyć nie mógł dziedzic, a Julja swoją własność utrzymywała przy sobie, małą tylko summę, zmuszona będąc dołożyć, na długi mężowskie —
Całą noc i następny dzień, trwały narady, obrachunki, przeglądanie papiérów — Hrabia tymczasem bawił się; Hrabina nawet zdecydowała się pojechać na wieczór — bo Staś miał być na nim. Jednemu Żylkiewiczowi nie było spokoju! Potniał nieszczęśliwy, w obrotach nieustannych, nigdy on się tak ścisłych rachunków nie spodziéwał, bo znając Hrabiego, że nigdy nie zajrzał w nic i o niczém niewiedział, wiedząc jak nałogowie trzymał się ludzi, był pewien, że się wieki przy plenipotencij generalnéj pozostanie. Nagła zmiana zastała go zupełnie nieprzygotowanym, plątał się co chwila, jedne papiéry zbijały drugie, notatki świadczyły przeciw sobie, regestra się niegodziły. Prądnicki zaś był nieubłagany i na wszystkie wzmianki Żylkiewicza, o zakryciu czego i utajeniu, odpowiadał tylko wzrokiem surowéj wzgardy — Żylkiewicz postrzégł po niewczasie, że z narachowanych na Hrabi 60,000, pozostanie mu dopłacić jeszcze od siebie — Blady, zrozpaczony, stracił przytomność, zaczął się mięszać i do reszty wydał się ze wszystkiém.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.