<<< Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Lilla Weneda
Rozdział Akt trzeci
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom III
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia i litografia Pillera i Spółki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom III
Indeks stron
AKT TRZECI.

SCENA PIERWSZA.
Sala w zamku Lecha.
LECH i SYGOŃ.
LECH.

Poznałeś teraz Wenedów, Sygonie?
Wiesz jak ciskają od oka toporem?
W uszach mi dzwoni okropne żelażo;
Ażem był jęknął trwogą zadławiony
Gdy nad Derwida głową zobaczyłem       5
Drzazgi z żelaza rozsypane skrami.
Jużem się lękał że w topora jęku
Zarąbanego starca jęk usłyszę:
Lecz nie, wyciągnął ręce i od drzewa
Jak widmo, z włosem równo odrąbanym       10
Odstał; krwawemi łzami zapłakany,
Z obliczem pełném boskiego uśmiechu...
Ach! czyn Weneda taki musi przeżyć
Nasze mogiły. — Czy wiesz co? Sygonie,
Stań mi pod drzewem, stań mi tak na celu;       15
Niechaj na twoich włosach zaprobuję
Oka i miecza!

SYGOŃ.

Lechu jestem łysy.

LECH.

Ty łysy, prawda, to sęk! — lecz ja muszę
Niedźwiedziom wydrzeć sławę pozyskaną;

Dziś spać nie mogłem: a kiedy nad rankiem       20
Zamknąłem oczy, to widmo Salmona
Jawiło mi się i mówiło do mnie
Samemi tylko urągowiskami.

(Słychać trąbkę rycerską.)

Cóż to? czy słyszysz? słyszysz róg Salmona?
To Salmon trąbi przed zamkową bramą.       25
Jakże — mówiłeś mi że Salmon zginął?

SYGOŃ.

Klnę się na Boga żem go widział trupem.

LECH.

Ale to Salmon, patrz stoi przed bramą.

SYGOŃ.

Ten mi się rycerz zdaje trochę chudszy.

LECH.

Stare masz oczy — nie poznajesz zbroi?       30
To Salmon — o! mój Salmon! — Chodź, to Salmon!

(Wychodzą.)

SCENA DRUGA.
Sala taż sama.
GWINONA wchodzi.

Co słyszę? Salmon zatrąbił. — O! Boże!
Gdy ja tortury straszne wymyśliłam
Aby się pomścić za niego — on żyje.
Także to pewna że serce przywyka
Do konieczności, choć najokropniejszéj,       5
I z jakiéjkolwiek bądź rospaczy nie chce
Powracać w przeszłą radość i z trupami
Powróconemi znów się zapoznawać:
Także to pewna, że osierocone
Przez zmarłych miejsca, gdy raz już są puste,       10

Muszą pozostać tak, dla niezmienienia
Naszych nadziei które jak pająki
Wnet zarabiają sieć gdzie los przeleciał,
By w niéj nie widzieć pustki i rozdarcia.
Zaczęłam się mścić za niego — on wraca.       15
Zemsta bez celu jest i bez przyczyny —
A już jest rzeczą zaczętą. Więc znowu
Do mego serca, miłości nieczystéj
Wraca gorący wąż, na dawne miejsce,
I na wystygłe miejsce znów powraca.       20
Trzeba więc wszystko rozpocząć na nowo,
I nigdy nie być pewną końca, nigdy!

(LECH, ŚLAZ w zbroi, wniesiony na rękach rycerzy. SYGOŃ.)
SYGOŃ.

Salmon! niech żyje Salmon!

LECH.

O! Gwinona!
Witajże ty go — przynieście puhary...
Kto dziś nie pije z tym ja dojdę ładu? —       25
Jakżeś Salmonie mój uniknął śmierci?

ŚLAZ.

Zaraz opowiem tylko mnie postawcie
Na moje nogi, na me własne nogi.
Tak, jestem Salmon, Salmon bez wątpienia,
Zaczarowany Salmon, lepszy Salmon       30
Niż tamten Salmon nie zaczarowany:
Jestem Salmona dusza w inném ciele.

LECH.

Odsłońże hełmu, niechaj cię zobaczę...

ŚLAZ.

A ba! — mój także hełm zaczarowany,
Jakem się zamknął w nim, tak dotąd siedzę...       35
Przeklęta klatka!

LECH.

Co mówisz?

ŚLAZ.

Niech zginę,
Jeżeli kłamię. Nie ja w hełmie chodzę,
Ale hełm ze mną włóczy się po świecie,
I będzie trzymał: aż mu się spodoba
Uwolnić moją głowę aby jadła.       40
Ten hełm jeść nie chce, i ust nie otwiera,
Przeklęta, djabla machina panowie,
Na ogłodzenie człowieka.

GWINONA.

Rycerze!
Zrąbcie mu głowę z karku to nie Salmon.

ŚLAZ.

Przysięgam! mości panowie ja Salmon.       45

GWINONA.

Salmon zabity był wczora.

ŚLAZ.

Ja wczora
Byłem zabity, do śmierci zabity. —
Nie dobywajcie mieczów Mospanowie,
Bo jak mnie teraz zabijecie, to już
Gotowem nigdy nie żyć. Zabijanie       50
To na raz sztuka; raz mi się udało,
Drugi raz może mi się już nie uda
Chodzić po śmierci.

LECH.

Cóż więc? jesteś duchem.

ŚLAZ.

Schowajcie miecze a powiem czém jestem.

LECH.

Jeśliś nie Salmon — to śmierć!

ŚLAZ.

Jestem Salmon.       55

LECH.

Więc mów jak Salmon.

ŚLAZ.

Otóż to jest sztuka
Mówić jak Salmon zaczarowanemu.

LECH.

Któż to na ciebie rzucił takie czary?

ŚLAZ.

Kto? — Wczoraj martwy leżałem na polu;
Wtém jakaś wiedźma co paliła trupy,       60
Przyszła i wzięła mnie za nogi — to nic,
Ja byłem martwy, nie mówiłem słowa —
Aż mię ta straszna olbrzymka, dla tego
Że byłem martwy, chciała rzucić w ogień;
Więc ja zacząłem krzyczeć... więc ta wiedźma       65
Puściła moje nogi — więc ja wstałem —
Więc ona gniewna że ja nie umarłem
Zaczarowała mnie; wyjęła oczy
I dała inne oczy na pamiątkę;
Oczy wydarte z kota, szare, kocie,       70
Przez które zaraz zobaczyłem w nocy,
Że mi już także nosa odmieniła.
I bocianowi wziąwszy dziób przypięła
Do mojéj twarzy, pomiędzy oczyma;
Więc zaraz wstydząc się takiego nosa       75
Spuściłem na nos przyłbicę — więc potém
Chciałem odemknąć, aż moja przyłbica
Nie chciała; i tak — szlachetni rycerze
Jeżeli teraz chcecie się przekonać
Jak ja okropnie jestem odmieniony       80
Czarami wiedźmy téj, to z łaski waszéj
Przyłbicę tę mi otwórzcie.

GWINONA. (Otwierając hełm Ślaza).

O nieba!

ŚLAZ.

No cóż, i jakże wy mnie znajdujecie?

GWINONA.

Straszydło chude!

ŚLAZ.

Co chude to chude!
Mój pan już na mnie został anatomem.       85

GWINONA.

O jakim panu ty mówisz?

ŚLAZ.

O jakim?
O Panu Bogu.

LECH.

Ale ci ta wiedźma
Mężnego serca nie zaczarowała?

ŚLAZ.

Serca; — to byłaby już bez potrzeby
Czarować serce i cóż — czy nie dosyć       90
Takiego nosa?

LECH.

Tyś był najpiękniejszy
Z moich rycerzy; dziś brzydki straszliwie.

ŚLAZ.

Tylko mi dajcie jeść a obaczycie
Że jak utyję to nie będę szpetnym.

LECH.

Oby ci pierwszą Bóg przywrócił postać.       95

(Wychodzą wszyscy prócz Gwinony.)
GWINONA.

To jakiś oszust w Salmona zbroicy.
O! jak rycerze są ci łatwowierni!
Najmniejsze kłamstwo, a już ich oszuka;
A choć szychową nić zobaczą, nie chcą
Wyciągnąć kłębka, jedni przez lenistwo,       100
Drudzy widzący w tym może pożytek
Albo zabawę: i tak oszukani
Potém przez dobroć rosnąć pozwalają
Fałszu krzewinie; wstydząc się za ludzi
Którzy się wstydzić powinni — O! głupi       105
Lud z rąk rycerskich i z głów nie myślących;

Któremu chciałabym wlać moję twardość,
Inaczéj... pierwsza burza — a już po nich.
Pokażę im myśl skierowaną wiecznie
Jako sztyletu ostrze w serce wroga;       110
Pokażę co to jest kobiéca wola,
Jaka głuchota na postronne jęki,
Jakie wlepienie oczu w same łono
Raz przedsięwziętéj rzeczy być powinno.
Jeśli niczego nie nauczę — biada!       115

(Wychodzi.)

SCENA TRZECIA.
Pole przy lesie.
LILLA WENEDA, LELUM i POLELUM w łańcuchach.
LILLA.

Wolni jesteście. Niech Roza Weneda
Rozerwie wam te na rękach łańcuchy,
A ja do ojca idę niewolnika.
Za trzy dni ojca wam żywego wrócę. —
Lelum, ja byłam twoją narzeczoną,       5
Dziś jestem smutnéj śmierci narzeczoną,
I może więcej nigdy nie powrócę,
I może nigdy się nie zobaczémy:
Pamiętaj o mnie o! pamiętaj o mnie!
Ja cię kochałam jako siostra twoja,       10
Ja cię kochałam jak wierna kochanka,
Dzisiaj cię kocham jak ta co ma umrzeć.
Pamiętasz jak my dziećmi maleńkiemi
Z obu stron ojca harfy uklęknieni,
Przez złote struny, dawaliśmy sobie       15
Pocałowania; dziwiąc się że każdy
Nasz pocałunek, strun się kończył jękiem:
Była to dziwna losu przepowiednia!
Cóż teraz myślisz o tém harfy jęku?

LELUM.

Jeżeli śmierci masz wczesnéj przeczucie,       20
Chodź, przedśmiertelne weź pocałowanie.

LILLA.

Harfa naszego ojca jest w niewoli,
A ja nie jestem jeszcze zaślubioną,
Ust moich ci dać nie mogę płonących.

LELUM.

Więc rozpuść Lillo, twoje złote włosy,       25
Schowaj się za nie, jako za strunami
Harfy ojcowskiéj... niechaj przez warkocze
Twych koralowych ust dotknę ustami...

LILLA.

O!nie, nie jak prosty gołąb ja się rzucę
Na wasze łono... kochajcie mnie bracia,       30
Bo mi na świecie źle, ciemno, i smutno...
Lecz to zwyczajna powieść — bądźcie zdrowi.
Jeśli zapyta o mnie jakie echo,
Mówcie: umarła.

(Odchodzi.)
LELUM.

Bracie mój — słyszałeś?       35
Ona ma umrzeć...

POLELUM.

Całe piekło we mnie.
Nie więcéj czułem, gdy topór okropny
Kręciłem w ręku, przeciw ojca głowie,
Jak teraz słysząc wasze szczebiotanie
Dzieci niedoli. Nie martw się, za trzy dni       40
Wszyscy będziemy niczém.

LELUM.

O! Polelum
Ty po mnie żywy zostaniesz.

POLELUM.

Po tobie?

LELUM.

Dla tego ciebie tak nazwała wróżka:
Gdy Lelum skona żyć będziesz po Lelum.

POLELUM.

Ja zadam kłamstwo wróżbie — ja nie będę       45
Z waszemi groby żył w kraju niewoli.
Świadczę się tobą słońce, jeśli kiedy
Ujrzysz mnie żywym na brata kurhanie:
To natęż tak twe oczy światła Boże
Aż mi zapalisz włos; na téj bezwstydnéj       50
Głowie, co mogła wszystko, wszystkich przeżyć.
Próżno los wróży że będę ostatnim,
Ostatnią będzie tu jaka kobiéta,
Albo rzecz jaka żywa jeszcze słabsza,
Monstrum, któremu Bóg nie dał w rospaczy       55
Władzy skonania — to będzie ostatniém.
Słońce zapłoni się jakby zhańbione,
Że nie ma komu świecić tylko gadom,
I tym co umrzeć jak ludzie nie śmieli.
Chodź — wróżka powie nam jak mamy skonać.       60

(Wychodzą.)

SCENA CZWARTA.
Sala w zamku Lecha.
GWINONA, RYCERZE, GRYF.
GWINONA.

Tak być nie może, nie, tak być nie może.
Z tym starcem trzeba skończyć... przyprowadźcie
Króla Derwida, i z mego pokoju
Przynieście harfę. Klnę się wam na duszę,
Że ta dziewczyna cierpi pomięszanie;       5
Lub pomięszanie cierpi lub fałszywa;
A w jéj białości tyle jest kolorów
Jako na szyi gołębia... harfiarka!
Dumna że czoło mi stawi... żebraczka!
Otóż mój człowiek.

(DERWID wprowadzony przez rycerzy staje przed królową... przy nim stawiają harfę.)

Postawcie go tutaj.       10
Bliżéj przy harfie postawcie. Człowieku!
Widzisz że wolę mam żelazną — słuchaj:
Błysnął ci topór synowski nad głową,
Ale miał litość nad tobą i synem
I tylko trochę urąbał warkocza,       15
A głowę dla mnie zostawił nietkniętą...
Widzę w tym jednak czarodziejską sprawę,
Topory wasze muszą mieć na ostrzu
Synowskie oczy — harfy, córek serca:
Ta harfa twoja dzisiaj postawiona       20
Przy łożu mojém, o każdéj godzinie
Nocnéj, budziła mnie jękiem boleśnym,
Choć nawet wicher nocy ją nie trącił,
Ani się ciche dotknęły motyle.
Naucz mnie twego czarodziejstwa, powiedz       25
Jak wy nieżywe rzeczy czarujecie?
A z córki twojéj uczynię królewnę,
Synowi memu starszemu zaślubię,
Ty będziesz teściem królewica. I cóż?

DERWID.

Harfa jęczała! — co mówisz, jęczała?       30
Przy tobie stojąc jęczała?

GWINONA.

Cóż starcze?

DERWID.

Kto słyszał harfy jęk, we trzy dni skona.

GWINONA.

Szalony starzec! — śmiercią mi zagraża?

DERWID.

Ty, ty za trzy dni umrzesz...

GWINONA.

Ha?

DERWID.

Słyszałaś.       35

GWINONA.

Nędzarzu!

DERWID.

Trumno!...

GWINONA.

Nieszczęsny!

DERWID.

Śmiertelna!...

GWINONA.

Mój niewolniku!

DERWID.

Królowo trzydniowa!

GWINONA.

Umarły!...

DERWID.

Jak pies zachrypłaś od krzyku.

GWINONA.

Śliny mam dosyć...

(Plwa na starca.)
DERWID.

O! Bogi! o! Bogi!
Dajcie mi oczy moje, będę płakał...       40

GWINONA.

Ha! sczerwieniła ci się twarz, harfiarzu.

DERWID.

Tyś mię oplwała krwią.

GWINONA.

Patrzcie rycerze
Ten człowiek królem był!...

DERWID.

Patrzcie rycerze
Oto gadzina ta — była kobietą!

GWINONA.

Człowiek ten kiedyś miał szacunek ludzki.       45

DERWID.

I ta kobieta miała niegdyś ojca...

GWINONA.

Proś w mego ojca imie toć przebaczę.

DERWID.

W imie cię ojca potępiam, przeklinam,
I Bogom daję piekielnym za trzy dni...

GWINONA.

Za to żem ciebie zabiła?

DERWID.

Że dręczysz.       50

GWINONA.

Ha! więc ty czujesz!

DERWID.

Ha więc ty się cieszysz?

GWINONA.

Już nacieszyłam się, teraz zabiję.

DERWID.

Ukąsisz tylko i umrę z wścieklizny.

GWINONA.

Lękasz się mego zęba?

DERWID.

Nie, choroby.

GWINONA.

Rycerze, proszę zlitujcie się nad nim.       55
To człowiek biedny... to człowiek szalony.
Harfiarzu! klęknij.

DERWID.

Rzuć tu na podłogę
Twe czarne serce, pod moje kolana.

GWINONA.

Nudzi mię kłótniarz ten — Daj mu w policzek.

DERWID.

Stój! splamisz ręce, ja mam twarz oplwaną.       60

GWINONA.

Cóż to, ja sama mam bić tego króla?
Masz.

(uderza go)
DERWID.

Nikczemnico, niech cię Bóg obbali.
O! serce moje! o!

(mdleje)
GWINONA.

Wynieście trupa
I rzućcie wężom.

(Rycerze wynoszą DERWIDA.)

Gryfie! ty dopilnuj
Niech do wężowéj wieży rzucą starca.       65

(GRYF wychodzi.)

Głupie, bez serca rycerstwo patrzało
Gdy we mnie wzbierał gniew; kiedym ja wrzała
To stali cicho, jak uliczne chłopcy
Sykaniem szczwając psa mojego gniewu.
Milczeli wszyscy — Gdyby tylko jeden       70
Na starca słowem uderzył gryzącym,
I mej bezsilnéj, kobiecej wściekłości
Przyszedł z pomocą: byłabym ostygła —
Lecz nie, milczeli; a jam się rzucała
W przepaść wściekłości, rozkoronowana,       75
Znienawidzona i nienawidząca;
Z całego serca ich nienawidząca!

(LILLA WENEDA wchodzi.)
LILLA.

Pani! gdzie ojca mego niosą?

GWINONA.

Na śmierć.

LILLA.

Powiedz na jaką śmierć ty go skazałaś.

GWINONA.

Kazałam rzucić na pożarcie wężom.       80

LILLA.

Wężom!

GWINONA.

Spójrzałam wczoraj w jedną wieżę
Która przy zamku stoi zrujnowana; —
Spójrzałam: z gadzin okropne powoje —
Błyszczące, pełne ślin, pną się za ściany:
A w głębokości gniazda wężów leżą,       85
Błyskają oczy, wiją się ogony,
I ciągły słychać świst, sykanie, gwary,
Jak w garnku wrącym — tam — w ciemność okropną,
W tę sykającą ciemność, w te wężowe
Błoto, w ten straszny ul kazałam rzucić       90
Twojego ojca.

LILLA.

O! Boże o! Boże!
Mój ojciec wężom jest rzucony głodnym?
Węże nie będą mieć nad nim litości!
O! więc mi skonać!

GWINONA.

I cóż gołębico?
Żadnego teraz ratunku, wybiegu,       95
Tu nie pomoże topór twego brata,
Tu nie pomogą twoje łzy: — pożarty
I rozszarpany między gadzinami
Twój stary ojciec.

LILLA.

Ta harfa go zbawi.

(Chwyta za harfę i wybiega.)
GWINONA.

Harfa. Idź z Bogiem waryatko smętna,       100
Czegoż dokażesz harfą uzbrojona,
Przeciwko zemście wężów, i kobiéty?

(wychodzi.)

SCENA PIĄTA.
Sala taż sama. LECH i SYGOŃ wchodzą.
LECH.

Sygonie, człowiek ten nie jest Salmonem.
Przy uczcie jeden mu dał w łeb talerzem:
Ten człowiek — widząc krew cieknącą z czoła
Zawołał: octu — Gdyby to był Salmon
Byłby zawołał: szabli. Wiesz co myślę.       5
Już postawiłem go na straży w bramie,
Zmieniwszy zbroją, razem nań wpadniemy:
Jeżeli zamiast bronić się jak Salmon,
Będzie o życie błagał na kolanach;
Każę go jak psa powiesić i śćwiczyć.       10

(GONIEC wchodzi.)
GONIEC.

Lechu! nowiny są okropne z pola.
Wenedy znów się rzucają do broni...
Lechon, najstarszy twój syn, zostawiony
Na drugiej stronie Gopła, ze stu ludźmi,
Wzięty w niewolą.

LECH.

Nie mówić Gwinonie!       15
Ona miłuje bardzo tego syna.
Każ ostrzyć miecze i naprawiać tarcze
W ostatniéj walce dzidami pokłute —
To dobrze mój Sygonie. Bój zaczęty. —
O! syn mój biedny! — Ale te psy wściekłe       20
Nie będą śmieli jeńca zamordować?
Nie mówić tylko nic o tém Gwinonie,
Syna odbiję nim się ona dowie.

GONIEC.

Różne biegają straszne przepowiednie
O przyszłéj walce między Wenedami;       25
Wszystkie te wróżby sieje czarownica
Młoda i piękna co na łyséj górze
Ma wykopany loch podobny gniazdom
Rzecznych jaskółek.

LECH.

Cóż za wróżby, powiedz?

GONIEC.

Mówią, że wódz ich będzie miał dwie głowy,       30
Dwa serca, oczów czworo płomienistych,
Lecz jeden tylko oszczep, jedną tarczę.

LECH.

Na Boga! ja mu odetnę dwie głowy,
Ja mu rozrąbię tą szablą dwa serca:
Lepiéjby wyszli gdyby miał dwie tarcze,       35
I dwa oszczepy, a mózg tylko jeden.

GONIEC.

Mówią że walka będzie oświecona
Błyskawicami.

LECH.

Dobrze, będzie widno.

GONIEC.

Ta czarownica z góry, zapowiada
Że po téj walce: martwych popiołami       40
Nakryta, za rok porodzi mściciela.

LECH.

To przepowiednia nie dla mnie, nie dla mnie —
Nim ten popielnik wyrośnie ohydny
Ja będę w grobie, a mój syn na tronie.
Ale to wszystko są na dzieci strachy,       45
I wódz ten z dwóma głowami i mściciel.
Dosyć! już ciemno, dosyć już tych bredni!
Bić się będziemy i to jest najlepsza. —
Chodźmy Salmona wyprobować męstwo.

(Wychodzą.)

SCENA SZÓSTA.
Dziedziniec w zamku LECHA.
ŚLAZ, na straży przy bramie. Noc.

Trzeba Salmoństwo to skończyć — dalibóg!
Salmoństwo moje bardzo niebespieczne

I różnych rzeczy wymaga: naprzykład:
Odwagi. Gdybym wiedział że ze zbroją
Spadają na mnie takie obligacje,       5
Byłbym nie tykał jéj... ani tych rzeczy
Które rycerza są. — Co widzę? Chryste!
Pan mój dawniejszy prosto w bramę dąży.
Wyda się kłamstwo — po radę do głowy...

(Słychać stukanie do bramy. Ślaz otwiera drzwi i ujrzawszy Ś. GWALBERTA zatrzymuje go halabardą u wejścia.)
ŚLAZ.

Ktoś ty?

ŚW. GWALBERT.

Domowi temu niosę pokój.       10

ŚLAZ.

A więc nie wejdziesz, my żyjemy z wojny.

ŚW. GWALBERT.

Puść mię do Lecha, puść mężny rycerzu,
Niech cię Spiritus Sanctus. — O! pohańcze
Mówię ci puść mię, bo ci spadnie głowa.
Ty się wielkiemu sprzeciwiasz cudowi:       15
Dziś nad jeziorem, równa gołębiowi
Białością, cała powietrzem tęczowa,
Z gwiazdy sinemi, matka Chrystusowa
Pokazała się — ukląkłem, a ona:
Idź bo stary Derwid kona,       20
Córka jego, mój gołąbek,
Z bolu umiera.
Tak mówiąc w tęczy się rąbek
Owinęła postać święta,
I uniosła ją anielska sfera       25
Z tęczą, z gwiazdami, z tysiącem promieni.

ŚLAZ.

Czemuś nie nabrał tych gwiazd do kieszeni,
Mógłbyś zapłacić teraz odźwiernemu.

ŚW. GWALBERT.

Zapłacić? święci nic nie płacą.

ŚLAZ.

Czemu?

ŚW. GWALBERT.

Bóg daje wszystko temu kto jest z Bogiem. —       30
Ale nie trzymaj mnie przed zamku progiem,
Twój upór sługę mego przypomina.

ŚLAZ.

Cóż to za człowiek był?

ŚW. GWALBERT.

At łajdaczyna!

ŚLAZ.

Gdzież jest?

ŚW. GWALBERT.

Już teraz djabeł wziął do piekła.

ŚLAZ.

Już w piekle?

ŚW. GWALBERT.

W piekle.

ŚLAZ.

Hum... dobra nowina.       35

ŚW. GWALBERT.

Miałem łajdaka sługę, skradł mi wszystko
I spalił czaszkę wielkiego olbrzyma
Z któréj ja sobie uczyniłem celę:
Tak że w téj czaszce gdzie niegdyś mięszkały
Bogi Walhalli, teraz się świeciła       40
Czystość dziewicza, w gwiaździstéj koronie;
I odzywała się czysta modlitwa.

ŚLAZ.

To jakiś sługa niewierny?

ŚW. GWALBERT.

Bies sługa!
Teraz ja myślę że to sam Lucyfer
Podjął się u mnie służby i oszukał.       45

Lecz nie przełamie djabeł mocy Boga,
Ani piekielne pokusy przemogą. —
Jeżeli jeszcze ten djabeł bezwstydny
Jest w ludzkiéj skórze, to pod dyscypliną...
Lecz zdaje mi się że to nie był djabeł       50
Rycerzu, on był na djabła za głupi.

ŚLAZ. (na stronie)

Wolałbym, żeby trzymał się był o mnie
Pierwszéj opinji. — Ach! Ach! myśl szczęśliwa!
Przemienię tego siwosza w Salmona.

(głośno)

Chodź tu staruszku święty!

ŚW. GWALBERT.

Dzięki Bogu       55
Poganin zaczął już przezierać w światło.
Nazwał mię świętym — do chrztu niedaleko.

ŚLAZ. (na stronie.)

Ja ciebie ochrzczę, dalibóg że ochrzczę!
Usalmonuję ciebie.

(głośno.)

Przewielebny
Już noc, Lech teraz śpi.

ŚW. GWALBERT.

Pokaż mi drogę,       60
Ja go obudzę.

ŚLAZ.

Pomyśl! — to lew srogi,
Gotów się rzucić na ciebie i pozrzeć.

ŚW. GWALBERT.

Więc mi to będzie wieniec męczennika.

ŚLAZ.

Staruszku, ty masz oczy bazyliszka
W świętym czerepie, mnie oczarowałeś.       65
Już gotów jestem zaraz zejść ze straży:

Choć za to można jak nic, zgubić głowę.
Lecz na usługi twoje jestem gotów.

ŚW. GWALBERT.

Uczyń to, uczyń, a nagroda w niebie.

ŚLAZ.

Więc mi oddadzą w niebie moję głowę?       70
Ja wcale innéj nie żądam nagrody,
Ja moją głowę bardzo kocham, cenię;
Jeśli przyrzekasz że jak głowę stracę,
To ją odzyskam: pójdę budzić Lecha.

ŚW. GWALBERT.

Przeczuwasz prawie święte pismo Boże.       75
Kto tutaj, mówi Chrystus, straci duszę,
A straci dla mnie, to duszę swą zyska.

ŚLAZ.

Ale nic Chrystus nie mówi o głowie?

ŚW. GWALBERT.

Głowa jest niczém, gdzie chodzi o duszę.

ŚLAZ.

Kiedy nic Chrystus nie mówi o głowie,       80
To dla mnie wcale nie ma bezpieczeństwa,
Ja wolę głowę niż duszę.

ŚW. GWALBERT.

Nędzniku!
Ja ci dowiodę, że światowe szczęście...

ŚLAZ.

Ty mi dowodzisz a twój Derwid ginie.
Lepiéj że moję zbroję weź na siebie       85
I postój za mnie na straży, przy bramie,
To pójdę, Lecha obudzę i wrócę.

ŚW. GWALBERT.

Rycerzu daj mi zbroję i zbudź Lecha.

ŚLAZ.

Stójże tu stary — dzida w ręce prawéj
Przeciwko wrogom, tak — hełm na łysinę.       90

(na stronie)

O terazże mu zamknąłem przyłbicę,
Jeśli otworzy będzie mądry.

(głośno)

Stój tu...
Jeśli spytająć: Kto? odpowiedz: Salmon,
Ja jestem Salmon — za chwilę powrócę.

(Wykrada się za bramę zamku i ucieka.)
ŚW. GWALBERT. (w zbroi, chodząc wielkim krokiem.)

Więc że to Boże i w rycerskim stanie       95
Dobrzy są ludzie, dobrzy, choć poganie.
Otoż włożyłem rycerską kolczugę,
Najświętsza Panno patrz na twego sługę.
Oto jak rycerz z pod twojego znaku,
Jak nowy olbrzym Gedeon w szyszaku.       100
Trąbą mi teraz tylko walić mury,
I piorunować grzeszniki i króle. —
Cóż to za zbrojni ludzie z latarniami?

(LECH i SYGOŃ z latarniami, zbrojno.)
LECH.

Tu był na straży Salmon.

ŚW. GWALBERT.

Jestem Salmon.

LECH.

Sygonie patrzaj na tego człowieka.       105
Jeśli to Salmon to się znów odmienił.
To jakiś możny jest czarownik. — Mówisz,
Że jesteś Salmon; Salmon straci głowę
Jeśli się wyda że nie jesteś Salmon.

ŚW. GWALBERT.

O! nieba — jestem Salmon.

LECH.

Patrzno, Sygoń,       110
Włos mu wygląda siwy z pod szyszaka,
Krociutkie nogi w łapciach z pod puklerza,

To jakiś możny djabeł; możny djabeł. —
O! czarowniku jeżeliś ty Salmon
Po śmierci w ciało ubrany djabelskie,       115
To na kawałki potnę twoje ciało;
Aż dusza twoja w ogniu gorejąca
Nie będzie miała w co się ubrać — broń się!

(Napada z mieczem).
ŚW. GWALBERT.

O! panie! ja nie Salmon!

LECH.

Któż ty taki?

ŚW. GWALBERT.

Nazywają mnie powszechnie Gwalbertem,       120
Świętym Gwalbertem. Otwórzcie przyłbicę;
Bo ja nie umiem téj klatki otworzyć...

LECH.

To tak jak tamten... Wymówka ta sama.
Nędzniku, wziąłeś na się inną postać;
Przebiegły jesteś... włos ci czarny zbielał;       125
Jam ciebie chudym widział przed godziną,
Teraz żołądek masz pełny, i może
Płonących węgli masz pełny żołądek.
Na Boga! czarów nie będę igraszką...
Do mnie rycerze!

(Klaszcze, wchodzi kilku z rycerstwa.)

Weźcie tego djabła. —       130
Sygoń, niech rzucą go wężom, do wieży.

ŚW. GWALBERT.

Święta Maryo! broń twojego sługi.

(Żołnierstwo wynosi ŚW. GWALBERTA który krzyczy i wyrywa się. SYGOŃ wychodzi za niemi. — Na krzyk starca wbiega GWINONA.)
GWINONA.

Co to jest za zgiełk? co to są za krzyki?

LECH.

Kazałem wężom rzucić czarownika.
Ten Salmon żono, to był zły duch, mocny.       135

GWINONA.

Węże nie głodne, dziś jadły człowieka.

(SYGOŃ wraca.)
LECH.

Sygonie! cóż to, powróciłeś blady?

SYGOŃ.

Panie! powracam z nad wężowéj wieży.

GWINONA.

I tam widziałeś poszarpane członki
Człowieka, w paszczy wężowéj trzeszczące?       140
I tam słyszałeś gadzin smętne świsty?
I tam widziałeś jęczącą dziewczynę,
Która nad straszną wieżą nachylona,
Jak słowik gdy się na węża zapatrzy,
Skrzydełek tylko lekkiém trzepiotaniem       145
Okazywała strach?

SYGOŃ.

Ja tam widziałem
Rzecz która ludzkie przechodzi umysły.
Przy wieży, biała xiężycem dziewica
Siedzi, na harfie grająca; a przy niéj
W krąg stoją węże, tak wyprostowane       150
Jak morska fala wzdęta nad dziewczyną:
Ona te węże czarodziejską pieśnią
Zaczarowane trzyma i spokojne,
Ale już widać że jéj białe ręce
Mdleją na strunach; że się pieśń zakończy       155
Z życiem harfiarki w głodnych wężów paszczy.

GWINONA.

Więc wieża gdzie ten stary człowiek?...

SYGOŃ.

Pusta.
Spoczywa w głębi i śpi Derwid stary.
Bo wszystkie węże, pieśnią wywabione,
Są słuchaczami córki.

GWINONA.

Zwyciężyła!       160
Dobądźcie z wieży starego Derwida. —
O! głupie węże! o! przeklęte gady! —
Córce odebrać harfę i wypędzić.
Derwida zamknąć w podziemne ciemnice;
Czego nie zrobił wąż, dokażę głodem.       165
Czy go nakarmi córka, zobaczycie.

SYGOŃ.

A z tym Salmonem co zrobić?

LECH.

Zamknąć go
W jednym więzieniu z Derwidem — zamorzyć.
Oba są warci zgonu czarownicy.

(Wychodzą.)
CHÓR.
Dwunastu Harfiarzy.

O! święta ziemio polska! arko ludu!       170
Jak zajrzeć tylko myślą krew się lała.
W przeszłości słychać dźwięk téj harfy cudu,
Co wężom dała łzy i serce dała.
Słuchajcież wy! gdy ognie zaczną buchać,
Jeżeli harfy jęk przyleci zdala;       175
Będziecież wy, jak węże stać i słuchać?
Będziecież wy, jak morska czekać fala
Aż ścichnie pieśń i krew oziębnie znowu,
I znów się staną z was pełznące węże.
Aż rzucą was, do mogilnego rowu,       180
Gdzie z zimnych jak wy serc się hańba lęże?
Już czas wam wstać!
Już czas wam wstać i bić i truć oręże.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.