Mała księżniczka/Rozdział piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Frances Hodgson Burnett
Tytuł Mała księżniczka
Wydawca Księgarnia Gustawa Szylinga
Data wyd. 1931
Druk Zakłady Drukarskie F. Wyszyński i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Birkenmajer
Tytuł orygin. A Little Princess
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ PIĄTY.
BECKY.


Niewątpliwie największą zaletą Sary — zaletą, która jej zdobywała większą liczbę zwolenniczek, niż cały dostatek oraz wyróżnienie okazywane jej przez miss Minchin, — był dar opowiadania baśni i nadawania wszystkiemu, o czem mówiła, pewnego jakby baśniowego kolorytu. Daru tego zazdrościła jej Lawinja i kilka innych dziewczynek; i one jednak nie umiały oprzeć się urokowi, bijącemu z opowiadań Sary. Sara nietylko umiała opowiadać, — ale wprost lubowała się w opowiadaniach. Gdy stanęła lub siadła w kółku przyjaciółek i zaczynała zmyślać niestworzone historje, jej zielone oczki rozszerzały się i nabierały blasku, a policzki pałały rumieńcem; ożywiała się do tego stopnia, że — nie zdając sobie sprawy z tego, co robi — zaczynała grać jak aktor na scenie, gestykulując rękami, wyciągając na wszystkie strony swe smukłe ciałko i wznosząc lub zniżając głos, zależnie od nastroju opowieści. Zapomniała, że przemawia do słuchających rówieśniczek; przestawała, jak na jawie, z wróżkami, krasnoludkami, królami i księżniczkami, o których była mowa w opowieści. Niekiedy, skończywszy opowieść, tak była podniecona, że już tchu złapać nie mogła, tylko przyciskała rękę do drobnej, zdyszanej piersi i śmiała się jakby sama do siebie.
— To wszystko co opowiadam — mówiła — wydaje mi się nie zmyśleniem, ale rzeczywistością... bardziej rzeczywistą niż sala szkolna i wy wszystkie. Mam wrażenie, jakobym była kolejno wszystkiemi osobami, jakie występują w mojej opowieści.

∗             ∗

Drugi już rok bawiła Sara w szkole miss Minchin, gdy pewnego mglistego popołudnia, wysiadając z powozu, opatulona w najcieplejsze futerko, spostrzegła w przejściu przez chodnik jakąś małą, szarą postać, co stała na schodkach sutereny i wznosiła z ponad nich głowę tak wysoko, że przez kratę poręczy mogła szeroko otwartemi oczyma patrzeć wprost na przybywającą. Ta ciekawość, z lękiem połączona, pociągnęła wzrok Sary w jej stronę. Spojrzawszy na tę szarą, niepozorną, umorusaną buzię, uśmiechnęła się do niej, bo miała zwyczaj uśmiechać się do każdego.
Ale właścicielka umorusanej buzi i szeroko rozwartych oczu widocznie nie miała pewności, czy wolno jej przyglądać się tak dostojnym wychowanicom szkoły, przeto zapadła jak mysz pod ziemię i tak prędko pobiegła do kuchni, że gdyby biedactwo nie było tak mizerne i zaniedbane, Sara napewno roześmiałaby się pomimowoli.
Tegoż wieczora, gdy Sara siedziała w rogu sali szkolnej, opowiadając zasłuchanym towarzyszkom jedną ze swych bajek, nagle w drzwiach stanęła nieśmiało ta sama postać. Wniosła paczkę z węglami, zbyt ciężką na jej wątłe siły i przyklękła przed kominkiem, by wygarnąć popiół i podsycić ognisko. Wyglądała czyściej niż wtedy, gdy patrzyła z za poręczy schodków, ale zdawała się równie zalęknioną. Widać było, że bała się spoglądać na dziewczynki lub wzbudzić podejrzenie, że przysłuchuje się ich rozmowom. Nie chcąc im przeszkadzać, brała ostrożnie palcami każdy kawałek węgla i nader delikatnie manipulowała pogrzebaczem. Mimo to Sara niebawem zauważyła, że tę dziewczynę ogromnie zaciekawia wszystko, co się dzieje w tym pokoju, i że głównym powodem ociągania się z robotą jest chęć pochwycenia choćby paru urywków rozmowy. Stwierdziwszy to, podniosła głos i zaczęła mówić wyraźniej:
— Wodnice płynęły zwolna po zielonej przeźroczy wodnej i ciągnęły za sobą sieć rybacką, splecioną ze sznurów pereł morskich. Księżniczka siedziała na białej skale i przyglądała się im...
Była to baśń przepiękna o księżniczce, która wzbudziła miłość w sercu Wodnika i zamieszkała wraz z nim w jasnej pieczarze pod tonią morza.
Mała posługaczka już raz wymiotła palenisko i zaczęła wymiatać je na nowo. Skończywszy tę robotę, wzięła się do niej niebawem po raz trzeci — ale wnet tak ją skusił czar opowiadania, iż zapomniała o wszystkiem w świecie i poczęła nadsłuchiwać. Przysiadła na piętach, nie myśląc o pogrzebaczu, który zwisł bezwładnie z jej dłoni. A głos opowiadającej rozbrzmiewał bez przerwy, wiodąc słuchaczki w kręte groty podwodne, wysypane złocistym piaskiem i rozlśniewające jasnobłękitną światłością; wokoło kołysały się dziwne kwiaty i morskie zioła, a hen w dali dzwoniły ciche gędźby i pieśni...
Pogrzebacz wypadł z chropawych rąk posługaczki. Lawinja Herbert obejrzała się poza siebie i rzekła:
— Ta dziewczyna podsłuchuje nasze rozmowy!
Winowajczyni chwyciła pogrzebacz i paczkę z węglami, zerwała się na równe nogi i czmychnęła z pokoju jak spłoszony królik. Sara uniosła się nieco i zawołała:
— Wiem, że podsłuchiwała! I cóż to komu przeszkadza?
Lawinja potrząsnęła głową.
— Tak, tak! — odezwała się. — Nie wiem, czy twoja mama byłaby z tego zadowoloną, że opowiadasz bajki służącym, wiem w każdym razie, że moja mama napewnoby mnie zganiła za podobny postępek.
— Jestem pewna, że moja mama nie miałaby mi tego za złe. Ona wie, że każdy ma prawo przysłuchiwać się powiastkom.
— Zdawało mi się, że twoja mama już nie żyje — odpowiedziała Lawinja. — Jakże więc ona może wiedzieć o czemkolwiek?
— Ty myślisz, że ona o niczem nie wie? — zapytała ją Sara głosem poważnym.
— Mamusia Sary wie o wszystkiem — zapiszczała Lottie. — Tak samo i moja mamusia... ta druga... bo w naszej szkole moją mamusią jest Sara. Tam koło niej są świecące gościńce i całe łany lilij i każdy może je zbierać. Sara mi o tem opowiada, kiedy mnie kładzie do łóżka.
— Chodź za mną, Lottie — odezwała się Sara, widząc nasrożoną twarz Lawinji. Wyszła z pokoju, nietyle chcąc uniknąć rozmowy, ile raczej wiedziona nadzieją, że uda się jej znów spotkać małą posługaczkę. Nie było już jednak ani śladu po niej w całym korytarzu.
— Któż to jest ta dziewczynka, która pali u nas w piecu? — zapytała Sara przed spaniem pokojówkę.
Mariette zaczęła szczegółowo opowiadać, co wiedziała o małej posługaczce. Okazało się, że to małe, przez wszystkich opuszczone biedactwo przyjęto niedawno do służby jako pomywaczkę kuchenną — choć było raczej wszystkiem innem niż pomywaczką. Była to istna dziewczyna do wszystkiego; czyściła buty, szorowała podłogę, myła okna, nosiła węgiel na górę, uprzątała popiół z kominków. Liczyła już sobie lat czternaście, ale sądząc z jej wątłej postaci i drobnego wzrostu, niktby jej nie dał powyżej dwunastu. Usposobienie miała tak bojaźliwe, że ilekroć ktoś ją zagadnął, jej biedne, wytrzeszczone oczy zdawały się wyskakiwać z oczodołów. Marietta bardzo współczuła z jej dolą.
— Jak ona ma na imię? — zapytała Sara, która podparłszy piąstkami podbródek, wsłuchiwała się w tę opowieść.
Dowiedziała się, że imię posługaczki brzmiało Becky (Rebeka). Mariette nieraz słyszała rozlegające się na schodach wołanie:
— Becky, zrób to!... Becky, zrób tamto!
Przez jakiś czas po odejściu Marietty Sara siedziała, wpatrzona w ognisko, rozmyślając o losie Becky; poczęła sobie układać opowieść, w której Becky grała rolę nieszczęśliwej bohaterki. Pomyślała sobie, że ta dziewczyna tak wygląda, jakby nigdy w życiu nie jadła do syta — świadczył o tem wyraźnie zgłodniały wyraz jej oczu...
Sara miała wielką ochotę spotkać się z nią ponownie, ale przez dłuższy czas nie udawało się jej to wcale, bo choć parę razy widziała ją idącą z jakimś ciężarem przez schody, to jednak ona zawsze tak się śpieszyła i tak się bała ludzkich spojrzeń, że niepodobna było ją zagadnąć. Atoli w parę tygodni później, gdy w podobnie mglisty dzień Sara weszła do swego pokoju, ujrzała w nim dziwnie wzruszający obraz. W jej własnym, ulubionym fotelu przed jasno płonącym kominkiem siedziała Becky — z czarną krechą węglową na nosie i paroma równie brudnemi smugami na fartuchu, z przekrzywionym czepkiem na głowie i paczką węgla u stóp na podłodze — i spała twardo, wyczerpana trudem przechodzącym wytrzymałość jej młodego, spracowanego ciała. Dano jej rozkaz, by obeszła i sprzątnęła wszystkie sypialnie. Było ich dużo, więc nabiegała się porządnie przez dzień cały. Pokoje Sary zachowała sobie na sam koniec. Różniły się one zupełnie od reszty pokojów, urządzonych skromnie i prymitywnie. Zwykłe uczennice winny były poprzestawać na tem, co było im niezbędnie potrzebne; przeto wygodny i porządnie umeblowany pokój Sary wydawał się Becky istnym cudem wykwintu i przepychu, choć w istocie był tylko miłą i jasną pokoiczyną. Znajdowały się tu przepiękne książki i obrazy oraz różne dziwy, przywiezione aż z Indyj. Była tu sofa i niski, miękki fotel — na drugim zaś fotelu siedziała Emilka z miną boginki zasiadającej na tronie czarnoksięskim. Sprzątanie tego pokoju miało być uwieńczeniem popołudniowej roboty, albowiem Becky zawsze żywiła nadzieję, że dorwie się paru minut, gdy będzie mogła usiąść w miękkim fotelu, rozejrzeć się wokoło i podumać nad szczęśliwą dolą tego dziecka, które posiadało tyle ślicznostek, a w zimne dni chodziło w przepięknych kapeluszach i futerkach...
Tego dnia, gdy siadła w fotelu, uczucie wypoczynku, jakiego zaznały jej krótkie, zbolałe nóżęta, tak było czarowne i rozkoszne, że przyniosło ukojenie całemu ciału, — a ciepło i miłe tchnienie ogniska podziałały na nią niby czar jakiś dziwny... aż wkońcu, zapatrzywszy się w czerwony żar węgli i okrasiwszy zasmoloną buzię mimowolnym uśmiechem, poczęła się kiwać sennie; głowa jej opadła wdół, oczy się przymknęły — i ogarnął ją sen twardy... A choć nie upłynęło więcej nad dziesięć minut, jak bawiła w pokoju, jednakże miało się wrażenie, że śpi już tu od stulecia, jak zaklęta księżniczka. Pozatem jednak biedna Becky nie przypominała księżniczki — owszem, wyglądała poprostu, jak zwykłe sobie, brzydkie, umorusane i obdarte kuchenne popychadło.
W porównaniu z nią Sara wyglądała na jakieś nieziemskie zjawisko. Właśnie niedawno przedtem odbywała się lekcja tańca, która była zawsze dla szkoły ważnem zdarzeniem, mimo, że urządzano ją przecie co tydzień. Uczennice ubierały się wówczas w najpiękniejsze sukienki, a ponieważ Sara tańczyła nadzwyczaj zgrabnie i była zawsze wysuwana przed inne koleżanki, przeto Mariette musiała przystroić ją jak tylko można najwspanialej.
W dzień wspomniany Sara miała na sobie różową sukienkę, a na włosach wianuszek, upleciony przez Mariettę z prawdziwych pączków róży. Uczyła się nowego, nader pięknego tańca, więc biegała i fruwała po całym pokoju niby różowy motylek, a radość i ruch zabarwiły jasnym i pogodnym rumieńcem jej twarzyczkę. Wleciawszy w kilku motylich podrygach do pokoju — ujrzała Becky, siedzącą w fotelu, i biały jej czepek przewieszający się przez poręcz.
— O biedactwo! — zawołała na jej widok.
Nie zmartwiła się tem bynajmniej, że na jej ulubionem miejscu rozsiadła się ta brudna, zasmolona dziewczyna, — owszem była rada, że ją tu widzi. Podeszła cicho ku niej i stanęła za fotelem. Becky chrapała zcicha.
— Nie chciałabym jej budzić — pomyślała sobie Sara. — Ale miss Minchin będzie się gniewała, gdy się o tem dowie. Zaczekam parę minut.
Usiadła na rogu stołu i zaczęła bujać zgrabnemi nóżkami w różowych pończoszkach, namyślając się, coby tu należało zrobić. Miss Amelja mogła tu nadejść lada chwila, a gdyby zobaczyła co się dzieje, napewnoby wyłajała dziewczynę.
— Ależ ona tak jest zmęczona! — myślała sobie Sara.
Z kłopotu wybawił ją kawałek płonącego węgla, który oderwał się od wielkiej bryły i upadł na blachę. Becky wzdrygnęła się i z trwożnem westchnieniem otworzyła oczy. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że dotąd spała. Wszak usiadła tylko na chwilę, by rozkoszować się ciepłem i blaskiem ogniska — a oto nagle znalazła się ni stąd ni zowąd wobec tej strojnej uczennicy, co siedziała obok niej, niby jakaś różowa wróżka, patrząc w nią zaciekawionemi oczyma!...
Zerwała się, pochwyciła czepek i wcisnąwszy go byle jak na głowę, usiłowała czmychnąć. Czuła, iż pozwoliła sobie na czyn karygodny!... Żeby tak bezczelnie wysypiać się w fotelu młodej panienki! Była przekonana, że natychmiast wydalą ją ze służby za to przewinienie! Zapłakała cichutko.
— Ach panienko, panienko łaskawa! — wyjąkała. — Bardzo przeprasom panienkę! Niech się panienka nie gniwo!
Sara zeskoczyła ze stołu i podeszła ku niej.
— Nie bój się — odezwała się jak do równej sobie dziewczynki. — Nic złego się nie stało.
— Ja dyć nie chciałam tego zrobić, łaskawa panienko — broniła się Becky. — Byłam taka zmęcona, a ogień tak ładnie się polił. To... to nie było na złość zrobione...
Sara zaśmiała się przyjaźnie i położyła rękę na jej ramieniu.
— Trudno! Byłaś zmęczona... jeszcze i teraz nie jesteś zupełnie wyspana.
Becky wytrzeszczyła na nią oczy. Tak miłego i serdecznego tonu nie słyszała dotąd w niczyim głosie. Nawykła do tego, że przemawiano do niej rozkazująco, łajano ją, a niekiedy targano za uszy... aż tu ta piękna panienka w ślicznej różowej sukience tak na nią patrzy, jakby nie uważała jej wcale za winowajczynię — jakby przyznawała jej, że ma prawo być zmęczoną — a nawet zasnąć! Ale najwięcej oszołomiła biedną posługaczkę ta drobna, zgrabna rączyna, która spoczęła na jej ramieniu.
— Panienka... panienka się nie gniwo? — zapytała z westchnieniem. — Cy panienka nie powi tego paniom?
— Nie — zawołała Sara. — Ani mi to w głowie!
Ten strach, który malował się na umazanej węglem twarzyczce, tak wzruszył Sarę, że przejęta dziwną jakąś myślą, które ją tak często nawiedzały, pogłaskała ją po policzku.
— Przecież obie jesteśmy zupełnie takie same — odezwała się; — jestem zwyczajną sobie małą dziewczynką, podobnie jak i ty. To tylko przypadek, że ja nie jestem tobą, a ty mną!
Becky nie rozumiała z tego ani słowa. Jej głowina nie mogła pomieścić myśli tak zdumiewających, a wyraz „przypadek“ oznaczał w jej języku jedynie takie nieszczęście, gdy kogoś przejechano, albo gdy ktoś spadł z drabiny i musiano go zawieźć do „śpitola“.
— To przypadek, panienko? — bąknęła z szacunkiem.
— Tak — odpowiedziała Sara i przez chwilę przyglądała się jej marząco. Niebawem jednak, uświadomiwszy sobie, że Becky nie zrozumiała, o co jej chodzi, zaczęła z innego tonu:
— Czy skończyłaś już robotę? Możebyś została tu u mnie przez kilka minut?
Becky ledwo dech mogła złapać ze zdumienia.
— Ja, panienko?... tutej?
Sara podbiegła do drzwi, otworzyła je i wyjrzawszy na korytarz, zaczęła nadsłuchiwać.
— Nikogo niema w pobliżu — oznajmiła. — Jeżeli już zrobiłaś porządek we wszystkich pokojach, to chyba możesz zatrzymać się tu przez chwilę. Myślę... że może... nie pogardzisz ciasteczkiem.
To mówiąc, otworzyła kredensik i wyjęła z niego gruby kawałek tortu. Toż była dla niej radość, gdy obaczyła, jak smakołyk zaczął znikać wielkiemi kęsami w ustach zgłodniałej dziewczynki! Zaczęła z nią rozmawiać, zadawać jej pytania i śmiać się do niej, aż nakoniec Becky pozbyła się obaw, a nawet zdobyła się na tę śmiałość, że sama zadała swej towarzyszce kilka — wedle swego mniemania — zuchwałych pytań:
— Cy to... — szepnęła, spoglądając pożądliwie na jej różową sukienkę, — cy to najlepso suknio panienki?
— To jedna z sukienek, w których tańczę — odpowiedziała Sara. — Ja bardzo ją lubię... a tobie jak ona się podoba?
Becky przez dłuższą chwilę wprost głosu z siebie dobyć nie mogła; wkońcu ozwała się z lękliwym szacunkiem:
— Razu jednego tom ja widziała księżnickę. Stałam se na ulicy koło Coving Garden, w gromadzie ludzisków, i przypatrowałam się, jak różne panie i panowie jechali do tyjatru. A była tam jedno pani, której się najwięcej przypatrowano... i tak se jeden drugiemu mówili: „Patrzoj, to księznicka“. Była to duzo juz pannica, ale cało cyrwono... i suknio i płascysko i kwiotki. Przypomniała mi sie ona odrazu, kiej obacyłam łaskawom panienkę, jak se panienka siedziała na stole. Bo tyz panienka jest do niej podobno.
— Nieraz przychodziło mi na myśl, — odezwała się Sara głosem pełnym namysłu, — że chciałabym być księżniczką. Ciekawa jestem, jak to się wtedy człowiek czuje. A możebym tak zaczęła udawać, że nią jestem?
Becky patrzyła na nią z podziwem i jak przedtem, nie rozumiała ani słowa. Ale niebawem Sara otrząsnęła się ze swych rozmyślań i zwróciła się do niej z nowem zapytaniem:
— Becky, czyś ty przysłuchiwała się wtedy mojej opowieści?
— Tak, panienko — przyznała się Becky, nieco zaniepokojona. — Wiedziałam, ze mi nie kozali słuchać, ale... ale bajka była tako piękno, ze... nie mogłam wytrzymać...
— Ja chciałam, żebyś ty się przysłuchiwała — rzekła Sara. — Sama nie wiem, jak to objaśnić, ale gdy ktoś opowiada bajkę, to niema dla niego rzeczy milszej, jak wiedzieć, że ludzie chętnie jej słuchają. Czy chciałabyś posłyszeć resztę?
Becky znów oniemiała na chwilę.
— To ja bede mogła jej słuchać? — zawołała. — To tak, kiejbym jo była skólną dziewcyną, panienko! To panienka chce mi opowiedzieć te pieknom bajkę o księciu i o białych wodnickach, pluskających sie wesoło we wodzie... z takiemi gwiozdami we włosach?
Sara skinęła głową.
— Boję się, że teraz nie będziesz miała czasu na słuchanie — odezwała się; — ale jeżeli mi powiesz dokładnie, o jakiej porze przyjdziesz do mojego pokoju, ja zawsze postaram się być już tutaj i będę ci opowiadała po kawałku całą bajkę, póki jej nie skończę. Jest to bardzo długa opowieść... a ja będę do niej dodawała coraz to nowe szczegóły.
— No, kiej tak, — odpowiedziała Becky z ufnością — to jo już nie bede bacyła, ze te wągle takie cięzkie... albo ze mnie ta casem kuchorka wytarmosi... bele mi było wolno o tem wsyćkiem myśleć.
— A któż ci broni! — rzekła Sara. — Opowiem ci przecież wszystko od początku do końca.
Gdy Becky schodziła ze schodów, nie była już tą samą Becky, która z trudem gramoliła się na górę, przytłoczona ciężarem węgla. Teraz miała w kieszeni dane jej na zapas ciastko, była syta i ogrzana, ale nietylko ciastkiem oraz ciepłem ogniska. Było jeszcze coś, co ją ogrzało i nakarmiło. Tem czemś była Sara.
Po jej odejściu Sara siadła znów na rogu stołu, złożywszy stopy na krześle i objąwszy podbródek wspartemi na kolanach rękoma.
— Gdybym była księżniczką — mruczała sama do siebie, — sypałabym hojne datki szaremu tłumowi moich poddanych. Ale nawet, gdy jestem tylko księżniczką „na niby“, mogę czasem zrobić dla ludzi coś dobrego... ot taką drobnostkę, jak teraz. Ta dziewczynka była tak szczęśliwa, jak gdybym ją obsypała wielkiemi szczodrobliwościami.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Frances Hodgson Burnett i tłumacza: Józef Birkenmajer.