Macocha (de Montépin, 1931)/Tom I/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Macocha
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1931
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Marâtre
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Panna Daumont pozowała już dobrowolnie. Dała to widocznie Gastonowi do zrozumienia, gdy podniósłszy roletę, okazała całą swą postać w pełnem świetle.
Było to jedno z najprzyjemniejszych posiedzeń, zakończone dopiero o zmroku. Gdy zapuszczała roletę, artysta pożegnał ją głębokim ukłonem, ona odpowiedziała mu schyleniem głowy i rozkosznym uśmiechem.
Tegoż dnia wieczorem miał otrzymać od ajenta, Boulaya informacje o rodzinie państwa Daumont. Nie zwlekając więc, ubrał się pospiesznie i wyszedł wstąpił do restauracji na obiad i stamtąd udał się wprost na ulicę Saint-Lazare.
Była już wtedy godzina ósma wieczorem, za chwilę biuro miało być zamknięte.
Młody człowiek, który za pierwszą bytnością wprowadził go do gabinetu, zapytał z ukłonem:
— Co pan rozkaże?
— Proszę zawiadomić pana Beuleya, że przybył Gaston Dauberive.
— Pan Bouley wyszedł...
— Wyszedł?...
— I nie był jeszcze od rana.
— Ale zapewne wkrótce powróci?
— Powróci, lecz niewiadomo kiedy, ja zaś mam rozkaz zamykać biuro o godzinie ósmej.
— Czy nie mógłbyś pan na ten raz cokolwiek opóźnić zamknięcie? Pan Bouley zaznaczył mi tę godzinę, i ja potrzebuję z nim się zobaczyć koniecznie.
— Ależ panie, ja jestem głodny i muszę iść na obiad.
— Możesz iść — rzekł pan Bouley, który w tej chwili przestępował próg pokoju, i zwracając się do Gastona dodał:
— Proszę pana do mego gabinetu. Wracam trochę zapóżno, ale to właśnie z powodu pańskiej sprawy. Musiałem odbyć podróż do Fontainebleau i do Senlis.
— A po cóż aż tam?
— Bo tam tylko mogłem zasięgnąć potrzebnych panu wiadomości... — Proszę wejść.
Gdy usiedli, Bouley złożył na stole tekę, i wyjmując z niej papiery, rzekł:
— Oto dowody. Mogę je panu wręczyć, ale wolałbym, byś pan pierwej przeczytał, mógłbym bowiem w niektórych kwestjach dać jeszcze wyjaśnienia.
— Więc słucham...
— Przedewszystkiem — rzekł Bouley, nakładając pince-nez — zacznijmy od głowy rodziny. Otóż, Izydor Robert Daumont, urodzony w Melun w d. 5-ym marca r. 1809-go liczy obecnie pięćdziesiąt cztery lata i jest synem Prospera Daumont i Róży Ferrier.
„Skończył nauki w kolegjum miejscowem, i pozostawał tam do szesnastego roku życia. W tym czasie ojciec jego, dotychczas sekretarz prefektury w Melun, otrzymał posadę jeneralnego sekretarza w Fontainebleau, dokąd pojechał wraz z rodziną.
„Robert Daumont, młodzieniec miernej inteligencji, wstąpił do tegoż biura, a chociaż nie dał dowodów zdolności, wkrótce za protekcją ojca mianowany został pisarzem więziennym w Fontainebleau. Posadę tę zajmował od r. 1837-go do r. 1848-go.
„W r. 1847-ym zaślubił kobietę, o której wkrótce z kolei pomówimy. Dzięki tej kobiecie, wysłany został do Paryża, gdzie bardzo prędko zamianowano go pomocnikiem szefa biura w ministerjum spraw wewnętrznych.
— W jakim wydziale? — zapytał Gaston.
— W wydziale więzień i szpitali warjatów. Stanowisko to będzie już dla niego buławą marszałkowską... wyżej nie pójdzie... Jak rzekłem, ma dzisiaj lat pięćdziesiąt cztery, za sześć lat, jeżeli nie umrze, otrzyma emeryturę i będzie pobierać połowę dotychczasowej pensji, która wynosi sześć tysięcy franków. Jest to niewiele, a ponieważ Daumont nie ma żadnych oszczędności, rodzina więc może się znaleść w ubóstwie.
„Pani Daumont, będąc piękną, miała, jak mówią, w czasach swojej młodości, jakieś tajemne źródła dochodów, które zwiększały pensję męża i dozwalały jej otaczać się zbytkiem, który lubi nadewszystko. Odczytaj pan książkę p. t. „Biedne lwice“.
„Z czasem źródła te wyschły, dochody ograniczyły się na samej pensji męża, i dzisiaj, jak powiedziałem, interesa stoją nietęgo.
„Robert Daumont, człowiek słaby, pozbawiony wszelkiej inicjatywy i energji, całe życie dawał powodować się żonie, i nigdy nie widział dalej nad koniec swego nosa. Skoro tylko poczuł w kieszeni kilka franków i mógł zaspokoić swoje gusta, napić się absyntu, wypalić fajkę, lub w jakiejś knajpie zagrać w domino, czuł się zupełnie szczęśliwym. O resztę nie dbał. Uczucie rodzicielskie nie istniało w nim nigdy. Jestto egoista, nie troszczący się o przyszłość, raczej zły niż dobry, nie kochający nikogo i żyjący tylko dla siebie.
— No — zauważył Gaston — portret wcale niepowabny, jeżeli tylko podobny.
— Za podobieństwo przyjmuję odpowiedzialność... to fotografja moralna.
— Tem gorzej.
— Przyrzekłem panu prawdę i daję ją bez względu, czy jest piękną lub brzydką.
— Przejdźmy teraz do pani Daumont.
— Z góry pana uprzedzam, iż jej wizerunek będzie jeszcze ciemniejszy.
— Do licha!..
— Cóż robić?... Zresztą możemy na tem po przestać...
— Nie! nie!.. niech pan mówi dalej.
Bouley poprawił pince-nez, wyjął z teki inny arkusz papieru i zaczął czytać.
— Eugenia Sorbier, córka adwokata z Fontainebleau, już od lat najmłodszych okazywała nadzwyczajną lekkość w postępowaniu... Złośliwość ludzka wiele opowiada o niektórych podejrzanych wypadkach z czasów jej panieństwa. Ale, ponieważ gawędy te nie są poparte żadnym dowodem, niema więc potrzeby nad niemi się rozwodzić, i dość będzie stwierdzić, iż opinja jej była opłakaną.
„Jako córka adwokata, mogła była wyjść za mąż dobrze, była bowiem nadzwyczaj piękną, a chociaż jej złośliwość i dziki wyraz oczu nie wzbudzały sympatji, piękność jej mogła wywrzeć wrażenie na jakiemś sercu naiwnem. Na nieszczęście, lekkość obyczajów i różne krążące o niej pogłoski oddalały od niej pretendentów poważnych. Otaczało ją wielu zakochanych, ale żaden z nich nie myślał się żenić.
„Ojciec, utraciwszy nadzieję wydania jej za mąż świetnie i obawiając się, by nie została starą panną, zdecydował się dać jej za męża Roberta Daumont, na którego i ona, w braku lepszego, chcąc nie chcąc, przystała. Robert znalazł ją bardzo po swojej myśli, tembardziej, iż skromne jego stanowisko nie dawało mu prawa do jakichś wymagań.
„Tak skleiło się to małżeństwo.
„Pierwsze laty ich pożycia, jeśli nie były szczęśliwe, to przynajmniej spokojne.
„Przyszła na świat córka, której dano imię Teresa.
„W Paryżu, dokąd przenieśli się, skoro tylko Robert Daumont otrzymał posadę w ministerjum spraw wewnętrznych, pani Eugenja potrafiła zawiązać stosunki i ciągnąć z nich korzyści, których gatunek, by zostać dyskretnym i uniknąć opowiadania, znajdzie pan w zacytowanej wyżej przezemnie książce „Ubogie lwice.“ Zresztą, nie radzę panu nalegać na te szczegóły jej życia.
„Krótko mówiąc, Robert Daumont miał pensji tylko sześć tysięcy franków, tymczasem pani Eugenja wydawała dwa razy tyle na stroje, i prawie tyleż u dostawców żywności i win, Prawda, że wraz z temi dochodami niewiadomego pochodzenia, łączyły się i długi, których suma wzrastała w miarę, jak pani Eugenja traciła wiosenną świeżość swego oblicza.
„Z chwilą, w której na twarzy jej pokazała się pierwsza zmarszczka, a na głowie pierwszy włos siwy, życie ich stało się nieznośnem. Śmierć adwokata Sorbier, a wkrótce i jego żony, poprawiła chwilowo ich interesa, Eugenja bowiem, jako jedyna córka i sukcesorska, odziedziczyła po nich około czterdziestu tysięcy franków. Ale sama ta wystarczyła zaledwie na spłatę długów i na utrzymanie przez półtora roku.
„Mała Teresa w szóstym roku życia oddaną została na pensję w Senlis, i przez cały czas pozostawania na niej, widywała matkę zaledwie dwa razy na rok. Uczucie miłości macierzyńskiej nie istniało nigdy w sercu Eugenji Daumont; zajęła się swą córką wtedy, gdy spostrzegła, że nie potrzebuje się już krępować, i że może wyciągnąć korzyść z piękności dziecka.
— Co pan mówisz? — zawołał Gaston w najwyższym stopniu przejęty zgrozą.
— Wiadomości moje są wiarogodne — odrzekł ajent.
— Proszę mówić dalej.. chociaż trudno mi w to wierzyć.
— Teresa jest piękną...
— Jak anioł...
— Tak! Otóż na tej piękności pani Daumont oparła swoje plany...
— Lecz jakież to plany?
— Uspokój się pan! Nie należy domyślać się więcej, aniżeli wskazują moje informacje. Plany jej nie zawierają w sobie nic niemoralnego... Pani Daumont marzy o znalezieniu miljonera, młodego lub starego — wiek bowiem nie wchodzi tu w rachubę — któryby szalenie zakochał się w Teresie i z nią się ożenił... Rozumie się, że mu ją odda, ale z warunkiem, że rodzice pozostaną z nią razem, i wraz z nią używać będą przyjemności wielkiego majątku męża, majątku, którego znaczna część powinna być im przyznana aktem urzędowym.
— I córka miałaby się na to zgodzić — przerwał oburzony Gaston — ona przystałaby na podobny układ, którego wszystkie korzyści byłyby po ich stronie! Ona miałaby się poświęcić i zostałaby żoną starca dla tego tylko, by zapewnić im życie wystawne!...
— Cierpliwości — powiedział Bouley. — Wkrótce zaczniemy mówić i o Teresie Daumont, lecz trzymajmy się kolei.
— Matka miała zawsze tylko jeden cel życia: zaspokojenia swoich instynktów osobistych; dla dojścia do niego poświęciłaby wszystko bez wahania. Ten szatan egoizmu, myślący tylko o sobie, jest przytem despotycznym. Rządziła mężem swoim i panuje nad córką do tego stopnia, że Teresa drży przed nią...
— Może ona się nad nią znęca?... — przerwał Gaston.
— Tak dalece chyba nie, przynajmniej nie słyszałem o tem... Nie mam dowodów, by Eugenja Daumont sprawiała córce cierpienia fizyczne, ale jest rzeczą prawdopodobną, że nie oszczędza jej moralnych naciskiem swej woli macierzyńskiej, naciskiem, który wzrasta coraz więcej, ponieważ czując zbliżająca się starość, pragnie prędzej dojść do celu.
— Czy pani Daumont bywa z córką w towarzystwach?
— Teresa dopiero niedawno ukończyła pensję... i dotychczas była tylko parę razy w teatrze, gdzie jej obecność wywołała wrażenie. W tej chwili pani Daumont bardzo zręcznie, jak najlepszy dyplomata, stara się o wprowadzenie córki do kilku salonów, w których ludzie więcej niż dojrzali, wdowcy lub zatwardziali wyznawcy bezżeństwa głównie się zbierają. Tam właśnie szuka ona zięcia miljonera.
— I czy pan sądzi że otrzyma zaproszenie?
— Bezwątpienia i to dzięki wyższemu urzędowemu stanowisku swego męża. Wtedy dopiero rozpocznie na rachunek swej córki polowanie na męża, polowanie zapalczywe...
— I czy jej się uda?
— Kto to wie?... Być może... Czego kobieta chce, djabeł tego chce...
— Czy pan wszystko już powiedział o pani Daumont?
— Wszystko czego się mogłem dowiedzieć.
— Więc proszę teraz o Teresie.
— Informacje zebrane o niej są krótkie. Panna Daumont ma lat siedmnaście i sześć miesięcy. Jest bardzo piękną, wykształconą, inteligentną, zadziwiającej łagodności, ale słabą, bez inicjatywy i energji. Taką ją przynajmniej znano na pensji. Przed matką drży... Jedno spojrzenie pani Daumont zapędza ją w myszą norę.
— Z tak słabym charakterem Teresa nie zdoła prawdopodobnie oprzeć się woli rodziców I ich projektom...
— Są to przypuszczenia, wszakże uległość jej w tym względzie jest prawie pewną.
— Zna pan przyjaciół Roberta Daumont.
— Robert Daumont jest stałym gościem knajp i po za stosunkami wynikającemi z jego stanowiska, jako pomocnika naczelnika biura, a które wcale serdecznością się nie odznaczają, nie ma wcale przyjaciół, a tylko znajomych przypadkowych, stosunki zawiązane w kawiarniach, przy bilardzie, grze w domino, z ludźmi, których nazwisk nawet nie wie...
Po chwili milczenia ajent dodał:
— Oto są informacje i dowody, za których wiarogodność ręczę, i które mogę panu wręczyć wraz z małym rachunkiem kosztów podróży do Fontainebleau i Selis i kilku drobnemi wydatkami.
Gaston zabrał papiery, zapłacił podany sobie rachunek i wyszedł, świadomy w zupełności sytuacji majątkowej i towarzyskiej rodziny Daumont. Idąc do siebie, myślał;
— I ja miałbym zostawić to drogie dziecko na łaskę tej wstrętnej macochy? — Wydadzą ją za mąż nie pytając się jej. Narzucą jej starca... nie dbając o to, że jej serce oburza się na taki egoizm i chciwość. Byłoby to zostać wspólnikiem ich zbrodni... Nie, będe przeszkadzać ile mi sił starczy!
„Po tem wszystkiem, co mi ajent powiedział, byłoby niedorzecznością iść do nich i prosić o rękę córki... Oświadczenie moje wziętoby za szaleństwa, i po pierwszych słowach zapytanoby mnie: — Czy jesteś bogatym? — Ile masz miljonów?
„Otóż, ponieważ jak na teraz, całem mojem bogactwem jest tylko talent, cztery tysiące franków i trochę drobnych, wskazanoby mi drzwi bez najmniejszej ceremonji.
„Jedyna droga, jaka mi pozostaje, to starać się natchnąć serce Teresy miłością tak szczerą i gorącą jaką jest moja, i powinno mi się to udać, ponieważ ją ubóstwiam, a miłość jest zaraźliwą. Gdy mnie pokocha, łatwo jej będzie wytłumaczyć, że szczęście obojga nas zależy tylko od niej samej, ponieważ rachować na rodziców byłoby rzeczą próżną. Przekonawszy się o tem, nie będzie czynić trudności i zezwoli na ukrycie się ze mną gdzież daleko od Paryża w jakiem cichym zakątku. Wtedy pani Daumont pomimo całej swej surowości i egoizmu, nie odmówi swego zezwolenia na małżeństwo, które będzie już koniecznem, i wtedy wejdę do rodziny...
„Wprawdzie są to ludzie nikczemni, ale postaram się uwolnić od nich po ślubie... Popadam w romans awanturniczy — dodał artysta, zatrzymując się by zapalić cygaro — ale czyż romans nie jest najlepszą i najzwyczajniejszą rzeczą na święcie? — życie bez romansu byłoby nudne i głupie! Epilogiem mojego będzie miłość Teresy! Ja chcę by mnie pokochała! Musi mnie pokochać!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.