Marcin Podrzutek (tłum. Porajski)/Tom II/6

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Marcin Podrzutek
Podtytuł czyli Pamiętniki pokojowca
Wydawca S. H. Merzbach
Data wyd. 1846
Druk Drukarnia S Strąbskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Seweryn Porajski
Tytuł orygin. Martin l'enfant trouvé ou Les mémoires d'un valet de chambre
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


19.
Zimowy ogród.

Biesiadnicy pana Duriveau przebyli galeryą zdobną w starożytne zbroje i kosztowne oręże (zbudowaną równolegle do galeryi obrazów) i udali się do sali jadalnéj, na któréj białém drewnianém filtrowaniu, spajaném złotemi listwami, wisiały piękne z różnych epok myśliwskie malowidła.
Na stole wznosiły się cztéry wielkie srebrne i rzeźbą zdobne świeczniki, dźwigane przez gruppy figur również srébnych, ale powleczone odcieniem ołowianym, właściwym starym złotniczym wyrobom. Każdy z tych wspaniałych świeczników, istnych arcydzieł, wybiegał w sześć wijących się gałęzi, które naśladowały winną latorość obciążoną liściem i gronami pysznie z kruszcu wyrobionemi; wpośród nich spoczywał lekki srebrny koszyczek, niby koronka ażurowo wyrobiona, napełniony naturalnemi kwiatkami, których świéża barwa cudnie odbijała przy blasku jarzącego światła. Tu i owdzie krzepł szampan w chłodzących naczyniach z czeskiego kryształu, świetnych jak rubiny, dźwiganych również przez gruppy srébrnych figurek, a oprawnych także w wielkie, srebrne winne latorośle, które niby delikatna gierlanda, okrążywszy brzegi naczyń, zaokrąglały się w pyszne antaby. Wreszcie całe nakrycie z srébra było odpowiednie temu przepychowi, a biesiadnicy, dzięki szczęśliwemu pomysłowi, zamiast siedziéć na szczupłych krzesłach, wygodnie pomieszczeni w wybornych fotelach, rozkosznie nasycać się mogli cudami kuchmistrza hrabiego Duriveau. Za każdym gościem stał lokaj, nie dziw więc że usługa była szybka i porządna. Nie potrzebujemy wspominać że nnjwyszukańsze wina, najwyborniejsze potrawy, aż do zbytku krążyły, a połysk sréber, woń kwiatów, pryzmatyczny odblask kryształów rzucających snopami różnofarbne ognie, niezwykłego dodawały wdzięku téj gastronomicznéj zabawie.
Hrabia Duriveau, siedząc na środku stołu miał z prawéj strony małżonkę wyborcy szanownego znakomitym wpływem, naprzeciw siebie zaś Scypiona, otoczonego uszczęśliwioną panią Chalumeau i żoną wyborcy, który naiwnie (ale nie sam jeden) wyznawał iż nad obecnego pełnomocnika swojego (pana de Levrasse), człowieka skąpego i niezbyt usłużnego, przekłada przyszłego deputowanego, którego widzi w hrabi Duriveau, tyle uprzejmym archi-milionerze, który stół swój tak gruntownie zastawiać umie...
Jeden tylko człowiek z gorzkim a ukrytym smutkiem patrzył na ten książęcy zbytek,... a był nim Marcin. Na widok téj prawie bajecznéj wspaniałości, tego zbytku nieograniczonego, wspomniał on na okropną nędzę ludu tej krainy, dziesiątkowanego trudem, chorobą, potrzebą; na straszną rozpacz, którą hrabia Duriveau, właściciel najobszerniejszych włości tych okolic, tak łatwo i nic prawienie ujmując swym uciechom, mógł zmienić w pomyślność, w zamożność...
Ale twarz Marcina nie zdradziła tych uczuć i żaden ze służby hrabiego nie posługiwał biesiadnikom tak uważnie, tak pospiesznie.
Scypio (brat Marcina), lubo zapewnił że głodny jak ludożerca, jadł mało i to co jadł przyprawiał korzeniami które mu paliły podniebienie, bo oddawna już zupełnie smak tracił; lecz za to pił jak beczka, a pił bezkarnie. Najmocniejsze nawet wino Porto, już go nie upajało. W przerwach częstował panią Chalumeau szampanem, i pół głosem występował bezczelnie z najsprośniejszemi i najzuchwalszemi oświadczeniami. Biedna pani Chalumeau, z obawy aby w pięknych oczach ładnego lwa nie uszła za prowincyonalną półcnotkę, słuchając tak wyuzdanych impertynencyj, zrazu dąsała się, ale powoli miła twarz Scypiona, smaczne potrawy i wino szampańskie działać zaczęły, i młoda kobiétka uśmiechnęła się, wzrok się jej zaiskrzył, ucho z szkarłatnego przeszło w karmazynowe, suknia skutkiem niewyrozumiałego bicia tętn tylko co nie pękła, a gdy uczuła że bót Scypiona zlekka naciska jéj trzewiczek... nóżki nie cofnęła.
Hrabia Duriveau coraz się bardziéj obawiał, aby syn jego nie dopuścił się znowu jakiéj niedorzeczności, — pojmował bowiem dobrze całą dążność uwagi jaką wicehrabia zwracał na swą sąsiadkę, — od czasu do czasu mierzył go więc wzrokiem niespokojnym, rozgniewanym, Scypio z wyzywającą zuchwałością odpowiadał.
Nagle wicehrabia, jego ojciec i stojący za nim Marcin, zadrżeli słysząc imię które wymówił jeden z biesiadników.
Było to imię Baskiny.
To imię słyszano już w ciągu dnia, raz z ust wachmistrza Beaucadet gdy czytał rysopis Bambocha, który je miał wykłóte na ramieniu, potém z ust pani Wilson gdy wspomniała o uniesieniu jakie ta znakomita artystka, zarazem gazella i słowik, wzbudzała w swych widzach.
I teraz to imię wywarto rozmaite wrażenie: rysy Scypiona wyraziły pewien rodzaj zadowolenia.
Rysy hrabiego bolesną odrazę.
Rysy Marcina głębokie zdziwienie, jakby to imię obudziło w nim liczne wspomnienia.
— Musimy prosić pana hrabiego aby nas zbudował w tym przedmiocie; bo właśnie przybywa ze stolicy, — powiedział pan Chalumeau.
— W jakim przedmiocie, kochany panie? — spytał hrabia.
— Mój przyjaciel Chaudavoine utrzymuje, — rzekł pełen wpływu wyborca, wskazując na sąsiada, — iż słyszał że tę sławną Baskinę, tę aktorkę opery, o której nam dzienniki tyle głoszą, wszystkie znakomite damy przyjmują u siebie jako przyjaciółkę, że ona żyje z niemi ty a ty?
— Gdybyśmy byli na jakim męzkim obiadku, mój kochany panie Chalumeau, i gdybyś pan nie był tyle moralnym... mógłbym powiedziéć panu, i to nawet wiele ukrywając... co to za jedna ta panna Baskina, — z uśmiechem gorzkiéj pogardy odrzekł hrabia; — ale w obecności dam taka rozmowa staje się niepodobną.
— Mój ojciec, panie, mimowolnie staje się echem niedorzecznych wieści, — nagle, z pałającém okiem i lekko zarumienioném licem przerwał Scypio; — tak panie, jestto najniezawodniejszą prawdą, że kobiéty najlepszego i najwyższego towarzystwa, że mężczyźni najznakomitsze zajmujący stanowiska, ubiegają się w świadczeniu pannie Baskinie, najdelikatniejszych usług, w okazywaniu jéj głębokiego i pełnego szacunku podziwienia jakiemi ona ich napawa, ja zaś tem bardziéj jestem w téj mierze bezstronny — dobitniéj wymawiając te słowa dodał Scypio, — że nie mam honoru znać panny Baskiny, a należę tylko do liczby tych co podziwiają i wielbią jéj talent.
Hrabia spojrzał zdziwiony na syna, bo piérwszy raz od tak dawna, słyszał go wyrażającym się poważnie, wyszukanie, tonem przekonania, zwłaszcza o kobiecie, o któréj krążyły najsprzeczniejsze wieści. Jedni (ale hrabia nie należał do ich liczby), widzieli w Baskinie wzór cnoty tém rzadszy, że jako znamienitéj sławy komedyantka, wystawiona była na wszelkiego rodzaju pokusy i uwodzenia; według drugich znowu (i tych zdanie podzielał hrabia), Baskina była potworem obłudy, zepsucia, wyuzdania i złośliwości; Messaliną i Kleopatrą zarazem, panowała nie mocą stanowiska ale gieniuszem...
Atoli nie samego tylko hrabiego Duriveau zdziwiła mowa i ton Scypiona, nie sam tylko hrabia usiłował wyczytać w jego twarzy przyczynę tak szczególnego zboczenia od zwykłego szyderstwa.
I Marcin również baczném okiem mierząc wicehrabiego... nie mógł oprzéć się mimowolnemu zdziwieniu, słysząc, że ten młodzieniec, tyle pogardliwy zwykle i szyderczy, tak poważnie oświadczał swoje uwielbienie dla talentu i charakteru Baskiny.
Lecz Scypio zrozumiał spojrzenie ojca, i wnet wyrzucał sobie iż mimowolnie dał się powodować piérwszemu poruszeniu, iż się wyrażał w sposób acz bardzo naturalny w ustach każdego innego, lecz dla niego tak dalece excentryczny, że zwrócił nań uwagę. Usiłował więc zatrzéć wrażenie, jakie swą mową o Baskinie wywarł na hrabiego, i postanowił zupełnie ojca zbić z tropu. Pani Chalumeau dziwnie mu przyszła w pomoc.
— Jak pan bronisz tę aktorkę... wicehrabio! — rzekła mu półgłosem i kwaśno-słodkim tonem.
Prędko udało się zapewne Scypionowi usprawiedliwić się z tego czułego wyrzutu, bo po kilku słowach, chmurka która chwilowo zaćmiła czoło zazdrosnéj Chalumeau znikła i trzewiczek, który w czasie pochwał oddawanych Baskinie nagle wymknął się z pod bota Scypiona, bojaźliwie sam wrócił na swoje miejsce.
Pan Chalumeau, mimo swoich niebieskich okularów nic nie widział i nawet nic widzieć nie zamyślał; zdołał on umieścić się przy stole tuż przy swoim przyjacielu Chaudavoine i obaj wysilali się na poznawanie co właściwie jedli, gdyż dziwaczne nazwy, jakie pan domu dawał potrawom, były dla tych nieświadomych biesiadników prawdziwą zagadką.
Dwaj przyjaciele, spożywszy na wszelki przypadek znakomitą ilość makaronu po królewsku, który nastręczył obszerne pole ich domysłom, kazali sobie podać wiedeńskie marcepany i właśnie chciwie je smakowali, gdy wtém Scypio przerwał panu Chalumeau w samym zapale najśmielszych przypuszczeń, odzywając się do niego z drugiego końca stołu.
Przyczyna téj przerwy była następująca:
Scypio, przycisnąwszy po kilkakroć nóżkę pani Chalumeau, widząc że jego impertynencye uprzejmie są przyjmowane, lekko pochylił się ku sąsiadce, wlepił w nią wyuzdane i wyzywające spojrzenie i szepnął kilka słów do ucha... Wicehrabia daleko zapewne posunąć się musiał, bo biédna pani Chalumeau, mimo tylu ułud zdolnych fizycznie i moralnie zawrócić jéj głowę, nie zdołała przezwyciężyć w sobie niejakiego oburzenia.
— Dobrze! rzekł Scypio ciągle drwiąc z zimną krwią, kiedy się pani gniewasz, poskarżę się przed mężem.
Pani Chalumeau zdumiała na tak bezczelność, chociaż nie przypuszczała aby Scypio posunął swą śmiałość aż do tego stopnia; lecz łatwo pojąć co się stało z biédną kobiétą skoro usłyszała jak wicehrabia zawołał na głos:
— Słuchajno pan, panie Chalumeau!
To wezwanie nagle przerwało szmer pojedynczych rozmów, i wszystkie spojrzenia skierowały się na panią Chalumeau i wicehrabiego, który mówił daléj:
— Muszę się panu poskarżyć panie Chalumeau.
— A cóż to takiego, panie wicehrabio? — stłumionym głosem odpowiedział tak hałaśliwie zagadnięty wyborca, rumieniąc się aż po okulary.
— Oświadczam panu że pani Chalumeau odmawia mi wszystkiego o cokolwiek ją proszę... wypada koniecznie abyś ją pan napomniał... z niewzruszoną zimną krwią dodał Scypio.
— Jakto... moja kochana? zwracając mowę do żony rzekł wyborca, pan wicehrabia... pro... prosi... cię...
I z czoła pana Chalumeau tak duże spływały krople, że aż mu okólary zwilgotniały; nieszczęśliwy widział już tylko jak przez niebieską mgłę; kłopot i pomieszanie gardło mu ściskały; jednakże dodał po najwyższém wysileniu: — Pan wicehrabia raczy cię... prosić łaskawie... a... ty... ty... gniewasz się... ależ to niegrzecznie... moja kochana...
— A co!.. widzi pani?.. powiedział Scypio, obracając się do biédnej Chalumeau, która umierała prawie ze wstydu.
A potém znowu rzekł do jéj męża:
— No, panie Chalumeau, prośże pan sam swojéj żony aby się na mnie nie gniewała; może pana usłucha... a zwłaszcza gdybyś pan wiedział o co ją proszę!!
— Już ja się domyślam... panie wicehrabio... Musi to być... coś... miłego... coś...
Hrabia Duriveau siedział jak na szpilkach; przerwał więc panu Chalumeau, mówiąc z uśmiechem:
— Powiem panu, o co mój syn tak niegrzecznie i natrętnie prosi panią Chalumeau... i czego mu najsłuszniéj odmawiała przed uzyskaniem pańskiego zezwolenia; on prosi aby zjednała mi głos pański na przyszłych wyborach...
— Jakto panie hrabio? zawołał pełen wpływu wyborca; ale pan wiesz bardzo dobrze że ja i moi przyjaciele jedynie głosować będziemy...
A zwracając mowę do żony, dodał tonem surowego i dojmującego wyrzutu:
— Ależ, moja kochana, stokroć ci powtarzałem, że pan hrabia jest naszym kandydatem... że jego tylko pragniemy... pan de la Levrasse już się nam na nic nie przyda. Czemuż więc zaraz nie odpowiedziałaś panu wicehrabiemu: dobrze?... Pozwól sobie powiedziéć, że to nie do darowania.
— Prawda, mój kochany, zbłądziłam, skromnie odrzekła pani Chalumeau.
Hrabia Duriveau, poznał po szyderczym wyrazie twarzy Scypiona, że ten znowu powtórzy piękne zdanie pana Chalumeau; aby więc rychło zapobiedz drwinkom któreby mogły odstręczyć mu jednego z głównych wyborców, i widząc że na szczęście obiad już się ma ku końcowi, zawołał:
— Mości panowie, ponieważ mówimy o wyborach, przedmiocie tyle ważnym dla nas ludzi poważnych, ludzi politycznych, niechże mi wolno będzie wznieść toast, który zapewne dobrze przyjmiecie.
I obróciwszy się do Marcina, który stojąc za swym panem i posługując mu, był obojętnym widzem téj sceny, rzekł podając mu swój kieliszek:
— Naléj mi cypryjskiego wina.
Marcin wziął z serwantki kryształową karafkę i napełnił kieliszek hrabiego nektarem, koloru topazu.
— Panowie, wstając rzekł hrabia, niech żyją właściciele ziemscy! ta jedyna i prawdziwa podpora, ta jedyna i prawdziwa rękojmia porządku i pokoju, ci prawdziwi reprezentanci naszéj Francyi.
Te słowa męzkim i donośnym głosem wymówione, przyjęto głośnemi okrzyki i hałaśliwym brzękiem kieliszków.
W kilka chwil późniéj, hrabia wstał od stołu i podał rękę siedzącéj przy nim damie.
Scypio idąc za przykładem ojca ofiarował swe ramię pani Chalumeau, która wprawdzie znalazła wicehrabiego bardzo bezwstydnym, bardzo bezczelnym, bardzo wielkim nic dobrego; lecz niestety! te złe przymioty nie zdołały przejąć jéj rozsądnym wstrętem ku temu ładnemu potworowi. Owszem mimowolnego doznała podziwu wspomniawszy na zuchwalstwo i zimną krew z jaką wicehrabia śmiał, przy obiedzie, użalać się przed mężem na jéj odmowę. Jaka odwaga, jaka przytomność umysłu! pomyśliła... a tak jeszcze młody! i tak zachwycający! Książęcy zbytek do którego Scypio zdawał się być zrodzonym, a który złocił jego występki, zaślepił ją do reszty i zawrócił głowę, a naostatek młodzik który przez kaprys przesyconego człowieka, przez wyuzdaną fantazją, za rzecz zabawną uważał, podbić cnotę tej głupiéj ale zresztą dosyć apetycznéj istoty, przy końcu obiadu zmienił sposób postępowania, przepraszał za zbytnią natrętność, i przypisywał je gwałtownemu zapałowi namiętności, równie nagłéj jak niezrównanéj i t. p.
Słowem wicehrabia wracając od stołu uczuł z szyderczym tryumfem, że nierozsądna Pani Chalumeau ściska jego ramię w swoim, postrzegł że duże czarna oczy jego ofiary, zwykle żywe i błyszczące, teraz przyćmiły się niespokojnością i miłosném omdleniem.
— Ah! teraz, szepnął jéj wicehrabia, ojciec mój i ci panowie udadzą się do zimowego ogrodu i tam zajmą się kawą i polityką. Wszystkie kobiety wstrętem mię przejmują, tyle są w moich oczach brzydkie lub głupie... a to wina pani... bo i po cóż jesteś pani tak dowcipna i ładna?... zostawmy ich tutaj... a pójdźmy obaczyć ptaszarnią, przekonasz się pani że prześliczna...
— O! nie, panie wicehrabio... o! co to, to nie.
— Jakieś pani niedobra! Gdybyś mię pani prosiła o to... albo nawet o coś kompromitującego, naprzykład żebym panią zaprowadził do mego pokoju, o! bez wahaniabym to uczynił! Widzisz pani... pani mię wie kochasz tak... jak ja panią kocham, z melancholiczną goryczą powiedział Scypio.
— Ależ... zastanów się pan.... gdyby nas spostrzeżono...
— Bądź pani spokojna... ptaszarnia znajduje się w głębi trephauzu wychodzącego na zimowy ogród. Nic naturalniejszego że tam pójdziemy... Tylko że będziemy tam więcéj odosobnieni... a to musi być prawdziwém szczęściem...
Na tak delikatne wezwanie, zbyt czuła pani Chalumeau spuściła oczy, gwałtownie zadrgała, a Scypio ukradkiem, szyderczą i znieważającą zrobił pantominę.
W ciągu téj lotnéj rozmowy, Scypio i pani Chalumeau, wraz z innymi biesiadnikami, przebyli bilardową salę, któréj potrójne drzwi szklane prowadziły do rozłegłéj, ocieplonej oranżeryi tworzącej zimowy ogród, podówczas rzęsisto oświetlonej drewnianemi lampami, otoczonemi mnóstwem rozmaitych roślin, jakoto: geranią, muszkatelem, kaktusami i wszelkiego rodzaju krzewami o mięsistém liściu. Kręte aleje, wysypywane różnokolorowemi kamykami nakształt jakiej mozajki, przebiegały wkoło ogromnych krzaków kamelii, rododendronu, magnolii, mimozów, bluszczów, i t. p. i t. p. W głębi ogrodu postrzegano skalistą grotę, któréj mchem porosłe kamienie prawie zupełnie znikały pod nieprzebitą siatką rozmaitych roślin.
Jedne drzwi tego ogrodu, odpowiednie drzwiom bilardowéj sali, prowadziły do cieplarni zbudowanej w kształcie galeryi i zakończonej rotundą, w środku której wznosiła się przepyszna ptaszarnia, pełna najrzadszych ptaków, mogących żyć jedynie w atmosferze zwrotnikowych roślin.
Kawę podano w zimowym ogrodzie; jedne kobiéty przechadzały się, drugie rozmawiały siedząc na wiejskich ławkach w głębi groty oświetlonej chińskiemi, różnokolorowcmi latarniami, tymczasem mężczyźni prawie wszyscy otoczyli hrabiego Duriveau, i równie jak on stojąc pili parzącą mokkę.
Piękna i miła noc jesienna dozwoliła otworzyć kilka okien zimowego ogrodu, wychodzących na park zamkowy; że zaś obiad trwał do późnéj pory przeto światło księżyca już odbijało się w poblizkiéj rzece, ujętéj trawnikiem i wijącéj się po rozległej łące tu i owdzie odwiecznemi lasami zasianéj. Wielki kłąb krzaków, zewnątrz opasujących główną fasadę zimowego ogrodu, wznosił się aż pod framugę jednego z otwartych okien, przy którém hrabia Duriveau rozmawiał z biesiadnikami; a za nimi stał Marcin, trzymając tacę z flaszkami, gotowy na rozkazy pana.
Nagle, Marcin zadrżał.
Przy blasku księżyca padającym na gęste liście kępy krzewów wznoszących się pod oknem, raptem dostrzegł on głowę Bête-Puanta wykradacza zwierzyny, który dał mu znak i natychmiast znowu znikł w krzakach.
Bête-Puante spiesznie przybywał z folwarku Grand-Genévrier, gdzie był się udał manowcami jednocześnie z wachmistrzem Beaucadet i jego żandarmami.
Marcin znając dobrze liczne powody nienawiści wykradacza ku hrabiemu, i widząc to nagle jego pojawienie się, zadrżał tak mocno, iż taca którą trzymał w ręku zachwiała się, i jedna flaszka na ziemię zrzucona w kawałki się rozprysła.
Hrabia który w téj chwili zbyt żywą wiódł rozmowę ze swoimi biesiadnikami, usłyszawszy brzęk obrócił się ku Marcinowi, i postrzegając szczątki szkła, rzekł mu ostro:
— Uważajże... niezgrabiaszu.
— Przepraszam, Jasny Panie... ale...
Hrabia wyniośle przerwał Marcinowi:
Dosyć tego... kiedy nie umiesz nawet tacy nosić, postaw ją na stole i czekaj na moje rozkazy.
Marcin nie odpowiedział, ale postawił tacę na jednym z wiejskich stolików umieszczonych tu i owdzie w zimowym ogrodzie i stanął o kilka kroków za hrabią.
Twarz jego wkrótce odzyskała zwykłą obojętność, i tak dalece umiał on nad sobą panować, że przemógł niespokojność jaka go owładnęła, gdy widział że hrabia w dalszéj rozmowie rozparł się na framudze otwartego okna wychodzącego na gęste krzaki, które kryły w sobie wykradacza.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Seweryn Porajski.