Mohikanowie paryscy/Tom VIII/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
W oczekiwaniu na męża.

W pachnącej szklarni, w której widzieliśmy, jak Petrus z miłością malował portret, zniszczony z takim gniewom, wsparta na szezlągu, okryta białą szatą ślubną, blada jak statua rozpaczy, Regina de Lamothe-Houdan, a raczej hrabina Rappt, z oczyma, w których malowało się osłupienie, patrzyła w mnóstwo listów rozrzuconych koło siebie.
Ktoby wszedł do tego pokoju, lub ktoby tylko spojrzał przez uchylone drzwi, ten na widok przerażonej twarzy młodej kobiety, domyśliłby się, że powodem niemej zgrozy było przeczytanie jednego lub kilku listów, które upuściła na ziemię z obrzydzeniem.
Pozostała przez chwilę milcząca i nieruchoma, a dwie łzy wolno z oczu spływały jej na piersi. Potem, ruchem prawie automatycznym, zwróciła na kolana rękę obwisłą, wzięła list jeszcze zwinięty i podniosła do oczu. Ale za trzecim czy czwartym wierszem jak gdyby nie miała siły czytać dalej, rzuciła go na dywan, gdzie leżały już inne. Wtedy głowę ukryła w rękach i zamyśliła się.
W sąsiednim pokoju wybiła jedenasta.
Odjęła ręce od twarzy i słuchała, ustami w cichości licząc uderzenia młotka. Kiedy uderzył ostatni dźwięk, wstała, zebrała wszystkie listy, związała je razem i zamknęła w szufladce, której klucz ukryła w innym sprzęcie. Potem, pociągnęła za sznurek dzwonka ruchem prędkim i nerwowym.
Ukazała się stara pokojówka.
— Nano, rzekła, już czas, idź do furtki ogrodowej, która wychodzi na bulwar Inwalidów i przyprowadź młodzieńca, który będzie tam czekał przed sztachetami.
Nana poszła do ogrodu, udała się linią przekątną przez trawniki i klomby, a otworzywszy furtkę wychodzącą na bulwar Inwalidów, wytknęła głowę i szukała oczyma tego, kogo miała przyprowadzić do pani.
Chociaż o trzy kroki tylko stał od niej Petrus, był jednak niewidzialny, gdyż zasłonięty był wielkim wiązem, o który się oparł, spoglądając w okna Reginy.
Rzecz dziwna! Pawilon zamieszkany przez nią nie był oświetlony, jak również ten, co był mu przeciwległym; zdawało się, że jakiś żałobny kwef wisi na całym pałacu. Jedynem oknem rozjaśnionem słabem światełkiem, podobnem do pogrzebowej lampki drgającej w lochu śmiertelnym, było okno pracowni Reginy.
Cóż to się więc stało? Dlaczego cały ten obszerny dom nie przybrał uroczystej powierzchowności? dlaczego nie słychać muzyki balowej? dlaczego taka w nim cisza?
Widząc otwierającą się furtkę i w niej starą pokojówkę, Petrus, który zarówno z Reginą policzył jedenaście uderzeń zegara, wyszedł z za drzewa i zapytał:
— Czy to nie mnie szukasz, Nano?
— Właśnie, pana, przychodzę z rozkazu...
— Księżniczki Reginy, wiem, odrzekł młodzieniec niecierpliwie.
— Hrabiny Rappt, poprawiła Nana.
Petrus poczuwał dreszcz przebiegający po żyłach; zimny pot wystąpił mu na czoło. Oparł się o drzewo, ażeby nie upaść. Na te słowa: „Hrabiny Rappt“ myślał, czy nie nastąpiło odwołanie. Szczęściem Nana dodała:
— Proszę iść za mną.
I odsłaniając drzwi, które zamknęła za sobą, wprowadziła Petrusa do ogrodu. W kilka sekund potem, otwierała drzwi od pracowni, a młodzieniec spostrzegł w półcieniu swą ukochaną Reginę, czyli, jak mu się zrazu zdawało, widmo tej, którą znał.
— Oto jest pan Petrus, rzekła stara pokojówka, prowadzając młodzieńca.
— Dobrze, odparła Regina, zostaw nas samych i bądź w przedpokoju.
Nana wyszła; Petrus i Regina pozostali sami.
Regina dała znak ręką Petrusowi, ażeby się zbliżył, ale młodzieniec nie ruszając się z miejsca:
— Raczyłaś napisać do mnie, pani hrabino, rzekł, naciskając na ten ostatni wyraz z niemiłosierną srogością zrozpaczonych kochanków.
— Tak, panie, odpowiedziała Regina głosem łagodnym, czuła bowiem ile on musi cierpieć, tak, chciałam się z panem rozmówić.
— Ze mną, pani? Ze mną rozmówić się chcesz w dniu, w którym omałom nie umarł z boleści na wieść o dokonaniu tego związku małżeńskiego, łączącego cię nazawsze z człowiekiem, którego nienawidzę?
Regina uśmiechnęła się smutno, a w tym uśmiecha czytać było można: „Czy sądzisz, że ja go mniej nienawidzę od ciebie?“ Potem dodała:
— Weź pan taboret Pszczółki i usiądź przy mnie.
Petrus usłuchał, pokonany łagodnym i zarazem poważnym głosem Reginy.
— Bliżej, rzekła dziewica, bliżej jeszcze... Tak! Teraz przypatrz mi się pan dobrze...
— Mój Boże1 wyrzekł z cicha Petrus, mój Boże! jakażeś pani blada?
Regina potrząsnęła głową.
— Wszak to nie są świeże kolory narzeczonej, nieprawdaż, mój przyjacielu?
Petrus zadrżał, jak gdyby dwa te wyrazy: „mój przyjacielu“, gorącem żelazem przeszły mu przez piersi.
— Pani cierpisz? zapytał.
Uśmiech Reginy przybrał odcień boleści niewypowiedzianej.
— Tak, cierpię, odrzekła, cierpię straszliwie.
— Co pani jest?... Powiedz mi. Ja tu przyszedłem w myśli, ażeby cię przeklinać, a otóż gotów jestem żałować cię.
— Kochasz mnie? zapytała.
Petrus zadrżał.
— Pani... rzekł.
— Pytam się, czy kochasz mnie, Petrusie, powtórzyła młoda kobieta głosem poważnym.
— W dniu, kiedym po raz pierwszy wszedł do tej pracowni, a jest temu trzy miesiące, kochałem cię już, pani, rzekł Petrus, dziś, jak przed trzema miesiącami, kocham cię, z tą tylko różnicą, że znając cię lepiej, kocham więcej!
— Więc nie myliłam się, odrzekła Regina, gdy powiedziałam sobie, że mnie kochasz czule i głęboko. Kobiety nie mylą się w tem, mój przyjacielu! Ale kochać czule i głęboko, jest to tylko kochać nieco więcej i lepiej, jak kochają zwykle; ja zaś chcę być dla ciebie czemś świętem,, poważnem i drogiem!... Od dwóch godzin, mój przyjacielu, ciebie mam tylko na świecie, a gdybyś mnie nie kochał zarazem tak, jak kochanek kochankę, jak brat siostrę, jak ojciec córkę, to już nie wiem, ktoby mnie kochał na ziemi.
— Dzień, w którym przestanę cię kochać, Regino, odpowiedział młodzieniec z tymże samym uroczystym smutkiem,, będzie dniem moim ostatnim. Tyś to zbawiła mnie od rozpaczy, w której pogrążyła mnie epoka zwątpienia. Kłoniąc się już w przepaść nicości, której zawrotna głębia pociąga naszą młodość, uważałem sztukę za straconą dla naszego kraju i pędziłem niedorzeczne życie młodzieży mojego wieku:, wyrzekłem się pracy, bliski byłem rzucenia palety i pędzla, a tę siłę, którą Bóg mi dał, tę energję, która tliła we mnie, gotów byłem zużyć w działalności niebezpiecznej lub w apatycznej rezygnacji! Jednego dnia spotkałem cię, pani, i od tego czasu powróciłem do życia, zaufałem sztuce; od tego dnia uwierzyłem w przyszłość, w szczęście, w chwałę, w miłość, bo rozumna twoja dobroć wynosiła mnie we własnych oczach i otwierała wszystkie zaczarowane drogi istnienia. Nie pytaj mnie więc, czy winienem ci całą moją miłość, bo odpowiedziałbym: „Nie tylko całą miłość moją, Regino, ale życie całe!“
— Niech mnie Bóg strzeże, abym kiedy zwątpiła o tobie, przyjacielu! odpowiedziała Regina, której twarz okryła się rumieńcem radości, jestem tak pewną twych uczuć, jak ty pewnym być możesz moich.
— Ja, twoich uczuć, pani? wykrzyknął Petrus.
— Tak, Petrusie, spokojnie odpowiedziała młoda kobieta, i nie myślę powiedzieć ci nic nowego, mówiąc, że cię kocham. Jeżelim cię zapytywała, to nietyle, wierzaj mi, dla usłyszenia przysięgi, o której wiedziałam, żeś mi ją w głębi serca wykonał, jak raczej dla usłyszenia kilku słów miłości, których dziś mianowicie, bardzo mi potrzeba.
Petrus osunął się na kolana i schylony nie jak przed kobietą ukochaną, ale jak przed świętą:
— Posłuchaj mnie pani, odezwał się z kolei, jesteś nietylko istotą, którą kocham najmocniej, ale i tą, którą szanuję, wielbię, czczę najbardziej na świecie!
— Dziękuję ci, przyjacielu! rzekła Regina, opuszczając rękę w dłoń Petrusa.
— A jednak, żeby cię tak kochać, mówił dalej młodzieniec, przyznaj pani, że trzeba być szalonym!
— Dlaczego, Petrusie?
— Dlatego, że nie miałaś we mnie zaufania takiego, jakie ja miałem w tobie!
Regina uśmiechnęła się smutno.
— Ukryłam przed tobą mój ślub? rzekła.
Petrus zamilkł, a raczej odpowiedział tylko westchnieniem.
— Niestety! mówiła dalej Regina, jabym ten ślub chciała była skryć sama przed sobą. Miałam wciąż nadzieję, że jakaś nieprzewidziana katastrofa, jeden z tych wypadków, na które liczą zrozpaczeni, zdarzy się i nie dopuści do małżeństwa. Wtedy, drżąca i blada, jak wędrowiec, który tylko wo uniknął śmierci, byłabym powiedziała do ciebie: „Petrusie! spojrzyj, tak blada jestem i drżąca... Bo oto, o mało nie straciłam cię na zawsze; o mało nie zostaliśmy rozłączeni na wieki! Ale jestem przy tobie, uspokój się; żadne mi już niebezpieczeństwo nie zagraża, jestem twoją, zupełnie“. Nie tak poszły rzeczy; dnie postępowały zwyczajną koleją; bez nieprzewidzianego wypadku, bez dobroczynnej katastrofy; godziny ubiegały jedna za drugą, minuta za minutą, sekunda za sekundą: chwila złowroga nadeszła, jak nadchodzi dla skazanego i po odrzuceniu na drodze prawa, następuje odrzucenie na drodze łaski, potem ksiądz, potem kat!
— Regino! Regino! a czemżeż ja jestem?... Dlaczego mnie przyzywasz? po co tu przyszedłem?
— Zaraz się dowiesz.
Petrus oczyma szukał zegara: w tej chwili w sąsiednim pokoju wybił pół godziny.
— O! powiedz mi pani prędko, odrzekł Petrus, bo według wszelkiego prawdopodobieństwa, nie długo mi już przy tobie bawić.
— A zkąd wiesz o tem, Petrusie, dlaczego na smutek mój odpowiadasz słowem gorzkiem?
— Ależ pani jesteś zamężną, od dziś dopiero! Mąż twój mieszka w tym samym domu, a jest godzina wpół do dwunastej...
— Posłuchaj, Petrusie, odparła Regina, jesteś człowiekiem wielkiego serca, zacnym, szlachetnej ziemi synem; zdawałoby się, żeś ty przyszedł na świat i wzrósł w innym wieku... Posiadasz odwagę i niewinność, wzniosłość i prawość dawnych rycerzy. Niewinność twoja nie przypuszcza podstępu, prawość nie przypuszcza kłamstwa; niezdolny wyrządzić zła, chyba zaślepiony jakąś namiętnością, ty wierzysz tylko w dobro. Świat, w którym ja żyję, mój przyjacielu, całkiem inny jest od tego, w którym żyjesz w marzeniu: to co u nas wydaje się prostem, tobie wydałoby się niegodnem; to co u nas jest naturalnem, dla ciebie byłoby wstrętnem... Dlatego też czekałam na ciebie, ażeby ci wypowiedzieć udręczenie moje, dlatego wyglądałam tego wieczora, ażeby cię przypuścić do czegoś, nakształt wyjawienia zbrodni.
— Zbrodni! powtórzył Petrus. Co pani przez to rozumiesz?
— Zbrodni, powtarzam, Petrusie.
— O! wyrzekł z cicha młodzieniec, więc to, co podejrzewam jest prawdą?
— Co podejrzewasz? Powiedz Petrusie...
— Podejrzewam nasamprzód, że cię wydano zamąż wbrew twojej woli, że od tego związku zależał majątek albo cześć którego z członków twojej rodziny. Przypuszczam nareszcie, że pani jesteś ofiarą z tych haniebnych spekulacyj prawem dozwolonych, dlatego; że chronią się tajemniczo pod dyskretnym dachem rodziny... Zbliżam się do rzeczywistości, czy prawda?
— Tak, odpowiedziała Regina głosem ponurym, tak jest, Petrusie!
— A więc jestem na twe zawołanie, Regino, mówił Petrus, ściskając jej ręce, potrzebujesz mnie zapewne? Potrzebujesz serca i ramienia brata i mnie wybrałaś by spełnić czyn wymagający poświęcenia? dobrze uczyniłaś, dziękuję ci! A teraz siostro moja droga, powiedz mi wszystko co masz do powiedzenia... Mów, słucham cię na kolanach!
W tej chwili drzwi od pracowni otworzyły się nagle i stara pokojówka, która przed dziewiętnastu laty przyjęła Reginę na świat przychodzącą, ukazała się.
Petrus chciał powstać i rzucić się na taboret, ale Regina przeciwnie zatrzymała go na miejscu, kładąc mu na ramieniu rękę.
— Nie! pozostań, rzekła. A zwracając się do Nany: Co tam takiego, moja poczciwa Nano? zapytała.
— Przepraszam panią, że tak wchodzę, rzekła stara sługa, ale to pan Rappt...
— Czy on jest tam? zapytała Regina tonem wyniosłym.
— Nie, ale, zapytuje przez kamerdynera, czy pani hrabina zechce go przyjąć?
— On powiedział „pani hrabina?“
— Powtarzam słowa Baptysty.
— Dobrze, Nano; przyjmę go za pięć minut.
— Ale, odezwała się Nana, wskazując giestem Petrusa, ale jakże będzie z panem?
— Pan Petrus tu pozostaje, Nano, odrzekła Regina.
— Boże mój! szepnął Petrus.
— Pan? zapytała Nana.
— Zanieś odpowiedź moją panu Rapptowi i nie troszcz się o nic, moja dobra Nano, ja wiem, co czynię.
Nana odeszła.
— Przebacz mi pani, zawołał Petrus wstając z ziemi, jak tylko sługa drzwi zamknęła, ależ mąż pani...
— Nie powinien cię widzieć i nie zobaczy...
I zamknęła drzwi na zasuwkę, hrabia Rappt nie mógł wejść nie zastukawszy.
— Ale ja?...
— Ty powinieneś widzieć i słyszeć wszystko, co się tu dziać będzie, ażebyś kiedyś mógł dać świadectwo o tem, czem była poślubna noc hrabiego i hrabiny Rappt.
— Regino! rzekł Petrus, w głowie mi się miesza; nie rozumiem ciebie, bo nie domyślam się czego chcesz.
— Mój przyjacielu, odrzekła Regina, ufaj mi, że serce twe oszczędzać będę zarówno, jak teraz odwołuję się do twej prawości. Wejdź do tego buduaru; tam zamykam moje najdroższe kwiaty.
Młodzieniec jeszcze się wahał.
— Wejdź, nalegała Regina. Mrok, jakim okryte są me słowa, tajemniczość, jaką osłonięte będzie moje przeszłe życie, nieznośny przymus, w jakim zmuszeni bylibyśmy żyć jedno względem drugiego, gdybyś ty nie podzielał mej strasznej tajemnicy, wszystko nakazuje mi uczynić to, co czynię w tej chwili. O! straszna to historja, Petrusie! Ale nie sądź lekko, mój przyjacielu, nie potępiaj, nie wysłuchawszy, nie gardź wprzód, nim ocenisz.
— Nie, Regino, nie, ja nie chcę nic słyszeć; nie, ja wierzę w ciebie, kocham cię, szanuję... Nie, ja tam nie wejdę!
— Musisz, mój przyjacielu, a wreszcie już za późno, spotkałbyś go na drodze, przed tobą nie byłabym należycie usprawiedliwioną, a on powziąłby podejrzenie.
— Chcesz koniecznie, Regino?
— Błagam cię o to, Petrusie, a jeśli potrzeba, wymagam!...
— Niech się stanie podług twej woli, moja dobra królowo!
— Dziękuję ci! rzekła Regina, wyciągając rękę. A teraz, wejdź do mojej oranżerji, Petrusie... I podniosła portjerę. Siądź tam, pomiędzy kameliami, blisko drzwi, ażeby słyszeć wszystko. To moje ulubione miejsce, kiedy chcę pomarzyć. Kamelie, są to świetne i zarazem skromne kwiaty Japonii, którym najmilej żyć w półświetle; byłabym wołała urodzić się, żyć i umrzeć jak one!... Słyszę kroki; wejdź mój przyjacielu. Słuchaj i przebacz temu, co cierpiał! Petrus nie opierał się dłużej; wszedł do maleńkiej oranżerji, a Regina zapuściła za nim portjerę. W tej chwili kroki zatrzymały się przededrzwiami i po kilku sekundach namysłu zastukano. Potem głos hrabiego Rappta zapytał:
— Czy wolno wejść?
Regina zbladła, jak gdyby umrzeć miała; pot jednak zrosił jej czoło. Otarła twarz batystową chusteczką i odetchnęła. Następnie, śmiałym krokiem podeszła ku drzwiom, odsunęła zasuwkę i donośnym głosem:
— Wejdź, mój ojcze! wyrzekła.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.