Mohikanowie paryscy/Tom XVII/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Mohikanowie paryscy
Podtytuł Powieść w ośmnastu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Mohicans de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom XVII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.
Symfonja uczuć.

Justyn poszedł, a przybywszy do jadalni spostrzegł tam dwóch mężczyzn wysokiego wzrostu, jeden z nich owinięty był długim płaszczem, drugi zapięty w szeroką czamarę. Widząc wchodzącego Justyna, podszedł doń, skłonił się, a odwijając kołnierz opończy, ukazał piękną i dumną głowę, znużoną może cokolwiek, lecz pełną szlachetności i energii. Był to generał Lebastard de Prémont.
Drugi, ten, który był owinięty w długi płaszcz, ukłonił się zdala z pewnym szacunkiem, ale nie poruszając się z miejsca.
Nauczyciel wskazał im krzesła, ruchem zapraszając by usiedli.
— Służący już panu zapewne oznajmił, powiedział generał, przybywam tu od pana Salvatora.
— Jakże się miewa? zawołał Justyn. Już przeszło miesiąc jak nie daje o sobie żadnej wiadomości.
— Miał dużo kłopotów i zmartwień, odpowiedział generał, nie mówiąc już o politycznych zajęciach, którym musiał się poświęcić w przeddzień wyborów. Dowiedziałeś się pan zapewne, że jego to cierpliwości rozumnej wytrwałości winien jestem życie przyjaciela mego pana Sarranti?
— Dowiedzieliśmy się o tem szczęśliwem zdarzeniu wczoraj, wyrzekł Justyn, i chciałbym być w Paryżu, żeby powinszować panu Sarranti.
— Byłaby to podróż bezużyteczna, powiedział uśmiechając się generał, nie zastałbyś go pan.
— Czyliż skazany jest na wygnanie? zapytał Justyn.
— Jeszcze nie, odparł ze smutkiem generał, ale może przyjdzie do tego... Obecnie jest on w Holandji.
— Postaram się z nim widzieć, pospiesznie wyrzekł Justyn.
— Niepotrzebujesz pan daleko chodzić, odrzekł generał, zwracając się w stronę Sarrantego i ukazując nań, bo, oto jest.
Pan Sarranti i nauczyciel powstali jednocześnie, a zbliżywszy się do siebie, uścisnęli bratersko.
Generał zabrał głos.
— Powiedziałem już, że przybywam od naszego przyjaciela Salvatora, a oto list na dowód; ale nie powiedziałem jeszcze kim jestem; pan mnie nie poznajesz?
— Nie, panie, odparł Justyn.
— Przypatrz mi się dobrze; jak to, nie przypominasz sobie, żeś mnie już widział?
Justyn wpatrzył się w generała.
— Widziałeś mnie pan jednak, podjął generał, i to pamiętnej dla nas obu nocy, gdyż odnalazłeś wtedy narzeczoną, a ja, nie wiedząc o tem, uścisnąłem po raz pierwszy moją...
Justyn przerwał mu:
— Przypominam sobie! zawołał żywo. Widziałem pana, tej nocy, gdy jechałem do parku zamku Viry; to pan ocaliłeś mnie i Salvatora, teraz poznaję: pan jesteś generał Lebastard de Prémont.
Kończąc te słowa, rzucił się prawie w objęcia generała, który uścisnął go serdecznie, szepcząc wzruszony:
— Justynie! mój przyjacielu! drogi mój przyjacielu! mój...
Zatrzymał się, miał ochotę powiedzieć „mój synu!“
Justyn nie pojmując dlaczego, przejęty został nieokreślonem wrażeniem. Spojrzał na pana Lebastard de Prémont, ten miał pełne łez oczy.
— Mój przyjacielu, podjął, czy Salvator nigdy nie wspominał ci o ojcu Miny?
— Nie, odrzekł młodzieniec, spoglądając zdziwiony na generała.
— Czy przynajmniej, ciągnął dalej generał, powiedział ci, że ojciec jej żyje?
— Dał mi słabą nadzieję; czyżbyś go znał, generale?
— Tak, szepnął głucho generał. I cóżeś myślał sobie o ojcu, który w taki sposób opuszcza dziecię swoje?
— Myślalem, że jest nieszczęśliwy, odpowiedział prostodusznie młodzieniec.
— O! i bardzo nieszczęśliwy! powiedział pan Sarranti.
— A więc, podjął generał, nie obwiniałeś go?
— Nigdy żaden człowiek nie był godniejszym pożałowania, szepnął ze smutkiem pan Sarranti.
Nauczyciel spojrzał na korsykanina, tak, jak był spojrzał na generała. Wewnętrzny instynkt mówił mu, że jeden z tych dwóch ludzi jest ojcem Miny, ale który? Oczy jego biegały od jednego do drugiego i starały się pochwycić ukryte w piersiach uderzenia serca.
— Ojciec Miny wrócił, ciągnął dalej generał, i lada chwila może przyjść, upomnieć się o swoją córkę.
Młody człowiek zadrżał. Ostatnie słowa wydawały mu się pogróżką.
Generał pochwycił drżenie Justyna i zrozumiał tajemną trwogę jego; zamiast uspokoić, zwiększył ją jeszcze, mówiąc doń głosem, który starał się uczynić łagodnym:
— Skoro ojciec Miny upomni się o swoją córkę, to oddasz mu ją czystą... bez żalu... bez wyrzutów... nieprawdaż?
— Bez wyrzutów! tak! wyrzekł uroczyście młodzieniec. Bez żalu, oh! nie, nie! dodał wzruszony.
— Więc kochasz ją bardzo? dodał generał.
— Głęboko! odpowiedział Justyn.
— Jak siostrę? zapytał ojciec Miny.
— Więcej niż siostrę! odparł nauczyciel, rumieniąc się.
— A kochając... w taki sposób, czy uważasz, że ojciec Miny nie potrzebuje rumienić się za to uczucie?
— Przysięgam! odpowiedział młodzieniec, wznosząc ręce i oczy do nieba.
— Czyli inaczej mówiąc, podjął generał, Mina godną jest męża, jakiego jej ojciec przeznacza?
Justyn zadrżał na całem ciele i nic nie odpowiedział.
Pan Sarranti spoglądał na generała błagalnie. Spojrzenie to oznaczało: „Próba jest za ciężka, dość już cierpienia biednego chłopca.“
Między wyrokiem życia a wyrokiem śmierci istnieje cała serja wzruszeń nieokreślonych, wszystko to, co żyje w nas, jest podniecone, zbolałe; dusza i ciało otrzymują jednocześnie wstrząśnienie. Tego właśnie doświadczał Justyn, gdy usłyszał słowa: „Mąż, którego jej ojciec przeznacza.“
W jednej chwili, całe jego życie od owego wieczoru, gdy znalazł małą dziewczynkę śpiącą w zbożu, aż do tego momentu, w którym usłyszał służącego, oznajmiającego, że dwóch panów z Paryża przysłanych przez Salvatora, pragnęło się z nim widzieć, całe życie stanęło mu w oczach, ziarnko po ziarnku, kropla po kropli, minuta po minucie; odczuł całą woń jego, oddychał jego powietrzem, słyszał wszystkie minione piosenki, a tu z zaczarowanego pałacu, nadziei pełnego, spadł raptem, bez przygotowań, w ciemną wątpliwości przepaść. Podniósł głowę bladą, z drżącemi usty i spoglądał na dwóch przybyłych oczami, w których malowała się trwoga najstraszliwsza.
Generał sam czuł się przejętym boleścią, jednakże zdawało mu się, że jedna jeszcze ostateczna próba nie zawadzi, i mimo znaków błagalnych pana Sarranti, mówił dalej:
— Wychowywałeś, jak rodzoną siostrę pannę Minę. Ojciec jej przez moje usta dziękuje panu i błogosławi, jak własnego syna. Przypuść pan wszelako, że skutkiem niepowodzeń, przez uroczyste zobowiązanie się względem pewnej rodziny, przyrzekł pod przysięgą rękę swej córki, to cóż pan zrobisz w takiej okoliczności? Odpowiedz tak, jakbyś odpowiadał ojcu Miny, bo on to właśnie dyktuje słowa te... Cobyś pan uczynił?
— Generale, wyjąkał Justyn, od śmierci ojca mojego przywykłem do cierpień; będę umiał cierpieć.
— I nie powstałbyś przeciw okrucieństwu ojca?
— Generale, odrzekł młodzieniec, po za obrębem kochanków są ojcowie, tak, jak po za ojcami jest Bóg. Rzekłbym do Miny: „Bóg powierzył cię w nieobecności ojca rękom moim, ojciec twój wrócił, idź do niego?“
— Moj synu! mój synu! zawołał generał, nie mogąc łez powstrzymać, podniósł się i wziął w objęcia młodzieńca.
Justyn krzyknął przeraźliwie, rzucając się w ramiona pana Lebastard de Prémont.
— Mój... mój... mój... ojcze!
Następnie wyrywając się z uścisków generała, skoczył szybko do drzwi, wołając z całych sił:
— Mino! Mino!
Lecz generał równie szybko powstrzymał go w chwili gdy brał za klamkę, a kładąc mu rękę na ustach:
— Cicho! powiedział, czy nie obawiasz się, żeby wiadomość ta wzruszyła ją zanadto?
— Szczęście nie szkodzi nikomu, powiedział Justyn z rozpromienioną twarzą, przypatrz mi się pan.
— Ty! bo jesteś mężczyzną, mój drogi, wyrzekł generał, ale młoda dziewczyna, dziecko, bo to prawie jeszcze dziecko. Czy ona jest piękną?
— Cudowna!...
— I... spytał wahając się pan Lebastard de Prémont, i... ona jest tu, ponieważ ją wołałeś?
— Tak, pójdę po nią, odparł nauczyciel. Wyrzucałbym sobie pozbawiając ją minuty szczęścia.
— Tak, idź po nią, powiedział generał drżącym ze wzruszenia głosem, tylko przyrzeknij mi, że jej nie powiesz kto jestem, ja jej sam powiem, gdy ją do tego przygotuję, gdy uznam to za stosowne. Nieprawdaż, że tak będzie lepiej? dodał spoglądając jednocześnie na młodego człowieka i pana Sarranti.
— Jak pan sobie życzy, odpowiedzieli.
— A więc idź.
Justyn wyszedł, a w chwilę potem wprowadził Minę do jadalni.
— Moja najdroższa, wyrzekł, przedstawiam ci dwóch moich przyjaciół, którzy wkrótce i twoimi będą.
Mina skłoniła się przybyłym.
Generał widząc wchodzące to czarujące stworzenie, poczuł tak silne bicie serca, że zdawało mu się, iż zemdleje, oparł się i patrzał na młodą dziewicę wilgotnemi od szczęścia oczyma.
— Ci dwaj przyjaciele, ciągnął dalej Justyn, przynoszą ci bardzo dobrą nowinę, której spodziewać się nawet nie możesz, najlepszą, jaka być może.
— Zapewne powiedzą mi co o moim ojcu! zawołała dziewica.
Generał uczuł jak dwie łzy mu spłynęły.
— Tak, odrzekł Justyn, przynoszą wieść o twoim ojcu.
— Znaleźliście panowie mojego ojca? spytała dziewczyna, spoglądając jednocześnie na obu mężczyzn, jakby niechcąc uchronić jednej sylaby z ich odpowiedzi.
Dwaj przyjaciele nic nie mówiąc, zanadto byli wzruszeni by mogli odpowiedzieć, uczynili głową znak potwierdzający. Ta niema odpowiedź, której przyczyny nie mogła zrozumieć, boleśnie wzruszyła Minę, to też głosem smutnym zawołała:
— Mój ojciec żyje jeszcze, nieprawdaż?
Dwaj przyjaciele dali znak głową.
— A więc mówcież mi panowie jaknajprędzej o nim! śpiesznie dodała Mina. Gdzie jest? Czy mnie kocha?
Generał przesunął ręką po twarzy, a przysuwając krzesło młodej dziewczynie, usiadł naprzeciw niej, biorąc ręce jej w dłonie.
— Twój ojciec żyje i kocha ciebie, pani, i byłbym ci to powiedział owego wieczora, gdyś uciekła z parku Viry, gdybym cię był znał lepiej.
— Poznaję głos pana, powiedziała drżąc cała. Wszak to pan całując mnie w czoło, w chwili, gdym przechodziła przez mur, powiedziałeś do mnie: „Bądź szczęśliwe, dziecię! oto ojciec, który nie widział od piętnastu lat swej córki, daje ci błogosławieństwo... Bądź zdrowa!“ Życzenie pańskie spełniło się, dodała, spoglądając kolejno na Justyna i jego dwóch przyjaciół, nic mi już do szczęścia nie brakuje, ponieważ mówicie mi o ojcu moim! Gdzie on jest?
— Bardzo blisko ciebie, odpowiedział Lebastard de Prémont, na twarzy którego wielkie krople potu poczynały się zbierać.
— A dlaczego nie ma go tutaj?
Generał nic nie odpowiedział. Pan Sarranti przyszedł mu w pomoc.
— Być może, obawia się, odrzekł, żeby ukazanie się tak szybkie, nieoczekiwane, nie zaszkodziło ci.
Rzecz dziwna! zamiast patrzeć na pana Sarranti, który do niej mówił, dziewica spoglądała wciąż na generała.
— Sądzicie panowie, powiedziała, iż szczęście spowodowane zobaczeniem ojca, może sprawić mi boleść większą od tej jaką czuję z powodu, że go nie widzę?
— Moja córko; moja córko! moja ukochana córko! zawołał Lebastard de Prémont, nie mogąc się dłużej pohamować.
— Mój ojcze! zawołała Mina, rzucając się w jego objęcia.
A generał chwytając ją na ręce, objął serdecznie i okrył pocałunkami i łzami.
Podczas tego Justyn dał znak ręką panu Sarranti ażeby się zbliżył: korsykanin podszedł na palcach, jakby nie chcąc najmniejszym szelestem zepsuć harmonii tej wzruszającej sceny.
Justyn otworzył z cicha drzwi od sali jadalnej, dając znak panu Sarranti by poszedł za nim, co też uskutecznił, zostawiając ojca z córką w swobodnem upojeniu szczęścia.
Generał opowiedział Minie jakim sposobem po śmierci matki, która umarła wydając ją na świat, zmuszony był powierzyć ją obcym rękom by iść za dolą a raczej za niedolą cesarza do Rosji. Opowiadał bitwy, walki, spiski, nadzieje, rozpacze od czasu urodzenia Miny. Opowiadanie jego, była to cała epopeja, wyciskająca z oczu młodej dziewicy tysiące łez.
Co do niej, opowiadanie jej było słodką idyllą; rozwinęła przed ojcem całe życie swoje, pogodne jak piękne niebo, przeźroczyste jak jezioro, dziewicze jak róża biała.
Przełożona, której Justyn przedstawił pana Sarranti, chciała pozostawić ojca z córką jaknajdłużej.
Wieczór zaszedł pośród tych słodkich wywnętrzań. Trzeba było zawołać o światło.
Na odgłos dzwonka, pani van Slyper, Justyn i pan Sarranti wraz ze służącym weszli do jadalni.
— Mój ojciec! zawołała radośnie młoda dziewica, wskakując generała przełożonej pensji.
Generał zbliżył się, a pocałowawszy rękę pani van Slyper, podziękował serdecznie zacnej kobiecie za poczciwe starania, jakiemi otaczała jego córkę.
— A teraz, pani, powiedział, zechciej mnie objaśnić jakim sposobem można ztąd jaknajprędzej dostać się do Francji?
— Jakto? zawołali jednocześnie Mina, Justyn i pani van Slyper, przerażeni tym nagłym zwrotem, czy już odjeżdżacie?
— Ja nie odjadę! odparł generał, pozostanę czas jakiś z wami... Ale ten zacny przyjaciel, który nigdy się ze raną nie rozłączał, dodał zwracając się do pana Sarrantego i podając ran rękę, i który chciał towarzyszyć mi dopóki nie odnajdę córki, odjedzie do Paryża by zobaczyć się z synem, którego miłość synowska wtrąciła do więzienia.
Brwi pana Sarrantego zmarszczyły się groźnie.
Obecni z uszanowaniem skłonili się przed tem wielkiem nieszczęściem.
Wyjechał on nazajutrz do Francji, pozostawiając przyjaciela pomiędzy córką a jej narzeczonym.
Dni jakie przepędzali razem w Amsterdamie, generał, Mina i Justyn, były to dni szczęśliwe, błogosławione. Po tylu przeciwnościach, po tylu latach nędzy, zażywali radości z taką rozkoszą, jakiej doznaje podróżny, który po całodziennem a mozolnem wdzieraniu się na wysoką górę, ddycha, dostawszy się na szczyt, świeżem powietrzem i wonią dochodzącą z doliny.
Na nieszczęście, ponieważ napisano jest, że wszystko o przyczynia szczęścia jednym, stanowi niedolę drugich, radość tej szczęśliwej trójcy spowodowała zmartwienie przełożonej pensji.
Oczekiwała ona z przerażeniem chwili, w której Justyn i Mina, to jest nauczyciel i nauczycielka, opuszczą ją by udać się z generałem do Paryża.
Generał domyślił się jej zmartwienia i uspokoił, przyrzekając, że zaraz za powrotem do Francji przyśle jej, według wyboru Justyna, dwie najlepsze nauczycielki z Paryża.
Pewnego rana, otrzymawszy list od Salvatora przy końcu śniadania, generał smutno brwi zmarszczył.
— Co ci jest, ojcze? zapytali oboje narzeczeni niespokojnie.
— Czytaj, rzekł generał, podając list Justynowi.
Justyn przeczytał razem z Miną list krótki, następujący:
„Generale, ażeby nic nie mieszało szczęścia, którem musi cię przejmować pobyt z córką, pośpieszam cię uwiadomić, że pan Loredan de Valgeneuse, ten sam, który ją wykradł, zabity został wczoraj w pojedynku przez pana de Marande w mojej przytomności.
„Mogę powinszować panu przy tej sposobności, żeś nie potrzebował narażać swego użytecznego życia na szwank, dla ukarania nędznika.
„Zasyłając serdeczne pozdrowienie dwojgu narzeczonym, jak również i tobie generale, proszę przyjąć zapewnienie mojej pełnej uszanowania przyjaźni.

„Konrad de Valgeneuse.“

— Więc cóż, mój ojcze! zapytała Mina.
— Co w tym liście takiego mogło cię zmartwić? powiedział Justyn.
— Do mnie należało ukarać tego nędznika, wyrzekł generał, żałuję, iż kto inny to uczynił.
— Ojcze! smutno powiedziała Mina, żałujesz więc, żeś mnie odnalazł, ponieważ żałujesz, żeś czasu poświęconego na odszukanie nie użył inaczej.
— Drogie dziecię! zawołał ściskając córkę pan Lebastard de Prémont.
Mówiono już tylko o dniu wyjazdu. Naznaczono go na przyszłą sobotę, to jest na pojutrze; a w sobotę z rana, uścisnąwszy czule przełożoną pensji i wszystkie pensjonarki, swoje uczennice i koleżanki zarazem, Mina prowadzona przez ojca, z narzeczonym obok, skierowała się ku poczcie, nie omieszkawszy ze sto razy przez drogę obejrzeć się ze łzami wdzięczności w oczach na to miasto gościnne, które wydawało jej się drugą ojczyzną, ponieważ tu ojca poznała.
W dniu wyjazdu generała wręczono pani van Slyper list zawierający weksel na trzy tysiące franków, wystawiony na imię jednego z bankierów w Amsterdamie. Weksel ten przysłany był w formie zapomogi dla sześciu młodych panienek, celujących a ubogich, z których trzy z wyboru pani van Slyper, a trzy z wyboru prezydenta miasta.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.