Moja oficjalna żona/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Richard Henry Savage
Tytuł Moja oficjalna żona
Podtytuł Rozdział V
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. My Official Wife
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

Gdym się zbudził, był już dzień jasny. „Mużyk“ zawiadomił pukaniem, że pora na śniadanie, to też wstałem, by podjąć obowiązki nowego dnia w Rosji. Podczas gdym się ubie­rał, nadszedł konduktor po bilety i jął wysławiać wysokie dostojeństwo księżny Palicyn, która była małżonką generał-gubernatora Polski.
Oddawszy mi wszelakie honory, chciał się oddalić, gdy nagle usłyszałem głos mego wczorajszego towarzysza podróży. Pan ten nie opuścił tedy pociągu. Siedział w swoim kącie przedziału, zajęty toaletą.
— Chodźno pan na słówko! — rzekł ostro konduktorowi.
— Do usług wielmożnego pana! — odrzekł funkcjonarjusz z pełnym szacunku ukłonem.
— Widzę, że nie wiesz pan kim jestem, gdyż nie ważyłbyś się przekraczać w tej mierze pewnych przepisów. Powiem ci słówko do ucha, ty bydlę, psie, świnio.
Chwyciwszy za ucho władcę pociągu i przyciągnąwszy go do siebie, szepnął mu coś, a twarz biedaka pozieleniała. Kolana jego łamały się niemal, całe zaś ciało drgało rozpacznie pod wzgardliwem spojrzeniem mego towarzysza podróży.
— Ekscelencjo... Wasza Wysokość... Proszę przebaczyć pokornemu słudze i rabowi swemu!
— Dość gadania! Zapamiętaj com powiedział. A teraz idź i zamów w restauracji śniadanie dla mnie, oraz mego amerykańskiego towarzysza podróży, który zechce, przypuszczam, być gościem moim.
Uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, podczas gdy konduktor zemknął co żywo.
Wrażenie, jakie słowa jego uczyniły na konduktorze, zainteresowało mnie tak, że przyjąłem zaproszenie barona Friedricha. Wyszedłszy na rzeźwe powietrze, wzmocniony i wypoczęty, rad byłem z duszy nowemu środowisku, bowiem nerwy moje przyszły do równowagi po wczorajszych podniecających, choć miłych po części przeżyciach.
Niezwłocznie posłałem żonie wytworną przekąskę do wagonu, a czarująca ta dama kazała podziękować, zawiadamiając, że zjawi się niebawem. Powiedziała mi to pokojówka księżny Palicyn, bowiem te grandes dames nie wstawały wcześnie i posłały dziewczynę po śniadanie do restauracji.
Zabezpieczywszy w ten sposób panią Dickową, zasiadłem z baronem Friedrichem do biesiady tak doskonałej, że na jej wspomnienie ślinka mi dotąd idzie. Pstrągi były z Gatczyny, kuropatwy z Finlandji, a szynka z Westfalji. Zapijaliśmy to prawdziwym starym Johannisbergerem, paląc cygara, jakich nie napotkałem na Kubie nawet.
Tego rodzaju uczta wywołuje u kobiet miłość, zaś u mężczyzn przyjaźń. To też rozmowa, rozpoczęta zrazu o rzeczach powszednich, nabierała coraz to poufniejszego charakteru.
Mówiliśmy swobodnie, jak starzy przyjaciele, i byłem zdumiony jego głębokiem zrozumieniem spraw handlu, literatury i życia społecznego. W pewnej chwili chciałem poruszyć kwestje polityczne, ale zaraz przerwał mi uwagę:
— Nie wspominaj pan w tym kraju o rządzie. Im więcej pan myślisz o tem, tem mniej mów!
— Chciałem tylko wspomnieć o zbyt wygórowanej taryfie celnej amerykańskiej, cóż ma to, na miłość boską wspólnego z rządem carskim?
— Może nic, a może coś! — odparł. — Ale szkoda mówić o tem. Lepiej marzyć, o ile pan pewny jesteś, że nie mówisz przez sen. Proszę zapamiętać i nie zapominać, że u nas przekroczenie towarzyskie jest niczem, wobec politycznego.
Zdziwiony byłem autorytatywnością, z jaką to powiedział, a bardziej jeszcze służalczem, wprost uniżeniem, jakie okazywał gospodarz memu przyjacielowi. Gdyśmy wyszli zpowrotem na peron, pobiegł za nami, pocałował w rękę barona Friedricha i spytał, czy ekscelencja był zadowolony, proponując na drogę kilka flaszek szampana, oraz cygara, a uspokoił się dopiero, gdy przyjął pudełko cygar.
Gdy odszedł, rzekł mi towarzysz mój:
— Myślałem, że mi wypadnie wysiąść w Dźwińsku, ale zasięgnięte tam informacje skłaniają mnie do jazdy aż do stolicy. Prze­praszam pana bardzo, lecz zanim pociąg ruszy, mam jeszcze coś do załatwienia.
Opuścił mnie, skinąwszy przyjaźnie głową, ja zaś dumałem, kim być może ten germańsko-francusko-tatarski człowiek, wobec którego funkcjonarjusze kolei okazywali taką czołobitność. Wkońcu doszedłem do wniosku, że musi to być dyrektor linji, odbywający tajną podróż inspekcyjną. Promienie jego świet­ności padły na mnie także, a ludzie, którzy nas widzieli razem, okazywali mi podobną słu­żalczą uniżoność.
Podczas gdym spacerował po peronie, paląc z lubością cygaro, czułem się wprost rozradowany. Istotnie, w Rosji można dostać najlepsze wino i cygaro, a cygara barona były niezrównane.
Chodząc tak i paląc, rozmyślałem i czułem się coraz szczęśliwszym. Nabrałem przekonania, że przygoda z uroczą panią nie sprawi mi żadnej przykrości. Po przybyciu do Peters­burga miałem zamiar wyprawić Helenę niezwłocznie do hotelu, potem zaś odnaleźć męża i opowiedzieć dawnemu przyjacielowi, z jakiej opresji wyratowałem śliczną jego żonę. To samo chciałem zwierzyć naszemu ambasado­rowi amerykańskiemu, lub sekretarzowi legacji. Możliwe, że uśmiechnie się dziwnie na widok cudnej pani Gaines w mem towarzystwie, a biednemu Dickowi rzuci spojrzenie polito­wania, gdy przyjdzie odebrać list, ale uporządkuje napewno sprawę paszportu w policji. Amerykanie są ludźmi odrębnego typu. Pomyślą, że uczyniłem to przez nieświadomość, albo z miłości dla pięknej kobiety i zostanę w zupełności usprawiedliwiony. Pod wrażeniem tych po­cieszających myśli świat mi cały rozpromieniał.
Za chwilę przerwano mi nagle wędrówkę wzdłuż pociągu.
— Dzień dobry, drogi Arturze! Dzięki za wyśmienite śniadanie! — rozbrzmiało tuż poza mną, a gdym podniósł oczy, ujrzałem urocze oblicze Heleny, która przez napół otwarte okno położyła białą rączkę na mojem ramieniu. — Czekajże! Chcę odbyć z tobą małą przechadzkę poranną.
Niebawem stała obok na peronie moja pupilka, bardziej jeszcze, o ile możliwe, świeża, powabna i oszałamiająca, niż wczoraj.
— Drogi, poczciwy! Cóż za świetne śniadanie przysłałeś mi! Nie, w ten sposób nie trzeba odpowiadać! — zaprotestowała, gdym ją pocałował w różowy policzek, jak przystało czułemu małżonkowi.
Położywszy mi rękę na ramieniu, jęła spacerować, opowiadając o planie co czynić po przybyciu do Petersburga, ja zaś spytałem do którego hotelu myśli zajechać.
— Do hotelu de l’Europe! — rzekła szybko szepnąwszy zaraz cicho: — Ale Weleccy dowiedzą się teraz napewno!
— Jakto? — bąknąłem zdumiony.
— Księżne Palicyn są przyjaciółkami pańskich rosyjskich krewniaków.
— Znają ich?
— Doskonale. Młodsza Dosia jest narzeczoną Saszy, bratanka Konstantego Weleckiego.
— Sasza? Cóż za komiczne imię?
— Wcale nie! Jest to zdrobnienie imienia: Aleksander. Jakże mało wiesz pan o Rosji!
— A pani za to bardzo dużo, widzę.
Spojrzała z zakłopotaniem, zaraz atoli rzekła z dąsem:
— Powinieneś pan być dumny ze mnie, miast zagadywać tak ostro. Księżna Palicyn zakochana jest w żonie pańskiej.
Nie zdziwiło mnie to wcale, gdyż byłem w niej także zakochany. Podczas gdyśmy spacerowali ścigani pełnemi podziwu spojrzeniami podróżnych i kelnerów, zjawił się mój gościnny towarzysz, mający właśnie zamiar wsiąść, popatrzył zachwycony na moją oficjalną żonę i skinął ręką, gestem wyraźnej zazdrości.
Gdy znikł, zapytała pani Dickowa obojętnie, kto to jest.
— Nie wiem sam dobrze! — odparłem. — Postawił mi śniadanie, jakiego chyba w życiu nie jadłem, zaś ze służalczego zachowania się urzędników kolejowych wywnioskowałem, że musi być prezydentem tej linji, lub przynaj­mniej głównym akcjonarjuszem.
— O nieświadomy synu Marsa! Więc nie wiesz pan, że wszystkie koleje rosyjskie są własnością rządu?
— Doskonale! Przeto nie może to być król kolejowy! — rzekłem ze śmiechem. — Ale jakąś władzę posiadać musi. Jest bowiem baronem i zwie się baron Friedrich.
Na te słowa ześliznęła się stopka Heleny ze stopnia wagonu, a cudna kobieta padła w ramiona moje, zawsze gotowe przyjąć tak luby ciężar.
— Co się stało? — szepnąłem.
— Nic! Nieznaczne uderzenie krwi do głowy.
Zdziwiło mnie to, bowiem była trupio blada. Wsadziłem ją do wozu, a za chwilę szepnęła mi, próbując się uśmiechnąć:
— Przypuszczam, że w ciągu śniadania byłeś pan bardzo szczery z baronem Friedrichem?
— Tak jest! — odrzekłem.
— Ach! — jęknęła oparta o ścianę. — Więc opowiedziałeś mu pan o naszej małej przygodzie?
— Nie opowiadam nigdy rzeczy, które mogą w kłopot wprowadzić kobietę.
— Bardzo dziękuję! — rzekła, oddychając z ulgą. — Już się czuję całkiem dobrze. Proszę mnie zostawić samą, a spróbuję znaleźć wyjście w sprawie z Weleckimi.
Podprowadziłem ją do drzwi przedziału Palicynów, a w tej chwili szepnęła mi:
— Nie bądź pan zbyt otwarty wobec nowego znajomego. Sądzę, że zaprosił pana na śniadanie w tym celu, by zostać przedstawionym księżnom Palicyn. Jest to zda się mieszczuch, któryby dał głowę za możność ucałowania rąk tak wysokich dam. Arturze, nie zapomnij, że nie zalicza się do sfery naszej i traktuj go od­powiednio.
Rzekłszy to, weszła do przedziału, ja zaś udałem się do barona Friedricha, który mi podał z uśmiechem rozkoszne cygaro, będące podarkiem naszego gościnnego restauratora. Zabrzmiał dzwonek, gwizdnęła lokomotywa i ruszyliśmy w kierunku stolicy Rosji.
Baron zajął się przeglądaniem sprawozdań służbowych, czy innych tego rodzaju papierów, ja zaś próbowałem czytać książkę, ale myśli moje zajęte były w pełni spodziewanemi zawikłaniami.
Księżne Palicyn znały Weleckich i widziały mnie z moją rzekomą żoną. Jakże mogłem to uzasadnić? Wkońcu postanowiłem, że w najgorszym razie opowiem przygodę moją z panią Dickową Konstantemu Weleckiemu, który jako człowiek kultury, oszczędzi żonie mojej rzeczywistej niemiłej wiadomości, która mogła tylko narobić kłopotu i wywołać cierpienie.
Nagle przerwał me rozmyślania baron Friedrich, pytając ostrym tonem:
— Czy dużo pięknych dam jechało tu wraz z panem z Berlina?
— Żadna nie była tak piękna jak żona moja! — oświadczyłem z zapałem.
— Gorący z pana małżonek! — rzekł ze śmiechem. — Rzadki to ptaszek w naszych warunkach. A więc pasierbica małżonki pańskiej poślubiła Bazyla Weleckiego?
— Córka mojej żony! — poprawiłem.
— Czy jest dość stara, by być babką? — zauważył z widocznem zdziwieniem.
— O — rzekłem niedbale — żona moja wygląda dziś tak nieomal, jak w dniu ślubu i często córkę jej uważają za siostrę, co i panbyś uczynił pewnie, widząc je razem.
— Haha! — rzucił. — Wy Amerykanie jesteście przepysznym narodem! Widzę oto w osobie pańskiej małżonka, który po latach dwudziestu jest ciągle jeszcze zakochany w żonie, wyglądającej jak dziewczyna, mimo, że jest babką. Wobec tej, zresztą pozornej młodości i olśniewającego piękna nie dziwię się, że mąż jest jednocześnie kochankiem.
Rzekłszy to, zatonął baron w papierach swoich.
Niedługo potem powiedział mi konduktor, że żona życzy sobie, bym przyszedł. Udałem się tedy do sąsiedniego przedziału, gdzie powitany przez Helenę jak najlepiej, jąłem rozmawiać z obiema dostojnemi rosyjskiemi damami, starając się pokazać ze strony najbardziej zajmującej.
Tak mijał czas, aż do Pokrowa, gdzie był ostatni dłuższy przystanek. Starsza księżna Palicyn zaprosiła nas tu do swego stołu co, oczywiście, zostało przyjęte. Podróż obu dostojnych dam została naprzód roztelegrafowaną, to też udaliśmy się do jadalni z pompą wielką szpalerem widzów, oddających niskie ukłony. Wśród nich był także baron Friedrich.
Półgodzinny postój minął szybko na żywej rozmowie o wydarzeniach w europejskich salonach, o czem obie dostojne Rosjanki były nader dokładnie poinformowane. Moja oficjalna żona nie ustępowała im w tem zresztą wcale.
Chwilę potem wróciliśmy do pociągu i podczas, gdy ja zabawiałem starszą księżnę, wzięła Helena w obroty księżniczkę, spaceru­jąc z nią po peronie pod ramię. Stanowiły obraz niezrównany, gdyż bardzo piękna Dosia o jasnych włosach, kontrastowała żywo ze smagłą, promienną Heleną.
— Kobiety posiadają przedziwny instynkt grupowania się! — rzekła mi księżna, patrząc z uśmiechem na ten piękny obrazek.
Baron Friedrich delektował się również tym widokiem, śledząc poruszenia dam z poza okularów. Dziwnem było, że postępowanie Heleny zdawało się jego mieć właśnie na celu. Zbliżając się doń, mówiła głośniej i poufniej do młodej księżniczki.
— Na świętego Jerzego! — szepnąłem do siebie nie bez pewnego przygnębienia. — Więc i na tego gruboskórca zagięła parol!
Gruboskórzec wpadł widocznie w sidła, gdyż po wejściu do wagonu księżny poprosił mnie o zaszczyt przedstawienia żonie.
Helena przyjęła go bardzo życzliwie, zapoznając jednocześnie z księżniczką Dosią, jednak ta arystokratka patrzyła nań, jakby był przezroczystem powietrzem. Po chwili dość przykrej, baron Friedrich skłonił się damom i od­szedł. Pochylony w pocałunku nad ręką żony mojej, powiedział:
— Ach, cóż za młodzieńcza babcia!
Księżniczka zaśmiała się na widok niemiłego zmieszania, jakie ogarnęło po tych słowach moją oficjalną żoneczkę.
W chwilę potem ruszył pociąg. Kiedym przechodził obok przedziału, szepnęła mi Helena:
— Jest jedno tylko wyjście. Zaraz po przyjeździe zawieziesz mnie pan do hotelu i odnajdziesz Dicka. Zresztą poradzę sobie sama.
Gdyśmy się znaleźli sam na sam z baronem Friedrichem, skierował on zaraz rozmowę na żonę moją, wielbiąc jej młodość i piękność, mimo, że jest już babką, podobno.
Oszołomiony potrosze towarzyskiem wy­różnieniem i wypitym szampanem opowiedziałem towarzyszowi podróży, chcąc na nim uczynić wrażenie, iż żona moja jest z domu Vanderbildt-Astor, dodając sporo dykteryjek o nowojorskich „czterystu“.
W ten sposób mijał czas, a niedługo zjawiły się na widnokręgu przedmieścia stolicy, wille niewielkie, otoczone ogrodami i parkami. Nasi dostojni współpodróżni zaczęli się sposobić do wysiadania. Przejechaliśmy pełną parą Peterhof i świetną, marmurową Gatczynę, potem groźnie wyglądające fortyfikacje, a pociąg, wrzasnąwszy przeraźliwie, stanął pod olbrzymim, sklepionym dachem.
Przybyliśmy do miasta carskiego.
Na długim peronie stały grupy osób, oczekujące przyjaciół i krewnych. Kilku posługaczy wyniosło rzeczy nasze. Kazałem do­stawić pakunki do „Hotel de l’Europe“ i pomogłem wysiąść damom rosyjskim, które zo­stały zaraz otoczone wykwintnymi przyjaciółmi, witającymi je serdecznie.
Potem wróciłem do Heleny, która, oczywiście, zaraz zwróciła uwagę mężczyzn.
Chciałem co prędzej piękną, a potrosze niewygodną towarzyszkę wyekspedjować pocichu do hotelu. Ale księżna zatrzymała ją, by la belle Americaine została przedstawiona jej znajomym.
— Za parę dni — szepnęła mi — i tak wszyscy poznają pańską żonę, blisko spokrewnioną z Weleckimi.
Potem nastąpiło przedstawienie, przyczem Helena była ośrodkiem grupy osób, które z iście słowiańską gościnnością zasypywały ją zaproszeniami. Znalazło się także kilku oficerów w świetnych uniformach, ja zaś spo­strzegłem, że baron Friedrich patrzy tęskliwie na towarzystwo. Mimo, że był potężny na kolei, sfery dworskie nie uznawały go widocznie.
Zamieniłem słów kilka z przedstawionym mi panem kapitanem kawalerji gwardji i właśnie chciałem wydać jeszcze jedno zlecenie posługaczowi, kiedy spostrzegłem wykwintnego mężczyznę, za którym kroczył strzelec we wspa­niałej liberji. Szukał kogoś wyraźnie.
— Ach, Konstanty! — wykrzyknęła księżna, gdy zdjął przed nią kapelusz. — Przybywasz pewnie powitać krewnych!
— Tak jest! — przyznał. — Szukam pułkownika Lenox.
Welecki przybył osobiście po mnie. Co za fatalność...
— Oto stoi tutaj! — powiedziała księżna, wskazując mnie i zaraz objął mnie Welecki w ramiona, witając w stolicy.
Nie pamiętam, co mu odpowiedziałem, zupełnie oszołomiony i pełen strachu, bowiem za chwilę musiał się spotkać z Heleną, z czego nieodzownie wynikał publiczny skandal, oraz skutki jego. Próbowałem porozumienia zna­kami. Ale ona paplała żywo, w beztrosce zupełnej, z nowymi znajomymi.
— Daj mi proszę, kwit na rzeczy! — powiedział mi. — Powóz mój czeka.
— Zapominasz, widzę, o najbardziej uroczym pakunku! — roześmiała się księżna. — Sądzę, że nie figuruje na kwicie żona pułkownika, la belle Americaine. Dalejże, pocałuj ją prędko!
— Przybyła tedy żona twoja, Laura? — wykrzyknął Welecki. — Nie telegrafowałeś wszakże, że ją masz ze sobą!
— Telegrafowałem tylko, że przybywam, a wiesz chyba, iż nie rozstaję się nigdy z żoną.
Odrzekłem to, czyniąc grymas, udający śmiech. Tymczasem wytworny Rosjanin stał już przed moją rzekomą małżonką, nie zauważywszy miny mojej.
Chciałem go przedstawić, ale słowa zamarły na ustach i wyręczyła mnie księżna na szczęście, przedstawiając oszustkę jako matkę mojej Małgosi.
— Proszę pozwolić! — zawołała. — Oto pani Lenox, a tutaj Konstanty Welecki, podkomorzy cesarski i ulubieniec wszystkich dam stolicy.
Stary, wykwintny pan pocałował Helenę w rękę, mówiąc z wdziękiem:
— Witam cię, kuzynko, w Rosji! Córka twa skutkiem lekkiego niedomagania została na wsi.
Małgosi nie było, na szczęście, w Petersburgu! Dawało mi to w każdym razie małą zwłokę.
— Nie przestraszaj się! — dodał Welecki szybko na widok pobladłej nieco Heleny. — Nic poważnego i niedługo będzie z nami! — potem patrząc na niezwykłą piękność nowej kuzynki, wykrzyknął:
— Lauro, jesteś najpiękniejszą i najmłodszą z babek tego świata!
Rzekłszy to, pocałował ją energicznie. Helena grała ciągle rolę mojej prawdziwej żony, ja zaś jęczałem w duszy ze wstydu.
Au revoir, księżno! — powiedział, podał ramię Helenie i wyprowadził ją z dworca, ja zaś szedłem za nimi mechanicznie, przeklinając powaby pani Gaines i jej kokieterję, przez co kilku już znajomych rodziny uważało ją za prawowitą żonę moją.
Dotarliśmy do powozu. Strzelec siedział już na koźle. Nagle powziąłem stanowczą decyzję. Byłoby zbrodniczym występkiem, złamania praw gościnności, gdybym zezwolił tej obcej przebywać pod gościnnym dachem Weleckich i żyć w rodzinie pod nazwiskiem mej żony. Należało zapobiec temu koniecznie.
Zwróciłem się do starego dworaka, mówiąc:
— Proszę cię, mój drogi, nie wieź nas do siebie. Przypuszczam, żeś mi urządził piękne mie­szkanko kawalerskie, ale przybycie niespodziane kobiety sprawiłoby ci kłopot niepotrzebny.
— Głupstwo, drogi Arturze! — odparł potrosze niecierpliwie. — W domu moim jest dość miejsca dla połowy pułku.
W tej chwili wmieszała się pani Dickowa; wyczytawszy, zda się, w oczach moich groźne postanowienie, rzekła melodyjnym głosem:
— Jesteś zbyt dobry! Chwilowo jednak nie możemy zamieszkać u ciebie. Kufry moje zostały już wysłane do hotelu de l'Europe, a sądzę, że nie chciałbyś pozbawiać kobiety sukien!
— Nie! — odparł Konstanty. — Znaczyłoby to tyle, co pozbawić ją dobrego humoru.
Niezadowolony odmową przyjęcia gościnności, dodał po chwili:
— Ale musicie być u mnie jutro. Nie przyjmuję żadnej wymówki.
— Jutro, napewno! — rzekłem zdesperowany, a jednocześnie rad, że zyskuję pewną zwłokę w spowiedzi, jaką musiałem złożyć gościnnemu krewniakowi.
— Dobrze! — powiedział. — A więc do jutra. W każdym jednak razie zawiozę was do hotelu.
Potem wsadził mą rzekomą małżonkę do pięknego pojazdu i ruszyliśmy, mijając olbrzymie, masywne gmachy, arkady, kościoły, mosty, oraz ożywiony Newski Prospekt, lśniący bezlikiem świateł. Przez cały czas, ku wielkiemu przerażeniu i zdumieniu memu, grała pani Dickowa Gaines rolę zatroskanej matki, wypytując szczegółowo o zdrowie i sposób życia córki.
— Drogi Konstanty! — szeptała raz po raz. — Nie wiesz, jak mi brak tej słodkiej istoty! Wy, mężczyźni, nie macie wyobrażenia o sercu matki.
Gdyśmy dotarli do hotelu, pożegnał nas Konstanty, dodając:
— Przypuszczam, że bratańcy moi Sasza i Borys dziś jeszcze złożą wam uszanowanie swoje. O ile nie jesteś, drogi kuzynie, nazbyt znużony podróżą, to możebyś był łaskaw, wpaść do mnie dziś wieczór jeszcze. Jutro rano, oczywiście, odwiedzi piękną Amerykankę żona moja.
Pocałowawszy jeszcze raz Helenę, odjechał.
Zaprowadzono nas do pięknego apartamentu.
Ponieważ przybyliśmy powozem Weleckiego, a także dlatego, że wszyscy Amerykanie uchodzą za bogatych, oraz liczne kufry pseudożony mojej, wszystko razem sprawiło, że nas w hotelu obdarzono zaufaniem nieograniczonem.
Kufry te zostały umieszczone w sypialni luksusowo urządzonej, położonej po jednej stronie wspólnego saloniku. Po drugiej była sypialnia moja, gdzie znalazłem pakunki własne.
Gdy to zauważyła pani Gaines, powiedziała, rzucając niedbale futro i czapeczkę:
— Opuszczę cię, drogi Arturze, na pół godziny. Mam tu kufry swoje. W sypialni uwolnię się od kurzu kolejowego. Mógłbyś uczynić to samo, bowiem kopeć nie czyni cię zgoła ponętnym.
Wskazała pokój przeciwległy, złożyła ukłon uroczysty, roześmiała się z mego wyglądu, który był istotnie dość brudny, i znikła.
Usłuchałem jej dobrej rady.
W niespełna pół godziny znalazłem się przybrany w wieczorny strój dżentelmena amerykańskiego, w którym dzięki Bogu, dotąd moja wojownicza postać wygląda dość pokaźnie, w wystawnym saloniku, gdzie nakryto dla nas obojga.
— Proszę dać trzecie nakrycie! — powiedziałem szybko.
— Poco trzecie? — zabrzmiało z pokoju sąsiedniego, którego drzwi otwarto. Stanęła w nich pani Gaines, przybrana w lśniące brylanty na białych, odkrytych rękach, karku i ramionach, w sukni z lekkiej materji, uwydatniającej kształty i nadającej się raczej dla młodej dziew­czyny, niż kobiety. Wyglądała jak posąg.
— Kogo oczekujesz? — zapytała, podchodząc do mnie żywo.
— Dicka, oczywiście! — odparłem. — Zaraz pojadę po niego.
— Ach! — zauważyła, bawiąc się bransoletką, otaczającą krągłe ramię. — Moglibyśmy na godzinę, lub dwie obejść się jeszcze bez Dicka!
— Myśl doskonała! — zgodziłem się ze śmiechem. — Dick jest nieznośnym chłopcem, który zasługuje na karę!
Byłem bardzo zadowolony z tej kolacji sam na sam, a bardziej jeszcze z powodu, że ona tego chciała.
Nagle drgnąłem, słysząc, jak Helena powiedziała kelnerowi:
— Miałam zastać tutaj listy. Proszę przynieść korespondencję nadeszłą pod adresem pułkownikowej Lenox.
Kelner wyszedł, oddawszy kilka czołobitnych ukłonów, ja zaś nie mogąc dłużej ukryć oburzenia z powodu ciągłego nadużywania nazwiska żony mojej, powiedziałem:
— Gra pani aż nazbyt dobrze rolę swoją. Przyjęła pani nawet imię Laury i wszyscy znajomi oraz krewni córki uważają panią za moją żonę. Rzecz ta skończyć się musi i to natychmiast. Nie będzie to miłe Dickowi, bowiem do nazwiska jego przylgnie mały skandalik i dużo plotek, mnie zaś czeka bardzo przykre spotkanie z córką, a może i z żoną, ale zanim minie godzina, odszukam Dicka i opowiem mu, jak panią wyratowałem na granicy z opresji. Zresztą sama wpakowała się pani w inną gorszą jeszcze. Może Dick przebaczy nam, jeśli jedzenie będzie dobre.
Potem rozejrzałem się po bogato urządzonej komnacie, zastawionym stole jasno błyszczących woskowych świecach, lśniących kryształach, świeżym adamaszku obrusa i wykrzyknąłem drwiąco:
— Cóżby na to powiedział Dick Gaines?
Nagle umilkłem, zdumiony. Kelner przyniósł list, zaadresowany do żony mojej. Szybko rozerwała kopertę, przebiegła oczyma pismo i spojrzała na mnie. Ostatni żart na temat Dicka Gaines zamarł mi na ustach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Richard Henry Savage i tłumacza: Franciszek Mirandola.