Myśli (Krasiński, 1912)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Myśli
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
MYŚLI.

Pismo św., to księga ksiąg, rozszerzająca się w miarę jak duch człowieczy się rozwija; zawierająca w sobie wszystko, co było, co jest i będzie na ziemi, aż do ostatecznego rozwiązania się ludzkości, wszystkie nadzieje myśli człowieczej! Księga ta żywą jest wciąż — bo jej litera coraz innym, wyższym, a jednak tym samym napełnia się duchem! Wszystkie proroctwa, choć już się spełniły, jednak znów spełnić się mają i muszą — bo one są wyrazem jednego i tego samego prawa Bożego. Ale to prawo coraz szerszych okręgów dotyka, coraz większe przestrzenie zachwytuje pod siebie — od jednej rodziny patryarchalnej do jednego narodu, od tego narodu do jednego Kościoła, od tego Kościoła do Wszech-kościoła, czyli całej ludzkości! To prawo mądrości i miłości Bożej przechodzi ciągiem wieków — a za tem jego przelewaniem się, przemienienie się rzeczy ludzkich następuje. Jedność prawa a rozmaitość objawów coraz wyższa, doskonalsza, dopełniają się tym sposobem. Stąd Pismo to jest alfą i omegą, księgą ksiąg — byleby zawsze pamiętać na słowa Chrystusa: „Duch ożywia, a litera zabija.“


∗                              ∗

„Młodość jest Boską rzeczywiście sferą — jest zapowiedzią tego, co ludzkości kiedyś danem być ma; jest rajskiem marzeniem, ale marzeniem dopiero. Młodość jeszcze się nie rozbiła o rzeczywistość, jeszcze jest pełna nadziei i wiary; ale nadzieja i wiara są płonne, dopóki ich rzeczywistość nie sprawdzi. Wiara i nadzieja są lekkiemi cnotami, póki przebywają w marzeniu — ale ciężką cnotą jest miłość!“
Tak Konstanty gdzieś napisał: „ciężką cnotą jest miłość.“ Nic piękniejszego o miłości nie powiedziano nigdy: — ona dopiero sprawdza w rzeczywistości to, co wiara i nadzieja zapowiadały; ona dopiero żąda od nas tego, co tamte obiecywały nam. Jeżeli młodość nie rozbiła się jeszcze o rzeczywistość, to też z drugiej strony nie dała jeszcze o sobie w rzeczywistości świadectwa; jest to piękny poranek, ale sąd dnia wyrzec się może dopiero u schyłku jego. Nie ubliżajmy młodości, niech wie, że w ręku swoim posiada skarby społeczeństwa, niech wie, że jest jego nadzieją; ale niech nie zapomina też o tem, że życie jej powinno być miłością tego, czego się spodziewała, że koniec jej powinien oddać przyszłym pokoleniom wiarę, którą w początku tchnęła. Biada człowiekowi, narodom, ludzkości, jeżeli młodość w nich umiera; ale biada im także, jeśli wiecznie jednostronnie żyją jako młodość, to jest, jako zapowiedź, nadzieja, marzenie! W istocie, za dni naszych świat nadewszystko młodość wynosił pod obłoki, śpiewał o niej, mocą ją uznawał pierwszą, a starością pogardzał; ale nadejdzie czas, w którym może najpiękniejszym wiekiem stanie się starość — właśnie starość taka, co nietylko że nie straciła wiary młodości, ale tę ze stanu błędnego nadziei przeprowadziła do stanu widomego rzeczywistości. Ale też starość się przeobrazi, nie będzie tem samem co dotąd, gderaniem i niepojęciem żywota; owszem warunkiem jej stanie się zachować w piersiach to wszystko, co piękne i szlachetne w młodości, a prócz tego jeszcze doskonale rozumieć dalsze losy świata, od których grób ją przedzielić ma. Taka a nie inna stanie się jakby młodością powtórną, pełną mądrości, nad brzegiem śmiertelnego dołu. Wszystko zależy od idei panującej w człowieku i w jego epoce: organa same ciała służą takowej idei. Tam, gdzie duch wierny i silny, ani ciało, ani dusza nie słabieją. O’ Connell ma lat 70 a mówi, że jeszcze ze 20 lat walczyć będzie. Czyż on starym w powszechnem słowa tego znaczeniu? nie — ani ciało, ani dusza mu służby nie wypowiadają, bo on ani ciałem ani duszą nie jest, ale duchem — panem wolnym ciała swego i duszy swojej. Kto przez całe życie od kolebki takim się być nauczy, ten nie wstąpi dzieckiem do trumny, ten wyrobi w sobie potęgę, która go odprowadzi, jak sługa wierny, aż do bram grobu; on wtedy jeszcze każe jej pójść za sobą — i ona pójdzie za nim i stanie się częścią, zasługą, punktem podparcia, z którego on nowy zawód rozpocznie według dalszej woli Bożej o sobie.
To jeszcze powiem, że bez wielkiej energii i wielkiej miłości nie ma — „bo miłość jest ciężką cnotą“ — więc dla przeprowadzenia jej przez życie całe, nie lada energii potrzeba. Ona wymaga ofiar bez liczby i końca, wcześniej czy później ona zażąda największych poświęceń: a jakżeż poświęcić się, jeśli marmurowych posągów hartu i blasku zarazem nie ma się w duszy swojej. Taka miłość na ziemi jedyną podporą, jedynem życiem wśród podłości i zbrodni, wśród mąk i trwóg, wśród niepewności i szałów świata. Tylko na Bogu się oprzeć, tylko na ukochanych — a zresztą na niczem; bo wszystko zdradzi, wszystko się usunie, wszystko się odwróci, wszystko szydzić będzie i odmówi pomocy, ratunku, sprawiedliwości. Ale kto kocha, ten silny, komu serce nie umrze w piersiach, ten czoło nadstawi gromom losu spokojne i dziarskie — bo w nim pała iskra życia. A nędzną byłaby miłość, któraby nie przetrwała wszelkich boleści: nie sztuka kochać, gdy za kochanie co chwila wzrok przytomny i słowo obecne nagradzają; ale kiedy czas, przestrzeń, ból, niesprawiedliwość, gorzka ironia dzielą — wtedy kto kocha, ten kocha, a wcześniej czy później, muszą mu oddać sprawiedliwość. Nie inaczej się dzieje i w historyi ludzkości z tymi, którzy ludzkość nad wszystko ukochali. Płacono im zrazu gwoździami, cierniami, octem, żółcią, a później nieskończoną miłością. I oni też, w danej chwili, wiele bólu obecnej ludzkości sprawili, i oni też ją przywodzili do rozpaczy, przymuszali ją płakać, pościć, bić się w piersi, najsłodszych ułud ją pozbawiali — a sami, jakżeż nieszczęśliwi byli! Tylko Ojciec, który jest w niebiesiech, wiedział, do czego to wszystko prowadzi... To, co nie przeszło przez żadną próbę, choćby najśliczniejszemi tęczami pryskało, nie wie samo o sobie, czy żyje; to, co dotknęło się próby a nie wytrzymało jej, tem samem umarło; to tylko prawdziwie żyje, co próbę odbyło i z niej pod wyższą jeszcze postacią się wydostało. I ta prawda tyczy się wszelkiego uczucia, wszelkiej idei, wszelkiej powszechności, wszelkiego indywiduum; jednem tylko prawem wszechświat rządzony; — lecz wszechświat z wielu części i cząstek się składa, a każda według właściwości swojej podlega temu samemu i jednemu prawu. Niechajże więc ukochani błogosławieni będą i za szczęście dane i za sprawiony czasem bój: — jedno i drugie wspólnem życiem jest, jedno i drugie miłością; miłość albowiem ma się do szczęścia i nieszczęścia, jak duch do ciała i duszy: — jest wyższą od obojga, a oboje wiecznie są jej członkami, narzędziami, cząstkami składowemi. Biada tym, co z jednej strony ciało za całego człowieka, a z drugiej szczęście za całą miłość poczytują; cząstkę oni za całość biorą i prędko też życie ich wymiera — bo tylko całość nieśmiertelną jest i być może.


∗                              ∗

Pamiątki są jedynym rajem nie do wydarcia człowiekowi. W tem przeszłość świętą, potężną jest, w tem Boską, że nikt jej zmienić nie zdoła; prawdziwie każda przeszłość jest na wieki. Życie zaś na tym planecie dziwnym jest pojawem: tak prędko upływa wszystkiemi falami, a tak nieznośnie męczy każdą z osobna. Spojrzyj na dziesięć lat ubiegłych — lśnią ci się i migają jak dzień jeden; spojrzyj naprzód — rok jeden wydaje ci się równym nie wiem wielu dniom długim: a tymczasem te dni długie przeminą, jak owe przeszłe krótkie lata przeleciały. Jeszcze dzień jeden lub dwa życia pozostało nam — czegóż się tak frasujem, męczym, rozdzieramy, jak gdybyśmy tu wiecznie przebywać mieli. Już urodził się proch, już skłębiła się glina, która nas kiedyś okryje na cmentarzu; już wyrosło drzewo, co nad grobem naszym cień rzucać będzie, szumieć przy wietrze jesiennym. Darmo, choć wiemy o tem, nie przestaniemy się troszczyć. Ach! smętne to życie, nadewszystko smętne; jedyną w niem podporą wiara bez granic, ufność wnętrzna, duchowa bez miary: — ona jedna tylko zdoła odsmętniać los ludzki na ziemi, jedna przeobrazić wszystkie cierpienia w coś pełnego godności i lepszej otuchy. Trzeba wierzyć w Boga i w serce czyjeś — w pierwszego na Niebie, w drugie na ziemi; inaczej życie jest tylko snem smutnym, ironicznem szyderstwem tylko...


∗                              ∗

Samotność dobrem mi jest nieocenionem. Gdy to piszę, z okiem widzę wielki widnokrąg już nagi, już szary, lasy zdaleka już płowe; pogoda cicha, światło słońca blade żegnające się z tą ziemią, bo za dni kilka chmury śnieżne roztoczą się na długi czas między nią a nim. Jesienny to dzień prawdziwie smętny i spokojny; jakieś umieranie rozlane wszędzie — ale chrześciańskie, pełne wiary i zdania się na wolę odchodzącego słońca, tego zbawiciela i pana natury. Taką śmiercią chciałbym kiedyś skonać, w taki dzień jesienny, podobny dzisiejszemu; ale ukryte są ścieżki Pańskie, co wiodą człowieka od modlitwy do jej urzeczywistnienia.
Chodziłem wczoraj po ogrodzie i przypatrywałem się, jak wszystko widnokrężnie zagasa i kona, począwszy od drzew, które sypią liście zżółkłe, aż do słońca coraz mniej krążącego na Niebie. I widziałem, że wszystko w naturze umiera z instynktem zmartwychwstania; słońce wie, że wróci na wiosnę przyszłą; drzewa cicho płaczą i szumią, lecz nie było w nich rozpaczy; lekko zewsząd podnosiły się mgły i błękit niebios otulały, jakby chciały zachować go do pory odbłękitnienia. Wrony tylko czasem przelatujące krakały obrzydłe, w ich krzykach nie znalazłem nadziei, one jedne wątpią zupełnie; to są filozofy przemądre, poważne, flegmatyczne a szpetne, lubiące się zbierać tam, gdzie leży zgnilizna — i karmić się pozorami śmierci w świecie. Ale prócz wron, wszystko wiedziało, że życie powszechne nie ustanie, i że znów będzie na wiosnę tym polom, tym wodom i Niebu temu. Dziwne uczucie, w najwyższem znaczeniu religijne mnie ogarnęło: byłbym w tej chwili zapragnął spowiednika, któremubym się mógł wyspowiadać ze wszystkich bólów żywota mego... Święta, błogosławiona samotność!


∗                              ∗

Łzy mi się zakręciły w oczach, gdym ujrzał cesarza w trumnie z butami spleśniałemi, z pod których nagie palce nóg już świecą, z zamkniętemi oczyma, z pół otwartemi ustami, ale nie oddechem, jedno ręką śmierci. Doskonały to rysunek. Wyraz snu wiecznego, wyraz zdrętwiałości i bezczucia leży w całem swem nicestwie na tych wielkich rysach, które tyle razy się na innych obrazach przed nami przesunęły, ożywione wszystkiemi życia, to tryumfu, to upadku, to siły, to bólu piętnami — a tu, te same rysy; ale już na nich ni tryumfu znak, ni cierpienia znamię, ni młodości kwiat, ni starości zwiędłość. Na nich tylko nic, straszne, niewzruszone, wieczne nic przebija i leży, kształt tylko ducha się został, czara próżna, której nektar wsiąkł w Niebo. — „Come Anelli senza gemme!“ Kto na ten obraz spojrzy a nie krzyknie z przerażenia: Boże! i nie rozpłacze się z żalu, ten serca nie ma ni myśli! Mało rzeczy równie silnie a gorzko w duszę mnie uderzyło na świecie. Zdało mi się, żem ujrzał coś tak wielkiego pod ziemią, jak pierścień Herszela nad nią!
1841.


∗                              ∗

Kto pod tym względem prozaiczniejszy? czy ten, który szczęście i piękno za wieczności przymiot trwały mając, tu je błyskawicami i gromami być mieni, czy tez ten, który sądzi, że podobieństwem jest na najwyższym szczeblu wytężenia zatrzymać wciąż siebie, całą roślinę w kwiat przemienić, czyli z kwiatu łodygę zrobić — z najdzielniejszych uczuć, z egzaltacyi, z ekstazy, z natchnienia, codzienność i potoczność. Nie życie prozy całe zdoła się przemienić w punkt szczęścia, ale ten punkt się rozlezie na długą wstęgę prozy. Piękno każde, o ile na ziemi jest cząstką z królestw Bożych spadłą w czas, błyskającą, znikomą, a zarazem wieczną, bo stamtąd rodem i przez to, że wieczną, tak porywającą, musi trwać króciej niż reszta zjawisk życia — musi, jako z innej sfery wyższej, tu gościć tylko, a nie mieszkać; żeby zamieszkało, dostałoby prawo miejskie tutejsze, przywilejem, z arystokratycznej swej natury przeszłoby w chłopską. Patrzmy w historyi, kto dłużej trwa? czy Chiny, proza prozy, czy Rzym retorski, prawniczy, praktyczny, czy Grecya, kwiat prawdziwy, piękność jedyna, poezya przecudna starożytnej epoki.. lat, ten kwiat kwitł i przeminął, jednak dotąd kwitnie w nas. Co dłużej trwa? czy Francyi Boskie natchnione chwile i chwały, czy zimny rozsądek i przewaga angielska. Co dłużej trwa? czy masa demokratyczna, ślepa, zwierzęca, czy taki kwiat ludzkości jak Aleksander Wielki lub Napoleon. W naturze kto dłużej trwa? czy ropucha i polip, czy cud człowieczy z Boskiem piętnem na czole? I to koniecznem jest, bo kto ziemski bardziej, ten dłużej się ziemi trzyma, kto niebieskim bardziej, tem króciej na niej żyje; króciej co do czasu matematycznego, w duchu zaś dłużej nieskończenie, bo człowiek, co umrze choćby w 25-ciu latach, pewno dłużej żył niż ropucha, co od 4,000 lat siedzi w kamieniu, niż skała, co od 7,000 stoi nieporuszona. Dla tego też to, co wieczne, wcale z tutejszym czasem nie zachowuje rachunku i miary; tem, że wieczne nad wszelki czas wyższem jest, i dla tego, że wyższem, w nim utrzymać się, żyć w jego konwenansach, żyć jako czas żyje, nie może. Musi więc, jako objawienie, objawiać się w czasie, jako wieczność, nie potrafi płynąć z czasem jednemi falami, więc musi błyskać dla tego, że jest tem, czem ono nie jest, dla tego, że anielskiem jest — nie z ziemi ale z Nieba, nie prozą ale poezyą, nie głazem ale wdziękiem, nieskończonością, która się rozwija, ale nieskończonością w sobie już dopełnioną, wieczną. Kto wierzy w inne szczęście na ziemi, ten nie w szczęście wierzy, ale zupełnie w co innego, temu wygody raczej, spokoju pewnego, ciszy nie trudu, wypoczynku, braku trwogi i tęsknoty, lecz i zarazem braku zapału i natchnień się chce. To zupełnie inna sfera. Skołatane dusze, serca, co wiele cierpiały, mają prawo żądać tego, ale niech nie myślą, że żądają szczęścia lub poezyi lub ideału. Rozbiły się na wszystkich ostrzach rzeczywistości, na skałach granitowych stojących w czasie, na ziemi, w świecie ludzkim. Krew życia wylały, ludzkie ją im sztylety wytoczyły z serca, lub trucizny przepaliły. Ból serc takowych okropny, straszny, niepocieszalny niczem. One już wiary nie mają ani nadziei, więc już tylko pragną mniej cierpieć, ukołysać nieco gorzkość wrzącą wewnątrz ducha.
Luty 1842.


∗                              ∗
Odpowiadam dziś na frazes, któren jest zasadą dzieła „De la Creation et progressiou des Etres.“ Ja to tak pojmuję: Duch Bóg, Bóg tylko jest na wszechpoczątku, bo Bóg wszystkiem przez miłość nieskończoną do niestworzonych, pragnie by byli stworzeni, to jest takie istoty, któreby równie jak On, poczuły się do siebie, że są, to jest Boskiego daru życia używały. On chce być w wielu i chce, by wielu było w Nim. Lecz skąd się wezmą, jeśli nie z Niego? Wypadają więc z wieczności Jego, z absolutnej istni Jego, w czas. Czas jest następstwem, zaczem kształceniem się, zaczem postępem coraz wyższym; postęp, który ma skończyć się na najwyższym szczeblu harmonii i życia w Bogu, musi się zacząć od najniższego szczebla. Tym najniższym jest bezwiedza o sobie samym. Duch w letargu, natura cała takim duchem, ale wyrabiającym się, dążącym do świadomości o sobie i do woli wolnej. W człowieku już i wola i wiedza o sobie słonecznią się, lecz przerwanym sposobem, bo śmierć przerywa żywoty rozmaite jego, dzieli je, przegradza. Człowiek dąży do tego, by dostąpił stanu ciągłej wiedzy i woli nieustannej, to jest nieśmiertelności zgonami już nieszarpanej, by nie przemieniał się bezwiednie i niewolnie jak dotąd, ale wiednie i wolno, w każdej przemianie wolę własną do woli Bożej i poznanej harmonii wszechświata stosując. Stan taki pocznie się w chwili zmartwychwstania ciał i sądu Chrystusowego. Ludzkość w on dzień stanie się anielskością. Ale we wszystkich tych trzech stanach ducha, w pierwszym bezwiednym, letargowym, kształcącym się sennie, w drugim wiednym i wolnym, kształcącym się na jawie, lecz przerywanym następnemi zgonami i przetworzeniami koniecznemi po zgonie, i w trzecim nieśmiertelnym, idącym coraz wyżej, za pomocą doskonałej zgody woli osobistej anielskiej, z wolą świętą Boga, wszędzie duch objawia się dwoma kształtami zlanemi w jedno, ciałem i duszą. W Kamieniu, w roślinie, w zwierzęciu, w człowieku, w aniele, jest jedno i drugie, a oboje nieodstępne siebie. Duch, co wypadł z Boga na początku, bez wiedzy jeszcze własnej, już objawia i wypracowywa swoją duszę i swoje ciało szeregiem następnych przemian, aż ta dusza i to ciało dojdą do stopnia człowieczeństwa. Tu nagle inna praca się zaczyna. Te dwie formy ducha już wyrobione, już wiedzą o sobie, i wolą odziane zaczynają poznawać siebie, wgłębiać się w siebie, walczyć z sobą; wyszły z raju samego natury, z królestwa planetarnych tworów, i idą na rozdarcie, na pracę, na mękę, szarpią się i biją z sobą jak wrogi. Przez całą starożytność ciało panuje, dusza jęczy; później dusza zwycięża, ciało się buntuje, na cóż to wszystko? Na to, by powstała harmonia, by te dzieci ducha sennego, co je wyrobił, znów same temu duchowi się odpłaciły, jego samego wyrobiły, z wiedzą o sobie i potęgą, jakie same mają. Trzecia era ludzkości będzie ducha epoką! Ciało i dusza razem pojednane, staną się duchem, lecz nie letargowym, jak przed człowieka stworzeniem, owszem wiednym i potężnym i harmonijnym. Człowiek będzie na podobieństwo Chrystusa ludzki i boski zarazem, jednak trwać zawsze będzie ślad letargiczności pierwszego stanu rzeczy planetarnych. Każdy będzie musiał na jakiś czas zapadać w śmierć, w odpoczynek w wyczerpnięciu, i znów potem występować na scenę. Kamień wiecznie sypiał, zwierzęciu się śniwało, człowiek czasem zasypia. „And what dreams May come in that sleef of death.“ Po rozwiązaniu losów planety, Anioł już nie zaśnie nigdy, będzie szedł coraz dalej z wiedzą przeszłości doskonałą, jakiej my pozbawieni, i sam tworząc przyszłość swoją, sam z woli swojej przemieniając się w coraz wyższe kształty, zmartwychwstawając, ale bez śmierci, czyli żyjąc pełnią życia! W takiem rozumieniu pojmuję ten frazes „l'Être fait ,lui-même su forme.“ Bo widzisz że w samym początku i na końcu tak się dzieje, w środku tylko w stanie naszym człowieczym takie następuje złudzenie, że zdawałoby się, że obie te formy, ciało i dusza, pracują na wyrobienie ducha swego, a to tylko złudzenie; bo skąd te formy? z Ducha, i czem one? Duchem, a duch każdego z nas, to my sami, my cali, my pełni; to nasze Ja do najwyższej swej potęgi podniesione, a wszystkie te kształcenia się, wyroby, prace, zasługi, to jedyny sposób, którym my z niczego powstali, możem stać się czemsić. My z Boga wyszli bez wiedzy o sobie, możem powrócić do Boga z wiedzą o sobie i mieć prawo zasiąść w Jego łonie, i przed Jego obliczem jako żywi sami przez się, choć On jeden tylko takim żywym jest. Będziecie jako bogi, rzekł wąż, i zaprawdę tak się stanie, tylko że nie po zjedzeniu jabłka, lecz po przejściu wszystkich losów naszych. A może tyle ich, co gwiazd na niebie!

∗                              ∗

Wymawiasz mi dość sprawiedliwie, iż kosztem zdrowia pracuję. Ale i ja mam prawdę także moją w piersiach, i tej dopełnić muszę, lub przystać na nicość! Zasługą jest walczyć, choćby przeciw ciału swemu: jeśli ascetycy chrześciańskiej epoki przeszłości zabijali ciało, by wewnętrzną duszę swą ukształcić i zbawić, czyż teraz my, nowych wieków chrześcianie, nie mamy prawa ciało nasze nękać, by z ducha naszego wyszło coś dobrego lub jawnego, dla polepszenia losu lub oświecenia braci naszych? W końcu, skończy się zawsze na przegranej ciała! Lepiej zatem, by duch z tej przegranej cokolwiek skorzystał, niż żeby, pilnując tylko ciała swego, sam zmarniał i zaginął. A potem wiesz co to żądza nieskończona, ogień, który pierś pali, bodziec, który serce rozrywa...
Nie! nie! Bóg nie rzekł nikomu: „Ty nie pójdziesz dalej.“ Ale rzekł: „Znajdź drogę światłu a wzbijesz się w nieskończoność; i to szukanie przed znalezieniem stanowi zasługę człowieka, pracę osobników i trud wieków wszystkich. Lecz Bóg czuwa i nad każdym osobnikiem i nad wiekami wszystkiemi. O! Bóg nie da ni nam, ni Matce naszej marnie przepaść. Czuję melancholię w duszy i zanękanie w ciele, wierzę jednak, wierzę, że jeszcze czegoś będę narzędziem, i że z ducha mego jeszcze błysną iskry! Wiesz, wierzyć, w tem więcej jest miłości niż pychy!..
1843.


∗                              ∗

W strasznem, okropnem usposobieniu duszy się czuję — jutro wyjeżdżam... gdzieindziej żyję, a tam mój trup tylko powraca!.. Odczytuj w Ewangelii wersety, w których Chrystus mówi, że wróci jak złodziej lub jak błyskawica; wersety, któremi się karmili wszyscy pierwsi chrześcianie, a których znacznie dopiero wtedy miało być dopełnionem, gdy wiek ten przeminie lub raczej nim wiek ten przeminie. Przeminie. Przeczytaj w świętym Janie, jak żegnając się z uczniami, obiecuje im parakleta (Consuelo po hiszpańsku) i mówi: Gdybym ja nie odszedł, onby przyjść nie mógł“, przeczytaj i rozmarz się nad tem i westchnij do Nieba: powiedz naiwnie, jak ów na Patmos piszący: „I owszem rychło przyjdź, Panie“ bo to przyjdzie i w tem jedyna nadzieja moja, niechże i twoja w tem będzie! Odczytuj te miejsca, tylekroć razem czytane, i pojmij je i rozpoznaj bliskość czasów po oznakach przepowiedzianych, podobieństwo wiosny wracającej. Gdy figowe drzewa listki puszcza, tedy wiosna ma przyjść, a gdy ujrzycie: obrzydłość spustoszenia na świętym miejscu, wtedy nowa wiosna świata, nie roku już! Nie widzieliżeśmy dość spustoszeń i obrzydłości na świętych miejscach? Wszystko, co święte, obrzydliwie spustoszałe stoi! Czytuj i odczytuj tę księgę — księgę ksiąg. Módl się, lecz nie tylko ustami: módl się myślą, sercem, duchem całym, a może spokojniej ci będzie i dzień nasz radosny, dzień spotkania, pojednania, dzień zmartwychwstania się zbliży!..


∗                              ∗

... Nie dusza wyrabia sobie ciało, jak twierdzi B. de Perthe, ale duch właśnie wyrabia sobie i duszę swą i ciało swoje. Ciało jest organem ducha do rzeczy widomych, dotykalnych; dusza takiem samem narzędziem, ale do rzeczy niedotykalnych i niewidzialnych. Rzeczy zaś niedotykalne i niewidzialne to przeszłe lub przyszłe, widzialne zaś i dotykalne to obecne, teraźniejsze. Zatem ciało do teraźniejszego czasu, dusza do przeszłości lub przyszłości. Im więcej ciało przepaja się duszą, im bardziej zlewają się oboje do jedni, do harmonii, im jaśniej pojmują, miasto walki dotychczasowej, że ich celem jest zgoda i wspólna jedność, słowem, im bardziej się stają duchem wolnym, wiednym o sobie, tem oczywiście bardziej przeszłość, teraźniejszość i przyszłość także się zlewają, spajają, zbliżają do siebie, stają się niejako wiecznością, w miarę jak dusza i ciało stają się duchem. I duch jest do rzeczy wiecznych, jak ciało było do teraźniejszych a dusza do przeszłych i przyszłych. Naturalnie, nie o wieczności takiej jak w Bogu, absolutną, tu mowa, ale o dążeniu coraz prędszem czasu, o zbliżaniu się przeszłości, teraźniejszości i przyszłości do wieczności. Stąd to siłą zewnętrzną ducha jest magnetyzm, bo magnetyzm skupia do jedni, wszędzie gdzieindziej rozerwane czasu żywioły, jak przez oko widzenia stawia w teraźniejszości żywej, wszystkie przeszłości i wszystkie przyszłości. Nie ciało już ni dusza widzi przezeń lub myśli, lecz każda myśl duszy jest cieleśnie widzianą; każde ciała czucie jest idealnie przemyślone, i to razem, w jednej chwili. Duch cały, pełny, działa magnetycznie, kiedy ciało tylko działało fizycznie a dusza tylko idealnie. Im duch dzielniej wschodzić i dopełniać się będzie, tem magnetyczna siła, która niczem innem, tylko prostym jego objawem, także wzrastać i dopełniać się musi. Przyszła epoka pozna ją, odtajemniczy, i wszystkie stosunki ludzkie, zarazem cudownemi i naturalnemi będą.
...O! gdybym był już duchem pełnym! O! gdybym już rządził magnetyczną mocą, która śpi wemnie, o! gdybym już ją był zamienił na służebnicę świętej, czystej i energicznej woli mojej, nie pisałbym w tej chwili, widziałbym. Myśl moją czułaby osoba ukochana w sobie, i pomimo rozdziału byłoby się razem. Alem nie zasłużył ani ja ani ludzkość cała jeszcze na taką ducha potęgę i serca wesele. Ludzie przyszli kiedyś nie zrozumieją bólów serc naszych, bo dla nich nie będzie już rozdziału, nie będą wiedzieli, jaką silną my kochać mogli miłością. Oni będą szczęśliwi, a my byli silni!..
... Nikogom nie widział żywego temi dniami oprócz W., którego śmiało rachuj do umarłych. Sam to powiada i często powtarza, że już tylko o śmierć prosi! Ach! to musi być męczarnia okrutna, zawsze, ciągle, wiecznie być miernym, nie mieć nigdy chwili potęgi i znosić życie! Ja, który zawsze nim jestem, a jednak mam błyski potęgi, czuję, że bez nich oddawna byłbym zginął. Zowię zaś potęgą czy serce czy myśl podniesioną, rozbitą, wyrwaną w świat cudu ze świata potoczności!..


∗                              ∗

...Nakazać sobie miłość nie sposób, lecz można sobie nakazać dopełnienie wszystkiego, co tylko dobrem być może dla drugich, a przez takowe dopełnienie przywiąże się wreszcie i serce. Serce bowiem, by kochać, ma dwa sposoby: albo z natchnienia zaraz, od razu; albo przez świadczenie dobra drugim. W pierwszym razie kocha przed dobrem przez się wyświadczonem; w drugim, po wyświadczeniu jego. Pierwsze łatwiejszem, drugie zasługi ma nierównie więcej; pierwsze jest rozkoszą, drugie jest cnotą. W pierwszym razie czynisz lekko, bo kochasz namiętnie; w drugim kochasz poważnie, boć wiele uczyniła. Pierwsze zdarza się na wiosnę życia, drugie powinno zdarzać się później. Pierwsze jest Rajem, drugie jest przedsionkiem Nieba.
Są pory, w których szczęście znaleść można jeszcze na ziemi, to jest: czyniąc sobie samemu dobrze; ale później, niesposób go już gdzieindziej szukać jak w Niebie, to jest: czyniąc drugim dobrze. Taka jest teorya szczęścia, taka różnica między wiosną a późniejszemi pory żywota.


∗                              ∗

... Wątpiące dusze na tej ziemi, wyglądają mi zawsze na dusze bez woli, bo kto chce, ten o tem, czego chce, nie wątpi; chyba że nie namiętnie chce, a zatem prawie nie chce. Nicość a zwątpienie to jedno. Gehennę także tłómaczono przez nicość, bo też zwątpienie i ból nieskończony sprawia; więc nicość żywem piekłem jest. Stan ducha bez wiary takim właśnie, bo duch na to żyje, by chwytał w siebie myśli Boże, ogrom cały Bożego ducha, i wyprowadzał na jaw takie myśli czynem. Jeśli zaś już nie wierzy w nie, nie oddycha niemi, nie przerabia ich w sobie, słowem nie karmi się i nie tworzy, czemże jest? Oto żyjącą istotą bez żadnej treści życia, szkieletem, którego kości trą się o siebie, bo między niemi nastąpiła próżnia. Duch nie może przestać żyć, ale może przestać żyć w świecie Bożym, według woli Bożej, a wtedy żyje bo wyszedł z Boga i nie do zabicia jest; lecz żyje nie już w Bogu, tylko w Gehennie czyli w braku wszelkiego zapełnienia uczucia, wiary, nadziei, miłości, myśli, a to nicością jest. Każdy w stosunku do swego położenia, do swego wieku i do swojej wiary, wpaść może w taką Gehennę, którą jeszcze Ewangelia nazywa ciemnościami zewnętrznemi. A to dla czego? Bo właśnie w takm; duchu wnętrza już nie znaleść, zewnętrzny tylko pozostał byt, zewnętrzne istnienie; jak balon, skąd powietrze wyszło, zmięty i sfałdowany, z kuli stał się płaszczyzną rzuconą na ziemię, leżącą pod nogami! widać jeszcze jego zewnętrzność, ale wewnętrznej siły jego istoty w nim już nie patrzeć.


∗                              ∗

Gdyby Bóg nie był cierpliwym, to byśmy wszyscy codzień padać musieli pod piorunem jego sprawiedliwości. Cierpliwość jego daje nam czas do nawrócenia się, do żalu, do skruchy i tem samem jest naszem zbawieniem. Jakżeż teraz żądać, by był z jednymi cierpliwym a z drugimi nie. Co zaś do wieczności, to przecież i my wszyscy nieśmiertelnością naszą w niej udział mamy. Sądy i ścieżki Pańskie są pełne tajemnic i miłosierdzia, niepojęte a dziwne i przedziwne — a czas, w którym żyjem, zdaje się ze wszystkiego, że będzie czasem dojścia ich do celu, czasem dopełnień ich, przeto na wielu miejscach czasem będzie strasznym też.


∗                              ∗

Ile straconych myśli!... Ile przedmiotów do wyrobienia, które choroba lub osłabienie w nas przytłumiają! Jenak te myśli, te żądze, gdzieś i kiedyś odnajdą swój byt i cel! Czy tu, tam, czy teraz, czy później!...


∗                              ∗

...Zatem i ja nie na różach! a sił coraz mniej, pracy zaś i trudu i niepokoju i trosk coraz więcej. Lecz żywot ludzki takim jest; gdyby był innym, nie byłby drogą ku końcowi wyższemu wiodącą, byłby sam tym końcem. O tyleśmy więc nieśmiertelni i przeznaczeni chwale, o ileśmy tu nigdy ni spokojni, ni ukojeni, ni zaspokojeni. Nasz ból, nędza nasza wskazówkami nam, że idziem dalej, że wznosim się, że na nas czeka inna dopełń żywota. Rady nie masz, tak jest. Ale w każdej chwili łaska Ojca, która jest w niebiesiech, nachyla się ku nam, dźwiga nas, ratuje, nie dopuszcza, by klęski nas obalające miały moc roztratowania nas, by ból nas szarpiący był bez przestanków, a takie przestanki są szczęściem ogromnem. Gdy ból jaki cielesny lub duchowy zaczyna wolnieć, istotnie w tej chwili doznajem olbrzymiej radości, nadzwyczajnego ukoju. Wierz mi, że doskonale czuję, ileś w życiu z dni blasku, w smętne, mglane dni zdarzeniami strącona, i o ile życie stało ci się nudą nud i ciągiem cierpieniem. ...Módl się z całego serca, z całej duszy, upokornij się i uniż przed Ojcem niebieskim, proś o moc ducha, o wolę, płacz łzami dziecka, a będzie ci lepiej — a potem pomyśl, żeś Polką, i staraj się nitki życia powiązać ściślej z przędzą Ojczyźnianego żywota.


∗                              ∗
Znękanym i schorzałym i smutnym nad miarę. Życie jak szkło pękło mi w dłoniach, a odłamki wcisnęły się w serce. Ah! to nielada przeprawa ten byt ziemski! ileż znieść trzeba! a najwięcej, że nie ma za kogo zginąć, toż i nie warto żyć!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.