<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł My i Oni
Podtytuł obrazek współczesny
Wydawca Księgarnia Jana Konstantego Żupańskiego
Data wyd. 1865
Druk Michał Zoern
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Noc była późna, gdy do drzwi domu, w którym mieszkała Marya, zastukano, wszedł niepozorny człowiek, w grubéj odzieży z laską w ręku i domagał się, aby go wpuszczono do pani. Służąca wahała się, ale słysząc głos męzki w przedpokoju, wyszła Marya i poznała brata...
Pochwyciła go pod rękę i pociągnęła za sobą do salonu.
— Pójdziesz zemną, rzekł do niéj zimno, odziéj się natychmiast.
— Dokąd, do matki?
— Nie pytaj mnie dokąd, odparł chmurno brat, musisz iść...
— Ale po cóż? dziwnie czując się przelękłą spytała kobieta.
Rzemieślnik zamilkł, brwi mu się ściągały.
— No! chodźmy, rzekł, przecież ja idę z tobą.
Stała Marya niepewna czas jakiś, lecz myśl nagle przychodząca do głowy, wlała w nią postanowienie gwałtowne.
— Nie pytam więc, rzekła, dobrze, idziemy...
Rzemieślnik obejrzał się bacznie po salonie.
— Siadaj, odezwała się, ubieram się natychmiast.
— Postoję — dziko jakoś rzekł brat cofając się ku drzwiom z widocznym wstrętem, spiesz bo pilno...
Słowa te wymówione prawie groźnie znowu ją dreszczem przejęły, zawahała się, ale wróciło męztwo, pochwyciła leżący na krześle kapelusz, narzuciła burnus i pobiegła, mówiąc gorączkowo:
— Jestem gotowa.
Milcząco odwrócił się do drzwi brat i począł schodzić, Marya szła za nim, minąwszy bramę, ujął ją pod rękę...
— Potrzeba wziąść doróżkę, rzekł głosem drżącym.
— To daleko? spytała kobieta.
Brat zamilkł. — Zawiążę ci oczy, odpowiedział.
Marya coraz mocniéj drżała.
— Ale czegoż chcecie odemnie? Prowadzicież mnie na śmierć?
— Ty! brat! nie, nie! to być nie może, zawołała, jestem ci posłuszną.
— Siadaj! odpowiedział rzemieślnik głosem gburowatym, w którym się przebijało wzruszenie, — jedźmy...
Nie posłyszała Marya co powiedział woźnicy, ale doróżkarz ruszył spiesznie małemi uliczkami, a z szyi odjęta chustka czarna posłużyła mężczyznie do zawiązania jéj oczów. Biło jéj gwałtownie serce, ale milczała nie pytając już o nic; zdawało jéj się, że w ciężkim oddechu brata czuć było niezwyczajne poruszenie; nie śmiała go badać, znając nadto by się przekonać spodziewała. Doróżka krążyła dosyć długo, aż nareszcie zatrzymała się, brat wyskoczył pierwszy, podał jéj rękę, wprowadził na wschody, i tu dopiero oczy rozwiązał. Znajdowali się w sieni wspaniałego domu, oświeconéj jasno ale pustéj i po kamiennych wschodach przysłanych dywanami weszli na pierwsze piętro. Ten zbytek zdziwił Maryą... Spodziewała się po tajemniczém obejściu brata jakiegoś miejsca skrytego... lochu lub kryjówki, gdy drzwi się otwarły i znalazła się sama jedna w bardzo poważnie i smakownie urządzonym salonie... Jedna lampa, paląca się w kątku na marmurowéj kolumnie, oświecała ciemnozielone sprzęty pokryte axamitem, dwa duże stoły zarzucone książkami i wspaniałe wielkie na ścianach obrazy. Dwoje wielkich drzwi przemkniętych i przysłonionych ciężkiemi kobiercowemi portierami, ukazywały się w prawo i lewo. Piękny fortepian otwarty stał przy ścianie... Posadzka cała okryta była dywanem wzorzystym. Marya obejrzała się zdumiona do koła i czując drżące pod sobą nogi, rzuciła się na fotel blisko stojący, głowa jéj opadła na dłonie, przestrach coraz bardziéj ogarniał, najdziksze myśli plątały się po głowie. W tém chwilowém ale głębokiém zadumaniu nierychło usłyszawszy szelest, podniosła oczy i znalazła się w gronie kilku stojących mężczyzn, którzy w milczeniu z ciekawością zdawali się jéj przyglądać. Z lekkim mimowolnym wykrzykiem chciała wstać, gdy starszy z nich skinieniem prosił ją, aby na miejscu została i zabrał krzesło bliżéj stojące dla siebie. Głębokie milczenie panowało w salonie, zdawało się, że nikt go przerywać nie śmiał.
W tém wszystkiém było coś tak dla niéj niepojętego, że w końcu duma kobiety przemogła obawę i oglądając się w koło, rzekła śmiało.
— Może mi téż kto z panów zechce wytłumaczyć, po co tak niezwykłym sposobem zostałam wezwaną... i co to wszystko ma oznaczać?
— W istocie sposób postępowania jest niezwykły, ale i wypadki, które go spowodowały, zwykłe nie są, rzekł siedzący przy niéj mężczyzna — głosem dosyć surowym. Pani jesteś obwinioną i widzisz przed sobą sędziów.
— Ja? oskarzoną? o co? zapytała rumieniąc się Marya.
— Pozwól pani, bym dla oszczędzenia jéj i nam przykrości, pominął okoliczności dawniejsze, które wszelkie i najmniéj nawet usprawiedliwione zarzuty poniekąd prawdopodobnemi czynią. Życie przeszłe pani jest nam doskonale znane...
Błysnęło światło przed jéj oczyma nagle, ale rozpacz dodała siły.
— Życie moje przeszłe należy tylko do Boga i do mnie, zawołała, on i ja sądzić je mamy prawo; ludziom nie godzi się wnioskować z przeszłości, bo któż w całém życiu był jednym tylko człowiekiem? — Jakież są przeciwko mnie zarzuty?
— Juliusz był pani poufale znanym...
— Mówmy otwarcie, przerwała, Juliusz był moim kochankiem, jest dla mnie wszystkiém na świecie... miałżeby kto czoło i odwagę pomyśleć, przypuścić.
— Oskarzono panią, żeś go wydała i zdradziła!
Kobieta krzyknęła zakrywając sobie oczy, ale natychmiast porwała się z wściekłością.
— Panowie, rzekła, aby takie obwinienie uczynić, trzeba być zepsutym jak szatan... Tak! przeszłość moja czarna, plamami od stóp do głów jestem okrytą, ale serce moje kochało raz w życiu i obmyło się we łzach pokuty! Ktokolwiek jesteście zlitujcie się, nie dodawajcie mi boleści, nie zabijajcie taką okrutną potwarzą! Weźcie mi życie, zaraz, oddam je chętnie, ale nie targajcie się na jedyną jasną chwilę mojéj doli. — Słyszycie głos, tak mówić nie potrafi kto kłamie... widzicie łzy... Na Chrystusa tego, którego krzyża nie jestem godną dotknąć, przysięgam wam, jestem niewinna! Ja go kocham, ja życie dam dla jego ocalenia, a byli ludzie co posądzić mogli! O! to najcięższa kara za przeszłość.
I łzy zatamowały jéj mowę.
— Przecież, odezwał się po chwili bliżéj siedzący, wszystkie pozory są przeciwko wam... sami to widzieć musicie...
— A! i rozpaczam... przerwała Marya, ale się nie zniżę do tłumaczenia, bo chcę umrzeć, powtarzam wam tylko raz jeszcze, na Chrystusa wam przysięgam... dam za niego życie... kocham go... staram się ocalić... a ludzie śmią...
I znowu płakać zaczęła, wszyscy milczeli...
— Wiecież o tem, że on sam... on nawet... posądza was, szepnął mężczyzna drugi.
Marya krzyknęła straszliwie i nagle jakby na pół przeciął się głos w jéj piersi, porwała się obłąkana.
— Jeżeli tak... wiedźcie mnie na stracenie! nie mam już po co żyć — a! Boże, on mnie nie kochał — on mnie nie kochał!
I te tylko wyrazy powtarzała na pół nieprzytomna. — Sędziowie patrzali po sobie, głuche milczenie panowało w salonie, gdy powolnie wsunął się ktoś do sali, szepnął coś na ucho starszemu, pokazał papier i wyszedł.
— Dziwny traf, odezwał się poważnie, powoli sąsiad Maryi, uspokój się pani, oto mam w ręku dowód, żeś pani niegodnie, niesłusznie posądzoną została... Przebacz... w takich czasach... w tych niebezpieczeństwach... przy takim braku ludzi.
Marya podniosła głowę obojętna i skinęła ręką.
— A! co to dla mnie znaczy! rzekła, on! on mnie posądził! to ból większy nad wszelkie bóle, to nad katusze katusza... reszta...
Nie skończyła, płaczem wielkim zachodząc się nieustannie.
Wyjąwszy siedzącego przy niéj mężczyznę, powysuwali się wszyscy, on jeden pozotał starając się ją uspokoić i otrzeźwić.
— Wróć pani do domu, rzekł powoli, nie wspominaj o tém co zaszło, przebacz... a myśl o nim tylko... Uwolń go jeśli potrafisz...
Marya spojrzała mu w oczy, i on miał łzami nabrzmiałe powieki...
— Na cóż mi to mówicie, rzekła głosem osłabionym, pomszczę się na nim, poświęcając dla niego... przekonam go, że nie pokochał niewdzięcznéj... a! i ty panie kochałeś go zapewne, znałeś jako ja, mogłaż w tak pięknéj duszy urodzić się myśl tak czarna? myśl zdrady... nie! o! nie!
— Któż wie? odparł zmięszany nieznajomy, to może być posądzenie daremne... domysł niezręczny...
Marya wstała, gospodarz otworzył jéj drzwi salonu, za któremi przytulony do ściany brat na nią oczekiwał. Ujrzawszy ją wychodzącą, pospiesznie zbliżył się, podał jéj rękę w swojéj namulanéj dłoni uścisnął delikatne jéj palce...
— Bóg ci zapłaci, rzekł, aleś mi dobrego napędziła strachu... Już wiem, że to wszystko było głupstwo... bodaj ich...
— Milcz, milcz, przerwała siostra... zapomnijmy... nie mówmy! niech im Bóg przebaczy!... Jam zawsze inna... bo nie każdego posądzić się odważą... a na mnie, dodała ciszéj, jak na śmiecisko wszystko cisnąć wolno.....
— Przeszłość więc jest niezmazaną plamą, zawołała padając na kanapę, powróciwszy do domu i rozstawszy się z bratem, którego uścisk dodał jéj trochę siły — odkupienie niemożebne! rany się goją, ale blizny zostają na wieki... i nikt, nikt nie wierzy w poprawę! a pokuta ściga nas do końca życia... O Boże mój, chodzić więc potrzeba w sukni oplwanéj przez wszystkie dni i godziny aż do śmierci... Jak krew na dłoniach Lady Makbeth, plama odnawia się wiecznie... mnie nikt nie wierzy, nawet on! on!
I porwała się z siedzenia na tył odrzucając włosy.
— Nie! nie dam się złamać, zawołała, zmuszę ich by zmienili przekonanie o mnie... i jego i świat cały!
Przyszło jéj naprzód na myśl zrzucić te łachmany błyszczące, przywdziać odzież skromną a ubogą, wrócić do pracy ciężkiéj, do nędzy dobrowolnéj, a rozdać co miała biednym... i poświęcić się całéj na usługi kraju; ale przypomniała sobie Juliusza, którego powinna była ocalić i wzdrygnąwszy się uczuła, że dla niego musiała pozostać przy dawnych pozorach dostatku, przy stósunkach dawnych, z nie swoim już światem, którym się brzydziła. Mogła z nich i tę korzyść wyciągnąć, że wiele wiadomości ważnych obijało się o jéj uszy, bo Moskale mając ją za swoją, wcale się nie wystrzegali. — Ale zdało się jéj teraz ohydném to rzemiosło zdrady, nawet dla dobréj sprawy podejmować, chciała oddychać prawdą samą i odepchnąć fałsz na wieki.
Nazajutrz przyszedł stary Żywcow z pochmurném czołem.
— No, byłemże w cytadeli, rzekł wzdychając, dla miłości twojéj, ale nie bardzo dobre wieści przynoszę. Twój ulubiony, którego mają za jakąś ważną figurę, może być wprawdzie ocalony i życie wyniesie, ale na długo ześlą go do ciężkich robót.
— A! i to jeszcze szczęście! mój dobroczyńco, pewnyż ty tego jesteś?
— Zdaje mi się, będę pilnował, przyrzeczono mi uroczyście. Jeśli więcéj chcesz uczynić dla niego, jedź do Petersburga, pochódź tam... popracuj cicho. — Któż wie? może ci się uda! Widzę uśmiech na twoich ustach... dawno byłaś w stolicy?
— O! w połowie roku przeszłego.
— No, to go nie poznasz; zostawiłaś go miastem europejskiém, znajdziesz azyatycką stolicą...
— Ale ludzie w nim — ci sami?
— Zmienili się nastrajając do ducha, który na nich powiał — zobaczysz. Ostatni to twój ratunek, jedź, nie ma innego dla ciebie, a spiesz bo każda godzina droga, roznamiętnienie rośnie, wkrótce w imie uczuć litości i miłosierdzia odezwać się nie będzie godziło.
Marya i na to uśmiechnęła się niedowierzająco, znała ona swój Petersburg takim, jakim on był w godzinach powszedniego życia, nie przypuszczała, aby w nim tak nagła zajść miała metamorfoza.
— Juliusz, mówił jenerał, przeznaczony do robót, pójdzie w kajdanach, polecę oficerom konwojującym pod pozorem kalectwa, aby się z nim obchodzono łagodnie. — Wszędzie indziéj wina niedowiedziona i kalectwo zyskałyby mu litość, u nas... my się chlubimy teraz, że nie znamy co litość! — Mój Boże, mój Boże, dodał smutnie Żywcow, co oni chcą zrobić z Rosyi, duch Iwana Groźnego wstąpił we wnuki — nie maszże na to środka?
— Uspokójcie się jenerale, odparła Marya, to nie potrwa, nie widzicież, iż to wszytko wyrobione jest sztucznie, aby nie dać urosnąć współczuciu dla Polski, które się już rodziło i oburzeniu przeciw rządowi. Rząd omylił się może, wystawił to uczucie jako tarczę, a po za nią kto wie co się przygotuje i zbierze... Polaków zgnieść mogą, lecz i Rosya nie wyjdzie bez szwanku... Coś tam się knuje po cichu.
Żywcow pobladł.
— Trafiłaś w to czegom powiedzieć nie śmiał, a co mi cisnęło serce... Rosya szczepi u siebie rewolucyą! U nas jeśli ona wybuchnie straszniejszą będzie niż na całym świecie... potrzeba nam było jéj uniknąć, ona pochłonie całe pokolenia...
Starzec przerwał nagle.
— Stanie się co Bóg przeznaczył! odpowiedziała głośno Marya, a w duchu dodała: Polska będzie pomszczoną!
Nastąpiła chwila milczenia. Jenerał chodził po salonie, Marya siadła przypadkiem przy fortepianie.
— Maryo Agathonówno, choć ci łzy z oczów płyną... odezwał się Żywcow, zaśpiewaj raz jeszcze staremu. Kto wie czy ja już kiedy miły twój głos usłyszę... zaśpiewaj mi ruską piosenkę, z tych czasów gdyśmy jeszcze ludźmi byli, gdy i w naszéj piersi biło serce.
Staremu łza zakręciła się w oku.
— Straszno to być biczem bożym — dodał ciszéj, lecz gdy prawica Wszechmocnego ujmie naród aby nim siekła grzeszny świat, musi się on krwią obluzgać...
Krzyczeli na Mikołaja... ten miał choć żołnierskie serce, dziś my chlubim się że nie mamy żadnego i szczepimy nieludzkość w Europie.
Mruczał tak stary, a Marya po chwili cichym, tęsknym głosem zanuciła mu piosnkę Lermontowa:

Gór wierzchy usypiają na gasnącém niebie,
Milczą rosą wieczorną oblane doliny —
Tuman pyłu na drodze wiatr konając grzebie,
Liście drzew nie szeleszczą, zdrzemnęły krzewiny...
— Czekaj! chwila spoczynku przyjdzie i dla ciebie!

Przekład tych kilku wierszy słabe daje wyobrażenie o ślicznéj piosence poety, pełnéj tęsknicy, pełnéj harmonii. Dawniéj powtarzały ją wszystkie usta, dziś w Moskwie śmieją się z Puszkina i Lermontowa, są to za nadto europejscy poeci na te czasy — jedynym poetą epoki znakomity p. Katkow, jedyną zwrótką dzisiejszą piosenka Czyngiskanowska:
— W pień... ogniem i mieczem!

Śpiewka powtórzyła się parę razy, Żywcow wstał, westchnął i podając rękę Maryi z któréj oczów łzy płynęły, szepnął przy pożegnaniu:

— Czekaj! chwila spoczynku przyjdzie i dla ciebie.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.