Nędza filozofii/Rozdział drugi. Metafizyka ekonomii politycznej

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Marx
Tytuł Nędza filozofii
Podtytuł Odpowiedź na dzieło Proudhona „Filozofia Nędzy“
Rozdział Przedmowa
Pochodzenie Pisma pomniejsze:
Seryja pierwsza
Wydawca Librairie Keva
Data wyd. 1886
Miejsce wyd. Paryż
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Cała seria
Cały zbiór
Indeks stron
ROZDZIAŁ DRUGI
METAFIZYKA EKONOMII POLITYCZNEJ

I. Metoda

Oto jesteśmy w Niemczech. Nie przestając mówić o ekonomii politycznej, zajmiemy się teraz metafizyką. I w tem tylko będziemy iść w ślad za „sprzecznościami“ p. Proudhona. Tylko co nas zmuszał do mówienia po angielsku, zmusił nas stać się anglikami. Teraz scena się zmienia. P. Proudhon przenosi nas do naszej drogiej ojczyzny i zmusza nas stać się Niemcami, mimo naszej woli.
Jeśli anglik przemienia ludzi w kapelusze, to Niemiec przerabia kapelusze W ideje. Anglik — to Rikardo, bogaty bankier i znany ekonomista; Niemiec — to Hegel, zwykły profesor filozofii przy uniwersytecie berlińskim.
Ludwik XV, ostatni król z władzą nieograniczoną i przedstawiciel upadku francuzkiej monarchii, miał przybocznego doktora, który był pierwszym ekonomistą Francyi.
Ten doktór-ekonomista przedstawiał blizki i pewny tryumf burżuazyi francuzkiej. Doktór Quesnay zrobił z ekonomii politycznej naukę i streścił ją w swym sławnym „Tableau economique“. Oprócz tysiąca komentarzy do tej pracy, które następnie się ukazały, mamy jeden napisany przez samego doktora. Jest to „L’analise du Tableau economique“, opatrzony siedmiu ważnemi uwagami.
P. Proudhon jest drugim doktorem Quesnay. Jest Quesnay’em metafizyki ekonomii politycznej.

Otóż metafizyka, jak i cała filozofija, streszcza się, według Hegla, w metodzie. Trzeba nam zatem postarać się o wyjaśnienie metody p. Proudhona, która co najmniej jest równie ciemną, co i „Tableau economique“. Z tego więc powodu damy siedem mniej lub więcej ważnych uwag. Jeżeli doktór Proudhon nie jest zadowolonym z naszych uwag, to w takim razie może przyjąć na siebie rolę opata Baudean i sam nam dać „wyjaśnienie“ metody ekonomiczno-metafizycznej.
Pierwsza uwaga

„Nie mamy zamiaru kreślić historyi według porządku czasu, ale według następstwa myśli. Ekonomiczne fazy czyli kategoryje przejawiają się już to współcześnie, już to w odwrotnym porządku. Teoryje ekonomiczne nie mniej jednak mają swoje następstwo logiczne i swój związek w umyśle: i ten to właśnie porządek, pochlebiamy sobie, żeśmy odkryli.“ (Pr. t, I, str. 146).
Widocznie p. Proudhon chciał nastraszyć Francuzów, rzucając im w oczy niby heglowskie frazesy. Mamy zatem do czynienia z dwoma ludźmi, najpierw z p. Proudhonem, potem z Heglom. Czem odróżnia się p. Proudhon od innych ekonomistów? Jaką rolę gra Hegel w ekonomii politycznej p. Proudhona?
Ekonomiści przedstawiają stosunki burżuazyjnej produkcyi, podział pracy, kredyt, pieniądze i t. d. jako kategoryje niezmienne, niewzruszone, wieczne. P. Proudhon, mając już dane te kategoryje całkiem wykończone, chce nam wyjaśnić proces powstawania i formowania się tych kategoryj, zasad, praw, idei, myśli.
Ekonomiści tłomaczą nam, jak się odbywa wytwarzanie przy danych stosunkach, ale „nie tłomaczą nam, jak same te stosunki powstają, to jest nie tłomaczą ruchu historycznego, który je zrodził. P. Proudhon, przyjąwszy te stosunki jako zasady, kategoryje, myśli abstrakcyjne, ma tylko wprowadzić porządek do tych myśli, które znajdują się alfabetycznie ułożone przy końcu każdego traktatu ekonomii politycznej. Przedmiotem badań ekonomistów jest czynne i twórcze życie człowieka, przedmiotem badań p. Proudhona są dogmaty ekonomistów. Od chwili, kiedy się nie śledzi za ruchem historycznym stosunków produkcyi, których tylko wyrażeniem teoretycznem są kategoryje, od chwili kiedy się widzi w tych kategoryiach tylko ideje, myśli, niezależne od rzeczywistych stosunków, jest się zmuszonym przyznać, iż pochodzeniem tych myśli jest ruch czystego rozumu. Jakim sposobem rozum czysty, wieczny, nieuosobiony mógł zrodzić te myśli? Jak on je wytwarza?
Gdybyśmy posiadali nieustraszoność p. Proudhona względem hegelianizmu, powiedzielibyśmy: on się różni w samym sobie i od siebie samego. Co to ma znaczyć? Rozum nieuosobiony, me mając zewnątrz siebie ani gruntu, na którym mógł by się postawić, ani przedmiotu, któremu mógł by się przeciwstawić, ani też przedmiotu. z którym mógł by się zestawić, widzi się zmuszonym do zrobienia skoku, stawiając się, przeciwstawiając się samemu sobie i zestawiając się ze sobą, — co, używając terminów greckich, wyrazi się przez tezę, antytezę i syntezę. Dla tych, którzy nie znają języka heglowskiego, przytoczymy sakramentalną formułę: twierdzenie, przeczenie, przeczenie przeczenia. Oto co znaczy umieć mówić. To nie po hebrajsku, za pozwoleniem p. Proudhona, lecz jest to język tego czystego rozumu, oddzielonego od jednostki. Zamiast zwykłej jednostki ze zwykłym sposobem mówienia i myślenia, mamy tenże zwykły najczystszy sposób, ale bez osobowości.
Czyż trzeba się dziwić, że wszystko, co jest w ostatnim stopniu abstrakcyi, bo tu mamy do czynienia z abstrakcyją, a nie analizą, przedstawia się pod postacią logicznej kategoryi.
Czy trzeba się dziwić, że, usuwając pomału wszystko, co tworzy indywidualność domu, abstrahując go od materyjałów, z których się składa, od formy, która go odróżnia, otrzymamy ciało w ogóle, że, abstrahując ciało od granic, otrzymamy tylko przestrzeli, że, abstrahując nakoniec przestrzeń od jej wymiarów, otrzymamy ilość samą w sobie, logiczną kategoryję. Abstrahując tak każdy przedmiot! od wszystkich przypadkowych własności, ożywionych lub nie, ludzi lub rzeczy, możemy powiedzieć, że w najwyższej abstrakcyi otrzymuje się kategoryję logiczne jako substancyję. Tak toż metafizycy, wywodząc abstrakcyjne pojęcia, wyobrażają sobie, że analizują, a w miarę oddalania się od przedmiotów, wyobrażają sobie, że się zbliżają do ich zrozumienia; metafizycy mają w takim razie racyję, utrzymując, że rzeczy tu na ziemi są haftem, kanwę którego tworzą kategoryję logiczne. Oto tem odróżnia się filozof od chrześcianina. Wbrew logice chrześcianin ma jedno wcielenie Logos’u; filozof ma ich bez końca. Czyż zadziwi zatem kogo, że wszystko, co istnieje, co żyje na ziemi, w wodzie, może mocą abstrakcyi być sprowadzone do logicznej kategoryi. że w ten sposób cały świat rzeczywisty może zatonąć w świecie abstrakcyj, w święcie kategoryi logicznych?
Wszystko, co istnieje, co żyje na ziemi i w wodzie, istnieje tylko za pomocą pewnego ruchu. I tak ruch historyi wytwarza stosunki społeczne, ruch przemysłu daje nam wytwory przemysłowe i t. d.
Jak za pomocą abstrakcyi przemieniliśmy wszystko w kategoryję logiczną, tak samo możemy abstrahować od wszelkiej wyróżniającej własności różne ruchy, aby otrzymać ruch abstrakcyjny, ruch czysto formalny, czysto logiczną formułę ruchu. Jeśli substancyję każdej rzeczy widzimy w kategoryi logicznej, to można wyobrazić sobie, że w formie logicznej ruchu mamy metodę bezwzględną, która nie tylko wyjaśnia każdą rzecz, ale zawiera w sobie ruch każdej rzeczy. Jest to bewzględna metoda, o której Hegel wyraża się teraz słowy:.Metoda jest siłą bezwzględną, jedyną, najwyższą, nieskończoną, której nic nie jest w stanie się oprzeć, jest to dążenie rozumu do odnalezienia i poznania siebie w każdej rzeczy“ (Logika t. III.). Jeśli sprowadzi się każdą rzecz do logicznej kategoryi, każdy ruch. każdy akt produkcyi sprowadzi się do metody, z tego wynika naturalnie, że całość produktów i produkcyi, przedmiotów i ruchu sprowadzi się do metafizyki stosowanej. To, co Hegel zrobił dla religii, prawa i t. d., p. Proudhon stara się uczynić dla ekonomii politycznej.
Czem jest zatem metoda bezwzględna? Abstrakcyją mchu. Czem jest abstrakcyja ruchu? Ruchem w stanie abstrakcyjnym. Czem jest ruch w stanie abstrakcyjnym? Czystą logiczną formulą ruchu, czyli ruchem czystego rozumu. Na czem się zasadza ruch czystego rozumu? Na stawianiu się, przeciwstawianiu się i zestawieniu się, na sformułowaniu jako teza, antyteza i synteza, albo nakoniec na twierdzeniu się, przeczeniu siebie, przeczeniu swego przeczenia.
Co czyni rozum, aby się stwierdzić, aby się wyrazić jako kategoryja oznaczona? To jest sprawą rozumu samego i jego apologistów.
Skoro raz rozum postawi się jako teza, ta teza, ta myśl przeciwstawia się sobie samej, zdwaja się w dwie myśli sprzeczne, w twierdzenie i przeczenie, w tak i nie. Walka tych dwóch przeciwnych żywiołów, zawartych w antytezie, tworzy ruch dialektyczny. Tak staje się nie, nie staje się tak, tak staje się jednocześnie tak i nie, nie staje się jednocześnie nie i tak, przeciwieństwa się równoważą, neutralizują, znoszą się. Zlanie tych dwóch sprzecznych myśli tworzy myśl nową — syntezę. Ta nowa myśl zdwaja się jeszcze w dwie myśli sprzeczne, które zlewają się znów w nowa syntezę. Rezultatem tej pracy jest grupa myśli. Ta grupa myśli przechodzi taki sam ruch dialektyczny, jak prosta kategoryja i ma jako antytezę grupę sprzeczną sobie. Z tych dwóch grup myśli rodzi się nowa grupa myśli, która jest ich syntezą.
Jak z ruchu dialektycznego prostych kategoryj powstaje grupa, tak z ruchu dialektycznego grup powstaje seryja, a z ruchu dialektycznego seryj powstaje całkowity system.
Zastosujmy tę metodę do kategoryj ekonomii politycznej, a będziemy mieli logikę i metafizykę ekonomii politycznej, albo innemi słowy będziemy mieli znane wszystkim kategoryje ekonomiczne, wyrażone językiem mało znanym, który im nadaje pozór jakoby świeżo wylęgłych w głowie pełnej czystego rozumu, tak te kategoryje zdają się wyradzać jedne z drugich, łączyć się i przenikać się wzajemnie przez samą pracę ruchu dialektycznego. Niech się czytelnik nie przestrasza tej metafizyki z calem jej rusztowaniem kategoryj, grup, seryj i systemów. P. Proudhon mimo wielkiego trudu, podjętego dla wzniesienia się na wysokość systemu sprzeczności, ani razu nie może się wznieść ponad dwa pierwsze stopnie prostej tezy i antytezy, a i tu doszedł zaledwie dwa razy i to raz spadł na wznak.
Dotąd wyłożyliśmy tylko dialektykę Hegla. Zobaczymy później, jak się udało p. Proudhonowi sprowadzić ją do możliwie małych rozmiarów. Zatem dla Hegla wszystko, co się działo i co się dzieje, jest właśnie tem, co się dzieje w jego własnym umyśle. Zatem filozofija historyi nie jest niczem jak tylko historyją filozofii, jego własnej filozofii. Nie ma już „historyi według porządku czasu“, jest tylko następstwo myśli w rozumie. Zdaje mu się, że buduje świat ruchem myśli, gdy tymczasem tylko systematycznie odbudowywa i podprowadza pod bezwzględną metodę myśli, które się w pionie każdego człowieka.

Druga uwaga.

Kategoryje ekonomiczne są tylko wyrażeniami teoretycznemi, abstrakcyjami społecznych stosunków produkcyi. P. Proudhon jako prawdziwy filozof, biorąc rzeczy naodwrót, widzi w realnych stosunkach tylko wcielenia tych zasad, tych kategoryj, które drzemały jeszcze według p. Proudhona filozofa, w łonie „nieosobowego rozumu ludzkości.“
P Proudhon-ekonomista zrozumiał bardzo dobrze, że ludzie wyrabiają sukno, płótno, materyje jedwabne przy pewnych stosunkach produkcyi. Ale nie zrozumiał, że pewne stosunki społeczne są tak dobrze wytworem ludzkim, jak płótno, len i t. d. Stosunki społeczne są ściśle związane z siłami wytwórczemi. Zdobywając nowe siły wytwórcze, ludzie zmieniają sposób produkcyi, a zmieniając sposób produkcyi, sposób zarabiania na życie, zmieniają swoje stosunki społeczne. Żarna dadzą nam społeczeństwo z panem feudalnym na czele, młyn parowy — społeczeństwo z kapitalistą przemysłowcem.
Ci sami ludzie, którzy ustanawiają stosunki społeczne odpowiednio do materyjalnego sposobu produkcyi, tworzą także zasady, ideje, karegoryje odpowiednio do ich stosunków społecznych.
Zatem te ideje, te kategoryje są tak mało wieczne, jak stosunki, które te ideje wyrażają, są przechodnymi, historycznymi produktami.,,, Istnieje ciągły ruch wzrostu w siłach wytwórczych, burzenia w stosunkach społecznych, tworzenia w idei; niezmienną jest tylko abstrakcyja ruchu — mors immortalis.

Trzecia uwaga

Stosunki produkcyi całego społeczeństwa stanowią jednę całość, P. Proudhon rozpatruje stosunki ekonomiczne jako tyleż faz społecznych, rodzących jedna drugą, wynikających jedna z drugiej jak antyteza z tezy, i realizujących w swojem logicznem następstwie nieosobowy rozum ludzkości...
Jedyna niedogodność, jaką przedstawia ta metoda jest to, że p. Proudhon, przystępując do badania jednej z tych faz, nie może wyjaśnić jej bez pomocy wszystkich innych stosunków społeczeństwa, stosunków, których jednakże jeszcze nie zdążył wytworzyć przez swój dialektyczny ruch. Kiedy następnie p. Proudhon za pośrednictwem czystego rozumu przechodzi do tworzenia innych faz, poczyna sobie z niemi jak z nowonarodzonemi dziećmi, zapomina, że one są w takim wieku jak i piewsze.
Tak więc, aby przyjść do oznaczenia wartości, która jest dla niego podstawą wszelkiego ekonomicznego rozwoju, nie mógł się obejść bez podziału pracy, konkurencyi i t. d. Jednakże w seryi, w rozumie p. Proudhona, w logicznem następstwie te stosunki nie istniały jeszcze wcale.
Budując wraz z kategoryjami ekonomii politycznej gmach ideologicznego systemu, rozrywamy członki systemu społecznego. Zmieniamy różnorodne członki społeczeństwa w tyleż oddzielnych społeczeństw, następujących po sobie. Bo w samej rzeczy, jak sama tylko formuła logiczna ruchu, następstwa, czasu może wytłumaczyć ustrój społeczny, w którym wszystkie stosunki współistnieją i wzajemnie się wspierają?

Czwarta uwaga

Zobaczmy teraz, jakie zmiany w dialektyce Hegla porobił p. Proudhon, zastosowując ją do ekonomii politycznej.
Dla p. Proudhona wszelka kategoryja ekonomiczna ma dwie strony: dobrą i złą. Zapatruje się on na kategoryje jak małomieszczanin zapatruje się na wielkich ludzi w historyk Napoleon jest wielkim człowiekiem, zrobił wiele dobrego, ale także i wiele złego. Dobra i zła strona, korzyści i niedogodności, wzięte razem tworzą dla p. Proudhona sprzeczność w każdej kategoryi ekonomicznej.
Zadanie do rozwiązania: zachować dobrą stronę, a usunąć złą.
Niewolnictwo jest kategoryją ekonomiczną jak każda inna. Zatem i ono ma swoje dwie strony. Pozostawmy na boku złą jego stronę a mówmy tylko o dobrej — rozumie się, że mowa tu tylko o prawdziwem niewolnictwie, o niewolnictwie czarnych w Surinam, w Brazylii, w południowych okolicach Północnej Ameryki.
Niewolnictwo jest osią burżuazyjnego przemysłu tak samo jak maszyny, kredyt i t. d. Bez niewolnictwa nie było by bawełny, bez bawełny nie byłoby nowoczesnego przemysłu. Niewolnictwo nadało wartość kolonijom. kolonije stworzyły handel wszechświata, handel wszechświata wydał wielki przemysł. Niewolnictwo zatem jest kategoryją ekonomiczną najwyższej wagi.
Bez niewolnictwa Ameryka północna, kraj najpostępowszy zamieniłby się w kraj patryjarchalny[1]. Wykreślmy Amerykę północną z mapy świata, a będziemy mieli anarchiję, upadek zupełny handlu i cywilizacyi nowoczesnej. Znieście niewolnictwo a wymażecie Amerykę z karty ludów.
Ponieważ niewolnictwo jest kategoryją ekonomiczną, istniało zatem ono zawsze w instytucyjach ludów. Ludy nowożytne w swoim własnym kraju umiały maskować niewolnictwo, ale Ameryce narzuciły je otwarcie.
Co pocznie sobie p. Proudhon, aby ocalić niewolnictwo? Postawi zadanie: zachować dobrą stronę tej ekonomicznej kategoryi a usunąć złą.
Hegel nie stawia zadań. Posiada on tylko dialektykę. P. Proudhon z dialektyki Hegla przyswoił sobie tylko język. Jego ruch dialektyczny to dogmatyczna różnica dobrego i złego.
Weźmy na chwilę p. Proudhona samego jako kategoryję. Zbadajmy jego złą i dobrą stronę, jego zalety i usterki.
Jeśli on ma przewagę nad Heglem w stawianiu zadań, które stara się rozwiązać dla największego dobra ludzkości, to niedostatek jego stanowi zupełna nieudolność dialektycznego tworzenia nowej kategoryi. To, co stanowi ruch dialektyczny, jest to współistnienie dwóch stron sprzecznych, ich walka i zlanie ich w nową kategoryję. Jeżeli sobie postawimy za zadanie tylko wyłączać złe strony, to przez to samo wykluczymy możność ruchu dialektycznego. To nie kategoryja, która się stawia i przeciwstawia sobie samej przez swą sprzeczne naturę, to p. Proudhon, który się męczy i traci siły pośród dwóch stron kategoryi.
Dostawszy się w ten sposób w wąwozy, z których trudno się wydostać legalnymi środkami, p Proudhon robi nadzwyczajny wysiłek i zdobywa się na skok, który go odraza przenosi do nowej kategoryi. Wtedy przed jego zdziwionemi oczyma odkrywa się seryja w rozumie.
Bierze on pierwszą lepszą kategoryję i samowolnie przypisuje jej zdolność usuwania niedogoduości z tej kategoryi, złe strony której chce usunąć. I tak podatki, jeśli wierzyć mamy p. Proudhonowi, usuwają niedogodności monopolu, wahania handlu znoszą złe strony podatków, a własność gruntowa — złe strony kredytu.
Biorąc z kolei jednę po drugiej kategoryje ekonomiczne i wystawiając jednę jako antydot drugiej, p. Proudhon dochodzi do tego, że z tej mieszaniny sprzeczności i antydotów tych sprzeczności układa aż dwa tomy sprzeczności, które pod właściwym podaje tytułem: „System sprzeczności ekonomicznych".

Piąta uwaga

„W rozumie bezwzględnym wszystkie te ideje ... są zarówno proste i ogólne. W rzeczywistości dochodzimy do nauki przez rodzaj rusztowania, wzniesionego z naszych myśli. Lecz prawda sama w sobie jest niezależną od tych figur dialektycznych i wolną od kombinacyj naszego umysłu“. (Proudhon t. II, str. 97).
Oto nagle przy pomocy pewnego rodzaju kołowego ruchu, którego sekret obecnie znamy, metafizyka ekonomii politycznej stała się iluzyją. Nigdy p. Proudhon nie wypowiedział większej prawdy. To rzecz pewna, że z chwilą kiedy proces dialektycznego ruchu sprowadza się do prostego procesu przeciwstawiania złego dobremu, do stawiania zadań dla usunięcia złego, i do wystawiania jednej kategoryi jako antydot drugiej, kategoryje tracą swą samodzielność, ideja już nic funkcyjonuje, nie ma życia w sobie, ani się stawia ani się też rozkłada w nowe kategoryje. Następstwo kategoryj stało się pewnego rodzaju rusztowaniem. Dialektyka już nie jest ruchem bezwzględnego rozumu. Nie ma już dialektyki; jest co najwyżej czysta moralność.
Kiedy p. Proudhon mówił o seryi w rozumie, o logicznem następstwie kategoryj, zaznaczał, że nie chce nam dać historyi według porządku czasu, to jest zdaniem p. Proudhona, według następstwa historycznego, w którem przejawiły się kategoryje. Wszystko to dla niego działo się w czystym eterze rozumu. Z tego eteru powinno było wszystko wypływać za pomocą dialektyki. Teraz, kiedy w praktyce trzeba użyć tej dialektyki, rozum odmawia mu posłuszeństwa. Dialektyka p. Proudhona robi fałszywy skok ku dialektyce Hegla i oto p. Proudhon jest zmuszony przyznać się, że porządek, w jakim on nam daje kategoryje ekonomiczne nie jest porządkiem, w jakim one powstają jedna z drugiej. Rozwój ekonomiczny nie jest rozwojem samego rozumu.
Cóż więc p. Proudhon nam daje? Czyż historyję rzeczywistą, t. j., w jego mniemaniu, następstwo, według którego kategoryje przejawiały się w porządku czasu? Nie. Czyż historyję, jak się ona spełnia w idei samej? Bynajmniej. Nie daje on więc ani ich ’zwykłej ani ich świętej historyk jakąż nakoniec historyję nam daje? Historyję swych własnych sprzeczności. Zobaczmy jak idą te sprzeczności i jak ciągną za sobą p. Proudhona.
Przed rozpoczęciem tego badania, które ma być przedmiotem szóstej, ważnej uwagi, zrobimy jeszcze jednę mniej ważną.
Przypuśćmy wraz z p. Proudhonem, że rzeczywista historyja, historyja według porządku czasu jest następstwem historycznem, w którem przejawiały się ideje, kategoryje, zasady.
Każda zasada miała osobny wiek dla swego przejawu; zasada władzy np. miała jedenasty, a zasada indywidualizmu osiemnasty wiek. Z tego wypada, że wiek należał do zasady, a nie zasada do wieku. Innemi słowy, zasada stwarza historyję, a nie historyja zasadę. Jeżeli dla ocalenia jak zasady tak i kistoryi, zapytamy, czemu taka to zasada przejawiła się w XI lub XVIII, a nie innym wieku, to będziemy zmuszeni zbadać dobrze jacy byli ludzie XI a jacy XVIII wieku, jakie były ich potrzeby, jakie sity produkcyjne, sposób produkcyi, pierwsze materyjały produkcyi, nakoniec jakie były stosunki ludzi, z których wynikały wszystkie te warunki istnienia. Zgłębić wszystkie te kwestyje, czyż nie jest to napisać rzeczywistą, zwykłą historyję ludzi każdego wieku, przedstawiając ich zarazem jako aktorów i autorów swego własnego dramatu? Ale od chwili przedstawienia ludzi jako autorów i aktorów ich własnej historyi, jednym zwrotem przybyliśmy do prawdziwego punktu wyjścia, ponieważ porzuciliśmy wieczne zasady, z których wyszliśmy z początku.
P. Proudhon nie posunął się nawet na tyle tą boczną ścieżką, jaką postępuje ideolog, aby się dostać na wielką drogę historyi.

Szósta uwaga

Pójdźmy za p. Proudhonem tą boczną ścieżką.
Przypuśćmy, że stosunki ekonomiczne, rozpatrywane jako niezmienne prawa, wieczne zasady, idealne kategoryje istniały przed czynnymi, działającymi ludźmi, przypuśćmy, że te prawa, te zasady, te kategoryje drzemały od początku czasu „w nieosobowym rozumie ludzkości“. Widzieliśmy, że ze wszystkiemi temi niezmiennemi, niewzruszonemi wieeznościami nie ma historyi, co najwyżej mamy historyję w idei, t. j. historyję, która się odbija w dialektycznym ruchu czystego rozumu. P. Proudhon, mówiąc, że w ruchu dialektycznym ideje się nie „różniczkują“ wymazał cień ruchu i ruch cieniów, za pomocą których można było by jeszcze stworzyć chociaż jakieś podobieństwo historyi. Zamiast tego przypisuje on historyi swoją własną bezsilność, o którą wszystko obwinia, wszystko nawet francuski język. „Wyrażenie, że jakaś rzecz powstaje, tworzy się, nie jest dokladnem — mówi p. Proudhon filozof, — w cywilizacyi jak we wszechświecie, wszystko istnieje, wszystko działa od wieków. To samo dzieje się i w ekonomii społecznej.“ (Pr. t. II, str. 102.).
Tak wielką jest siła produkcyjna sprzeczności, które funkcyjonują same i każą p. Proudhonowi funkcyjonować, iż, chcąc wytłomaczyć historyję, jest on zmuszonym zaprzeczyć ją, iż chcąc wytłomaczyć następstwo społecznych stosunków, zaprzecza, aby mogło coś się stać, iż, chcąc wytłomaczyć produkcyję, zaprzecza, aby się coś mogło wytwarzać..
I tak dla p. Proudhona nie istnieje ani historyja, ani następstwo myśli, a jednak książka jego istnieje, i właśnie jest według jego wyrażenia „historyja według następstwa idei.“ Jak odnaleść formułkę — po p. Proudhon jest człowiekiem formułek, — która pomogła mu do przeskoczenia jednym skokiem przez wszystkie te sprzeczności?.
W tym celu wynalazł on nowy rozum, który me jest ani bezwzględnym, czystym i dziewiczym, ani też zwykłym rozumem ludzi czynnych i działających w różnych wiekach, ale jest rozumem szczególnym, rozumem społeczeństwa-osobnika, subjektu-ludzkości, który pod piórem p. Proudhona występuje także czasami jako „geniujsz społeczny“, „rozum ogólny“ i w końcu jako „rozum rodzaju ludzkiego“. Ten rozum, obciążony tylu nazwami, zdradza się jednak co chwila jako indywidualny rozum p, Proudhona ze swojemi dobremi i złemi stronami, ze swymi antydotami i zadaniami.
„Rozum ludzki nie stwarza prawdy“, ukrytej w głębokościach bezwzględnego, wiecznego rozumu. Może ją tylko odkryć. Ale prawdy, dotąd odkryte, są niezupełne, niewystarczajce a zatem i sprzeczne. Kategoryje ekonomiczne, będąc prawdami odkrytemi, wyjaśnionemi przez rozum ludzki, przez genijusz socyjalny, są również niezupełne i noszą w sobie zarodek sprzeczności. Przed p. Proudhonem genijusz społeczny widział tylko przeciwne żywioły, a nie syntetyczną formułkę, ukryte jak żywioły tak i formułka jednocześnie w bezwzględnym rozumie, ponieważ stosunki ekonomiczne urzeczywistniają na ziemi te prawdy niewystarczające, te kategoryje, te sprzeczne pojęcia, zatem są sprzeczne same w sobie, przedstawiają dwie strony złą i dobrą.
Wykryć zupełną prawdę, pojęcie w całej pełni, formułę syntetyczną, któraby zniosła antynomiję, oto zadanie genijusza społecznego. To nam także tłomaczy dla czego w iluzyi p. Proudhona, tenże genijusz społeczny był popychany od jednej kategoryi do drugiej i nie mógł, mimo całej bateryi kategoryj, wyrwać od boga, od bezwzględnego rozumu formuły syntetycznej.
„Najpierw społeczeństwo (genijusz społeczny) stawia pierwszy fakt, pierwszą hypotezę... prawdziwą antynomiję, której przeciwne sobie rezultaty rozwijają się w ekonomii politycznej w taki sam sposób, w jaki jej (antynomii) konsekwencyje mogły być wyprowadzone w rozumie; tak, że ruch przemysłowy, postępując we wszystkiem za dedukcyją idei, dzieli się na dwa kierunki, jeden pożytecznej, drugi szkodliwej działalności... Aby harmonijnie ukonstytuować tę dwustronną zasadę i aby rozwiązać tę antynomiję, społeczeństwo tworzy drugą, za nią trzecią, i taką będzie droga genijuszu społecznego, dopóki nie wyczerpią się wszystkie jego sprzeczności, — przypuszczam, ale to nie jest dowiedzionem, że sprzeczność w ludzkości będzie miała swój koniec, — i genijusz powróci jednym skokiem do swoich dawnych założeń i rozwiąże w jednej formule wszystkie swoje zadania (Tom I, str. 135).
Jak przedtem antyteza przemieniła się w antydot, tak teraz teza staje się hypotezą. Ta zmiana wyrażeń u p. Proudhona już nas nie zadziwia. Rozum ludzki, bynajmniej nie czysty, lecz ograniczony bardzo ciasnym widnokręgiem, spotyka na każdym kroku nowe zadanie do rozwiązania. Każda nowa teza, którą odkrywa w bezwzględnym rozumie i która jest przeczeniem pierwszej tezy, staje się dla niego syntezą, którą przyjmuje naiwnie jako rozwiązanie danego zadania. Tak to męczy się ten rozum wśród ciągle nowych sprzeczności, dopóki nie znajdzie się u ich końca i nie spostrzeże, że wszystkie jego tezy i syntezy są tylko sprzecznemi hypotezami. W swojem trudnem położeniu, „rozum ludzki, genijusz społeczny powraca jednym skokiem do swoich dawnych założeń i jedną formułą rozwiązuje wszystkie swe zadania“. Ta jedyna formułka, powiedzmy mimochodem, stanowi prawdziwe odkrycie p. Proudhona. Jest nią wartość ukonstytuowana.
Hypotezy stawia się tylko w pewnym celu. Cel, jaki sobie postawił na pierwszem miejscu genijusz społeczny, przemawiający przez usta p. Proudhona, jest usunięcie złego z każdej ekonomicznej kategoryi, a zachowanie jej stron dodatnich. Dla niego dobrem, najwyższem dobrem, prawdziwie praktycznym celem jest równość. A dlaczego genijusz społeczny przekłada równość nad nierówność, braterstwo, katolicyzm albo inną jaką zasadę? Ponieważ „ludzkość urzeczywistniła jednę po drugiej tyle oddzielnych hypotez, mając na widoku jednę, najwyższą hypotezę“, a tą jest właśnie równość. Innemi słowy: dlatego że równość jest ideałem p. Proudhona. Wyobraża on sobie, że podział pracy, kredyt, warsztat, że wszystkie ekonomiczne stosunki były wynalezione tylko w tym celu, aby przynieść korzyść równości, a jednak ostatecznie przynosiły jej zawsze szkodę. Ponieważ historyja i fikcyja p. ^Proudhona są z sobą w sprzeczności, z tego on wyprowadza, że istnieją sprzeczności. Jeżeli jest sprzeczność to tylko między jego idee fixe a rzeczywistym historycznym ruchem.
Odtąd dobrą stroną ekonomicznego stosunku jest ta, która podtrzymuje równość, złą zaś ta. która jej przeczy, a podtrzymuje nierówność. Każda nowa kategoryją jest hypotezą genijuszu społecznego, wytworzoną w celu usunięcia nierówności, zrodzonej przez poprzednią hypotezę. Jednem słowem, równość jest pierwotną intencyją, mistycznem dążeniem, opatrznościowym celem, który genijusz społeczny ma ciągle przed oczami, obracając się w kółku ekonomicznych sprzeczności. Tak więc opatrzność jest lokomotywą, która porusza szybciej bagaż ekonomiczny p. Proudhona, niż jego czysty i lotny rozum. P. Proudhon poświęcił opatrzności cały rozdział, następujący po podatkach.
Opatrzność, cel opatrznościowy — oto wielkie słowo, którem się posługują dzisiaj dla wytłumaczenia biegu historyi. W rzeczywistości nic ono nie tłomaczy. Jest to co najwyżej forma deklamatorska, sposób, jak wiele innych, omawiania faktów.
Wiadomem jest, że w Szkocyi własność ziemska otrzymała nową wartość przez rozwój angielskiego przemysłu. Ten przemysł otworzył nowe rynki dla wełny. Ażeby produkować wełnę na wielką skalę, trzeba było przemienić pola orne w pastwiska. Aby uskutecznić tę przemianę, trzeba było skoncentrować własność. Aby skoncentrować własność, trzeba było znieść drobne fermy, wypędzić tysiące dzierżawców z ich rodzinnego zakątka, a na ich miejsce postawić kilku pasterzy, czuwających nad milijonami owiec. Zatem wskutek tych kolejnych zmian własność ziemska miała w Szkocyi za rezultat wypędzenie ludzi przez owce. Powiedźcie teraz, że celem opatrznościowym instytucyi własności ziemskiej w Szkocyi było wypędzenie ludzi przez owce, a będziecie mieli fakt historyi opatrznościowej.
To pewna, że dążenie do równości jest właściwe naszemu wiekowi. Powiedzieć teraz, że wszystkie poprzednie wieki ze swemi potrzebami, środkami produkcyi i t. d. zupełnie różnymi, pracowały opatrznościowo nad urzeczywistnieniem równości, jest to najpierw zastąpić środki i ludzi naszego wieku, środkami i ludźmi wieków przeszłych i zapoznawać historyczny ruch, przez który następne pokolenia przetwarzały rezultaty, osiągnięte przez poprzednie pokolenia. Ekonomiści wiedzą bardzo dobrze, że ta sama rzecz, która była dla jednego materyjałem obrobionym, dla. drugiego jest tylko surowym materyjałem do nowej produkcyi.
Przypuśćmy, jak to czyni p. Proudhon, że genijusz społeczny wytworzył, a raczej zaimprowizował feudalnych panów w celu opatrznościowym przemiany chłopów poddanych w odpowiedzialnych i równych między sobą robotników, a będziemy mieli zamianę celów i osób godną tej opatrzności, która w Szkocyi ukształtowała własność ziemską, aby sobie zrobić złośliwą przyjemność wypędzenia ludzi przez baranów.
Ale ponieważ p. Proudhon obchodzi się tak czule z opatrznością, odselamy go więc do Historyi Ekonomii Politycznej p. VilleneuveBargemont, który także dąży do opatrznościowego celu. Tylko ten cel to nie równość, to katolicyzm.

Siódma i ostatnia uwaga

Ekonomiści mają szczególny sposób postępowania. Dla nich istnieją tylko dwa rodzaje instytucyj: jedne sztuczne, drugie naturalne. Instytucyje feudalizmu są instytucyjami sztucznemi, burżuazyjne — naturalnemu W tem podobni są oni do teologów, którzy także ustanawiają dwa rodzaje religii. Każda religija, która nie jest ich religija jest dziełem ludzkiem, tymczasem ich własna religija jest boskiem objawieniem. Twierdząc, że obecne stosunki, stosunki produkcyi burżuazyjnej są naturalne, ekonomiści chcą powiedzieć przez to, że są to stosunki, w których stwarza się bogactwo i rozwijają się siły produkcyjne według praw natury. A więc te stosunki są prawami naturalnemi, niezależnemi od wpływu czasu. Są to prawa wieczne, które muszą zawsze rządzić społeczeństwem. A więc historyja istniała, ale obecnie już jej nie ma. Historyja istniała, ponieważ istniały instytucyje feudalne, a w tych spotykamy stosunki produkcyi zupełnie różne od tych, które widzimy w społeczeństwie burżuazyjnem, a które ekonomiści chcą uważać jako naturalne, a zatem wieczne.
Feudalizm miał również swój proletaryjat — poddaństwo, w którem się zawierały zarodki burżuazyi. Produkcyja feudalna miała również dwa sprzeczne pierwiastki, które mianują także złą i dobrą stroną feudalizmu, nie biorąc pod uwagę, że zawsze zła strona brała górę nad dobrą. Zła strona wywołuje ruch, wytwarza historyję) pociągając za sobą walkę. Jeżeli w epoce panowania feudalizmu ekonomiści, zachwyceni cnotami rycerskiemi, harmoniją między prawami i obowiązkami, patryjarchalnem życiem miast, pomyślnym stanem przemysłu domowego po wsiach, rozwojem przemysłu uorganizowanego w korporacyje, związki i cechy, jednem słowem, zachwyceni wszystkiem, co tworzy piękną stronę feudalizmu, jeśliby postawili sobie za zadanie usuwać wszystko, co zaciemnia ten obraz: poddaństwo, przywileje, anarchiję, cóż by się wtedy stało? Zniweczonoby wszystkie czynniki walki i przytłumiono by w zarodku rozwój burżuazyi. Postawiono by sobie niedorzeczne żądanie usunięcia historyi.
Kiedy burżuazyja zwyciężyła, nie było mowy ani o złej, ani o dobrej stronie feudalizmu. Siły produkcyjne, które się rozwinęły pod wpływem bużuazyi za czasów feudalizmu, przeszły w jej posiadanie. Wszystkie dawne ekonomiczne i odpowiednie im społeczne stosunki, forma polityczna, która była oficyjalnem wyrażeniem dawnego społeczeństwa, wszystko to zostało złamanem.
A więc, ażeby dobrze ocenić produkcyję feudalną, trzeoa ją uważać jako sposób produkcyi, opartej na antagonizmie. Trzeba wykazać, jak tworzyło się bogactwo wśród tego antagonizmu, jak siły produkcyjne rozwijały się jednocześnie z antagonizmem klasowym, jedna z tych klas, przedstawiająca sobą złą stronę, wadę społeczeństwa, wzrastała ciągle, aż dopóki materyjalne warunki jej usamowolnienia nie dorosły do emancypacyi. Czyż nie jest to dosyć powiedzieć, że sposób produkcyi, stosunki, w jakich sity produkcyjne się rozwijają, nie stanowią wcale praw wiecznych, ale odpowiadają określonemu rozwojowi ludzi i ich sil produkcyjnych, i ze zmiana, powstała w siła-h produkcyjnych ludzi, sprowadza z konieczności zmiano w stosunkach produkcyi. Ponieważ najważniejszem jest me dać się pozbawić owoców cywilizacyi, zdobytych sil produkcyjnych, trzeba zatem znieść tradycyjne formy, w których one były wytworzone Od tej chwili klasa rewolucyjna staje się zachowawczą.
Burżuazyja rozpoczyna swoje istnienie wraz z proletaryjatem, który ze swej strony jest resztką proletaryjatu z feudalnych czasów. W ciągu swego rozwoju historycznego burżuazyja rozwija w sobie charakter antagonistyczny, który z początku jest mniej lub więcej zamaskowanym i utajonym. W miarę jak burżuazyja się rozwija, rozwija się w jej łonie nowy proletaryjat, proletaryjat współczesny, rozwija się walka między klasą proletaryjatu i klasą burżuazyjną, walka, która zanim zostanie odczutą przez obie strony, spostrzeżoną, ocenioną, zrozumianą, przyznaną i głośno reklamowaną, początkowo przejawia się tylko w częściowych i chwilowych zatargach, w burzących starciach. Z drugiej strony, jeżeli wszyscy członkowie burżuazyi mają wspólne interesy o tyle, o ile tworzą oddzielną klasę w stosunku do innej klasy, to interesy ich są sprzeczne i wrogie w ich wzajemnych stosunkach. Ta sprzeczność interesów wypływa z warunków ekonomicznych ich życia burżuazyjnego. Z każdym dniem widoczniejszem się staje, że stosunki produkcyi, w których się znajduje burżuazyja, nie mają charakteru jednolitego, pojedynczego, ale posiadają charakter dwoisty; że przy tych samych stosunkach, przy których, wytwarza się bogactwo wytwarza się także i nędza; że przy tych samych stosunkach, przy których rozwijają się siły produkcyjne, rozwija się i potęguje siła ucisku; że te stosunki wytwarzają bogactwo hurżuazyjne, t. j. bogactwo burżuazyjnej klasy, jedynie niszcząc bezustannie bogactwo oddzielnych członków tej klasy i tworząc wciąż rosnący proletaryjat.
Im więcej wyjaśnia się charakter antagonizmu, tem więcej ekonomiści — naukowi przedstawiciele burżuazyjnej produkcyi są w niezgodzie z swoją własną teoryją; tworzą się rozmaite szkoły.
Mamy ekonomistów — fatalistów, którzy w swoich teoryjach są o tyle indeferentni względem tego, co nazywają wadami burżuazyjnej produkcyi, o ile sama burżuazyja jest takąż w praktyce względem proletaryjuszów, pomagających jej zdobywać bogactwo.
W tej szkole fatalistyeznej rozróżniamy klasyków i romantyków. Klasycy — jak Adam Smith i Rikardo — przedstawiają burżuazyję, która, walcząc jeszcze z resztkami feudalnego społeczeństwa, pracuje nad oczyszczeniem ekonomicznych stosunków od śladów feudalizmu, nad powiększeniem sil produkcyjnych i nad nadaniem nowej żywotności handlowi i przemysłowi. Proletaryjat, przyjmujący udział w tej walce, pogrążony w gorączkowej pracy, odczuwa tylko cierpienia chwilowo, przelotne i sam je uważa za takowe. Ekonomiści, jak Adam Smith i Rikardo, którzy są historykami tej epoki, stawiają sobie za zadanie wykazać jak się nabywa bogactwo przy stosunkach produkcyi burżuazyjnej, sformułować te stosunki w kategoryje, w prawa i wykazać o ile te kategoryje, te prawa są wyższemi odnośnie do produkcyi bogactw od kategoryj i praw społeczeństwa feudalnego. Nędza jest w ich oczach tylko owemi bólami. jakie towarzyszą każdemu rodzeniu tak w naturze jak i w przemyśle.
Romantycy należą do naszej epoki, kiedy burżuazyja znajduje się w zupełnej. sprzeczności z proletaryjatem, kiedy nędza rozwija się z talią potęgą jak i bogactwo. Ekonomiści przybierają wtedy minę rozczarowanych fatalistów, którzy z wysokości swego stanowiska rzucają wyniosłe, pełne pogardy spojrzenia na ludzi — maszyny, wytwarzających bogactwa. Powtarzają oni wszystkie wywody swoich poprzedników, ale indeferentyzm, będący u tamtych naiwnością, u nich staje się kokieteryją.
Następnie idzie humanitarna szkoła, która bierze do serca złe strony dzisiejszych stosunków produkcyi. Stara się ona dla uspokojenia własnego sumienia pokryć, o ile się da, rzeczywiste kontrasty, opłakuje szczerze nędzę proletaryjatu, szaloną konkurencyję burżuazyi pomiędzy sobą, doradza robotnikom być wstrzemięźliwymi, pilnie pracować i mieć mniej dzieci; zaleca burżuazyi więcej umiarkowania w zapale produkowania. Cała teoryja tej szkoły polega na nieokreślonych różnicach między teoryją a praktyką, zasadami a rezultatami, ideją a zastosowaniem, zawartością a formą, istotą a rzeczywistością, prawem a faktem, dobrą a złą stroną.
Szkoła filantropijna jest ulepszoną szkołą humanitarną. Zaprzecza ona konieczności antagonizmu, ze wszystkich ludzi chce zrobić^kapitalistów, chce urzeczywistnić teoryję o tyle, o ile się ona odróżnia od praktyki i o ile nie zawiera w sobie antagonizmu. Rozumie się samo przez się, że w teoryi łatwo jest abstrahować od sprzeczności, jakie się spotyka w rzeczywistości na każdym kroku. Taka teoryja przedstawiałaby wyidealizowaną rzeczywistość. Filantropi chcą zatem zachować kategoryje wyrażające stosunki burżuazyjne, ale bez antagonizmu, który stanowi ich istotę i jest od nich nieodłącznym. Zdaje się im, że walczą na seryjo z praktyką burżuazyjną, tymczasem są więcej burżuazyjni, niż inni.
Podobnie jak ekonomiści są naukowymi przedstawicielami burżuazyjnej klasy, tak socyjaliści i komuniści są teoretykami proletaryjatu. Dopóki proletaryjat nie rozwinął się jeszcze na tyle, aby utworzyć klasę, a zatem i walka sama proletaryjatu z burżuazyją nie ma charakteru politycznego, dopóki siły produkcyjne nie są jeszcze dość rozwinięte w łonie samej burżuazyi, ażeby można było dostrzedz warunki materyjalne, potrzebne do wyzwolania prolataryjatu i utworzenia nowego społeczeństwa, — dopóty ci teoretycy są tylko utopistami, którzy, aby pomódz uciśnionym klasom, wymyślają systematy i dążą do nauki odradzającej. Ale w miarę jak historyja postępuje i zarysowuje się wyraźniej walka proletaryjatu, nie potrzebują oni wyszukiwać teoryi w swoim umyśle, powinni tylko zdać sobie sprawę z tego, co się dzieje przed ich oczyma i stać się wyrazicielami rzeczywistości. Dopóki szukają nauki i tworzą tylko systematy, dopóki są w zaczątku walki, dopóty widzą w nędzy tylko nędzę, przeoczając jej stronę rewolucyjną, burzącą, która wywróci porządek starego społeczeństwa, Od tej chwili nauka wytworzona przez ruch historyczny i jednocząca się z nim z całą świadomością tego ruchu, przestaje być doktrynerską, a staje się rewolucyjną.
Powróćmy do p. Proudhona.
Każdy stosunek ekonomiczny ma dodatnią i ujemną stronę; jest to jedyny punkt, w którym p. Proudhon nie przeczy samemu sobie. Dodatnią stronę widzi wystawioną przez ekonomistów, ujemną zaś — przez socyjalistów. Od ekonomistów zapożycza on potrzebę stosunków wiecznych; od socyjalistów — iluzyję widzenia w nędzy tylko nędzy. Jest on w zgodzie z jednymi i drugimi, przy czein chce się oprzeć na autorytecie nauki. Nauka według niego sprowadza się do mizernych rozmiarów formuły naukowej. Jest on człowiekiem poszukującym formuł. W ten sposób pochlebia sobie p. Proudhon, że dał krytykę i ekonomii politycznej tymczasem stoi niżej od nich obydwóch.
Niżej od ekonomistów, ponieważ jako filozof mający pod ręką magiczna formułkę, czuł się uwolnionym od wchodzenia w szczegóły czysto ekonomiczne; niżej od socyjalistów, ponieważ nie ma ani dosyć odwagi, ani dosyć przenikliwości, aby się wznieść — choćby tylko spekulacyjnie — ponad widnokrąg burżuazyjny.
On chce być syntezą, a jest złożonym błędem.
Chce jak człowiek nauki wznieść się ponad burżuazyję i proletaryjat; a jest tylko drobnym mieszczaninem, przerzucanym bezustannie między ekonomiją polityczną a komunizmem.




II. Podział pracy i maszyny

Podział pracy rozpoczyna, według p. Proudhona, seryję ewolucyj ekonomicznych.

Dodatnia strona podziału pracy Podział pracy rozpatrywany w swojej istocie jest sposobem, przy którym się urzeczywistnia równość warunków i inteligencyj. (T. I. str. 93.)
Ujemna strona podziału pracy Podział pracy stał się dla nas źródłem nędzy. (T. I. str. 99.)
Waryjant:

Praca, dzieląc się według prawa, które jest jej właściwe i które jest pierwszym warunkiem jej produkcyjności, dochodzi do tego, że przeczy swemu celowi i niszczy samą siebie. (T. I. str. 94.)
Zadanie do rozwiązania: Znaleść nowy układ, który usuwa usterki podziału, zachowując jego dodatnie strony. (T. I. str. 97.)

Podział pracy według p. Prudhona jest wiecznem prawem, prostą i oderwaną kategoryją. Powinna więc abstrakcyja, idea, słowo wystarczyć, aby wytłomaczyć podział pracy w rozmaitych epokach historyi. Kasty, korporacyje, system rękodzielniczy, wielki przemysł powinny się objaśnić jednem słowem: dzielić. Pojmijcie najpierw dobrze znaczenie dzielenia, a nie będziecie mieli potrzeby badania licznych wpływów, jakie w każdej epoce nadawały podziałowi pracy pewien oznaczony charakter.
Nie ulega wątpliwości, że za nadto upraszczałoby się rzeczy, gdyby je sprowadzano do kategoryj p. Proudhona. Historyja nie postępuje tak kategorycznie. Potrzeba było całych trzech wieków w Niemczech, aby ustanowić pierwszy wielki podział pracy, mianowicie oddzielić miasta od wsi. Wraz ze zmianą tego tylko stosunku, miasta do wsi, zmieniało się całe społeczeństwo. Rozpatrując tylko tę jedną stronę podziału prący, mamy starożytne rzeczypospolite albo feudalizm chrześcijański; starożytną Angliję z jej baronami albo nowoczesną Angliję z bawełnianymi władzcami (cottonlords). W czternastym i piętnastym wieku, kiedy nie było jeszcze kolonij, kiedy Ameryka nie istniała jeszcze dla Europy, a Azyja jedynie za pośrednictwem Konstantynopola, kiedy Morze Śródziemne było centrem ruchu handlowego, wtedy podział pracy miał zupełnie inny charakter, zupełnie się inaczej przedstawiał, niż w wieku siedemnastym, kiedy to Hiszpanija, Portugalija, Holandyja, Anglija, Francyja pozakładały kolonije we wszystkich częściach świata. Rozległość rynku, jego fizyjonomija nadają podziałowi pracy w różnych epokach taki pozór, taki charakter, jakieby trudno było wyprowadzić z jednego słowa „dzielić,“ z idei, z kategoryi.
„Wszyscy ekonomiści, powiada p. Proudhon, od czasu A. Smitha zwracali uwagę na korzyści i niedogodności prawa podziału, ale kładli daleko większy nacisk na pierwsze, jak na drugie, ponieważ to lepiej odpowiadało ich optymizmowi, a przytem żaden z nich nie zadał sobie pytania, jakie mogą być usterki prawa?.. Jakim sposobem jedna i ta sama zasada, przeprowadzana ściśle we wszystkich swoich konsekwencyjach,“ prowadzi do wprost przeciwnych rezultatów? Ani jeden ekonomista, ani przed, ani po A. Smith, nie dostrzegł tego, że jest tu zadanie do rozwiązania. Say dochodzi do tego, że uznaje, iż w podziale pracy ta sama przyczyna, która wytwarza dobro, wyradza jednocześnie i zło.“
A. Smith widział bystrzej, niż to myśli p. Proudhon. Widział on bardzo dobrze, że „w rzeczywistości różnica zdolności naturalnych między indywiduami jest mniejszą, niż to się nam wydaje. Te, tak różne zdolności, które odróżniają ludzi w dojrzalszym wieku, rozmaitych profesyj, są nietyle przyczyną, ile skutkiem podziału pracy.“ W zasadzie, tragarz różni się mniej od filozofa, niż brytan od charta. Podział pracy właśnie wytworzył tę przepaść między jednym a drugim.
Wszystko to nie przeszkadza p. Proudhonowi powiedzieć w innem miejscu, że Adam Smith nawet nie podejrzywał, żeby podział pracy pociągał za sobą jakie niedogodności. Nie przeszkadza mu to wcale utrzymywać, że J. B. Say pierwszy poznał, że w podziale pracy ta sama przyczyna, która wytwarza dobro, wyradza i zło.“
Posłuchajmy teraz Lemontey’a. Suum cuique.
„P. J. B. Say uczynił mi ten zaszczyt, iż w swojej wybornej „ekonomii politycznej“ przyjął zasadę, którą ja wykazałem w moim szkicu o „wpływie moralnym podziału pracy.“ Zbyt lekki tytuł mego szkicu nie pozwolił mu zapewne powołać się na mnie. Tylko temu mogę przypisać milczenie pisarza zbyt bogatego w swe własne zasoby, aby się nie miał przyznać do tak drobnej pożyczki.“ (Lemontey. Oeuvres complêtes, tom I, str. 245. Paris, 1840.)
Oddajmy mu sprawiedliwość. Lemontey przedstawi! dosadnie szkodliwe skutki podziału pracy, tak jak się one obecnie ukształtowały, a p. Proudhon nie znalazł nic do dodania. Ale ponieważ z winy p. Proudhona zajęliśmy się tą kwestyją pierwszeństwa, powiedzmy mimochodem, że na długo przed p. Lemontey’em, a na 17 lat przed Adamem Smith, uczniem A. Ferguson’a, ten ostatni przedstawił jasno kwestyję w rozdziale, który poświęca specyjalnie podziałowi pracy.
„Można byłoby nawet wątpić czy uzdolnienie ogólne narodu wzrasta proporcyonalnie do postępu techniki. W wielu gałęziach techuiki osiąga się cel nawet wtedy, kiedy są pozbawione pomocy rozumu i uczucia, a nieświadomość jest matką przemysłu tak dobrze, jak i przesądu. Myśl i wyobraźnia łatwo wpadają w błąd, ale przyzwyczajenie poruszania nogą lub ręką nie zależy ani od jednej, ani od drugiej. Możnaby zatem powiedzieć, że udoskonalenie się rzemiosł polega na możności obejścia się bez rozumu, tak by bez udziału myśli warsztat można było uważać jako maszynę, której składowemi częściami są ludzie. Generał może być bardzo biegłym w sztuce wojskowej, podczas kiedy cała zasługa żołnierza ogranicza się na wykonaniu kilku ruchów nogą lub ręką. Jeden może uzyskać to, eo drugi utracił... W okresie, w którym wszystko jest rozdzielone, sztuka myślenia może sama przez się stanowić oddzielne rzemiosło.“ (A. Ferguson, Essai sur l’histoire de la société civile. Paris, 1783.) Kończąc więc tę dysputę literacką, zaprzeczamy stanowczo, aby „wszyscy ekonomiści mieli kłaść większy nacisk na zalety, niż na usterki podziału pracy.“ Dosyć będzie przytoczyć tu Sismondi'ego. Tak więc, co się tyczy korzyści podziału pracy, p. ProudhonWi nie pozostało nic innego, jak sparafrazować, mniej lub więcej pompatycznie, wszystkim znane ogólniki.
Zobaczmy teraz, jak wyprowadza on z podziału pracy — wziętego jako ogólne prawo, jako kategoryja, jako myśl — usterki, jakie są z nim złączone. Czem się to dzieje, że ta kategoryja, to prawo pociąga za sobą nierówny rozkład pracy, ze szkodą równości p. Proudhona?..
„W tę uroczystą chwilę podziału pracy burzliwy wiatr zrywa się ponad ludzkością. Postęp nie spełnia się dla wszystkich w jednakowy sposób; zaczyna od tego, że opanowuje małą liczbę uprzywilejowanych. Ta to właśnie stronność postępu względem pewnej liczby jednostek, która kazała tak długo wierzyć w naturalną i opatrznościową nierówność warunków, zrodziła kasty i ukształtowała hierarchicznie wszystkie społeczeństwa.“ (Proudhon. T. I, str. 97.) Podział pracy wytworzył kasty. Ponieważ kasty są wadami podziału pracy, zatem podział pracy zrodził te wady. Quod erat demonstrandum. Pójdźmy dalej i spytajmy się, co doprowadziło podział pracy do utworzenia kast, hierarchii i uprzywilejowanych? P. Proudhon nam powie: postęp. A co stworzyło postęp? Ograniczenie. Ograniczenie dla p. Proudhona jest to stronność postępu względem pewnej ilości osób.
Po filozofii idzie historyja. Nie jest to już historyja opisowa, ani też historyja dialektyczna, jest to historyja porównawcza. P. Proudhon przeprowadza porównanie między dzisiejszym drukarskim robotnikiem a takimże robotnikiem średnich wieków; między robotnikiem z olbrzymich lejami w Creuzot a wiejskim kowalem, między nowoczesnym a średniowiecznym pisarzem, i przechyla się na stronę tych, którzy mniej lub więcej należą do podziału pracy, jakim go stworzyły lub przekazały wieki średnie. Przeciwstawia on podział pracy z jednej epoki historycznej podziałowi pracy z drugiej epoki historycznej. Czy to miał wykazać p. Proudhon? Nie. Miał on nam pokazać usterki podziału pracy w ogóle, podziału pracy jako kategoryi. Po co zresztą nastawać na tę część pracy p. Proudhona, kiedy zobaczymy później, iż on sam odwołuje formalnie te mniemane dowodzenia? „Pierwszym następstwem zróżniczkowanej pracy — ciągnie dalej p. Proudhon — zaraz po „spaczeniu“ duszy, jest przedłużenie dnia roboczego, który rośnie w stosunku odwrotnym do sumy spotrzebowanej inteligencji... Ale ponieważ dzień roboczy może trwać najwyżej szesnaście do osiemnastu godzin, z chwilą więc kiedy nie będzie można zyskiwać na czasie będzie się zyskiwać na cenie i płaca robocza spadnie... Jedno jest tylko pewnem i jedynie nas obchodzi, że sumienie ogólne nie stawia na jednym poziomie pracy majstra i wyrobnika. Zjawia się więc konieczność obniżenia płacy dnia roboczego, tak że robotnik, będąc dotknięty w swej godności przez naznaczenie go do czynności podrzędnej, wślad za tem odczuwa na swych fizycznych potrzebach niedostateczność płacy.“ (T. I, str. 97 — 98).
Nie będziemy się zatrzymywać nad logiczną wartością tych sylogizmów, które Kant nazwałby zbaczającymi paralogizmami.
Oto ich istota:
Podział pracy doprowadza robotnika do wykonywania tylko podrzędnej czynności; tej podrzędnej czynności odpowiada spaczenie duszy; spaczeniu duszy odpowiada ciągłe zmniejszanie się płacy roboczej. Aby dowieść, że zmniejszenie płacy roboczej jest odpowiedniem dla duszy spaczonej, p. Proudhon utrzymuje, dla uspokojenia sumienia, że tego żąda i ogólne sumienie. Czy też i dusza p. Proudhona zalicza — się do ogólnego sumienia?
Maszyny są dla p. Proudhona „antytezą logiczną podziału pracy,“ a za pomocą swej dialektyki zaczyna on przekształcać maszyny w warsztaty’.
Wystawiwszy nowoczesny warsztat, aby z podziału pracy wyprowadzić nędzę, p. Proudhon wystawia nędzę, zrodzoną przez podział pracy, aby dojść do warsztatu i by módz go przedstawić jako dialektyczne przeczenie tej nędzy. Po zadaniu dotkliwego ciosu Stronie moralnej robotnika przez poniżającą działalność, a fizycznej. — przez niedostateczną płacę; postawiwszy robotnika w zależności od majstra i poniżywszy jego pracę do pracy wyrobnika, wraca znów do warsztatu i. do maszyn, aby zdegradować robotnika, „dając mu pana,“ i dopełnia miarę jego poniżenia, każąc mu „z rzemieślnika stać się wyrobnikiem.“ Piękna dialektyka! I gdyby przynajmniej na niej się zatrzymał; ale nie, trzeba mu nowej historyi podziału pracy, już nie dla wyprowadzenia sprzeczności, ale dla przerobienia warsztatu na swój sposób. Aby dopiąć swego celu zapomina on o wszystkiem, co mówił dotąd o podziale pracy.
Praca cię organizuje, dzieli stosownie do narzędzi, jakiemi rozporządza. Młynek ręczny wymaga innego podziału pracy jak młyn parowy. Zaczynać więc od podziału pracy w ogólności, aby następnie dojść do specyjalnego narzędzia produkcji, do maszyn, jest to drwić sobie z historyi.
Maszyny nie są kategoryją ekonomiczną, tak jak nią nie jest wół, który ciągnie wóz. Maszyny są tylko siłą wytwórczą. Warsztat nowoczesny, który opiera się na zastosowaniu maszyn, jest stosunkiem społecznym produkcyi, kategoryją ekonomiczną.
Zobaczmy teraz jak się rzeczy układają w świetnej wyobraźni p. Proudhona...,.
W społeczeństwie bezustanne pojawianie się maszyn jest antyteza” odwrotną formułą pracy: jest to protest przemysłowego genjusza przeciw zróżniczkowanej i zabójczej dla robotnika pracy. Czem jest rzeczywiście maszyna? Sposobem połączenia rozmaitych cząstek pracy które podział pracy rozłączył. Każda maszyna może być określona jako zjednoczenie rozmaitych czynności... Zatem przez maszyny będzie spełnione przywrócenie robotnika do godności... Maszyny, występując w ekonomii politycznej jako sprzeczne podziałowi pracy, odpowiadają syntezie, przeciwstawiającej się analizie w ludzkim rozumie... Podział pracy rozłączył rozmaite jej części, pozwalając każdemu oddawać się specyjalności, najbardziej mu odpowiedniej: warsztat skupia robotników, odpowiednio do stosunku każdej części do całości... wprowadza zasadę władzy do pracy.. Ale na tem nie koniec jeszcze: maszyna albo warsztat po zdegradowaniu robotnika przez nadanie mu pana, zakończa jego upadek, sprowadzając go ze stopnia rzemieślnika na stopień prostego wyrobnika. Okres, o którem mówiemy w danej chwili, okres maszyn odróżnia się przez jednę osobliwą cechę, t. j. najemną pracę... Najemna praca jest późniejszą od podziału pracy i wymiany.“
Zrobimy jednę małą uwagę p. Proudhonowi. Rozłączenie rozmaitych części pracy, pozwalające każdemu oddawać się najbardziej odpowiadającej mu pracy, rozłączenie, które p. Proudhon datuje od początku świata, istnieje dopiero w nowoczesnym przemyśle, przy panowaniu konkurencyi. P. Proudhon daje nam następnie zbyt „interesującą genealogiją,“ aby wykazać jak warsztat zrodził się z podziału pracy, a najemnicza praca z warsztatu.
1). Przypuszcza on człowieka, który „zauważył, że dzieląc produkcyję i jej różne części i dając je do wykonania każdemu robotnikowi osobno,“ pomnażałoby się siły produkcyi.
2). Ten człowiek, rozwijając dalej swą ideję, powiada sobie, że tworząc stałą grupę robotników, wybranych do specyjalnego przedmiotu, który on sobie założył, otrzyma lepsze wykończenie produktu, i t. d., i t. d.
3). Ten człowiek robi propozycyję drugim ludziom, aby dać im pojąć jego ideję i jej dalsze rozwinięcie.
4). Ten człowiek na początku przemyski umawia się jak równy z równym ze swymi towarzyszami, którzy stają się następnie jego robotnikami.
5). Widocznem jest oczywiście, że ta równość pierwotna musiała prędko zniknąć w obec dodatniego położenia majstra i zależności najmity.
Oto jest próba metody historycznej i opisowej p. Proudhona.
Zbadajmy teraz z historycznego i ekonomicznego punktu widzenia, czy rzeczywiście warsztat lub maszyna wprowadziła zasadę władzy do społeczeństwe po pojawieniu się podziału pracy; czy zrehabilitowała ona robotnika, poddając go jednocześnie władzy; czy maszyna jest połączeniem podzielonej pracy, syntezą pracy, przeciwstawionej do jej analizy.
Społeczeństwo, jako całość, ma tę wspólną cechę z wnętrzem fabryki, że ma także swój podział pracy. Jeżeli weźmiemy — jako przykład — podział pracy w nowoczesnej fabryce, aby zastosować go do całego społeczeństwa, to społeczeństwo najlepiej uorganizowane do wytwarzania bogactw byłoby niezaprzeczenie takie, na którego czele stałby tylko jeden przedsiębiorca, rozdający’ pracę różnym członkom według z góry ustanowionych przepisów.
Ale tak się nie dzieje. Podczas kiedy wewnątrz nowoczesnej fabryki podział pracy ustanawia się szczegółowo przez władzę przedsiębiorcy, społeczeństwo nowożytne nie ma innej władzy, innego prawidła do podziału pracy, jak tylko wolną konkurencyję.
Przy ustroju patryjarchalnym, przy ustroju kastowym, przy ustroju feudalnym i korporacyjnym miał miejsce podział pracy w calem społeczeństwie według stałych prawideł. Czy prawidła te były ustanowione przez prawodawcę? Nie. Zrodzone pierwotnie przez materyjalne warunki produkcyi, nabrały znaczenia praw o wiele później. W ten sposób te rozmaite formy podziału pracy stały się podstawami społecznego ustroju. Co się tyczy podziału pracy w fabryce, jest on bardzo mało rozwinięty we wszystkich wyżej wspomnianych formach społeczeństwa.
Można nawet przyjąć jako ogólne prawidło, że im mniej udziału bierze władza w podziale pracy wewnątrz społeczeństwa, tem więcej rozwija się podział pracy wewnątrz fabryki, i tem więcej jest on poddany władzy jednego. Tak więc, władza w fabryce i władza w społeczeństwie, odnośnie do podziału pracy, są względem siebie w stosunku odwrotnym.
Zobaczmy teraz, czem jest warsztat, w którym zajęcia są bardzo rozdzielone, gdzie zadanie każdego robotnika jest sprowadzone do bardzo prostej czynności i gdzie władza, kapitał kieruje i zarządza robotami. Jak powstał ten warsztat?.. Aby odpowiedzieć na to pytanie, musielibyśmy zbadać, jak rozwijał się właściwie przemysł, rękodzielniczy. Mam na myśli ten przemysł, który nie jest jeszcze nowoczesnym przemysłem ze swemi maszynami, ale który już nie jest ani przemysłem rzemieślników średnich wieków, ani domowym przemysłem. Pominiemy drobne szczegóły, zaznaczymy tylko kilka głównych punktów, aby pokazać, że za pomocą formuł historyi stwarzać nie można.
Jednym z najniezbędniejszych warunków powstania przemysłu rękodzielniczego było nagromadzenie kapitałów, ułatwione odkryciem Ameryki i wprowadzeniem drogich metali.
Dostatecznie jest dowiedzionem, że zwiększenie środków wymiany pociągnęło z jednej strony spadnięcie płacy i rent gruntowych, a z drugiej wzrost zysków w przemyśle. Innemi słowy: o ile upadła klasa właścicieli ziemskich i klasa robotników, panów feudalnych 1 ludu, o tyle podniosła się klasa kapitalistów — burżuazyja.
Były jeszcze inne okoliczności, które dopomagały jednocześnie rozwojowi przemysłu rękodzielniczego: powiększenie ilości towarów, będących w obiegu, od czasu, kiedy handel przeniknął do Indyj Wschodnich przez przylądek Dobrej Nadziei, następnie system kolonijalny, oraz rozwój handlu morskiego.
Inny punkt, niedostatecznie jeszcze oceniony w historyi przemysłu rękodzielniczego, jest to rozpuszczenie licznych świt feudalnych panów których niższa służba zamieniła się w włóczęgów, zanim wstąpiła do warsztatów. Utworzenie warsztatu jest poprzedzone prawie ogólnem włóczęgostwem w piętnastym i szesnastym wieku. Warsztat znalazł jeszcze potężną, podporę w licznych zastępach wieśniaków, którzy — wypędzani wciąż z wiosek przez zamianę pól w łąki i przez postęp rolnictwa, potrzebującego coraz mniej rąk do uprawy ziemi — zapełniali miasta w ciągu całych wieków.
Wzrost rynku, nagromadzenie kapitałów, zmiany zaszłe w położeniu społecznem klas, masa ludzi pozbawiona źródeł swego dochodu, oto historyczne warunki powstania rękodzielnictwa. A więc nie „przyjacielskie stosunki“ między równymi — jak utrzymuje p. Proudhon — zebrały ludzi w warsztacie. A nawet i nie z łona dawnych korporacyj rękodzielnictwo wzięło swój początek. Kupiec stanął na czele nowoczesnego warsztatu, a nie dawny majster z korporacyi. Prawie wszędzie odbywała się zacięta walka między rękodzielnictwem a rzemiosłem.
Nagromadzenie i koncentracyja narzędzi i robotników poprzedziły rozwój podziału pracy wewnątrz warsztatu. Rękodzielnictwo polegało daleko więcej na skupieniu wielu robotników i rozmaitych rzemiosł w jednem miejscu, w jednej sali, pod przewodnictwem jednego kapitału, aniżeli na rozdzieleniu zajęć i zastosowaniu oddzielnego, specyjalnego robotnika do każdej bardzo prostej czynności.
Pożytek warsztatu polegał o wiele mniej na podziale pracy, we właściwem znaczeniu tego słowa, jak na tej okoliczności, że pracowano na większą skalę, że zaoszczędzano wiele niepotrzebnych wydatków i t. d. Przy końcu szesnastego i na początku siedemnastego wieku rękodzielnictwo holenderskie znało zaledwie podział pracy.
Rozwój podziału pracy przypuszcza skupienie robotników w jednym warsztacie. Nie ma ani jednego przykładu, ani w szesnastym, ani w siedemnastym wieku, żeby różne gałęzie jednego rzemiosła były wykonywane na tyle oddzielnie, żeby połączone w jednem miejscu mogły dać obecny warsztat. Ale skoro raz nastąpiło połączenie ludzi i narzędzi, podział pracy taki, jaki istniał przy cechach, odzwierciadlił się z konieczności w wewnętrznym ustroju warsztatu.
Dla p. Proudhona, który widzi rzeczy na odwrót, jeśli je tylko widzi, podział pracy — jak go pojmuje Adam Smith — poprzedza warsztat, który jest warunkiem istnienia tego podziału.
Maszyny, we właściwem tego słowa znaczeniu, datują się od końca XVIII wieku. Niedorzecznem jest widzieć w maszynach antytezę podziału pracy, syntezę, ustanawiającą jedność w rozkawałkowanej pracy.
Maszyna jest połączeniem narzędzi pracy, a wcale nie kombmacyją prac dla samego robotnika. „Kiedy każda oddzielna czynność, wskutek podziału pracy, została sprowadzona do posługiwania się jednem prostem narzędziem, połączenie wszystkich tych narzędzi, wprowadzonych w ruch za pomocą jednego motora, stanowi — maszynę.“ (Babbage, Traité sur FEconomie des machines etc. Paris, 1833.) Proste narzędzia, nagromadzenie narzędzi, narzędzia złożone, wprowadzenie w ruch złożonego narzędzia za pomocą jednego ręcznego motoru — człowieka, wprowadzenie w ruch tych narzędzi za pomocą sił naturalnych, maszyna, system maszyn, mających jeden tylko motor, system maszyn, mający automatyczny motor — oto rozwój maszyn.
Koncentracyja narzędzi produkcyi i podział pracy są tak nierozłączne jedna od drugiej, jak w rządzie politycznym koncentracyja władz publicznych i podział interesów prywatnych. Anglija z koncentracyją ziemi, tego narzędzia rolniczej pracy, ma również podział pracy rolniczej i zastosowuje maszyny do uprawy ziemi. Francyja, która ma podział narzędzi i gruntu, nie ma wogóle podziału pracy rolniczej, ani zastosowania maszyn do ziemi.
Dla p. Proudhona, koncentracyja narzędzi pracy jest przeczeniem podziału pracy. W rzeczywistości znajdujemy znowu na odwrót: W miarę, jak koncentracyja narzędzi się rozwija, podział rozwija się także i „vice versa.“ Oto dlaczego, po każdym wielkim wynalazku w mechanice, następuje większy podział pracy, a każdy wzrost podziału pracy sprowadza ze swej strony nowe wynalazło, w mechanice.
Nie potrzebujemy przypominać, że wielki postęp podziału pracy rozpoczął się w Anglii po wynalezieniu maszyn. Tkacze i przędzarze byli po większej części takimi samymi wieśniakami, jakich spotyka się jeszcze i obecnie w zacofanych krajach. Wynalazek maszyn dokonał oddzielenia przemysłu rękodzielniczego od przemysłu rolnego. Tkacz i przędzarz złączeni przedtem w jednej rodzinie zostali rozłączeni przez maszynę.
Dzięki maszynie, przędzarz może mieszkać w Anglii w tym samym czasie, kiedy tkacz przebywa w Indyjach Wschodnich.
Przed wynalezieniem maszyn, przemysł każdego kraju rozciągał się głównie do materyjałów surowych, dostarczanych przez jego własny grunt i tak: w Anglii wełna, w Niemczech len, we Francyi jedwab i len, w Indyjach wschodnich i Lewancie bawełna itd. Dzięki zastosowaniu maszyn i pary, podział pracy mógł dojść do takich rozmiarów, że wielki przemysł, oderwany od gruntu narodowego, zależy jedynie od targu wszechświata, wymiany międzynarodowej, międzynarodowego podziału pracy. Wreszcie maszyna wywiera taki wpływ na podział pracy, że kiedy w wyrabianiu jakiegoś przedmiotu mechanika może być w części zastosowaną, to fabrykacyja dzieli się na dwa niezależne od siebie działy.
Czyż trzeba mówić o celu opatrznościowym i filantropijnym, jaki odkrywa p. Proudhon w wynalezieniu i zastosowaniu pierwotnem maszyn?..
Kiedy w Anglii rynek się tak rozwinął, że ręczna praca nie mogła wystarczyć, zjawiła się potrzeba maszyn. Pomyślano wtedy o zastosowaniu mechaniki teoretycznej, rozwiniętej już w XVIII wieku.
Warsztat automatyczny zaznaczył swój występ szeregiem czynów,, niemających nic wspólnego z filantropiją. Dzieci napędzano do pracy batem; zrobiono z nich przedmiot targu, zawierano umowy z przytułkami dla sierot. Zniesiono wszystkie prawa, dotyczące terminowania, ponieważ — posługując się frazesem p. Proudhona — nie miano potrzeby „syntetycznych“ robotników. Nakoniec od 1825 roku prawie wszystkie nowe wynalazki były rezultatem zajść między robotnikiem a przedsiębiorcą, który wszelkiemu sposobami starał się poniżyć wartość fachowego wykształcenia robotnika. Po każdem nowem bezrobociu, choćby najmniejszem, pojawiała się nowa maszyna..
Robotnik w zastosowaniu maszyn widział tak mało rehabilitacji, odrodzenia się — jak mówi Proudhon — — że w XVIII-tym wieku opierał się długo rodzącemu się panowaniu siły automatycznej.
„Wyalt — mówi doktór Ure — odkrył przędzalne palce na długi czas przed Arkwright'em. Główna trudność nie polegała na wynalezieniu automatycznego mechanizmu... Trudność^ polegała szczególniej na dyscyplinie potrzebnej, aby skłonić ludzi do zrzeczenia się ich przyzwyczajeń nieregularności w pracy i aby zidentyfikować ich z niezmierną regularnością wielkiego automatu. Wynalezienie i wprowadzenie w wykonanie kodeksu dyscypliny w rękodzielnictwie, kodeksu odpowiedniego potrzebom i szybkości automatycznego systemu, oto przedsięwzięcie godne Herkulesa. Oto szlachetne dzieło Arkwrighta.“
W ten więc sposób przez wprowadzenie maszyn podział pracy Wzrósł wewnątrz społeczeństwa, zadanie robotnika wewnątrz warsztatu się uprościło, kapitał się skoncentrował, człowiek jeszcze bardziej zwyrodniał.
P. Proudhon, kiedy chce się stać ekonomistą i opuścić na chwilę „rozwój w seryi rozumu,“ idzie wtedy czerpać swoją erudycyję z dzieła A. Smitha, dzieła współczesnego poczynającemu się wprowadzaniu warsztatu automatycznego do fabryk. W samej rzeczy, co za różnica między podziałem pracy, istniejącym za czasów Adama Smitha, a tym, jaki widzimy w automatycznym warsztacie? Aby to dobrze zrozumieć, wystarczy przytoczyć kilka ustępów z „Filozofii rękodzielnictwa“ doktora Ure.
„Kiedy A. Smith pisał swoje nieśmiertelne dzieło o podstawach ekonomii politycznej, automatyczny system przemysłu był zaledwie znany. Podział pracy wydawał mu się słusznie wielką zasadą udoskonalenia rękodzielnictwa; wykazał on, że w fabryce szpilek jeden robotnik, doskonaląc się przez praktykę w wykonywaniu jednej części, staje się wprawniejszym i tańszym. Widział on, że w każdej gałęzi rękodzielnictwa według tej zasady pewne czynności, jak np. krajanie miedzianego drutu na równe części, łatwiej się wykonują, — inne znów, jak np. robienie i przymocowywanie łebków od szpilek są stosunkowo trudniejsze; ztąd wyprowadza on, że do każdej z tych czynności można zastosować robotnika, którego płaca odpowiadałaby zręczności. To przystosowanie stanowi istotę podziału pracy. Ale co mogło służyć za przykład pożyteczny za czasów doktora Smitha, może dziś tylko w błąd wprowadzić czytelnika względem rzeczywistej zasady przemysłu rękodzielniczego. W istocie, rozdzielenie albo raczej przystosowanie prac do różnych osobistych zdolności nie wchodzi zupełnie do planu czynności automatycznego rękodzielnictwa; przeciwnie, wszędzie gdzie pewna czynność wymaga więcej zręczności i pewnej ręki, zręcznego, ale podległego nieregularnym ruchom, robotnika zastępuje się oddzielnym mechanizmem, którego automatyczna czynność jest tak prawidłowa, że nawet dziecko może nad nią czuwać.
„Zasadą więc automatycznego systematu jest zastąpienie ręcznej pracy sztuką — maszyną i zamienienie podziału pracy między robotnikami przez rozłożenie procesu produkcyi na jego składowe części. Według systematu ręcznej pracy, ludzka praca była zwykle czynnikiem najkosztowniejszym produktu; ale według systematu automatycznego, talenty rzemieślnika stopniowo są wypierane przez prostych nadzorców maszyn.
„Natura ludzka ma tę własność, że im zręczniejszym jest robotnik, tem staje się samowolniejszym i nieprzystępniejszym, a ztad tem mniej jest odpowiednim dla mechanicznego systematu, którego całość może ucierpieć od jego kapryśnych napadów.
Ważną jest rzeczą dla fabrykanta, aby kombinując naukę ze swymi kapitałami, sprowadził zadania swoich robotników do wyćwiczenia ich baczności i zręczności przymiotów, — które oni bardzo udoskonalają w swej młodości, jeżeli je skierowują na jeden przedmiot.
„Według systematu stopniowania pracy, trzeba terminować kilka lat, zanim ręka i oko staną się dość wprawnemi, aby wykonywać pewne bardziej trudne czynności mechaniczne; ale według systematu, który rozkłada proces wytwarzania na składowe jego części i który poddaje wszystkie te części działaniu automatycznej maszyny, można powierzyć te pierwotne części człowiekowi ze zwykłemi zdolnościami, poddawszy go przedtem krótkiej próbie; można nawet w razie naglącej potrzeby przerzucać go od jednej maszyny do drugiej, podług woli dyrektora zakładu. Takie zmiany znajdują się w jawnej sprzeczności ze starą rutyną, która dzieli pracę i każe jednemu robotnikowi wyrabiać łebki od szpilek, a drugiemu zaostrzać ich końce, praca, której nudna jednostajność denerwuje robotników. Ale według zasady zrównania, czyli automatycznego systematu, robotnik ćwiczy swe zdolności, wykonywując zawsze przyjemną pracę i t. d. Ponieważ jego zajęciem jest tylko czuwanie nad prawidłowo ustawionym mechanizmem, może się więc nauczyć go w krótkim czasie; a gdy go przerzucają od jednej maszyny do drugiej, to urozmaica swoją czynność i rozwija swe myśli rozmyślaniem nad ogólnemi kombinacyjami, które wynikają z jego własnej pracy i pracy jego towarzyszy. Tak więc to tłumienie zdolności, ta ciasnota my ślij ten stan, przeszkadzający rozwinięciu się fizycznemu, przypisywane — nie bez racyi — podziałowi pracy, w zwykłych okolicznościach nie może mieć miejsca przy systemacie równego rozdzielenia prac.
Stałym celem, do którego zdąża każde udoskonalenie mechaniczne, jest zmniejszenie udziału pracy ludzkiej lub zniżenie płacy, zastępując pracę dorosłego robotnika pracą kobiet i dzieci, a pracę zręcznego rzemieślnika pracą prostego wyrobnika. To dążenie do wyłącznego używania w fabrykach dzieci z bystrym wzrokiem i giętkimi palcami, zamiast robotników doświadczonych, wykazuje, że scholastyczny dogmat podziału pracy według różnych stopni zręczności, został nakoniec odrzucony przez naszych „oświeconych“ fabrykantów.“ (André Ure, Philosophie des manufactures ou Economie industrielle. T. I, chap. 1.)
Podział pracy wewnątrz nowoczesnego społeczeństwa charakteryzuje się tem, że wytwarza specyjalności, specyjalistów, a przytem fachowy idyjotyzm.
„Jesteśmy zachwyceni — powiada Lemontey — widząc u starożytnych jednę i tę samą osobę zarazem filozofem, poetą, mówcą, historykiem, kapłanem, administratorem, dowódzcą wojska i w każdym z tych kierunków zajmującą wybitne stanowisko. Nasz umysł cofa się z przerażeniem przed tak rozległą działalnością. Każdy zamurowywa się w ciasnem kole. Me wiem, czy przez to rozkawałkowanie pole się powiększy, ale wiem, że człowiek karłowacieje.“
Podział pracy w warsztacie automatycznym charakteryzuje się tem, że praca straciła całkowicie podział na specyjalności. Ale z chwilą, kiedy rozwój specyjalizacyi ustaje, daje się czuć potrzeba do rozwoju ogólnego, do rozwoju całkowitego jednostki. Warsztat automatyczny usuwa specyjalistów i fachowy idyjotyzm.
P. Proudhon, nie zrozumiawszy nawet tej jedynej rewolucyjnej strony automatycznego warsztatu, cofa się znów wstecz i proponuje robotnikowi wyrabiać nietylko dwunastą część szpilki, ale stopniowo wszystkie dwanaście części. Robotnik doszedłby w ten sposób do rozumienia i świadomości szpilki. Oto, co to jest praca syntetyczna p. Proudhona. Nikt też nie zaprzeczy, że zrobić jeden krok naprzód i jeden w tył jest to uczynić ruch syntetyczny.
Ostatecznie p. Proudhon nie wzniósł się ponad ideał małego mieszczanina. Ażeby urzeczywistnić ten ideał, nie przychodzi mu nic lepszego na myśl, jak zwrócenie nas do czeladnika, a co najwyżej: do majstra rzemieślnika średnich wieków. Wystarczy — powiada, on w któremś miejscu swego dzieła — zrobić jedno tylko arcydzieło, poczuć się raz tylko człowiekiem. Czy nie będzie to, co do formy i treści, majstersztyk, wymagany przez średniowieczne cechy?






III. Konkurencyja i kapitał
Dodatnia strona konkurencji. „Konkurencyja jest tak konieczną dla pracy, jak podział... Jest ona potrzebną do wprowadzenia równości.
Ujemna strona konkurencyi. „Zasada jest przeczeniem samej siebie. Najpewniejszym jej skutkiem jest zguba tych, którzy jej ulegają.
Myśl ogólna. „Usterki, które są jej następstwem, i dobro, jakie ona sprowadza, jedne i drugie wypływają logicznie z zasady.
Zadanie do rozwiązania. „Odnaleść zasadę godzącą, która powinna wypływać z prawa wyższego, niż sama wolność.
Waryjant:
„Nie chodzi tu zatem o zniesienie konkurencyi, co jest rzeczą tak niemożliwą, jak zniesienie wolności; chodzi o znalezienie równoważnika, powiedziałbym chętnie, o znalezienie policyi.“

P. Proudhon zaczyna od obrony wiecznej konieczności konkurencyi przeciw tym, którzy chcą ją zastąpić współubieganiem się.[2]
Nie ma „współubiegania się bez celu,“ a jak „przedmiot każdej namiętności jest nieodzownie analogiczny samej namiętności, jako to: kobieta dla kochanka, władza dla ambitnego, złoto dla skąpca, wieniec dla poety, tak przedmiotem dla współubiegania się przemysłowego musi być koniecznie zysk. Współubieganie się nie jest niczem innem, jak tąż samą konkurencyją.“
Konkurencyją jest współubieganiem się o zysk. Współubieganie się przemysłowe, czyż jest koniecznie współubieganiem się o zysk, to jest konkurencyją?.. P. Proudhon, twierdząc to, uważa już za dowiedzione. Widzieliśmy, że u niego twierdzić znaczy dowieść, tak jak przypuszczać znaczy przeczyć.
Jeżeli przedmiotem bezpośrednim dla kochanka jest kobieta, to przedmiotem bezpośrednim przemysłowego współubiegania się jest produkt a nie zysk.
Konkurencyją nie jest współubieganiem się przemysłowem, jest ona współubieganiem się handlowem. W naszych czasach przemysłowe współubieganie się istnieje tylko w celu handlowym. Są nawet fazy w życiu ekonomicznem nowożytnych ludów, gdzie wszystkich ogarnia rodzaj gorączki zysku bez produkowania. Ta gorączka spekulacyi, powracająca peryjodycznie, odsłania prawdziwy charakter konkurencyi, starający się uniknąć konieczności przemysłowego współubiegania się.
Gdyby powiedziano rzemieślnikowi czternastego wieku, że mają być zniesione przywileje i cala organizacyja feudalna przemysłu i że mają być zastąpione współubieganiem się przemysłowem, zwanem konkurencyją, powiedziałby nam, że przywileje różnych korporacyj, cechów i syndykatów są uorganizowaną konkurencyją. P. Proudhon wcale się rozumniej nie wyraża, twierdząc, że „współubieganie się nie jest niczem innem, jak tą samą konkurencyją.“
„Każcie, aby od 1-go stycznia 1847 roku praca i płaca były dla wszystkich zapewnione, a natychmiast silne natężenie przemysłu zastąpi ogólny zastój.“ (T. I str. 189)
Zamiast przypuszczenia, twierdzenia i przeczenia mamy teraz przepis, jaki p. Proudhon daje umyślnie, aby dowieść konieczność konkurencyi, jej wieczną trwałość jako kategoryi i t. d.
Jeśli przypuścimy, że wystarczą przepisy dla pozbycia się konkurentki, to się jej nigdy nie pozbędziemy. I gdyby wniesiono propozycyję zniesienia konkurencyi, zachowując z tem wszystkiem płacę roboczą, przyjęcie takiego wniosku byłoby nonsensem z rozkazu królewskiego. Ale ludy nie rozwijają się na rozkaz królewski. Przed wydawaniem takich przepisów powinny one z gruntu zmienić swoje warunki istnienia przemysłowego i politycznego, a zatem całą istotę swego bytu.
P. Proudhon odpowie ze swą niewzruszoną pewnością, że jest to hipoteza „przemiany naszej natury bez precedensów historycznych“ i że miałby prawo „wykluczyć nas ze sporu,“ nie wiemy tylko na mocy jakiego przepisu.
P. Proudhon nie wie, że historyja jest ciągłą przemianą natury ludzkiej.
„Trzymajmy się faktów. Rewolucyja francuska była zrobiona o tyle dla wolności przemysłowej, o ile i dla wolności politycznej; a więc chociaż Francyja 1789 roku wcale nie widziała wszystkich konsekwencyj zasady, której urzeczywistnienia się domagała, powiedzmy to otwarcie, nie omyliła się jednak ani w swych pragnieniach, ani w swoich oczekiwaniach. Ktokolwiek próbowałby temu przeczyć, straciłby w moich oczach prawo do krytyki: nigdy nie będę dysputować z przeciwnikiem, któryby dopuścił w zasadzie dobrowolną omyłkę 25 milijonów ludzi... Dlaczego więc, jeśli konkurencyja nie była zasadą ekonomii społecznej, wyrokiem przeznaczenia, potrzebą duszy ludzkiej, dlaczego zamiast znosić korporacyje, cechy i syndykaty nie myślano raczej o naprawieniu wszystkiego?...“
Ponieważ francuzi ośmnastego wieku znieśli korporacyje, cechy i syndykaty, zamiast je zmienić, francuzi dziewiętnastego wieku powinni zmienić konkurencyję, zamiast ją znosić. Ponieważ konkurencyja powstała we Francyi w ośmnastym wieku, jako konsekwencyja historycznych potrzeb, to ta konkurencyją nie powinna być zniweczona w dziewiętnastym wieku, z powodu innych historycznych potrzeb. P. Proudhon, nie rozumiejąc tego, że ustanowienie konkurencyi wiązało się z rzeczywistym rozwojem ludzi ośmnastego wieku, czyni konkurencyję potrzebą duszy ludzkiej, in partibus infidelium. Coby on zrobił z „wielkiego Colbert'a“ dla siedemnastego wieku?..
Po rewolucyi następuje stan rzeczy, jaki mamy obecnie. P. Proudhon i tutaj czerpie fakty, aby wykazać wieczność konkurencyi, dowodząc, że wszystkie gałęzie przemysłu, w których ta kategoryja nie rozwinęła się jeszcze dostatecznie, na przykład rolnictwo, są na niższym stopniu, w stanie zacofania.
Mówić, że są gałęzie przemysłu, które się jeszcze nie znajdują na wysokości konkurencyi, że są inne, które nie dościgły jeszcze poziomu burżuazyjnej produkcyi, jest to czcza gadanina, która zupełnie nie dowodzi wieczności konkurencyi.
Cała logika p. Proudhona streszcza się w tem: Konkurencyją jest to stosunek społeczny, przy jakim obecnie rozwijamy nasze siły produkcyjne. Nie dba on o rozwój logiczny tej prawdy, lecz nadaje jej formy często bardzo dobrze rozwinięte, utrzymując, że konkurencyja jest przemysłowem współubieganiem się, swobodą na dzisiejszy sposób, odpowiedzialnością w pracy, ustanowieniem wartości, warunkiem wprowadzenia równości, zasadą ekonomii społecznej, wyrokiem przeznaczenia, potrzebą duszy ludzkiej, natchnieniem wiecznej sprawiedliwości, wolnością w podziale, podziałem w wolności, ekonomiczną kategoryją.
„Konkurencyja i asocyjacyja wspierają się jedna na drugiej. Dalekie od wykluczenia się, nawet się nie rozchodzą. Kto mówi konkureneyja, ten przypuszcza już wspólny cel. Konkurencyja nie jest więc egoizmem, a najopłakańszym błędem socyjalizmu jest to, że widzi w niej element destrukcyjny“.
Kto mówi o konkurencyi, ten mówi o wspólnym celu, a to dowodzi z jednej strony, że konkurencyja jest asocyjacyją, a z drugiej, że konkurencyja nie jest egoizmem. A gdy kto mówi o egoizmie, czyż nie mówi o celu wspólnym? Każdy egoizm działa w społeczeństwie i przez społeczeństwo. Przypuszcza on zatem szołeczeństwo, to jest cele społeczne wspólne, potrzeby wspólne, środki produkcyi wspólne i t. d. i t. d. Byłże by to tylko przypadek, że konkurencyja i asocyjacyja, o której mówią socyjaliści, nie rozchodzą się nawet?
Socyjaliści wiedzą bardzo dobrze, że społeczeństwo dzisiejsze ugruntowane jest na konkurencyi. Jakże by mogli zarzucić, że konkurencyja sprowadza przewrót dzisiejszego społeczństwa, które chcą sami zburzyć. I jak mogliby zarzucać konkurencyi-przewrót przyszłego społeczeństwa, w którem oni przeciwnie widzą zniesienie konkurencyi? P. Proudhon mówi dalej, że konkurencyja jest przeciwstawieniem monopolu, i że skutkiem tego nie może być przeciwstawieniem asocyjacyi.
Feudalizm był od początku przeciwny monarchii patryjarchalnej, zatem nie był przeciwnym konkurencyi, która nie istniała jeszcze wtedy. Czy z tego wypada, że konkurecyja nie jest przeciwną feudalizmowi?
Społeczeństwo, asocyjacyja są to rzeczywiście nazwy, które można nadawać wszystkim społeczeństwom, zarówno feudalnemu, jak i burżuazyjnemu, które jest asocyjacyją, ugruntowaną na konkurencyi. Czyż mogą więc być socyjaliści, którzy by wierzyli, że jednem słowem „asocyjacyja” mogą znieść konkurencyję? I czyż sam p. Proudhon mógłby bronić konkureucyję przeciwko socyjalizmowi, oznaczając konknrencyję jednem słowem „asocyjacyja”.
Wszystko to, cośmy powyżej powiedzieli, stanowi piękną stronę konkurencyi, tak jak ją rozumie p. Proudhon. Przejdźmy teraz do brzydkiej strony, do strony ujemnej konkurencyi, do jej usterek, do tego, co ona ma w sobie brzydkiego, przewrotnego, do jej szkodliwych właściwości!
Obraz, nakreślony nam przez p. Proudhona, ma w sobie coś ponurego.
Konkurencyja zradza nędzę, ona rozdmuchuje wojnę domową, „zmienia strefy naturalne”, mięsza narodowości, znosi rodzinę, zwyradza sumienie publiczne, „obala pojęcie równości i sprawiedliwości“, i moralności, i, co gorsza, znosi uczciwy i wolny handel i wzamian nie daje nawet wartości syntetycznej, ceny stałej i uczciwej. Rozczarowywa ona wszystkich, nawet ekonomistów. Dochodzi do tego, że sama siebie niszczy.
Po wszystkiem złem, o jakiem p. Proudhon mówił, czyż może być dla jego zasad i iluzyj, dla stosunków społeczeństwa burżuazyjnego, żywioł bardziej burzący, dezorganizujący, jak konkurencyja?
Zauważmy dobrze, że konkurencyja staje się czynnikiem coraz bardziej burzącym dla stosunków burżuazyjnych, w miarę jak pobudza do gorączkowego tworzenia nowych sił produkcyjnych, t, j. warunków materyjalnych nowego społeczeństwa. Pod tym względem przynajmniej zła strona konkurencyi miałaby swoją dobrą stronę.
„Konkurencyja, jako teza lub faza ekonomiczna, rozpatrywana w swoim zaczątku, jest koniecznym rezultatem.... teoryi zmniejszania ogólnych kosztów produkcyi.“
Dla p. Proudhona krążenie krwi powinno być następstwem teoryi Harvey’a.
„Monopol jest koniecznym ostatnim wyrazem konkurencyi, która go zradza bezprzestannem przeczeniem samej sobie.
Rodowód monopolu jest jego usprawiedliwieniem. Monopol jest naturalnym przeciwstawieniem konkurencyi; ale odkąd konkurencyja staje się konieczną, zawiera w sobie ideję monopolu, ponieważ monopol jest naturalnym siedliskiem każdej współzawodniczącej jednostki“.
Cieszymy się z p. Proudhonem, że może przynajmniej choć raz dobrze zastosować swoją formułę tezy i antytezy. Każdemu wiadomo, że monopol nowoczesny jest zrodzony przez konkurencyję.
Pod względem treści p. Proudhon snuje poetyczne obrazy. Konkurencyja tworzyła „z każdego podpodziału pracy rodzaj odrębnego państwa, w którem każdy osobnik utrzymuje swą siłę i niezależność“. „Monopol jest siedliskiem każdej współzawodniczącej jednostki“. Państwo warte przynajmniej siedliska.
P. Proudhon mówi o nowoczesnym monopolu, zrodzonym przez konkurencyję. Ale każdemu wiadomo, że monopol feudalny zrodził konkureucyję. Pierwotnie zatem konkurencyja była sprzeczna monopolom, a nie monopol konkurencyi. A więc nowożytny monopol nie jest prostą antytezą, przeciwnie jest on prawdziwą syntezą.
Teza: Monopol feudalny, poprzedzający konkurencyję.
Antyteza: Konkurencyja.
Synteza: Nowożytny monopol, który jest przeczeniem feudalnego monopolu, o ile przypuszcza panowanie konkurencyi, i który jest przeczeniem konkurencyi, o ile jest monopolem.
Więc nowożytny monopol, monopol burżuazyjny jest monopolem syntetycznym, przeczeniem przeczenia, jednością sprzeczności. Jest to monopol w stanie czystym, normalnym, racyjonalnym. P. Proudhon jest w sprzeczności ze swą własną filozofiją, skoro uważa monopol burżuazyjny jako monopol w pierwotnym, prostym, sprzecznym, spazmatycznym stanie. P. Rossi, którego przytacza kilka razy p. Proudhon w kwestyi monopolu, zdaje się lepiej pojmować syntetyczny charakter burżuazyjnego monopolu. W swoim „Cours deconomie politique“ rozróżnia monopole sztuczne i naturalne. Monopole feudalne, mówi on, są sztuczne, t. j. arbitralne: monopole burżuazyjne są naturalne, t. j. racyjonalne.
Monopol jest dobrą rzeczą, rezonuje p. Proudhon, ponieważ jest to kategoryja ekonomiczna, wyłonienie się „nieosobowego rozumu ludzkości“. Konkurencyja jest również dobrą rzeczą, ponieważ i ona także jest kategoryja ekonomiczną. Ale co nie jest dobre, to konkretna forma monopolu i konkurencyi. A jeszcze gorszem jest to, że konkurencyja i monopol nawzajem się pożerają. Co robić? Szukać syntezy tych dwóch wiecznych myśli, wyrwać ją z łona boga, gdzie ona od niepamiętnych czasów spoczywa.
W życiu praktycznem znajduje się nie tylko konkurencyja, monopol i ich wzajemny antagonizm, ale także ich synteza, która nie jest formułą lecz ruchem. Monopol wytwarza konkurencyję, konkurencyja wytwarza monopol. Monopoliści współzawodniczą między sobą, współzawodniczący stają się monopolistami. Jeśli monopoliści ograniczają konkurencyję pomiędzy sobą przez częściowe asocyjacyje, konkurencyja wzrasta między robotnikami; i czem bardziej wzrasta masa proletaryjatu stosunkowo do monopolistów pewnego narodu, tem bardziej wyuzdaną staje się konkurencyja między monopolistami różnych narodów. Syntezą tego jest więc to, że monopol może się utrzymać tylko przy ciągłej walce konkurencyjnej.
Ażeby dialektycznie wyprowadzić podatki, które następują po monopolu, p. Proudhon mówi nam o genijuszu społecznym, który, przeszedłszy nieustraszenie swoją drogę zygzakami, „idąc krokiem pewnym, bez żalu i wahania, doszedłszy do załomu monopolu, rzuca poza siebie wzrok melancholijny, a po głębokim namyśle opodatkowuje wszystkie przedmioty produkcyi i stwarza całą administracyjną organizacyję, aby wszystkie urzędy były oddane proletaryjatowi i płacone przez ludzi monopolu.“
Co powiedzieć o tym genijuszu, który na czczo spaceruje? i co powiedzieć o tej przechadzce, która ma za cel zniszczyć burżuazyję podatkami, podczas kiedy podatki właśnie dostarczają burżuazyi środków utrzymania się jako klasa panująca.
Aby dać niejakie pojęcie o sposobie, w jaki p. Proudhon traktuje szczegóły ekonomiczne wystarczy powiedzieć, że według niego podatek konsumpcyjny był ustanowiony w celu równości i niesienia pomocy proletaryjatowi.
Podatek konsumpcyjny rozwinął się na dobre dopiero od czasu zwycięztwa burżuazyi. W rękach kapitału przemysłowego, to jest bogactwa umiarkowanego i oszczędnego, które się utrzymuje, wytwarza i powiększa przez bezpośredni wyzysk pracy, podatek konsumpcyjny był środkiem wyzyskiwania lekkomyślnego, wesołego, rozrzutnego bogactwa wielkich panów, zajmujących się tylko spożywaniem. Jakób Stouart bardzo dobrze przedstawił cel pierwotny podatku konsumpcyjnego w swoich „Inquiry into the principles of political economy,“ które ogłosił na dziesięć lat przed Adamem Smithem.
„W prawdziwej monarchii — powiada on — książęta zdają się być zazdrosnymi do pewnego stopnia o wzrost bogactw, wskutek tego nakładają podatki na tych, którzy się zbogacają — podatki na produkcyję. Przy rządzie konstytucyjnym spadają one zwykle na tych, którzy biednieją — podatki konsumpcyjne. Tak więc monarchowie nakładają podatki na przemysł;... naprzykład podatek pogłówny i od majątku (taille) jest proporcyjonalny do przypuszczalnego bogactwa plącących ten podatek. Każdy jest opodatkowany według zysku, jaki przypuszczalnie otrzymuje. Rządy konstytucyjne podnoszą zwykle podatki konsumpcyjne. Każdy jest opodatkowany w stosunku do swoich wydatków.“
Co do następstwa logicznego podatków — bilansu handlowego i kredytu — w rozumie p. Proudhona, to zauważymy tylko, że burżuazyja angielska, doszedłszy pod Wilhelmem Orańskim do politycznej władzy, stworzyła natychmiast nowy system podatków, kredyt publiczny i system praw protekcyjnych, skoro tylko była w stanie swobodnie rozwijać swe warunki istnienia.
Ten przegląd wystarczy, aby dać czytelnikowi prawdziwe pojęcie o elukubracyjach p. Proudhona o policyi albo o podatkach, o kredycie, o bilansie handlowym, o komunizmie i o ludności. Nie wierzymy, aby najpobłażliwsza krytyka mogła poważnie rozpatrywać te rozdziały.






IV. Własność gruntoa albo renta

W każdej epoce historycznej własność inaczej się rozwijała i w seryi zupełnie różnych stosunków społecznych. Określić więc własność burżuazyjną nie jest to nic innego jak przedstawić wszystkie stosunki społeczne burżuazyjnej produkcyi.
P. Proudhon, który pozornie niby mówi o własności w ogóle, rozpatruje tylko własność gruntową, rentę gruntową.
„Pochodzenie renty tak jak i własności jest, — można by powiedzieć, po za ekonomiją: ono spoczywa w pojęciach psychologicznych i moralnych, które są w stosunku bardzo dalekim do produkcyi. bogactw.“ (T. II, str. 265).
W ten sposób p. Proudhon uznał się za niezdolnego do zrozumienia ekonomicznego pochodzenia renty i własności. Przyznaje on, że ta nieudolność zmusza go do uciekania się do pojęć psychologicznych i moralnych, które, chociaż są w bardzo dalekim stosunku do produkcyi bogactw, są jednakże w stosunku bardzo blizkim do naszych względem niego wązkich historycznych poglądów. P. Proudhon twierdzi, że pochodzenie własności ma w sobie coś mistycznego i tajemniczego. Otóż widzieć tajemniczość w pochodzeniu własności, to jest przekształcać w tajemnicę stosunek produkcyi samej do podziału narzędzi produkcyi, czyż nie jest to, mówiąc językiem p. Proudhona, zrzeczenie się wszelkiej pretensyi do nauki ekonomicznej?
P. Proudhon „ogranicza się przypomnieniem, że w siódmej epoce rozwoju ekonomicznego — w epoce kredytu — kiedy fikcyja zastąpiła rzeczywistość, a działalności ludzkiej zagrażało rozpłynięcie się w próżni, koniecznem się stało silniej połączyć człowieka z natura: otóż renta była cena tego nowego kontraktu.“ (T. II, str. 265).
Człowiek z czterdziestoma dukatami przeczuł, że zjawi się p.
Proudhon: „Twoja wola, panie stwórco; każdy jest panem swego świata; ale nie zmusisz mnie nigdy do tego, abym uwierzył, że ten świat, na którym się znajdujemy, jest szklanny.“ W waszym świecie, gdzie kredyt był środkiem rozpłynięcia się w próżni, bardzo być może, że własność stała się potrzebną, aby przywiązać człowieka do natury. W świecie rzeczywistej produkcyi, gdzie własność gruntowa poprzedza zawsze kredyt, „horror vacui“ p. Proudhona nie mógł istnieć.
Skoro przyjęto istnienie renty, jakiekolwiek zresztą by było jej pochodzenie, to staje się ona przedmiotem umowy między dzierżawcą a posiadaczem gruntowym ze względu na sprzeczny jej stosunek do każdego z nich. Jakiż jest wynik tej umowy, innemi słowy: jaka jest wysokość renty? Oto co mówi p. Proudhon:
„Teoryja Rikardo odpowiada na to pytanie. Gdy społeczeństwo zaczynało się formować, gdy człowiek, nowicyjusz na ziemi, miał przed sobą niezmierzone obszary lasów i ziemi, a przemysł zaczynał dopiero powstawać, renta wówczas jeszcze nie istniała. Ziemia, która jeszcze nie była uprawiana, była przedmiotem, mającym użyteczność, nie była ona wartością zamienną: była wspólną ale nie społeczną. Z czasem powoli mnożenie się rodzin i postęp rolnictwa nauczyły cenić ziemię. Praca nadała gruntowi wartość: ztąd powstała renta. Pole, dające więcej owoców przy jednakowej ilości pracy, było więcej cenionem; przytem dążeniem właścicieli zawsze było zagarnąć całość produktów z gruntu, potrąciwszy płacę farmera t. j. koszta produkcyi. W ten sposób wślad za pracą idzie własność, aby zagarnąć z produktu to wszystko, co przenosi rzeczywiste koszta. Ponieważ właściciel wypełnia mistyczny obowiązek i jest przedstawicielem ogółu względem poddanego (colonus), to poddany według planów opatrzności jest tylko odpowiedzialnym robotnikiem, który powinien zdawać rachunek przed społeczeństwem ze wszystkiego, co zbierze ponad prawną płacę. W swej istocie i przez swe przeznaczenie renta jest urządzeniem sprawiedliwości, dzielącej produkty, jednym z tysiąca środków, jakie genijusz ekonomiczny używa, aby osiągnąć równość. Jest to olbrzymi kadaster, sporządzony z przeciwnych punktów widzenia przez właścicieli i farmerów, bez możebnej kolizyi, w wyższym celu, i którego ostateczny rezultat ma na celu zrównanie władania ziemią przemysłowców i rolników. Potrzeba było tej magicznej siły własności, aby wydrzeć poddanemu przewyżkę produktu, której nie może nie uważać za swoją i twórcą którego czuje się wyłącznie. Renta albo lepiej powiedziawszy własność złamała egoizm rolniczy i stworzyła solidarność, jakiej żadna moc, żaden podział ziemi nie mógł by zrodzić... Obecnie, gdy własność wywarła swój wpływ moralny, pozostaje jeszcze zrobić podział renty.“
Cała ta nawałnica słów sprowadza się do następującego: Rikardo mówi, że przewyżka ceny produktów rolnych nad kosztami ich produkcyi wraz z zyskiem i procentem zwykłym od kapitału jest miarą renty. P. Proudhon lepiej sobie poczyna. Każe on zjawić się właścicielowi, jako Deus ex machina, który wydziera poddanemu całą przewyżkę produktów ponad koszta produkcyi. On posługuje się interwencyją właściciela, aby wyjaśnić własność, a interwencyją rentyjera, aby wyjaśnić rentę. Rozwiązuje on zadanie, stawiając toż samo zadanie i powiększając go jeszcze o jednę sylabę.
Zauważmy jeszcze, że, oznaczając.rentę różnicą urodzajności ziemi, p. Proudhon daje nowe jej pochodzenie, ponieważ ziemia, zanim była cenioną według rozmaitych stopni wydajności, „nie była“ — według niego — „wartością zamienną, ale była wspólną.“ Cóż się stało z tą fikcyją renty, która się zrodziła z potrzeby sprowadzenia człowieka do ziemi, który miał się zgubić w nieskończoności próżni?
Pozbawmy teraz doktrynę Rikardo opatrznościowych, alegorycznych i mistycznych frazesów, w które starał się ją owinąć p, Proudhon.
Renta według Rikarda, jest własnością gruntową w ustroju burżuazyjnym: to jest własnością feudalną, która podległa warunkom produkcyi burżuazyjnej.
Widzieliśmy, że według doktryny Rikardo cena wszystkich przedmiotów jest ostatecznie oznaczana przez koszta produkcyi włącznie z zyskiem przemysłowca, innemi słowy — przez zużyty czas roboczy. W przemyśle rękodzielniczym cena produktu otrzymanego za pomocą minimum pracy reguluje cenę wszystkich innych towarów tego samego rodzaju, przypuściwszy, że można mnożyć do nieskończoności najtańsze i najprodukcyjniejsze narzędzia produkcyi i że jedynie wolna konkurencyja ustanawia cenę rynkową, to jest cenę wspólną wszystkim produktom tego samego rodzaju.
W przemyśle rolniczym dzieje się przeciwnie; tu cena produktu, otrzymanego przez największą ilość pracy, ustanawia cenę wszystkich produktów tego samego rodzaju. Najpierw nie można tu jak w przemyśle rękodzielniczym pomnażać dowolnie narzędzi produkcyi o tym samym stopniu produkcyjności, to jest gruntów z jednakowym stopniem urodzajności. Następnie, w miarę wzrastania ludności, dochodzi się do uprawy ziemi gorszego gatunku lub do robienia nowych nakładów kapitału na ten że sam grunt, nakładów stosunkowo mniej produkcyjnych od pierwszych. W jednym i drugim wypadku spotrzebowywa się większą ilość pracy, aby otrzymać stosunkowo mniej ^produktu. Ponieważ potrzeby ludności zrodziły konieczność tego dodatku pracy, to produkt ziemi uprawionej z większym kosztem znajduje zbyt konieczny narówni z produktem ziemi uprawionej z mniejszym kosztem. Konkurencyja wyrównuje ceny rynku, a więc produkt lepszego gruntu będzie się sprzedawać po takiej samej cenie jak i produkt gorszego gruntu. I ta zwyżka ceny produktów lepszego gruntu ponad koszty ich produkcyi stanowi rentę. Gdyby można mieć zawsze do rozporządzenia grunty z jednym stopniem urodzajności, gdyby można jak w przemyśle rękodzielniczym uciekać się zawsze do maszyn mniej kosztownych i więcej produkcyjnych, albo gdyby następne wkłady kapitału przynosiły tyle co i pierwsze, wtedy cena produktów rolnych ustanawiała by się według tych produktów, które zostały wytworzone za pomocą najlepszych narzędzi produkcyi, jakieśmy to widzieli przy ustaleniu się ceny produktów przemysłu. Ale wtedy renta by zniknęła.
Aby doktryna Rikardo była ogólnie prawdziwą, trzeba aby kapitały mogły być dowolnie zastosowywane do rozmaitych gałęzi przemysłu; aby silnie rozwinięta konkurencyja między kapitalistami doprowadziła do jednakowych zysków; aby farmer był tylko kapitalistą przemysłowym, który żąda za włożenie swego kapitału W gorsze grunty zysku równego zyskowi, jaki by osiągnął, zastosowawszy swój kapitał, naprzykład do przemysłu bawełnianego; aby uprawa rolna podlegała systematowi wielkiego przemysłu; nakoniec, aby właściciel ziemi miał na widoku jedynie dochód pieniężny.
W Irlandyi renta nie istnieje jeszcze, choć system farm doszedł tam do wysokiego stopnia rozwoju. Renta, będąc zwyżką nietylko płacy robotnika ale i zysku przemysłowca, nie mogła by istnieć w kraju takim jak Irlandyja, gdzie dochód właściciela powstaje z nieopłaconej pracy robotnika.
Zatem renta, daleka od zamienienia farmera w-prostego robotnika i od „wydzierania poddanemu zwyżki produktu, której on nie może nie uważać za swoją,“ stawia w obec właściciela ziemskiego zamiast niewolnika, poddanego, chłopa pańszczyźnianego, najemnika — kapitalistę przemysłowego. Własność ziemska, raz doszedłszy do fazy rentowej, może dawać jako dochód, jak i dawniej, tylko przewyżkę ponad ogólne koszty produkcyi, z tą jednak różnicą, że teraz ogólne koszty produkcyi stanowi nie tylko płaca robocza, ale i zysk kapitalisty. A więc to właścicielowi ziemskiemu wydarła renta część jego dochodu. To też upłynął długi przeciąg czasu, nim feodalnego farmera zastąpił przemysłowy kapitalista.
W Niemczech, naprzykład, ta przemiana poczęła się dopiero w ostatnich trzydziestu latach osiemnastego wieku. Tylko w Anglii ten stosunek między kapitalistą przemysłowcem a właścicielem ziemskim doszedł do zupełnego swego rozwoju.
Dopóki była sprawa z poddanymi p. Proudhona, dopóty nie było renty. Odkąd powstaje renta, poddany przestaje być dzierżawcą, a staje się robotnikiem, poddanym dzierżawcy. Zniżenie robotnika do roli prostego wyrobnika, parobka, najemnika, pracującego dla kapitalisty przemysłowca; interwencyja kapitalisty przemysłowca, eksploatującego ziemię jak każdą inną fabrykę; przemiana właściciela ziemskiego z małego władcy w prostego przekupnia: oto różne stosunki wyrażone przez rentę.
Renta, tak jak ją pojmuje Rikardo, jest to patryjarchalne rolnictwo przekształcone w przemysł handlowy, przemysłowy kapitał zastosowany do ziemi, burżuazyja miast przeniesiona na wieś. Kenta zamiast przywiązywać człowieka do natury połączyła eksploatacyję ziemi z konkurencyja. Własność ziemska, raz ustanowiona jako renta, jest rezultatem konkurencyi „ponieważ odtąd zależy od ceny rynkowej rolnych produktów. Jako renta własność ziemska staje się własnością ruchomą“ i przedmiotem handlu. Kenta staje się możliwą dopiero od chwili, kiedy rozwój przemysłu miejskiego i powstała z niego organizacyja społeczna zmuszają właściciela ziemskiego zważać tylko na zysk rynkowy, na pieniężny stosunek swych rolnych produktów i widzieć w swej własności ziemskiej tylko maszynę do wybijania pieniędzy. Renta tak doskonale odłączyła właściciela ziemskiego od gruntu, od przyrody, że nie ma nawet potrzeby znać swych majątków, jak to widzimy w Anglii. Co się tyczy farmera, kapitalisty i robotnika wiejskiego, to nie są oni więcej przywiązani do ziemi, którą uprawiają, jak przedsiębiorca i robotnik fabryczny do bawełny lub wełny, którą przerabiają; odczuwają przywiązanie tylko do ceny swego wytworu, do pieniężnego produktu. Ztąd pochodzą jeremijady reakcyjnych partyj, które wszystkiemi siłami pragną powrotu feudalizmu, dobrych patryjarchalnych czasów, prostoty obyczajów i wielkich cnót naszych przodków. Poddanie ziemi pod prawa, które rządzą innemi gałęziami przemysłu, jest i będzie zawsze przedmiotem wielkich żalów ze strony interesowanych. Można więc powiedzieć, że renta stała się tym motorem, który wplótł idylę w ruch historyczny.
Rikardo, przyjąwszy burżuazyjną produkcyję jako konieczną dla ustanowienia renty, tem nie mniej zastosowuje ją do własności ziemskiej wszystkich epok i wszystkich krajów. Są to błędy wspólne wszystkim ekonomistom, którzy przedstawiają stosunki produkcyi burżuazyjnej jako wieczne kategoryje.
Od celu opatrznościowego renty, którym jest dla p. Proudhona, przekształcenie się poddanego w odpowiedzialnego robotnika, przechodzi on do równającego i sprawiedliwego podziału renty.
Renta taka, jakąśmy ją widzieli, powstaje w skutek jednakowej ceny produktów z gruntów nierównej urodzajności, w ten sposób że jeden hektolitr zboża, kosztujący 10 fr., sprzedaje się za 20 fr., jeżeli koszta produkcyi podnoszą się dla gruntu niższego gatunku do 20 fr.
O ile potrzeba zmusza kupować wszystkie produkty rolne przyniesione na rynek, o tyle cena rynkowa określa się według najdroższych kosztów produkcyi. To zrównanie ceny, wypływające z konkurencyi, a nie z różnicy urodzajności gruntów, ustanawia dla właściciela najlepszego gruntu rentę 10 fr. od każdego hektolitra, jaki sprzedaje jego farmer.
Przypuśćmy na chwilę, że cena zboża określa się przez czas roboczy potrzebny do wyprodukowania, a natychmiast hektolitr zboża otrzymany z najlepszego gruntu sprzedawać się będzie po 10 fr., podczas gdy hektolitr zboża otrzymanego z gorszego gruntu sprzedawać się będzie po 20 fr. Przyjąwszy to, będziemy mieli średnią cenę rynkową 15 fr., podczas kiedy na zasadzie prawa konkurencyi ustanawia się cena 20 fr.
Gdyby średnia cena była 15 fr., nie miałby miejsca żaden podział ani równający, ani inny, ponieważ nie było hy renty. Renta, istnieje tylko przez to, że hektolitr zboża, który kosztuje wytwórcę 10 fr, sprzedaje się za 20 fr. P. Proudhon przypuszcza równość ceny rynkowej przy nierównych kosztach produkcyi, aby dojść do równającego podziału produktu nierówności.
Pojmujemy dlaczego tacy ekonomiści jak Mili, Cherbulliez, Hilditsch i inni żądali, aby renta pozostawiona była państwu w celu zniesienia podatków. Było to jawne wyrażenie nienawiści, jaką czuje kapitalista przemysłowiec do właściciela ziemskiego, który mu się wydaje niepożytecznym, zbytecznym w całości burżuazyjnej produkcyi.
Ale kazać sobie płacić za hektolitr zboża po 20 fr., ahy potem urządzać ogólne dzielenie 10 fr., wziętych zanadto od spożywców, to rzeczywiście wystarcza, aby genijusz społeczny poszedł melancholijnie zygzakiem i rozbił sobie głowę o jaki załom.
Renta, pod piórem p. Proudhona, staje się „olbrzymim kadastrem sporządzanym przez właścicieli i farmerów z przeciwnych punktów widzenia... w celu wyższym, a którego ostatecznym rezultatem powinno być zrównanie władania ziemią między uprawiającymi ziemię a przemysłowcami.“
Aby jakikolwiek kadaster utworzony przez rentę, miał wartość praktyczną, trzeba do tego warunków dzisiejszego społeczeństwa.
Wykazaliśmy, że czynsz dzierżawny, który farmer płaci właścicielowi, wyraża dość ściśle rentę tylko w krajach najbardziej posuniętych w przemyśle i handlu. Przytem ten czynsz zawiera w sobie często jeszcze i procent, płacony właścicielowi od kapitału włożonego w ziemię. Położenie gruntu, sąsiedztwo miast i wiele innych okoliczności wpływają na czynsz dzierżawny i zmieniają rentę. Te powody wystarczyłyby, aby dowieść niedokładności kadastru ugruntowanego na rencie.
Z drugiej strony renta nie mogłaby być stałą wskazówką stopnia wydajności gruntu, ponieważ nowoczesne zastosowanie chemii coraz to zmienia naturę gruntu, a wiadomości geologiczne zaczynają właśnie w naszych czasach zmieniać dawne ocenianie względnej urodzajności; dopiero od mniej więcej dwudziestu lat zaczęto uprawiać rozległe grunty wschodnich hrabstw Anglii, grunty dotąd nieuprawne z powodu nieumiejętności ocenienia stosunku czarnoziemu i składu warstwy spodniej.
Tak więc historyja nie tylko że nie daje nam w rencie gotowego już kadastru, lecz zmienia całkowicie i wywraca kadastry już utworzone.
Nakoniec wydajność nie jest przymiotem tak naturalnym, jakby się to zdawać mogło; ona się wiąże ściśle z danymi stosunkami społecznymi. Pewna ziemia może być bardzo wydajną dla zboża, — a jednakże cena rynkowa może zmusić rolnika do przekształcenia jej w — łąkę sztuczną i uczynienia jej przez to samo nie wydajną.
P. Proudhon wymyślił swój kadaster, który nie wart nawet zwyczajnego kadastru, jedynie aby ucieleśnić równający, opatrznościowy cel renty.
„Renta — ciągnie dalej p. Proudhon — jest procentem od kapitału, który nigdy nie ginie t. j. od ziemi. A ponieważ ten kapitał nie ulega powiększeniu co się tyczy materyi, a tylko nieograniczonemu ulepszaniu się co do uprawy, zdarza się więc, że podczas kie-dy procent czyli zysk z wypożyczania (mutuum) skutkiem obfitości kapitałów dąży do ciągłego zmniejszania się, renta dąży do ciągłego wzrostu skutkiem udoskonalenia przemysłu, które sprowadza ulepszenie uprawy ziemi... Taką jest renta w swojej istocie.“ (T. II, str. 265).
Tym razem widzi p. Proudhon w rencie wszystkie własności procentu, tylko że ten procent pochodzi z kapitału specyjalnej natury. Ten kapitał to ziemia, kapitał wieczny „który nie podlega powiększeniu co do materyi, ale tylko bezgranicznemu ulepszaniu co do uprawy.“ W rozwoju cywilizacyi, procent ciągle dąży do spadania, podczas gdy renta ciągle dąży do podniesienia się. Procent spada z powoda obfitości kapitałów; renta się podnosi z nowemi ulepszeniami w przemyśle, które za następstwo mają coraz racyjonalniejszą uprawę ziemi.
Takiem jest w swej istocie mniemanie p. Proudhona.
Zbadajmy najpierw do jakiego stopnia jest słusznem twierdzenie, że renta jest procentem od kapitału.
Dla właściciela ziemskiego renta przedstawia procent od kapitału, jaki dał za ziemię, albo jakiby wziął przy jej sprzedaży. Ale kupując lub sprzedając ziemię sprzedaje lub kupuje tylko rentę. Cena, jaką naznaczył, aby nabyć rentę, określa się ogólną stopą procentu i nie ma nic do czynienia z naturą samej renty. Procent od kapitałów umieszczonych w gruntach jest w ogóle niższym niż procent od kapitałów umieszczonych w przemyśle lub handlu. Zatem dla tego, kto procentu, jaki daje ziemia właścicielowi, nie odróżnia od renty, procent od kapitału ulokowanego w ziemi zmniejsza się jeszcze więcej niż procent od innych kapitałów. Ale tu nie chodzi o cena kupna lub sprzedaży renty, nie o wartość rynkową renty, rentę skapitalizowaną, chodzi tu o samą rentę.
Czynsz dzierżawny, jaki płaci farmer, może zawierać w sobie oprócz właściwej renty, procent od kapitału włożonego w ziemię. Wtedy właściciel otrzymuje tę część czynszu nie jako właściciel, ale jako kapitalista; nie jest to jednakże renta właściwa, o jakiej mamy mówić.
Dopóki ziemia nie jest eksploatowana jako środek produkcyi, dopóty nie jest kapitałem. Ziemia-kapitał może być powiększana, jak wszystkie inne narzędzia produkcyi. Nie dodaje się do niej materyi — używając języka p. Proudhona — ale pomnaża się ziemie, które służą jako narzędzia produkcyi. Trzeba tylko w grunty już przekształcone w środek produkcyi, robić nowe wkłady, a powiększy się ziemia-kapitał, choć nie dodamy materyi t. j. przestrzeni ziemi. Ziemia materyja p. Proudhona, jest to ziemia bez granic. Co do wiecznej trwałości, jaką on przypisuje ziemi, to chcielibyśmy, aby miała ona tę właściwość jako materyja. Ale ziemia-kapitał nie jest więcej wieczną, niż każdy inny kapitał.
Złoto i srebro, które dają procent, są tyleż trwale i wieczne co ziemia. Jeśli cena złota i srebra spada, podczas kiedy cena ziemi się podnosi, nie pochodzi to bez wątpienia z jej mniej lub więcej wiecznej natury.
Ziemia-kapitał jest kapitałem stałym, ale kapitał stały zużywa się tak dobrze jak kapitały obrotowe. Ulepszenia zastosowane do rolnictwa potrzebują reprodukcyi i utrzymania; trwają tylko pewien czas i to jest wspólne wszystkim innym ulepszeniom, jakiemi się posługujomy przy przemianie materyi w środek produkcyi. Gdyby ziemia-kapitał była wieczną, pewne grunty przedstawiałyby inny widok niż maja dzisiaj, i zobaczylibyśmy Rzymską Kampaniję, Sycyliję, Palestynę w całym blasku ich dawnego kwitnącego stanu. Bywają wypadki, kiedy ziemia-kapitał mogłaby zniknąć nawet wtedy, kiedy ulepszenia gruntu pozostają.
Najpierw zdarza się to za każdym razem, kiedy właściwa renta ginie przez konkurencyję nowych urodzajniejszych gruntów; następnie ulepszenia, które mogły mieć wartość w pewnej epoce, tracą ją z chwilą, kiedy się rozpowszechniły przez rozwój agronomii.
Przedstawicielem ziemi-kapitału nie jest właściciel ziemski, ale farmer. Dochód, który ziemia daje jako kapitał, jest to procent i zysk przemysłowy a nie renta. Są ziemie, które przynoszą procent i zysk, a które nie przynoszą wcale renty.
W rezultacie ziemia, o tyle o ile daje procent, jest ziemią-kapitałem, a jako ziemia-kapitał nie daje renty, nie ustanawia własności gruntowej. Renta wynika ze stosunków społecznych przy jakich odbywa się eksploatacyja ziemi. Nie może być ona rezultatem mniej lub więcej stałej, mniej lub więcej trwałej natury ziemi. Renta pochodzi ze stosunków społecznych a nie z gruntu.
Według p. Proudhona „ulepszenie uprawy ziemi“ — skutek „udoskonalenia przemysłu“ jest przyczyną ciągłego wzrostu renty. Przeciwnie to ulepszenie sprowadza jej peryjodyczne spadanie.
Na czem zależy w ogóle każde ulepszenie, bądź w rolnictwie, bądź w przemyśle? Jest to produkować więcej przy tej samej ilości pracy, jest to produkować tyleż samo albo nawet więcej przy mniejszej ilości pracy. Dzięki ulepszeniom farmer nie potrzebuje używać większej ilości pracy do stosunkowo mniejszej ilości produktu. Nie potrzebuje on uciekać się do gruntów niższego gatunku, a wkłady robione stopniowo w tę ziemię zostają jednakowo produkcyjne. Zatem te ulepszenia zamiast przyczyniać się do ciągłego, podnoszenia się renty — jak to utrzymuje p. Proudhon — przeciwnie są czasowemi przeszkodami do jej podniesienia.
Angielscy właściciele ziemscy siedemnastego wieku tak dobrze rozumieli tę prawdę, że sprzeciwiali się postępowi rolnictwa, z obawy zmniejszenia swych dochodów. (Patrz Petty, angielski ekonomistą z czasów Karola II.)






V. Bezrobocia i koalicyje rbotnicze

„Wszelki wzrost płacy roboczej nie może mieć innego skutku jak wzrost ceny zboża, wina i t. d.; jest to całkowita cena każdej rzeczy. Idźmy jeszcze dalej; płaca jest to stosunek elementów, składających bogactwo i codziennie spotrzebowywanych reprodukcyjnie przez masy robotników. Otóż podwoić płacę robotnika, to znaczy dawać każdemu producentowi część większą od jego produktu, co jest sprzecznem; jeżeli podwyższenie ma miejsce tylko w małej części przmysłu, to wywoła ogólny zamęt w zamianie, jednem słowem drożyznę...
„Utrzymuję, że jest niemożliwem, aby bezrobocia z następującem, po nich powiększeniem płacy zarobkowej, nie wywołały ogólnego, podrożenia; to jest tak pewne, jak dwa razy czyni cztery.“ (Proudhon T. I str. 110 i 111).
Przeczymy wszystkim tym zapewnieniom z wyjątkiem tego, że dwa razy dwa czyni cztery.
Najpierw nie ma ogólnego podrożenia. Jeżeli cena wszystkiego zdwaja się jednocześnie z płacą robotnika, to nie ma zmiany cen, jest tylko zmiana wyrażeń.
Następnie podniesienie ogólne płacy roboczej nie może sprowadzić podrożenia mniej lub więcej ogólnego towarów. Istotnie, jeśli by wszystkie gałęzie przemysłu używały tej samej liczby robotników, w stosunku do kapitału stałego lub narzędzi, jakiemi się posługują, podniesienie ogólne płacy sprowadziło by ogólny upadek zysków i cena bieżąca towarów nie uległa by żadnej zmianie.
Ale ponieważ stosunek pracy ręcznej do stałego kapitału nie jest jednakowy w rozmaitych gałęziach przemysłu, wszystkie gałęzie przemysłu, które używają stosunkowo większej masy stałego kapitału a mniej robotników, będą zmuszone wcześniej lub później zniżyć cenę swoich towarów. W przeciwnym wypadku kiedy cena ich towarów się zniża, zysk ich podniesie się ponad przeciętną skalę zysków. Maszyny nie pobierają płacy. Podniesienie ogólne zatem płacy mniej dotknie te gałęzie przemysłu, które używają stosunkowo do innych więcej maszyn jak robotników. Ale ponieważ konkurencyja dąży wciąż do zrównania zysków, zatem te zyski, które wznoszą się ponad zwykłą skalę, mogą być tylko przejściowe. Mimo więc niejakich wahań, ogólne podniesienie płacy sprowadzi zamiast ogólnego podrożenia — jak to utrzymuje p. Proudhon — częściowe zniżenie, t. j. zniżenie ceny bieżącej towarów, które się fabrykują głównie za pomocą maszyn.
Podnoszenie się i spadanie zysku i płacy roboczej wyraża tylko stosunek, w jakim kapitaliści i robotnicy uczestniczą w produkcie dnia roboczego, nie wpływając po większej części na ceny^ produktu. Ale „że bezrobocia z następującem po nich powiększaniem się płacy dążą do ogólnego podrożenia, do drożyzny nawet“ są to ideje, które mogą się tylko wylądz w mózgu zapoznanego poety.
W Anglii bezrobocia były zawsze powodem wynalezienia i zastosowania kilku nowych maszyn. Maszyny, można powiedzieć, był^ bronią, jakiej używali kapitaliści, aby przytłumić bunt fachowej pracy. Self-acting mule, największy wynalazek nowożytnego przemysłu, usunął z pola walki zbuntowanych przędzarzy. Gdyby koalicyje i bezrobocia miały tylko ten skutek, że pociągały za sobą wysiłki genijusza mechanicznego, już wywierały by one ogromny wpływ na rozwój przemysłu.
„Czytam — ciągnie dalej p. Proudhon, w artykule ogłoszonym przez p. Leona Faucher we Wrześniu 1845 — że od pewnego czasu robotnicy angielscy odwykli od koalicyj, co jest bez wątpienia postępem, którego im można powinszować; to podniesienie moralności robotników pochodzi głównie z ich ekonomicznego wykształcenia. Wszak to nie od przemysłowców — wołał na meetyngu w Boltonie jeden z przędzarzy — zależy płaca robocza. W czasach zastoju majstrowie dzierżą bicz, w jaki ich uzbraja konieczność i chcąc nie chcąc muszą bić. Zasadą regulującą jest stosunek podaży i popytu; a majstrowie nie mają tej władzy. Nareszcie — wykrzykuje p. Proudhon — oto są dobrze wytresowani robotnicy, robotnicy wzorowi, i t. d., i t. d. Tej nędzy brakowało jeszcze Anglii: ona nie przejdzie przez cieśninę. (T. I, str, 261 i 262).
Ze wszystkich miast Anglii w Boltonie radykalizm jest najwięcej rozwinięty. Robotnicy Boltonu są znani jako najzawziętsi rewolucyjoniści. Podczas silnej agitacyi, jaka miała miejsce w Anglii przeciw prawom zbożowym, fabrykanci angielscy nie czuli się dość silnymi, by sami mogli podołać walce z właścicielami ziemskimi, nie wysuwając naprzód robotników. Ale ponieważ interesy robotników i fabrykantów nie były mniej sprzeczne jak interesy fabrykantów i właścicieli ziemskich, było zatem naturalnem, że fabrykanci musieli usuwać się na drugi plan na meetyngach robotniczych. Cóż zrobili fabrykanci? Aby ocalić pozory, uorganizowali meetyngi, złożone po większej części z majstrów, małej liczby robotników, im oddanych i z właściwych przyjaciół handlu. Kiedy następnie prawdziwi robotnicy próbowali w Boltonie i w Manchesterze brać w nich udział, aby zaprotestować przeciwko tym sztucznym demonstracyjom, zabroniono im wstępu, mówiąc, że to był ticket-meeting. Pod tą nazwą rozumieją się meetyngi, na które mają prawo wejścia tylko osoby opatrzone w karty wejścia. Jadnakże ogłoszenia, rozlepione na mitrach, oznajmiały o meetyngach publicznych. Ile razy odbywały się te meetyngi dzienniki fabrykantów dawały pompatyczne, szczegółowe sprawozdania z wygłaszanych tam mów. Rozumie się, że były to mowy samych majstrów. Dzienniki londyńskie powtarzały je dosłownie. P. Proudhon ma nieszczęście brać majstrów za zwykłych robotników i zabrania im surowo przekroczyć cieśninę.
Jeżeli w 1844 i 1845 r. bezrobocia mniej uderzały w oczy jak przedtem, to dlatego że 1844 i 1845 rok Indy pierwszymi dwoma latami rozkwitu angielskiego przemysłu od 1837 roku. Tem nie mniej żaden z rzemieślniczych związków (trades-unions) nie był rozwiązany.
Posłuchajmy teraz majstrów z Boltonu. Według nich fabrykanci nie są panami płacy robotniczej, ponieważ nie są panami ceny produktu; a nie są panami ceny produktu, ponieważ nie są panami rynku wszechświata. Z tej. przyczyny dali do zrozumienia, że nie trzeba robić koalicyj, aby wydrzeć u fabrykantów podniesienie płacy roboczej. P. Proudhon przeciwnie zakazuje im koalicyj z obawy, aby po koalicyi nie nastąpiło podwyższenie płacy, które by znów pociągnęło za sobą ogólną drożyznę. Nie mamy potrzeby mówić że na jednym punkcie panuje serdeczna zgoda między majstrami a p. Proudhonem, a mianowicie, że podniesieniu płacy towarzyszy podniesienie ceny produktów.
Lecz czy obawa drożyzny jest prawdziwą przyczyną urazy p. Proudhona? Nie. On się gniewa na majstrów Boltonu, ponieważ oni oznaczają wartość przez podaż i popyt i nie troszczą się wcale o wartość ukonstytuowaną, o wartość, która była w stanie ukonstytuowania, o ukonstytuowanie wartości, która zawiera w sobie ciągłą wymianę i wszystkie inne proporcyjonalności stosunków i stosunki proporcyjonalności ofiarowane przez Opatrzność.
„Bezrobocie — robotników jest bezprawiem, ponieważ to nie tylko, kodeks karny tak powiada, ale system ekonomiczny, konieczność ustanowionego porządku... Można to tolerować, żeby każdy robotnik miał wolną wolę rozporządzania swoją osobą i rękami, ale społeczeństwo nie może pozwolić, aby robotnicy za pomocą koalicyj gwałcili monopol.“ (T. I, str. 235 i 237).
P. Proudhon chce nam podać artykuł kodeksu karnego jako rezultat konieczny i ogólny stosunków burżuazyjnej produkcyi.
W Anglii koalicyje są dozwolone przez akt parlamentu i to właśnie system ekonomiczny zmusił parlament do wydania tego pozwolenia jako prawo. W 1825 roku, kiedy za ministerstwa Huskisson parlament był zmuszony zmienić prawodawstwo, aby je lepiej pogodzić ze stanem rzeczy, wynikającym z wolnej konkurencyi, trzeba było koniecznie znieść wszystkie prawa, które zabraniały robotnikom koalicyi. Im więcej nowożytny przemysł i konkurencyja się rozwijają, tem więcej jest żywiołów wywołujących i wspierających koalicyje, a skoro tylko koalicyje stają się faktem ekonomicznym, zyskującym z dnia na dzień na znaczeniu, muszą stać się faktem legalnym.
Zatem artykuł kodeksu karnego dowodzi co najwyżej, że przemysł nowożytny i konkurencyja nie były należycie rozwinięte za czasów Zgromadzenia Konstytucyjnego i za czasów Cesarstwa.
Ekonomiści i socyjaliści[3] zgadzają się ze sobą na jednym punkcie: t. j. co do potępienia koalicyj. Tylko inaczej motywują akt potępienia.
Ekonomiści mówią do robotników: Nie róbcie koalicyj. Robiąc koalicyje, tamujecie prawidłowy rozwój przemysłu, przeszkadzacie fabrykantom wykonywać obstalunki, stawiacie przeszkody handlowi i przyspieszacie wprowadzenie maszyn, które robią nieużyteczną część waszej pracy i zmuszają was przyjąć jeszcze niższą płacę. Zresztą daremne wasze zachody. Wasza płaca będzie zawsze oznaczona przez stosunek rąk żądanych i zaofiarowanych, i smiesznem i niebezpiecznem jest usiłowanie buntować się przeciw wiecznym prawom ekonomi politycznej.
Socyjaliści mówią do robotników: Nie zawiązujcie koalicyj, bo co ostatecznie na tem wygracie? Podniesienie płacy? Ekonomiści wam dowiodą z całą dokładnością, że te kilka groszy, które moglibyście zyskać w razie powodzenia na jakiś czas, wywołują następnie zniesienie na zawsze. Zręczni rachmistrze dowiodą wam, że potrzeba byłoby lat całych, aby powiększenie płacy wynagrodziło koszta poniesione na organizacyją i utrzymanie koalicyj. A my jako socyjaliści, my wam powiemy, że pomimo tej kwestyi pieniężnej zostaniecie się tak samo robotnikami, a wasi przełożeni zawsze przełożonymi jak przedtem. Zatem precz z koalicyjami, precz z polityką, bo urządzać koalicyje, czyż nie jest to politykować?
Ekonomiści chcą, aby robotnicy pogodzili się z takiem społeczeństwem. jakie ono jest w obecnym czasie, i jakie było nakreślone i zatwierdzone w ich podręcznikach.
Socyjaliści radzą pozostawić w spokoju stare społeczeństwo, aby lepiej módz wejść do nowego społeczeństwa, jakie oni im przygotowali z taką troskliwością.
Pomimo jednych i drugich, mimo podręczników i utopij, koalicyje nie przestawały ani na chwilę rozwijać się i rosnąć z rozwojem i wzrostem nowożytnego przemysłu. Obecnie stopień do jakiego doszła koalicyja w danym kraju oznacza dokładnie stopień, jaki on zajmuje w hierarchii rynku wszechświata. Anglia, gdzie przemysł doszedł do najwyższego stopnia rozwoju, posiada najobszerniejsze i najlepiej uorganizowane koalicyje.
W Anglii nie zatrzymano się na koalicyjaek częściowych, które miały na celu tylko czasowe bezrobocia i które wraz z niemi znikały. Utworzono koalicyje stałe, trades-unions, które służą robotnikom za szańce obronne w ich walkach z przedsiębiorcami. W obecnym czasie wszystkie te trades-unions’y miejscowe zlały się w jeden „National Association of United Trades“, którego Komitet centralny zasiada w Londynie i który liczy już 80,000 członków.
Tworzenie tych bezrobóć, koalicyje trades-unions’ów postępują jednocześnie z politycznemi walkami robotników, którzy tworzą teraz wielką partyję polityczną, pod nazwaniem Chartystów.
Zwykle pod formą koalicyj mają miejsce pierwsze próby łączenia się robotników między sobą.
Wielki przemysł zgromadza w jednem miejscu masę obcych sobie ludzi. Konkurencyja rozdziela ich ze względu na ich interesy. Ale utrzymanie płacy, ten wspólny interes, jaki mają wzgldem swego przełożonego, łączy ich w jednej myśli oporu, w koalicyje. Zatem koalicyja ma zawsze podwójny cel, a mianowicie zaniechać konkurencyi pomiędzy sobą, aby módz przeciwstawić wspólną konkurencyję kapitaliście. Jeżeli pierwszym celem oporu było utrzymanie płacy, to w miarę tego, jak kapitaliści w swoją kolej łączyli się w jednej myśli ucisku, koalicyje z początku odosobnione, formowały się potem w grupy; w obec zawsze złączonego kapitału, utrzymanie zjednoczenia staje się dla nich potrzebniejszem niż utrzymaniem płacy. To jest tak prawdziwe, że angielscy ekonomiści są całkiem zdziwieni, widząc jak robotnicy poświęcają znaczną część swej płacy na korzyść asocyjacyj, które w oczach tych ekonomistów były zakładane tylko w celu bronienia płacy roboczej. W tej walce — prawdziwej wojnie domowej — łączą się i rozwijają wszystkie żywioły niezbędne do przyszłej walki. Raz doszedłszy do tego punktu asocyjacyja przybiera charakter polityczny.
Warunki ekonomiczne zamieniły najpierw masy ludności w robotników. Panowanie kapitału stworzyło dla tych mas wspólne warunki bytu, wspólne interesy. Zatem te masy stanowią już klasę w obec kapitału, ale nieświadomą jeszcze samej siebie. W walce której kilka faz zaznaczyliśmy powyżej, masy się łączą i tworzą klasę świadomą siebie. Interesa, jakich bronią, stają się interesami klasy. Ale walka klasy z klasą jest walką polityczną:
W burżuazyi rozróżniamy dwie fazy: fazę podczas której konstytuowała się ona w klasę pod panowaniem feudalizmu i monarchii absolutnej, i fazę kiedy już ukonstytuowana w klasę obaliła feudalizm i monarchiję, aby ze społeczeństwa dawnego utworzyć społeczeństwo burżuazyjne. Pierwsza z tych faz była dłuższa i wymagała największych wysiłków. Rozpoczęła się także częściowemi koalicyjami przeciw panom feudalnym.
Robiono wiele poszukiwań, aby skreślić rozmaite fazy historyczne, przez jakie przechodziła burżuazyja, od związków miejskich zacząwszy a skoriczywsz ua ustaleniu jej jako klasy.
Ale, kiedy chodzi o zdanie sobie dokładnie sprawy z bezrobóć, koalicyj i innych form, w jakich proletaryjat przejawia przed naszemi oczyma organizowanie się swoje jako klasy, jednych opanowywa strach prawdziwy, drudzy okazują pogardę transcedentalną.
Klasa uciskana jest warunkiem bytu każdego społeczeństwa, opartego na antagonizmie klasowym. Wyzwolenie uciśnionej klasy pociąga koniecznie za sobą nowy ustrój społeczny. Aby klasa uciśniona mogła się wyzwolić trzeba, by zdobyte siły produkcyjne i istniejące stosunki społeczne nie mogły nadal egzystować obok siebie. Ze wszystkich narzędzi produkcyi, największą siłą produkcyjną jest sama rewolucyjna klasa. Organizacyja żywiołów rewolucyjnych jako klasy przypuszcza istnienie wszystkich sił produkcyjnych, jakie mogły się zrodzić w łonie społeczeństwa dawnego.
Czy to znaczy, że po upadku dawnego społeczeństwa nastąpi panowanie nowej klasy wyrażające się w nowej politycznej władzy? Nie.
Warunkiem wyzwolenia klasy pracującej jest zniesienie wszelkich klas, tak jak warunkiem oswobodzenia stanu trzeciego, stanu burżuazyjnego, było zniesienie wszystkich stanów[4].
Klasa pracująca podstawi w ciągu swego rozwoju na miejsce dawnego społeczeństwa mieszczańskiego asocyjacyję, która zniesie Mary i ich antagonizmy, i nie będzie więcej władzy politycznej, ponieważ władza polityczna jest właśnie wyrazem oficyjalnym antagonizmu w społeczeństwie mieszczańskiem.
Tymczasem antagonizm między proletaryjatem i burżuazyja jest walką klas, walką, która podniesiona do najwyższego swego wyrazu, stanie się całkowitą rewolucyją. Czyż, trzeba się zresztą dziwić, że społeczeństwo oparte na sprzeczności interesów klasowych, dochodzi do brutalnej sprzeczności, do fizycznej walki, jako ostatecznego rozwiązania?
Nie mówcie, że ruch społeczny wyklucza ruch polityczny. Nie ma ruchu politycznego, który by nie był zarazem społecznym.
Tylko przy takim stanie rzeczy, gdzie nie będzie więcej klas i antagonizmu klasowego, ewolucyje społeczne przestaną być rewolucyjami politycznemi. Dotąd w przeddzień każdego ogólnego przetwarzania społeczeństwa, ostatniem słowem nauki społecznej będzie zawsze:

„WALKA ALBO ŚMIERĆ; KRWAWA WALKA ALBO NICOŚĆ. TAK NIEUBŁAGANIE POSTAWIONĄ JEST KWESTYJA.“

George Sand.









  1. Twierdzenie to w roku 1847 r. było zupełnie słusznem. W owym czasie handel Stanów Zjednoczonych sprowadzał się głównie do wwozu emigrantów i produktów przemysłu i do wywozu bawełny i tytoniu t. j. produktów pracy niewolników w południowych Stanach. Północne Stany produkowały głównie zboże i mięso dla Stanów niewolniczych. Dopiero od chwili, kiedy Północ zaczęła produkować zboże i mięso na wywóz i przeto stała się krajem przemysłowym, z chwila kiedy powstała silna konkurencyja ze strony Indyj, Egiptu, Brazylyi przeciwko monopolowi bawełnianemu Ameryki, zniesienie niewolnictwa stało się możliwem. I wtedy nawet pociągnęło to za sobą ruinę południowych Stanów, którym nie udało się zastąpić jawnego niewolnictwa murzynów przez ukryte niewolnictwo indyjskich i chińskich kulisów.
    Przyp. Fr. Engelsa do niem. przekł.
  2. Fourierzyści.
    (Przyp. Fr. Engelsa do niem. przekł.)
  3. Socyjaliści ówcześni znaczy: Fourierzyści we Francyi i Oweniści w Anglii.
    (Przyp. Fr. Engelsa do niem. przekł.)
  4. Wyraz stan użyty tu w historycznem znaczeniu stanu feudalnego państwa, stanu z oznaczonymi i ograniczonymi przywilejami. Rewolncyja burżuazyi zniosła stany wraz z ich przywilejami. Burżuazyjne społeczeństwo zna tylko jeszcze klasy. Zatem jest się w sprzeczności historyją, oznaczając proletaryjat jako „stan czwarty“.
    (Przyp. Fr. Engelsa do niem. przekł.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Marx i tłumacza: anonimowy.