Nędza filozofii/Rozdział pierwszy. Odkrycia naukowe

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karl Marx
Tytuł Nędza filozofii
Podtytuł Odpowiedź na dzieło Proudhona „Filozofia Nędzy“
Rozdział Przedmowa
Pochodzenie Pisma pomniejsze:
Seryja pierwsza
Wydawca Librairie Keva
Data wyd. 1886
Miejsce wyd. Paryż
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Cała seria
Cały zbiór
Indeks stron
PIERWSZY ROZDZIAŁ
ODKRYCIE NAUKOWE

I. Wartość zamienna a użytkowa

„Właściwość, wszystkim wspólna przedmiotom, czy to są wytwory przemysłu, czy też dary przyrody, a mianowicie, że wszystkie one jednako służą człowiekowi do utrzymania, zowie się wartością użytkową; własność znowu ta, że się nawzajem one wymieniają, — wartością zamienną. Jakim sposobem wartość użytkowa staje się zamienną? Powstania idei wartości [zamiennej] nie wyświetlili ekonomiści z należytą starannością, musimy się zatem nad tem pytaniem zatrzymać. Ponieważ z pośród rzeczy, których pożądam, wielka ilość istnieje na łonie przyrody jedynie w szczupłej liczbie, lub też zgoła tutaj się nie spotyka, muszę więc własnoręcznie wytwarzać to, czego mi braknie, a ponieważ nie mogę się wziąść do tylu rzeczy osobiście, zwracam się zatem ku innym ludziom, swym współpracownikom w innych gałęziach działalności, z propozycyją, aby pewną część swego wytworu wymieniali na moje produkty.“ [Proudhon, tom I, roz. II]
P. Proudhon zakłada sobie przedewszystkiem wyjaśnienie podwójnej istoty wartości, rozdwojenia wartości, powstania wartości zamiennej z użytkowej. Wraz z p. Proudhonem musimy zatrzymać się na tym akcie przekształcania. Obaczmy, jak odbywa się ten akt zdaniem naszego autora.
Nader znacznej ilości produktów nie spotykamy w naturze, a musi je dopiero wytworzyć przemysł. Skoro potrzeby przewyższają dobrowolną produkcyję ze strony przyrody, człowiek zmuszonym jest do zawezwania na pomoc produkcyi przemysłowej. Czem jest ta ostatnia w pojęciu p. Proudhona? Jakim jej początek? Oddzielny osobnik, łaknący ogromnej masy rzeczy, „nie jest w stanie tak wielu rzeczom podołać.“ Ile mamy zaspokoić potrzeb, tyleż musimy wytworzyć rzeczy. Nie masz bowiem wytworu bez produkcyi. Takie zaś mnóstwo rzeczy, jakie wytworzyć mamy, każe już z góry przypuszczać więcej nad jednego wytwórcę. Odkąd zaś przypuszczamy w produkcyi więcej niż jednego człowieka, od chwili tej założyliśmy już istnienie całej, opartej na podziale pracy produkcyi. A zatem potrzeba, jak ją pojmuje p. Proudhon, każe przypuszczać doskonały podział pracy. Przypuściwszy zaś podział pracy, tem samem mamy już do czynienia z wymianą, a więc i z wartością zamienną. Moglibyśmy przeto z taką samą racyją z góry już założyć istnienie wartości zamiennej.
Ale p. Proudhon woli obracać się w kółku; idźmy więc jego manowcami, które wciąż nas będą wracały do punktów wyjścia.
Aby wydobyć się z takiego stanu rzeczy, gdzie każdy jako odludek na się pracuje, i dosięgnąć wymiany, „zwracam się,“ powiada p. Proudhon, „do swych współpracowników w różnorodnych gałęziach działalności.“ A więc posiadam już współpracowników, z których każdy odmienną spełnia czynność, jakkolwiek — zawsze na zasadzie założeń proudhonowskich — ani ja ani inni nie wyzwoliliśmy się jeszcze z samotniczej i niezbyt społecznej sytuacyi Robinzona. Współpracownicy i różne gałęzie pracy, podział pracy i wymiana, wszystko to spadło z nieba,
Streszczam: posiadam potrzeby, oparte na podziale pracy i wymianie. P. Proudhon, przypuszczając te potrzeby, tem samem przypuścił już wymianę i wartość zamienną, „których atoli powstanie“ postanawia sobie „wyśledzić z większą, niż inni ekonomiści starannością.
P. Proudhon tak samo dobrze mógłby ten porządek rzeczy wywrocie zupełnie naopak i zgoła nie zaszkodziłby tem słuszności swych rozumowań. Dla wyjaśnienia wartości zamiennej trzeba mu wymiany. Dla wyjaśnienia znowu wymiany, potrzeba podziału pracy. Aby zaś wyjaśnić ten podział pracy, potrzebuje on potrzeb, czyniących z podziału pracy konieczność. Wreszcie, by wyjaśnić te potrzeby, należy je jedynie „przypuścić,“ co wszakże zgoła jeszcze nic jest ich negacyją, wbrew pierwszemu pewnikowi z proudhonowskiego prologu: „przypuścić Boga — jest to jego istnieniu zaprzeczyć“ (Prologue, str. 1).
Jak teraz postępuje p. Proudhon z podziałem pracy, który zakłada sobie wiadomym, by wyjaśnić zamienną wartość, te wciąż dlań niewiadomą rzecz? Oto, „pewien osobnik“ zwraca się ku innym ludziom, swym współpracownikom w różnych gałęziach działalności, z propozycyją rozpoczęcia wymiany i odróżniania wartości zamiennej a użytkowej. Przystawszy na to projektowane odróżnianie, współpracownicy uwolnili p. Proudhona od wielkich krom jednego „kłopotów“: przy tych warunkach potrzebował on jedynie zauważyć ten fakt, „zanotować i zaznaczyć powstanie idei wartości“ w swym traktacie ekonomii politycznej. Atoli powinien by nam wyjaśnić „źródło“ tej propozycyi, powiedzieć jakim sposobem ten samotnik, ten Robinzon nagle doszedł do tego, aby uczynić swym współpracownikom pewnego rodzaju propozycyą i czemuż ją ci współpracownicy bez wszelkiego wahania przyjęli.
Ale p. Proudhon nie wdaje się w te genealogiczne szczegóły. Czynowi wymiany nadaje on pewnego rodzaju historyczne piętno, wystawiając go jako umowę, zaproponowaną przez trzecią osobę, która dążyła do stworzenia wymiany.
Oto próbka „historyczno-opisowej metody“ p. Proudhona, który z dumną pogardą spogląda na „historyczno-opisową metodę“ A. Smith’a i Ricarda.
Wymiana swą własną posiada historyją. Przebyła ona różnorakie fazy.
Były takie czasy (np. wieki średnie), kiedy wymieniano jedynie przewyżkę produkcyi nad spożycie.
Następnie były też takie czasy, kiedy nietylko przewyżkę, lecz wszystkie produkty, całą istność przemysłową pochłaniał handel, kiedy więc produkcyja całkiem zależała od wymiany. Jak wyjaśnić tę wtórą fazę wymiany, tę wartość zamienną w swej drugiej potędze?
P. Proudhon ma odpowiedź na poczekaniu: dajmy na to, że pewien osobnik „innym ludziom, swym współpracownikom w innych gałęziach działalności zaproponował“ podnieść wartość zamienną do drugiej potęgi.
Wreszcie nastały czasy, kiedy wszystko, co ludzie uważali dotychczas za święte, stało się przedmiotem wymiany, szacherki. Są to czasy, kiedy przedmioty, które dotychczas udzielano, lecz nie sprzedawano: cnota, miłość, przekonanie, wiedza, summienność i in., kiedy jednem słowem wszystko stało się przedmiotem handlu. Są to czasy powszechnej przedajności, ogólnego frymarczenia, czyli — że użyjemy ekonomicznego sposobu mówienia — czasy, w których każdy przedmiot, fizycznej jak też moralnej natury, wędruje jako wartość zamienna na rynek, aby tu być oszacowanym stosownie do rzeczywistej swej wartości.
Jak teraz tę nową a zarazem ostatnią fazę wymiany wyjaśnić, tę wartość zamienną w trzeciej potędze?
P. Proudhon nie dałby czekać na odpowiedź: przypuśćmy, że pewna osoba „innym osobom, swym współpracownikom w innych gałęziach działalności zaproponowała“ z cnoty, miłości i in. uczynić wartość handlową, wartość zamienną do trzeciej podnieść potęgi.
Jak widzimy, „historyczno-opisowa metoda“ p. Proudhona godzi się do wszystkiego, na wszystko odpowiada i wszystko wyjaśnia. Trzeba np. historycznie wyjaśnić „powstanie pewnej ekonomicznej idei,“ natychmiast wyprowadza on na scenę niejakiego człowieka, który innym ludziom, „swym współpracownikom w innych gałęziach działalności“ proponuje uskutecznić ten akt stworzenia — i już po wszystkiem.
Odtąd też i my przyjmiemy „stworzenie“ wartości zamiennej za czyn dokonany; idzie więc teraz jedynie o wyjaśnienie stosunku wartości zamiennej do użytkowej. Posłuchajmy p. Proudhona.
„Ekonomiści bardzo dobrze uwydatnili dwoisty charakter wartości, lecz z takim samym stopniem ścisłości nie zanalizowali jego sprzecznej w samej sobie istoty — tu poczyna się nasza krytyka... Ale nie dość wskazać w wartości zamiennej a użytkowej na ten rażący kontrast, w którym wszelakoż ekonomiści przywykli widzieć rzecz nader prostą, lecz nadto należy dowieść, że ta pozorna prostota kryje głęboką tajemnicę, której przeniknięcie jest naszym obowiązkiem... Że wyrazimy się technicznie, wartość użytkowa a zamienna w odwrotnym do siebie mają się stosunku.“
Jeżeli trafnie pojęliśmy p. Proudhona, chce on wywieść następujące cztery punkty:
1) Wartość zamienna a użytkowa stanowią rażący kontrast, przeciwstawiają się sobie wzajemnie.
2) Wartość zamienna a użytkowa w odwrotnym do siebie mają się stosunku, przeczą sobie.
3) Ekonomiści nie zoczyli, nie pojęli ani tej sprzeczności, ani przeciwstawności.
4) Krytyka p. Proudhona zaczyna od końca.
Zacznijmy i my też od końca i, aby uwolnić ekonomistów od zarzutów Proudhona, posłuchajmy dwóch dość wybitnych ekonomistów.
Sismondi powiada: „Handel wszystko sprowadził do przeciwstawności między zamienną a użytkową wartością“ [Etudes, 2 tom, str. 162. wyd. brukselskie].
Lauderdale: „W ogóle bogactwo narodowe (wartość użytkowa) zmniejsza są w miarę tego, jak prywatne majątki wzrastają wskutek podnoszenia się wartości zamiennej; z zmniejszaniem się tej ostatniej wzmaga się pierwsze“. (Recherches sur la nature et l’origine de la richesse publique, tłomaczenie Lazgentil-de-Laraise’a, Paryż 1808).
Na antagonizmie między zamienną a użytkową wartością oparł Sismondi swą główną teoryę, podług której dochód zmniejsza się w prostym do wzrostu produkcyi stosunku.
Lauderdale znowu zbudował swój systemat na podstawie odwrotnego do siebie stosunku tych obu rodzajów wartości, a jego teorya za czasów Rikarda tak była popularną, że ten ostatni mógł o niej wyrażać się jako o powszechnie znanej rzeczy.
„Skutkiem pomięszania wartości zamiennej a bogactwa (wartości użytkowej) zrodził się pogląd, jakoby można było powiększyć bogactwo zmniejszeniem ilości niezbędnych, pożytecznych lub przyjemnych w życiu rzeczy“ (Rikardo: Principes d’économie politique, tłomaczenie franc. Constancio, z notami J. B. Say’a Paryż 1835, t. 2. rozdział o bogactwie a wartości).
Widzimy, że już przed p. Proudhonem ekonomiści „wskazali“ na głęboką tajemnicę, zawartą w tej sprzeczności i przeciwstawności. Zobaczmy teraz jak po ekonomistach Proudhon ze swej strony tłumaczy ową tajemnicę.
Wartość zamienna pewnego produktu spadnie z wzrostem zaofiarowania, jeżeli zapotrzebowanie pozostaje bez zmiany; innemi słowy: im obfitszym jest wytwór w stosunku do zapotrzebowania, tem niższą jego wartość zamienna czyli cena. Na odwrót: im słabszem zaofiarowanie w porównaniu do zapotrzebowania, tem wyżej podnosi się wartość zamienna czyli cena produktu, innemi słowy: im bardziej rzadkimi w stosunku do zapotrzebowania są zaofiarowywane wytwory, tem większem ich podniesienie się w cenie. Wartość zamienna pewnego wytworu zależy od jego obfitości lub skąpości — lecz zawsze odnośnie do zapotrzebowania. Weźmy jakiś więcej niż rzadki przedmiot, a nawet jedyny w swym rodzaju produkt — będzie on znajdywał się w zbyt wielkiej obfitości, będzie niepotrzebnym, jeśli nań niemasz zapotrzebowania. Odwrotnie znowu bywa, kiedy weźmiemy w tysiącokrotnych okazach znajdujący się wytwór: będzie go mało, jeśli nie będzie zaspakajał zapotrzebowania, t. j. jeżeli zbyt znaczny będzie nań popyt.
Są to, możemy rzec, prawie powszechnie znane ogólniki, musieliśmy je wszakże wypowiedzieć, aby uprzystępnić zrozumienie proudhonowskich tajemnic.
„Chcąc zbadać tę zasadę aż do ostatecznych jej wyników, z konieczności dojdziemy do tego najbardziej logicznego wniosku, że rzeczy, które są niezbędnością a mnóstwo których nie ma granic, nie posiadają żadnej wartości; te zaś, których użyteczność równa się zeru a rzadkość nader znaczna, muszą niekoniecznie wysoką posiadać cenę.“
„Zamęt ten aż do ostateczności doprowadza ta okoliczność, że w gruncie rzeczy nie spotykamy się z temi obiedwiema krańcowościami: z jednej strony żaden produkt ludzki nie zdoła posiąść nieskończonych rozmiarów, z drugiej znowu najrzadsze nawet rzeczy muszą być choć w pewnym stopniu użytecznemi, gdyż inaczej żadnej nie miałyby wartości. Wartość użytkowa a zamienna są prze, to z konieczności z sobą spojone, lubo co do swej istoty dążą one do wzajemnego się wykluczenia.“ (t. I, str. 39)
Czemuż zamęt Proudhona aż do ostateczności dochodzi? Oto, że przeoczył zapotrzebowanie; że pewna rzecz może znajdywać się w obfitości lub też skąpo tylko w porównaniu do zapotrzebowania. Usunąwszy zapotrzebowanie, przypuszcza on tem samem, że wartość zamienna rzadkości, a użytkowa obfitości są równe. Zaiste, powiadając, że rzeczy, których użyteczność równa się zeru a rzadkość nader znaczna, nieskończenie wysoką posiadają cenę, mówi on poprostu, że wartość zamienną stanowi tylko rzadkość. „Nader znaczna rzadkość i równa zeru użyteczność“ — to tylko rzadkość. „Nieskończenie wysoka cena“ stanowi maximum wartości zamiennej, stanowi czystej wody taką wartość. Oba te wyrażenia przyrównywa on pomiędzy sobą. Wartość zamienna a rzadkość są tedy równoznacznemi określeniami. Doszedłszy do tych pozornie „ostatecznych wyników,“ Proudhon w samej rzeczy do ostateczności doprowadził słowa lecz nie treść, jaką one posiadają; bawi się raczej w retorykę niż w logikę. Kędy spodziewa się on znaleść nowe wnioski, tam znachodzi w całej nagości jedynie swe pierwiastkowe założenia. Wskutek takiego samego postępowania utożsamia on też wartość użytkową a prostą obfitość.
Przyrównawszy wartość zamienną rzadkości z użytkową obfitości, p. Proudhon z podziwem spogląda, czemuż wartości użytkowej w rzadkości i wartości zamiennej, a zamiennej w obfitości i wartości użytkowej nie napotyka; a widząc, że w życiu potocznem nie ma tych krańcowości, musi uwierzyć w jakąś tajemnicę. Istnieje dlań jakaś nieskończenie wysoka cena, ponieważ nie ma na nią nabywców — a tych nigdy nie znajdzie on, pokąd nie weźmie pod rachubę zapotrzebowania.
Z jednej strony zdaje się, jakoby obfitość proudhonowska powstała z samej siebie. Zapomina on, że ją wytwarzają ludzie i że w ich leży interesie rachowanie się z zapotrzebowaniem. W innym bowiem razie zkąd doszedłby p. Proudhon do twierdzenia, że rzeczy, posiadające nader wielką użyteczność, muszą być nader tanie lub nawet nic nie kosztować? Przeciwnie, powinien by zawnioskować, że, aby podnieść cenę bardzo użytecznych rzeczy, t. j. ich wartość zamienną, należy ograniczyć ich obfitość, ich produkcyją.
Kiedy dawni właściciele winnic francuzkich żądali prawa, zabraniającego sadzenia nowych winnic, kiedy holendrzy palili korzenie azyatyckie, a tępili krzak gwoździkowy, dążyli swem postępowaniem poprostu do zmniejszenia obfitości, a podniesienia wartości zamiennej. Całe wieki średnie tej samej trzymały się metody, ograniczając prawodawstwem ilość czeladników w warsztacie oddzielnego majstra, jako też liczbę narzędzi, jakiemi mógł on użytkować (ptrz. Andersona dzieje handlu).
Wystawiwszy obfitość jako użytkową, a rzadkość jako zamienną wartość — nic lżejszego nad dowiedzenie, że obfitość i rzadkość w odwrotnym mają się nawzajem stosunku — utożsamia Proudhon wartość użytkową z zaofiarowaniem, a zamienną z zapotrzebowaniem. Aby antytezę tę uczynić jeszcze jaskrawszą, wprowadza on nowe słowo, zastępując wartość zamienną przez „wartość z przeświadczenia.“ Arena walki uległa zmianie — na jednej stronie mamy użyteczność (wartość użytkową, zaofiarowanie), na drugiej przeświadczenie (wartość zamienną, zapotrzebowanie)
Jak pogodzić te sprzeczne wzajemnie czynniki? Jak je doprowadzić do porozumienia? Czyż da się wyszukać choćby jeden spólny im wszystkim punkt?
„Zaiste, powiada p. Proudhon, mamy taki punkt: cena, która powstaje na tle tej między zaofiarowaniem a zapotrzebowaniem, pożytkiem a przeświadczeniem walki, nie może być wiecznej sprawiedliwości wyrazem.“
Antytezę tę Proudhon snuje dalej:
„W swej postawie jako swobodnego nabywcy jestem swych potrzeb sędzią, sędzią celowości przedmiotu i ceny, jaką zań chcę dać.
Z drugiej znów strony ty, jako swobodny wytwórca, jesteś środków produkcyi panem i możesz zmniejszyć swe wydatki.“ (tom I, str. 42).
A ponieważ zapotrzebowanie czyli wartość zamienna tem samem jest co przeświadczenie, przeto p. Proudhon powiada:
„Dowiedzioną jest rzeczą, że wolna wola stwarza przeciwstawność między zamienną a użytkową wartością. Jak rozwiązać tę przeciwstawność, pokąd istnieje wolna wola? I jakżeż poświęcić wolną wolę, nie poświęcając zarazem człowieka?“ (t. I, str. 41)
Nie sposób zatem dojść do jakiegoś rezultatu. Mamy walkę między dwiema, że się tak wyrażę, niespółmiernemi wielkościami, pożytkiem a przeświadczeniem, wolnym nabywcą a wolnym wytwórcą.
Przyjrzyjmy się rzeczy nieco zbliska. Zaofiarowania nie stanowi wyłącznie pożytek, a przeświadczenie zapotrzebowania. Czyż ten, który nabywa, nie ofiaruje również pewnego wytworu, czyli raczej przedstawiciela wszelkiego wytworu: pieniędzy, i czyż zdaniem p. Proudhona nie przedstawia on jako zaofiarodawca pożytku czyli wartości użytkowej?
Czyż z drugiej znowu strony, zaofiarodawca nie pożąda jednocześnie pewnego wytworu czyli raczej przedstawiciela wszelkiego wytworu: pieniędzy? Czyż tem nie reprezentuje on przeświadczenia, wartości zamiennej czyli wartości z przeświadczenia?
Zapotrzebowanie jest zarazem zaofiarowaniem i naodwrót. A zatem antyteza Proudhona, utożsamiająca zaofiarowanie i zapotrzebowanie z pożytkiem i przeświadczeniem, spoczywa na czczej abstrakcyi.
Co Proudhon wartością zamienną, to samo inni ekonomiści z taką samą racyją zowią wartością z przeświadczenia. Niech wolno nam będzie zacytować jedynie Storcha (Cours d'économie politique, Paryż: 1823. str. 88 i 99).
Jego zdaniem rzeczy, których pożądamy, zowią się potrzebami: wartościami zaś te, którym wartość przypisujemy. Największa ilość rzeczy posiada jedynie wartość, albowiem zadawalniają one wytworzone drogą przeświadczenia potrzeby. Atoli przeświadczenie o naszych potrzebach może ulegać zmianom, a tem samem też użyteczność rzeczy, wyrażająca jedynie tych rzeczy stosunek do naszych potrzeb. Nawet przyrodzone potrzeby ciągłemu ulegają przeistaczaniu. W samej, rzeczy, jaka to rozmaitość np. panuje w przedmiotach, stanowiących wśród różnych ludów główne ich pożywienie!
Nie między pożytkiem a przeświadczeniem toczy się walka — wre ona między cena targową, jaką zamawia zaofiarodawca, a takąż sama ceną, ofiarowywaną przez potrzebującego. Wartość zamienna wytworu jest wciąż rezultatem tych przeciwnych sobie oszacowywań.
W ostatniej instancyi zaofiarowanie i zapotrzebowanie przedstawiają produkcyję i konsumcyję, lecz produkcyję i konsumcyję, oparte na wymianie miedzy oddzielnymi osobnikami.
Wytwór, który zaofiarowuje się, nie przedstawia sam w sobie nic użytecznego. Dopiero spożywca przyznaje mu użyteczność. A nawet gdy mu już przyznano własności użyteczne, nawet wtedy nie stanowi on jedynie użyteczności. Podczas produkcyi wymieniał się on na różne koszta produkcyi, jako to materyjał surowy płacę roboczą i t. d. — a wszystko to są rzeczy, targową posiadające wartość. W ten sposób dla wytwórcy produkt przedstawia pewną wartości targowych sumę. Ofiarowuje on nie tylko pewien użyteczny przedmiot, lecz nadto — i to głównie wartość zamienną.
Co się tyczy zapotrzebowania, jest ono na tyle czynnem, o ile posiada do swego rozporządzenia środki wymiany. A środki te są znowu wytworami, wartościami zamiennemi.
W zaofiarowaniu i zapotrzebowaniu znachodzimy z jednej strony wytwór kosztujący wartości zamiennych i chęć do sprzedaży, z drugiej środki, które też kosztowały wartości zamiennych, i pragnienie kupna.
P. Proudhon wolnemu wytwórcy przeciwstawia takiegoż nabywcę. Obydwom przypisuje metafizyczne własności. Może on też z tego powodu powiedzieć: „dowiedzioną jest rzeczą, że wolna to wola człowieka stwarza przeciwstawność między zamienną a użytkową wartością.“
Pokąd wytwórca wśród opartego — na podziale pracy i jednostkowej wymianie społeczeństwa produkuje — a takiem jest założenie p. Proudhona — musi on zbywać. Proudhon wytwórcę czyni środków produkcyi panem, ale zgodzi się on z nami, że posiadanie tych środków nie od wolnej zależy woli. Co więcej, te środki produkcyi po większej części są z zewnątrz nadchodzącymi wytworami, a nadto w obecnej produkcyi nie posiada on tej wolności, aby wytwarzać tyle, ile mu się spodoba — obecny rozwój sił wytwórczych, zmusza go w takich lub owakich określonych wytwarzać rozmiarach.
Nie więcej od wytwórcy wolnym jest spożywca. Jego przeświadczenie zależy od jego środków i potrzeb. A te i tamte są odbiciem jego społecznego stanowiska, zależącego znowu od całego społecznego ustroju. Robotnik, kupujący kartofle, i utrzymanka, kupująca koronki, jednakowo słuchają się tylko swego względnego przeświadczenia; ale niejednakowość ich przeświadczeń wynika z różnorodności stanowiska — a to ostatnie jest społecznego ustroju tworem.
Czyż systemat potrzeb w swym ogóle opiera się na przeświadczeniu, czy też na całości produkcyj? W większości wypadków potrzeby zradza produkcyja czyli oparta na produkcyi całość stosunków. Handel powszechny prawie wyłącznie obraca się około potrzeb — nie jednostkowej konsumpcyi, lecz produkcyi. Wybierzemy odmiennego rodzaju przykład: czyż zapotrzebowanie rejentów nie każe przypuszczać określonego prawa cywilnego, a to ostatnie znowu czyż nie jest wyrazem określonego stadyjum własności t. j. produkcyi?
Że ze stosunku zaofiarowania do zapotrzebowania wykluczył on omawiane przez nas czynniki — tego jeszcze p. Proudhonowi nie dość. Doprowadza on abstrakcyję do ostateczności, zlewając ogół wytwórców w jedną osobę, w jednego wytwórcę, a ogół spożywców w jednego spożywcę i twierdząc, że walka się toczy między temi dwiema chimerycznemi postaciami. Ale w realnym świecie rzeczy innym podążają torem. Konkurencyja wśród samych zaofiarodawców jako też wśród samych nabywców stanowi konieczny składnik walki między sprzedawcami a kupującymi, walki ustanawiającej wartość zamienną.
Wykluczywszy koszta produkcyi i konkurencyi, p. Proudhon mógł już dowolnie doprowadzić formułę zaofiarowania i zapotrzebowania do absurdu:
„Zaofiarowanie i zapotrzebowanie, powiada on, niczem innem nie są, jeno dwiema konwencyjonalnemi formami, służącemi do tego, aby przeciwstawić samym sobie wartość zamienną a użytkową i wywołać ich obieg. Są to dwa elektryczne bieguny, które, złączone, muszą dać życie objawowi powinowactwa, zwanemu wymianą“ (t. I, str. 47 i 50).
Z taką samą racyją można by powiedzieć, że wymiana jest jedynie „konwencyjonalną formą“, aby spożywcę sprowadzić do przedmiotu spożycia. Również można by powiedzieć, że wszystkie ekonomiczne stosunki są jedynie „konwencyjonalnemi formami“ w celu ułatwienia bezpośredniego spożycia. Zaofiarowanie i zapotrzebowanie są to stosunki właściwe pewnej określonej produkcyi — nie mniej i nie więcej nad jednostkową wymianę.
W czem więc zawiera się cała dyjalektyka p. Proudhona?
W podstawieniu wartości użytkowej i wartości zamiennej, zaofiarowaniu i zapotrzebowaniu — pojęć abstrakcyjnych i sprzecznych, takich jak: rzadkość i obfitość, użytek i opinija, jeden wytwórca i jeden konsument, obaj kawalerowie wolnej woli...
I do czego chciał z tem dojść?
Do zachowania sobie możności wprowadzenia później jednego z elementów, dotąd pomijanego, kosztów produkcyi, jako syntezy wartości użytkowej i wartości zamiennej. W taki sposób w jego oczach koszta produkcyi tworzą wartość syntetyczną, czyli wartość ukonstytuowaną.




II. Wartość ukonstytuowana czyli wartość syntetyczna

„Wartość jest kamieniem węgielnym ekonomii politycznej“. Wartość, „ukostytuowana“ jest kamieniem węgielnym systematu sprzeczności ekonomicznych.
Cóż więc jest ta „wartość ukonstytuowana“, która stanowi całe odkrycie p. Proudhona w ekonomii politycznej?
Raz uznano pożytek (jako element wartości), praca staje się źródłem wartości. Miarą pracy jest czas. Wartość względna produktów określa się przez ilość czasu, spotrzebowanego na wyprodukowanie ich. Cena jest wyrażeniem za pomocą pieniędzy wartości względnej produktu. Nakoniec wartość ukonstytuowana pewnego produktu jest wprost wartością, wytworzoną przez czas pracy, zawarty w danym produkcie.
Jak Adam Smith odkrył podział pracy, tak p. Proudhon utrzymuje, że odkrył wartość ukonstytuowaną. W rzeczywistości nie jest to „coś niesłychanego“, ale trzeba przyznać, że niema nic niesłychanego w jakiemkolwiek odkryciu w ekonomii. P. Proudhon, który czuje całą ważność swego odkrycia, stara się jednak zmniejszyć swoją zasługę, „aby upewnić czytelnika co do swych pretensyj do oryginalności i pogodzić ze sobą umysły, które przez swoją trwożliwość nie są skłonne do przyjęcia nowych idei“. Lecz w miarę jak rozpatruje, co każdy z jego poprzedników uczynił dla zrozumienia wartości, zmuszony jest przyznać głośno, że największa część, lwia część zasługi jemu się należy. .
„Syntetyczna idea wartości była ogólnikowo pojmowaną przez Adama Smitha.... Lecz idea ta była całkiem intuicyjną u niego: otóż społeczeństwo nie zmienia swych przyzwyczajeń na wiarę intuicyi: ono uznaje tylko autorytet faktów. Trzeba było, żeby sprzeczność wyraziła się w sposób bardziej wydatny, bardziej wybitny: J. B. Say był jej głównym wyrazicielem“.
Oto całkowita historyja odkrycia wartości ukonstytuowanej: A. Smith miał ogólnikowe pojęcie; u J. B. Say’a sprzeczność, p. Proudhonowi przypada prawda konstytuująca i „ukonstytuowana. I nie pozwólmy się zbić z tropu: wszyscy inni ekonomiści od Say a do Proudhona kręcili się tylko po ubitej ścieżce sprzeczności. „Jest to nie do uwierzenia, żeby tylu ludzi rozsądnych od lat czterdziestu rzucało się przeciw tak prostej idei. Ale nie, porównanie wartości wypełnia się bez tego, żeby te wartości miały jakiśkolwiek punkt wspólny do porównania się i jedność miary — oto co ekonomiści dziewiętnastego wieku zdecydowali się utrzymywać przeciw wszystkim, zamiast przyjąć rewolucyjną teoryją równości. Co powie o tem potomność?“ (T. i str. 68).
Potomność, tak gwałtownie wezwana, zacznie od powątpiewania co do chronologii. Ona musi zadać sobie pytanie: Czyż Ricardo i jego szkoła nie należą do ekonomistów XIX-go wieku? Systemat Ricarda, stawiający zasadę, że „odnośna wartość towarów wyłącznie spoczywa na niezbędnym dla ich wytworzenia czasie“, datuje od 1817. Ricardo stoi na czele całej szkoły, panującej w Anglii od czasów Restauracyi. Doktryna Rikarda wyraźnie, nieubłaganie reprezentuje całą burżuazyją angielską, będącą’znowu typem nowoczesnej burżuazyi w ogóle. „Co o tem powie potomność?“ Nie powie, aby Proudhon nie znał Rikarda, gdyż długo i szeroko o nim rozprawia, wciąż doń powraca i ostatecznie powiada, że cały jego systemat jest „śmieciem“. Jeżeli wda się w tę sprawę kiedykolwiek potomność, wtenczas, być może, powie ona, że Proudhon, obawiając się obruszyć anglofobiję swych czytelników, wolał wystąpić sam w roli odpowiedzialnego wydawcy idej Rikarda. Ale cokolwiek zdarzy się, w każdym razie naiwną jej się wyda ta okoliczność, że Proudhon jako „rewolucyjną teoryję przyszłości“ wykłada to, co, jak naukowo dowiódł Ricardo, stanowi teoryję obecnego mieszczańskiego społeczeństwa, i że przyjmuje on jako rozwiązanie antymonii między zamienną a użytkową wartością to, co oddawna już Ricardo ze swą szkołą wystawili jako naukową formułę jednej strony antymonii, wartości zamienej. Ale raz na zawsze dajmy spokój potomności, i urządźmy naoczną stawkę Proudhona z jego poprzednikiem, Rikardem. Następujące ustępy z tego pisarza streszczają jego teoryją wartości: „Użyteczność zgoła nie jest miarą wartości zamiennej, lubo stanowi jej konieczny czynnik“ (Principes de l’economie politique, t. I str. 3).
„Gdy raz już rzeczom przyznano użyteczność, wtedy ich wartość zamienna z dwóch powstaje źródeł: z ich rzadkości i niezbędnej do ich zdobycia ilości pracy. Istnieją rzeczy, których wartość jedynie od ich rzadkości zależy. Ponieważ żadna praca nie jest w stanie przysporzyć ich ilości, przeto wartość ich może zmniejszyć się jedynie na ^ mocy ich obfitości. Tutaj zaliczyć się godzi posągi, cenne obrazy i t. d. Wartość ta zależy jedynie od zamożności, smaku i kaprysu ludzi, żądnych ich nabycia“ (t. I, str. 4 i 5 passim). „Stanowią one atoli bardzo nieznaczną liczbę z pośród codziennie wymienianych towarów. Ponieważ największa ilość pożądanych przedmiotów jest tworem przemysłu, przeto, skoro tylko zgodzimy się na niezbędny tutaj wydatek pracy, możemy ją nietylko w jednym lecz w wielu krajach powiększyć prawie w nieograniczonym stopniu“ (t. I, str. 5). „Jeżeli przeto mówimy o towarach, ich wartości zamiennej i zasadach, regulujących ich cenę, mamy zawsze na uwadze tylko te towary, których ilość ludzką pracą dowolnie daje się pomnażać, których produkcyja zachęcana jest przez konkurencyją i nie napotyka żadnej zapory (t. I, str. 3).
Rikardo cytuje A. Smitha, który, jego zdaniem, „z wielką dokładnością rozebrał pierwotne źródło wartości zamiennej“ (Smith I, roz. V), i dodaje:
„Że to (t. j. czas roboczy) istotną stanowi podwalinę wartości zamiennej wszystkich rzeczy, wyjąwszy tych, które ludzka praca nie mogą być dowolnie przysparzane — zdanie takie jest najważniejszem ekonomii politycznej twierdzeniem: znikąd bowiem nie wypłynęło tyle błędów, nie powstało tyle różnych sądów w tej nauce) jak z powierzchownego i niedokładnego wyłożenia słowa: wartość“ (t. I, str. 8). „Jeżeli zawarta w pewnym przedmiocie ilość pracy określa jego wartość zamienną, to ztąd wynika, że każdy wzrost wydatku pracy musi zwiększać wartość przedmiotu, na który poszedł ten wydatek, a każde zmniejszenie pracy obniża cenę“ (t. I str. 9).
Następnie Rikardo A. Smithowi czyni zarzuty.
1) że „dla wartości wystawiał odmienną od pracy skalę — to wartość zboża, to znowu ilość pracy, jaką w stanie jesteśmy nabyć za pewną rzecz“ (t. I str. 9 i 10).
2) że „zasadę przyjął bez zastrzeżenia, jakkolwiek ograniczył jej zastosowanie jedynie do pierwotnego i niewyrobionego ustroju społecznego, który poprzedził nagromadzenie kapitałów i prywatną własność gruntów“ (t. I str. 21).
Rikardo stara się dostarczyć dowodów, że własność ziemska (gruntowa), t. j. renta, nie może na wartość środków spożywczych wywrzeć wpływu, i że gromadzenie kapitałów wpływa w sposób chwilowy i oscyllacyjny na stosunki wartościowe, zależne od stosunku wydatkowanej na ich produkcyją ilości pracy. Co aby dowieść, rozwija on swą teoryją renty gruntowej, analizuje kapitał i w ostatniej instancyi dochodzi do wniosku, że jest to jedynie nagromadzona praca. Następnie snuje on całą teoryją co do stosunku procentu a pracy roboczej i dowodzi, że płaca i procent w odwrotnym do siebie podnoszą się lub spadają stosunku, nie wpływając zgoła na wartość wytworu. Przyczem nie przeocza on tego wpływu, jaki na odnośną wartość wytworu wywrzeć mogą nagromadzenie kapitałów i różna tych ostatnich natura (kapitał stały i zmienny), jako też wysokość płacy. Pytania te nawet najgłówniej zajmują Rikarda.
„Wszelkie zaoszczędzenie pracy, powiada on, natychmiast zmniejsza odnośną wartość[1] towaru, czy to będzie zaoszczędzenie pracy, potrzebnej do wytworzenia przedmiotu, czy też tyczy się ono utworzenia wydatkowego przy tej produkcyi kapitału“ (t. I str. 48). „Dopóki dzień roboczy jednemu będzie dostarczał tę samą masę ryb, drugiemu zaś odpowiednią ilość zwierzyny, aż poty naturalna wysokość odnośnych cen zamiennych pozostanie tą samą, bez względu na zmiany, które mogą zajść w płacy roboczej i procentach, i na wszelkie kapitałów nagromadzenie“ (t. I str. 32). Rozpatrywaliśmy pracę jako podstawę wartości rzeczy, a potrzebną do ich wytworzenia ilość pracy jako skalę, określającą ilość towarów, które należy przy wymianie ofiarować za nie; nie chcemy wszakże zaprzeczać temu, aby w każdorazowej cenie towarów nie odbywały się chwilowe i przechodne od tej pierwotnej naturalnej ceny odchylenia“ (t. I str. 105). O cenie towarów w ostatniej instancyi stanowią koszta produkcyi, a nie, jak zwykle powiadają, stosunek zaofiarowania do zapotrzebowania“ (t. II str. 253).
Lord Lauderdale rozbierał zmiany w wartości zamiennej na zasadzie prawa zaofiarowania i zapotrzebowania czyli rzadkości i obfitości w stosunku do zapotrzebowania. Jego zdaniem wartość pewnej rzeczy podnosi się, skoro jej masa się zmniejsza lub zapotrzebowanie wzrasta; poniża się zaś w miarę wzrostu jej ilości lub zmniejszenia się zapotrzebowania. Tak więc wartość pewnego przedmiotu może się zmieniać z powodu aż ośmiu odmiennych przyczyn, mianowicie dla czterech czynników, tkwiących w poprzedniem, i czterech innych, wynikających z pieniędzy lub wszelkiego innego towaru, służącego za miernik wartości. Rikardo to obala jak następuje:
„Wytwory, stanowiące monopol jednostki lub społeczeństwa, zmieniają swą wartość podług wystawionego przez lorda Lauderdale prawa; poniżają się z wzrostem zaofiarowania i podnoś:ą się z popytem; cena ich w żadnym koniecznym do ich naturalnej wartości nie znajduje się związku. Co się zaś tyczy rzeczy, które podlegają konkurencyi ze strony sprzedawców i których ilość w pewnych granicach można pomnażać, cena ich ostatecznie zależy nie od zapotrzebowania i dowozu, lecz od zmniejszania się lub wzrastania kosztów produkcyi“ (t. II str. 159).
Niechaj czytelnik tak jasną, ścisłą mowę Rikarda porówna z retorycznymi wysiłkami, jakie czyni p. Proudhon w celu dojścia do tego, że wartość zamienną określa czas pracy.
Rikardo ukazuje nam rzetelny ruch mieszczańskiej produkcyi, ustanawiający wartość. P. Proudhon abstrahuje od tego rzeczywistego ruchu i poci się nad wynalezieniem nowych procesów i nad umieszczeniem świata w pozornie nowej formułce, będącej atoli jedynie teoretycznym wyrazem tak jasno wyłożonego przez Rikarda rzeczywistego ruchu. Rikardo za punkt wyjścia bierze obecne społeczeństwo, aby nam wykazać, jak ono ustanawia wartość; p. Proudhon znowu za taki punkt bierze ukonstytuowaną wartość, aby przy pomocy tej wartości budować nowy świat społeczny. Według p. Proudhona, wartość ustanowiona (ukonstytuowana) powinna zrobić koło i zamienić się w ustanawiającą względem świata, całkowicie już ukonstytuowanego według powyższej modły. Określenie wartości czasem roboczym stanowi, zdaniem Rikarda, prawo wartości zamiennej, zdaniem zaś p. Proudhona jest to syntezą, spójnią wartości zamiennej i użytkowej. Rikardowska teoryją wartości jest naukowym wykładem obecnego pożycia ekonomicznego, odnośna znowu teoryją Proudhonowska — utopicznem wyłożeniem teoryi Rikarda. Rikardo dowodzi prawdziwości swej formuły, wywnioskowując ją na mocy ogółu zjawisk ekonomicznych i w ten sposób wyjaśniając wszelkie przejawy, nawet te; które na pierwszy rzut oka pozornie przeczą jego twierdzeniu, jako to rentę, nagromadzenie kapitałów i stosunek płacy do procentów. Właśnie to czyni jego doktrynę naukowym systematem; p. Proudhon, który tę Rikardowską formułę na nowo odszukał za pomocą czysto dowolnych hypotez musi zgodnie ze swem postępowaniem poszukiwać osobnych zjawisk ekonomicznych, torturować je i fałszować, aby je wystawić jako przykłady, jako już istniejące zastosowania, jako zarodki urzeczywistnienia się jego nowotwórczej idei (patrz: § 3, zastosowanie ukonstytuowanej wartości).
Przejdźmy teraz do wniosków, jakie wyciąga p. Proudhon ze swej ukonstytuowanej (przez czas roboczy) wartości.
Pewna masa pracy jest równowartościową temu produktowi, który stwarzamy tą masą pracy.
Każdy dzień pracy tyleż wart, co każdy inny, t. j. przy tej samej masie praca jednego tyleż warta co każdego drugiego — nie masz żadnej jakościowej różnicy. Przy tej samej ilości pracy wytwór jednego wymienia się na wytwór wszystkich innych. Wszyscy ludzie są tu wolnymi najmitami, jednako płatnymi za ten sam czas roboczy. Zupełna równość przewodzi wymianie.
Czyż te wnioski są naturalnymi i koniecznymi wynikami „ukonstytuowanej“ t. j. określonej czasem roboczym wartości.
Jeżeli wartość pewnego towaru określa się przez niezbędną dla jego wytworzenia ilość pracy, to ztąd koniecznie wynika, że wartość pracy, t. j. płaca robocza, określa się również czasem roboczym, koniecznym do jej wytworzenia. Płaca, t. j. odnośna wartość czyli cena pracy określa się zatem czasem roboczym, koniecznym do wytworzenia wszystkiego tego, co robotnik potrzebuje, aby wyżyć. „Zmniejszycie koszta produkcyi kapeluszy, a ich cena ostatecznie spadnie do swej naturalnej ceny, bez względu na podwojenie, potrojenie i t. d. zapotrzebowania. Zmniejszycie koszta utrzymania ludzi obniżeniem naturalnej ceny niezbędnych do życia pokarmów i odzieży, a ujrzycie, że płaca poniży się nawet wtedy, jeżeli zapotrzebowanie robotników znacznie wzrośnie“ (Rikardo, t. II str. 253).
Oczywista, że mowa Rikarda jest cyniczną w najwyższym stopniu. Przyrównać koszta produkcyi kapeluszy do kosztów utrzymania ludzi — jest to samo, co zamienić ludzi w kapelusze. Ale proszę się nie zżymać na ten cynizm. Leży on w rzeczach, lecz nie w słowach, wskazujących na te rzeczy. Francuzcy pisarze jak pp. Droz, Blanqui, Rossi i inni sprawiają sobie tę niewinną rozrywkę, że zaznaczają swą podniosłość w porównaniu z pisarzami angielskimi zachowywaniem „humanitarnej“ mowy; jeżeli zarzucają Rikardowi i jego szkole cyniczne wysłowienie, to tylko dla tego, że ono ich razi, że odsłania w całej nagości ekonomiczne stosunki, zdradza tajemnice burżuazyi.
Streśćmy: praca, o ile jest towarem, mierzy się jako taki czasem roboczym, niezbędnym do wytworzenia towaru-pracy. Co zaś potrzeba ku temu? Akurat tej pracy, która potrzebną jest na wytworzenie przedmiotów, niezbędnych dla nieprzerwanego utrzymania pracy t. j. dla umożebnienia robotnikowi życia i rozpladzania swej rasy. Naturalną cenę pracy stanowi jedynie minimum płacy[2]. Jeżeli rynkowa cena płacy wybiega po za swą naturalną cenę, czyni to z powodu, że wystawione przez Proudhona prawo wartości znajduje sobie przeciwwagę w zmiennym stosunku zapotrzebowania a zaofiarowania. Wszelakoż minimalna płaca pozostaje punktem środkowym, ku któremu ciąży targowa cena płacy.
Tak więc mierzona czasem roboczym wartość z konieczności stanowi formułkę dla obecnego niewolnictwa robotników, miasto tego, by, jak to twierdzi p. Proudhon, stanowić miała „rewolucyjną teoryją“ wyzwolenia proletaryjatu.
Popatrzmy teraz, w ilu to razach praca robocza jako skala wartości nie zgadza się z obecnym antagonizmem klasowym i nierównolitym podziałem owocu pracy między bezpośrednich wytwórców (robotników) a posiadacza wytworu.
Weźmy jakiś wytwór np. płótno. Jako taki zawiera on w sobie pewną określoną ilość pracy, która to ilość będzie stałą bez względu na sytuacyją tych, którzy uczestniczyli w produkcyi tego wytworu.
Weźmy inny wytwór np. sukno, któryby wymagał tej samej, co płótno ilości pracy.
Jeżeli te dwa wytwory nawzajem się wymieniają, wymiana tyczy — się równych ilości pracy. Kiedy wymieniamy takie równe ilości czasu roboczego, zgoła jeszcze nie wymieniamy wzajemnego położenia wytwórców, ani też w niczem nie zmieniamy wzajemnego stosunku robotników do fabrykantów. Twierdzić, jakoby taka wymiana czasem roboczym mierzonych wytworów spowodowywała równą dla wszystkich wytwórców zapłatę, byłoby to przypuszczać, że wymianę poprzedził równolity podział wytworu. Raz wymieniono sukno na płótno — wtedy wytwórcy sukna otrzymają tę samą część z płótna, jaka na nich poprzednio przypadała z sukna.
Illuzyje p. Proudhona aż tak daleko sięgają, że uważa za wynik to, co najwyżej godzi się uważać za nieuzasadnione założenie.
Idźmy dalej.
Czyż czas roboczy, jako skala wartości, każe przynajmniej przy: puszczać, że dnie (robocze) równej są wartości, t. j. że dzień roboczy jednego tyleż wart co każdego innego? Bynajmniej.
Dajmy na to, że dzień roboczy robotnika jubilerskiego równa się trzem dniom roboczym tkacza, wtedy każda zmiana w wartościowym stosunku ozdób do tkanin, o ile nie jest przez chwilowe wahania zaofiarowania i zapotrzebowania wywołaną, wynikać będzie ze zmiejszania lub powiększania czasu roboczego, zużytkowanego na wytworzenie jednego lub drugiego gatunku wytworów. Przypuśćmy, że trzy dni robocze trzech różnych robotników mają się do siebie jak 1, 2 i 3; wtedy każda zmiana w odnośnej ich wytworów wartości będzie zmianą w tym samym stosunku 1, 2, 3. W ten sposób, mimo niejednakową różnych dni roboczych wartość, możemy wartość mierzyć czasem roboczym; atoli, by módz zastosować taką miarę, musimy posiadać porównawczą dla różnych dni roboczych skalę: tej skali dostarcza konkurencyja.
Czy twój dzień roboczy wart tyleż co mój? O tem pytaniu rozstrzyga konkurencyja.
Zdaniem pewnego ekonomisty amerykańskiego, konkurencyja stanowi o tem, ile dni prostej pracy zawiera się w jednym dniu pracy złożonej. Czyż to sprowadzenie dni roboczych pracy złożonej na dnie prostej pracy nie przypuszcza już z góry, że prostą pracę przyjmujemy za skalę? Jeżeli bierzemy ilość pracy samą w sobie, bez względu na jakość, za skalę wartości, to tem samem zakładamy, że prosta praca stała się węgielnym przemysłu kamieniem. Co każe przypuszczać, że, dzięki podporządkowaniu człowieka maszynie lub drobiazgowemu podziałowi pracy, prace różne stały się jednostajnemi, że człowiek niknie w obec pracy, że wahadło zegarowe stało się ścisłym miernikiem stosunku wykonanych przez dwóch robotników robót, jak nim jest dla prędkości dwóch lokomotyw. Nie możemy nadal mówić, że godzina (pracy) jednego człowieka równą jest godzinie każdego innego, lecz raczej że jeden człowiek przez godzinę tyleż wart, ile przez ten sam czas inny człowiek. Czas jest wszystkiem, sam zaś człowiek niczem — co najwyżej pozostał jeszcze ucieleśnionym czasem. O jakości nie może być więcej mowy. Jedynie o wszystkiem decyduje ilość: godzina za godzinę, dzień za dzień; alić to ujednostajnienie pracy zgoła nie jest dziełem wiecznej p. Proudhona sprawiedliwości. Jest ono poprostu nowożytnego przemysłu tworem.
W fabryce, pracującej za pomocą maszyn, praca jednego robotnika ani na jotę prawie nie różni się od pracy każdego innego: robotnicy mogą się tylko tym czasem odróżniać, jaki zużywają przy pracy. Wszelakoż ta ilościowa różnica wydaje się z pewnego stanowiska jakościową, mianowicie o ile zużyty na pracę czas z jednej strony zależy od czysto materyjalnych warunków, jak fizyczna budowa, wiek, płeć, z drugiej zaś strony od moralnych czysto ujemnych przymiotów, jako to cierpliwość, niewrażliwość, pilność. Wreszcie jeżeli wśród pracy robotników natrafiamy na jakościowa różnicę, jest ona co najwyżej najgorszego jakościowo gatunku, zbyt daleką od tego, aby stać się szczególną specyjalnością. Takim ostatecznie jest stan rzeczy wśród nowożytnego przemysłu. I do tej to równości, urzeczywistnionej wśród świata maszyn, zastosowuje p. Proudhon swą dźwignię ujednostajnienia, które powszechnie ma się urzeczywistnić dopiero „w przyszłym czasie“.
Wszystkie „sprowadzające równość“ wnioski, które p. Proudhon wyprowadza z teoryi Rikarda, spoczywają na zasadniczym błędzie. Mianowicie, plącze on określoną zużytym czasem roboczym wartość wytworów z wartością takąż, określaną przez „wartość pracy“. Gdyby oba te sposoby mierzenia wartości towarów jedno i to samo wyrażały, wtedy bez różnicy można by powiedzieć: wartość pewnego towaru mierzy się przez wcieloną weń ilość pracy, lub też: prze: ilość pracy, jaką zań zdołamy zakupić; lub nareszcie: przez ilość pracy, jaka nań zdoła zapracować. Ale rzecz się ma zupełnie inaczej. Wartość pracy nie więcej może służyć za skalę wartościom, jak wszelkiego innego towaru wartość. Kilka przykładów wystarczy dla uzmysłowienia powyższych słów.
Gdyby szefel zboża miasto jednego dwa dni robocze kosztował, wartość jego była by podwojeniem jego wartości pierwiastkowej; atoli nie zdołałaby wprowadzić w ruch podwójną ilość robotników, gdyż nie więcej niż dawniej zawiera w sobie pożywnych substancyj. Wartość zatem zboża, mierzona zużytkowanym na produkcyję wydatkiem pracy, podwoiła się; wszelakoż mierzona czy to w tej ilości pracy, jaką za nią możemy nabyć, czy to w tej, jaka ją może nabyć, zgoła się nie podwoiła Z drugiej strony, jeżeli ta sama praca dwa razy tyle odzieży co poprzednio wytwarza, wtedy wartość, przyodziewku spadnie o połowę; atolić ta podwójna masa odzieży nie spadła jeszcze na tyle w cenie, aby mogła rozporządzać jedynie połowiczną ilością pracy, ani też ta sama praca nie jest jeszcze na tyle w cenie, aby mogła rozporządzać jedynie połowiczną ilością pracy, ani też ta sama praca nie jest jeszcze w stanie rozkazywać zdwojonej ilości odzieży; albowiem połowiczna ilość ubrania te same co przedtem będzie świadczyła robotnikom usługi.
Mierzenie wartości środków spożywczych wartością pracy przeczy ekonomicznym faktom; jest to kręcić się w błędnem kółku, odnośną wartość określać przez odnośną, która znowu z kolei powinna dopiero zostać określoną.
Najmniejszej nie ulega wątpliwości, że p. Proudhon obie te miary — niezbędny do wytworzenia pewnego towaru czas i wartość pracy — mięsza nawzajem. „Praca każdego człowieka, powiada on, zdolną jest kupić tę wartość, którą w sobie zawiera“ (wyd. I str. 81). A więc jego zdaniem pewna zawarta w wiadomym wytworze ilość pracy tyleż jest warta, co zapłata robotnikowi t. j. wartość pracy. Ten sam wniosek dozwala mu utożsamić koszta produkcyi a płacę.
„Co tu jest płaca? Jest to cena produkcyi zboża i t. d., jest to całkowita cena każdej rzeczy“. Idźmy dalej. „Płaca jest to proporcjonalność składników, stanowiących bogactwo“ (str. 110). Co to jest płaca? Wartość pracy.
A. Smith za miarę wartości bierze bądź potrzebny na wytworzenie pewnego towaru czas roboczy, bądź wartość pracy. Rikardo odkrył ten błąd, dokładnie zaznaczając różnorodność obu tych rodzajów miar. Proudhon przewyższa jeszcze A. Smitha w błędzie, gdyż utożsamia dwie rzeczy, które ten ostatni obok siebie stawił. By rzeczywisty znaleść stosunek, w jakim robotnicy uczestniczą w wytworze, czyli innemi słowy, by określić odnośną wartość pracy, poszukuje p. Proudhon miary dla względnej wartości towarów. By tę ostatnią miarę odszukać, nie znajduje nic lepszego nad wystawienie sumy produktów, dostarczonych przez pewną ilość pracy, jako równoznacznika tej ilości pracy — co każe mniemać, że całe społeczeństwo składa się jedynie z robotników, otrzymujących w zarobku swój własny produkt. Powtóre, podaje on jako fakt niewątpliwy, że dnie robocze różnych robotników tą samą posiadają wartość, jednem słowem poszukuje on miary dla odnośnej wartości towarów w tym celu, aby w rezultacie otrzymać jednakowe wynagrodzenie robotników, a równość zarobków zakłada z góry jako już istniejący fakt, aby módz poszukiwać odnośną wartość wytworów. Jaka niezwykła zaiste dyjalektyka.
„Say i jego zwolennicy zauważyli, że, ponieważ praca sama podległą jest oszacowywaniu, jednem słowem jest takim samym, jak wszelki inny, towarem, przeto wytwarza się błędne kółko, skoro postawimy ją za zasadę i najważniejszy czynnik wartości. Ekonomiści ci, z przeproszeniem, dali tem dowód niesłychanego niedbalstwa. Powiadają o pracy, że posiada ona wartość nie jako właściwy towar, lecz odnośnie do wartości, które ich zdaniem praca w sobie potencyjalnie zawiera. Wartość pracy jest to figuryczny sposób wysłowienia; jest to tego samego kalibru fikcyja, jak wytwórczość kapitału. Praca produkuje, kapitał posiada wartość. Za pośrednictwem pewnego rodzaju elipsy powiadamy: wartość pracy.... Praca zupełnie jak wolność.... ze swej istoty jest nieokreśloną i niejasną, jest czerni, co atoli stosownie do przedmiotu przyjmuje pewną określoną formę t. j. co w wytworze staje się rzeczywistością“.
„Ale po co na tem się zatrzymywać? Skoro ekonomista (czytaj p. Proudhon) mięsza nazwy rzeczy, vera rerum vocabula, tem samem przyznaje się. lubo nie powiada, do niemocy i składa broń“ (str. 188).
Widzieliśmy, w jaki sposób p. Proudhon z wartości pracy czyni „najważniejszy czynnik“ wartości wytworów, mianowicie, że dlań płaca, jak zazwyczaj zowią „wartość pracy“, stanowi „zupełną każdej rzeczy wartość“. Oto dlaczego sprawia mu kłopot zarzut Say’a. W towarze-pracy, będącej niezwykłą realnością widzi on jedynie gramatyczną elipsę. Odpowiednio do tego całe obecne, na towarowym charakterze pracy oparte, społeczeństwo zasadza się odtąd na pewnego rodzaju swobodzie poetyckiej, na obrazowem wysłowieniu. Jeżeli społeczeństwo chce „wytępić wszystkie dolegliwości“, pod uciskiem których się ugina, niechaj wytępi źle brzmiące wyrażenia, niech przekształci mowę; w tym celu potrzebuje się jedynie zwrócić o pomoc do Akademii i zażądać nowego wydania słownika. Po wszystkiem, cośmy widzieli, z łatwością pojmiemy, dlaczego p. Proudhon w swem dziele z dziedziny ekonomii politycznej musi tak długo prowadzić rozprawy nad etymologiją i innemi częściami gramatyki. W taki sam sposób uczenie rozprawia on nad starodawnem wyprowadzaniem słowa servus od servare. Te filologiczne rozprawy głębokie posiadają znaczenie, stanowią istotną część proudonowskiego dowodzenia.
Praca, o ile się ona sprzedaje i kupuje, jest towarem, jak wszelki inny, i z tego powodu posiada wartość zamienną. Atoli jak wartość zboża, czyli zboże jako towar, nie służy zgoła na pokarm, tak samo wartość pracy, czyli praca jako towar, nic nie wytwarza.
Praca wartą jest mniej lub więcej stosownie do tego, czy środki spożywcze stoją wyżej lub niżej, a zapotrzebowanie sił roboczych i ich zaofiarowanie w takich lub owakich istnieje rozmiarach, i t. d.
Praca nie jest czemś „nieokreślonem“, lecz zawsze pewną określoną pracą, a nigdy pracą w ogóle, którą się kupuje i sprzedaje. Jest to nie tylko praca, której właściwości określa przedmiot, lecz sam przedmiot określa się przez specyficzne własności pracy.
O ile praca kupuje się i sprzedaje, o tyle jest ona sama towarem. Czemuż ją kupują? „Ze względu na wartości, które zdaniem wszystkich w niej się zawierają“. Alić jeżeli powiemy, że pewna rzecz jest towarem, wtedy nie idzie już o cel, w jakim ją nabyto, t. j. o pożytek, który z niej otrzymujemy, o użytek, jaki z niej zrobimy. Jest ona towarem, gdyż jest przedmiotem handlu. Wszystkie wykręty p. Proudhona sprowadzają się do następującego: praca nabywa się, lecz nie jako przedmiot bezpośredniego spożycia. Nie; kupuje się ją jako środek produkcyi, jak to się czyni z maszyną. Pokąd praca towarem, aż poty posiada wartość, lecz nie wytwarza.
P. Proudhon z taką samą samą racyją mógłby powiedzieć, że nie masz zgoła żadnych towarów, ponieważ każdy towar zostaje kupionym jedynie w celach pewnego zeń użytku, nigdy zaś jako towar sam dla siebie.
Proudhon, wartość towarów mierząc pracą, w sposób nieokreślony przeczuwa, że niepodobna używać tej samej miary względem pracy, o ile posiada ona wartość, o ile jest to warem-pracą. Przewiduje on, że tom samem minimalną płacę wynosi do godności naturalnej i normalnej ceny dla bezpośredniej pracy, że zatem uświęca obecny ustrój społeczny. A więc aby uniknąć tej fatalnej konsekwencji, robi obrót i zapewnia, że praca nie jest towarem, że nie może posiadać wartości. Zapomina, że sam przyjął wartość pracy za skalę; przeoczą, że cały jego systemat spoczywa na towarze-pracy, na pracy, którą się frymarczy, sprzedaje i kupuje, która się wymienia na wytwory i t. d., na pracy wreszcie, będącej bezpośredniem dla robotnika źródłem dochodu — o wszystkiem zapomina.
By ratować swój systemat, decyduje się poświęcić jego podstawę.

„Et propter vitam vivendi perdere causas“.

Znajdujemy się teraz w obec nowego wyjaśnienia „ukonstytuowanej wartości“.
„Wartość jest to stosunek proporcyjonalności między wytworami, stanowiącymi bogactwo.
Przedewszystkiem zauważymy, że proste słowo „względna“ lub „zamienna wartość“ zawiera w sobie pojęcie pewnego stosunku, w jakim wymieniają się nawzajem wytwory. Jeżeli stosunkowi temu nadamy nazwę stosunku proporcyjonalności, nic krom nazwy nie zmieniliśmy we względnej wartości. Ani podniesienie, ani też poniżenie wartości pewnego wytworu nie pozbawia go jeszcze własności znajdywać się w pewnym stosunku proporcyjonalności do innych produktów, stanowiących bogactwo.
Po co więc to nowe określenie, nie przedstawiające zgoła żadnej nowej idei?
Oto „stosunek proporcyjonalności“ naprowadza na myśl wiele innych stosunków ekonomicznych: proporcyjonalność produkcyi, istotną proporcyję między zapotrzebowaniem a zaofiarowaniem i t. d. O tem wszystkiem p. Proudhon myślał, formułując to nowe dydaktyczne powtórzenie wartości zamiennej.
Ponieważ względna (odnośna) wartość wytworów określa się ilością pracy, zużytą odpowiednio do wytworzenia każdego z nich, przeto stosunek proporcyjonalności, w zastosowaniu do tego szczególnego przypadku, oznacza odpowiednią masę produktów, w określonym przeciągu czasu wyrobionych i wskutek tego wymienialnych wzajemnie.
Spojrzyjmy, jaki użytek z tego stosunku proporcyjonalności robi p. Proudhon.
Cały świat wie, że w przypadku wyrównania się zapotrzebowania a zaofiarowania, względna wartość pewmego produktu akurat mierzy się zawartą w nim masą pracy, t. j. że ta względna wartość w tukiem samem znaczeniu wypowiada stosunek proporcyjanalności, jakeśmy to już nadmienili. P. Proudhon przewraca wszystko do góry nogami. Raz zaczniemy, powiada on, mierzyć względną wartość wytworu tkwiącą w nim ilością pracy, wtedy zapotrzebowanie i zaofiarowanie będą się wyrównywały. Produkcyja będzie odpowiadała spożyciu, wytwór zawsze będzie wymienialny, a jego bieżąca cena targowa wyrażać będzie jego rzetelną wartość. Zamiast powiedzieć, jak każdy to czyni, że wielu ludzi spaceruje podczas pięknej pogody, p. Proudhon radzi swym ludziom iść na spacer, aby mieć możność upewnienia ich, że pogoda jest dobrą.
Co p. Proudhon przedstawia jako wynik z wartości zamiennej, apriorycznie już czasem roboczym określanej, to mogłoby zostać urzeczywistnionem przy pomocy następującego prawa:
Wytwory na przyszłość będą wymieniane w istotnym stosunku do czasu roboczego, jakiego kosztowały. Bez względu na stosunek zaofiarowania do zapotrzebowania wymiana towarów ma tak się odbywać, jak gdyby wytwarzanymi one były w stosunku do zapotrzebowania. Niech Proudhon sformułuje i przeprowadzi takie prawo — 1 my zgodzimy się. Ale jeżeli przeciwnie dowieść swej teoryi chce on nie jako prawodawca lecz jako ekonomista, wtedy powinien by wykazać, że niezbędny do wytworzenia towaru czas akurat podaje stopień jego użyteczności, a nadto zaznacza jego stosunek proporcyjonalności do zapotrzebowania, a tem samem do ogółu społecznego bogactwa. W tym razie, gdy wytwór sprzedaje się po równej kosztom produkcyi cenie, zapotrzebowanie i zaofiarowanie wyrównają się; gdyż koszta produkcyi ważą jako wyraz normalnego stosunku między podażą a pokupem.
Doprawdy, p. Proudhon poszukuje dowodu, że niezbędny do wytworzenia pewnego wytworu czas roboczy wyraża zarazem też jego rzetelny stosunek do potrzeb, tak że przedmioty, których produkcyja najmniej pochłania czasu, są najużyteczniejszymi, i tak krok za krokiem dalej. Już goły fakt produkcyi przedmiotów zbytku dowodzi, zdaniem tej doktryny, że społeczeństwo zanadto posiada czasu, który obraca na zadawalnianie swych potrzeb zbytkowych.
Dowodów na to twierdzenie wyszukuje p. Proudhon w tem spostrzeżeniu, że najużyteczniejsze przedmioty najmniej kosztują czasu, że społeczeństwo wciąż poczyna od najłatwiejszych gałęzi przemysłu i że „powoli zabiera się do produkcyi przedmiotów, kosztujących więcej pracy i wyższym odpowiadających potrzebom.
Proudhon przykładów przemysłu dobywającego — zbieranie, pasterstwo, polowanie, rybołówstwo — zapożycza u p. Dunoyer, tego przemysłu, który najprostszą i najmniej kosztowną stanowi produkcyję i od którego człowiek począł „pierwszy dzień swego wtórego stworzenia“ (wyd. I str. 78). Pierwszy zaś dzień jego pierwszego stworzenia opowiedzianym jest w Genezie, przedstawiającej boga jako najpierwszego przemysłowca na świecie.
Rzeczy jednak stoją zupełnie inaczej, niż sądzi p. Proudhon. Od brzasków cywilizacja produkcyja poczyna się opierać na antagonizmie powołań, stanów, klas, jednem słowem na antagonizmie między nagromadzoną a bezpośrednią pracą. Bez antagonizmów niemasz postępu — oto prawo, które po dziś dzień przyświecało cywilizacyi. Po dziś dzień wytwórcze siły rozwijały się na tle takiego panowania antagonizmów klasowych. Twierdzić obecnie, że ludzie dlatego mogli oddawać się wytwarzaniu wyższego rzędu produktów, bardziej skomplikowanym rzemiosłom, ponieważ wszystkie potrzeby wszystkich robotników są zaspokojone — jest to zupełnie zaprzeczać klasowym antagonizmom i cały rozwój historyczny na opak pojmować. To tak samo jak gdybyśmy chcieli zapewniać, że za rzymskich cesarzy hodowano mureny w sztucznych stawach, przeto cala ludność rzymska mogła karmić się obficie; tymczasem lud rzymski najpotrzebniejszych rzeczy sobie odmawiał, byleby kupić chleba, rzymskiej zaś arystokracja do tego stopnia nie zbywało na niewolnikach, że nimi aż mureny karmiła.
Cena^ środków spożywczych prawie wciąż wzrastała, lubo cena przedmiotów zbytku i wyrobów rękodzielnictwa wciąż spadała. Weźmy np. tylko rolnictwo: najkonieczniejsze przedmioty, jak mięso, zboże i t. d. podnoszą się w cenie, tymczasem tkaniny bawełniane, cukier, kawa i in. w rażącym spadają stopniu. A nawet wśród właściwych suhstancyj jadalnych przedmioty zbytku jak szparagi, kalafiory i in. stosunkowo są tańszymi od najniezbędniejszych środków spożywczych. W naszej epoce lżej wytwarzać niepotrzebne niż niezbędne. Wreszcie dla różnych epok historycznych wzajemne stosunki cen nie odmiennymi, lecz raczej były odwrotnymi. Przez całe wieki średnie wytwory rolne tańszymi były nad produkty rękodzielnictwa; w czasach nowożytnych odwrotny spostrzegamy stosunek. Czyż dla tego użyteczność wytworów rolnych zmniejszyła się od średnich wieków.
Użycie produktów zależy od stosunków społecznych, wśród których znajdują się spożywcy, te zaś opierają się na antagonizmach klasowych.
Tkaniny bawełniane, kartofle i wódka stanowią najogólniejszej potrzeby przedmioty. Kartofle zrodziły skrufuły; tkaniny bawełniane po większej części wyrugowały sukno i płótno, lubo w wielu razach choćby pod względem hygienicznym o wiele większy przynosiły one pożytek. Wreszcie wódka przemogła piwo i wino, jakkolwiek jako przedmiot zbytku powszechnie ją obwołano za jad. Przez całe stulecia napróżno rządy walczyły przeciw europejskiemu opium: ekonomija zwyciężyła i spożyciu podyktowała swe prawa.
Czemuż wszelakoż tkaniny bawełniane, kartofle i gorzałka stanowią oś, około której obraca się mieszczańskie społeczeństwo? Gdyż dla ich wytworzenia potrzeba najmniej pracy i wskutek tego najniższą posiadają cenę. Dlaczego minimum ceny rozstrzyga o maximum spożycia? Być może z powodu bezwzględnej użyteczności tych przedmiotów, z powodu właściwej im użyteczności, z powodu tego, że w najlepszy sposób zadawalniają potrzeby robotnika jako człowieka, a nie człowieka jako robotnika? Bynajmniej; lecz ponieważ w opartem na nędzy społeczeństwie właśnie najnędzniejsze wytwory posiadają ten konieczny przywilej, że służą tłumom za użytek.
Twierdzić, że ponieważ najtańsze przedmioty są najwięcej używanymi, przeto muszą być zarazem najużyteczniejszymi, jest to zapewniać, że tak rozpowszechnione z powodu nieznacznych kosztów produkcyi użycie gorzałki jest najwymowniejszym jej użyteczności dowodem, jest to wmawiać w proletaryjusza, że kartofel jest dlań zdrowszym niż mięso, jest to uświęcać obecny porządek rzeczy, jest to wreszcie, nie zrozumiawszy społeczeństwa, wychwalać go pod niebiosy.
W przyszłem społeczeństwie, gdzie zaniknie walka klasowa a tem samem nie będzie żadnych klas, użycie nie będzie zależało od minimalnego czasu produkcyi, lecz od czasu produkcyi, jaki poświęcimy różnym przedmiotom, określać się będzie ich społeczną użytecznością.
Wróćmy atoli do p. Proudhona; skoro niezbędny dla produkcyi pewnego przedmiotu czas roboczy nie jest wyrazem stopnia jego użyteczności, przeto określana tym czasem zamienna wartość tego przedmiotu zgoła nic nie stanowi o rzeczywistym stosunku zapotrzebowania do zaofiarowania t. j. stosunku proporcyjonalności w tym znaczeniu, jakie p. Proudhon chwilami łączy z tem słowem.
To nie sprzedaż jakiegoś towaru po cenie jego kosztów ustanawia „stosunek proporcyjonalności“ między zaofiarowaniem a zapotrzebowaniem t. j. odnośną tego przedmiotu część w całym ogóle produkcyi; to raczej czynią falowania podaży i pokupu, pouczające wytwórców, jaką ilość towarów powinni wytwarzać, by w wymianie otrzymać zwrot przynajmniej kosztów produkcyi; ponieważ zaś to falowania ani na chwilę nie ustają, przeto spostrzegamy nieustanny ruch w lokacyi i wycofywaniu kapitałów wśród różnych gałęzi przemysłu.
„Tylko według takich falowali lokują się kapitały w niezbędnym lecz większym stosunku w produkcyi różnych pożądanych towarów. Wskutek wzrostu lub spadania cen podnoszą się lub spadają zyski po nad powszechny swój poziom, a w ten sposób kapitały zostają pociągnięte lub zniechęcone ku pewnej szczególnej produkcyi, która doświadczyła była takiego lub owakiego falowania.... Jeżeli swe oczy zwrócimy ku rynkom wielkich miast, zobaczymy z jaką prawidłowością zaopatrywanymi one są w dostatecznej ilości wszelkimi rodzajami towarów krajowych jak też zagranicznych i jak rozmaicie urabia się zapotrzebowanie pod wpływem mody i smaku lub zmian ludności, — a mimo to nie często się zdarza stagnacyja, z powodu nadmiernego dowozu lub podrożenia z powodu niedostatecznego dowozu; godzi się przyznać, że zasada, która akurat w odpowiednim stosunku użycza kapitału różnym gałęziom przemysłu,, potężniej działa, niż zazwyczaj przypuszczają“ (Rikardo t. I str. 105—108).
Jeżeli p. Proudhon przyznaje, że wartość wytworów określa się czasem roboczym, jednocześnie też musi nie zapoznawać tego oscylacyjnego ruchu, który jedynie z czasu roboczego robi miarę wartości. Żadnego nie masz normującego stosunku proporcyjonalności, lecz za to jedynie istnieje ruch normujący.
Widzieliśmy, w jakiem znaczeniu możemy mówić o „proporcyjonalności“ jako wyniku określanej czasem roboczym wartości. Ujrzymy teraz, jak ta oparta na czasie skala, zwana przez p. Proudhona „prawem proporcyjonalności“ zamienia się w prawo nieproporcyjonalności.
Każdy wynalazek, umożebniający w godzinę wyrobienie tego, na co dawniej potrzeba było dwóch godzin, niszczy wartość wszystkich tego samego rodzaju wytworów, znajdujących się na rynku. Konkurencyja zmusza wytwórcę produkt dwugodzinowy sprzedawać po tej samej co jednogodzinowy cenie. Konkurencyja baczy za prawem, aby wartość wytworu określała się niezbędnym do jego wytworzenia czasem; roboczym. Ten fakt, że czas roboczy służy za skalę wartości zamiennej, w ten sposób staje się prawem, wciąż wywołującem spadanie ceny pracy. Co więcej. To spadanie wartości rozszerza się nie tylko na dowiezione na rynek towary, lecz też na narzędzia produkcyi i całe warsztaty. Ten fakt zaznacza już Rikardo: „Wskutek ciągłego wzrostu wytwórczości zmniejsza się wartość różnych już poprzednio wytworzonych rzeczy“, (t. I str. 58). Sismondi idzie jeszcze dalej. W tej czasem roboczym „konstytuowanej wartości“ widzi on źródło wszystkich dzisiejszych sprzeczności między handlem a przemysłem. „Wartość zamienna, powiada on, ostatecznie określa się ilością pracy, niezbędną dla wytworzenia oszacowywanej rzeczy; lecz nie tą, jakiej kosztował, ale tą, jakiej będzie kosztował na przyszłość być może wskutek ulepszenia środków pomocniczych; lubo trudno wyrachować tę ilość, przecież ją wciąż określa konkurencyja.... Na tej to podwalinie opiera się zapotrzebowanie ze strony nabywcy a zaofiarowanie sprzedawcy. Ten ostatni prawdopodobnie zapewniać będzie, że przedmiot kosztował go dziesięć dni roboczych; lecz jeżeli pierwszy się przekona, że go w przyszłości można będzie wytworzyć przez dni ośm, a konkurencyja dostarczy obu stronom na to dowodu, wtedy wartość spadnie na dni ośm i handel tę cenę utrzyma. Obie strony nadto są przeświadczone, że przedmiot jest użyteczny, że jest pożądanym, że bez żądzy nie byłoby sprzedaży; lecz ustanowienie ceny zgoła nie zależy od użyteczności“ (Etudes etc. t. I str. 267, wyd. brukselskie).
Ważną jest rzeczą nic zapominać, że wartość określa nie czas, przez jaki wytwarza się przedmiot, lecz minimum potrzebnego na produkcyją czasu, a to minimum bywa ustanawiane przez konkurencyją. Przyjmijmy na chwilę, że konkurencyja ustała, a więc że me mamy żadnego środka dla konstatowania niezbędnego dla produkcyi pewnego towaru minimum pracy. Co ztąd wynikłoby? Moglibyśmy wtedy na produkcyją pewnego przedmiotu użyć 6 godzin czasu, a tem już upoważnić p. Proudhona do żądania przy wymianie sześć racy tyle niż ten, który na produkcyję tego samego przedmiotu użył tylko jedną godzinę.
Zamiast „stosunku proporcyjonalności“ mamy teraz stosunek nieproporcyjonalności, jeżeli w ogóle zechcemy wdawać się w stosunki czy to złe, czy też dobre.
Ciągłe spadanie pracy stanowi jedyną tylko stronę, jedyny tylko wynik szacowania wartości w czasie roboczym, nadmierne podniesienie cen, nadmiar produkcyi i inne zjawiska przemysłowej anarchii znajdują w tym sposobie szacowania swe objaśnie.
Ależ czy czas roboczy, służący jako miernik wartości, zradza choćby tę odnośną rozmaitość wśród wytworów, która się tyle zachwyca p. Proudhon.
Przeciwnie; właśnie wskutek tego monopol w całej swej monotonności zagarnia pod swą władzę cały świat wytwórczy, zupełnie tak samo, jak rzecz to namacalna i znana całemu światu — tenże monopol owładnął światem środków produkcyi. Jedynie niektóre gałęzie produkcyi, jak wyrobów bawełnianych, są zdolne do nader szybkiego postępu. Koniecznym wynikiem takiego postępu jest np. ciągle spadanie cen wytworów bawełnianych; lecz w miarę spadania ceny bawełny musi podnosić się względna cena płótna. Jakież tego skutki? Bawełna wycieśnia płótno. W ten sposób płótno zostało wytępionem na całej prawie przestrzeni Stanów Zjednoczonych. Zamiast odnośnej rozmaitości wytworów posiadamy państwo bawełniane.
Cóż więc pozostaje z owego „stosunku proporcyjonalności“? Oto jedynie życzenie poczciwca, który by chciał, aby towary wytwarzały się w takim stosunku, iżby można je było sprzedawać po uczciwej cenie. Po wszystkie czasy to niewinne życzenie wypowiadali dobrzy obywatele i filantropiczni ekonomiści.
Dajmy słowo choćby staremu Bois-Guillebert'owi:
„Cena towarów powinna być, powiada on, wciąż proporcyjonalnie normowaną, gdyż tylko takie wzajemne porozumienie się umożebnia ich bytowanie, w którem co chwila mogą się wzajemnie wytwarzać (mamy więc znów ciągłą wymienialność p. Proudhona).... Ponieważ bogactwo nie jest niczem innem nad tę ciągła wymianę od człowieka do człowieka, z rzemiosła do rzemiosła, przeto byłoby to rażącem zaślepieniem, gdybyśmy gdzieindziej szukali źródła nędzy, a me w zamęcie, sprawianym w handlu przez nadwerężenie proporcyj wśród cen“. (Dissertation sur la nature de la richesse, wydanie Daire).
Posłuchajmy nowoczesnego ekonomisty:
„Wielkiem prawem, które musi być stosowane do produkcyi, jest prawo proporcyjonalności (the law of proportion), jedynie będące w stanie utrzymać ciągłość wartości.... Równoznacznik musi być zapewnionym.... Wszystkie ludy po wszelkie epoki, przy pomocy licznych handlowych ustaw i ograniczeń, starały się to prawo proporcyjonalności urzeczywistnić do pewnego stopnia; lecz właściwe naturze ludzkiej samolubstwo doprowadziło do zburzenia całego tego systematu regulacyi. Odpowiednio normowana produkcyją (proportionate production) jest to urzeczywistnienie rzetelnej wiedzy ekonomicznej“ (W. Atkinson, Principles of Political Economy, London, 1840, s. 170 — 195).
Fuit Troja! Ten rzeczywisty stosunek między zaofiarowaniem a zapotrzebowaniem, który poczyna stanowić znowu przedmiot tylolicznych westchnień, przestał od dawien dawna istnieć. Zestarzał się on, a nawet więcej; był on podówczas możebny, póki środki produkcyi były ograniczone, a wymiana poruszała się w nader wązkich szrankach. Wraz z powstaniem wielkiego przemysłu musiał ten rzetelny stosunek runąć, a z koniecznością zjawiska naturalnego produkcyją musi obracać się kolejno w kole rozkwitu i podupadania, kryzysu, stagnacyi, i znowu nowego rozkwitu i t. d.
Ci, którzy, jak Sismondi, chcą powrócić do rzetelnej proporcyjonalności produkcyi, a przytem utrzymać obecne podstawy społeczeństwa, są wstecznikami, gdyż, by być konsekwentnymi, muszą dążyć do przywrócenia wszystkich innych warunków produkcyi z czasów dawniejszych.
Co utrzymywało produkcyję wśród odpowiednich lub prawie odpowiednich proporcyj? Zapotrzebowanie, nadające wtedy ton zaofiarowaniu i je poprzedzające; produkcyją krok w krok podążała za spożyciem. Lecz wielki przemysł, zmuszony przez same narzędzia, któremi rozporządza, do produkcyi coraz na szerszą skalę, nie może czekać na zapotrzebowanie. Produkcyją poprzedza konsumpcyję, zaofiarowanie poszukuje zapotrzebowania.
Wśród obecnego społeczeństwa, wśród opartego na indywidualnej wymianie przemysłu, anarchia produkcyi, ta rodzicielka tylu nieszczęść, stanowi zarazem źródło wszelkiego postępu.
A zatem z dwóch rzeczy jedno: albo chcemy odpowiednich proporcyj ubiegłych stuleci wraz ze środkami wytwórczymi naszych czasów, i wtedy jesteśmy wstecznikami i utopistami.
Albo też żądamy postępu bez anarchii; wtedy, by utrzymać obecną wytwórczość, trzeba się wyrzec indywidualnej wymiany.
Wymiana indywidualna godzi się jedynie z drobnym przemysłem przeszłych stuleci i z właściwą im „rzetelną proporcyją“, albo też z wielkim przemysłem, lecz wtedy za nią postępuje cała przepaść nędzy i anarchii.
A więc w ostatecznym rezultacie: określanie wartości przez czas roboczy t. j. formuła, którą nam wystawia p. Proudhon jako rzecz, co odrodzić powinna całą przyszłość, jest jedynie naukowem wyrażeniem ekonomicznych stosunków obecnego społeczeństwa, jak to już przed p. Proudhonem dobitnie i jasno dowiódł Rikardo.
Ale, być może, zastosowanie „egalitacyjne“ tej formuły przynależy się p. Proudhonowi? Być może, on pierwszy wpadł na myśl reformowania przez to społeczeństwa, że zamienił wszystkich ludzi w bezpośrednich i równe ilości pracy wymieniających robotników? Czyż ma on prawo komunistom — tym znajomości ekonomii pozbawionym ludziom, tym, ciężko głupim“ istotom, tym „niebiańskim“ marzycielom — czynić zarzut, że nie wpadli przed nim na to „rozwiązanie kwestyi proletaryjatu“?
Kto choć cokolwiek jest obeznanym z rozwojem ekonomii politycznej w Anglii, temu wiadomem jest, że wszyscy prawie socyjaliści tamtejsi po wszystkie czasy proponowali egalitacyjne zastosowanie teoryi Rikarda. Możemy przytoczyć p. Proudhonowi polityczna ekonomiję Hopkinsa (1822); Wiliama Tomsona: An inquiry into the Pnnciples of the distribution of wealth, most conditions to human happiness (1827); T. K. Edmondsa: Practical, morał and political Economy (1828) i t. d. i jeszcze t. d i jeszcze cztery stronice i t. d. Ograniczymy się jedynie na zacytowaniu jednego komunisty angielskiego, p. Bray’a. Przytoczymy najwybitniejsze ustępy jego zasługującego na uwagę dzieła (Labours wrongs and labour’s remedy, Leeds, 1839) i zatrzymamy się nad tem nieco dłużej, gdyż p. Bray mało jest znanym we Francyi, i ponieważ, jak sadzimy, w jego dziełach znaleźliśmy klucz do przeszłych, teraźniejszych i przyszłych prac p. Proudhona.
Jedynym środkiem dojścia do prawdy — jest wyjaśnić sobie zasadnicze pojęcia. Zajrzyjmy do źródła, zkąd wyłoniły się rządy. Po gruntownem zbadaniu kwestyi znajdziemy że każda forma rządu, każda społeczna i polityczna niesprawiedliwość, pochodzi z obecnie panującego społecznego systematu, z instytucyi własności, jaka dzisiaj istnieje, i że, by zwalić raz na zawsze niesprawiedliwość i nędzę dzisiejszą, należy z gruntu zburzyć obecny ustrój społeczny. Napadając na ekonomistów na ich własnem terrytoryjum i ich własnym orężem, przeszkadzamy bezmyślnej paplaninie doktrynerów i zwolenników dzielenia, chętnych zawsze do popisywania się. Jeżeli ekonomiści nie zechcą odrzucić lub zanegować ogólnie uznanych pewników i zasad, na których oni opierają swoja własną argumentacyję, wtedy nie zdołają zaprzeczyć wnioskom, do których dojdziemy tą metodą“ (str. 17 i 41). „Jedynie praca stwarza wartość.... każdy człowiek niezaprzeczenie ma prawo do tego wszystkiego, co zdołał stworzyć swą uczciwą pracą. Przywłaszczając sobie w ten sposób owoce swej pracy, nie spełnia żadnej niesprawiedliwości względem innych, gdyż nikomu nieodbiera prawa tak samo postępować... Wszelkie pojęcia niższości i wyższości stanowiska, pana i lokaja, ztąd wynikąją, że zaniedbano najelementarniejsze pewniki i że wskutek tego wśliznęła się nierówność posiadania. Dopóki będzie istniała taka nierówność, poty nie będzie można wykorzenić tych pojęć jak również znieść opierających się na nich instytucyj. Do dziś dnia łudzimy się zwodną nadzieją, że takiemu nienaturalnemu stanowi rzeczy, jak obecny, pomożemy przez usunięcie istniejącej nierówności, lecz pozostawiając nietknięta jej przyczynę; ale wkrótce wykażemy, że rząd to nie przyczyna, lecz skutek, że on nie stwarza lecz jest stworzonym — jednem słowem, że jest on wynikiem nierówności posiadania i że ta nierówność jest merozerwa nie złączoną z obecnym systematem społecznym“ (stron, 33, 36, 37).
„Systemat równości nie tylko pociąga za sobą jak największe korzyści, lecz nadto jest najsprawiedliwszym. Każdy człowiek jest ogniwem i to niezbędnem ogniwem w łańcuchu skutków, który początek swój bierze od idei, by zakończyć się, naprzykład, na wyrobieniu sztuki sukna. Z faktu tego, że nasze upodobania ku różnym czynnościom nie są jednakowe, nie możemy jeszcze wnosić, że praca jednego powinna być lepiej opłacaną, aniżeli drugiego. Wynalazca, krom sprawiedliwego wynagrodzenia w pieniądzach, pobierać jeszcze będzie hołd naszego uwielbienia, które jedynie geniusz może otrzymywać od nas“...
„Zgodnie z samą naturą pracy i wymiany sprawiedliwość wymaga, aby wszyscy wymieniający nie tylko wzajemne, lecz nadto równe ztąd otrzymywali korzyści. Tylko dwie rzeczy ludzie mogą nawzajem wymieniać: pracę i wytwór pracy. Gdyby wymiana odbywała się według sprawiedliwości, wtedy cena wszystkich przedmiotów określałaby się przez całkowite koszta jej produkcyi i równe wartości zawsze wymieniałyby się na równe. Gdyby np. kapelusznik potrzebował jednego dnia dla wyrobienia kapelusza, a szewc tyleż czasu dla pary butów (przypuściwszy, że zużyty materyjał surowy jednaką w obu razach posiada wartość), następnie zaś wymienialiby te przedmioty, wtedy korzyść, ztąd otrzymana, była by równą i wzajemną. Korzyści, ztąd wypływające dla jednej strony, nie byłyby stratą dla drugiej, albowiem dostarczoną została ta sama^ ilość pracy i materyjał zużyty również jednaką posiada wartość. Lecz jeżeliby kapelusznik otrzymał dwie pary butów za jeden kapelusz, — zawsze przy powyższem założeniu — to jasnem jest, że wymiana byłaby niesprawiedliwą. Kapelusznik poszkodował by szewca o jeden dzień roboczy; i gdyby tak postępował przy wszelkich swych wymianach, wtedy za wytwór półrocznej pracy otrzymałby całoroczny wytwór drugiej osoby.
Dotychczas trzymaliśmy się wciąż tego w najwyższym stopniu niesprawiedliwego systematu wymiany: robotnicy oddawali kapitalistom pracę całego roku w zamian za wartość półroczną — i ztąd, nie zaś z mniemanej nierówności fizycznych i umysłowych sił jednostek, powstała nierówność majątków i nierówność władzy. Nierówność w wymianie, rozmaitość cen w kupnie i sprzedaży może istnieć tylko pod tym warunkiem, że kapitaliści pozostaną na zawsze kapitalistami, a robotnicy robotnikami, — jedni — to klasa tyranów, drudzy — klasa niewolników... Ten proceder zatem jasno wykazuje, że kapitaliści i właściciele dają robotnikowi za tygodniową pracę tylko część bogactwa, którą odeń otrzymali w przeciągu tygodnia, t. j. że za coś nie dają mu nic. Ugoda kapitalistów z robotnikami — to istna komedyja: faktycznie w tysiącach wypadków jest ona jedynie niecną, jakkolwiek prawną kradzieżą (45, 48, 49, 50).
„Zysk przedsiębiorcy poty będzie stratą dla robotnika, pokąd nie będzie równej wymiany wśród obu części; a wymiana poty nie będzie równą, dokąd społeczeństwo dzielić się będzie na kapitalistów i wytwórców, przyczem ci ostatni żyją ze swej pracy, pierwsi zaś tuczą się z zysków tej pracy“.
„Oczywista,“ powiada dalej p. Bray, „że możecie wprowadzić taką lub owaką formę rządu... deklamować na temat o moralności i bratniej miłości.... Wzajemność nie da się pogodzić z nierównością wymiany. Nierówność wymiany, to źródło nierówności majątkowej, jest zamaskowanym, pożerającym nas wrogiem“ (stron. 51 i 52).
„Rozmyślanie nad celem i zadaniem społeczeństwa upoważnia mnie do wniosku, że nie tylko wszyscy ludzie powinni pracować, by znaleść się w możności wymieniania, lecz że równe wartości powinny się na równe wymieniać. Co więcej: ponieważ korzyści jednego nie powinny być stratą dla drugiego, wartość przeto powinna określać się kosztami produkcyi. Atoli widzieliśmy, że przy obecnym ustroju społecznym zysk bogaczy i kapitalistów zawsze idzie w parze ze stratą dla robotnika, — że ten rezultat niechybnie musi następować i że biedak mimo wszelkiej formy rządu oddanym jest na łaskę i niełaskę kapitalisty, dopóki istnieć będzie nierówność wymiany, — że równość wymiany jedynie w takim ustroju zapewnioną być może, który przyjmie powszechność pracy... Równość przy wymianie powoli przeleje całe bogactwo z rąk obecnych kapitalistów w ręce klas pracujących“ (str. 54 i 55).
„Dopóki ten systemat nierówności wymiany istnieć będzie, wytwórcy będą wciąż w takiej nędzy, tak ciemni, tak przeciążeni pracą, jak obecnie, nawet gdyby zniesiono wszelkie podatki... Jedynie całkowite przeistoczenie systematu, wprowadzenie równości pracy i wymiany może zaradzić takiemu porządkowi rzeczy i ludziom zapewnić istotną równość praw. Wytwórcom potrzeba uczynić jedyny tylko wysiłek — a wszelki wysiłek w celu swego dobrobytu jedynie od nich wyjść musi — i ich kajdany zostaną raz na zawsze skruszone... Równość polityczna jako cel — to błąd, jest ona błędem nawet jako środek“.
„Przy równości wymiany korzyść jednego nie jest wynikiem straty drugiego; wszelka bowiem wymiana jest jedynie prostem przeniesieniem pracy i bogactwa, nie wymaga ona żadnej ofiary. W opartym na równości wymiany ustroju wytwórca może dojść jeszcze do bogactwa przez swą oszczędność, lecz jego bogactwo będzie tylko nagromadzonym wytworem jego własnej pracy. Będzie on mógł wymieniać swoje bogactwo, lub komukolwiek je podarować; lecz niemożebną będzie rzeczą, by przez dłuższy okres pozostawał bogaczem, przestawszy pracować. W skutek równości wymiany bogactwo utraci dzisiejszą swą właściwość, że tak powiemy, odnawiać się i pomnażać samo przez się; powstały ze spożycia ubytek nie będzie ono w stanie wynagrodzić; gdyż skoro nie będzie stwarzanem na nowo przez pracę, wtedy, raz spożyte, zostaje na zawsze straconem. Co zowiemy dziś zyskiem i procentami, tego nie spotkasz przy systemie równej wymiany. Wytwórca i ten, kto baczy za podziałem, jednako będą wynagradzani i suma ich pracy ku temu posłuży, by określać wartość każdego wykończonego i do spożycia przystosowanego przedmiotu“.
„Zasada równości wymiany musi więc z konieczności powołać do życia powszechność pracy“ (str. 76, 88, 89, 92, 109).
Odparłszy zarzuty ekonomistów przeciw komunizmowi, p. Bray powiada dalej:
„Jeżeli potrzeba koniecznie zmiany charakterów, aby oparty na spólnictwie ustrój społeczny umożebnić w jego wykończonej postaci, jeżeli z drugiej strony obecny ustrój nie przedstawia ani możliwości, ani warunków zdolnych do przeprowadzenia tej zmiany charakterów i do przygotowania ludzi ku lepszemu i przez nas wszystkich pożądanemu porządkowi, przeto widocznem jest, że rzeczy musiałyby z konieczności takiemi jak obecnie pozostać, gdyby nie znalazł się i nie zjawił pewien przygotowawczy proces rozwoju — proces, należący zarówno do dzisiejszego jak też do przyszłego ustroju (systematu spólnictwa) — pewien rodzaj stadyjum przejściowego, na drogę którego społeczeństwo może wejść mimo swych wszystkich wykroczeń i głupoty, by go znowu opuścić, gdy bogatem się stanie w te własności i zdolności, które są warunkiem systematu spólnictwa“ (str. 136).
„Cały ten proces wymaga jedynie kooperacyi w jej najprostszej postaci... Koszta produkcyi wśród wszelkich okoliczności określać będą wartość wytworów, a równe wartości wciąż będą się wymieniały na równe. Jeżeli z dwóch osób jedna pół a druga cały pracowała tydzień, to jedna otrzyma wynagrodzenia dwa razy tyle, co druga; ale ta przewyżka płacy nie będzie ze szkodą dla drugiej: strata, którą jedna poniosła, zgoła nie staje się zyskiem drugiej. Każdy swą indywidualną pracę zamieniać będzie na rzeczy tej samej co jego praca wartości, a zysk, otrzymany przez jakąś osobę lub jakiś przemysł, bynajmniej nie będzie stanowił straty innej osoby lub jakiejś innej gałęzi przemysłu. Praca każdej jednostki byłaby jedyną skalą jego strat lub zysków“.
„.... Za pomocą miejscowych i ogólnych biur (boards of trade) będzie się określać ilość różnych przedmiotów, żądanych przez konsumpcyję, i odnośna wartość każdego w porównaniu z innymi (ilość robotników, niezbędnych w różnych gałęziach pracy), jednem słowem wszystko, co się tyczy społecznej produkcyi i podziału. Operacyje te dla pewnego narodu można będzie uskuteczniać z tą samą łatwością i w tak samo krótkim czasie, jak obecnie dla prywatnego stowarzyszenia.., Jednostki będą się łączyły w rodziny, rodziny w gminy, jak to ma miejsce obecnie. Podział ludności na miejską i wiejską nie będzie zniesionym odrazu, chociaż jest on bardzo szkodliwym. Wśród tej asocyjacyi każda jednostka, jak obecnie, będzie posiadała swobodę nagromadzania, ile jej się spodoba, oraz używania tego, co zbierze, podług swej chęci i upodobania... Nasze społeczeństwo, że tak powiemy, stanie się wielkiem stowarzyszeniem akcyjnem, złożonem z nader znacznej liczby małych stowarzyszeń akcyjnych, zgodnie pracujących i wytwarzających, jako też wymieniających swe wytwory na zasadzie zupełnej równości... Nasz nowy systemat stowarzyszeń akcyjnych stanowi jedynie ustępstwo w obec teraźniejszego społeczeństwa dla dojścia do komunizmu i jest w ten sposób urządzony, że indywidualna własność wytworów będzie istniała obok własności kollektywnej sił wytwórczych. System ten składa los każdej jednostki we własne jej ręce i zapewnia jej równy udział we wszystkich zradzanych przez przyrodę i postęp techniczny korzyściach. Wskutek tego może on być zastosowanym do obecnego społeczeństwa, by je do dalszych zmian przysposobić“ (str. 158, 160, 162, 168, 194, 199).
Kilka zaledwie słów mamy do powiedzenia p. Bray’owi, który niezależnie od nas wyrugował p. Proudhona, z tą różnicą, że p. Bray zgoła nie ma zamiaru wypowiadać ostatnie słowo ludzkości, a proponuje jedynie wnioski, jakie uważa za odpowiednie dla epoki przejściowej od naszego teraźniejszego do przyszłego ustroju.
Godzina pracy Piotra wymienia się na godzinę pracy Pawła — oto zasadnicze twierdzenie p. Bray’a.
Dajmy na to, że Piotr posiada dwanaście, a Paweł jedynie sześć godzin pracy, wtedy uskutecznić mogą wymianę jedynie sześciu godzin na drugie sześć godzin. Piotrowi pozostanie wiec jeszcze sześć godzin; cóż on z nimi zrobi? Albo nic t. j. będzie miał sześć godzin straconych, albo będzie przez sześć godzin próżnować, by przywrócić równowagę, lub też i to będzie ostatnim środkiem ratunku, odda te sześć godzin, z któremi nie wie co począć, przy kupnie Pawłowi.
Cóż zyskał przy tem Piotr w porównaniu z Pawłem? Sześć godzin pracy? Nie. Zyskał tylko kilka godzin spoczynku; zmuszonym jest on sześć godzin siedzieć z założonemi rękami. I aby to nowe próżniactwo nie tylko tolerowanem, lecz nadto szacowanem było ze strony nowego ustroju, ten ostatni musi znajdywać szczęście w próżniactwie i na pracę patrzeć jako na brzemię, od którego godzi się za wszelką cenę wyswobodzić. I gdyby przynajmniej — że znów powrócimy do naszego przykładu — te godziny spoczynku, które Piotr zarobił na Pawle, stanowiły istotną korzyść! Ależ gdzie tam; Paweł, który począł od tego, że pracował tylko sześć godzin, ostatecznie, pracując regularnie i prawidłowo, osiąga ten sam rezultat, co Piotr, który zaczął od nadmiernej pracy. Każdy będzie chciał być Pawłem i wszyscy będą się ubiegać o palmę próżniactwa.
Do czegóż więc doprowadziła wymiana równych ilości pracy? Do nadprodukcyi, zniżki cen, nadmiernej pracy, po której następuje stagnacyja, wreszcie do stosunków ekonomicznych, właściwych obecnemu ustrojowi, tylko bez konkurencyi ze strony pracy.
Lecz nie, my się mylimy; pozostaje jeszcze jeden środek ocalenia dla nowego społeczeństwa, dla społeczeństwa Piotra i Pawła, Piotr sam spożyje pozostający mu wytwór sześciu godzin. Lecz od chwili gdy nie będzie potrzebował wymieniać, ponieważ sam wytwarzał, nie będzie też potrzebował wytwarzać dla wymiany, a wówczas runie całe założenie opartego na wymianie i podziale pracy społeczeństwa. Równość wymiany zostanie ocaloną przez zaprzestanie wszelkiej wymiany; Paweł i Piotr znajdą się w położeniu Robinzona.
Jeżeli przeto przyjmiemy, że wszyscy członkowie społeczeństwa są samodzielnymi robotnikami, wtedy wymiana równych godzin pracy jedynie pod tym warunkiem będzie możebną, że z góry będziemy się umawiać co do liczby godzin, niezbędnych dla materyjalnej produkcyi. Atoli taka umowa wyk]uczci indywidualna wymianę.
Przychodzimy więc do tego samego wniosku, jeżeli brać będziemy już nie podział wytworu, lecz sam akt produkcyi. W wielkim przemyśle Piotr nie może oznaczać własnowolnie swego czasu roboczego, albowiem praca Piotra jest niczem bez współdziałania wszystkich Pawłów i Piotrów, w tym samym połączonych warsztacie, leni się też objaśnia ten zawzięty opór, jaki stawiali angielscy fabrykanci dziesięciogodzinowemu bilowi; czuli oni zbyt dobrze, że zmniejszenie pracy kobiet i dzieci o dwie godziny pociągnie koniecznie za sobą zmniejszenie czasu roboczego dorosłych. Spoczywa to w samej naturze wielkiego przemysłu, że czas roboczy musi być równym dla wszystkich. Co dzisiaj uskutecznia się przez kapitał i konkurencyję robotników pomiędzy sobą, jutro z zaniknięciem stosunku kapitału do pracy, stanie się dziełem umowy, opierającej się na stosunku między sumą sił wytwórczych a sumą istniejących potrzeb.
Lecz taka umowa jest to wydanie wyroku potępiającego na indywidualną wymianę — a tem samem znowu doszliśmy do powyższego rezultatu.
W zasadzie nie masz wymiany wytworów, lecz wymianę prac, współdziałających przy wyrobie produktu. Sposób wymiany sił wytwórczych określa wymianę wytworów. W ogóle sposób wymiany wytworów zależy od sposobu wytwarzania; skoro zmienimy tamtą, zmieni się też ta ostatnia. Tak np. w dziejach społecznych widzimy, że wymiana wytworów jest odpowiednią sposobom ich produkcyi. Tak np. indywidualna wymiana odpowiada określonemu sposobowi produkcyi, odpowiadającemu znowu określonej fazie antagonizmów klasowych; nie mamy przeto indywidualnej wymiany, jeżeli nie istnieją antagonizmy klasowe. Ale sumienia poczciwców nie chcą zauważyć tego widocznego faktu. Burżua nie może w tych antagonizmach widzieć nic innego nad harmonijny porządek i wieczną sprawiedliwość, nie zezwalające nikomu zwiększać swą wartość na rachunek innych. Dla burżua indywidualna zamiana może istnieć bez antagonizmu — dlań są to dwie zupełnie różne i niezależne od siebie rzeczy. Indywidualna wymiana, o jakiej marzy burżua, zgoła nie odpowiada rzeczywistej wymianie indywidualnej.
P. Bray z iluzyi poczciwców czyni ideał, który chciałby urzeczywistnić; zdaje mu się, iż przez oczyszczenie indywidualnej wymiauy, uwolnienie jej od sprzecznych pierwiastków, jakie się w niej znajdują, znajdzie pewien stosunek egalitacyjny, który godzi się przyszczepić społeczeństwu.

P. Bray nie domyśla się, że ten egalitacyjny stosunek, ten ideał poprawy, jaki chce on wcielić w życie, niczem innem nie jest, jak odbiciem obecnego świata, i że wskutek tego nie sposób reformować społeczeństwa na podstawach, będących jedynie upiększonem widmem tego samego społeczeństwa. W miarę, jak to widmo przyjmuje określone kształty, zauważymy, że ono bynajmniej nie jest wyśnionem marzeniem, lecz dokładnym obrazem obecnych stosunków.[3]




III. Zastosowanie prawa proporcyjonalności wartości

a) Pieniądze

„Srebro i złoto — oto pierwsze towary, których wartość została ukonstytuowaną.
A więc złoto i srebro stanowią pierwsze zastosowania ukonstytuowane, ] przez p. Proudhona wartości. I ponieważ p. Proudhon ustanawia wartość wytworów, określając ją wcielonym w nie wydatkiem pracy, przeto potrzebował jedynie dowieść, że zmiany w wartości złota i srebra zawsze znajdują swe wyjaśnienie w zmianie czasu roboczego, niezbędnego dla ich produkcyi. P. Proudhonowi to jednak me przeszło nawet przez myśl. O złocie i srebrze mówi me jako o towarach, lecz jako o pieniądzu.
Cała jego logika — o ile o niej może być mowa u Proudhona. zasadza się na tem, że własność srebra i złota kursowania jako pieniądz, przypisuje wszystkim tym towarom, które mają tę własność, ze swój miernik wartości znajdują w czasie roboczym. Bez wątpienia, takie postępowanie wykazuje więcej naiwności, niż złej woli.
Użyteczny wytwór, oszacowywany w niezbędnym do swej produkcyi czasie roboczym, zawsze jest wymienialny. Dowodem tego, powiada p. Proudhon, mogą służyć złoto i srebro, znajdujące się w pożądanem przeze mnie położeniu „wymienialności“. A zatem srebro i złoto są to doszłe do swego ukonstytuowania towary, stanowią one wcielenie idei p. Proudhona. Nie sposób być bardziej szczęśliwym w wyborze swych przykładów. Srebro i złoto posiadają prócz własności tej, że są towarami, oszacowywanymi jak wszelki inny towar w czasie roboczym, jeszcze tę własność, że stanowią, ogólny środek wymiany — pieniądz.
W skutek tego, że przedstawia on złoto i srebro jako zastosowanie „ukonstytuowanej przez czas roboczy wartości“, nic łatwiejszego nad dowiedzenie, że wszelki towar, którego wartość ukonstytuowaną^ zostanie przez czas roboczy, zawsze będzie wymienialnym t. j. pieniądzem.
Nader proste pytanie przemyka się przez głowę p. Proudhona: dlaczego złoto i srebro posiadają ten przywilej, by być typową „wartością ukonstytuowaną“.
„Szczególna funkcyja, jaką zwyczaj nadał szlachetnym kruszcom mianowicie, by służyć jako pośrednik w wymianie, jest czysto konwencyjonalną; wszelki inny towar jest w stanie w mniej wygodny sposób, lecz z tą samą możliwością, wykonywać tę rolę; ekonomiści przyznają to, i można zacytować wieloliczne tego przykłady. Jakiem jest źródło tego pierwszeństwa powszechnie przypisywanego metalom, mianowicie by służyć jako pieniądz, i jak objaśnić tę specyjalną funkcyję pieniędzy, nie posiadającą nic sobie podobnego w ekonomii politycznej?.... Być może, można jeszcze odbudować tę łączność, wyjątkiem z której zdają się być pieniądze, a tem samem sprowadzić je do właściwej im zasady?“ .
Już wyłuszczając pytanie temi słowy, p. Proudhon z góry przyjmuje pieniądze. Pytaniem pierwszem, jakie powinienby był on sobie zadać, powinno być, dlaczego w wymianie takiej, jak obecna, trzeba było indywidualizować, że się tak wyrażę, wartość zamienną przez stworzenie szczególnego środka wymiany. Złoto to nie żadna rzecz, lecz pewien społeczny stosunek. Czemuż stosunek pieniędzy jest stosunkiem produkcyi, jak wszelki inny ekonomiczny^ stosunek, np. podział pracy i t. d. Gdyby p. Proudhon zdał sobie jasno sprawę z tego stosunku, wtedy nie spoglądałby na pieniądze, jako na wyjątek, jako na ogniwo wyrwane z nieznanego lub potrzebującego dopiero wynalezienia związku.
Znalazłby on przeciwnie, że ten stosunek — to jedno tylko oddzielne ogniwo w całym szeregu stosunków ekonomicznych, jako takie nader ściśle z nimi zespolone, i że ten stosunek zupełnie w takim samym stopniu odpowiada określonemu sposobowi produkcyi, jak indywidualna wymiana. Lecz cóż on natomiast czyni? Oto poczyna on od wyłączenia pieniędzy ze związku obecnego systemu produkcyi, by następnie uczynić je pierwszem ogniwem jakiegoś, wymarzonego, jeszcze nie odnalezionego związku.
Skoro raz pojęliśmy konieczność szczególnego środka wymiany, t. j. konieczność pieniędzy, wtedy nie idzie już o wyjaśnienie, dlaczego ta szczególna funkcyja przedewszystkiem wypadła na dolę złota lub srebra. Jest to pytaniem drugorzędnej wagi, nieznajdującem zgoła swego wyjaśnienia w związku stosunków produkcyi, lecz w specyficznych fizycznych własnościach złota i srebra. Jeżeli więc przy tej sposobności ekonomiści „wyszli ze szranków swej wiedzy, jeżeli uprawiali fizykę, mechanikę, historyję i t. d.“ (str. 69), jak to im zarzuca p. Proudhon, uczynili jedynie to, co musieli. Kwestyja ta zgoła nie wchodzi w zakres ekonomii politycznej.
„Czego nie zauważył żaden ekonomista“ — powiada p. Proudhon — „to tych względów ekonomicznych, którym kruszce szlachetne zawdzięczać mają swe uprzywilejowane stanowisko“.
P. Proudhon spostrzegł, pojął i potomstwu przekazał te ekonomiczne względy, których nikt — i racyjonalnie — nie zauważył ani pojął.
„Czego zwłaszcza nikt nie pojął, to faktu, że srebro i złoto pierwszymi są towarami, wartość których została ukonstytuowaną. W okresie patryjarchalnym złoto i srebro wymieniano w sztabach, lecz już z widoczną tendencyją do panowania i z wybitnem pierwszeństwem. Powoli władcy zabierali je w swe ręce i wyciskali na niem swój znak, a z tego chrztu powstały pieniądze, t. j. towar par excellence, który mimo wszelkie wstrząśnienia rynku, posiada określoną wartość proporcyjonalną i wszędzie przy wypłatach najwięcej bywa pożądanym... Szczególne stanowisko, jakie zajmuja złoto i srebro jest, powtarzam to raz jeszcze, wynikiem tego faktu, że w skutek swych metalicznych właściwości, trudności swego wytwarzania, a zwłaszcza dzięki interwencyi powagi państwowej, od pierwszych chwil zyskały one, jako towary, ustalenie i autentyczność“.
Twierdzić, że ze wszystkich towarów złoto i srebro były naipierwszymi, których wartość została ukonstytuowana, jest to na zasadzie powyższego twierdzić, że srebro i złoto pierwsze stały się pieniędzmi. Oto wielkie objawienie p. Proudhona, oto prawda, której przed mm nikt jeszcze nie odkrył.
Jeżeli p. Proudhon przez to chce powiedzieć, że wcześniej, niż dla wszystkich innych towarów, zauważono, iż złoto i srebro są towarami, do wytworzenia których niezbędny jest czas roboczy, byłoby to wtedy tylko, jedno z tych założeń, jakiemi chętnie darzy on swych czytelników. Jeżeli chcielibyśmy się trzymać tej patryjarchalnej erudycyi, wtedy powiedzielibyśmy p. Proudhonowi, że przedewszystkiam zaznajomiono się z tym czasem roboczym, który był konieczny do wytworzenia najniezbędniejszych przedmiotów jak np. żelazo i t. d. Obdarzymy go klasycznymi łukami Adama Smitha.
Atoli, jakim sposobem może p. Proudhon cokolwiek mówić o ustanowieniu wartości, jeżeli wartość nigdy nie ustanawia się sama przez się? Wartość wytworu ustanawia się nie przez czas roboczy niezbędny jedynie do jej wytworzenia, lecz w stosunku do mnóstwa wszystkich pozostałych produktów, które mogą być wytworzone w tym samym czasie. Ukonstytuowanie się przeto wartości złota i. srebra każe już przypuszczać poprzednie ukonstytuowanie (wartości) mnóstwa innych wytworów.
A więc to nie towar stał się pod postacią złota i srebra „ukonstytuowaną wartością“, lecz przeciwnie, to „ukonstytuowana wartość“ p. Proudhona stała się towarem w postaci złota i srebra.
Poszukajmy teraz względów ekonomicznych, które zdaniem p. Proudhona nadały złotu i srebru to pierwszeństwo, że dzięki ukonstytuowaniu swej wartości zostały rychlej niż wszelkie inne wytwory podniesionemi do godności pieniędzy.
Oto te względy: „widoczna dążność do panowania“, już „w patryjachalnym okresie“ „wybitne pierwszeństwo“, jak również wiele innych omówień tego prostego faktu, zwiększających jedynie gmatwaninę przez zaciemnienie faktu wskutek pomnożenia przypadków, przytaczanych przez p. Proudhona w celu wyjaśnienia tego faktu. Atoli p. Proudhon nie wszystkie jednak pozornie ekonomiczne względy wyczerpał. Oto jeszcze jeden potężnej, przemożnej wagi:
„Z tego dokonanego przez władców chrztu powstały pieniądze: władcy zabrali złoto i srebro w swe ręce i wycisnęli na nich swój znak“.
A zatem samowola władców stanowi dla p. Proudhona najwyższy wzgląd w ekonomii politycznej!
W samej rzeczy, trzeba być pozbawionym wszelkiej znajomości historyi, aby nie wiedzieć, że po wszystkie czasy władcy musieli uginać się przed stosunkami ekonomicznymi, że nigdy nie dyktowali oni tym ostatnim praw. Zarówno polityczne, jak cywilne prawodawstwo stanowi jedynie wyraz, wypowiedzenie woli stosunków ekonomicznych.
Czyż władca opanował złoto i srebro, by przez wyciśnięcie swego znaku uczynić je powszechnym środkiem wymiany, czy też naodwrót, te powszechne środki wymiany opanowały właśnie władców i zmusiły ich do wyciśnięcia ich znaku i do udzielenia im chrztu politycznego?
Stępel, który kładziono i kładzie się na złocie, zgoła nie wyraża jego wartości, lecz jego wagę; autentyczność, o której powiada p. Proudhon, stosuje się jedynie do czystości próby; próba ta pokazuje ile szlachetnego metalu znajduje się w oddzielnej monecie. „Jedyna wartość właściwa marce srebra — mówi Voltaire z znanym swym zdrowym rozumem — to pół funta srebra, ważącego 8 uncyj. Waga i próba stanowią całą tę wartość“. (Voltaire, System de Law). Atoli pytanie: ile wartą jest uncyja srebra lub złota, wszakże jeszcze czeka na odpowiedź. Lubo kaszmir z magazynów „Wielkiego Colberta“ nosi jarłyk fabryczny: „prawdziwa wełna“, lecz jarłyk ten nie wskazuje jeszcze wartości kaszmiru. Wciąż jeszcze należy oznaczyć, ile ta wełna jest wartą. Filip I francuzki, powiada p. Proudhon, do liwru tournuańskiego (waga z czasów Karola W.[4]) złota domieszał jednę trzecią mięszaniny, gdyż wymarzy! sobie, że ponieważ jedynie on posiada prawo bicia monety, przeto może tak postępować, jak każdy kupiec, posiadający monopol na swe wytwory. Gzem było to fałszowanie monety, z powodu którego tak napadają na Filipa i jego następców? Z punktu widzenia praktyki handlowej jest to nader usprawiedliwione, lecz z punktu nauki ekonomicznej — nader fałszywe rozumowanie; mianowicie że, zaofiarowanie i zapotrzebowanie regulują wartość, przeto sztucznie stworzoną rzadkością jako też zmonopolizowaniem fabrykacyi możemy podnieść ocenę a więc i wartość rzeczy, i że to tak samo odnosi się do złota, srebra, jak i do zboża, wina, oleju i tytuniu. W samej jednak rzeczy, skoro oszustwo Filipa stało się wiadomem, pieniądze jego upadły do właściwej wartości, i zarazem stracił on tyle, na ile chciał oszukać swych poddanych. Tego samego losu doznały wszystkie następne tego rodzaju próby.
Przedewszystkiem wielokrotnie się okazało, że książę, fałszując monetę, sam jest na tem stratny. Ile zyskuje on przy pierwszej emisyi, tyle też traci, kiedy fałszowana moneta znowu doń powraca pod postacią podatków i t. d.
Atoli Filip i jego następcy umieli się mniej lub więcej zabezpieczyć przeciw tej stracie; albowiem zaledwie puścili w obieg pofałszowaną monetę, natychmiast rozkazali przetopić wszelką kursującą monetę stosownie do dawnej skali.
Wreszcie, gdyby Filip I zaprawdę tak rozumował jak p. Proudhon, rozumowałby on źle nawet z „handlowego punktu widzenia“. Zarówno Filip I jak i p. Proudhon niewiele wykazują zmysłu kupieckiego, mniemając, że wartość złota jako też wszelkiego innego, towaru określa się przez ten jedynie czynnik, przez stosunek zaofiarowania do zapotrzebowania.
Gdyby król Filip rozkazał, by jeden korzec pszenicy na przyszłość zwał się dwoma korcami, byłby wtedy oszustem; oszukałby wszystkich rentyjerów, wszystkich ludzi, którzy mieli otrzymać sto korcy; sprawiłby, że wszyscy ci ludzie zamiast 100 korcy otrzymaliby 50. Przypuśćmy, że król jest dłużny 100 korcy; zapłaciłby teraz tylko 50. Atoli w handlu 100 korcy nie większa posiadałyby wartość, niż dawniej 50. Przez zmianę imion nie zmieniamy jeszcze treści rzeczy. Zapotrzebowana i zaofiarowana ilość pszenicy me zmniejszyłaby się ani wzrosła w skutek tej prostej zmiany nazwy. Ponieważ, mimo tę zmianę nazwy stosunek zapotrzebowania i zaofiarowania pozostał ten sam, przeto cena zboża żadnej nie uległaby zmianie. Mówiąc o zapotrzebowaniu i zaofiarowaniu rzeczy, zgoła me mówimy o zaofiarowaniu i zapotrzebowaniu nazw rzeczy Filip I me robił ani złota ani srebra, jak się wyraża p. Proudhon; on jedynie robił nazwy monet. Jeżeli ktoś sprzedaje zamiast hinduskiego francuzki kaszmir, oszuka być może jednego lub dwóch kupców, lecz skoro oszustwo zostanie wykrytem, natychmiast mniemane hinduskie kaszmiry spadną do poziomu francuzkich, badając złotu i srebru fałszywą etykietę, Filip I dopóty mógł innym mamić oczy, póki oszustwo nie zostało wykrytem Podobnie jak i wszyscy inni kupcy oszukiwał on swych kundmanów przez fałszywe oznaczenie towarów, lecz to może tylko potrwać do pewnego czasu. Później lub prędzej musiał on doświadczyć nieubłagalnosci praw wymiany. Czy tego chciał dowieść p. Proudhon? Nie. Jego zdaniem, pieniądz otrzymuje swą wartość od władcy, a nie od wymiany. Czegóż on w samej rzeczy dowiódł? Że wymiana jest potężniejszą nad władcę. Władca rozkazał by marka stała się na przyszłość dwiema markami, tymczasem wymiana wciąż dowodzi, że te dwie marki tyleż są warte, co poprzednio jedna.
Wszelakoż przeto kwestyja określenia wartości przez ilość pracy ani na krok nie postąpiła. Wciąż-jeszcze trzeba rozstrzygnąć, czyż te dwie marki, które obecnie stanowią znowu jednę dawną markę, określają się przez koszta produkcyi, czy też przez prawo zaofiarowania i zapotrzebowania.
P. Proudhon powiada w dalszym toku: „Wypada jeszcze nadmienić, że gdyby we władzy królewskiej spoczywała możność, zamiast fałszowania pieniędzy, podwojenia ich ilości, wtedy wartość zamienna złota i srebra spadła by o połowę, zawsze na zasadzie proporcyjonalności i równowagi“.
Gdyby ten wspólny p. Proudhonowi i innym ekonomistom pogląd był słusznym, wtedy mówiłby on na korzyść ich doktryny o zaofiarowaniu i zapotrzebowaniu, lecz bynajmniej nie na korzyść proporcjonalności p. Proudhona. Albowiem bez względu na czas roboczy, skrystalizowany w podwójnej masie złota i srebra, zawsze by ich wartość spadła o połowę, skoro zapotrzebowanie pozostawałoby tem samem, a zaofiarowanie by się zdwajało. Albo też, być może, obecnie to „prawo proporcyjonalności“ zlałoby się przypadkowo z tak pogardzanem prawem zaofiarowania i zapotrzebowania? — Rzeczywista proporcyjonalność p. Proudhona tak jest zaiste elastyczną, zezwala na tyle modyfikacyj, kombinacyj i zmian, że raz jeden może się zlać w jedno z stosunkiem zapotrzebowania do zaofiarowania.
Twierdzić, że każdy towar jest wymienialnym, jeśli nie faktycznie to przynajmniej z prawa, a w tem twierdzeniu opierać się na roli złota i srebra, jest to zupełnie zapoznawać tę rolę. Złoto i srebro tylko dlatego są z prawa (zawsze) wymienialnemi, gdyż istotnie są takowemi; są zaś istotnie takowemi, gdyż obecna organizacyja produkcyi wymaga pewnego powszechnego środka wymiany. Prawo jest tylko oficyjalnem przyznaniem faktu.
Widzieliśmy, że przykład z pieniędzmi, jako wykazanie ukonstytuowanej już wartości został jedynie dlatego wybranym przez p. Proudhona, by módz przeprowadzić całą swą teoryję wymienialności, t. j. by dowieść, że każdy szacowany podług kosztów produkcyi towar musi stać się pieniędzmi. Wszystko to byłoby bardzo pięknem i dobrem, gdyby nie jedna mała niedogodność, mianowicie że właśnie złoto i srebro w swym charakterze monety są jedynymi towarami, które się nie według kosztów produkcyi regulują; i jest to tak bardzo prawdziwem, że mogą one być zastąpionemi w obiegu przez papier. Dopóki istnieje pewien stosunek między potrzebami obiegu a ilością pieniędzy, wypuszczonych w obieg, bez względu czy to będą papiery, czy też złote, miedziane lub platynowe monety, dopóty nie masz co troszczyć się o utrzymanie stosunku między wartością wewnętrzną (kosztami produkcyi) a nominalną pieniędzy. Nie ulega wątpliwości, że w handlu międzynarodowym, pieniądz jak wszelki inny towar, określa się przez czas roboczy. Atoli złoto i srebro w międzynarodowym handlu stanowią środki wymiany jako wytwory a nie jako moneta, t. j. tracą one ten charakter „autentyczności i stałości“, ten „chrzest ze strony władzy“, co w oczach p. Proudhona stanowi ich specyficzny charakter. Rikardo tak dobrze zrozumiał tę prawdę, że lubo oparł cały swój systemat na określonej czasem roboczym wartości i orzekł, że „złoto i srebro jak wszelki inny towar posiadają wartość tylko w stosunku do ilości pracy, niezbędnej dla ich produkcyi i dostarczenia na rynek“ — przecież dodaje, że wartość pieniędzy określa się nie przez zawarty w ich substancyi czas roboczy, lecz przez prawo podaży i popytu. Jakkolwiek papier żadnej wewnętrznej nie posiada wartości, wszelako gdy ilość jego jest ograniczoną, wartość jego zamienna może stać się równą wartości podobnej summy pieniędzy metalicznych lub też sztab oszacowanych w monecie. Zupełnie w ten sam sposób, wskutek tej samej zasady t. j. wskutek ograniczenia ilości pieniędzy, mogą monety stojące poniżej wartości kursować w takiej wartości, jaką by miały, gdyby posiadały przepisaną prawem wagę i zawartość, a więc nie podług tej wewnętrznej wartości, jaką posiada zawarty w nich czysty kruszec. Dlatego też w dziejach angielskich pieniędzy widzimy, że nasz pieniądz metaliczny nigdy nie tracił na swej wartości w stosunku prostym do do swego podfałszowania. Przyczyna tego tkwi w tem, że nigdy nie zwiększała się jego ilość w stosunku prostym do poniżenia się jego wartości“ (Rikardo l. c.).
J. B. Say do tego ustępu robi następującą uwagę: „O ile mi się zdaje, ten przykład powinien wystarczać do przekonania autora, że podstawę wartości stanowi nie ilość pracy, niezbędna do wytworzenia pewnego towaru, lecz potrzeba, jaką odnośnie do mego odczuwamy, w połączeniu z jego rzadkością“.
Tak więc pieniądze, które dla Rikarda przestają być określoną czasem pracy wartością, które z tego powodu J. R Say przytacza dla przekonania Rikarda, że również i inne wartości nie mogą być określane przez czas roboczy — tak więc pieniądze, będące dla J. B. Saya przykładem wartości wyłącznie przez zaofiarowanie i zapotrzebowanie określanej, stanowią dla p. Proudhona najdoskonalszy przykład zastosowania.... wartości, ukonstytuowanej przez pracę.
A zatem, by dojść do końca, jeżeli pieniądze nie są ukonstytuowaną przez pracę wartością, tedy tem mniej jeszcze mogą mieć cokolwiek wspólnego z właściwą „proporcyjonalnością“ p. Proudhona. Złoto i srebro zawsze są wymienialne, ponieważ mają za swe zadanie tę szczególną funkcyję służyć jako powszechny środek wymienny, lecz bynajmniej nie dlatego, że istnieją w proporcyjonalnym do ogółu dóbr stosunku, lub, by lepiej się wysłowić, są one wciąż proporcyjonalnemi, albowiem z pośród wszystkich towarów tylko one służą jako pieniądz, jako uniwersalny środek wymienny, bez względu na stosunek, w jakim ich ilość ma się do ogółu dóbr. „Kursujących pieniędzy nigdy nie może być zanadto, by miały aż przelewać się; albowiem, jeżeli zniżycie ich wartość, zwiększycie ich ilość w tym samym stosunku; zwiększając zaś ich ilość, zmniejszycie ich wartość“. (Rikardo).
„Cóż to za gmatwanina, ta ekonomija polityczna!“ wykrzykuje p. Proudhon.
„Przeklęte te pieniądze!“, zabawnie wola komunista (przez usta Proudhonowskie). Z taką samą racyją moglibyśmy wykrzyknąć: „Przeklęta pszenica! przeklęte winnice! przeklęte barany!“ albowiem,.jak srebro i złoto, tak też i wszelka wartość targowa musi dojść do swego ściśle określonego ustalenia“.
Ideja obdarzania winnic i baranów własnościami pieniędzy zgoła nie jest nowością. We Francyi datuje się ona od wieku Ludwika XIV. W tej epoce, w której pieniądze poczynały wykazywać swą wszechpotęgę, skarżono się na spadanie cen wszystkich towarów i z upragnieniem wyczekiwano tej chwili, kiedy wszelka „wartość handlowa“, doszedłszy do swego ściśle określonego ustalenia, będzie pieniędzmi. Już u Boisguilleberta, jednego z najdawniejszych ekonomistów francuskich znajdujemy następujące zdanie: „Wtedy, wskutek niezmiernego dopływu współzawodników, a więc dzięki sprowadzaniu towarów do ich właściwej wartości, pieniądze znowu zostaną zawarte w swych naturalnych granicach“. (Economistes financiers du dix-huitième siècle, str. 442, wydanie Daire’a). Jak widzimy, jednakie są ostatnie i pierwsze illuzyje burżuazyi.

b) Przewyżka pracy

„W rozprawach z dziedziny ekonomii politycznej znajdujemy następujące bezmyślne twierdzenie: gdyby cena wszystkich przedmiotów podwoiła się.... Jak gdyby cena wszystkich rzeczy nie była stosunkiem rzeczy i jak gdyby można było podwoić pewien stosunek, pewne prawo“ (Proudhon, t. I, str. 81).
Ekonomiści popadli w ten błąd, gdyż nie pojęli rzeczywistego zastosowania „prawa proporcyjonalności“ i „ukonstytuowanej wartości“.
Niestety jednak! w samem nawet dziele p. Proudhona (t. I, str. 110) znajdujemy tę niesmaczną hypotezę, że, jeśliby się płaca powszechnie podniosła, podniosłaby się również cena wszystkich przedmiotów“. Nadto, znalazłszy omawiany frazes w traktatach o ekonomii politycznej, znajdujemy zarazem tam jego wyjaśnienie: Jeżeli się mówi. że cena wszystkich towarów podnosi się lub spada, wtedy zawsze wyklucza się ztąd jeden lub drugi towar: wykluczonym towarem bywa w ogóle praca lub pieniądze“ (Encyklopaedia Metropolitana or Universal Dictionary of Knowledge, t. IV, artykuł: „Political Economy“ Seniora, Londyn, 1836. Patrz też co do tego J. St. Milla: Essays on some unsettled questions of political economy, London, 1844, i Tooke’a: An history of prices etc., London, 1838).
Przejdźmy obecnie do drugiego zastosowania „ukonstytuowanej wartości“ i innych proporcyjonalności, których jedyną wadę stanowi to, że mało są one proporcyjonalnemi; i zahaczmy, czy p. Proudhon nie jest czasami tu szczęśliwszym niż przy zamianie baranów na pieniądze.
„Jeden ogólnie przez ekonomistów przyjęty pewnik powiada, że każda praca musi dawać pewien zbytek. To twierdzenie uważam za bezwzględnie i ogólnie prawdziwe; stanowi ono uzupełnienie prawa proporcyjonalności, które możemy rozpatrywać jako kwintesencyję całej wiedzy ekonomicznej. Atoli proszę ekonomistów o przebaczenie. Zasada, że każda praca powinna oddawać pewien nadmiar, jest nie na miejscu w ich teoryi i nie może być dowiedzioną“ (Proudhon).
By dowieść, że wszelka praca musi dawać pewną przewyżkę p. Proudhon stara się uosobnić społeczeństwo, czyni z niego jednę osobę — społeczeństwo; społeczeństwo, zgoła nie będące społeczeństwem oddzielnych jednostek, gdyż posiada ono swe szczególne prawo, nie mające nic wspólnego z osobami, z których się składa; społeczeństwo, które posiada swój „własny rozum“, nie będący rozumem zwykłego śmiertelnika, lecz rozumem, odmiennym od zwykłego rozumu. P. Proudhon czyni ekonomistom zarzut, że nie pojęli osobistości tej, stanowiącej istotę całego społeczeństwa. Z niezmierną przyjemnością przytoczymy jemu następujące zdanie pewnego amerykańskiego ekonomisty, zarzucającego innym ekonomistom wprost przeciwną wadę: „Moralnej istocie (the moral entity), gramatycznemu pojęciu (the grammatical being), zwanemu społeczeństwem, przypisaliśmy własności, istniejące jedynie w wyobraźni tych ludzi, którzy ze słowa uczynili rzecz... To wywołało wiele trudności i opłakanych błędów w dziedzinie ekonomii politycznej“ (Th. Cooper, Lectures on the Elements of Political Economy, Columbia, 1826).
„Zasada ta przewyżki pracy tylko dlatego przejawia się wśród jednostek, gdyż pochodzi od społeczeństwa, w ten sposób zezwalającego im użytkować z swych własnych praw“.
Czyż p. Proudhon chce przez to tylko tyle powiedzieć, że wytwórczość jednostki wśród społeczeństwa przewyższa wytwórczość, jednostki izolowanej? Czyż ma on na myśli ten nadmiar produkcyi ze strony jednostki uspołecznionej nad produkcyją jednostki nieuspołecznionej i Jeżeli tak, wtedy możemy mu zacytować setkę ekonomistów, którzy wypowiedzieli tę prostą prawdę, nie uciekając się do tej tajemniczości, jaką się osłania p.‘ Proudhon. Tak np. Sadler powiada:
„Zrzeszona praca daje rezultaty, jakich nigdy nie może wydać praca indywidualna. W miarę więc, jak społeczeństwo w swej liczbie się zwiększa, wytwory zjednoczonej pracy o wiele przewyższają tę sumę, która powstałaby z prostego dodawania ilości pracy wykonanej przez pojedyncze osobniki... Zarówno w przemyśle jako też na polu naukowem oddzielny osobnik może obecnie więcej zrobić w dzień jeden, niż izolowana jednostka przez całe swe życie. Twierdzenie matematyczne, że całość równa się sumie swych części, jest fałszywem w zastosowaniu do naszego przedmiotu. Odnośnie do pracy, tej podwaliny ludzkiego bytu, możemy powiedzieć, iż wytwór zrzeszonych wysiłków o wiele wszystko to przewyższa, co mogłyby zdziałać odosobnione wysiłki oddzielnych jednostek“ (Th. Sadler, The law of population, London, 1830).
Powróćmy do p. Proudhona. Nadmiar pracy znajduje swe wyjaśnienie w osobie: społeczeństwo. Działalnością życiową tej osoby kierują prawa, przeczące tym prawom, które rządzą działalnością człowieka jako jednostki; chce on to wykazać za pomocą „faktów“:
„Odkrycie nowego ekonomicznego procederu nigdy nie może wynalazcy przynieść korzyści, równych tym, jakie dostarcza ono społeczeństwu... Zauważono, że przedsiębiorstwa dróg żelaznych stanowią dla przedsiębiorców mniejsze źródło dochodu niż dla państwa... Przeciętna cena transportu towarów na kołach wynosi 18 centimów z tonny na kilometr, włącznie z ceną upakowania. Wyliczono, że w obec takiej ceny zwykłe przedsiębiorstwo kolejowe nie może przynosić 10% czystego zysku, — rezultat ten sam, co w zwykłem przedsiębiorstwie przewozu wozami. Alić przypuśćmy, że prędkość transportu koleją ma się do prędkości przewozu wozami jak 4:1, wtedy, ponieważ w społeczeństwie czas również jest wartością, w obec jednakowych cen przewozowych kolej będzie przedstawiała w porównaniu do transportu wozowego zysk 400%. Tymczasem ten olbrzymi, nader realny dla społeczeństwa zysk zgoła nie realizuje się w tak znacznym stopniu dla przedsiębiorców kolejowych, nie otrzymujących nawet 10%, lubo przynoszą oni społeczeństwu korzyść 400%. Przypuśćmy, by jeszcze lepiej uprzystępnić rzecz samą, że droga żel. ustanawia swą taryfę na 25 cent., wówczas gdy przewóz wozami pozostaje na 18; wtedy straci ona wszystkie zamówienia. Wysyłający i odbierający, jednem słowem wszyscy powrócą do dawnych sposobów przewozu; lokomotywa będzie spoczywała w bezczynności: publiczna 400-procentowa korzyść zostanie poświęconą na ołtarzu 35-procentowej straty prywatnej. Przyczynę — tego łatwo można pojąć: korzyści sprowadzane przez prędkość przewozu koleją, są czysto społeczne, i każda jednostka korzysta ztąd w minimalnym stopniu (nie zapominajmy, że obecnie chodzi nam jedynie o przewóz przedmiotów), wówczas gdy strata dotyka spożywcę bezpośrednio i osobiście. Jeżeli społeczeństwo składa się z milijona osób, wtedy społeczna korzyść, równa 400, dla jednostki przedstawia jedynie korzyść, równą 4/10,000, wówczas gdy 33-procentowa strata dla spożywców każe przypuszczać społeczny deficyt 33 mil.“ Proudhon, ed. I str. 100, 101).
Że p. Proudhon zwiększoną prędkość wyraża 400 procentami pierwotnej prędkości, to jeszcze ujść mogłoby; lecz jeżeli ustanawia on stosunek między procentami prędkości a zysków, a więc między dwiema rzeczami, które, lubo każda oddzielnie może być wyrachowywaną w procentach, lecz między sobą są niewymierne, wtedy to poprostu oznacza, że ustanawiamy stosunek między samymi procentami, zupełnie nie tykając się samych rzeczy.
Procenty są zawsze tylko procentami. 10 prc. i 400 prc. są spółmierne, maja się do siebie jak 10 do 400; ztąd wnioskuje p. Proudhon, że zysk 10-procentowy posiada wartość 40 razy mniejszą, niż w czwórnasób powiększona prędkość. By zachować pozory, powiada, że dla społeczeństwa czas jest wartością. Błąd ten ztąd wynika, że on niejasno sobie przypomina, jakoby istniał jakiś stosunek między wartością a czasem roboczym; nic też niema on śpieszniejszego nad przyrównanie czasu roboczego do czasu przewozu, t. j. utożsamia palaczy, konduktorów i in., których czas roboczy etanowi właśnie czas transportu, z całem społeczeństwem. Za jednym więc razem prędkość staje się kapitałem, i w ten sposób słusznie może powiedzieć: 400-procentowa korzyść poświęconą zostaje na ołtarzu 33-procentowej straty* Wystawiwszy to zadziwiające twierdzenie jako matematyk, wyjaśnia je następnie jako ekonomista. „Jeżeli społeczeństwo składa się z milijona osób, wtedy społeczna korzyść, równa 400, dla jednostki przedstawia jedynie korzyść, równą 4/10,000. Zgoda; lecz tu chodzi nie o 400, lecz o 400 prc., i 400-procentowa korzyść stanowi dla jednostki 400 prc. — ni mniej ni więcej. Bez względu na wielkość kapitału, dywidendy rachują się w stosunku 400-procentowym. Lecz cóż czyni p. Proudhon? Przyjmuje procenty za kapitał i, obawiając się chyba, że jego pogmatwanie rzeczy nie jest jeszcze dość „zrozumiałem“, jasnem, powiada dalej:
„33-procentowa strata dla spożywców każe przypuszczać społeczny deficyt 33 mil.“ 33-procentowa strata dla spożywców pozosta je takąż samą stratą też i dla milijona spożywców. Czyż więc p Proudhon może powiedzieć, iż przy 33-procentowej stracie społeczny deficyt wynosić będzie 33 mil., wówczas gdy zgoła nic nas nie powiadamia ani o kapitale społecznym, ani też o kapitale oddzielnej zainteresowanej jednostki? P. Proudhonowi atoli tego jeszcze nie dość, że pogmatwał kapitał z procentami; idzie on jeszcze dalej i utożsamia włożony w przedsiębiorstwo kapitał z liczbą zainteresowanych.
By jeszcze hardziej uzmysłowić kwestyję, przypuśćmy wiadomy kapitał; 400-procentowy zysk społeczny, rozdzielony na milijon uczestników, z których każdy posiada franka, daje na głowę 4 franki, a nie 4/10,000 jak podaje p. Proudhon. Również 33-procentowa strata reprezentuje dla ogółu uczestników 330,000 franków, a nie 33,000,000 [100:33 = 1,000,000:330,000].
Zapatrzony w swą teoryję społeczeństwa-osobnika, zapomina p. Proudhon podzielić wszystko na 100. Otrzymujemy więc 330,000 fr. straty, lecz 4 fr. zysku na głowę przynoszą 4,000,000 dochodu. A zatem na czysto społeczeństwo otrzymuje 3,670,000 fr. Ten ścisły rachunek wykazuje wprost coś odwrotnego, niż to, co chciał dowieść p. Proudhon. Mianowicie zysk i strata społeczeństwa zgoła nie stoją w odwrotnym stosunku do korzyści i strat jednostki.
Poprawiwszy ten niewielki błąd w rachunku, jeszcze raz rozpatrzymy wyniki, do których dojść powinniśmy, skoro mamy zastosować do dróg żelazny eh Proudhonowski stosunek prędkości do kapitału. Przypuśćmy, że cztery razy prędszy przewóz cztery razy „więcej kosztuje; wtedy tani przewóz nie więcej przyniesie zysku niż przewóz wozami, idący cztery razy wolniej i pochłaniający cztery razy mniejszą ilość pieniędzy. A. więc, skoro przewóz wozem pobiera 18 centimów, wtedy kolej żelazna brałaby 72 cent. Oto „matematycznie ścisły“ wynik założenia p. Proudhona — nawet w takim razie, jeżeli nie zwrócimy uwagi na błędy w rachunku. Lecz niespodzianie oświeca on nas, że skoroby droga żelazna zamiast 72 brała tylko 25 cent., wtedy straciłaby wszelkie obstalunki. Stanowczo, chyba trzeba się wrócić do dawnych porządków. Gdybyśmy mogli dać p. Proudhonowi pewną radę, zalecilibyśmy mu, by w swym „programme de l’association progressive“ nie zapomniał o podzieleniu na sto. Niestety jednak! nie możemy mieć tej błogiej nadziei, gdyż p. Proudhon tak jest zachwycony swym „postępowym rachunkiem“, odpowiadającym jego „postępowej asocyjacyi“, że wykrzykuje z uniesieniem: „Już w drugim rozdziale, przy rozwiązywaniu antynomij wartości, wykazałem, że korzyść każdego użytecznego odkrycia bezporównania jest mniejszą dla wynalazcy niż dla społeczeństwa; dowiodłem tego z matematyczną ścisłością“!
Powróćmy do fikcyi społeczeństwa-osobnika, mającej na celu dowieść, że nowe odkrycia, dające możność wyrabiania przy pomocy tego samego wydatku pracy większą ilość towarów, obniżą rynkową cenę wytworu. Na tem korzysta społeczeństwo; lecz nie dlatego, że otrzymuje ono więcej wartości zamiennych, ale ponieważ za tę samą wartość dostaje więcej towarów. Co się zaś tyczy wynalazcy, to pod wpływem konkurencyi zyski jego powoli spadają do ogólnego poziomu zysków. Czy dowiódł tego p. Proudhon, jak był sobie założył? Zgoła nie; nie przeszkadza mu to jednak, zarzucać ekonomistom, że tego nie dowiedli. By wykazać mu że się myli, zacytujemy tylko Rikardo’a i Lauderdale’a; Rikardo’a — głównego przedstawiciel szkoły, określającej wartość czasem roboczym; Lauderdale’a — jednego z głównych obrońców twierdzenia, jakoby wartość określała się przez zaofiarowanie i zapotrzebowanie. Obaj to samotwierdzenie wystawili.
„Zwiększając wciąż łatwość produkcyi, bezustannie obniżamy wartość niektórych z dawniej wytwarzanych rzeczy, lubo w ten sposób powiększamy nie tylko bogactwo narodowe, lecz tudzież możność Wytwarzania na przyszłość... Skoro maszynami lub dzięki naszym wiadomościom przyrodniczym zmuszamy siły natury do wypełniania roboty, dotychczas spełnianej przez człowieka, wskutek tego obniża się wartość zamienna wytworu. Jeżeli potrzeba było 10 ludzi, by obracać żarna i skoro odkryto, że wiatr lub woda może zastąpić tę prace dziesięciu ludzi, wtedy mąka — rezultat pracy przy młynie — od tej chwili poczyna spadać odpowiednio do oszczędności, poczynionych w pracy, a społeczeństwo zbogaci się na całą wartość rzeczy, które zdoła wytworzyć praca tych 10 ludzi, gdyż zasób przeznaczony na utrzymanie robotników, wskutek tego najmniejszemu nie ulegnie zmniejszeniu“. (Rikardo).
Lauderdale ze swej strony powiada:
„Zysk od kapitałów ztąd pochodzi, że biorą one na się pewną część pracy, którą człowiek musiał wypełniać przy pomocy swych rąk. Nieznaczny zysk, jaki w ogóle otrzymują właściciele maszyn, w porównaniu do ceny zastąpionej przez nie pracy wywoła być może powątpiewanie w tej mierze. Naprz. pompa parowa przez jeden dzień więcej wylewa wody z kopalni węgla niż mogłoby na swych barkach wynieść 300 ludzi nawet tworząc łańcuch; najmniejszej też nie ulega wątpliwości, że zastępuje ona pracę przez daleko mniejszy koszt. To samo stosuje się do wszelkich maszyn. Dotychczasową pracę ludzką, którą one zastępują, muszą one wypełniać za tańszą cenę.... Przyjmijmy, że wynalazca pewnej maszyny, wykonującej pracę za Czterech ludzi, otrzymał na nią patent; oczywista, jest, że — albowiem wyłączny przywilej uniemożebnia konkurencyję za wyjątkiem jedynie tej, która odbywa się wśród robotników — podczas całego trwania przywileju płaca tych robotników stanowić będzie skalę ceny, jaką żąda wynalazca za swe wytwory; t. j. by zapewnić sobie korzyści, będzie on żądał nieco mniej, niż wynosi płaca za tę pracę, którą zastąpiła maszyna. Atoli skoro przywilej ustanie, zostaną zbudowanemi inne maszyny tego samego rodzaju i poczną rywalizować z jego maszynami. Wtedy swą cenę będzie on ustanawiał według ogólnych zasad, w zależności od obfitości maszyn. Zysk z wyłożonego funduszu.... lubo jest wynikiem zastąpionej pracy, ostatecznie normować się będzie nie według wartości tej pracy, lecz jak i w innych przypadkach według konkurencyi wśród kapitalistów, a jego poziom będzie się określał wciąż przez stosunek obfitości zaofiarowanych na ten cel kapitałów do ich zapotrzebowania.“
Ostatecznie, póki zyski będą większymi, niż wśród innych gałęzi przemysłu, dopóty znajdziemy kapitały, rzucające się do nowej industryi, aż wreszcie stopa zysków nie opadnie na ogólny poziom.
Widzieliśmy, że przykład z drogami żelaznemi zupełnie się nre nadaje, by rzucić właściwe światło na fikcyję społeczeństwa — osobnika. Wszelakoż p. Proudhon odważnie mówi dalej: „Raz wyjaśniwszy ten punkt, nic łatwiejszego nad wyjaśnienie, dlaczego każdemu wytwórcy praca powinna dawać pewien nadmiar“.
Następujący zatem ustęp należy do klasycznej starożytności. Jest to poetycka opowieść, mająca na celu wypoczynek czytelnika po wysiłkach, które wywołać mogła uprzednia ścisłość dowodzeń matematycznych. P. Proudhon swemu społeczeństwu — osobnikowi nadaje miano Prometeusza, a jego czyny wysławia nas tępującem słowy:
„Prometeusz, dziecię przyrody, w pewnych chwilach budzi się do życia wśród bezczynności,, pełnej ponęt. Bierze się do pracy i pierwszego dnia zaraz — pierwszego dnia swego powtórnego stworzenia — wytwór Prometeusza t. j. jego bogactwo, dobrobyt równa się 10. Na drugi dzień Prometeusz dzieli swą pracę, i wytwór jego staje się równym 100. Na czwarty i następne dnie Prometeusz wynajduje maszyny, odkrywa nowe własności ciał, nowe siły natury i t. d. Na każdym kroku jego przemysłowej działalności zwiększa się cyfra jego produkcyi i zwiastuje mu nowy przyrost szczęścia. A ponieważ spożycie dlań jest to wytwarzanie, przeto-oczywista, że każdy dzień spożycia, zużywając jedynie wytwór dnia wczorajszego, pozostawia na dzień następny pewien nadmiar produkcyi.
Ten Prometeusz Proudhonowski jest szczególną istotą, zarówno słabą w logice, jak też w ekonomii politycznej. O ile nas on o tem naucza, że podział pracy, zastosowanie maszyn, eksploatacja sił przyrody i nauk technicznych zwiększają wytwórczość ludzką i dostarczają pewnego nadmiaru odnośnie do odosobnionej pracy, otyłe ten nowy Prometeusz w jednej jedynej rzeczy tylko pobłądził — mianowicie że zapóźno przyszedł. Lecz kiedy zaczyna rozumować on o produkcyi i konsumpcyi, wtedy zaiste staje się śmiesznym.
Spożycie dlań jest to samo, co wytwarzanie; spożywa on dzisiaj to, co wczoraj wytworzył — w ten sposób wciąż pozostawia za sobą dzień jeden. Ten dzień stanowi jego „nadmiar pracy“. Ale by spożywać dopiero następnego dnia wytwory poprzedniego, musiał on podczas swego pierwszego dnia, który jest bez poprzedników, pracować za dwa dni. by zyskać na jednym dniu czasu. W jakiż więc sposób tego pierwszego dnia, kiedy nie istniał jeszcze ani podział pracy, ani maszyny, ani znajomość innych krom ognia sił przyrody, Prometeusz osiągnął ten nadmiar? Jak widzimy, sprawa ani na krok nie postąpiła naprzód przez to, żeśmy ją sprowadzili aż „do dnia pierwszego wtórego stworzenia.1’ Taki sposób wyjaśniania rzeczy przypomina zarazem judaizm i klasyczną Helladę, jest jednocześnie pełen mistycyzmu i alegoryi, oraz zezwala p. Proudhonowi na bezwzględne obwieszczenie: „teoretycznie i faktycznie dowiodłem zasady, że wszelka praca powinna dawać pewien nadmiar“.
Tymi faktami są sławne postępowe obliczenia, a teoryja myt o Prometeuszu.
Atoli, powiada p. Proudhon w dalszym ciągu, zasada ta, tak niewątpliwa jak twierdzenia arytmetyki, daleką jest od tego, by urzeczywistnić się dla wszystkich. Podczas gdy w skutek postępu pracy społecznej dzień roboczy każdego oddzielnego robotnika staje się coraz produkcyjniejszym i lubo, w obec tej samej płacy, robotnik powinien by z dniem każdym stawać się bogatszym, wśród społeczeństwa znajdują się warstwy, z których jedne się zbogacają, drugie ubożeją“ (Proudhon, wyd. I, str. 80).
W 1770 r. ludność zjednoczonego królestwa wielkiej Brytanii wynosiła 15 mil., zkąd na wytwórczą ludność przypadało 3 mil. Wydajność technicznych sił wytwórczych odpowiadała prawie ludności 12 mil., tak że suma wynosiła 15 mil. sil wytwórczych. W ten sposób wytwórcza wydajność miała się do ludności jak 1:1, a wydajność techniczna do wydajności pracy ludzkiej jak 4:1.
W 1840 r. „wynosiła ludność nie więcej nad 30 mil. ludność wytwórcza równała się 6 mil., a tymczasem techniczna podniosła się do 650 mil., t. j. miała się do całej ludności jak 21:1, a do wydajności pracy ludzkiej jak 108:1.
A zatem wśród angielskiego społeczeństwa dzień roboczy przez 70 lat zyskał przyrost 2700 prc. wytwórczości, t. j. w 1840 r wytwarzano w tym samym przeciągu czasu 27 razy więcej, niż w 1770 r Zdaniem p. Proudhona pytanie należałoby postawić w sposób następujący: dlaczego robotnik angielski w 1840 r. me był — 7 razy bogatszy, niż w 1770 r.? By takiego rodzaju pytanie postawić, trzeba przedewszystkiem już z góry przyjąć, że Anglicy mogliby wytworzyć te bogactwa bez historycznych warunków, wśród których one zostały wytworzone, jako to: nagromadzenia prywatnych kapitałów, nowożytnego podziału pracy, zastosowania maszyn, anarchicznej konkurencyi, systematu najmu — jednem słowem rzeczy, opierających się na antagonizmie klasowym. Po właśnie były warunki, na tle których rozwijały się siły wytwórcze i nadmiar pracy. By dosięgnąć tego rozwoju wytwórczości i tego nadmiaru pracy, koniecznem było istnienie różnych klas — jednych, które na tem korzystały, i innych, które na tem traciły.
Czem że więc jest ten wskrzeszony przez p. Proudhona Prometeusz? Jest to społeczeństwo, są to stosunki społeczne, oparte na antagonizmie klasowym. Stosunki te nie są to stosunki jednostki do jednostki, lecz robotnika do kapitalisty, dzierżawcy do właściciela ziemskiego i t. d. Wykreślmy te stosunki — a zniweczymy całe społeczeństwo. Prometeusz okaże się jedynie widmem bez rąk i nóg, t. j. bez zastosowania maszyn i podziału pracy; jednem słowem, nie będzie on nic z tego posiadał, co pierwotnie przypisał mu p. Proudhon, by odeń wyciągnąć ten nadmiar pracy.
Gdyby więc w teoryi, jak to czyni p. Proudhon, można było wyjaśnić formułę nadmiaru pracy z punktu widzenia równości, bez uwzględniania obecnych warunków produkcyi, wtedy na praktyce byłoby wystarczającem uskutecznić poprostu równy podział wszystkich obecnie uzyskanych bogactw pomiędzy robotników, nic zgoła nie zmieniając w dzisiejszych warunkach produkcyi. Podział taki bezwarunkowo nie zapewniłby oddzielnym uczestnikom zbyt wielkiego dobrobytu.
Ale p. Proudhon nie jest tak pessymistycznym, jak możnaby mniemać. Ponieważ proporcyjonalność dlań stanowi alfę i omegę, musi przeto w owym Prometeuszu, t. j. w obecnem społeczeństwie, dopatrywać się początku urzeczywistniania się swej ulubionej teoryi:
Alić wszędzie postęp bogactwa, t. j. proporcyjonalność wartości, stanowi panujące prawo; a jeżeli ekonomiści w obec zarzutów partyi socyjalistycznej wskazują na bezustanny wzrost bogactwa narodowego i podnoszenie się dobrobytu nawet klas najnieszczęśliwszych, to w ten sposób nieświadomie przyznają wielką prawdę, będącą na nich samych wyrokiem“ (Pr. I wyd. str. 80).
Czem że jest w istocie rzeczy społeczne mienie, bogactwo narodowe? Bogactwem burżuazyi, lecz nie oddzielnego burżua. Zgoda; lecz ekonomiści jedynie wykazali, jak przy obecnych stosunkach produkcyjnych bogactwo burżuazyi rozwijało się i jak musi się jeszcze zwiększać. Co się zaś tyczy klasy robotniczej, jest to jeszcze wielka kwestya, czy jej położenie polepszyło się w skutek zwiększenia się rzekomego bogactwa publicznego. Jeżeli ekonomiści jako dowód dla swego optymizmu cytują przykład robotników angielskiego bawełnianego przemysłu, uwzględniają oni ich położenie tylko w rzadkich okresach przemysłowego rozkwitu. Okresy te rozkwitu mają się do epok kryzysów i stagnacyj „akurat“ jak 3:10. Albo tez mówiąc o polepszeniu losu, ekonomiści może mieli namyśli te milijony robotników, którzy musieli zginąć w Indyjach przedgangesowych, by półtora milijonom robotników, zajętych w odpowiedniej gałęzi przemysłu angielskiego, zapewnić trzy lata dobrobytu z każdych 10 lat.
Co się zaś tyczy chwilowego współudziału w przyroście bogactwa narodowego jest to inna kwestyja. Fakt ten chwilowego współudziału znajduje swe wyjaśnienie w teoryi ekonomistów. Lecz nie jest to „wyrok“, jak chce p. Proudhon, a poparcie. Jeżeli na co trzeba wydać wyrok, to przedewszystkiem na systemat p. Proudhona, który, jakieśmy to wykazali, sprowadziłby płacę robotników do minimum i to mimo zwiększenia się bogactwa. Tylko dzięki temu ze sprowadził on ją do minimum, mógł on wprowadzić rzeczywistą proporcyjonalność wartości, przez czas roboczy „konstytuowaną wartość Właśnie dla tego, że wskutek konkurencyi płaca wana się powyżej lub poniżej ceny środków spożywczych, niezbędnych do utrzymania robotnika, ten ostatni może uczestniczyć w rozwoju bogactwa społecznego, lub też z tem samem prawdopodobieństwem umrzeć z nędzy Oto cała teoryja ekonomistów, względem której nie robią oni sobie żadnych illuzyj.
Po kilkakrotnem oddalaniu się od żelaznych, Prometeusza, wreszcie nowego społeczeństwa, mającego się oprzeć na „ukonstytuowanej wartości“, p. Proudhon zbiera swe siły i pod wpływem wzruszenia wykrzykuje ojcowskim tonem:
„Zaklinam ekonomistów, by w głębi swego serca, zdała od mącących wszystko uprzedzeń i bez względu na urzędy, które zajmują tub do których dążą, na interesy, którym służą, na głosy, które chcą pozyskać, na odznaczenia, zadawalniające ich próżność, zapytali się samych siebie i na to sobie odpowiedzieli, czy do dziś dnia tę zasadę, że każda praca musi dawać pewien nadmiar, pojmowali w ten sposób, z tym szeregiem założeń i wyników, jakieśmy tu









  1. Ricardo, jak wiadomo, wartość towaru określa «ilością pracy, potrzebnej do jego wytworzenia». Forma wymiany, panująca przy wszelkiej towarowej, a zatem i przy kapitalistycznej produkcyi, sprowadza to, że wartość wyraża się nie wprost ilością pracy, lecz ilością jakiegoś innego towaru. Wartość towaru, wyrażona pewną ilością innego towaru (pieniędzmi — lub też nie), nazywa się u Rikardo wartością względną.
    (Przyp. Fr. Engelsa do niem. przekł.)
  2. Prawo, według którego «naturalna» t. j. normalna cena siły roboczej równa się minimum pracy zarobkowej t. j. ekwiwalentowi kosztów bezwzględnie niezbędnych do utrzymania i rozmnażania się robotnika — prawo to było po raz pierwszy wyprowadzone przeze mnie w «Umrissen za einer Kritik der Nationalœkonomie» (Deutsch-franzœsische Jahrbuecher. Paris, 1844.) i w «Lage der arbeitenden Klasse in England». Jak widać z powyższego, Marx wtedy uznawał to prawo. Od nas obu zapożyczył go Lassalle. Ale chociaż płaca zarobkowa w rzeczywistości bezustannie podąża w kierunku swego minimum, to jednak prawo to jest fałszywem, Ten fakt, że siła robocza zwykle bywa, przeciętnie biorąc, taniej płacona, aniżeli jej wartość, nie zmienia jej wartości. Marx w «Kapitale» należycie rozwinął to prawo (Rozdział: sprzedaż i kupno siły roboczej), jak również (Oddział XXIII: powszechne prawo kapitalistycznego nagromadzania) wyjaśnił okoliczności, które przy kapitalistycznej produkcyi, dają możność coraz bardziej opuszczać płacę roboczą poniżej jej wartości.
    (Przyp. Pr. Engelsa do niem. przekł.)
  3. Jak każda inna teoryja, tak i wyłuszczona wyżej teoryja Bray’a miała swych zwolenników, którzy dali się uwieść pozorom. W Londynie, w Sheffield, w Leeds i w wielu innych miastach Anglii wprowadzono equitable-labour-exchange bazary, które po zaabsorbowaniu znacznych kapitałów doszły do skandalicznego bankructwa. Od tego czasu stracono gust do tego rodzaju przedsięwzięć! Dobre ostrzeżenie dla p. Proudhona!
    K. M.
    Jak wiadomo, p. Proudhon nie bardo wziął do serca to ostrzeżenie, W 1849 roku usiłował on założyć w Paryżu bank wymiany, który jednak rozbił się, zanim począł funkcyjonować.
    (Przyp. Fr. Engelsa do niem. przekł.)
  4. Przypis własny Wikiźródeł Mowa tutaj o Karolu Wielkim.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karl Marx i tłumacza: anonimowy.