Na Sobór Watykański/Prawa Watykanu
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na Sobór Watykański |
Wydawca | nakładem autora |
Data wyd. | 1924 |
Druk | Zakłady Graf. Tow. Wyd. „Kompas“ w Łodzi |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
PRAWA WATYKANU.
Na szerokim terenie życia ludzkiego po wszystkie czasy prawo zmaga się z prawem, kodeks z kodeksem, konstytucje wchodzą w kompromis z konstytucjami, ustawa ściera się z ustawą. Taki już świat i takie jego dzieje. I człowiek, i naród, i ludzkość pilnuje i musi pilnować swych praw i walczyć o ich całość.
Najcięższą walkę o należne sobie prawa staczał w ciągu wieków i staczać wciąż musi Kościół. Każda niemal stronica jego kodeksu została wywalczona, niekiedy oblana purpurą krwi męczeńskiej. A wśród wielu pozycyj i uprawnień Kościoła, najzacieklej atakowanych, widnieje pozycja najwyżej postawiona: — prawa Watykanu.
Jakie ma prawa Watykan i czy je ma wśród ludzkości? — pytają z wieku na wiek oporne a uporne głosy.
Najlepszą odpowiedzią na pytanie jest ta, która ujawnia i wyjaśnia rzecz sporną w należnym jej zakresie. W naszym wypadku odpowiedź ta brzmi: Prawo potrójne ma Watykan — potrójną nosi koronę.
Nie tak dawno jeszcze zaszumiała nad światem burza wolności i z wiosennego nieba ludów uderzył grom. Rzucił on w dzieje iskrę dotychczas niedocenianą, iskrę, która migała tylko w błękitach myśli i zamierzeń ideału, mozolnie zstępując, albo nie zstępując wcale na ziemię czynu. Iskra ta rozpaliła wszędzie w pożary prawo człowieka do niezależności.
Wolny w gronie wolnych, równy wobec równych sobie, brat pośród braci na mocy swego człowieczeństwa! — rozlegało się hasło, budząc tysiączne echa z krańca w kraniec. W tem, co stanowi jego świat wewnętrzny, co się na jego jaźń indywidualną składa, byle nie było czynnikiem etycznego rozkładu i rozstroju, w tem wszystkiem — człowiek czy lud — posiada niezależne od innych, swoje własne prawa
Na tej podstawie i klucznik Watykanu, dziejowy Piotr, opiera swe pierwsze prawo — niezależności.
Tak zaiste! Wewnętrzna jaźń jego stanowiska, jego swoisty świat, nie zależą od nikogo. Świat, który się okazał nasieniem gorczycznem i rozrósł w ochłodę i dźwignię pokoleń, w ster nieśmiertelny nieśmiertelnych duchów, nie może być podporządkowany nikomu. Czoło swe pochyla Temu jedynie, który go Duchem Swym natchnął w łono ludzkości. Nie zależy więc od państw, ani dekretów ministerjalnych, nie za leży od rządów i gabinetów, ich krzeseł i bereł. Żaden dekret, choćby go podpisywał w przyszłości prezydent świata całego, nie może sprawić, by człowiek przestał być człowiekiem i stracił prawa człowieka. Tak też dekrety wszystkich rządów i wszystkie demagogje świata nie sprawią, by papież przestał być papieżem.
On jest i pozostanie niezależnym od nikogo. On wielkością swej duszy, pełnią i głębią swej istoty, przerósł wszystkie państwa, ogarnął okrąg globu. Zatem obok wielkich i największych tego świata, obok rządów i ministerstw, on staje jako równy wobec równych, wolny obok wolnych, brat w gronie bratniem, władny obok władzę mających. A ponieważ poszedł jeszcze dalej i przeniknął do głębi sumień, ponieważ rozdarł niebiosa i sięgnął w zaświaty, dlatego wznosi się wyżej. On staje ponad nimi. Najdosłowniej, najprawdziwiej — jego sztandar ponad trony. On — pierwszym wśród niezależnych... Jak prezydent kraju jest pierwszym obywatelem, jak ojciec pierwszym członkiem rodziny, jak wódz pierwszą osobą w armji.
I tak być powinno. Ktoby sądził inaczej, zdradzałby zaiste niedojrzałość umysłową.
Jeżeli bowiem dzisiaj każdy dział życia ludzkiego — sport, muzyka, poezja, malarstwo, technika, organizując się w społeczeństwie, wołają wobec rządów o niezależne, swoje prawa, jeżeli wiedza wogóle i sztuka dopomina się mocnym głosem o niezależność, jeśli krzyczy o nią dla siebie najbezczelniej nawet nagość, to na jakiej podstawie, jaki głos i jaka powaga może powiedzieć pod adresem Watykanu: „Stanowisz wyjątek! Milcz i bądź zależnym! Zrobisz, co ci rozkażą!“
Próbował wymusić to na nim miecz Cezarów i prysł w zakrzepłej prawicy, próbował wymóc to samo głos Hohenstaufów i umilkł bezsilny, próbował bagnet Hohenzollernów i Faustrecht Żelaznych kanclerzy i ulec musiały... Ulec przemocy prawa Watykanu.
I nie mogło być inaczej. Religja pośród działów życia ludzkiego — to dział najwyższy. Religja to śpiewak, co uderza w struny najwznioślejsze, struny boskie w ludzkości. A Watykan jest najwyższym wyrazem, jest przedstawicielem religji, i to religji Chrystusowej, religji wszechświatowej, która najcudowniej uderza w owe struny święte. Watykanowi zatem i religji przed wszystkiemi działami życia należy się niezależność. I ktoby chciał obniżyć ten szczyt, dumnie w niebo dźwigniony prawicą Najwyższego, ktoby go chciał wygładzić z ziemi, ten niechaj wpierw odmierzy swe siły. Niech najpierw usunie z powierzchni globu szczyty materjalne Alp, Kordyljerów i w gwiazdach Azji zbłąkany Mounth Everest... A potem może już rękę podnieść na prawa Watykanu, na jego niezależność.
Nie! Watykanowi należy się niezależność! Przynajmniej taka, jaką się cieszy każdy kulturalny dział życia ludzkiego. I nie może papież posiadać mniejszej niezależności, niż prezes międzynarodowego klubu wioślarzy, ani praw mniejszych od niego.
Dominuje dziś nad umysłami hasło powszechne: „Religja jest rzeczą prywatną każdego.“ Ma to oznaczać, że religja, stosunek duszy ludzkiej do Boga jest zależny od osobistych przekonań. Nikt nie ma prawa, żadna władza, wglądać w duszę religijną jednostki. Jeżeli tak, to uczyńmy krok dalej. Jeżeli religja jest niezależną w jednym człowieku, to jest nią także w dwu, trzech, stu, tysiącach ludzi, jest niezależną, „rzeczą prywatną“ w całej zbiorowości. A ponieważ najwyższym wyrazem tej zbiorowości religijnej, jej wodzem i przedstawicielem jest Watykan, więc i on, jak cała religja jest „rzeczą prywatną“, katolicyzmu. Nikomu nic do niego. — Jest niezależnym! Jest panem swych praw!
I niewolę narzucałby wolności wogóle, kajdany na wszelką niezależność nakładał ten, ktoby odmawiał niezależności najwyższemu przedstawicielowi najwznioślejszej religji. Jest taki kraj, gdzie religji praw odmówiono, nazwawszy ją trucizną ludów. Tam też skreślono szereg innych praw ludzkich. — Nie! Nikt nie zamknie wiary bożej w szufladach ministerjalnych! Nikt Apostoła narodów nie uczyni pomiotłem rządów!
Na to się nigdy nie zgodzi Rybak z Galilei, wolny i niezależny w duchowem swem rybołówstwie. I nigdy na to nie przyzwoli jego Mistrz i Pan, który doń mówił; „Jako mnie Ojciec posłał, tak i ja cię posyłam... Idź na świat cały i nauczaj... A wiedz... Do końca wieków Jam jest z tobą... Ani przepomnij — że dana mi wszelka władza na niebie i na ziemi...“
Tak rzekł. I gdyby zaszła potrzeba, to wśród błyskawic i gromów przypomni słowa swe Chrystus... Temu wiekowi, co adorując cienie Dalajlamy, i plackiem leżąc przed misterjami yogów, zwykł się natrząsać i szydzić i kwestjonować prawa białego starca z Watykanu. Ale Chrystus czyni to stale swoim zwyczajem — cicho: dając zwycięstwo prawdzie. I biały starzec z Watykanu błogosławi coraz potężniej, coraz dalej... Wiekom i miastu wiecznemu.
Tak więc niezależność — pierwsze prawo Watykanu.
A za niem idzie drugie i trzecie.
Człowiekiem jest Apostoł, wziętym z ludzi i dla ludzi. Jak każdy przedstawiciel i wódz zbiorowości ludzkiej, podobnież i on posiada, skupia w swem ręku, prawa należne dla ciała i ducha tej zbiorowości. Stąd jego drugiem prawem, prawem jego ducha wobec zbiorowości religijnej ludów jest nieomylny prymat, a prawem trzeciem, prawem jakby fizycznej jego osoby wobec zbiorowości religijnej świata jest twardy grunt pod nogami. Mocarstwowe stanowisko Watykanu, państwo kościelne.
Najpierw kamień obrazy dla „wieków oświeconych“, dla epoki „ignoramus et ignorabimus“ — nieomylny prymat.
Co sądzić o nim? Czy stanąć wobec niego bez dyskusji wrogo, jak to czyni obóz akatolicki, czy przeciwnie z katolikami przekonań wpisać go w swoje dogmatyczne „Credo“, włączyć w wyznanie wiary? Należy wybrać to ostatnie, rozpatrzywszy rzecz uprzednio z punktu widzenia umysłowości ludzkiej, którą on zdawałoby się chce pogrzebać w gruzach zacofania.
Każdy człowiek dąży do posiadania niewzruszonego dogmatu. Na terenie swego ducha, w dziedzinie wiedzy i prawdy, którą zdobywa z latami, pragnie nieomylności. Chce bowiem, żeby wiedza jego nie była wątpliwą, lecz niewątpliwą, żeby myśl jego nie była chwiejną, lecz pewną, żeby na jej danych, na jej treści, mógł śmiało oprzeć się każdy. I on sam, który na niej codzień opierać się musi, o ile się na niej opiera, to zawsze tylko dlatego, że ją uważa za pewną, że się co do niej nie myli. Słowem, program postępowania ludzkiego, w człowieku pojedynczym i zbiorowym, dąży do nieomylności i opiera się na tem, co nieomylne. Inaczej bowiem człowiek prowadziłby swoje życie do stanu chaosu. Przecież każda omyłka pociąga za sobą nieład, omyłki we wszystkiem, powszechne „ignoramus“, pociągnęłyby za sobą nieład powszechny, zupełny chaos.
Tak jednak nie jest. Każdy bowiem doskonale to czuje, że przestałby mieć grunt pod nogami, gdyby się w życiu na tem oparł, co omylne. Czemże byłby, istotnie, rzemieślnik, zakładający rzemiosło po to, by uczyć mylić się terminatorów i czeladników? Czem byłby kupiec, otwierający sklep, w którymby karmiono nabywców omyłkami co do cen i towarów? Czem stałby się uczony, tworzący laboratorja na to jedynie, żeby się w nich mylono? To też każdy Kościół i każda religja, któreby u fundamentów swych złożyły omylność, tworzą w społeczeństwie ludzkiem, na najwyższym terenie jego ducha, ni mniej ni więcej tylko to, co w historji Polski figuruje jako Rzplita Babińska. Kościół katolicki położył w swe fundamenty nieomylność — na Wyżynach Watykanu. Ściśle biorąc uczynił to nie Kościół, zwłaszcza nie w roku 1870 dopiero, lecz pomyślał o tem Sam Założyciel Kościoła, Jezus Chrystus.
On, Genjusz pierwszego wieku swej ery, której nadał imię, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że prawdę religijną, nieomylną, wyczerpniętą z łona Bóstwa, rzuca na chwiejne odmęty myśli ludzkiej, na flukta ruchome jej błędów. Wiedział dobrze, że wprawdzie ta myśl ku nieomylnym horyzontom steruje i w drobiazgach powszednich pewność bodaj chwilową osiąga, ale że pełnej nieomylności w wielu najzawilszych sprawach nie ma i długo — może nigdy — mieć nie będzie. Postanowił przeto wesprzeć myśl ludzką. Dał jej nieomylne rozwiązanie zagadnień najwyższych, wiecznych, tak jak je ogarnia Myśl Stwórcy, a potem ów boski swój podarek dla ludzkości postanowił przed chwiejnością ludzkich poglądów zabezpieczyć.
Jak to uskutecznił? — Najmądrzej.
Prawdę swej Ewangelji, tę cudną pieśń, mógł podać na harfy wędrownych pieśniarzy. Nie uczynił tego, bo nie wyszłaby nigdy poza ramy legendy. Mógł ją zamknąć, jako słowo Boże, w pergaminie Biblji, żeby ją tłumaczono następnie, odczytywano. Nie uczynił tego, bo blisko piętnaście wieków świat pozostałby bez Ewangelji, nie umiejąc czytać i pisać. Mógł oddać treść tej księgi uczonym akademjom, by ją studjowano, jak system Platona. Nie uczynił i tego, bo wiek dwudziesty pierwszy po Jego Wniebowstąpieniu jeszczeby się nie dopytał o imiona filozofów, tytuły tez ewangelicznych.
Chrystus obrał inną drogę. Jak każdy rozsądny twórca-człowiek, powierzył ideę swą organizacji, pomyślanej na najszerszą skalę. Sama nazwa, jaką dał idei, mówi o tem: Królestwo Boże. Królestwo wśród obywateli swoich znajdzie i pieśniarzy i harfy i szkoły i biblje, ale, posługując się niemi do swoich celów, na nich głównie się nie opiera. Siłą Królestwa, jego ostoją i kośćcem jest rząd, organizacja. Organizacja żywych ludzi dla żywych ludzi. Ona przechowa radośnie i zazdrośnie powierzony sobie skarb boży. W potrzebie da anielskie dźwięki piastowanej z miłością prawdzie, przekaże ją jak spuściznę rodową, jak klejnot uwielbiany, następnym pokoleniom. Organizacja jest najlepszą Biblją, bo wciąż żywą, głośną, przemawiającą, mogącą się bronić przed atakami fałszu, najtrwalszą. Nawet adoratorzy wyłączni martwej biblji, protestanci, do tej żywej biblji z czasem, instynktownie, się uciekli. Ewangelicy wszelkich imion, Badacze Pisma św. potworzyli organizacje. Zapomnieli wszelako o jednej rzeczy, o której nie zapomniał Chrystus.
Każda organizacja, rozumnie pomyślana, posiada centrum. Taki ośrodek dał Chrystus Kościołowi, a dał tylko ośrodek jeden. Piotra, który osiadł na Watykanie. On miał być wykładnikiem prawdy, przez jego usta miał Kościół cały wypowiadać nieomylne swe przekonania, on w razie niepewności miał utwierdzać braci. Piotr otrzymał prymat nieomylny. To jego przywilej, obowiązek i prawo. Gdyby był Chrystus pozostawił dwóch nieomylnych na swem miejscu, lub trzech — w Rzymie, w Jerozolimie, w Antiochji — to z biegiem wieków pomnożonoby niewątpliwie ich ilość, Rozszerzonoby przywilej nieomylności na Konstantynopol, Aleksandrję, Moskwę, Berlin, Madryt, Buenos Ayres, Kalkutę... Chrystus zadecydował inaczej. Rozumiał, że nieomylność ideowo co do każdej prawdy jest tylko jedna i tylko jeden ośrodek jej wyznaczył. Wiedział, że na jeden punkt globu najłatwiej zwrócić uwagę wszystkich, że najtrudniej go nie widzieć i nie skontrolować ludziom. Będą więc nad owem centrum czuwać zazdrośnie i pilnie. A Duch Boży w razie potrzeby czuwać będzie z nieba. I upilnuje jego nieomylności, „nauczy wszystkiego“ — według obietnicy Zbawiciela.
I tak powierzył prymat nieomylności Piotrowi. Nie po to, żeby stworzyć maszynkę dla wyrobu dogmatów, ani po to, żeby w świat wprowadzić despotyzm głupstwa i absurdu, ale po to, żeby skołatanym ludzkiemi błędami głowom, duchom targanym wątpliwościami w najzawilszych zagadnieniach, w kwestjach najwyższych i wiecznych, dać sternika ze swego ramienia i z echem mocnym Swego Głosu: „Zaprawdę, zaprawdę, mówię wam... Przeminą niebiosa i ziemia, ale Słowa moje trwać będą“. Rozbitą już i tak ludzkość jeszcze bardziej rozbija na atomy, kto broni jej, kto jej zakazuje przyjąć otwartem sercem ów dar Chrystusowy: nieomylny prymat Watykanu.
Istnieje mnóstwo herezyj i mnóstwo wśród nich uprzedzeń, niechęci, przeciwko jednemu centrum religijnemu świata, a rzecz dziwna wszyscy dziś tęsknią za programową myślą, za wieczernikowem pragnieniem Zbawcy: aby wszyscy byli jedno. Szczególniej mocno dziś Anglja pod Halifaxem się budzi, I jest mnóstwo prób przekonywania czytelników Biblji, że teksty najwyraźniej papieskie takiemi nie są, choć prosty Maćkowy rozum odrazu to widzi. Jabym sądził, że najpierw, jeśli kto chce poczernić okulary i nic nie widzieć, to na to żaden optyk nie poradzi, a powtóre że Chrystus, gdy coś mówił, to wiedział co mówi. Nie bredził w malignie. I jeżeli nazwał Piotra (przenośnie) opoką swego Kościoła, to Piotr opoką, oparciem moralnem dla Kościoła był i pozostał. Piekło się przecież organizuje i zamyka w jednolite bramy, najzwyklejsza banda ma swego herszta, a Królestwo Boże imałoby się rządzić bezhołowiem przez wieki?!
Nie! Rzucam projekt międzynarodowy: Żeby Chrystusowi Panu przyznać choć trochę więcej rozumu... Bo doprawdy często różni badacze i niebadacze biblijni mniej Mu przyznają „zdrowego zmysłu“, niż go ma w Polsce przeciętny Maciek z Koziej Wólki, nie umiejący czytać i pisać.
Tak więc z zastrzeżeniami, które poczyniłem przy rozdziale „Niewola Rzymu“ — drugiem prawem Watykanu jest nieomylny prymat.
A trzeciem — państwo kościelne, mocarstwowe stanowisko Watykanu.
Argumentację w tej kwestji ułatwiła mi historja: dała papieżowi tak zwane państwo kościelne. Lecz historja również utrudniła mi dowodzenie: odebrała papieżowi jego państwo przemocą. I dziś pogmatwał się stan kwestji. Papież i katolicy domagają się pełnej restytucji tego, co zagrabiono prawemu właścicielowi, a strona przeciwna, interesowana, zwłaszcza niekatolicy Włoch i poza Włochami, na restytucję status quo z przed roku 1870 absolutnie się nie godzą. Spokojniejsze i sprawiedliwsze umysły przyznają wprawdzie, że ze strony Królestwa Zjednoczonej Italji należy się papieżowi stosowna satysfakcja za oparty na gwałcie śmiały krok Garibaldiego, ale nie w tych ramach, jak chce papież. Papieżowi — mówią — nie wolno rozrywać włoskiej jedności. Byłoby to dla tego kraju jego dziejowe harakiri.
Postarajmy się wyjaśnić sprawę po polsku, na Maćkowy rozum, uwzględniając stanowisko religijne namiestnika Chrystusowego w świecie.
Stanowisko to określił Zbawiciel kilkakrotnie przed Wniebowstąpieniem. Wynika z tych słów pożegnalnych, że na Kościół swój cały, a tem samem i na jego zwierzchnika. Piotra, nałożył Chrystus obowiązek nauczania prawdy ewangelicznej, „Idąc na cały świat — mówił do Apostołów — nauczajcie wszystkie narody, nauczając je zachowywać to wszystko, co rozkazałem“.
Poszli, Początkowo był to sztab nauczycielski całkiem nieliczny. Kilkunastu rybaków, a pośród nich jeden lekarz, jeden celnik i jeden uczeńszy nieco faryzeusz, Paweł z Tarsu, Z czasem liczba ta wyraziła się w setkach tysięcy duchowieństwa. Każdy z nich był oczywiście człowiekiem. Musiał mieć środki do życia, jakiś kęs chleba, dach nad głową, jakiś lokal, gdzieby można było zgromadzać wiernych na nauczanie. A nietylko sam. W zorganizowanych z czasem gminach musiał mieć środki materjalne dla utrzymania służby kościelnej, kultu. I to środki stałe, nie prowizoryczne. Apostołowie z początku obok pracy apostolskiej trudnili się pracą zawodową — dla chleba, żeby nie być nikomu ciężarem, Paweł robił namioty, Ale nietrudno było spostrzec i wierni zaraz to zauważyli, że głosicielom Dobrej Nowiny, przewodnikom religijnym gmin, należy się odciążenie. Ten sam Paweł pouczał wiernych, że kto ołtarzowi służy, z ołtarza żyje. Sam Zbawiciel, nauczając, odciął i porzucił zajęcie ciesielskie. To też, gdy się Kościół na dobre wychylił z katakumb, wierni pośpieszyli ze stałemi dotacjami dla parafji, biskupstw, klasztorów. Uposażyli duchowieństwo w ziemię, domy, świątynie, aparaty kościelne, liczne i bogate. Hojność, wobec wyższych zwłaszcza dostojników kościelnych, wobec opactw wybitniejszych klasztorów, dochodziła niekiedy do wielkopańskiej, do królewskiej wprost miary. Górujące stanowisko religijne, programowe wykształcenie duchowieństwa, oparte o splendor bogactw i posiadłości ziemskich, uczyniło duchownych potentatami pod każdym względem. Z chwilą, gdy wkraczali z nagim krzyżem w dłoni w dzieje Polski, dla duchownego i księdza (księcia) była już tylko jedna nazwa. Coprawda, duchowni po zapadłych placówkach może nieraz przymierali głodem, ale nikt już nie zmieni biegu rzeczy. U stóp złotego Krzyża, jak u stóp złotego Cielca — prima caritas ab ego...
Mniejsza już o to, jaką drogą, w każdym razie napewno nie tą, jaką podają pseudo dekretalja Izydora, także i pierwszy biskup wśród biskupów stał się wielkim panem, władcą papieskiego dominjum, małego państewka. Nazwano to szumnie „państwem kościelnem“ — zupełnie niewłaściwie. Gdyby się tak chcieć koniecznie upierać przy nazwie, to było to „państwo lilipucie“, trochę większe od Wolnej Rzplitej Krakowskiej sto lat temu, a dziś od Litwy dajmy na to Kowieńskiej. Było to jedno z wielu księstw włoskich, państewko, którego walory polityczne w odniesieniu do niezależności papiestwa, stanowczo po dziś dzień są przeceniane. Garibaldi nawet nie myślał jeszcze się urodzić, Włochy nie marzyły o Zjednoczeniu i papież był „il principe“, świeckim panującym, a zakon jezuitów wbrew woli papieskiej rugowano z Francji i Portugalji — i papież z całą swoją armją był wobec faktu bezsilnym. Tak i dziś, powiedzmy, niech papież odzyska swoje domeny dawne — czyby potrafił założyć zbrojne veto przeciwko prześladowaniom duchowieństwa katolickiego przez Eseseserepję? Gdyby nawet posiadał terytorja równe angielskim, najprawdopodobniej teżby się zawahał. Na to trzebaby mieć nie Rzym z przyległościami, Ostją i Civita Vecchią, ale conajmniej pół świata, żeby politycznie nakazać przymusowy posłuch swej woli i wywalczyć niezależność swych celów.
To też nie to stanowi punkt zwrotny w danej kwestji. Nie z punktu widzenia politycznego papież stał się polityczną potęgą, ani nie z punktu widzenia posiadania pewnego terytorjum, noszącego tytuł księstwa, czy hrabstwa. Nie, bynajmniej! Boć ostatecznie, gdyby o to chodziło, to i dziś, po tylu zaborach dóbr kościelnych, papież jest terytorjalnym potentatem. Wszystkie posiadłości, należące na całym świecie do duchowieństwa katolickiego i gmin wyznaniowych katolickich, należą tem samem na mocy praw a do jurysdykcji papieskiej. Połączmy te wszystkie morgi i włóki w jedno terytorjum. Toż to potężna Rzplita z tegoby powstać mogła! Papież tem rozporządza, o te kawałki ziemi, jak o swoje, z rządami odnośnych państw się układa, jakby je z danego państwa wykrawał i tworzył swoją własną, zszywaną i łataną, monarchję. Już z tytułu tych tylko posiadłości mógłby papież, nie troszcząc się o dominjum rzymskie, zasiąść w rzędzie książąt i królów. Toż to przecież królewska włość, na której wykupienie możeby zabrakło pieniędzy najbogatszym tego świata. Ale z tego tytułu papież wcale nie jest potęgą. Przyjdzie nowy Garibaldi i przemocą zabierze te posiadłości Kościołowi, jak tamten zabrał dominjum św. Piotra, i papież wraz z Kościołem ujrzy się z sakwą żebraczą i o kiju pielgrzymim, ogołoconym ze wszystkiego, a jednak jak był tak pozostanie jeszcze większym potentatem sumień. I on i każdy ksiądz, stojący pod jego wielką komendą na całym globie, znajdzie łyżkę ciepłej strawy w każdym domu katolickim. Tam jego „dominium Petri“. I powiedziećby można, że wszystkie dominja, posiadłości, należące do katolików, to „nativum dominium sancti Petri“. Złączyć je razem — to o podobnej monarchji nawet Napoleon nie marzył. Od bieguna do bieguna! —
Polityczna więc potęga papiestwa i mocarstwowe stanowisko Watykanu nie płynie wcale pierwszorzędnie z państwa kościelnego, Gdyby papież nie był papieżem, to z całem swojem dominjum rzymskiem zginąłby jak książęta Florencji i dożowie weneccy, Historja ich pogrzebała w grobie wielkiej Italji, a papież żyje i żyć będzie na grobach wszystkich państw i królestw.
Mocarstwowe stanowisko Watykanu ma źródła głębsze. Czerpie swą wielkość z władzy religijnej Królestwa Bożego. Złoty blask książęcej korony „księcia Rzymu“ to tylko zewnętrzne decorum dla oczu ślepych. I bez tego jest on władcą sumień świata.
Jeżeli tak się rzeczy mają, to pocóż te wszystkie „rzymskie korowody“? Poco żądania, pod grozą ekskomunik wypowiadane, domagania się państwa kościelnego dla papieża? Wystarczy, jak papież będzie miał swój własny dom, w Rzymie, czy gdzie sobie zechce, i niezależnie od nikogo swoje sprawy załatwiał. Mocarstwowe stanowisko ma i bez zewnętrznego decorum, niezależność można mu prawnie zawarować, a prawo międzynarodowe silniej broni dziś niż bagnety wojska kościelnego. Na niem się łatwo spełnić mogą słowa Chrystusa: „Kto mieczem wojuje, od miecza zginie“. Na to, by dziś być wielkim i zbierać „królewskie“ honory, nie potrzeba mieć kilkunastu tysięcy klm² ziemi. Zbędny zresztą dla Watykanu balast — administracja księstwa, czy państwa.
A skoro tak, to niechby papież poprostu powiedział rządowi włoskiemu: „Źle zrobił Garibaldi. Ważył się na grabież. Do zjednoczenia Włoch można było dojść i na drodze prawnej. Ale skoro z jego głupstwa wynikła mądra i dobra rzecz — jednolitość państwowa Włoch, nie chcemy dobra naszej Ojczyzny tamować. Dla jej większego szczęścia i chwały szaleńcowi darujemy winę, a rodakom za zgodą całego Kościoła ofiarujemy w darze całe państwo kościelne, zatrzymując sobie tylko pałac na Watykanie, Przodkowie nasi, troszcząc się o bezpieczeństwo Stolicy Apostolskiej, dali tę ziemię papiestwu, aby Namiestnikowi Chrystusowemu służyła za piedestał do mocarstwowego stanowiska. Dziś to samo lepiej uskuteczni prawo tudzież wdzięczność i lojalność potężnych, Zjednoczonych Włoch. Szlachetności narodu i rządu włoskiego ufając, w ich ręce prawa nasze mocarstwowe i bezpieczeństwo nasze zwierzamy. Evviva l’Italia! —
A rząd i naród, obdarzony takiem zaufaniem, mógłby odpowiedzieć: „Oddawna i z nie kłamaną tęsknotą oczekiwaliśmy tego kroku Waszej Świątobliwości. Jesteśmy zań szczerze wdzięczni i mocno zobowiązani. Nie chcemy się dać prześcignąć w hojności przodkom naszym. Całe dziedzictwo Korony Włoskiej, oddajemy Tobie jako tytuł Twój monarszy, Ojcze Święty. Jesteś odtąd tytularnym Królem Włoch, podczas gdy rządy sprawuje król rzeczywisty. Evviva il papa, re d’Italia!“
Czyby to nie było, na innej nieco drodze, przywróceniem państwa kościelnego? Tytularny król Włoch, ze wszystkiemi prawami tego monarchy! Re bianco! Papież znów ma państwo kościelne, tylko rozszerzone na całe Włochy, posiada mocarstwowe stanowisko, tylko bez balastu całego aparatu administracyjno-państwowego. A Włochy? Urastają przez to również o całe niebo. Władca duchowy świata — królem Włoch. Toż to honor pierwszorzędny. Pozostaje w czyn zamienić okrzyk:
Evviva il papa, re d’Italia!
Re bianco.