Na granicy/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor M. Reichenbach
Tytuł Na granicy
Rozdział IV.
Wydawca Władysław Dyniewicz
Data wyd. 1901
Druk Władysław Dyniewicz
Miejsce wyd. Chicago
Tłumacz D. G.
Tytuł orygin. An der Grenze
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.

Dziwne usposobienie towarzystwa nie zmieniło się nazajutrz, Kamilla stała się jeszcze więcej milczącą, mąż jej i Henryk dziwnie byli zamyśleni, jedna tylko Alinka pozostała taką jak zawsze, i ze zdziwieniem spoglądała na wszystkich. Przy stole mówiono, że ma być w nocy przedsięwziętą większa na granicę wyprawa.
— Gdybym już nareszcie wystraszył tych przemytników! — mówił Henryk. — Gotów jestem którego z nich poczęstować rewolwerem, aby tylko...
— Boże! czyżbyś pan strzelał do tych nieszczęśliwych? — spytała z widocznym przestrachem Kamilla.
— W ostateczności strzela się — odparł Henryk rad, że znalazł przedmiot do rozmowy. Nie śmiejąc podnieść oczu nie zauważył, że Kamilla pobladła.
— A gdyby on był bezbronnym? czyżbyś pan i wówczas strzelał? — znowu zapytała.
— O, przemytnicy nie puszczają się bez broni. Proszę sobie tylko wyobrazić, jak to przyjemnie, włóczyć się po nocy, marznąć w błocie i wyczekiwać, żeby transport bydła wyszedł z wody. Noc w noc zawód, nareszcie przychodzi chwila szczęśliwa, spostrzegam ruch na wybrzeżu, wołam stój! moi ludzie otaczają cały transport, jestem pewny, że go już trzymam, tymczasem przemytnik korzystając z zamieszania, wskakuje do wody, daje nurka, wypływa gdzieś poniżej i jutro rozpoczyna na nowo swe rzemiosło. A za szczęśliwego uważać się jeszcze potrzeba, jeśli się od ukrytych w krzakach przemytników nie oberwało jakiego draśnięcia kulą. Cóż dziwnego, że wówczas traci się zimną krew i za rewolwer chwyta.
— Jabym także strzeliła — zawołała Alinka. — Przecież i pana mógłby zabić przemytnik.
— Bezwątpienia — odparł Henryk. — Zresztą nie idzie tu o moje życie, ale o niedopuszczenie epidemii na naszą stronę. Wszak wiadomo państwu, że za granicą grasuje tyfus, ospa, dżuma — Bóg wie ja kie zarazy na ludzi i bydło. Jeżeli więc nie tolerowaniem przemytnictwa możemy się ochronić od tych plag — to nie tolerujmy! Nie idzie w tym razie o towar, ale o życie wszystkich...
Henryk nie dokończył, lecz spojrzał wymownie na Kamillę, a potem dopiero na Alinkę.
Werthart nie odzywał się wcale, tylko przenikliwym wzrokiem spoglądając na Kamillę, obserwował jej bladość i nerwowe drżenie. Nareszcie podniósł się gwałtownie od stołu, nie podał ręki gościowi i opuścił towarzystwo, tłomacząc się interesami. Przyszedłszy do swego pokoju, nie zasiadł do pisania listów, które na niego czekały, ale ze skrzyżowanemi rękoma stanąwszy przy oknie, patrzył w dal ponuro; po chwili westchnął i usiadł. Chciał czytać, ale nie mogąc zebrać myśli, rzucił książką, wsparł głową na ręku i pogrążył się w smutnych przypuszczeniach.
— Czy to podobne? — myślał sobie. — Dlaczegoźby nie! Czyż starałem się temu przeszkodzić? Alboź nie wiedziałem, że do tego kiedyś przyjść musi? Wszak ona piękna i młoda, ma prawo być szczęśliwą, A jakimże ja dla niej byłem? zimnym i surowym, nie umiałem pozyskać jej zaufania, jej obojętność obrażała moją miłość własną.
I myślał może o tych szczęśliwych czasach, kiedy żył stary Rudnicki, a Kamilla zarówno tkliwą córką jak dobrą żoną była. Umarł jej ojciec a ona zmieniła się nagle i dziwnie. Wtedy to zajęła pokój zmarłego; Werthart zgodził się, biorąc to zrazu za dowód czci i miłości dla pamięci ojca, ale w końcu uderzyła go zmiana w jej obejściu, przymus jakiś względem niego.
Pytał się o przyczyną ale napróżno. Na wszystkie prośby i pytania odpowiadała wymijająco, aż w końcu znużony jej uporem, przestał się pytać.
Odtąd każde z nich żyło osobno; Werthart całemi siłami oddawał się pracy, ażeby cierpień zapomnieć. Wśród tego przybył w dom jego Henryk.
— Dopiero odtąd widzę jak ją oczy tego człowieka ścigają, czują czem ona jest dla mnie — mówił znów do siebie, przebiegając pokój. — Że on ją kocha, to widoczne, kocha ją i walczy z tem uczuciem; tak! teraz już wiem dla czego po nocy goni, dla czego mu za ciasno i za duszno w pokoju, dla czego nie chciał mi prawdy powiedzieć. Byłem i ja kiedyś młodym... Tak, on walczy z tą miłością, a ona — czyż nie widziałem jak się zmieszała za mojem wejściem do pokoju? a dziś czyliż nie zbladła na samą myśl, że grozi mu niebezpieczeństwo? A ja! ja pozwoliłem zajść rzeczom tak daleko, zasłużyłem na to moją dla niej oziębłością. Sądziłem, że kiedy mi nie ufa, to i kochać nie może. A przecież kiedyś kochała, a przynajmniej sądziła że kocha — była tak młoda, tak bardzo młoda. Gdybym był cierpliwszym, łagodniejszym, wszystko byłoby inaczej! Cóż dziwnego, że tęskni do miłości i współczucia — ja jej tego nie dałem — aż zjawił się ten Henryk ze swoją młodością, urodą, sercem. A! dla czegóż tak późno o tem wszystkiem myślę, może zapóźno! Zapóźno, aby jej i sobie oszczczędzić tych ciężkich walk, które przeczuwam.
Stanął przy biurku i wziął miniaturę Kamilli.
— Moją jest — szeptał, oddychając ciężko — moją jest, i miałżebym pozwolić ją sobie zabrać? Nie! — zawołał — tak daleko jeszcze rzeczy nie zaszły! Jeszcze nie!
Wyprostował się, można było sądzić, że gotuje się na spotkanie nieprzyjaciela. Po chwili głowa mu na piersi opadła.
— Cóż zyskam, jeśli jego zrobię odpowiedzialnym za własne moje winy? Cóż on temu winien? Nie... Kamilla powie mi prawdę, tak, tym razem odpowie szczerze. A jeśli utraciłem jej serce, utraciłem niepowrotnie. Czyżby się miała za nieszczęśliwą w moim domu?
Westchnął a potem odpowiedział sobie:
— Wtedy nie zatrzymywałbym jej.
Henryk także pożegnał panie i potem w ogrodzie paiił cygaro, oddając się marzeniom i rozmyślaniom nad dziwacznością ludzkiego serca.
Alinka nagle stanęła przed nim.
— I panią także zwabił ogród? — zapytał.
— Bynajmniej — odparła bez ogródek — chciałam z panem pomówić i dla tego przyszłam. Proszę, nie mów pan nigdy tak wiele o przemytnikach i rewolwerach, to przestrasza Kamillę.
— Pani żartuje.
— Ależ ona się boi.
— Nie pojmuję.
— Nie pojmujesz pan, bo jej nie znasz.
— Sądzę jednak...
— Przecież znam ją najlepiej; nikt się o nią tyle nie troszczy co ja, nikt prócz mnie nie wie, jak jest dobrą, łagodną, rozumną i piękną, a przytem lękliwą jak ptaszek, który się lada cienia stracha. Biedna Kamilla! Teraz, kiedy już dorosłam, będę od niej odsuwać wszystkie strachy, ja się niczego nie boję, nie chcę się bać, ach! w mojem położeniu strach byłby zbytkiem do niedarowania. Muszę zapoznać się z niebezpieczeństwami, aby jej powiedzieć, strach nie jest tak strasznym, żeby aż się go bać. To co mówię teraz, powtórzą zawsze, choóbyś pan jeszcze raz miał o mnie pomyśleć, że jestem szaloną, zuchwałą...
Mówiła to wszystko, zapalając się coraz więcej, zarumieniona twarzyczka, po której kropliste łzy spływały, dawała nowy wdzięk dziewczynce.
Henryk spoglądał na nią z podziwieniem i rodzajem zachwytu, uczucia te jednak odnosiły się nie do tej małej osóbki, ale do przedmiotu jej współczucia.
Po chwili odezwał się:
— Pani kochasz swoją siostrę?
Odwróciła głowę w milczeniu.
— Bardzo to naturalne — ciągnął dalej z westchnieniem — ona taka miła, taka sympatyczna.
Czas jakiś szli milcząc obok siebie, Alinka stanęła i z minką zaczepno odporną, rzekła:
— Odtąd zataisz pan wszystko, coby Kamillę przestraszyć mogło?
— Bezwątpienia, panno Alino, choć nie pojmuję, co mogło ją przestraszyć z tego, o czem dziś mówiłem przy obiedzie.
— O! ona się lęka wszystkiego. Czasami wychodzi ze swego pokoju blada i spłakana, to znak, że miała nieprzyjemne sny. Chociaż ją tak bardzo prosiłam, nie chce abyśmy sypiały razem. Utrzymuje, że ma tak, lekki sen, iżby ją moja obecność budziła; być to może i ja budzę się sama mówiąc przez sen. Biedaczka tak się boi, że nawet drzwi pomiędzy naszemi pokojami zamyka na zasówkę, ażeby nie wszedł do niej złodziej lub strach jaki. A przecież jej pokój nie ma drugiego wejścia i ktoby chciał się dostać do niej; musiałby przez mój pokój przechodzić.
Zamek leżał przed nimi, Henryk wskazał na okno przysłonięte czerwoną firanką i zapytał:
— Wszak tam jest pokój pani Kamilli?
— Tak, jest to ostatni pokój w tej połowie pałacu. Poza tym grubym murem, okolonym na zewnątrz słupami, zaczyna się ten szkaradny spichlerz. To pokój naszego drogiego ojca, Kamilla tak go kochała, tak stara się zachować wszystkie po nim pamiątki.
Henryk ciągle jeszcze patrząc na okno, zapytał:
— A gdyby zachorowała, zemdlała... poza temi zamkniętemi drzwiami.
— Nigdybym się na to nie zgodził, gdybym.... — Henryk urwał nagle.
— Gdybyś pan był moim szwagrem, nieprawdaż? On też nie powinien był zezwalać na to, ale om... on — tu zająknęła się, potem dodała łagodniej — on taki zajęty interesami. Ach, gdybym była na jego miejscu, wiem cobym zrobiła!
— Co? — Choćby mi przyszło cały miesiąc siedzieć po nocach w tym przeklętym chodniku, siedziałabym, aby zdobyć prawdę. Gdyby nie te plotki, Kamilla nie byłaby tak trwożliwą. Czytałam raz, że fałszerze lubią ukrywać się w takich starych gmachach i dla własnego bezpieczeństwa udają strachy — kto wie, czy tu się nie dzieje coś podobnego.
Na te przypuszczenia uśmiechnął się Henryk nieznacznie.
— Szwagier pani opowiadał mi, że stawiał straże, zakładał sidła, a wszystko napróżno; słusznie więc przyszedł do przekonania, że duchy są tylko wymysłem ludu.
— Tak, mój szwagier ułożył sobie, że ktoś się zakrada do jego spichrza, ale jak się przekonał, że nic mu nie skradziono, sądzi, iż już nie warto o tem mówić. Z górnej galeryi prowadzą do spichrza wielkie żelazne drzwi, z tak sztucznym zamkiem, że nikt go otworzyć nie potrafi, a klucz zaginął. Na zewnątrz nie ma w nich zamku żadnego, a że drugie wejście zamurowano, nikt się już o te drzwi nie troszczy. Jednakże, gdyby ktoś znalazł sposób otworzenia, to, wyobraź pan sobie, jakie to wyborne byłoby miejsce dla...
— Dla fałszerzy, panno Alino?
— Ach, pan zawsze się śmiejesz, nie jesteś lepszym od innych; to szkaradnie!
— Nie gniewaj się pani — prosił Henryk — nigdy już nie będę śmiał się z tego co pani powie, ale przypuszczenie o fałszerzach.
— Niepotrzebnie się pan tłumaczysz, bo nareszcie wszystko mi to jedno, czy się pan śmiejesz czy nie — zawołała Alinka — myśl pan, co się panu podoba, ja zrobię co powinnam.
To mówiąc, zwróciła się szybko i pobiegła do zamku.
Po odejściu Alinki zmienił się natychmiast wyraz twarzy Henryka, zniknął wszelki ślad wesołości. Spojrzał w okno Kamilli zaciskając usta.
— Jakąż to tajemnicę ukrywa ona tak starannie poza temi żelaznemi drzwiami? Mógłbym przypuścić, że to druga Meluzyna, która w nocy przybiera inną postać. Z bijącem sercem spoglądał w okno. Poważny wyraz jego twarzy byłby pewnie zadowolnił teraz Alinkę, ale nie widziała go, niestety i Henryk także nie widział, jak doszedłszy do zamku, usiadła na najniższym stopniu schodów i płakała rzewnie. Żywa, wesoła, roztrzepana Alinka płakała!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Valeska von Bethusy-Huc i tłumacza: anonimowy.