Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/Rozdział VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Po odejściu króla, królowa podniosła się i stanąwszy w oknie, oddychała chłodnem powietrzem poranku.
— Nie trzeba zwlekać — zawołała królowa — jeżeli chcemy korzystać z lodu. Wszak prawda, pani Misery — dodała — że wiosna szybko się zbliża?
— Wasza Królewska Mość oddawna pragnęła użyć szlichtady na stawie Szwajcarskim — odrzekła pierwsza pokojowa.
— Zatem dzisiaj to urządzimy, bo jutro może być zapóźno.
— Na którą godzinę przygotować toaletę Waszej Królewskiej Mości?
— Natychmiast; zjem pośpiesznie śniadanie i zaraz wyjadę.
— Wasza Królewska Mość nie ma nic więcej do rozkazania?.
— Trzeba, aby się dowiedziano, czy panna de Taverney już wstała — i aby ją powiadomiono, że pragnę się z nią zobaczyć.
— Panna de Taverney jest już w buduarze Waszej Królewskiej Mości — odpowiedziała pokojowa.
— Niechże stawi się tutaj.
Andrea weszła zaniepokojona prawie.
Królowa uśmiechnęła się uprzejmie i to dodało otuchy baronównie.
— Moja dobra Misery — powiedziała Marja Antonina — przyślij mi Leonarda i krawca.
I przeprowadziwszy odchodzącą oczami, gdy portjera za nią opadła — rzekła do panny de Taverney.
— Nic się złego nie stało, król zupełnie rozbrojony! Ale czy wie o wszystkiem? — zapytała Andrea.
— Pojmujesz, Andreo, że się nie kłamie, gdy się jest królową Francji, i gdy nie ma się żadnej winy na sobie.
— Prawda — odpowiedziała, rumieniąc się Andrea.
— A jednakże, droga moja, zdaje się, żeśmy popełniły błąd.
— I to nie jeden zapewne — odpowiedziała panna de Taverney.
— Być może, ale największy ten, żeśmy użaliły się nad losem pani de la Motte; król jej nie lubi co do mnie, muszę przyznać, że mi się podoba.
— Jest Leonard — oznajmiła pani Misery, wracając.
Królowa zasiadła przed tualetą i znakomity fryzjer rozpoczął swoją czynność.
Marja Antonina miała włosy przepyszne, i cała jej zalotność na tem polegała, aby je pozwolić podziwiać.
Wiedział dobrze o tem Leonard i zamiast załatwiać się szybko, jakby to uczynił zapewne z każdą inną kobietą, przedłużał czesanie, by królowa sama sobą napawać się mogła.
Marja Antonina była dziś zadowolona, uradowana nawet, i wyglądała ślicznie; od czasu do czasu przesyłała Andrei spojrzenia pełne serdeczności.
— Ciebie wcale nie zburczano — mówiła — bo wolnej i dumnej, lękają się wszyscy potrosze. Zanadto jesteś nieprzystępna!...
— Ja, Najjaśniejsza Pani — nieśmiało odezwała się baronówna.
— A ty, ty... jesteś postrachem dla wszystkich szpaków dworskich. Boże! jakaś ty szczęśliwa — że jesteś panną, a nadewszystko żeś z tego zadowolona.
Andrea usiłowała się uśmiechnąć, smutną jej twarz pokrył rumieniec.
— Uczyniłam ślub — odrzekła.
— I dotrzymasz go... piękna westalko?... — zapytała królowa.
— Mama nadzieję.
— Ale, ale — zawołała królowa — przypominam sobie.
— Co takiego?
— Że nie będąc zamężną, masz jednak od wczoraj swego pana.
— Pana?...
— Tak, w osobie ukochanego brata; jakże to mu na imię?... Filip, zdaje mi się.
— Tak, Filip, Najjaśniejsza Pani.
— Więc przyjechał?
— Wczoraj.
— I nie widziałaś go jeszcze! Cóż za samolub ze mnie, zabrałam cię do Paryża i rozłączyłam tak kochającą się parę.
— O! Najjaśniejsza Pani — odrzekła z uśmiechem Andrea — przebaczamy to Waszej Królewskiej Mości... oboje z całego serca.
— Napewno?
— Zaręczam za niego i za siebie.
— W jakim on wieku?
— Ma teraz trzydzieści dwa lata.
— Ja znam go lat czternaście, ale nie widziałam od dziewięciu czy dziesięciu.
— Jeżeli Wasza Królewska Mość raczy przyjąć go, będzie się czuł prawdziwie szczęśliwym. Oddalenie nie przyniosło żadnej zmiany w jego pełnej szacunku wierności, którą poprzysiągł królowej.
— Czy mogę widzieć go zaraz?
— Za chwilę może być u nóg Waszej Królewskiej Mości.
— Dobrze, bardzo go pragnę zobaczyć.
Zaledwie królowa wypowiedziała te słowa, gdy ktoś zwinnie, żywo, lekko wsunął się a raczej wskoczył do gabinetu wysłanego kobiercem. Marja Antonina dojrzała twarz filuternie uśmiechniętą w lustrze.
— To ty, bracie d Artois — zawołała — przestraszyłeś mnie ogromnie.
— Dzień dobry Waszej Królewskiej Mości — zawoła! młody książę — jakże Wasza Królewska Mość noc spędziła?
— Bardzo niedobrze, dziękuję ci, mój bracie.
— A poranek?
— Wybornie.
— To najważniejsze. Domyśliłem się odrazu tego, bo spotkałem króla — rozpromienionego rozkosznie. Niema jak zaufanie!
Królowa się roześmiała, hrabia d‘Artois, nie wiedząc szczegółów, śmiał się także, lubo z innego całkiem powodu.
— Cóż ze mnie za roztrzepaniec — zawołał nie zapytałem dotąd panny de Taverney, jak czas przepędziła.
Leonard właśnie dokończył dzieła i Marja Antonina, uwolniona od peniuaru z muślinu indyjskiego, włożyła ubranie poranne.
Drzwi się otworzyły.
— A!... — powiedziała do hrabiego d‘Artois jeżeli chcesz się dowiedzieć czegoś o Andrei — to ją masz.
Andrea weszła, prowadząc za rękę pięknego mężczyznę o cerze ciemnej, oczach czarnych, pełnych szlachetności, smutku, dzielnego żołnierza o rozumnem czole, postawie pełnej godności.
Filip de Taverney miał na sobie ubranie ciemno-popielatego koloru, gustownie haftowane srebrem, lecz kolor ten wydawał się czarnym, a srebro żelazem: matowy biały krawat jasno odbijał na ciemnej kamizelce, a puder na włosach podnosił energję męskich rysów.
Zbliżał się mając jednę rękę w dłoni siostry, w drugiej trzymając kapelusz.
— Wasza Królewska Mość — przemówiła baronówna, schylając z szacunkiem głowę — oto brat mój, Filip de Taverney.
Oficer złożył poważny, przeciągły ukłon.
Kiedy podniósł głowę, królowa jeszcze miała wzrok w lustrze utkwiony. Widziała w niem doskonale Filipa, patrzyła mu nawet prosto w oczy.
— Witam cię, panie de Taverney — rzekła, zwracając się do niego. — Widocznie nam składasz pierwszą wizytę swoją. Dzięki ci za to.
— Mnie to, Najjaśniejsza Pani, należy złożyć podziękowanie — odparł Filip.
— Ileż to lat upłynęło, jak po raz ostatni widzieliśmy się z tobą; najpiękniejsze to były chwile życia, niestety!
— Dla mnie, to tak, Najjaśniejsza Pani, ale nie dla Waszej Królewskiej Mości...
— Widocznie bardzo polubiłeś Amerykę, panie de Taverney, skoro tak długo tam przebywałeś.
— Najjaśniejsza Pani — odrzekł Filip — pan de Lafayette, opuszczając Nowy Świat, potrzebował wytrawnego żołnierza, by mu powierzyć udział w dowództwie nad posiłkami. Mnie przedstawił generałowi Washingtonowi, a ten przyjąć mnie raczył.
— Okazuje się — odrzekła królowa — że ten Nowy Świat, o którym wspomniałeś, powraca nam samych bohaterów.
— Nie o mnie tu mowa, Najjaśniejsza Pani — z uśmiechem odpowiedział Filip.
— Dlaczego? — zapytała królowa.
I, zwracając się do hrabiego d’Artois, dodała:
— Spojrzyj, braciszku, co za piękny wygląd, co za rycerską postawę ma pan baron de Taverney.
Filip, widząc zwróconą na siebie uwagę hrabiego d’Artois, którego nie znał, postąpił ku niemu i poprosił, żeby mu się pozwolił powitać.
Hrabia skinął przyjaźnie ręką, Filip złożył mu głęboki ukłon.
— Piękny rycerzu — rzekł młody książę — szlachetny kawalerze, szczęśliwy jestem, że cię poznaję. Jakież są zamiary twoje?
— Wasza Wysokość, sprawa siostry mojej góruje nad moją; postanowienia moje od jej woli zawisły.
— Ale pan de Taevrney, ojciec żyje jeszcze wszakże, o ile wiem? — zapytał hrabia d’Artois.
— Tak, Wasza Wysokość — odpowiedział Filip.
— Mniejsza o to — przerwała żywo królowa — wolę opiekę brata nad siostrą, a nad bratem twoją, panie hrabio. Zajmiesz się panem de Taverney, nieprawdaż?
Hrabia d’Artois dał znak potwierdzający.
— Czy wiesz — ciągnęła dalej królowa — że łączą nas węzły bardzo silne?
— Jakto, siostrzyczko? powiedz mi to, bardzo proszę.
— Pan Filip de Taverney był pierwszym francuzem, którego spotkałam, przybywając w granice Francji, a przyrzekłam sobie przedtem zapewnić los temu, kogo pierwszego zobaczę.
Filip uczuł, że krew mu do skroni uderza, przygryzł wargi, by pohamować wzruszenie.
Andrea spojrzała na brata i spuściła głowę.
Marja Antonina dostrzegła spojrzenia zamienione pomiędzy bratem i siostrą; lecz czyż mogła odgadnąć — ile te spojrzenia pokrywały tajemnic bolesnych? Smutek brata i siostry — innym przypisała przyczynom. Skoro w roku 1774, tylu francuzów zapałało miłością do małżonki delfina, czemużby i pan de Tarerney nie mógł przecierpieć trochę z tej samej przyczyny?
Nic nie mogło podać w wątpliwość tego przypuszczenia pięknego dziewczęcia, przedzierzgniętego w kobietę i krółowę.
Marja Antonina przypisała westchnienie Filipa zwierzeniu. jakie mógł był uczynić siostrze.
Hrabia d‘Artois zbliżył się do Filipa, a królowa tymczasem naradzała się z Andreą nad przybraniem sukni myśliwskiej.
— Czy naprawdę ten Washington jest tak wielkim człowiekiem? — zapytał hrabia d‘Artois.
— Z pewnością. Wasza Wysokość.
— A jakie wrażenie sprawiali tam francuzi?
— Jak najlepsze, anglicy jak najgorsze.
— Pan, kochany panie de Taverney, jesteś zwolennikiem nowych poglądów; czy jednak zastanowiłeś się nad pewną rzeczą?
— Nad jaką. Wasza Wysokość? Przyznaję, że tam wśród zielonych przestrzeni, w stepie, nad brzegami jezior olbrzymich, nie miałem często czasu na zastanawianie się nad wielu rzeczami.
— Naprzykład nad tą, że nie przeciw indjanom i nie przeciw anglikom tam walczyłeś?
— A przeciw komu. Wasza Wysokość?
— Przeciw sobie samemu, panie de Taverney.
— To jest bardzo prawdopodobne.
— Przyznajesz?...
— Przyznaję, to niefortunny skutek wypadku, który ocalił monarchję.
— Tak, lecz może on stać się groźnym dla tych, co ciosu uniknęli zrazu.
— Niestety!... Wasza Wysokość...
— A wiesz, dlaczego ci pomagać będę ze wszystkich sił moich?...
— Z jakiejkolwiek stanie się to przyczyny, najżywszą będę miał za to wdzięczność dla Waszej Królewskiej Wysokości.
— Dlatego, kochany panie de Taverney, że nie należysz do bohaterów otrąbionych po naszych rynkach. Nieznanym jesteś w Paryżu i dlatego cię kocham, co najmniej... daję słowo!... panie de Taverney, co najmniej... jestem, jak widzisz, egoistą.
Powiedziawszy to, hrabia d‘Artois ucałował wesoło rękę królowej, ukłonił się Andrei z uprzejmością i szacunkiem widoczniejszym, niż go innym kobietom okazywał — i wyszedł.
— Przepyszna pogoda!... — zawołała radośnie królowa. — Pani Misery, do jutra lód stopnieje, muszę mieć sanki natychmiast.
Pierwsza pokojowa wyszła dla spełnienia rozkazu.
— Czekoladę dla mnie — dodała królowa.
— Najjaśniejsza Pani wyjedzie bez śniadania?... — rzekła pani Misery. — Wczoraj kolacji nie jadła!...
— Mylisz się, dobra moja Misery, byłyśmy wczoraj na kolacji, niech ci powie panna de Taverney.
— I to na doskonałej — odpowiedziała Andrea.
— Nie przeszkadza to jednak, abym wypiła czekoladę — dodała królowa. — Prędzej, prędzej kochana Misery, podnieca mnie to śliczne słońce: z pewnością będzie pełno osób na stawie Szwajcarskim.
— Czy Wasza Królewska Mość ma zamiar użyć przejażdżki na łyżwach?... — zapytał Filip.
— O!... śmiesznie ci się przedstawimy z pewnością, panie amerykaninie, który przebywałeś niezmierzone jeziora...
— Najjaśniejsza Pani — odparł Filip, — tutaj igra się z mrozem i przestrzenią; tam, umiera się od tego.
— Otóż i moja czekolada; Andreo, napijesz się przecież także.
Andrea ukłoniła się, zarumieniona z radości.
— Widzisz, panie de Taverney, że nie zmieniłam się wcale, nienawidzę, jak dawniej, etykiety. Czy przypominasz sobie dawne czasy, panie Filipie, czy pan nie zmieniłeś się także?...
Słowa te wstrząsnęły sercem młodzieńca.
— Nie, Najjaśniejsza Pani — odpowiedział — nie zmieniłem się, sercem przynajmniej.
— Zatem, skoro zachowałeś serce, które było tak dobre, dziękujemy ci po swojemu: pani Misery, podaj pani filiżankę dla pana de Taverney.
— Najjaśniejsza Pani! — zawołał wzruszony Filip. — Taki zaszczyt... dla biednego, jak ja, i nieznanego żołnierza.
— Dawnyś pan przyjaciel — powiedziała królowa — to dosyć. Dzień dzisiejszy sprawia mi zawrót głowy przypomnieniem młodości; czuję się szczęśliwą, wolną, szaloną!...
Dzień ten przypomina mi pierwsze przechadzki moje w ukochanym Trianon, pierwsze wycieczki nasze z Andreą. Moje róże i poziomki, ptaszęta, z któremi się zaznajamiałam w klombach, wszystko aż do poczciwych ogrodników, których miłe oblicza oznajmiały mi zawsze nowy kwiat jakiś, lub owoc smakowity. A pan de Jussieux, a Rousseau, który już nie żyje... dziś... mówię wam, dziś... szaleję z radości! Lecz co ci to, Andreo? Skąd te kolory? Czemu pan, panie Filipie, tak pobladł?
Oblicza obojga młodych nie mogły przenieść próby wspomnień okrutnych.
— Wybacz, Najjaśniejsza Pani, sparzyłam się czekoladą — powiedziała Andrea.
— Ja zaś — rzekł Filip — nie mogę jeszcze oswoić się z myślą, że Wasza Królewska Mość zaszczyca mnie, jakby jakiego dostojnika.
Wreszcie królowa powstała.
Służebne podały jej prześliczny kapelusik, płaszcz gronostajowy i rękawiczki. Ubieranie się Andrei nie trwało długo. Filip, z kapeluszem pod pachą, podążył za damami.
— Panie de Taverney, nie chcę, abyś mnie dzisiaj opuszczał, ze względów politycznych życzę sobie skonfiskować amerykanina. Chodź z prawej strony.
Taverney — spełnił rozkaz, Andrea postępowała przy lewym boku królowej.