Naszyjnik królowej (1928)/Tom I/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Naszyjnik królowej |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Collier de la reine |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz, a raczej tego samego dnia, bośmy przecież skończyli rozdział poprzedni o drugiej nad ranem, kroi Ludwik XVI, gdy tylko wstał z łóżka, zaraz w negliżu, bez orderów i pudru, zapukał do przedpokoju królowej. Pokojowa uchyliła drzwi, a ujrzawszy monarchę, rzekła cicho:
— Najjaśniejszy panie...
— Królowa? — zapytał Ludwik XVI krotko.
— Jej Królewska Mość śpi jeszcze.
Król chciał wejść; pokojowa nie ruszała się z miejsca.
— Usuń się — powiedział król — widzisz, że chcę przejść.
Ludwik XVI miał niekiedy żywość poruszeń, nazywaną przez nieprzyjaciół grubjaństwem.
— Królowa spoczywa, Najjaśniejszy Panie objaśniła sługa nieśmiało.
— Żądam, abyś mnie wpuściła, — odparł król krotko.
Mówiąc to, odepchnął pokojową i wszedł pośpiesznie.
Przy drzwiach sypialni siedziała pani Misery, pierwsza pokojowa królowej, i modliła się z książki.
Powstała, ujrzawszy króla.
— Najjaśniejszy Panie — rzekła cicho, kłaniając się nisko — Jej Królewska Mość nie wzywała dotąd nikogo.
— Tak! doprawdy? — odrzekł król drwiąco.
— Ależ, Najjaśniejszy Panie, dopiero wpół do siódmej, a królowa nigdy nie dzwoni przed siódmą.
— Czy pewna jesteś, że królowa jest w łóżku? i śpi jeszcze?
— Nie zaręczam, Najjaśniejszy Panie, czy śpi, lecz wiem, że się w łóżku znajduje.
— Tak utrzymujesz?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
Król nie mógł się dłużej pohamować, pchnął drzwi i wpadł do pokoju żony.
W sypialni królowej, noc panowała zupełna; okiennice, firanki i story — zapuszczone hermetycznie, nie dopuszczały światła. Lampa nocna, ustawiona w kącie pokoju, nie rozjaśniała alkowy pogrążonej w ciemnościach, a szerokie firanki z białego jedwabiu, haftowane w złote lilje, spadały w fałdach malowniczych na rozrzuconą pościel.
Król przystąpił szybko do łóżka.
— O, pani Misery, jakżesz hałasujesz, obudziłaś mnie... wymówiła królowa.
Król osłupiał.
— To nie pani Misery — wyszeptał.
— Co widzę! to ty, Najjaśniejszy Panie — dodała Marja-Antonina, unosząc się na łóżku.
— Dzień dobry, królowo, — wycedził Ludwik XVI przez zęby.
— Czemuż zawdzięczam te odwiedziny, Najjaśniejszy Panie? zapytała królowa. — Pani Misery! pani Misery! otwórz okno co prędzej.
Pokojowe przybiegły i, według zwyczaju wprowadzonego przez królowę, pootwierały okna i drzwi.
Świeże powietrze, którem Marja-Antonina lubiła oddychać po przebudzeniu się, napływało obficie.
— Smacznie zasypiałaś Wasza Królewska Mość — rzekł król, siadając obok łóżka i badawczo spoglądając dokoła.
— Czytałam długo, i gdybyś mnie był nie obudził, Najjaśnieszy Panie, spałabym jeszcze.
— Dlaczego nie przyjęłaś wczoraj?...
— Kogo nie przyjęłam?... twojego brata, hrabiego Prowancji? przerwała królowa, uprzedzając podejrzenia męża.
— Tak właśnie, mego brata; pragnął cię powitać i nie chciano go wpuścić.
— Cóż z tego?
— Powiedzano, że cię niema.
— Czyżby tak mu powiedziano? — zapytała królowa niedbale. — Pani Misery! pani Misery!
— Wasza Królewska Mość mnie przywołuje.
— Tak. Czy powiedziano wczoraj hrabiemu Prowanrii że niema mnie w pałacu?
Pani Misery przeszła poza królem i podała krolowej tacę z listami. Trzymała palec na jednym z nich, a pismo to królowa poznała odrazu.
— Odpowiedz królowi, pani Misery — kończyła Marja-Antonina równie niedbale — Jego Królewska Mość chce wiedzieć, co powiedziano panu hrabiemu Prowancj, gdy przyszedł mnie odwiedzić. Ja nic a nic nie pamiętam.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł pani Misery podczas gdy królowa list otwierała — Jego Wysokość hrabia Piowancji, chciał wczoraj złożyć uszanowanie Njjasiniejszej Pani, ja zaś odpowiedziałam, że jej Królewska Mość ni przyjmuje.
— Z czyjego rozkazu?
— Z rozkazu królowej.
Przez ten czas królowa odpieczętowała list i przeczytała co następuje:\
„Wróciłyście wczoraj z Paryża do zamku o ósmej wieczorem. Laurent was widział...
Następnie królowa, otworzyła z pół tuzina listów i biletów, rzucając je na kołdrę.
— No cóż? — odezwała się do króla, podnosząc głowę.
— Dziękuję — rzekł tenże do pierwszej pokojowej.
Pani Misery wyszła.
— Wybacz mi, Najjaśniejszy Panie, lecz chcę wiedzieć rzecz jednę.
— Co takiego?
— Czy wolno mi przyjmować lub nie, hrabiego Prowancji?...
— O najzupełniej wolno; ale...
— Ale jego zarozumiałość męczy mnie, wiem także, że mnie nie lubi — i odpłacam mu się z procentem. Spodziewając się nudnej wizyty, poszłam do łóżka o ósmej, aby jej uniknąć.
— Aha! — wyrzekł król.
— Co ci się stało, Najjaśniejszy Panie?
— Nic, nic.
— Zdawałoby się, że nie wierzysz.
— Lecz...
— Lecz co?...
— Myślałem iż byłaś wczoraj w Paryżu.
— O której godzinie?
— O tej, o której udałaś się niby na spoczynek.
— Byłam istotnie w Paryżu. Ależ czy się nie powraca z Paryża?
— Ale o której godzinie?
— Aha! chcesz wiedzieć o której powróciłam?
— Tak.
— Nic łatwiejszego, Najjaśniejszy Panie.
Królowa zawołała:
— Pani Misery?
Pokojowa ukazała się.
— O której Rodzinie powróciłam wczoraj z Paryża?
— Około ósmej, Najjaśniejsza Pani.
— Niepodobna — rzekł król — mylisz się, pani Misery; dowiedz się lepiej.
Służebna, sztywna i prosta, zwróciła się do drzwi.
— Pani Duval! — zawołała.
— Słucham! — odpowiedziano.
— O której godzinie, Jej Królewska Mość, powróciła wczoraj z Paryża?
— Około ósmej, proszę pani — odrzekła druga pokojowa.
— Mylisz się pani Duval — powiedziała pani Misery.
Pani Duval zbliżyła się do okna przedpokoju i zawołała:
— Laurent!
— Co to za Laurent? — zapytał król.
— Odźwierny przy drzwiach, któremi Jej Królewska Mość powróciła.
— Laurent! — wołała Duval — o której godzinie Najjaśniejsza Królowa raczyła powrócić wczoraj?
— O ósmej — odpowiedział odźwierny z dołu.
Król się zamyślił.
Pani Misery i Duval wyszły z pokoju.
Małżonkowie zostali sami.
Ludwik XVI starał się pokryć pomieszanie: Marja Antonina nie robiła mu wymówek — rzekła tylko chłodno:
— No cóż, Najjaśniejszy Panie, co pragniesz wiedzieć jeszcze?
— Nic, już nic — zawołał król, ściskając ręce żony.
— Jednakże...
— Przebacz mi; szalony byłem! Wszak nie masz żalu do mnie? Nie gniewaj się, bo słowo szlacheckie daję byłbym w rozpaczy.
Królowa usunęła rękę.
— Co to znaczy? — zapytał Ludwik.
— Najjaśniejszy Panie — odpowiedziała Marja Antonina — królowa Francji nie kłamie nigdy!
— No więc? — zapytał król zdziwiony.
— Chcę powiedzieć, że nie powróciłam wczoraj o ósmej wieczorem!
Król się cofnął zdumiony.
— Chcę powiedzieć — ciągnęła królowa — że powróciłam dopiero dziś rano, o szóstej.
— Królowo!...
— I gdyby hrabia d‘Artois, nie był mnie przyjął z litości do swojego domu, byłabym jak żebraczka stała u drzwi pałacu.
— A więc nie powróciłaś — mówił król nachmurzony — więc miałem rację?
— Najjaśniejszy Panie, wybacz, lecz robisz wnioski jak matematyk, nie zaś jak człowiek dobrze wychowany.
— Dlaczego to?
— Bo dla przekonania się, czy wróciłam wcześnie lub późno, nie potrzebowałeś bram zamykać, ani rozkazów wydawać, lecz przyjść do mnie i wręcz zapytać: o której godzinie powróciłaś?
— Tak sądzisz?
— Miałeś dowód oczywisty, jak w błąd wprowadzić łatwo, jak łatwo podejrzenia usunąć. Widziałam przecie jak żałujesz, żeś gwałtu użył przeciw kobiecie, będącej w prawie swojem. Mogłam triumfować! Lecz znajduję postąpienie twoje niegodnem króla i nie mogę odmówić sobie przyjemności powiedzenia ci tego w oczy.
Król miął żabot i myślał nad odpowiedzią:
— O! mów co chcesz — rzekła królowa, wstrząsając głową — nie potrafisz się wytłomaczyć.
— Przeciwnie, z łatwością mi to przyjdzie. Czyż ktokolwiek przypuszczał, żeś nie powróciła?
— Zapewne, że nie...
— A zatem nie zrozumiano mego rozkazu, jako wymierzonego przeciw tobie. Że zaś wzięto go na karb hrabiego d‘Artois, lub jemu podobnych, to mnie nie obchodzi zupełnie.
— Co dalej, Najjaśniejszy Panie? — przerwała królowa.
— Otóż, po głębokiej rozwadze, przychodzę do wniosku następującego: Ponieważ zachowałem pozory, zatem mam słuszność i mówię: Nie masz racji, boś właśnie pozorów nie uszanowała; ja chciałem dać ci tylko nauczkę i sądzę z rozdrażnienia, w jakiem cię widzę, że wyjdzie ci ona na dobre. Z tej racji nie żałuję tego, com zrobił.
Królowa słuchała dostojnego małżonka, uspokajając się stopniowo; czuła, że walka zacznie się dopiero, potrzebowała zatem zimnej krwi.
— Bardzo dobrze! — powiedziała. Nie tłomaczysz się z tego, żeś kazał stać za drzwiami twego mieszkania, jak przybłędzie jakiej, córce Marji Teresy, żonie i matce dzieci twoich? Według ciebie, był to żarcik królewski, pełen dowcipu i moralności zarazem. W oczach twoich, naturalne to bardzo zmusić królowę Francji do spędzenia nocy w ustronnym domku, gdzie hrabia d’Artois przyjmuje aktorki i kobiety wesołe z dworu twojego?
Król zaczerwienił się gwałtownie.
— O! — mówiła królowa z gorzkim uśmiechem — jesteś królem bardzo moralnym! Lecz czy pomyślałeś — jaki sens moralny z tego wyniknie? Podług ciebie nikt nic wiedział, iż nie powróciłam? Ty sam myślałeś, że jestem u siebie! Czy powiesz, że i ten intrygant, hrabia Prowancji, ten podżegacz wierzył także temu? Albo może hrabia d‘Artois?... lub pokojowe moje, które z rozkazu mego kłamały?... albo Laurent przekupiony przez hrabiego d‘Artois i przeze mnie?... Króla, wiadomo, zawsze się słucha, ale czasem i królowej...
Jeżeli chcesz, Najjaśniejszy Panie; nasyłaj na mnie szpiegów i straż twoją, a ja będę ich przekupywać. Zaręczam, że po upływie czterech tygodni, (znasz mnie i wiesz, że nic nie będzie mnie w stanie powstrzymać); otóż po upływie tego czasu, pewnego poranku, jak dziś naprzykład, zsumujemy majestat tronu i godność małżeństwa razem, i zobaczymy ile nas to będzie kosztować...
Widoczne było, że słowa powyższe zrobiły na królu ogromne wrażenie.
— Wiesz dobrze — powiedział głosem zmienionym że jestem szczery i przyznaję się zawsze do winy.
Czy będziesz chciała dowodzić, iż miałaś rację wyjechać z Wersalu sankami, z ludźmi młodymi, z szaleńcami, którzy kompromitują cię w poważnych okolicznościach, w jakich obecnie żyjemy? Czy chcesz mnie przekonać, ze dobrze postąpiłaś, gdy znikłaś z nimi w Paryżu, ja na balu maskowym — odnalazłaś się późno w nocy, podczas gdy ja pracowałem, a wszyscy spali?
Mówisz o godności małżeństwa, o majestacie tronu i o prawach matki: a czy żona, królowa, matka, powinna tak postępować?
— Odpowiem ci w dwóch słowach, ale uprzedzam, ze z większą pogardą niż dotąd, bo twoje zarzuty nie zasługują na nic lepszego.
Udałam się do Paryża sankami dla pospiechu, wzięłam z sobą pannę de Taverney, której, chwała Bogu, nic zarzucić nie można, a pojechałam do Paryża, aby sprawdzić osobiście, czy król Francji, ojciec wielkiego narodu, król-filozof, podpora moralna otaczających, król, który żywił biednych nieznanych, ogrzewał żebrzących i zasłużył na miłość ludu przez swą dobroczynność, czy król ten, powtarzam, pozwalał naprawdę mrzeć z głodu i ginąć w zapomnieniu jednemu z członków rodziny królewskiej, potomkowi królów, którzy panowali we Francji?...
— Ja! — przemówił król zdziwiony.
— Weszłam — ciągnęła królowa — aż na poddasze, znalazłam tam wnuczkę królewską, siedzącą bez światła i bez pieniędzy, i dałam sto luidorów biednej ofierze zaniedbania. A ponieważ spóźniłam się, rozmyślając nad znikomością wielkości ludzkich, bo i ja potrafię być niekiedy filozofką, ponieważ ślizgawica była straszna i konie fiakra szły powoli...
— Jakto! więc fiakrem powróciłaś? — zawołał król.
— Tak, Najjaśniejszy Panie, fiakrem Nr. 107.
— O! o! — mówił król, bujając prawą nogą, co było oznaką zniecierpliwienia — fiakrem?...
— I szczęście jeszcze, że go znalazłam — odpowiedziała królowa.
— Dobrze — przerwał król — bardzo dobrze postąpiłaś; posiadasz wzniosłe popędy, ale za mało trochę rozwag wina to gorącości uczuć, jaką się odznaczasz.
— Dziękuję, Najjaśniejszy Panie — odparła ironicznie królowa.
— Nie posądzałem cię — kończył król — o płochość i brak godności; obraził mnie wyjazd twój i pozory awanturnicze, nieodpowiednie majestatowi królowej... Robiąc dobrze drugim, zaszkodziłaś sobie. Powiadasz mi teraz, iż mam obowiązek wynagrodzenia kogoś, że powinienem zabezpieczyć byt komuś z rodziny królewskiej? Jestem gotow to uczynić; opowiedz mi tylko te niedole, a pośpieszę im z pomocą.
— Nazwisko de Valois, Najjaśniejszy Panie, nie musi ci być obce?.
— A! — zawołał Ludwik XVI, wybuchając śmiechem — już wiem co cię zajmuje. Pani de Valois, wszak prawda? hrabina de... Czekajno...
— De la Motte.
— Właśnie, de la Motte; jej mąż jest żandarmem?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— A! — zawołał Ludwik XVI, wybuchając śmiechem — nie obraża, ona to porusza niebo i ziemię; ona napastuje ministrów, zaczepia ciotki moje, mnie samego zasypuje prośbami, przedstawieniami i dokumentami genealogicznemui.
— Dowodzi to, że napróżno dotąd kołatała o prawa swoje.
— Nie przeczę temu bynajmniej.
— Powiedz mi, czy ona jest, czy nie jest panią de Valois?...
— Sądzę, że jest.
— A więc jej należy się pensja, a pułk mężowi, słowem stanowisko odpowiednie urodzeniu.
— Powoli, powoli, bo za wiele wymagasz. Valois potrafi bez twej pomocy skubać mnie porządnie. Mądry to ptaszek!... Chcesz wyjednać pensję dla niej!... A czy wiesz, ile tegoroczna zima pochłonęła osobistych moich funduszów?... Żądasz pułku dla żandarma, spekulującego na małżeństwie z panną de Valois?... Nie mam już niestety pułków do rozdawania, nawet tym, którzy za nie płacą, lub zasługują na nie rzeczywiście.
— Pomimo to, Najjaśniejszy Panie, Walezjusze nie mogą umierać z głodu...
— Dałaś im sto luidorów!...
— Skromna to jałmużna tylko!...
— Królewska prawdziwie!...
— Daj im ty drugie tyle.
— Ani myślę. Co dałaś, wystarczy za nas oboje.
— To wyznacz pensyjkę, chociaż niewielką.
— Nie przeznaczę im nic stałego. Znam ten rodzaj wyzyskiwaczy. Jak mi ochota przyjdzie — dam co, bez zobowiązywania się na przyszłość; dam, jak będę miał za dużo pieniędzy. Szkoda, że nie mogę powiedzieć ci wszystkiego, co wiem o Valois. Dobroć twoja zaślepia cię, droga Antonino.
Mówiąc to, Ludwik podał rękę żonie, a ona, ulegając pierwszemu uczuciu, do ust ją podniosła; następnie jednak odsunęła ją gwałtownie i powiedziała:
— Niedobry jesteś dla mnie i żal mam do ciebie...
— Gniewasz się — powiedział król, — otóż ja...
— O!.. tak, utrzymuj, żeś pełen dobroci, pomimo, że każesz mi zamykać przed nosem drzwi Wersalu, a o wpół do siódmej rano wpadasz do apartamentów moich przemocą i stajesz z miną groźną przede mną...
Król zaczął się śmiać wesoło.
— Bądź pewna — rzekł — że nie mam już ani najmniejszego żalu do ciebie.
— Tak mówisz?... Chcę wierzyć temu.
— Bardzo to będzie łatwo uczynić — odrzekł król — bo mam dowód w kieszeni.
— A!... — zawołała królowa, unosząc się na posłaniu; — masz mi ofiarować?... To bardzo ładnie z twojej strony; tylko powtarzam, że nie uwierzę — aż ujrzę dowód przed sobą. Bez żadnych wybiegów, mój panie... założyłabym się, że znowu obietnica tylko jakaś...
Król z serdecznym uśmiechem zaczął szukać w kieszeni, z powolnością, która zdwaja pożądliwość w kobiecie, pragnącej co prędzej ujrzeć podarek.
Nakoniec, wyjął pudełko z czerwonego safianu, wytłaczane artystycznie i zdobne złoceniami.
— Pudełko z klejnotami! — rzekła królowa.
Król złożył pudełko na łóżku; Marja Antonina żywo je ujęła. Otworzywszy, krzyknęła olśniona i oczarowana:
— A!... jakież to piękne!... Boże, jakie piękne!...
Wyjęła z pudełka naszyjnik z wielkich brylantów czystej wody, tak błyszczących i tak umiejętnie dobranych, że zdawały się potokiem ognistym, spływającym po ślicznych rączkach monarchini.
Naszyjnik falował jak wąż o łusce z błyskawic.
— Zadowolona jesteś?... — zapytał król.
— Nad wszelki wyraz, Najjaśniejszy Panie. Zanadto mnie uszczęśliwiasz.
— Naprawdę?...
— Patrz na ten pierwszy rząd, djamenty wielkie jak orzechy!...
— Rzeczywiście.
— A jak dobrane!... Niczem nie różni się jeden od drugiego. Co za stopniowanie umiejętne!...
Spuściła głowę i smutek przebiegł po jej twarzy, ale trwało to tak krótką chwilę, że Ludwik XVI nie spostrzegł wcale.
— A teraz zrób mi jednę przyjemność.
— Jaką?...
— Pozwól, żebym sam założył ci ten naszyjnik...
Królowa wstrzymała męża.
— To cacko niezmiernie drogie, nieprawdaż? — zapytała z wyraźnem drżeniem w głosie.
— Może być — odpowiedział król wesoło — ale mówiłem ci, że je przeceniasz. Naszyjnik ten, na właściwem dopiero miejscu, to jest na szyjce twojej, nabierze wartości prawdziwej.
Mówiąc to, Ludwik zbliżył się do królowej, a trzymał w ręku wspaniały naszyjnik z agrafą, zrobioną także z wielkiego brylantu.
— Nie, nie — powiedziała królowa — daj pokój. Schowaj naszyjnik z powrotem do pudełka.
— Nie chcesz, żebym go pierwszy zobaczył na tobie?
— Bóg widzi, Najjaśniejszy Panie, że nie odmówiłabym ci tej przyjemności, gdybym przyjęła podarek, ale...
— Ale... — powtórzył król zdziwiony.
— Ale... ani ty, Najjaśniejszy Panie, ani nikt inny, nie ujrzy na mojej szyi klejnotów takiej ceny.
— Odmawiasz mi?
— Odmawiam zawieszenia na szyi miljona, albo półtora miljona, bo to tyle z pewnością kosztuje.
— Nie przeczę — odpowiedział król.
— Otóż, nie zawieszę na sobie półtora miljona, gdy skarb jest pusty, gdy król ograniczać musi miłosierdzie i mówić do biednych: „Nie mam, niech wam dobry Bóg pomaga!“
— Czy mówisz na serjo?
— Pan de Sartines powiadał mi dnia jednego, że za półtora miljona można zbudować okręt linjowy, a naprawdę, Najjaśniejszy Panie, królowi Francji daleko potrzebniejszy jest taki okręt, niż królowej naszyjnik.
— Oh! — wykrzyknął król ze łzami w oczach — jakże wzniosłem jest to, co powiedziałaś.
I pod wrażeniem uczuć serdecznych, dobry kroi zarzucił ręce na szyję Marji Antoniny i uściskał ją gorąco.
— Francja błogosławić cię będzie, gdy się dowie jak postąpiłaś!
Królowa westchnęła.
— Czas jeszcze — powiedział król żywo. — Powiedz, żałujesz może...
— Nie, nie, Najjaśniejszy Panie, to było inne całkiem westchnienie; zamknij pudełko i odeślij jubilerom. Dobrze się już namyśliłam. Stanowczo nie chcę naszyjnika, lecz pragnę czegoś innego.
— Czego więc życzysz sobie?
— Chcę być w Paryżu, na placu Vendome.
— Oho!
— U pana Mesmera.
Król podrapał się w ucho.
— Odmówiłaś fantazji miljon sześćkroćstotysięcznej — mogę ci na tę małą zezwolić! Jedź do pana Mesmera, lecz pod warunkiem....
— Jakim?...
— Że towarzyszyć ci będzie księżna krwi królewskiej.
Królowa zamyśliła się chwilę.
— To może pani Lamballe.
— Niechaj będzie pani Lamballe.
— Ja zaś natychmiast każę budować okręt linjowy i nazwać go „Naszyjnik królowej“. Zostaniesz jego matką chrzestną, następnie poślę go La Perouse‘owri.
Król ucałował ręce żony i opuścił jej sypialnię z sercem przepełnionem radością.