Nieprawy syn de Mauleon/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieprawy syn de Mauleon |
Data wyd. | 1849 |
Druk | J. Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Karol Adolf de Sestier |
Tytuł orygin. | Bastard z Mauléon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Szare cienie nocy zstępowały ponuro nad smutny pałac. Don Pedro siedział zachmurzony i niespokojny nie mogąc dłużéj pozostać w pokojach sąsiednich gdzie leżał trup jego brata przeszedł do dolnych pokoi. Obok niego, Marya Padilla płakała.
— Dla czego pani plączesz? rzecze nagle król z cierpkością. Nie maszże tego coś tak gorąco pragnęła; żądałaś odemnie śmierci twego nieprzyjaciela... twój nieprzyjaciel nie żyje.
— Królu, rzekła Marya, może w chwili dumy kobiecéj, w wybuchu gniewu nieroztropnego, życzyłam sobie téj śmierci; Bóg mi przebaczy, jeżeli kiedy ta żądza powstała kiedy w mém sercu! ale zaręczyć mogę, żem nigdy tego nie żądała.
— Ah! otóż to kobiety! zawołał don Pedro, zapamiętałe w swych życzeniach, bojaźliwe w postanowieniu, zawsze chcą a nigdy nie śmieją; jeżeli zaś jest kto tak szalony, że słucha ich myśli, zaprzeczają późniéj, własnego swego zamiaru.
— Królu, w imię nieba! rzekła Marya, nie mów tego nigdy, że dla mnie poświęciłeś Wielkiego Mistrza: byłoby to udręczeniem w tém życiu, a pokutą w drugiém. Nie, powiedz mi prawdę, powiedz, iż go poświęciłeś dla swego honoru. Ja nie chcę abyś mnie opuścił, nie wyrzekłszy że nie ja skłoniłam cię do tego morderstwa.
— Powiém wszystko co zechcesz, Maryo, zimno odpowiedział król; który powstał i szedł na przeciw Mothrila, wchodzącego naówczas ze śmiałością ministra i zaufaniem powiernika.
Z początku, Marya odwróciła oczy, aby nie widziéć człowieka dla którego śmierć Wielkiego Mistrza, chociaż sprzyjająca jéj widokom, podwoiła w niéj nienawiść, i podczas kiedy król rozmawiał z Maurem, patrzyła na rycerza w pancerzu, który korzystając z nieporządku, jaki panował w zamku; z przyczyny stracenia don Fryderyka, wszedł w dziedzieniec, gdyż straże, ani szyldwachy, nie pytali go dokąd idzie.
Rycerzem tym, był Agenor, przybywający na wezwanie Wielkiego Mistrza. Szukał on wzrokiem firanek purpurowych wskazanych mu przez tegoż, mających być w jego pokojach, i znikł w zakręcie muru.
Marya Padilla patrzała machinalnie za rycerzem, nie widząc sama co czyni, póki go z oczu nie straciła. Wtenczas wracając się, spojrzała na króla i Mothrila.
Król mówił z żywością; po jego poruszeniach energicznych, można było poznać, iż daje okrutne rozkazy. Błyskawica przebiegła przed oczyma donny Maryi, i z szybkiém wpatrywaniem się, które jest właściwe kobiétom, zgadła co one miały znaczyć.
Poskoczyła ku królowi, w chwili gdy ten dawał znak, aby się Mothril oddalił.
— Najjaśniejszy Panie, nie dawaj dwóch podobnych rozkazów w jednym dniu.
— Czy więc słyszałaś? zapylał don Pedro bledniejąc.
— Nie, ale odgadłam. Oh, królu, królu, mówiła Marya padając na kolana, bardzo często skarżyłam się na nią, bardzo często podburzałam cię przeciwko niéj, lecz nie zabijaj ją, królu, nie zabijaj ją królu, powtórzyła, albowiem gdy ją zabijesz, powiesz mi to samo, co wyrzekłeś o don Fryderyku, iż uczyniłeś to dla mnie.
— Maryo, rzekł król posępnie, podnieś się, nie proś; to jest nadaremnie: wszystko już naprzód postanowione. Trzeba było albo nie zaczynać, albo teraz skończyć: śmierć jedna pociąga za sobą śmierć drugą. Jeżelibym tylko ukarał don Fryderyka, sądzonoby, że don Fryderyk nie był ukarany, lecz poświęcony zemście osobistéj.
Donna Marya spojrzała na króla z przestrachem; możnaby powiedziéć, iż przestraszony podróżny zatrzymuje się nad przepaścią.
— Oh! wszystko to spadnie na mnie rzecze, na mnie, i na moje dzieci; powiedzą, iż to ja cię namówiłam do tego podwójnego zabójstwa, a jednak, widzisz, o mój Boże! dodała, czołgając się u nóg; proszę go, błagam, aby nie robił mary z téj kobiéty.
— Nie, gdyż ogłoszę moją hańbę i ich zbrodnię; nie, gdyż pokażę list don Fryderyka do swojéj bratowéj.
— Nie znajdziesz nigdy Hiszpana, który śmiałby podnieść rękę na swoją królowę zawołała donna Marya.
— Dla tego też wybrałem Maura, odpowiedział niewzruszenie don Pedro. Na cóż przydaliby mi się Maurowie, gdyby nie wykonywali tego, co nie chcą Hiszpanie?
— Ah! chciałam się oddalić dziś z rana zawołała donna Padilla, dla czego zostałam? Jeszcze jest czas tego wieczora; pozwól mi opuścić pałac. Mój dom, dla ciebie w każdej godzinie, w dzień i w nocy jest otwartym; będziesz mnie mógł odwiedzać kiedy zechcesz.
— Czyń pani co ci się podoba, rzekł don Pedro, któremu szczególnym zwrotem wspomnienia, ukazała się postać pięknéj Maurytanki z Kijosku, we śnie pożądliwym, i z kobietami z wielkiemi wachlarzami nad nią czuwającemi. Czyń co ci się podoba; już jestem znudzony, słysząc cię ciągle mówiącą że wyjeżdżasz, a zawsze pozostajesz.
— Mój Boże, rzekła donna Marya Padilia jesteś świadkiem, iż wychodzę ztąd dla tego, że nie żądałam nigdy śmierci don Fryderyka, i błagam napróżno o życie Królowéj Blanki.
Zanim król don Pedro mógł sprzeciwić się temu, otworzyła raptownie drzwi i miała wyjść; lecz w téj chwili wielki hałas rozległ się po pałacu: widziano ludzi uciekających, słyszano krzyki; których przyczyn nie można było zrozumiéć, a złowroga hucząca w obszernych pawilonach zdawała się krążyć i nad pałacem.
— Słuchaj, rzecze Marya, słuchaj.
— Co to się dzieje? zawołał don Pedro zbliżając się do Hiszpanki, co to wszystko znaczy? Odpowiedz Mothrilu, mówił daléj król, zwracając się do Maura bladego, stojącego opodal, z oczami zwróconymi na przedmiot, który nie mógł widziéć. Don Pedro stał nieporuszony. trzymał rękę na sztylecie, a drugą obcierał pot spływający z czoła.
— Straszny, straszny! powtórzyły wszystkie głosy.
Don Pedro niecierpliwy, postąpił naprzód. Istotnie okropny widok przedstawił się jego oczom. Z szerokich kamiennych schodów, widziano zeskakującego psa don Fryderyka, najeżonego jak lwa, zakrwawionego i strasznego, trzymającego w paszczy głowę swego pana, którą powoli za długie włosy wlókł po marmurze. Uciekano przed nim, wydając krzyki, które usłyszał don Pedro. Jakkolwiek odważny, śmiały i nieczuły don Pedro, usiłował uciekać; lecz jego nogi, równie jak Maura, zdawały się bydź przykutemi do posadzki. Pies schodził ciągle, zostawiając za solną szeroki ślad czerwony. Zbliżając się pomiędzy don Pedra i Mothrila, jakby poznał w nich morderców, położył głowę na ziemi, i zawył tak żałośnie, że zemdlała kochanka, a król zadrżał, jakby anioł śmierci dotknął ich swoim skrzydłem; późniéj podniósł swój szacowny ciężar i zniknął w dziedzińcu.
Jeden jeszcze człowiek przejęty dreszczem usłyszał to wycie psa: tym człowiekiem był rycerz w zupełném uzbrojeniu, którego donna Marya widziała wchodzącego do alkazaru, i który jako dobry chrześcijanin, przeżegnał się, prosząc Boga, aby go zachował od złéj przygody.
W tém cała gromada służących pomieszanych, uciekających w największym nieładzie, przedstawiła się jego oczom. Szlachetny rycerz stał ze sztyletem w ręku, patrząc na postępujące blade cienie; nakoniec, spostrzegł psa, a pies jego.
Pies szedł prosto ku niemu, wiedziony wrodzonym sobie instynktem, który dał mu poznać w rycerzu przyjaciela swojego pana.
Agenor uczuł dreszcz. Ta skrwawiona głowa, ten pies podobny do wilka unoszącego zdobycz, ten zbiór służalców uciekających z twarzami blademi i krzykami przytłumionemi; wszystko to przedstawiało mu się jak sen okropny, jaki miewają chorzy trawieni gorączką.
Pies przybliżał się ciągle z bolesną radością i złożył u jego nóg głowę staczaną w piasku; następnie, wzniósł pod sklepienia żałośniejsze i przenikliwsze jak dawniéj wycie. Przez chwilę nieporuszony Agenor, czuł iż mu serca zabraknie; nakoniec zgadując część tego co się przytrafiło, odsłonił swemi rękami piękne włosy; i poznał, jakokolwiek utopione w cieniach śmierci, spokojne i łagodne oczy swego przyjaciela. Oczy te były pogodne jak za życia, i można by powiedzieć, iż uśmiech jemu zwyczajny ukazywał się jeszcze na zsiniałych ustach. Agenor padł na kolana, i dwie wielkie łzy smutne, spadły na jego policzki. Chciał wziąść głowę aby jéj oddać ostatnią przysługę, i wtenczas spostrzegł, iż zęby nieszczęśliwego Wielkiego Mistrza obejmowały pargamin. Otworzył je sztyletem, rozwinął pargamin i chciwie wyczytał, co następuje:
„Przyjacielu, nasze przeczucia smutne, nie omyliły nas, mój brat mnie zabija. Uprzedź królowę donnę Blankę, ona także jest zagrożoną, ty znasz moją tajemnicę, zachowaj moją pamięć.”
Tak, panie, rzecze rycerz, tak, wykonam religijnie twoją ostatnią wolę. Lecz jak ztąd wyjść?... Nie wiem jak tu wszedłem... Głowę tracę; nie mam pamięci, a moja ręka tak drży, że nie mogę schować sztyletu, wypadnie mi.
Rycerz podniósł się blady, drżący, i prawie nieprzytomny, szedł nic nie widząc, uderzał się o kolumny marmurowe wyciągając swe ręce, jak pijak aby sobie nie uszkodzić czoła. Nakoniec, znalazł się w przepysznym ogrodzie, zasadzonym pomarańczami, granatami i laurami róż. Wodotryski podobne do srebrnych wodospadów iskrzyły się w porfirowych naczyniach. Przybiegł do jednego wodotrysku, i pił z chciwością; ochłodził czoło maczając go w zimnéj wodzie, aby tym sposobem rozpoznać gdzie się znajduje. W tem spostrzegł słabe światło pomiędzy drzewami, co zwróciło jego uwagę, i było mu przewodnikiem. Pobiegł tam; postać biała oparta na ozdobnym balkonie poznała go, wydała westchnienie, i wymówiła jego imię. Agenor podniósł głowę — Aissa! Aissa! zawołał, i z ogrodu przeszedł do pięknéj Maurytanki. Młoda dziewica podała mu rękę z głębokiém uczuciem miłości; później cofając się prędko z niespokojnością.
— O mój Boże! Francuzie jesteś raniony?
Istotnie; Agenor miał ręce skrwawione; lecz zamiast długiego tłumaczenia położył swą rękę na jéj ramieniu, a drugą wskazał psa będącego przy nim. Na ten okropny widok młoda dziewica wydała krzyk. Mothril wracając do siebie usłyszał ten krzyk. Słychać było glos domagający się światła, słychać było chód jego i służących zbliżających się.
— Uciekaj! zawołała młoda dziewica, zabije cię, a ja także umrę; bo cię kocham.
— Aisso! rzecze rycerz, ja ciebie także kocham, bądź tylko mi wierna, a zobaczysz mnie.
Późniéj przyciskając młodą dziewicę do swego serca, wycisnął pocałunek na jej ustach, spuścił przyłbicę, wydobył swój długi miecz, i wyskoczył z dolnego okna i ociekł. — Łamiąc gałęzie, i depcząc kwiaty, przebył wkrótce ogród, przeszedł dziedziniec zadziwiony iż nikt go nie zatrzymuje; spostrzegł z daleka Musarona, siedzącego na siodle i trzymającego w ręku cugle pięknego karego konia, którego mu darował don Fryderyk.
Przeraźliwe skrzypnięcie pobiegło za rycerzem z tyłu, odwrócił się; a lekkie usiłowania straży chcącej go zatrzymać, wszystko mu wytłumaczyły. Pies który niechciał opuścić swego pana, jedynego przyjaciela jaki mu pozostał, szedł za nim. Tym czasem Mothril przerażony krzykami, które usłyszał; wpadł do Aissy. Znalazł młodą dziewicę bladą, stojącą przy oknie; chciał ją badać, lecz na pierwsze pytania młoda dziewica odpowiadała smutném milczeniem. Nakoniec Maur domyślił się co zaszło.
— Ktoś tutaj był; Aisso odpowiedz.
— Tak, rzekła młoda dziewica, głowa brata don Pedry.
Mothril spojrzał na młodą dziewicę zwiększą uwagą: na jéj białéj sukni został odcisk ręki zakrwawionéj.
— Francuz cię widział, zawołał Mothril rozjątrzony.
Lecz wówczas Aissa spojrzała tylko na niego okiem dumném, i nic nie odpowiedziała.