<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ X.
Jakim sposobem nieprawy syn de Mauléon wszedł do pałacu Medina Sidonia.

Nazajutrz po tym dniu okropnym, jak tylko pierwsze promienie słońca oświeciły wierzchołek Sierra d’Aracena, Mothril owinięty szérokim białym płaszczem, żegnał króla don Pedro u stóp wschodów Alkazaru.
— Zaręczam ci Najjaśniejszy panie za mego służącego, rzekł Maur; jest to człowiek jakiego potrzeba twojéj zemście, silne i zręczne ramię; zresztą, będę nad nim czuwał. Tymczasem każ Najjaśniejszy panie, szukać Francuza wspólnika Wielkiego Mistrza, a jeżeli go uchwycisz, przedewszystkiém nie miéj żadnéj litości.
— Dobrze, odpowiedział don Pedro, idź prędko i wracaj.
— Najjaśniejszy panie, rzecze Maur, dla większego pośpiechu odprowadzę moją córkę konno, nie w lektyce.
— Czemuż ją w Sewilli nie pozostawisz, odrzekł król, czy niema ona swego domu, służących i ochmistrzyni?
— Najjaśniejszy panie, nie mogę jej opuścić, gdziekolwiek pójdę trzeba aby mi towarzyszyła. Jest to skarb nad którym czuwam.
— Ah! ah! Maurze, przypominasz sobie historyą hrabiego Juliana i pięknéj Floryndy.
— Powinienem ją pamiętać, odpowiedział Mothril, ponieważ jéj to Maurowie winni swoje wejście do Hiszpanii, a ja następnie, winienem jéj honor, iż jestem mistrzem mego pana.
— Lecz, odrzekł don Pedro, nigdy mi nie mówiłeś że masz tak piękną córkę.
— To prawda, odpowiedział Maur, moja córka jest bardzo piękna.
— Tak piękna, iż ją na kolanach uwielbiasz, nie prawdaż?
Mothril na to słowa zdawał się być bardzo zmieszany.
— Ja, odpowiedział, któż to mógł mówić królowi?
— Nikt, ja sam widziałem, odrzekł Pedro. To nie jest twoja córka.
— Najjaśniejszy panie, mówił Mothril, nie myśl iż to jest moja żona, lub kochanka.
— Więc któż ona jest?
— Kiedyś król dowie się o tém; teraz zaś idę wypełnić twoje rozkazy.
Żegnając don Pedra, odszedł.
W saméj rzeczy młoda dziewica, owinięta wielkim białym płaszczem, z pod którego spostrzegać się dawały czarne wielkie oczy i brwi w kształcie łuków, należała do orszaku Maura. Lecz Maur kłamał mówiąc, iż będzie jéj towarzyszył przez całą drogę; gdyż w odległości dwóch mil od Sewilli, zostawił młodą dziewicę w pałacu bogatéj Maurytanki, w któréj pokładał zaufanie, a sam puszczając konia, skrócił sobie drogę biegiem nieprzerwanym. Wkrótce, przebył Gwadaletę, na tym samym placu gdzie zniknął król don Rodryk, po sławnéj bitwie, trwającéj siedm dni, pomiędzy Tarifą i Kadyxem; ujrzał zamek Medina Sidonia, który wznosi się w obłokach przeładowanych owym smutkiem, jaki wisi nad mieszkaniami więźniów.
Tamto, młoda, jasno włosa kobieta, żyła oddawna w towarzystwie jednéj tylko niewiasty. Straże podwojone na około, jakby przy jakich niebezpiecznych więźniach, nielitościwém okiem ścigały ją bezprzestannie. Niekiedy z opuszczonemi rękami i zwieszoną głową przebiegała z wolna ogrody, lub spoczywając w oknie opatrzoném żelaznemi kratami, badała czas obłąkaném wejrzeniem, wzdychając do wolności, i mierząc przestrzeń obszerną, odradzającą się w tym nieskończonym oceanie.
Tą kobietą była Blanka de Bourbon, żona don Pedra, który nią pogardził od pierwszéj nocy po ślubie. Trawiła się z wolna we łzach i smutku, iż poświęciła czczemu widziadłu honor i przyszłość, tak słodką, jaką spostrzegała w niebieskich oczach don Fryderyka.
Kiedy biédna widziała przechodzące w polu młode dziewczęta, wracające z winobrania xeres, lub marabelli, gdy słyszała śpiewy kochanków udających się na ich spotkanie, wtedy serce jéj się wznosiło, a łzy tryskały z oczu. Myśląc iż mogłaby się urodzić zdala od tronu, wolna jak te młode żniwiarki z cerą śniadą, przyzywała drogi obraz, i wymawiała cicho imię, które już nie raz z ust jéj wyszło.
Od czasu jak Blanka de Bourbon była więzioną, Medina Sidonia, zdawała się być miejscem przeklętém. Straże oddalały od niego podróżnych, mając każdego w podejrzeniu i uważając za wspólnika, albo przynajmniéj przyjaciela. Królowa jedną chwilę na dzień miała wolną, albo raczéj w niéj była samotną, tą chwilą była godzina, kiedy straże znużone upałem i wstydzące się samych siebie, że tyle ostrożności biorą dla pilnowania jednéj kobiéty, drzymały, opierając się na włóczni, albo pod cieniem jakiéj ściany.
Na ten czas, królowa schodziła na Tarass wychodzący nad rów napełniony wodą, a gdy ujrzała z daleka podróżnego, spodziewając się znaleść w nim przyjaciela, któryby poszedł uwiadomić o jéj losie króla Karola, wyciągała ku niemu błagalne ręce.
Lecz nikt jeszcze nie odpowiedział na tę prośbę niewolnicy.
Przecież, pewnego dnia, ujrzała na drodze z Arcol jadących dwóch rycerzy, z których jeden, pomimo słońca podobnego do kuli ognistéj i ciężącego nad jego chełmem, zdawał się być swobodnym w swoim ciężkiém uzbrojeniu. Tak dumnie trzymał swoją włócznię, że z pierwszego rzutu oka, poznać w nim można było walecznego rycerza.
Jak go tylko Blanka ujrzała, wlepiła w niego swój wzrok, i oderwać więcéj nie mogła. Przybliżał się on szybkim biegiem na silnym karym koniu, a chociaż widocznie przybywał z Sewilli, i zdawał się zmierzać do Medina Sidonia; pomimo, iż wszyscy posłańcy przybywający z Sewilli, byli do tego czasu posłańcami nieszczęść. Królowa poruszona była więcéj uczuciem radości, jak źna widok rycerza.
Rycerz spostrzegłszy ją, zatrzymał się także.
Niepewne uczucie nadziei, obudziło bojaźń w sercu więzionéj; zbliżyła się do wału, przeżegnała się, i jak zwykle, złożyła ręce.
Natychmiast nieznajomy puszczając swego konia, przypędził szybko, prosto ku Tarassowi. Królowa wskazała mu szyldwacha śpiącego i wspartego o sykomorę. Rycerz zsiadł z konia, dał znak germkowi aby się zbliżył i mówił z nim cicho przez chwilę. Germek odprowadził konie za skalę, która je zasłaniała, wrócił do swego pana; i obadwaj przybyli do krzaku myrtowcgo, który był tak blisko Tarassu, że można się było rozmówić.
Szlachetny rycerz, który w swojém życiu mógł tylko pisać, jak Karol Wielki, litery podobne do sztyletu lub szpady, rozkazał swemu germkowi napisać prędko ołówkiem, jaki nosił przy sobie, kilka słów na kamiéniu.
Dał znak królowéj aby się cokolwiek oddaliła, iżby mógł przerzucić kamień na Terass.
Silną ręką wyrzucił ostry kamień, który przerżnął powietrze i padł na tafle kamienne, o kilka kroków od królowej. Łoskot sprawiony opadnięciem obudził żołnierza pogrążonego we śnie głębokim; lecz ten, widząc iż wszystko jest spokojne, i tylko królowę nieporuszoną i strapioną, jak ją widywał codziennie na tém samém miejscu, zamrużył oczy i wkrótce zasnął.
Królowa podniosła kamiéń i przeczytała te słowa.
— Czy jesteś nieszczęśliwą królową Blanką, siostrą mojego króla?
Odpowiedź królowéj była szczytna boleścią i wzniosłością; skrzyżowała ręce na piersiach, uczyniąc znak, iż tak jest, i łzy spadły pod jéj nogi.
Rycerz skłonił się z uszanowaniem i obrócił się do swego germka, który wyszukał drugi kamień.
— Pisz to, rzekł mu:
„Czy pani możesz być dzisiaj wieczorem o ósméj na tym Tarassie? Mam ci oddać list od don Fryderyka.“
Germek był posłuszny.
Druga posyłka była równie szczęśliwą jak pierwsza. Blanka okazała radość; późniéj rozważając długo, odpowiedziała:
— Nie.
Trzeci kamień został rzucony.
Czy jest jaki sposób dostania się do pani? pytał, zmuszony zastępować głos poruszeniami, gdyż mógłby obudzić szyldwacha, a jego ramie nie miało mocy przerzucić pisma na drugą stronę wału.
Królowa pokazała rycerzowi sykomorę, za pomocą któréj mógł wejść na ścianę; późniéj wskazała mu drzwi, prowadzące do wieży przez nią zamieszkanéj.
Rycerz skłonił się na znak, iż zrozumiał.
W téj chwili, szyldwach zbudził się i czuwał daléj.
Rycerz skrył się na czas niejaki, poczém; korzystając z chwili, gdy baczność szyldwacha zwróconą była w inną stronę, przesunął się ze swoim germkiem za skałę, gdzie oczekiwały konie.
— Panie, rzekł germek; przedsięwzięliśmy — trudną czynność; dla czego nie posłałeś zaraz listu Wielkiego Mistrza do królowej?, z mojéj strony nie zaniedbałbym tego.
— Ponieważ przypadek mógłby się wydarzyć w drodze; królowa nie uwierzyłaby mi, gdybym list zgubił, do wieczora zatem szukajmy sposobu jakby się dostać na Tarass, nie będąc spostrzeżonym przez straże.
Nadszedł wieczór; Agenor niewynalazł sposobu dostania się do fortecy, a było już wpół do ósméj.
Agenor chciał wejść bez gwałtu, jeżeliby to być mogło, albo raczéj podstępem jak silą, lecz Musaron był jak zwyczajnie zupełnie innego zdania jak jego pan.
— Jakiegokolwiek pan sposobu użyjesz, zawsze będziemy zmuszeni stoczyć bójkę i zabijać. Zbyteczne skrupuły zabijać i zawsze zabijać; morderstwo jest zawsze grzechem, czy o w pół do ósméj czy o ósméj. Ja powiadam iż ze wszystkich środków, jakie pan przedstawiasz, mój jest najlepszy do wykonania.
— Jakiż?
— Zaraz pan zobaczysz. Zapewne na straży jest jaki waleczny Maur, przeklęty niedowiarek, który tak strasznie przewraca białemi oczyma, jakby w połowie już siedział w piekle, do którego jest przeznaczony. Niech pan odmówi in manus, i ochrzci tego niedowiarka.
— Jakaż z tego będzie korzyść?
— Jedyna jaka nas w téj okoliczności zajmować może, zabijemy jego ciało, lecz zbawienny duszę.
Rycerz nie zrozumiał jeszcze dobrze środka jakiego chciał użyć Musaron; jednakowoż miał wielkie zaufanie w jego pomysłach, które już kilka razy miał sposobność oceniać, przystał na jego żądanie i zaczął się modlić. Tymczasem Musaron, z równą spokojnością, jak gdyby szło o wygranie srebrnego kubka na wiejskiéj uroczystości, naciągnął kuszę, wycelował do Maura, i wkrótce dał się słyszeć świst przeraźliwy. Agenor niespuszczając z oka szyldwacha, widział jego turban pochylający się i ręce opadające. Żołniérz zgięty pod sobą, otworzył usta, jakby do wydania krzyku, lecz żaden głos nie wyszedł z jego gardła; zaduszony krwią i wstrzymany murem, przy którym był oparty, został prawie prosty i zupełnie nieporuszony.
Agenor obrócił się do Musarona, który z uśmiechem na ustach naciągał kuszę, z któréj wyrzucona strzała utkwiła w serce Maura.
— Widzisz, panie, rzecze Musaron, dwie otrzymałem korzyści: pierwsza, wysłałem tego niedowiarka do raju; druga, że mu krzyczeć nie pozwoliłem.
Teraz idźmy, nic nam nie przeszkadza, Taras jest opuszczony, droga otwarta.
Przyskoczyli na dół, i przeszli go w bród. Woda spływała po zbroi rycerza, podobnie jak po łuszczkach ryby. Co do Musarona, ten zawsze pełen przezorności, zdjął swoje suknie, które trzymał na głowie w zawiniątku. Przybywszy do sykomory, ubierał się, pan jego zaś, w tym czasie ocierał wodę dobywającą się przez otwory pancerza, wspinał się po gałęziach sykomary, i dostał się na szczyt drzewa będącego w równi z wałem.
— I cóż widzisz? zawołał Mauléon.
— Nic, odpowiedział germek, tylko drzwi, których nikt nie pilnuje, i które wasza wysokość może dwoma uderzeniami topora wysadzić.
Mauléon przybył na tę samą wyniosłość, jak jego germek, a tém samem, mógł się naocznie przekonać o prawdzie dowodzenia. Droga była wolną, a drzwi wskazane, zamknięte wieczorem, same tylko tamowały przejście z Tarasu do mieszkania więzionéj.
Jak powiedział Musaron, ostrzem topora włożonym pomiędzy kamienie, Agenor wysadził zamek i dwie zawiasy.
Drzwi otworzyły się. Przededrzwiami ukazały się kręte wschody, służące do wyjścia z mieszkania królowéj, których wejście główne znajdowało się w dziedzińcu wewnętrznym. Na piérwszém piętrze znaleźli drzwi, do których rycerz zapukał trzy razy, lecz nikt mu nie odpowiedział.
Agenor myślał, czy królowa nie obawia się jakiego nieszczęścia.
— Nie obawiaj się pani; to my.
— Dobrze, słyszałam, rzekła królowa z drugiéj strony drzwi; lecz czy mnie nie zdradzacie?
— Tak cię zdradzamy, pani, rzecze Agenor że ci otwieramy drzwi, aby ułatwić ucieczkę. Zabiłem szyldwacha; przebędziemy rów w jednéj chwili, i za kwadrans czasu, będziesz pani wolna na czystém polu.
— Ale czy masz klucz odedrzwi? spytała królowa, jestem zamkniętą.
Agenor odpowiedział wykonaniem jego samego zwrotu, jaki mu się udał z drzwiami dolnemi. Po krótkiéj chwili, drzwi królowéj były jak piérwsze wysadzone.
— Dzięki ci, mój Boże! zawołała królowa, ujrzawszy swych wybawców; przyczém dodała głosem drżącym i prawie niezrozumiałym: lecz don Fryderyk....
— Niestety, pani, rzekł z wolna Agenor, przyklękając na jedno kolano i podając królowej pargamin don Fryderyka: oto jest list.
— Zgubiony! zawołała; ten list jest ostatniém pożegnaniem umierającego człowieka.
Agenor nic nie odpowiedział.
— W imię Nieba! zawołała królowa, w imię przyjaźni jaką masz dla Wielkiego Mistrza, powiedz mi: umarł lub żyje?
— W jednym lub drugim razie widzisz pani, iż don Fryderyk rozkazuje ci uciekać.
— Lecz, jeżeli go niema, po co uciekać? jeżeli umarł po co żyć?...
— Ażeby być posłuszną jego ostatniemu życzeniu, i aby domagać się pomsty w imieniu swojém i jego; u brata pani, króla Francyi.
W téj chwili, drzwi wewnętrznych pokojów otworzyły się; mamka blanki, która jej towarzyszyła z Francyi, weszła blada i przestraszona.
— Ah, pani! rzekła; zamek jest napełniony ludźmi uzbrojonymi przybyłymi z Sewilli; poseł królewski życzy sobie rozmawiać z panią.
— Pójdź pani, rzecze, nie ma chwili do stracenia.
— Przeciwnie, rzekła królowa; jeżeliby mnie nie znaleziono w téj chwili, gonionoby nas i niezawodnie schwytano. Lepiéj będzie jeżeli przyjmę posłańca, a późniéj, jak będzie zaspokojony przez moją obecność i rozmowę, uciekniemy.
— Ale pani, odrzekł rycerz, jeżeli posłaniec przyjeżdża ze zleceniami okropnemi, lub jeżeli ma nie dobre zamiary....
— Dowiem się od niego, czy żyje lub umarł, odrzekła królowa.
— A więc pani, rzekł rycerz, jeżeli przyjmujesz tego człowieka dla tego tylko powodu, więc powiem ci prawdę. Niestety! umarł.
Jeżeli umarł, dodała królowa Blanka, co mnie obchodzi ten człowiek, i co chce tu robić?
Myśl o swojém bezpieczeństwie: panie de Mauléon, oto wszystko. Powiédz mu, że idę za tobą, mówiła daléj Blanka, obracając się do mamki.
Późniéj, kiedy rycerz chciał ją zatrzymać, poruszeniem królewskim nakazała mu posłuszeństwo, i wyszła z pokoju.
— Panie, rzecze Musaron, słuchaj mnie: to zostawmy królowę; niech robi jak jéj się zdaje, a my myślmy powrócić na naszą drogę. Zginiemy nikczemnie, przeczuwam to: odłóżmy ucieczkę królowéj na jutro; a teraz....
— Cicho; rzekł rycerz, albo królowa będzie wolna téj nocy, albo ja zginę.
— A więc, rzekł przezorny Musaron, zamkniemy drzwi na powrót; ażeby nie spostrzeżono, jeżeli będą przeglądać Tarass; znajdą trupa maurytańskiego.
— Wrzuć go do wody.
— To dobra mysi; lecz tylko dobra najwięcéj na godzinę: uparły na wierzch wypłynie.
— Godzina, jest czasem zbawieniem w niektórych okolicznościach, rzekł rycerz; idź!
— Chciałbym iść i jednocześnie pozostać przy panu, zawołał Musaron; jeżeli nie pójdę, znajdą, Maura; jeżeli pójdę; boję się żeby jakie nieszczęście nie przytrafiło się panu, kiedy sam pozostaniesz.
— Cóż mi się stać może, kiedy mam sztylet i miecz. — Hm! rzekł Musaron.
— Idź; czas tracisz.
Musaron postąpił kilka kroków ku drzwiom, wtem nagle zatrzymał się.
— Ah, panie, rzecze; słyszysz ten głos?
Wrzeczy saméj, chałas sprawiony wymówieniem dość głośno słów kilku, doszedł ich uszu; rycerz przy słuchiwał się.
— Jest to głos Mothrila, zawołał rycerz; jednak to być nie może.
— Nic nie ma niepodobnego dla Maurów: piekło i czarnoksięstwo, odparł Musaron, wychylając się ku drzwiom z pośpiechem, który dowodził iż pragnie być na wolném powietrzu.
— Jeżeli to jest Mothril, tem bardziéj trzeba wejść do królowéj, zawołał Agenor; albowiem jeżeli to on, królowa jest zgubioną.
I zrobił poruszenie, aby iść za swém szlachetném natchnieniem.
— Panie, rzeki Musaron, zatrzymując go; wiész, iż nie jestem tchórzem, ale jestem przezornym, i z tém mogę się pochwalić. Zaczekaj jeszcze kilka minut mój dobry panie, a późniéj pójdę w piekło, jeżeli zechcesz.
— Zgoda, odrzekł rycerz; może masz słuszność.
Tymczasem, głos mówił zawsze i uciszał się powoli; przeciwnie, głos królowéj, mówiącéj naprzód cicho, energicznie się odzywał. W tym ustępie dziwnéj rozmowy nastąpiło krótkie milczenie, późniéj krzyk okropny.
Agenor nie mógł się powściągnąć; wybiegł na korytarz.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.