<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI.
Jakim sposobem nieprawy syn de Mauléon, miał polecenie od Blanki de Bourbon, wręczyć pierścień królowej Francyi jej siostrze.

Otóż co zaszło u królowéj.
Zaledwo Blanka de Bourbon przeszła korytarz, postępując za swoją mamką po schodach prowadzących do pokoju, chód ciężki wielu żołnierzy rozległ się po głównych schodach baszty.
Orszak zatrzymał się na niższych piętrach; dwóch tylko ludzi weszło: jeden z nich pozostał w korytarzu: drugi zaś, szedł do pokoju królowéj.
Zapukano do drzwi.
—Kto tam? spytała ze drżeniem mamka.
Żołnierz ze zleceniami króla don Pedro do donny Blanki, odpowiedział głos.
— Otwórz, rzekła królowa.
Mamka otworzyła, cofając się przed człowiekiem wzrostu wysokiego, ubranym w odzież żołnierską, to jest w koszulkę żelazną osłaniającą jego ciało; prócz tego owiniętym w széroki, biały płaszcz, którego kaptur osłaniał głowę, a fałdy okrywały ręce.
— Odejdź dobra mamko, rzekł z lekkim przyciskiem gardłowym, cechującym Maurów najlepiéj mówiących językiem Kaslylskim; odejdź, mam się rozmówić z twoją panią w ważnym przedmiocie.
Pierwszém uczuciem mamki było pozostać mimo nalegań żołnierza; lecz Blanka dala jéj znak odejścia. Przechodząc korytarzem, żałowała wkrótce iż była posłuszna, albowiem spostrzegła drugiego żołnierza wyprostowanego przy ścianie, i w pogotowiu wykonania rozkazów tego, który się znajdował u królowéj.
Jak tylko mamka przeszła obok tego człowieka, i kiedy już ujrzała się oddaloną od swéj pani, przez tych dwóch szczególnych gości, jakby przez zaporę niepodobną do przebycia, uważała Blankę za zgubioną.
Co do téj ostatniéj, spokojna i poważna jak zwyczajnie, przybliżała się do mniemanego żołnierza posłańca królewskiego: ten nachylił głowę, jakby obawiał się bydź poznanym.
— Teraz kiedy jesteśmy sami, mówmy:
— Pani, odpowiedział nieznajomy; król wié iż pani pisywałaś do jego nieprzyjaciół, a to jest zdrada przeciwko władzcy.
— Czy dopiéro dziś król dowiedział się o tém, od powiedziała z tą samą spokojnością i powagą, od dosyć dawnego czasu jestem karana za tę zbrodnię, o któréj utrzymuje, że się dzisiaj dowiedział.
— Żołnierz podniósł głowę i odrzekł:
— Pani, król nie mówi tym razem o nieprzyjaciołach tronu, lecz o nieprzyjaciołach swojego honoru. Królowa Kastylii nie powinna bydź w podejrzeniu; a jednakowoż była powodem zgorszenia.
— Wypełnij twoje poselstwo, rzekła królowa, i wyjdź, skoro skończysz.
Żołnierz zamilkł na chwilę, jakby się wahał daléj posunąć; później odrzekł:
— Znasz pani historyą don Guttiera?
— Nie znam, odpowiedziała królowa.
— Jest ona przecież niedawną, i dosyć czyni wrzawy.
— Właśnie o niedawnych rzeczach ja nie wiém, odpowiedziała uwięziona, i wrzawa, choćby największa, trudno przechodzi mury tego zamku.
— Kiedy tak, ja ją pani opowiem, odrzekł posłaniec.
Królowa zmuszona słuchać, stała spokojna i szlachetna.
— Don Guttier, mówił posłaniec, ożenił się z młodą, piękną, szesnastoletnią kobietą, w wieku W. K. Mości, kiedyś zaślubiła króla don Pedro.
Królowa na te porównanie, jakkolwiek dotkliwe; stała niewzruszona.
— Ta kobiéta, mówił daléj żołniérz, nim została panią Guttier, nazywała się donna Mencia, i pod tém panienskiém imieniem, kochała młodzieńca, brata króla, hrabiego Transtamare.
Królowa zadrżała.
— Pewnéj nocy, wchodząc do siebie don Guttier, ujrzał ją drżącą i bardzo zmięszaną; badał ją: ona zapewniała go o swojéj niewinności; lecz don Guttier ujrzał świecę i znalazł sztylet bogaty, który uważał, iż nie może należéć do prostego szlachcica.
„Imię fabrykanta było na rękojeści; poszedł do niego nazajutrz i zapytał, komu przedał ten sztylet.
„Infantowi don Henrykowi bratu króla don Pedra, odpowiedział fabrykant.
„Don Guttier dowiedział się o wszystkim czego potrzebował; lecz nie mógł się pomścić na księciu don Henryku. Był to stary Kastylijczyk, pełen uszanowania i uwielbienia dla swoich panów, i nie chciał za żadną obrazę, broczyć rąk swoich w krwi królewskiéj.
„Ale donna Mencia była córką prostego szlachcica, mógł się na niéj pomścić, i pomścił się.
— Jakto? zapytała królowa pobudzona ciekawością sprawianą opowiadaniem tego zdarzenia, które tak wiele miało do niéj podobieństwa.
— Sposobem bardzo prostym, odrzekł posłany. Czekał przededrzwiami na biednego chirurga nazwiskiem Ludowiko, a gdy ten wchodził do siebie, przyłożył mu sztylet do gardła, zawiązał oczy, i zaprowadzi! do swojego domu.
„Przybywszy tam, zdjął mu zasłonę; kobiéta była przywiązana do łóżka, dwie świece paliły się, jedna przy wezgłowiu, druga w nogach, jakby już przy umarłéj. Szczególnie lewa ręka była tak silnie przymocowaną, iż próżne czyniła usiłowania, aby ją z więzów uwolnić. Chirurg osłupiał nierozumiejąc tej sceny.
— „Puść jéj krew, rzekł don Guttier; niech płynie póki nie umrze.
„Chirurg wahał się; lecz uczuł sztylet don Guttiera przerzynający mu suknie, i blizki przeszycia piersi, był więc posłuszny. Téj saméj nocy, człowiek blady, zakrwawiony, padł do nóg don Pedra.
— „Króle, mówił; dzisiejszéj nocy zaprowadzono mnie z zawiązanemi oczyma i sztyletem przy gardle, do pewnego domu, i zmuszono gwałtem, abym puścił krew kobiécie, i pozostawił ją płynącą póki nie skona.
— „Kto cię zmusił, rzekł król, jak się nazywa zabójca?
— „Nie wiém, odpowiedział Ludowiko. Gdy nikt nie uważał, umoczyłem rękę w miednicy; wychodząc udawałem, iż upadam i oparłem rękę całą zakrwawioną na drzwiach. Szukaj królu domu, na którym zobaczysz rękę zakrwawioną, a ten będzie domem winowajcy.
„Król don Pedro wziął z sobą Alkada Sewilli, przebiegali razem miasto, aż nakoniec znaleźli okropny znak. Król zapukał do drzwi; don Guttier sam otworzył, gdyż poznał przez okno dostojnego gościa.
— „Don Guttierze, rzekł król, gdzie jest donna Mencia?
— „Zobaczysz W. K. Mość, odpowiedział Hiszpan.
„I prowadząc króla do pokoju, gdzie się paliły świece, i miednica pełna krwi kurzyła się, rzekł:
— „Królu: oto ta, której szukasz.
— „Cóż ci zawiniła? spytał król.
— HZdradziła mnie, Najjaśniejszy panie.
— „Dla czegóż zemściłeś się na niéj, a nie na wspólniku?
— „Gdyż jéj wspólnikiem jest książę don Henryk Transtamare, brat króla don Pedra.
— Czy masz na to dowód co mówisz? zapytał król.
— „Oto jest własny sztylet księcia, który zostawił w pokoju mojéj żony, a który ja znalazłem wchodząc.
— „Dobrze, rzekł król; każ pochować donnę Mencię, i oczyść drzwi twego domu, na których widać rękę zakrwawiona.
— „Nie, Naj jaśniejszy panie, odpowiedział don Guttiere; kiedy człowiek wykonywający urząd publiczny, ma zwyczaj wysławiać nade drzwiami znak, wskazujący jego zatrudnienie; ja jestem lekarzem mego honoru, i ta skrwawiona ręka jest moim znakiem.
— „Niech tak będzie, rzekł don Pedro, i niech to nauczy twoją drugą żonę, jeżeli się jeszcze raz ożenisz, jakie winna uszanowanie i wierność mężowi.
— I nic więcéj nie kazał uczynić? zapytała Blanka.
— Wróciwszy do pałacu król don Pedro, wygnał Infanta don Henryka, odpowiedział poseł.
— Cóż za związek ma ta historya ze mną, zapytała królowa, i w czém donna Mencia jest do mnie podobną?
— W tém, iż tak jak pani zdradziła honor swego męża, odpowiedział żołnierz, i tak jak don Guttiere, którego postąpienie zatwierdzono; król don Pedro wymierzył sprawiedliwość na twojego wspólnika.
— Mego wspólnika, co chcesz powiedziéć żołnierzu mówiła cicho Blanka, któréj te słowa przypomniały list don Fryderyka, i jéj doznane okropności.
— Chce powiedzieć, iż Wielki Mistrz umarł za zbrodnią zdrady honoru swego króla, a ty, następnie jak i on, powinnaś się równie przygotować do śmierci.
Blanka zlodowaciała; nie dla tego iż miała umrzéć, lecz na wiadomość, iż jéj kochanek nie żyje.
— Umarł! rzekła; a więc to jest prawda umarł!
Największa wymowa głosu ludzkiego nie mogłaby oddać téj rozpaczy, jak młoda kobieta w tych słowach.
— Tak pani, odrzekł żołniérz maurytański; ja przywiozłem z sobą trzydziestu żołnierzy, aby odprowadzić zwłoki królowéj z Medina Sidonia do Sewilli, dla oddania honorów, jakie są należne jéj znaczeniu, chociaż zawiniła.
— Żołnierzu, rzekła królowa; już powiedziałam, iż król don Pedro był moim sędzią, a ty jesteś katem.
— Dobrze pani, rzekł żołnierz.
Wyciągnął z kieszeni sznur długi jedwabny, na końcu którego był zrobiony węzeł.
Ta zimna srogość obruszyła królowę.
— Oh! zawołała; jak król don Pedro mógł znaleźć w swojém królestwie Hiszpana, któryby się podjął tak nikczemnego posłannictwa.
— Nie jestem Hiszpanem, jestem Maurem, rzekł żołnierz podnosząc głowę i odkrywając biały kaptur zakrywający mu twarz.
— Mothril! zawołała, Mothril! bicz Hiszpanii.
— Człowiek krwi szlachetnéj, odrzekł Maur śmiejąc się; który nie schańbi głowy królowéj dotykając się jéj.
Postąpił ku Blance ze stryczkiem w ręce. Przez wrodzoną skłonność do życia młoda kobiéta cofnęła się nieco przed mordercą.
— Oh! nie zabijesz mnie bez modłów w stanie grzesznym, zawołała Blanka.
— Pani, odrzekł dziki posłaniec; nie jestem, w grzéchu, jeżeli jak mówisz, jesteś niewinną.
— Nikczemny; śmiesz znieważać królowę przed zamordowaniem; o podły! dla czegóż nie mam walecznych Francuzów do obrony!
— Tak, rzekł Mothril śmiejąc się; lecz na nieszczęście, waleczni Francuzi są z tamtéj strony Pyreneów, jeżeli Bóg zrobi cud...
— Mój Bóg jest wielki, zawołała Blanka; do mnie rycerzu!
Skoczyła do drzwi, lecz nim stanęła na progu, Mothril zarzucił sznur, który zatrzymał się na jéj ramionach, i pociągnął go ku sobie. W téj chwili, królowa czując zimny pas, ściągający jéj gardło, wydała żałosny krzyk. Naówczas Mauléon zapominając rad swego germka, rzucił się w stronę, gdzie głos królowéj wychodził.
— Na pomoc! wołała młoda kobiéta głosem stłumionym szarpiąc się na posadzce.
— Wołaj, wołaj, rzecze Maur ściągając sznurem, którego nieszczęśliwa chwytała się zdrętwionemi rękoma; wołaj, a zobaczymy kto przyjdzie na twój ratunek, czy twój Bóg, czy twój kochanek.
W jednéj chwili odgłos ostróg dał się słyszéć w korytarzu; na progu ukazał się rycerz zdumiałemu Maurowi.
Królowa wydala jęk pomięszany radością i cierpieniem... Agenor podniósł miecz, Mothril silnym ramieniem zmusił królowę do podniesienia się, tworząc z jéj ciała puklerz.
Jęki nieszczęśliwéj zmieniły się w nieme i przytłumione chrapanie; ręce wykręciły się przez gwałtowność cierpienia, usta zsiniały.
— Kebir! krzyknął Mothril po arabsko, Kebir na pomoc! Zasłaniał się ciałem królowéj, i strasznym bułatem którego zakrzywienie ścinało i rzucało głowę gdyby ją dosięgnął.
— Ah, niedowiarku! zawołał Agenor; chcesz zabić córkę Francyi.
Przez głowę królowéj usiłował uderzyć mieczem Mothrila.
W téj chwili uczuł się pochwyconym w pół, i ciągniętym w tył przez Kebira, którego ręce ściskały go jak pas żelazny.
Obrócił się do nowego przeciwnika: najdroższy czas już był stracony; królowa upadła na kolana: nie krzyczała, nie jęczała, nie chrapała więcéj; zdawała się być umarłą.
Kebir szukał oczami miejsca w któremby mógł zatopić w rycerzu sztylet, który trzymał w zębach.
Ta scena, którą opowiadamy, mniéj więcéj zajęła czasu jak zjawienie się, i zgaśnięcie błyskawicy. Był to właśnie czas, którego było potrzeba Musaronowi, aby udał się za swoim panem, i przybył do pokoju królowéj.
Przybył.
Krzyk, który wydał, widząc co się działo, dał poznać Agenorowi o przybyłéj.
— Naprzód królowę, wołał rycerz ciągle ściskany przez tęgiego Kebira.
Nastąpiło krótkie milczenie; lecz Mauléon usłyszał świst, który się obił o jego uszy, a następnie uczuł opuszczającego ręce Maura.
Strzała wypuszczona z łuku Musarona przeszyła mu gardło.
— Prędko, do drzwi; zawołał Agenor, zamknij przejście, zabiję mordercę.
I potrząsając trupem Kebira przyczepionego jakby pasem, który upadł na posadzkę, przyskoczył do Mothrila, a nim ten miał czas się podnieść i przygotować do obrony, uderzył go tak gwałtownie, że ciężki miecz przeciął mu na dwoje żelazną siatkę okrywającą głowę, i nadwerężył czaszkę.
Oczy Maura zaciemniły się, krew czarna i gęsta zalała brodę; upadł na Biankę, jak gdyby ostatniém wysileniem chciał zadusić swoją ofiarę.
Agenor odepchnął nogą Maura, i schylając się do królowéj, prędko odwiązał sznur zupełnie zagłębiony w ciele. Głośne westchnienie okazało, iż królowa jeszcze nie umarła; lecz całe jéj ciało było zdrętwiałe.
— Zwycięztwo! zawołał Musaron. Panie, bierz królowę za głowę, ja za nogi, i tak ją wyniesiemy.
Jakby usłyszała te słowa, jakby chciała przyjść w pomoc swym wybawcom, królowa podniosła się ruchem konwulsyjnym i życie powróciło na jéj usta.
Naderemnie, nadaremnie, rzekła; zostawcie mnie, jestem już na pół w grobie. Krzyża tylko! niech umrę, całując to godło naszego odkupienia.
Agenor dał jéj do pocałowania rękojeść swojego miecza będącego w kształcie krzyża.
— Niestety! niestety! rzekła królowa; zaledwie zstąpiłam z nieba, już wracam pomiędzy dziewice moje towarzyszki; Bóg mi przebaczy, bo bardzo kochałam i bardzo cierpiałam.
— Pójdź, pójdź, rzekł rycerz; jeszcze czas; ocalemy cię.
Uchwyciła rękę Agenora.
— Nie, nie, rzekła; wszystko się dla mnie skończyło; wszystko zrobiłeś, co było w twojéj mocy. Uciekaj, opuść Hiszpanią, wracaj do Francyi, idź do mojéj siostry, powiedz coś widział, niech się zemści za nas. Ja powiem don Fryderykowi, jak jesteś wiernym i szlachetnym przyjacielem.
Zdjęła z palca pierścień, i dała rycerzowi.
— Oddasz jéj pierścień, rzekła, jest to ten, który mi dała w chwili odjazdu, w imieniu brata swego, króla Karola.
Podnosząc się po drugi raz do rękojeści miecza Agenora, skonała, w chwili gdy się dotykała tego godła.
— Panie wołał Musaron, natężając ucho ku korytarzowi, przychodzą, biegną i jest ich kilku.
— Nie trzeba aby znaleźli ciało mojéj królowéj razem z dusicielami, rzekł Agenor; pomóż mi Musoronie.
Wziął trupa Blanki; posadził jak należy na wspaniałém krześle; położył nogi na głowie Mothrila, jak malarze i rzeźbiarze kładli stopę Matki Boskiéj na zgniecionéj głowie węża.
A teraz, idźmy, rzekł Agenor, jeżeli nie jesteśmy otoczeni.
We dwie minuty, dwaj Francuzi znajdowali się pod sklepieniem nieba, udając się drogą oznaczoną sykomorami; widzieli trupa szyldwacha, który w téj saméj postawie podparły o ścianę, zdawał się jeszcze czuwać swojemi wielkiemi oczyma, które śmierć zapomniała mu zamknąć.
Byli już z drugiéj strony rowu, kiedy błyskania pochodni i podwojone kszyki oznajmiły im, iż tajemnica była odkryta.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.