<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VIII.
Jakim sposobem wielki mistrz wszedł do Alkazaru Sewilli, gdzie go oczekiwał don Pedro.

Jak powiedział Mothril, wielki mistrz istotnie zbliżał się do Sewilli; — w połowie dnia stanął przy bramach miasta, to jest w czasie najmocniejszego gorąca.
Jazdzcy orszaku, Maurowie i Chrześcijanie byli pokryci kurzem, a pot oblewał konie i muły. Wielki mistrz spojrzał na mury miasta, które zdawało mu się iż zobaczy okryte żołnierzami i ludem, jak zwyczajnie w dniach uroczystych; lecz ujrzał tylko straże, jakie widzieć można było zwyczajnie.
— Czy potrzeba jeżeli książę rozkaże, uprzedzić króla? spytał oficer z orszaku don Fryderyka gotując się wyprzedzić gdyby książę rozkazał.
— Nie troszcz się o to rzecze don Fryderyk, z smutnym uśmiechém, Maur pojechał, i mój brat już uprzedzony, potem dodał gorzko: czy nie wie, iż z powodu mego przybycia mają się odbywać uroczystości i turnieje?
Hiszpanie spojrzeli na siebie z podziwianiem; gdyż nic nie zapowiadało przyrzeczonych turniei i zaleconych uroczystości. Przeciwnie, wszystko było smutne i ponure, pytali się Maurów, lecz Maurowie nic nie odpowiadali.
Wjechali do miasta, bramy i okna były pozamykane jak zwykle w Hiszpanii, wczasach silnych upałów; nie widziano na ulicach, ani ludzi ani przygotowań, a słyszano tylko hałas i trzask zamykanych i otwieranych drzwi, dających przejście jakiemu spóźnionemu śpiochowi, ciekawemu dowiedzenia się, co to za rycerze przybyli do miasta; w tym czasie, kiedy sami Maurowie dzieci słońca, szukali cienia lasów albo chłodu rzeki.
Rycerze chrześcijańscy jechali naprzód, Maurowie podwójnie liczniejsi za niemi, bo wielu z nich stopniowo się przyłączyli tworząc straż tylną. Don Fryderyk uważał wszystkie te obroty; miasto które spodziewał się widzieć ożywionem i wesołem, znalazł przeciwnie milczącém i smutném jakby grobowiec. W jego sercu budziły się smutne przeczucia. Oficer zbliżył się do niego, i nachylając do ucha rzekł:
— Panie, czy uważałeś iż za nami zamknięto bramę przez którą przybyliśmy?
Wielki mistrz nic nie odpowiedział, ale postępował daléj, wkrótce ujrzał Alkazar. Mothril oczekiwał przy bramie z kilku oficerami don Podra, wszyscy mieli twarz życzliwą.
Niecierpliwie oczekiwany orszak wjechał w dziedziniec Alkazaru, którego bramy równie jak miasta za niemi się zamknęły.
Mothril postępował za xięciem, ze wszelkiemi oznakami głębokiego uszanowania.
W chwili, kiedy zsiadł z konia, Mothril zbliżył się do niego i rzekł:
— Wiesz Mości książę, że nie jest w zwyczaju wchodzić do pałacu z bronią, czy pozwolisz abym zaniósł twój miecz do twego mieszkania.
Gniew don Fryderyka długo wstrzymywany, zdawał się oczekiwać tylko téj sposobności aby wybuchnął.
— Niewolniku, rzecze, czyż niewola tak dalece cię znikczemniła, że nie możesz poznać twych monarchów, i szanować twoich panów? od jakiego to czasu Wielki mistrz zakonu ś. Jakóba z Kalatrawy, który ma przywiléj wchodzić w chełmie i ostrogach do świątyń pańskich, niema więcéj prawa wchodzić do pałaców, i rozmawiać z bratem, z mieczem przy Mothril słuchał z uszanowaniem i schylił głowę z pokorą.
— Mości Książe, masz słuszność, odpowiedział, a jego pokorny sługa zapomniał; że jesteś księciem, i tylko widział w tobie Wielkiego mistrza zakonu Kalatrawa. Wszystkie te przywileje są Chrześcijanskiemi zwyczajami, i nie dziwna, że niewierny nie wie o nich, albo ich zapomniał.
W téj chwili, inny oficer zbliżył się do don Fryryka.
— Czy prawda Mości książę rzecze, że rozkazałeś abyśmy cię opuścili?
— Kto to powiedział? zapytał Wielki Mistrz.
— Jeden z pilnujących bramy.
— A ty mu odpowiedziałeś?
— Że tylko słuchamy rozkazów jego Wysokości, don Fryderyka.
Książe wahał się przez chwilę; czuł się młodym i silnym, wiedział że jest walecznym; nakoniec, dobry miał orszak, aby długo się bronił.
— Mości książę, mówił oficer widząc, że jego pan namyśla się, rzeknij słowo, daj znak, a my dobędziemy cię z zasadki, w którą wpadłeś; jest nas trzydziestu, a wszyscy robiemy włócznią, sztyletami i mie— Don Fryderyk, spojrzał na Mothrila, pochwycił uśmiech na jego ustach, i spojrzał w kierunku jego oczu. Na tarassach, otaczających dziedziniec, widać było łuczników z lukami i kuszami w rękach.
— Narażę na rzeź moich walecznych, mówił do siebie don Fryderyk; nie, ponieważ na mnie samego zasadzka, wyjdę sam.
Wielki mistrz obrócił się spokojny i upewniony do swych towarzyszy.
— Oddalcie się, moi przyjaciele, jestem w pałacu mego brata i króla, zdrada nie mieszka w podobnych miejscach, a jeżeli się mylę, pamiętajcie iż mnie ostrzegano o zdradzie, i że nie chciałem wierzyć.
Żołnierze don Fryderyka skłonili się i wyszli po jednemu, don Fryderyk został naówczas sam z Maurami i strażami don Pedra.
— A teraz, rzekł obracając się ku Mothrilowi, chcę widziéć mego brata.
— Mości książę, twoje życzenie będzie spełnione, gdyż sam król oczekuje cię z niecierpliwością.
Odstąpił, aby książę mógł wejść na schody Alkazaru.
— Gdzie jest mój brat? spytał Wielki mistrz.
— W pokojach, wychodzących na taras.
Było to mieszkanie stykające się z tein, które zwykle zajmował don Fryderyk. Przechodząc koło drzwi swojego, Wielki mistrz zatrzymał się na chwilę.
— Czy nie mogę wejść do siebie, aby wypocząć nim się ukażę przed królem?
— Mości książę, odpowiedział Mothril, jak W. K. Mość zobaczy się z królem wypocznie dowoli, ile mu się podobać będzie.
Zrobiło się poruszenie pomiędzy Maurami, postępującemi za księciem, don Fryderyk obrócił się.
— Pies, pomruknęli Maurowie.
W rzeczy saméj, wierny Alan, zamiast iść za koniem do stajni, postępował za swym panem, jakby przewidywał nieszczęście grożące, don Fryderykowi.
— To mój pies, rzecze don Fryderyk.
Maurowie rozstąpili się, nie tak przez uszanowanie, jak przez bojaźń, a pies uradowany oparł się łapami na piersiach swego pana.
— Tak, rzekł rozumiem cię, masz słuszność. Ferdynand umarł, Agenor jest ztąd daleko, ty jesteś jedyny przyjaciel, który mi pozostaje.
— Mości książę, rzecze Mothril z uśmiechem szyperskim, czy także należy do przywilejów Wielkiego mistrza zakonu ś. Jakóba, aby ze psem wchodził do pokojów królewskich?
Posępna chmura przemknęła się po czole don Fryderyka.
Maur był bliską niego, don Fryderyk dotknął sztyletu, i byłby się pomścił na szyderczym i bezkarnym niewolniku.
— Nie, rzecze sam do siebie, nietykalność monarchy jest w tych wszystkich którzy go otaczają, nie nastawajmy więc na majestatyczność jego.
Obojętnie otworzył drzwi swego pokoju, i dał znak psu, aby tam wszedł. Pies był posłuszny.
— Zaczekaj na mnie Alan, rzecze.
Pies położył się na lwiéj skórze. Wielki mistrz zamknął drzwi, i w téj chwili dał się słyszéć głos wołający:
— Mój brat, gdzie jest mój brat?
Don Fryderyk poznał głos króla, i zbliżał się ku miejscu zkąd ten głos wychodził.
Don Pedro wychodząc z kąpieli, blady, po nocy bezsennnéj, zburzony tłumionym gniewem, zastanowił surowy wzrok na młodym człowieku, który był u jego stóp.
— Otóż jestem, królu i bracie rzekł, wezwałeś mnie, otóż jestem; przybyłem z największym pośpiechem aby cię widziéć, i aby ci życzyć wszelkich pomyślności.
— Jakto, czy to być może! Wielki mistrzu, odpowiedział don Pedro, nie powinienemże podziwiać że twoje słowa są tak mało zgodne z twojemi czynami? Życzysz mi wszelkich pomyślności jak mówisz, a wiążesz się z memi przyjaciółmi!
— Królu, nie rozumiem cię, rzekł don Fryderyk podnosząc się, gdyż od chwili kiedy go oskarżano, nic chciał dłużéj pozostać na kolanach Czy do mnie to mówisz?
— Tak, do ciebie Wielki mistrzu zakonu ś. Jakóba.
— Najjaśniejszy panie, nazywasz mnie więc zdrajcą.
— Tak, ciebie, jesteś zdrajcą, odpowiedział don Pedro.
— Dla czegóż to, mój królu, rzekł z wyrazem nieskończonéj słodyczy. Nigdy cię dobrowolnie nie obraziłem, owszem przeciwnie, we wszystkich zdarzeniach a szczególnie w wojnie przeciwko Maurom dziś twoim przyjaciołom, władałem orężem, ciężkim dla mojej dłoni, która była jeszcze za młodą.
— Tak Maurowie są mcmi przyjaciółmi, zawołał don Pedro, musiałem szukać pomiędzy niemi przyjaciół, gdyż w mojéj rodzinie znalazłem samych nieprzyjaciół.
Don Fryderyk wzniósł się dumniejszy, i więcéj nie zachwiany w miarę jak wyrzuty króla stawały się więcéj niesprawiedliwe, i więcéj obrażające.
— Jeżeli mówisz o moim bracie Henryku, rzecze, nie mam nic do odpowiedzenia, i to niema ze mną żadnego związku. Mój brat Henryk podniósł broń, przeciwko tobie, Henryk jest niesprawiedliwym, bo ty jesteś naszym prawym panem, i z wieku i z rodu, mój brat Henryk chce być królem Kastylii, i mówią iż duma wszystko mu kazała zapomniéć, ja nie jestem dumny i nic nie żądam. Jestem tylko Wielkim mistrzem zakonu ś. Jakóba, i jeżeli uznajesz kogo godniejszego odemnie, oddaję i to dostojeństwo w jego ręce.
Don Pedro nic nie odpowiedział.
— Odzyskałem Coimbrę na Maurach, i zamknąłem się w niéj, jako w mojéj własności; nikt niema prawa nad mojém miastem. Czy chcesz Coimbry, mój bracie?
Don Pedro nic nie odpowiadał.
— Mam cząstkę wojska, mówił daléj don Fryderyk, zebrałem ją dla twojéj przyjemności. Czy chcesz moich żołnierzy dla podbicia twoich nieprzyjaciół...
Don Pedro ciągle milczał.
— Mam tylko posiadłości po mojéj matce, Eleonorze de Guzman i bogactwa, które podbiłem na Maurach; czy chcesz moich pieniędzy, mój bracie?
— Nie żądam, twojego stopnia, miasta, żołnierzy, ani skarbów, rzecze don Pedro, nie mogąc się dłużéj powściągnąć na widok spokojności młodzieńca, żądam twojéj głowy.
— Moje życie; jak wszystko co posiadam należy do mego króla, nie będę go więcéj bronił, jak i wszystkiego. Ależ po co brać głowę, gdy serce jest niewinne?
— Niewinne, odrzekł don Pedro, czy znasz Francuzkę, która się nazywa Blanka de Bourbon?
— Znam Francuzkę, która się nazywa Blanka de Bourbon, i szanuję ją jak moją królowę i siostrę.
— To właśnie co chciałem powiedzieć, odrzekł don Pedro. Uważasz za królowę i siostrę nieprzyjaciółkę twego brata i króla.
— Najjaśniejszy panie, rzekł Wielki Mistrz, jeżeli nazywasz nieprzyjacielem tego, kogoś obraził i kto zachowuje pamięć zniewagi, osoba o któréj mówisz może będzie twoją nieprzyjaciółką; lecz na moją duszę, podobnie mógłbyś powiedzieć, że nieprzyjaciółką twoją jest Gazella, którąś ranił, i która zraniona, ucieka.
— Nazywam nieprzyjacielem tego, kto podburza moje miasta, a ta kobieta podburzyła Toledo; nazywam nieprzyjacielem, kto uzbraja moich braci, przeciwko mnie, a ta kobieta uzbroiła przeciwko mnie, nie mojego brata Henryka dumnego, jak go dopiéro nazwałeś, lecz mego brata don Fryderyka, hypokrytę, podstępcę.
— Mój bracie, przysięgam ci.
— Nie przysięgaj, bo kłamiesz.
— Mój bracie!
— Czy znasz to? rzecze don Pedro, wyjmując list Wielkiego Mistrza z torby myśliwskiéj Fernanda.
Na ten widok, który dowodził iż Fernand był zamordowany, na ten dowód jego poświęcenia, który się dostał w ręce króla, don Fryderyk uczuł, iż go siły opuszczają. Zgiął kolano przed don Pedrem, pozostał chwilę z głową spuszczoną pod ciężarem nieszczęść, które przewidywał. Szmer podziwienia przebiegł pomiędzy dworzanami stojącymi w końcu galeryi, widząc don Fryderyka na kolanach przed swoim bratem, widocznie błagającego króla. Sądzili że jest winnym, bo niemyśleli ażeby za kim prosił.
— Panie, rzekł don Fryderyk, Boga biorę na świadka, że jestem niewinnym w tém co mi zarzucasz.
— Więc powiedz to Bogu, odrzekł król, gdyż ja temu nie wierzę.
— Moja śmierć zmyje plamę, rzekł Wielki Mistrz cóż będzie więc, jeżeli jestem niewinny?
— Niewinny zawołał don Pedro, a jak to nazywasz?
I don Pedro uniesiony złością uderzył w twarz swego brata listem pisanym do Blanki de Bourbon.
— Dobrze, rzekł don Fryderyk cofając się zabij mnie, a nie znieważaj! Wiem oddawna, że ludzie nikczemnieją żyjąc z rozpustnicami i niewolnikami. Królu ty znieważyłeś więźnia.
— Hej! zawołał don Pedro, do mnie straże, odprowadźcie, zabijcie go!
— Chwilę, przerwał don Fryderyk, wyciągając rękę do swego brata z powagą, jakkolwiek jesteś zagniewany, zatrzymasz się przed tém co ci powiem. Posądziłeś kobietę niewinną, obraziłeś króla Francyi, posądzając ją; lecz nie będziesz obrażał Boga bezkarnie. Chcę modlić się do Twórcy nim mnie zamordujesz, chcę godzinę błagać mego Najwyższego pana: ja nie jestem Maurem.
Don Pedro, prawie wściekał się od złości, lecz powściągnął się jednak.
— Dobrze, będziesz miał godzinę, rzekł, idź.
Wszyscy obecni téj scenie zlodowacieli z bojaźni. Oczy króla były w ogniu, lecz i don Fryderyka ciskały błyskawice.
— Bądź golów za godzinę, wołał don Pedro w chwili gdy wychodził z pokoju.
— Bądź spokojny, umrę zawsze zawcześnie dla ciebie, gdyż jestem niewinny odpowiedział Wielki mistrz.
Został godzinę zamknięty u siebie, nawet nikt nie zbliżył się do niego, sam tylko z Bogiem, gdy godzina upłynęła; a katy nieukazali się, wszedł do galeryi i zawołał:
— Każesz mi czekać, królu don Pedro? godzina przeszła.
Katy weszli.
— Jakąż śmiercią mam ginąć? spytał książę.
Jeden z katów dobył miecza.
Fryderyk obejrzał miecz, przesuwając palcem po ostrzu.
— Bierz ten rzecze, dobywając swój miecz z pochwy, on lepiéj tnie.
Kat wziął miecz.
— Kiedy będziesz gotów Wielki Mistrzu? spytał.
Fryderyk dał znak żołnierzowi, aby chwilę zaczekał, poczém zbliżając się do stołu, napisał kilka słów na pargaminie, zwinął go i włożył sobie pomiędzy zęby.
— Co znaczy ten pargamin? zapytał.
— Jest to talizman, który mnie czyni że ranionym nie będę, rzekł don Fryderyk. Uderzaj, teraz nie lękam się.
I młody książę odsłaniając swoją szyję, podnosząc spadające włosy na wierzch głowy, przykląkł, złożywszy ręce z uśmiéchem na ustach.
— Czy wierzysz w moc tego talizmanu? zapytał po cichu tego, który go miał ugodzić.
— Zobaczymy wkrótce.
— Uderzaj! rzekł don Fryderyk.
Miecz zabłysnął w rękach mordercy, błyskawica rysnęła z głowni, i głowa Wielkiego Mistrza zdjęta od jednego razu, potoczyła się po posadzce.
W téj chwili, straszne wycie, przeniknęło sklepienia pałacu.
Król słuchający przy drzwiach, odbiegł przerażony; kaci wybiegli z pokoju. Nie pozostało nic więcéj, jak krew, głowa oddzielona od ciała, i pies, który wyłamując drzwi, przyszedł położyć się przy tych smutnych szczątkach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.