<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.
Maur opowiadał królowi don Pedro co się stało.

Maur przybliżył się do króla nadając swoim oczom wyraz głębokiego politowania, to jest uczucia, które powinno zranić don Pedra jako ze strony niższego.
— Najjaśniejszy panie, rzecze, potrzebuję przed zaczęciem opowiadania, iżby W. K. Mość przypomniał sobie wyraz w wyraz, dane mi rozkazy.
— Mów, rzekł don Pedro, nigdy nie zapominam co raz powiedziałem.
— Królu, rozkazałeś mi udać się do Coimbry, udałem się; rozkazałeś powiedziéć Wielkiemu Mistrzowi, iż Jego Królewska Mość oczekuje go; powiedziałem, aby przyspieszył swój wyjazd; spocząłem tylko godzinę, i w dzień naszego przybycia udaliśmy się w drogę.
— Dobrze, dobrze, rzekł don Pedro, wiem iż jesteś wiernym sługą, Mothrilu.
— W. K. Mość mówiłeś: „Będziesz czuwał, aby Wielki Mistrz nikogo niezawiadomił o swym odjeździe.” Dobrze, nazajutrz po naszym odjeździe Wielki Mistrz. Lecz prawdziwie, niewiem, czy pomimo rozkazów W. K. Mości powinienem opowiedzieć, co zaszło?
— Mów... Nazajutrz po odjeździe?...
— Wielki Mistrz napisał list.
— Do kogo.
— Właśnie do osoby, do któréj W. K. Mość obawiałeś się, aby pisał.
— Do królowej Blanki, wykrzyknął don Pedro blednąc.
— Do królowéj Blanki W. K. Mość.
— Maurze! rzekł don Pedro, pomyśl nad ważnością tego oskarżenia.
— Ja myślę tylko służyć memu królowi.
— Możesz jeszcze powiedziéć, że się omyliłeś.
Mothril potrząsł głową.
— Nie omyliłem się, rzekł.
— Strzeż się, tego listu mi potrzeba, zawołał don Pedro grożąc.
— Mam go, odrzekł zimno Maur.
Don Pedro postąpił, zadrżał i cofnął się.
— Oh! masz go.
— Tak.
— List pisany przez don Fryderyka do Blanki de Bourbon.
— Tak.
— A ten list?
— Dam go memu panu, jeżeli nie będzie zagniewany, jak jest w téj chwili.
— Ja, rzekł don Pedro z uśmiechem przymuszonym, ja zagniewany! nigdy nie byłem spokojniejszy.
— Nie królu, nie jesteś spokojny, twoje oko jest zagniewane, twe usta śmieją, twa ręka drży i głaszcze sztylet. Dla czego się kryjesz Najjaśniejszy panie? To bardzo jest naturalne; zemsta jest słuszną w podobnym przypadku, że dla tego też przewiduję, iż zemsta pana mego będzie straszna; usiłowałem z początku zmiękczyć go.
— Daj ten list, Mothrilu, zawołał król.
— Jednakże panie...
— Dawaj len lisi natychmiast, zaraz go żądam.
Maur wydobył z wolna z pod czerwonéj sukni torbę myśliwską nieszczęśliwego Fernanda.
— Pierwszym moim obowiązkiem jest, być po- , u* słusznym mojemu panu, cokolwiek przydarzyć się może.
Król obejrzał torbę myśliwską, wydobył z niéj pudełko ozdobione perłami, otworzył go, i żywo pochwycił list w nim znajdujący się. Pieczęć tego listu była widocznie naruszona. Na ten widok, zmieniły się rysy don Pedra, jednak bez żadnego spostrzeżenia czytał:
„Pani, moja królowo! król wzywa mnie do Sewilli. Przyrzekłem pani donieść o wielkich przygodach mego życia, a ta zdaje się stanowcza.
„Cokolwiekbądź się stanie, zacna pani, i siostro ukochana, mało się lękam zemsty donny Padilly, która mnie zapewne przyzywa, skoro wiem, że twoja droga osoba jest bezpieczną. Nie wiem co mnie czeka, więzienie a może i śmierć nawet: więzień nie będę cię mógł bronić, a jeżeli zaś umrę, korzystam z chwili, kiedy moja ręka jest wolną, aby ci powiedziéć iż moje ramie byłoby zawsze dla ciebie, jak moje serce, które do ciebie wiecznie należy.
„Fernand doręczy ci ten list i moje pożegnanie; do widzenia, moja słodka królowo i przyjaciółko, na tym świecie może, w niebie niezawodnie.

„don Fryderyk.”

— Co to za jeden Fernand? i gdzie się znajduje? zawołał don Pedro blady, jakby się lękał go widziéć.
— Panie odpowiedział Mothril głosem zupełnie naturalnym, Fernand był paziem Wielkiego Mistrza. Wyjechał razem z nami, i wieczorem nazajutrz, po naszym odjeździe, dostał to zlecenie. Téj saméj nocy przebywając Zczerę, przypadek zrządził iż się utopił, znalazłem to pismo przy jego trupie.
Don Pedro niepotrzebował tłumaczenia, aby zrozumieć Mothrila.
— Ah! rzekł, znalazłeś trupa.
— Tak.
— Przy wszystkich?
— Tak.
— I nikt nie wie co zawierał ten list?
— Panie, rzecze Mothril, przebacz mojéj śmiałości, interes mego króla, przeważył ostrożność jaka mi była polecona, otworzyłem torbę myśliwską i przeczytałem list.
— Sam? a więc tak jak gdyby nikt nie czytał.
— Bez wątpienia, panie do czasu jak list jest w innych rękach.
— A przedtem?
— Ah panie! przedtem, za to ręczyć nie mogę, tém bardziej, iż nie sam jeden paź był przy Wielkim Mistrzu; był tam jeszcze jeden przeklęły giaur, pies chrześcijanin, przebacz Najjaśniejszy panie.
— Cóż to za Chrześcijanin?
— Rycerz z Francyi, którego nazywa bratem.
— Ah! rzecze don Pedro z uśmiechem, myślałem iż inne imię daje swoim przyjaciołom.
— On nie ma tajemnic dla tego Chrześcianina, i nie będzie nic zadziwiającego jeżeli paź oznajmił mu ją; w takim przypadku, zbrodnia będzie publiczną.
— Wielki Mistrz przybywa? zapytał don Pedro.
— Spieszy za mną.
Król przechadzał się przez niejaki czas z zmarszczonemi brwiami, założonemi rękami, i głową spuszczoną na piersi, łatwo było zgadnąć iż wielka burza miotała jego sercem.
— Trzeba więc zacząć od niego, rzekł głosem ponurym, jest to jeden, sposób tłumaczenia się jaki mogę dać Francyi. Kiedy król Karol V. przekona się, iż nieszczędziłem mego brata, nie będzie wątpił o zbrodni, i przebaczy mi, jeżeli nie ochronię jego bratowéj.
— Nie obawiasz się panie, rzekł Mothril, aby się nie pomylili co do zemsty, i aby nie myśleli uderzając Wielkiego Mistrza niejako kochanka królowéj Blanki, lecz jako brata Henryka dc Transtamare, twego współzawodnika do tronu.
— Ogłoszę list publicznie, rzecze król, krew pokryje plamę. Idź usłużyłeś mi wiernie.
— Teraz, co król rozkaże?
— Niech przygotują pokoje dla Wielkiego Mistrza.
Mothril wyszedł, don Pedro sam pozostał, czoło jego było ciągle zachmurzone; widział szyderstwo przywiązujące się do jego imienia a człowiek zazdrosny i dumny, okazał się p<>d powierzchownością króla niewzruszonego; zdawało mu się, iż słyszy pogłoski o miłości Blanki, i Wielkiego Mistrza krążące z przesadą pomiędzy lodem, przypisującym ich błędy królowi, a gdy zastanowił swój wzrok na pomieszkaniu donny Padilli, zdawało mu się widziéć ją, stojącą za firankami okna, z uśmiechem zaspokojonéj dumy.
— To nie ona mną powoduje rzecze; a jednakże to powiedzą, i ona temu uwierzy.
Niecierpliwy obrócił się, i wzrokiem niepewnym spojrzał w około.
W téj chwili, na dolnym tarasie, dwóch niewolników Maurytańskich przechodziło niosąc kadzielnice z których wydobywała się para niebieskawa i pachniąca. Powiew z gór poniósł do Króla tę upajającą woń.
Za niewolnikami, postępowała kobieta osłoniona, wzrostu wysokiego, zgrabna, wysmukła, z głową schyloną. Była odziana zasłoną Arabską niemającą innego otworu, jak tylko aby oczy mogły przeciskać swoje promienie. Mothril z oznaką szacunku, postępował za nią, a kiedy przybyli do drzwi pokoju, gdzie nieznajoma wejść miała, Maur skłonił się do nóg młodéj dziewicy.
Te wonie kadzideł, ten wzrok lubieżny, te uszanowanie Maura sprawiły sprzeczność tak gwałtowną z namiętnościami ściskającemi serce don Pedra, iż uczuł się na chwilę orzeźwiony, i odrodzony, jak gdyby młodość i uciechy przez to wróciły mu.
Czekał niecierpliwie wieczora.
— Za jego nadejściem wyszedł z pokoju, i powierzając się nocy, udał się w ogrody po których sam tylko miał prawo chodzić do Kijusku zamieszkałego przez Mothrila; tam uchylając z ostrożnością gęste girlandy bluszczu, i gałęzie niezliczonych laurów rożannych, które lepiéj jak kobierce zasłaniały wnętrze pokoju dla ciekawych, mógł widzieć na szerokiéj poduszce jedwabnéj naszywanéj srebrem, zaledwie okryte długą przezroczystą suknią, nogi nagie, ozdobione pierścieniami i bransoletami, podług zwyczaju wschodniego, czoło spokojne, oczy pogrążone Włodkiem marzeniu; Aissę uśmiechającą się, i dającą ujrzeć pod koralowemi osty, zęby kształtne, białe, równe jak perły.
Mothril uczył na ciekawość króla, za nadejściem nocy, słuchał i patrzył; usłyszał szelest podnoszonych gałęzi i rozpoznał w spokojnym chłodzie nocnym, gorący oddech króla. Ale nie dał tego jednak poznać że wie, o obecności swojego władcy, i kiedy niedbała dziewica opuściła naszyjnik koralowy, przyskoczył, podniósł go, i podał jej klęcząc.
Aissa uśmiechnęła się.
— Na co tyle czci, które odbieram od dwóch albo trzech dni, rzecze, ojciec powinien bydź tylko czułym dla dziecięcia, a dziecię powinno znać uszanowanie dla ojca.
— Co Mothril zrobił powinien był zrobić, odpowiedział Maur.
— Mój ojcze, dla czego więcéj czynisz dla mnie jak dla siebie?
— Dla tego, iż ci się więcéj należy jak mnie odrzekł, bo przyjdzie czas kiedy wszystko będzie odkryte, a gdy ten dzień przyjdzie, może nie będziesz chciała nazywać mnie twoim ojcem, donno Aisso.
Te słowa tajemnicze, sprawiły na młodéj dziewicy i królu wrażenia nie do opisania; na usilne prośby Aissy Mothril nie chciał więcéj powiedzieć i wyszedł.
Zanim, weszły służące Aissy, niosąc wachlarze z piór strusich dla poruszenia powietrza, około sofy ich pani. Jednocześnie, kiedy przyjemna muzyka dała się słyszeć, nie pozwalając widzieć ani instrumentów, ani grających i jak woń wzruszyła melodyjnie powietrze, Aissa zamrużyła, oczy zapłonione tajemnie.
— O czem ona myśleć może? rzecze król, widząc jak cień marzenia przesuwa się po jéj twarzy.
Ona marzyła o pięknym Frąncuzkim rycerzu.
— I służące zbliżyły się, aby spuścić firanki.
— To szczególne, rzecze Król, zmuszony opuścić to niebezpieczne wpatrywanie, zdawało mu się jak by wymówiła jakieś imię.
Król nie omylił się, wymówiła imię Agenora.
Chociaż firanki były spuszczone, don Pedro nie był jeszcze tak uspokojony, aby mógł powrócić do swego mieszkania.
Serce Monarchy zdawało się w téj chwili, bydź miotane najsprzeczniejszemi uczuciami.
Te uczucia tworzyły walkę, która spędzała wszelką nadzieję spoczynku i snu. Pragnąc świeżości pięknéj nocy, spokojności i ciszy, błądził w ogrodach zwracając się często do Kijosku, jakby do celu upragnionego, gdzie piękna Maurytanka zasypiała snem głębokim; czasami także, król przechodził przed oknami donny Padilly, wpatrywał się w ciemne szyby, sądząc, iż Hiszpanka śpi, szedł daléj, i przez zakręty mniej lub więcéj długie; wracał zawsze do Kijosku.
Król mylił się. Marya Padilla nie spała wcale; nie było światła, lecz pełne ognia jéj serce równie jak don Pedra biło gwałtownie, i skakało w piersiach, gdyż nieporuszona okryta suknią koloru brunatnego stała za oknem, patrzyła na króla, nic tracąc ani jednego ruchu, my zaś śmiemy powiedzieć, nie pozwalając ujść jednéj jego myśli.
Oprócz donny Maryi Padilli, dwa inne oczy zagłębiały się w serce don Pedra, były to oczy Maura stojącego jakby na warcie, oczekując końca intrygi. Gdy Król zbliżał się do okien Aissy drżał z radości. Kiedy zaś don Pedro zwracał swój wzrok ku pokojom Maryi Padilli, i wachał się wejść do swéj ulubionéj, usta jego cicho wymawiały groźby, a ręka jakby instynktownie szukała sztyletu, i była gotowa nim władnąć. Pod wpływem tych spojrzeń przenikliwych i jadowitych, don Pedro przepędził noc całą, sądząc iż jest samotnym i zapomnianym; nakoniec, powalony trudem, na godzinę przed świtem, rzucił się na sofę, i zasnuł owym snem gorączkowym i niespokojnym, który jest nowém cierpieniem, dodaném do innych.
— Nie jesteś takim, jak ja sobie życzę, rzekł Mothril, widząc króla upadającego pod ciężarem trudów; trzeba abym cię uwolnił od téj donny Padilli, któréj już nie kochasz, jak utrzymujesz, a któréj jednakże nie możesz opuścić.
I spuścił firankę z pod któréj się w ogród wpatrywał.
— Daléj mówiła do siebie Marya Padilla; jeszcze jedna próba, lecz szybka i stanowcza, i zanim ta kobieta, bo kobietę widziała przez pomrokę zazdrości, nabierze wpływu nad jego sercem.
Dała rozkazy swym ludziom, którzy od rana wiele niespokojności robili w pałacu.
Gdy król się przebudził, wrócił do siebie; usłyszał na dziedzińcu rżenie koni i mułów, a w kurytarzach spieszne kroki kobiet i paziów; szedł dowiedzieć się co było tego przyczyną; w tem, drzwi jego otworzyły się i Marya Padilla ukazała się na progu.
Na kogo czekają te konie, i czego chcą ci dworzanie zatrudnieni? zapylał don Pedro.
Na mój odjazd Najjaśniejszy Panie, kazałam go przygotować jak najspieszniej, aby uwolnić W. K. Mość od obecności kobiety, zbytecznéj do jego szczęścia. Zresztą, dzisiaj mój nieprzyjaciel przybywa, zapewne w uniesieniu braterskiéj miłości zapomnisz o mnie, ustępuję mu miejsca; gdyż powinnam się poświęcić dzieciom, o których ojciec zapomina, a które potrzebują podwójnego starania matki.
Marya Padilla uchodziła za najpiękniejszą kobietę w Hiszpanii, taki był jéj wpływ na don Pedra, iż kronikarze ówcześni, przekonani iż, piękność jakkolwiek doskonała, nie może dosięgnąć takiéj władzy, woleli ten wpływ przypisywać czarom, jak szukać jéj przyczyn w wdziękach wrodzonych czarodziejce.
Piękna jaką była w dwudziestym piątym roku, dumna z tytułu matki, z włosami spadającemi na skromną wełnianą suknię, która stosownie do zwyczaju czternastego wieku, wydatniała jej ramiona, ręce, i piersi, nie zachowała dla don Pedra wszystkiego o czem marzył, pobudzała w nim jednakże całą miłość prawdziwą, i słodkie myśli, była boginią domu, kwiatem duszy, i składom wspomnień szczęśliwych.
Król spoglądał na nią smutnie.
— To mnie zastanawia rzecze, żeś mnie już nie opuściła Maryo! w rzeczy saméj, dobrą obrałaś chwilę, kiedy mój brat Henryk powstaje, kiedy mój brat Fryderyk mnie zdradza, kiedy mnie król Francyi, niezawodnie wyda wojnę. Prawda, kobiety nie lubią nieszczęścia.
— Jesteś-że nieszczęśliwy? zawołała dumna Padilla, przybliżając się o trzy kroki i wyciągając swe ręce ku niemu, w takim przypadku zostaję, i to jest dla mnie dostatecznem, inaczéj zapytałabym się Pedro jeżeli zostanę, czy będziesz szczęśliwy?
Król nachylił się do niéj, i jedna z pięknych rąk Maryi spoczęła w jego dłoni. Była to chwila, kiedy serce głęboko ranione, uczuwa potrzebę uspokojenia się przez miłość. Ucałował jéj rękę.
— Jesteś niesprawiedliwą Maryo rzecze, ja ciebie kocham, tylko abyś znalazła miłość odpowiadającą twojéj, potrzeba ci było kochać kogo innego, nie króla.
— Więc nie chcesz abym odjechała? zapytała Marya Padilla z tym zachwycającym uśmiechem, dla którego don Pedro zapomniał o reszcie świata.
— Nie, rzecze, Król, chyba że zgadzasz się, i przystajesz dzielić mój los na przyszłość, jak go dotąd dzieliłaś! Wtedy, z tego samego miejsca, na którem była, poruszeniem królowéj, z którego sądzićby można, że Padilla zrodzoną była u podnóżka tronu, piękna postać dała znak tłumowi, aby powrócił do mieszkań.
W téj chwili, wszedł Mothril. Rozmowa zbyt długa z don Podrą niepokoiła go.
— Co się stało, zapytał niecierpliwie don Pedro.
Brat Najjaśniejszego pana, don Fryderyk przybywa, już widać jego orszak na drodze Portugalskiéj.
Ta wiadomość wywołała taki wyraz nienawiści z oczów króla, że Marya Padilla przekonała się, jak nic z téj strony nie ma się obawiać, i podawszy do pocałowania swe czoło don Pedrowi, który go dotknął blademi usty, powróciła do siebie z uśmiechem.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.