<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VI.
Jakim sposobem Mothril wyprzedził wielkiego mistrza pierwszy przybywając do Króla Kastylskiego.

Są miasta, które przez położenie, jakie im dała natura, przez skarby i piękności jakiemi je zbogacili ludzie, zdają się nie tylko z czynu lecz z prawa pierwszemi z otaczających je okolic: takim jest Sewilla, stolica pięknéj Andaluzyi, co sama jest jedyną z okolic królewskich Hiszpanii. Maurowie którzy jéj z radością zdobyli, strzegli z miłością, porzucili z boleścią, opuszczając koronę wschodnią jaką przez trzy wieki nosili na swojej głowie. Jeden z pałaców, którym uposażyli tę ulubioną odaliskę, był właśnie mieszkaniem don Podrą i w niego to przeniesiemy czytelnika.
Na tarasie marmurowym, gdzie woniejące pomarańcze i cytryny z granatami i mirtami, tworzą sklepienie tak gęste, że skwar słońca nie może się przez nie przecisnąć, niewolnicy Maurowie, oczekują póki gorące promienie słońca nie ugaszą swych promieni w morzu. Naówczas, wiatr wieczorny powstaje, niewolnicy skrupiają tafle marmurowe wodą różanną i benzoesem, a powiew jaki przechodzi, unosi w powietrze wonie naturalne i sztuczne pomięszane razem ze strojem i pięknością. Naówczas, pod spodem zawieszonych ogrodów tego drugiego Babilonu, niewolnicy maurytańscy, znoszą łóżka jedwabne i miękie poduszki, albowiem z nocą tylko, Hiszpania odradza się, a przy chłodzie wieczornym, ulice przechadzki i tarassy zaczynają się zaludniać.
Wkrótce, przestrzeń oddzielająca taras, od obszernego mieszkania ożywia się, i widać mężczyznę na którego ręku wspiera się piękna kobieta od dwudziestu czterech do dwudziestu pięciu lat mająca, z włosem czarnym i gładkim, oczami czarnemi, jakby axamit, cerą niepołyskującą i ciemnobrunatną, gdyż to oznacza świeżość południa. Mężczyzna przeciwnie, ma dwadzieścia ośm lat, blondyn, wysokiego wzrostu, w jego niebieskich1 oczach i Cerze niemogącéj bydź ściemnioną słońcem Hiszpanii, widać wszystkie wyrazy niezatartéj cechy pochodzenia, z północnéj Europy.
Tą kobietą jest donna Marya Padilla, tym mężczyzną jest król don Pedro.
Oboje spokojnie zbliżali się pod zielone sklepienia; lecz łatwo było widzieć, że spokojność była od nich daleką i że ich myśli były skłócone.
Piękna Hiszpanka, nie patrzy ani na Maurów oczekujących na jej rozkazy, ani na wszystkie bogactwa które ją otaczają. Chociaż zrodzona w średnim stanie, i prawie w ubóstwie, przywykła do zbytków i okazałości monarchicznych od czasu, w którem igrała jak dziecko, bawiące się jakby cackiem berłem króla Kastylskiego.
— Pedro, rzekła nakoniec, przerywając milczenie którego każde z nici) lękało się naruszyć. Mylisz się, będąc uprzedzony, że jestem twoją przyjaciółką i twoją zaszczytną kochanką, jestem upokorzoną niewolnicą, oto wszystko, królu.
Pedro uśmiechnął się, i nieznacznie wzruszył ramionami.
— Tak, bez wątpienia, odpowiedziała Marya, niewolnicą upokorzoną mówiłam, i to powtarzam.
— Jakto? wytłomacz się pani, spytał król.
— Oh! to bardzo łatwo. Oto powiadają, że wielki mistrz zakonu ś. Jakóba przybywa do Sewilli na turnieje, które dla niego przygotowałeś; jego mieszkanie powiększone uszczerbkiem mojego, jest ozdobione najkosztowniejszemi dywanami, i najpiękniejszemi meblami jakie kazano tam poznosić, z rozmaitych pokojów pałacu.
— To jest mój brat, rzekł Pedro.
Poczem dodał z wyrazem, którego sam rozumiał znaczenie.
— Mój ukochany brat.
— Twój brat, odpowiedziała, sądziłam, że brat Henryka de Transtamare.
— Tak pani, lecz oni obadwa są synami króla Alfonsa, mego ojca.
— I obchodzisz się z niemi po królewsku, rozumiem; ma niejakie prawo do tego zaszczytu, istotnie ponieważ jest kochanym od Królowéj.
— Nie rozumiem pani, rzecze don Pedro, bledniejąc mimowolnie, nie dawał jednakże żadnego innego znaku, prócz tej niechętnéj bladości, któréj pocisk wdzierał mu się do serca.
— Ah! don Pedro! don Pedro! rzekła Marya Padilla, jesteś albo bardzo zaślepiony, albo za nadto filozofujesz.
Król nic nie odpowiedział, i tylko odwrócił się z wymuszeniem ku wschodowi.
— I cóż więc, na co patrzysz? rzekła niecierpliwa Hiszpanka, czy na przybycie ukochanego brata?
— Nie pani, odpowiedział don Pedro. Patrzę czy z tego królewskiego tarassu, na którym jesteśmy, można widzieć wieżę Medina Sidonia.
— Tak, rzekła Marya Padilla, wiem dobrze, że mi odpowiesz jak zwykle, to jest że niewierna królowa w więzieniu. I czym się to dzieje, że ty, którego nazywają Sprawiedliwym, karzesz jedną, nie karząc drugiego? czym się to dzieje, że królowa jest uwięzioną, a jéj współwinowajca obsypany zaszczytami?
— Cóż ci uczynił mój brat, don Fryderyk? spytał don Pedro.
— Gdybyś mnie kochał, nie pytałbyś, co mi uczynił? Obrażał mnie nie obojętnością; to byłoby niczem, loby mi zaszczyt czyniło, lecz swoją pogardą, a ty powinieneś karać każdego, ktokolwiek pogardza kobietą przez ciebie ukochaną; nie prawda, ty jej nie kochasz, a przecież przyjąłeś ją do swego łoża, i ona sama tylko uczyniła cię ojcem.
Król nie odpowiadał; była to jedna z nieprzeniknionych dusz, w któréj nie podobna było czytać przez bronzową powłokę jaka ją okrywała.
— Oh! jakże pięknie jest zasłaniać się temi cnotami, których się nigdy nie miało! odrzekła pogardliwie Marya Padilla; łatwo jest chytrym kobietom ukrywać swoje ochydne namiętności, pod wstydliwe spojrzenia i zastawiać się przesądem, który powiada że kobiety Galijskie są zimne i nieczule, obok kobiet hiszpańskich!
— Pedro, Pedro, odezwała się na nowo kochanka rozgniewana, widząc że przycinek wpływał na nieustraszonego władcę. Pedro, sądzę że dobrze uczynisz, wysłuchawszy głosu twego ludu. Słyszysz jak woła: Ah! Marya Padilla, hańba królestwa, patrzajcie na nią, winna i zbrodnicza jaką jest, ośmieliła się ukochać swojego pana, nie dla jego stopnia; bo był żonaty, lecz dla niego samego. Gdy inne kobiety sprzysięgły się przeciwko jego honorowi, ona powierzyła mu swój, licząc na jego względy i wdzięczność. Gdy jego małżonki, bowiem chrześcijanin Pedro miał żony jak Sułtan Maurytański, gdy jego żony, nawet niewierne, nie były płodne, ona powiła mu dwóch synów, których kocha, co za wstyd! Złorzeczmy Maryi Padilli jak złorzeczono. Kawi, (la Cava) te kobiety gubią zawsze i naród i królów! Taki jest głos Hiszpanii. Słuchaj go więc, don Pedro! Ale gdybym była królową, powiedzianoby: „Biedna Maryo Padillo, byłaś bardzo szczęśliwą, kiedy byłaś dziewicą, i igrałaś na brzegu Guadalopy, z dziewicami twemi rówiennicami! Biedno Maryo Padillo, byłaś bardzo swobodną gdy Król cię uszczęśliwiał, okazując że niby cię kocha! Twoja rodzina jest tak dostojna, że najpierwsi panowie Kastylscy, zaszczycaliby się twoją ręką, ale ty zbłądziłaś pokochawszy króla. Biedna dziewico, młoda, bez doświadczenia, dla czego zapomniałaś że królowie nie są ludźmi, zwodzi cię jednakże, ciebie, coś go nigdy nie zwiodła, nawet myślą, nawęt we śnie! Podziela swoje serce pomiędzy kochanki, zapominając o twojéj wierności, twojéj życzliwości, i twojéj płodności.“ Gdybym była Królową, mówiono by (o wszystko, i policzono by mnie za świętą, tak za świętą. Czyż to nie jest tytuł, jaki dają kobiecie którą znam, a która zdradziła swego męża z jego bratem.
Don Pedro, którego czoło było widocznie pokryte chmurami, potarł je dłonią, a ukazało się spokojne, i prawie uśmiechające.
— Koniec końcem, czego żądasz, rzecze, bydź królową? pani wiesz dobrze, że to bydź nie może, ponieważ jestem żonaty, a nawet po dwakroć żądaj odemnie rzeczy podobnych do wykonania, a zobaczysz.
— Myślałam że mogę żądać tego, czego Zuanna de Kastro, domagała się i otrzymała.
— Zuanna de Kastro, nic się nie domagała, pani, Była to konieczność nieubłaganej królowéj Królów, jakiéj żądała dla siebie. Miała potężną rodzinę i w chwili, kiedy przysporzyłem sobie nieprzyjaciela, wypędzając Blankę, potrzeba mi było sprzymierzeńców. Teraz zaś, chcesz abym oddał mojego brata oprawcom, w chwili kiedy mi wojna zagraża, kiedy mój drugi brat Henryk Transtamare burzy przeciwko mnie Aragon, zabiera Toledę, i wdziera się w Toro? kiedy jestem zmuszony uporczywiej walczyć, ze swojemi, jak wówczas gdy walczyłem odbierając Grenadę od Maurów. Zapominasz, że za chwilę, ja, który więżę innych, sam może będę więziony, że jestem przymuszony udawać, uśmiechać się do tych, których chciałbym ukąsić, i czołgać się jak dziecko przed zuchwałą wolą mojej matki; zapominasz, że potrzebowałem sześć miesięcy udawania, aby odzyskać drzwi mego pałacu; że potrzeba mi było uciekać do Segowii, rwać po kawałku, z rąk tych co owładnęli dziedzictwo mojego ojca, kazać zakłuć sztyletem Garczylazo w Burgos, otruć Albtukerera w Toro, strącić dwadzieścia dwie głów w Toledzie, i zmienić moje przezwisko Sprawiedliwego na okrutny, niewiedząc, które z dwóch, potomność mi zachowa? A co do Francuzki, jak ją pani nazywasz, nie jestże dosyć za podejrzenie o zbrodnią, wygnać do Medina Sidonia prawie samą, prawie biedną, zupełnie wzgardzoną, ponieważ tak ci się ją widzieć podobało?
— Ah! nie dla tego, że mnie się lak widzieć ją podobało, zawołała Marya Padilla z oczami płomieniejącemi, ale dla tego, że ty byłeś zniesławiony przez nią.
— Nie pani, rzecze don Pedro, nie, nie byłem zniesławiony; gdyż nie jestem z tych którzy opierają sławę lub niesławę swoją na tak znikoméj rzeczy, jak jest cnota kobiety. Wszystko to, co dla innych ludzi jest powodem radości albo cierpienia, dla nas królów bywa tylko środkiem politycznym dojścia do celu zupełnie, przeciwnego. Nie, nie byłem zniesławiony przez królowę Blanką lecz zmuszono mnie mimo woli do połączenia się z nią, i pochwyciłem tę sposobność jaką ona i mój brat mi podali. Udawałem, iż powziąłem okropne podejrzenia przeciwko nim, upokorzyłem ją, strąciłem ją, córkę pierwszego w świecie chrześcijańskiego domu. Więc jeżeli mnie kochasz, jak to mówisz, powinnaś prosić Boga, aby odwrócił odemnie nieszczęście, gdyż regentem albo raczéj królem Francuzkim jest jéj szwagier. Jest to wielki monarcha, który ma silne wojska, dowodzone przez pierwszego wodza swojego czasu, Bertranda Duguesclin.
— Ah! Królu, ty się boisz! rzekła Marya Padilla przenosząc gniew Króla nad tę zimną obojętność, która czyniła don Pedra panem samego siebie, monarchą najniebezpieczniejszym na ziemi.
— Lękam się Ciebie, rzekł Król, tak pani, bo ty sama do tego czasu miałaś władzę nademną błędy i ja popełniałem dla ciebie.
— Zdaje mi się, że król szukający dla siebie doradców i agentów pomiędzy Maurami i żydami, powinien komu innemu wyrzucać błędy, a nie kobiecie, którą kocha.
— Ah! otóż znowu, znowu wpadłaś w błąd zwyczajny, rzekł don Pedro wznosząc ramiona. Moi doradcy maurowie, moi agenci żydzi, oh! pani, ja szukam doradców gdzie jest rozum, i znajduję środki gdzie są pieniądze. Gdybyś ty i ci którzy mnie oskarżają, gdybyście mówię spojrzeli na Europę, przekonalibyście się, że u Maurów jest cywilizacja, u Żydów bogactwa. Kto zbudował meczet w Kordubie, Alhambrę w Grenadzie, wszystkie alkazary, ozdoby naszych miast? ten sam pałac nawet, w którym jesteśmy kto wybudował? Maurowie, w czyich rękach jest handel? w czyich rękach jest przemysł? w czyje ręce zgromadza się złoto niedbałych narodów? w ręce żydów! Czego oczekiwać od naszych chrześcian w połowie barbarzyńskich? silnego i bezużytecznego starcia włóczni, wielkich bitew, które niszczą narody. Lecz kto patrzy na te szalone czyny? kto kwitnie, kto śpiewa, kto kocha, kto nakoniec używa życia przy nich, podczas tych gwałtownych wstrząśnięć? Maurowie. Kto rzuca się na trupów aby ich obedrzeć? Żydzi! Widzisz więc pani, że Maurowie i żydzi są prawdziwymi ministrami, i prawdziwemi agentami królów, którzy chcą bydź wolnemi i nienależnemi od sąsiadów! Otóż czego potrzebuję, otóż do czego dążę, od sześciu lat, otóż co wznieciło przeciwko mnie tyle nieprzyjaźni, otóż co rzuciło na mnie tyle potwarzy. Ci wszyscy, którzy chcieli bydź mojemi ministrami, co chcieli zostać mojemi agentami, stali się zawziętemu nieprzyjaciółmi, bo nic dla nich nie uczyniłem, nic od nich nie żądałem, i oddaliłem od siebie. Ale ty Maryo! przeciwnie, wziąłem cię gdzie byłaś, zbliżyłem cię do mego tronu o ile mogłem, dałem ci część mego serca, którą mogłem zarządzać, ukochałem nakoniec, ja którego obwiniają, że nic nie kocham.
— Ah! gdybyś mnie kochał, odpowiedziała Marya z tym uporem kobiecym, nie odpowiadającym nigdy dowodom, któremi zbijają niesłusznie oskarżenia; gdybyś mnie kochał, nie byłabym skazaną na łzy i wstyd za poświęcenie moje królowi, gdybyś mnie kochał byłabym pomszczoną!
— Ah! mój Boże! rzekł don Pedro, zaczekaj, będziesz pomszczoną, jeżeli masz do tego słuszność. Sądzisz pani, że noszę don Fryderyka w mem sercu? Czy sądzisz, że nie byłbym szczęśliwy znajdując sposobność skończenia raz, z tem nieprawém plemieniem?.. Więc dobrze, jeżeli don Fryderyk rzeczywiście cię obraził, o czem wątpię...
— Czy mnie obraził? odrzekła Marya Padilla biada od gniewu, nie jestże to obrazą radzić ci, abyś mnie zachował jako kochankę, a przyjął za żonę królowę Blankę?
— I pani jesteś pewną, że on mi to poradził?
— Tak! jestem tego pewną, rzekła hiszpanka, czyniąc poruszenie groźby, pewną, jak to, że żyję.
— Więc, moja droga Maryo, rzekł don Pedro z umiarkowaniem nieprzychylnem dla tych, którzy nas do gniewu przywieść usiłują: Jeżeli don Fryderyk radził mi, abym ciebie zostawił kochanką, a wziął królowę Blankę za żonę, mylisz się, obwiniając go, iż jest kochankiem tejże Blanki; inaczéj zrozumiejże to przecież, zazdrosna jaką jesteś; wszak byliby się szczęśliwszemi, używając tak wielkiéj wolności, jaka jest zostawiona pogardzonéj kobiecie.
— Jesteś dla mnie za wielkim mówcą królu, don Pedro, odrzekła Marya powstając i nie mogąc wstrzymać dłużej swojego szaleństwa. Żegnam Waszą Królewską Mość, sama pomyślę o zemście.
Don Pedro patrzył za nią, nic nie mówiąc; widział jak się oddalała, i nie przywołał jéj skinieniem, a przecież ta kobieta była jedyną, która niekiedy dala mu uczuć co innego, jak żądzę maleryalnéj namiętności. Lecz właśnie dla tego bał się swojéj kochanki, tak jak się był nieprzyjaciela. I tłumił te słabe uczucia litości, które wzruszały się w głębi serca; — i przechylił się na poduszki, na których przed chwilą spoczywała Marya Padilla. Z okiem wlepionem na drogę ku Portugalii, wypoczywał król na balkonie, z którego przez równiny, lasy i góry widzieć można było rozliczne drogi, prowadzące w rozmaito strony królestwa.
— Okropne położenie królów! mówił don Pedro. Kocham tę kobietę, a jednakże nie powinienem dozwolić wiedziéć ani jéj, ani innym, ani nikomu, że ją kocham; bowiem gdyby dostrzegła tę miłość, nadużywałaby jéj; — nie potrzeba, aby ktokolwiek mógł wiedziéć iż może mieć władzę nad królem, i pozbawić go zadowolnienia, łub jakiegobądź zysku. Nie należy, aby ktokolwiek mógł powiedzieć: królowa znieważyła króla, król wie o tém, i nie pomścił się! Oh! mówił daléj don Pedro po chwili milczenia, podczas kiedy jego postać oznaczała to wszystko co się działo w jego sercu. Dzięki Bogu, nie zbywa mi na chęci zemsty, ale gdybym postępował za bardzo gwałtownie, moje królestwo, mogłoby zginąć przez nieroztropną sprawiedliwość. Co do don Fryderyka, ten zależy odemnie, i król Francyi niema nic do jego życia, lub śmierci. Tylko czy on przybędzie? jeżeli przybędzie, czy nie miał czasu przewidziéć swojego uczestnictwa?
Gdy król wymawiał te słowa, spostrzegł na drodze Sierra d’Arauna jakby chmurę kurzu; ta chmura rosła, następnie, przez przezroczystą jéj zasłonę, spostrzegł białe suknie rycerzy maurytańskich, również po wysokim wzroście poznał Mothrila jadącego przy pozłacanéj lektyce.
Orszak przybliżał się szybko.
— Sam! szemrał król.
Kiedy mógł sięgnąć wzrokiem od pierwszego do ostatniego z ludzi ją składających:
— Sam! cóż się stało z wielkim mistrzem? miałżeby przypadkiem odmówić przybycia do Sevilli? czy trzeba szukać go w Coimbrze?
Tymczasem, orszak postępował ciągle.
Po chwili, znikł przed bramami miasta. Król patrzył za nim i czasami widział ukazujący się na nowo, i lśniący w krętych ulicach miasta; w końcu, ujrzał wchodzących do Alkazaru, i kierujących się pod balustrady.
Maur miał dozwolone wejście do króla, każdego czasu. Po chwili, ukazał się też na tarasie, gdzie znalazł don Podrą stojącego, z wzrokiem zwróconym w okolicę przez którą widział, iż miał przybyć wielki mistrz. Jego twarz była pochmurna, i nie starała się ukrywać niespokojności.
Maur skrzyżował ręce na piersi, i prawie czołem uderzył o ziemię. Don Pedro odpowiedział temu pokłonowi poruszeniem niespokojności.
— A wielki mistrz? zapyta.
— Najjaśniejszy panie! odpowiedział Mothril, musiałem spieszyć do ciebie. Ważne sprawy o których mam rozmawiać z Waszą Królewską Mością, wyjednają to, że wysłuchasz głosu mojego wiernego sługi.
Don Pedro przyzwyczajony czytać w głębi serca, za bardzo był zatrudniony myślami, które nim miotały w téj chwili, aby mógł dojrzéć to wszystko, co obejmowały przygotowania chytrych słów Maura zajętego swojém przedsięwzięciem.
— A wielki mistrz! powtórzył tupiąc.
— Przybędzie, Najjaśniejszy panie odpowiedział Mothril.
— Dla czego opuściłeś go? Dla czego jeżeli niewinny nie idzie wolno? a jeżeli przeciwnie, dla czego nie jest zmuszony?
— Najjaśniejszy panie! wielki mistrz nie jest niewinny, a jednakże przybędzie, bądź spokojny; być może obciąłby uciekać, lecz moi ludzie nad nim czuwają, i przyprowadzą go tutaj; ja wyprzedziłem ich, nie dla tego, abym mówił z królem co się stało, ale o tém co działać należy.
— Więc przybędzie! jestem tego pewny? powtórzył don Pedro.
— Jutro wieczór będzie pod bramą Sevilli, pospieszałem jak widzisz, Najjaśniejszy panie.
— Nikt niewie o jego podróży?
— Nikt.
— Rozumieszże ważność mego pytania i swojej odpowiedzi?
— Najjaśniejszy panie!
— Dobrze! więc co lam jeszcze nowego? spytał don Pcdro ze straszném ściśnieniem serca, którego twarz nic zdradzała powierzchowności, gdyż bywał czas gdzie ona zdawała się obojętną.
— Wiesz Najjaśniejszy panie, jak mnie twój honor obchodzi.
— Tak, ale wiesz także Mothrilu, rzeki don Pcdro marszcząc brwi, że nieznośne mi są przymówki donny Maryi w tym względzie, kobiety zazdrosnéj dla kochanka może zabardzo cierpliwego. Tobie dla don Pedja, króla wszelka nagana względem królowéj Blanki jest wzbronioną, wiesz o tem, a jeżeliś zapomniał powtarzam ci.....
— Najjaśniejszy panie, rzecze Maur, król możny, szczęśliwy, kochany, kochający jak ty jesteś, nie znajduje w swojém sercu miejsca ani dla zawiści, ani dla zazdrości, pojmuję to panie, wiem że twoje szczęście jest wielkie, lecz nie powinno cię zaślepiać.
— Tym razem, wiesz cóś, zawołał don Pedro, zatapiając w Maura spojrzenie.
— Najjaśniejszy panie, zimno odpowiedział Maur, Wasza Królewska Mość nie raz widziałeś zasadzki jakiémi jesteś otoczony? Nie raz zapytywałeś się twojéj mądrości: co stanie się z królestwem Kastylii, kiedy król nie zostawi następcy?
— Następcy? powtórzył don Pedro.
— Przynajmniéj prawego następcy, mówił dalej Matur lak, aby nie przypadłe najśmielszemu, albo najszczęśliwszemu z nieprawych synów, bądź Henrykowi, Fryderykowi, lub Tellowi.
— Po co tyle słów, Mothrilu? spytał don Pedro. Czy niechcialbyś mi radzić trzeciego ożenienia? Dwa pierwsze nie były dosyć szczęśliwe, abym słuchał twojéj rady, oznajmiam ci to, Mothrilu.
— Te słowa wyrwane z głębi duszy króla, przez gwałtowny smutek, zaiskrzyły oczy Maura.
Było to objawienie wszystkich męczarni don Pedra, które się wewnątrz niego działy. Mothril wiedział połowę co pragnął widziéć, jeden zaś wyraź więcéj, o reszcie go objaśnił.
— Najjaśniejszy panie, rzecze, dla czego tą trzecią kobietą nie mogłaby być ta, któréj poznałeś charakter i płodność niezaprzeczoną? Ożeń się z donną Maryą Padillą, ponieważ ją kochasz, i niemógłbyś się od niej odłączyć; jest z dosyć dobrego domu i mogłaby zostać królową. Tym sposobem, synowie Waszéj Królewskiéj Mości będą prawemi, i nikt nie będzie im mógł zaprzeczać kastylskiego tronu.
Mothril zbierał wszystkie siły swego rozumu, aby obmierzyć ważność przedsięwzięcia, w którem od nikogo nie spodziewał się pomocy. Wtedy, z rozkoszą nieznaną wielu ludziom, i z radością która na grę losu stawia państwa, ujrzał chmurkę znudzenia przesuwającą się po czole swojego pana.
— Zerwałem już bez następstwa, małżeństwo które mnie łączyło z królem francuzkim, rzekł don Pedro, teraz zaś, nie mogę zrywać tego, który mnie łączy z domem de Castro.
— Dobrze! pomruknął Mothril, im więcéj rzeczywistéj miłości w sercu, tém większego wpływu lękać się należy. Jest do zajęcia miejsce, jeżeli nie na tronie, to przynajmniéj w łożu króla kastylskiego.
— Zobaczemy, rzekł don Pcdro, skończmy na tem. Mówiłeś że cóś ważnego miałeś powiedziéć?
— To co miałem powiedziéć, było prostą wiadomością, która ciebie Najjaśniejszy panie uwalnia od wszelkich względem Francyi obowiązków.
— Ta wiadomość więc.... Mów prędko!
— Najjaśniejszy panie, rzecze Mothril, pozwól mi odejść dla dania rozkazów straży téj lektyki, która jest na dole. Jestem niespokojny, gdyż pozostawiłem w niéj jedyną osobę, która mi jest droga.
Don Pedro spojrzał na niego z podziwieniem.
— Idź, rzecze, a spiesznie powracaj.
Maur zeszedł i kazał zbliżyć lektykę do pierwszego dziedzińca.
Don Pedro z góry tarassu, patrzał niepewném okiem na zabiegi swojego ministra. Mothril powrócił po niejakim czasie.
— Najjaśniejszy panie rzecze, czy Wasza Królewska Mość tym razem, jak zawsze, pozwoli mi mieszkać w Alkazarze.
— Nic inaczjé.
— Pozwól więc abym wprowadził do niego osobę, będącą w téj lektyce.
— Kobietę? spytał don Pedro.
— Tak, królu.
— Niewolnicę, którą kochasz?
— Królu, to moja córka.
— Nie wiedziałem, żebyś miał córkę, Mothrilu.
Mothril nic nie odpowiedział, powątpiewanie i ciekawość wcisnęły się jednocześnie w umysł króla. Tego właśnie Maur żądał.
— Teraz, rzekł don Pedro, powodowany ważnością położenia rzeczy jakie chciał wiedziéć, powiedz mi co wiesz o królowéj Blance?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.