<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXXVII.
Postanowienie Maura.

Cała ta scena, tak straszna i niespodziana, oraz wszystkie do niéj należące osoby i poruszenia, widziane były z zamku Montiel, gdy się zasłona otworzyła.
Widziano, że gdy rozmawiał Agenor z Mothrilem, ten ostatni słuchając wniosków parlamentarza, często patrzał na równinę, gdzie jakiś przedmiot zdawał zwracać jego uwagę.
Agenor starał się go upewnić, iż Bretończykowie nieuznali z zbiegów nocnych, jak niemniéj, iż zbiegi nie mogli bydź ujęci. Wiadomość ta pocieszała Muthrila o losie don Pedry, bowiem ciemność nocy powinna przeszkodzić ludziom zamkowym widziéć tych co uciekali, przytém Bretończykowie chwytając zdobycz, zachowali jak największą cichość.
Mothril powinien zatém uwierzyć, iż się nic złego nie przytrafiło don Pedrowi.
Obojętnie téż przyjmował wnioski Mauléona, lecz przypatrując się równinie, ujrzał trzy konie błądzące między zarosłą, i poznał w téj liczbie białego jak śniég konia don Pedry. Szlachetne zwierzę, które zaprowadziło swego pana na pobojowisko Montielu, miało go unieść jak piorun, zdała od nieprzyjaciół Bretończykowie uradowani posiadaniem jeźdźców, zapomnieli o ich koniach, którzy widząc się wolnymi i przytém zestraszonymi, uciekali przez okopy do obozu.
Błądzili całą resztę nocy, swawoląc i podskakując, lecz na dzień, instynkt, albo może i wierność sprowadziły je blisko zamku, zkąd Mothril ich dostrzegł.
Nie powracali oni na około tą samą drogą, musieli się przeto zatrzymać przed wąwozem będącym pomiędzy niemi i zamkiem.
Po za skałami patrzeli aby tak powiedzieć na Montiel, poczém znów wracali na pastwiska między skały, na mech, i do smolistych madroniosów, których owoc z koloru i woni podobny jest do truskawki.
Skoro Mothril je dostrzegł, zbladł i przekonał się o niepodobieństwie tego co mówił Agenor, wtenczas to zaczął zastanawiać się nad warunkami, i jakim sposobem sobie samemu zapewnić życie.
W tém nagle ukazała mu się okropna scena zaszła w namiocie, poznał on złotego lwa z szyszaku Transtamary, potargane włosy don Pedry, jego poruszenia i usiłowania, poznał głos, kiedy ostatni krzyk, krzyk śmierci, wyszedł mu z przeszytego gardła.
Wówczas to chciałby zatrzymać Agenora aby miéć z niego zakładnika, albo szarpać z niego kawałki; wówczas zastanowił się, widząc, iż tak męczono don Pedrę, a nie wiedząc przyczyny, mówił do siebie, iż był zupełnie stracony, on, ów podżegacz zamordowanego króla.
Od téj chwili zrozumiał całe postępowanie Agenora, który obiecywał mu życie, aby go wystawić na rzeź przez wyjście z Montiel i aby tym sposobem swobodnie raz nazawsze osięgnąć Aissę.
— Bydź może że umrę, mówił do siebie Maur, zawsze jednak będę się starał abym żył, co się zaś tyczy młodéj dziewicy, przeklęty chrześcijaninie, albo jéj miéć nie będziesz, albo otrzymasz nieżywą wraz ze mną.
Umówił się z Rodrigem, aby zataić śmierć don Pedry. którego oni sami tylko widzieli, i kazał przywołać oficerów z Montielu.
Wszyscy byli zdania: iż trzeba było się poddać.
Napróżno Mothril usiłował ich przekonywać, iż śmierć lepszą jest nad względy zwycięzców.
Sam Rodrigo zniweczył jego zamiar.
Może i innych starszych chciano z don Pedrem, rzekł, lecz nas, których ochroniono w bitwie, nas co jesteśmy jak i Henryk Hiszpanami, mianoby zabijać, kiedy słowo Koetabla nas zabezpiecza? Przecież wcale nie jesteśmy ani Saracenami, ani Maurami, i wyznajemy tego samego Boga co i nasi zwycięzcy.
Przekonał się Mothril, że wszystko już było skończone, słysząc postanowienie swoich współrodaków, opuścił głowę i zostawał z niemi w tym okropnym rozmyślaniu.
Rodrigo oznajmił, że załoga natychmiast się poddaje, Mothril obstawał żeby kapitulacja tylko w wieczór miała miejsce.
Ostatni raz ustąpiono jego życzeniu.
Było to wówczas gdy parlamentarz przyszedł oznaczyć Duguesclinowi ósmą godzinę w wieczór, do oddania fortecy.
Mothril zamknął się w apartamentach rządcy, aby się pomodlić, tak przynajmniej powiedział Rodrigowi.
— Każesz wyjść załodze o umówionéj godzinie, to jest w nocy, rzekł, naprzód żołnierzom, następnie podoficerom, w końcu oficerom, i sam, a ja ostatni wyjadę z donną Aissą?
Mothril zostając sam, kazał otworzyć drzwi od pokoju Aissy.
— Widzę moje dziecię, rzekł, że wszystko nam sprzyja, don Pedro nie tylko pojechał ale nawet umarł.
— Umarł! zawołała dziewica z wyrazem przestrachu, który jednakże tchnął wątpliwością.
— Patrz, rzekł rozwlekle Mothril, pójdź, zobaczysz.
— Oh! rzekła cicho Aissa powodowana bojaźnią i chęcią dowiedzenia się prawdy.
— Nie wahaj się, nie daj się tak zmuszać Aisso, chcę żebyś widziała jak się to obchodzą chrześcianie z swemi nieprzyjaciółmi, zwyciężonemi jeńcami, ci chrześcijanie. których ty tak kochasz.
Przyciągnął młodą dziewicę z pokoju na pokład, i wskazał jéj namiot Bégue de Villainesa wraz z rozciagnionym jeszcze trupem.
W chwili, w któréj Aissa, milcząca i blada przypatrywała się temu strasznemu widowisku, jakiś człowiek zbliżył się do ciała i jednym cięciem noża, odłączył od niego głowę.
Aissa wydała krzyk i opadała prawie bez przytomna w objęcia Mothrila.
Ten zaniósł ją do jéj pokoju, i przyklękłszy o spodu łoża na którym odpoczywała, rzekł:
— Widzisz dziecię! wiész, że los jaki spotkał don Pedrę, mnie czeka? Chrześcijanie ofiarowali mi kapitulacją i zapewnili życie, lecz oni to samo życie obiecali i don Pedrowi. Widzisz jak dotrzymali swego słowa! Jesteś młoda i bez doświadczenia, lecz twoje serce jest czyste, twój umysł zdrowy, poradź mi, proszę cię o to.
— Ja, tobie radzić?...
— Ty znasz jednego chrześcijanina... ty...
— Tak chrześcijanina, który nie uchybi swego słowa, który cię ocali, bo mnie kocha, zawołała Aissa.
— Wierzysz mu? rzekł Mothril potrząsając głową.
— Jestem tego pewną, przydała młoda dziewica z zapałem miłosnym.
— Dziécię! rzekł Mothril, cóż on ma za znaczenie pomiędzy swémi? Czy to jest pospolity rycerz, i czy ma nad sobą wodzów, generałów, Konetabla i króla! Zgadzam się jeszcze na to, że on zechce przebaczyć; ale inni są nieubłagani, zabiją nas.
— Ja!... zawoła młoda dziewica w popędzie egoizmu, którego nie mogła pohamować, i który ukazał Maurowi głębię duszy Aissy, to jest głębię niebezpieczeństwa, i potrzebę prędkiego rozmyślenia się.
— Nie, rzekł jéj, ty jesteś młoda i pożądana dziewica; wodzowie, generałowie, Konetabl i król przebaczą ci w nadziei zasłużenia sobie na jaki uśmiech, lub pochlebniejszą nagrodę! Oh! Francuzi i Hiszpanie umieją się podobać!... przydał z piekielnym uśmiechem, ale ja! ja co tylko byłem dla nich człowiekiem niebezpiecznym, om mnie poświęcą....
— Mówię ci, że Agenor jest tam, i że kosztem swego życia bronić będzie mego honoru.
— A gdyby on umarł, cóżbyś uczyniła?
— Umarłabym podobnież...
— Oh Aisso! ja patrzę najobojętniéj na świecę, ponieważ jéj bliższy jestem.
przysięgam, że cię ocalę.
— Na cóż mi przysięgasz?
— Na moje życie... Przytém mylisz się sam co do wpływów jakie mieć może Agenor, powtarzam ci to Mothrilu, król go lubi, jest dobrym sługą Konetabla, i jak wiész powierzono mu ważne poselstwo.... do Soryi.
— Tak i ty wiész także Aisso, jak się zdaje, rzekł Maur z wejrzeniem nacechowanym ponurą zazdrością.
Aissa zarumieniła się powodowana wstydem i bojaźnią, przypominając sobie, że Sorja było to dla niéj wspomnienie miłości, i nie zmyślonych roskoszy.
Poczém przydała:
— Mój rycerz ocali nas oboje. Położę mu jeżeli tego trzeba za warunek...
— Słuchaj więc dziécię! zawołał Maur niecierpliwy, ujrzéć tę uporczywość, miłosną i przeszkadzać, jéj na każdym kroku gdzie tylko chciała się posunąć. Agenor tak mało jest zdolny ochronić nas, że nawet sam przyszedł tylko co tutaj...
— Przyszedł? on, rzekła Aissa, tu?... i nic mi nie oznajmiłeś.
— Aby zwrócić oczy wszystkich na twoją miłość!... zapominasz o swojéj godności młoda dziewico, przyszedł tu, mówię ci, błagać mnie o wynalezienie środka usunięcia cię od znieważali chrześcijan, i pod tym to warunkiem obiecywał mnie bronić.
— Mnie znieważać, mnie, co stanę się chrześcijanką!
Mothril wrzasnął szalenie.
— Cóż mam czynić? mówił daléj Mothril. radź mi, czas nagli, dziś wieczór forteca będzie oddaną chrześcijanom; dziś wieczór umrę, a ty jako cześć łupu należeć będziesz do tych niewiernych wodzów.
— Cóż powiedział Agenor?
— Przedstawiał okropny środek, który cię przekona jak dalece niebezpieczeństwo jest wielkie.
— Środek ocalenia?
— Środek ucieczki.
— Powiedz.
— Patrz przez te okno. Widzisz jak ta strona skały jest szczególnie; sterczącą, że spada w głąb wąwozu, tak, iż uwaga na ten punkt byłaby zbyteczną, gdyż tylko ptaki swoim lotem, lub węże pełzaniem mogą się tam napowrót dostać, przytém nie czuwają już na don Pedra, Francuzi zupełnie ten punkt opuścili.
Aissa zatopiła swój wzrok w tonie, którą już pokrywać zaczęła czarna powłoka zbliżającej się nocy.
— I cóż? rzekła.
— Oto frank radził mi przywiązać sznur do prętów téj kraty, i spuścić ją w wąwóz.... tak samo, jak to chcieliśmy zrobić dla don Pedra, i tak samo jakby i on zrobił, jeżeliby mógł znaleść na dole dobrego konia. Radził mi przyczepie się wraz z tobą do węzłów tego sznura i spuścić się w wąwóz, naówczas, kiedy wojsko chrześcijańskie będzie zatrudnione przy bramach zanikowych przyjmowaniem załogi, która wymaszeruje bez oręża koło ósméj wieczorem.
Aissa z okiem zaognionym i drżącemi osty, słuchała Maura, i raz jeszcze wyjrzała na pożerczą otchłań.
— To on dał tę radę? rzekła.
— „Kiedy się już dostaniecie, mówił Mothril, iż przydał Agenor, ja będę tam na was oczekiwał i ułatwię sposób ucieczki...
— Jak to! on nas opuści?.... zostawi mnie samą z tobą?
Mothril zbladł.
— O nie, przydał, widzisz te trzy konie swawolące po drugiéj stronie wąwozu?
— Widzę, widzę.
— Frank dotrzymał już połowę swojéj obietnicy, już nadesłał dla nas konie... Aisso policz je, czy jest ich trzy.
— Wieleż nas będzie uciekało? Ah! zawołała, tak! tak! ty, on, i ja.. Ah! Mothrilu!.. Ah! aby tylko z nim, pójdę i w ognistą otchłań!... pojedziemy.
— Nie będziesz się lękała?
— Kiedy on mnie czeka?
— Przygotuj się więc podówczas, jak trębacze i dobosze oznajmią wyruszenie załogi.
— A sznur...
— Sznur?... oto jest, wytrzymałby i trzy razy większy jak nasz ciężar, a co do jego długości, to już mierzyłem, spuszczając mi taśmie kulę ołowianną. Czy tylko będziesz śmiałą i mocną, Aisso?
— Jak gdybym z moim rycerzem szła na weselne gody, odpowiedziała w miłosnym upojeniu młoda dziewica.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.