Nieprawy syn de Mauleon/LXXVIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Nieprawy syn de Mauleon
Data wyd. 1849
Druk J. Tomaszewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Karol Adolf de Sestier
Tytuł orygin. Bastard z Mauléon
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXXVIII.
Głowa i pięść.

Noc ponura i zimna, która swoim posępnym kirem pokryła barwy i kształty, okryła i Montiel.
O wpół do ósméj, trębacz dał znak, i widziano jak uroczyście przy pochodniach postępował orszak po drodze spotykającéj się z bramą główną.
Żołnierze i oficerowie szli jeden po drugim i byli uprzejmie przyjmowani przez Konetabla i wodzów chrześcjańskich, którzy rozstawieni przy szańcach baczyli na ludzi i pakunki.
Niespodzianie przyszła myśl Musaronowi, przybliżył się do swego pana i szepnął mu do ucha:
— Ten przeklęty Maur ma skarby, gotów jest: rzucić je w jaką otchłań, aby nas pozbawić korzyści. Pójdę obejrzéć fortecę, ja, co widzę i w nocy jasno jak kot, choć nie mam wielkiéj ochoty, patrzéć na tych zapłakanych jeńców hiszpańskich.
— Idź, rzekł Agenor, jest lam skarb, którego Muthril nie rzuci w przepaści, a który dla mnie jest najkosztowniejszym. Na niego to czyham przy tej bramie, i zabiorę jak się tylko pokaże.
— Eh! eh! rzekł tonem złowrogim Musaron.
Piechota szła ciągle, za niemi jazda, dwieście koni długiego potrzebowali czasu, zanim jeden za drugim przeszli po ważkiej drodze Montielu.
Niecierpliwość wzmagała się w sercu Mauléona, jakieś przykre przeczucie obarczało umysł jego.
— Jakże głupi jestem, mówił do siebie, Mothril ma moje słowo, wié on, że jego życie jest zapewnione, że najmniejsze nieszczęście jakie spotkałoby młodą dziewicę, wystawi go na największe udręczenia, przytém Aissa widziała moją chorągiew, powinna wziąść wszystkie środki ostrożności... ona mi się ukaże, zobaczę ją... byłem głupi...
Niespodziewanie dłoń Musarona oparła się na ramieniu Agenora.
— Penie, rzekł mu zcicha, pójdź prędko...
— Cłż takiego? jakżeś wzruszony!
— Pujdź panie, w imię nieba! Co przewidziałem dzieje się. Maur wyprowadza się oknem.
— Eh! co mnie to obchodzi?
— Boje się, żeby to i bardzo pana nie obeszło... spuszcza jakieś przedmioty, które zdaję mi się bydź zupełnie żyjącemi.
— Trzeba dać popłoch...
— O! strzeż się pan tego!... Jeżeli to jest Maur, będzie się obraniał, może kogo zabić; żołnierze są grubijani, oni się nie kochają, nie będą nic oszczędzać. Zajmijmy się sami tém, co do nas należy.
— Głupiś Musaronie, ty mnie jeszcze za jaką nędzną szkatułę, pozbawisz, prędkiego ujrzenia Aissy.
— Pójdę sam jeden, rzekł Musaron zniecierpliwiony: jeżeli mnie zabiją, to pańska będzie w tem wina.
Agenor zamilkł. Wysunął się z grona wodzów nie zwróciwszy tém uwagi, i dostał się do szańców.
— Prędko! prędko! krzyczał naówczas germek, starajmy się przybydź w porę...
Agenor podwoił kroku, lecz nie, nie było trudniejszego jak biedź przez zarosłe, i gałęzie ciernistych drzew.
— Widzisz pan! rzekł Musaron pokazując Agenorowi białą postać zślizgującą się po czarnym murze w głąb wąwozu.
Agenor wykrzyknął.
— Czy to ty jesteś Agenorze? odezwał się słodki głosik.
— Aha? cóż teraz powiesz mój panie?
— Oh! zawołał Mauléon, bieżmy prędzéj do brzegu wąwozu, zaskoczmy im.
— Agenor!... powtórzył głos Aissy, który Mothril usiłował przytłumić.
— Połóżmy się lepiéj pod okop, nie mówmy, nie pokazujmy się wcale!
— Ale oni uciekają tamtędy!
— Oh! zawsze dogoniemy młodą dziewicę, nadewszystko kiedy ona się na to zgadza. Połóżmy się, mówię ci mój kochany panie.
Tymczasem Mothril słuchał jak tygrys, kiedy przy otworze jaskini czuwa na zdobycz, którą ma porwać zębami i unieść.
Lecz nic już więcéj nie dosłyszał, nabrał odwagi i drapał się w dole głębokim jak orzeł.
Jedną ręką trzymał Aissę i unosił ją, drugą czepiał się za drzewa i korzenie.
Dostał się do wierzchołka, i odpoczął.
Naówczas Agenor powstał i zawołał:
— Aisso! Aisso!
— Byłam pewną, że to był on, odpowie młoda dziewica.
— Chrześcjanin! zawył Mothril z wściekłością.
— Ale Agenor jest tam! jedźmy tamtędy, krzyknęła Aissa usiłując wyrwać się z objęć Mothrila, aby przybiedz do swego kochanka.
Zamiast odpowiedzi, Mothril jeszcze bardziej ją przyciskał, i zmierzał w stronę gdzie widział konia don Pedry.
Agengor biegł, lecz, połykał się za każdym krokiem, Mothril dostał się na równinę i blisko jednego z koni.
— Tędy! tędy! nie przestawała wołać Aissa, pójdź Mauléonie, pójdź!
— Jeżeli jeszcze słowo powiesz, umrzesz, rzekł jéj Mothril z cicha. Czy chcesz tu wszystkich przyciągnąć twemi głupiemi krzykami? Czy chcesz żeby twój kochanek nie mógł przybyć do ciebie?
Aissa zamilkła, Mothril znalazł konia, schwycił za grzywę, skoczył na siodło, i zarzucił przed siebie młodą dziewicę, poczém pędem odjechał. Był to koń jednego z oficerów don Pedry.
Mauléon usłyszawszy czwał konia, zawył od złości.
— Ucieka! ucieka! Aisso! odpowiedz!
— Tu jestem! tu! rzekła młoda dziewica, któréj głos nikł będąc tłumiony przez Mothrila.
Agenor jeszcze biegł choć był bez nadziei; lecz postradawszy siły i dech padł na kolana.
— Oh! Bóg nie jest sprawiedliwy, zawołał:
— Panie! panie! oto jest koń, odwagi tylko, pójdź pan, trzymam go.
Agenor podskoczył z radości, odzyskał siły, i założył nogę w strzemię, które mu już trzymał Musaron.
Jak błyskawica biegł po śladach Maura, a że miał konia z najlepszych rumaków z Andaluzyi, pędził tak szybko iż dogonił Mothrila wołając do Aissy.
— Odwagi! ja tu jestem.
Mothril szturgał puginałem w bok swego konia, który rżał z boleści.
— Oddaj mi ją! nic ci nie uczynię, rzekł Agenor Maurowi, oddaj mi ją! sam możesz uciekać. O wielki Boże!
Maur odpowiedział coś niezrozumiale z szyderczym uśmiechem.
— Aisso! Aisso! wysuń się z pod jego rąk, Aisso!
Młoda dziewica czyniła usiłowania i wydawała jęki pod silną dłonią, która ją przyduszała.
W końcu Mothril uczul za sobą ognisty oddech konia don Pedry. Agenor mógł pochwycić suknię swojej kochanki, i przyciągnąć do siebie.
— Oddaj mi ją Saracenie albo cię zabiję!
— Ty nikczemny chrześcjaninie, prędzéj ty zginiesz!
Agenor pochwycił za białę suknię i podniósł swój miecz na Mothrilu, lecz ten jednym zamachem puginału wymierzonego ukośnie, odciął mu prawą pięść, która uwięzia w sukni, Agenor wydał krzyk tak przerażający, że Musaron zdala usłyszał go i zawył z wściekłości.
Mothril myślał, iż mógł uciekać, ale to już nie Agenor za nim gonił, był to koń który się rozpędził, przytém wściekłość podwoiła sił młodzieńcowi, jego miecz podniósł się raz jeszcze, i gdyby Mothril nie odskoczył z koniem, byłoby z nim to samo.
— Oddaj mi ją Saracenie, rzekł Agenor głosem osłabionym, widzisz że cię zabije, oddaj mi, ja kocham ją!
— I ja także ją kocham! odparł Mothril, bodąc jeszcze gwałtowniej swego konia.
Głos Musarona przenikł ciemności, poczciwy germek znalazł trzeciego konia, przesunął się przez kamienie i krzaki, aby przybyć na pomoc swemu panu.
— Otóż jestem! odwagi mój panie!
Mothril widział się zgubiony, i rzekł:
— Chcesz téj młodej dziewicy?
— Tak, chcę, i miéć ją będę.
Imię Agenora z przytłumioną chrypką wyszły z pod zasłony, i coś ciężkiego z białą długą szarfą potoczyło się pod nogi Agenora.
Młodzieniec zeskoczył chcąc pochwycić to co mu zostawił Maur.... przykląkł aby ucałować kwef jego kochanki; lecz jak przypatrzył się, został na ziemi bezwładny i bezprzytomny.
Kiedy jutrzenka rzuciła swoje niepewne światło na tę straszną scenę, można było widziéć rycerza bladego jak śmierć, opierającego swoje usta, na ustach zsiniałych i zimnych obciętéj głowy jaką mu pozostawił Maur.
O trzy kroki daléj, płakał Musaron. Wierny sługa wynalazł środek pielęgnowania rany swego pana, podczas długiéj jego nieprzytomności, i ocalił mu życie tym sposobem.
O trzydzieści kroków leżał Mothril, strzała jaką wypuścił odważny germek, przeszyła mu skronie, trzymał jeszcze pod swoim bokiem odciętego trupa Aissy.
Umarł, z uśmiechem tryumfu.
Dwa konie błądziły tu i owdzie pomiędzy zaroślą.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Karol Adolf de Sestier.