Nieprawy syn de Mauleon/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieprawy syn de Mauleon |
Data wyd. | 1849 |
Druk | J. Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Karol Adolf de Sestier |
Tytuł orygin. | Bastard z Mauléon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Drugiego dnia pochodu, nad wieczorem, małe miasto Calahorra ukazało się oddziałowi dowodzonemu przez Henryka de Transtamare i Bertranda Duguesclin; ten oddział zebrany był w okolicach w czasie marszu ze wszystkich rozpierzchłych małych korpusów, i mógł liczyć mniéj więcéj około dziesięciu tysięcy ludzi.
Napad, jaki miano zrobić na miasto Calahorrę, przedmurze Burgos, był prawie stanowczy, albowiem od chwili odjazdu z Staréj Kastylii można było sądzić o powodzeniu bib niepowodzeniu wojny. Pochód don Henryka zatrzymamy przed Calahorrą stanowi! wojnę, Calahorra zdobyła bez trudności, a don Henryk zbliżał się po drodze tryumfalnéj.
Zresztą wojsko było w najlepszem usposobieniu. Zdaniem powszechném było, iż don Pedro udał się na drugą stronę gór do korpusu oddziałów Aragońskich i Maurytańskich, jak to o tém mówiono.
Bramy miasta były zamknięte, żołnierze rozstawieni dla ich straży znajdowali się na swoich stanowiskach, szyldwachy i łuczniki przechadzali się po murze: wszystko było w stanie jeżeli nie groźnym, to przynajmniéj obronnym.
Tak daleko jak lot strzały może dosięgnąć, Duguesclin zbliżył się z swoją małą armią przed szańce, kazał zatrąbić przed wojskiem i przemówił głosem dobrze nacechowanym pewnością bretońską, i śmiałością człowieka wychowanego na dworze Karola V., ogłaszając Henryka Transtamare Królem obojga Kastylii, Sewilli i Leonu, w miejsce don Pedra, mordercy, świętokradcy i niegodnego rycerza.
Na uroczyste słowa wyrzeczone z całą dobitnością przez Bertranda, zabłysło dziesięć tysięcy mieczy wydobytych z pochew, i pod najpiękniejszém niebem na świecie, w czasie gdy słońce zachodziło za góry Navarry, Calahorra z wierzchołka szańców mogła być obecną okazałemu widowisku upadającego tronu i powstającej koronie.
Bertrand skończywszy mówić, i rozkazawszy wojsku przygotować się, odwrócił się ku miastu, jak gdyby żądał od niego zdania.
Mieszczanie Callahorry, jakkolwiek dobrze zamknięci i dobrze opatrzeni w broń i żywność, nie długo pozostawali w wątpliwości.
Postawa Konetabla była wiele znacząca. Postawa żołnierzy z wzniesioną do góry bronią, była groźną. Rozważyli oni zapewne, że siła téj jazdy, dostateczną będzie do zburzenia ich murów, i że najlepszym środkiem zapobieżenia nieszczęściu jest otworzyć bramy. Odpowiedzieli więc na krzyk wojska odgłosem pełnym zapału: Niech żyje don Henryk de Transtamare, Król obydwóch Kastylij, Sewilli i Leonu!
To pierwsze słowa wyrzeczone w języku Kastylskim, wzruszyły głęboko Henryka. Odchylił przyłbicę swego hełmu, postąpił ku murom i rzekł:
— Wołajcie raczéj: niech żyje dobry Król Henryk! albowiem ja będę tak dobry dla Calahorry, że sobie kiedyś wspomni, iż pierwsza mnie witała Królem obydwóch Kastylii.
Tym razem nie był to już zapał, ale szał; bramy otworzyły się jak gdyby bogini czarów dotknęła się ich swą łaską. Tłum zebranych mieszczan, kobiét i dzieci wysypał się z miasta i zaczął mieszać się z orszakami królewskiemi.
W godzinę przedstawiło się uroczyste święto, któremu sama dopomogła natura: wszystkie kwiaty, wina, miody tego pięknego kraju, Psalteryony[1], głos kobiét, płomieniejące pochodnie, odgłos dzwonów, i pieśni duchownych, upajały przez całą noc nowego Króla i jego towarzyszy.
Tymczasem Bertrand zgromadził swoich i mówił:
— Oto Książe don Henryk de Transtamare ogłoszony Królem, chociaż nie namaszczony. Już nie jesteście obrońcami awanturnika, lecz Monarchy posiadającego ziemię, lenników i tytuły. Zaręczam, że Caverley będzie tego żałował iż się z nami nie znajduje.
Następnie wpośród uszanowania, z jakiem zawsze dla niego byli, nie tylko jak dla wodza, lecz jako dla wojaka równie roztropnego jak śmiałego, równie śmiałego jak doświadczonego, odkrył cały swój zamiar, to jest swoje nadzieje, które nie będą obojętne mi i dla jego pomocników.
Kończył mowę, gdy mu oznajmiono, ze Książę zapytywał się o niego, jak równie i o wodzów Bretońskich, i że oczekiwał swoich wiernych sprzymierzeńców w pałacu rządcy Calahorry, który go przeznaczył nowemu władcy.
Brtrand niezwłocznie udał się na otrzymane wezwanie. Henryk już siedział na tronie, i złote kółko, oznaka królewska, otaczała wierzchołek jego hełma.
— Konetablu, rzecze Książę, wyciągając rękę do Duguesclina; uczyniłeś mnie Królem, ja czynię cię Hrabią, dajesz mi państwo, ja ofiaruję ci donacyę; nazywam się, dzięki tobie, Henrykiem Transtamarem Królem Kastylii, Sevilli, i Leonu, ty będziesz się nazywał, dzięki mnie, Bertrandem Duguesclin, Konetablem Francyi i Hrabią de Borgia.
Natychmiast trzykrotny okrzyk wodzów i żołnierzy dowiódł Królowi, że nietylko dopełnił czynu wdzięczności, ale nawet sprawiedliwości.
— Co do was, szlachetni dowódzcy, mówił daléj Król, moje dary nie wyrównają waszéj zasłudze, lecz wasze podboje powiększając moje państwa, uczynią was możniejszemi i bogatszemi.
Tym czasem kazał rozdzielić między nich swoje naczynia srebrne i złote, powozy, koni, i wszystko to co tylko zawierało się najkosztowniejszego w pałacu Calahorry. Następnie Rządzcą prowincyi mianował tego, który był tylko Rządzcą miasta; poczem zbliżył się na ganek, i kazał rozdzielić między żołnierzy pozostałe mu dwadzieścia cztery tysiące talarów złotem, a pokazując im próżne szkatuły, rzekł:
— Polecam je wam, bo napełniemy je w Burgos.
— W Burges! krzyknęli żołnierze i dowódzcy.
— W Burgos! powtórzyli mieszkańcy, dla których ta noc spędzona na uroczystościach, na wychylaniu pucharów i serdecznych uściśnieniach, była już dostateczną oznaką braterstwa, oznaką, którą roztropność zalecała nienadużywać.
Gdy się to działo, nadszedł dzień. Wojsko było gotowe do marszu, już wzniosła się chorągiew królewska nad naczelnikami oddziałów bretońskich i kastylskich, gdy dał się słyszéć wielki hałas: przy głównej bramie Calahorry; krzyk ludzi zbliżających się do środka miasta objawiał ważne wypadki.
Tym wypadkiem był Poseł.
Bertrand uśmiechnął się, Henryk wyprostował się, zapłoniwszy się z radości.
— Wpuścić go, rzekł Król.
Tłum rozstąpił się.
Ujrzano wówczas na arabskim koniu z nozdrzami dymiącemi i długą grzywą, drżącym na kończatych nogach jak ostrza stalowe, człowieka cery opalonéj, owiniętego białym burnusem.
— Gdzie jest Książę don Henryk? zapytał Poseł.
— Chcesz powiedzieć Król, rzekł Duguesclin.
— Nie znam innego Króla nad don Pedra, rzecze Arab.
— Dobrze, rzecze Książę. Skończmy to. — Jestem ten z kim chcesz mówić.
Posłaniec skłonił się nie zsiadając z konia.
— Zkąd przybywasz? zapytał Henryk.
— Z Burgos.
— Od kogo?
— Od Króla don Pedra.
— Don Pedro w Burgos! zawołał Henryk.
— Tak M. Książe, odpowiedział poseł.
Henryk i Bertrand spojrzeli na siebie wzajemnie.
— I cóż więc żąda don Pedro? zapytał Książę.
— Pokoju, odrzekł Arab.
— Ho! ho! rzecze Bertrand, w którym uczciwość prędzéj mówiła, niż wszelki interes; otóż dobra wiadomość.
Henryk zmarszczył brwi.
Agenor drżał z radości, albowiem pokój była to dla niego sposobność uganiania się za Aissą i zbliżenia się do niéj.
— I ten pokój, rzekł cierpkim głosem Henryk, pod jakiemi warunkami będzie nam udzielony?
— Powiedz M. Książę, że go sobie życzysz równie jak i my, rzekł poseł, a Król, mój pan, łatwo przystanie na warunki.
Tymczasem Bertrand namyślał się nad missyą otrzymaną od Króla Karola V., missyą, mającą na celu zemstę przeciwko don Pedrowi, i zniszczenie jego wielkich oddziałów.
— Król nie możesz przyjąć pokoju, rzekł do Henryka, zanim nie odniesiesz znacznych korzyści.
— Właśnie to samo myślałem, lecz oczekiwałem na twoje zdanie, odrzekł żywo Henryk, drżąc na wspomnienie dzielenia się tem, co sam pragnął posiadać.
— Cóż mówi Książę? zapytał poseł.
— Odpowiedz za mnie hrabio Borgia, rzekł Król.
— Chętnie, mój Królu.
Poczem odwracając się do posłańca:
— Heroldzie, rzekł, powróć do twego Króla i powiedz mu, że pomówiemy o zgodzie jak będziemy w Burgos.
— W Burgos! zawołał poseł z wyrazem oznaczającym bardziej obawę niż zdziwienie.
— Tak, w Burgos.
— W tém małem mieście, gdzie Król don Pedro stoi z swojém wojskiem?
— Właśnie tam, rzekł Konetabl.
— Czy to jest zdanie Księcia? odrzekł Herold odwracając się do Henryka.
Książę dał znak potwierdzający.
— Niech więc Bóg Księcia zachowa! rzekł poseł, czyniąc pokłon i osłaniając sobie płaszczem głowę.
Poczem zawrócił konia i odjechał, przeciskając się przez tłum, który zawiedziony w swoich nadziejach, stał niemy i niewzruszony.
— Pospieszaj prędzéj panie pośle, wołał za nim Bertrand, jeżeli nie chcesz ujrzyć nas wprzódy.
Lecz jeździec nie odwrócił głowy, i nie zważając niby na przemówiono do niego słowa, zwolna przyspieszał bieg swego konia, poczem puścił się tak szybko, że przednia straż bretońska, która opuszczała bramy Calahorry udając się do Burgos, nie mogła go z szańców okiem dosięgnąć.
Niektóre wiadomości zmieniają postać rzeczy, jak pył poruszony wiatrem. Nikt nie może zgadnąć co może się zdarzyć o md dwadzieścia cztery, tymczasem to o czém chcemy wspomnieć, stało się niezawodnie. Może kiedyś uczeni zgłębią to zagadnienie, lecz go nie raczy nawet objaśnić, uważając za rzecz widoczną to, co dziś nazywamy tajemnicą organizacyi ludzkiéj.
To jednak pewna, że tego samego wieczora czy rana, kiedy Henryk wszedł do Calahorry obok Konetabla, wiadomość o ogłoszeniu Henryka Królem obydwóch Kastylij, Sevilli i Leonu, odbiła się w Burgos, do którego don Pedro wszedł przed kwandransem.
Czyby to jaki orzeł przelatując w powietrzu ze szponów wieść tę upuścił? O tém nikt nie może powiedzieć, jednakże każdy wkrótce się przekona.
Don Pedro sam powątpiewał, Mothril upewnił go w zdaniu ogólném, mówiąc:
— Tego się właśnie lękać potrzeba, i zapewne tak jest.
— Przypuśćmy, że ten bękart wszedł do Calahorry, rzekł don Pedro, to jednak nie podobna aby już był ogłoszony Królem.
— Jeżeli to nie nastąpiło wczoraj, nastąpi niezawodnie dzisiaj.
— Jedźmy więc ku niemu, i wypowiedzmy mu wojnę, rzekł don Pedro.
— Bynajmniéj! zostańmy na swojém miejscu i zawrzyjmy pokój, odpowiedział Mothril.
— Pokój!
— Tak, pokój, zapłacić nawet za niego, jeżeli tego będzie potrzeba.
— Nieszczęśliwy jestem! zawołał don Pedro rozjątrzony.
— Czyż tak drogo kosztować będzie obietnica, rzecze Mothril wznosząc ramiona, szczególniéj ciebie, najmiłościwszy panie?
— Ah! ah! odezwał się Pedro, zaczynając pojmować.
— Ani wątpię, mówił dalej Mothril, że Henryk domaga się tronu, wyznacz mu go gdzie ci się podoba, a potem możesz go strącić. Jeżeli uczynisz go Królem, zaufa tobie jako temu, który mu włożył koronę na głowę. Czy to korzystniéj, pytam cię Królu, mieć współzawodnika, który nie wiedzieć zkąd i gdzie ma spaść? podpisz don Henrykowi Królestwo, wyznacz mu granice które ci są dobrze znane, zrób z nim to samo, co robią z jesiotrem, którego napozór puszczają w zasadzkę z tysiącami jam, wszakże wówczas pewno można go schwytać, łowiąc w przysposobionem miejscu, a to lepiéj jak szukać po całem morzu.
— Prawda, rzekł don Pedro, coraz bardziéj zastanawiający się.
— Jeżeli będzie domagał się Leonu, mówił daléj Mothril, daj mu Leon, nie będzie mógł go przyjąć dopóki ci nie podziękuje, a wówczas będzie blisko ciebie i w twoich objęciach, choćby dzień, godzinę, lub dziesięć minut, zawsze jest to sposobność, która nie prędko znów się zdarzy, jak jeden przeciw drugiemu wojujecie. Powiadają, że jest w Calahorze, daj mu to wszystko co leży między Calahorrą i Burgos, a zawsze będziesz bliżéj niego.
Don Pedro dokładnie zrozumiał Mothrila.
— Tak, mówił sobie cicho, tak samo zbliżyłem się z don Fryderykiem.
— Ah! rzecze Mothril. Sądziłem Królu, żeś pamięć stracił.
— Niech tak będzie! odrzekł don Pedro, opuszczając rękę na ramie Mothrila. Niech tak będzie.
I Król wysłał do don Henryka jednego z tych niezmęczonych Maurów, co odbywają dziennie podróż trzydziesto milową na swoich niestrudzonych koniach.
Nie zdawało się wątpliwem Mothrilowi, że go don Henryk przyjmie, gdyż obiecywał sobie wydrzeć don Pedrowi drugą część państwa, otrzymawszy pierwszą; ale zapomniano o Konetablu; dla tego téż po otrzymanéj wiadomości z Calahorry, don Pedro i jego radzcy przestraszyli się, już to dla tego, że nie myśleli o wyborze ubiegającego się, a następnie obawiali się téż i złych następstw.
Don Pedro miał tylko jedno wojsko, a jedno wojsko jest słabsze kiedy jest oblężone; miał Burgos, lecz czy na wierności jego mieszkańców można było polegać?
Mothril wcale nie taił przed don Pedrem, iż mieszkańcy Burgos uważani byli za wielkich lubowników nowości.
— Spalmy to miasto, rzekł don Pedro.
Mothril nachylił głowę.
— Burgos, rzecze, jedno z tych miast, których nic można palić bezkarnie, ono jest zamieszkałe przez chrześcian, którzy nie cierpką Maurów, a Maurowie są twojemi przyjaciółmi, przez Muzułmanów, którzy nienawidzą żydów, a żydzi są twojemi skarbnikami; w końcu przez żydów, którzy nienawidzą chrześcian, a Król masz dosyć chrześcian w swem wojsku: ci ludzie drą się wzajemnie, zamiast szarpać wojsko don Henryka. Każde z trzech stronnictw odda dwa inne pretendentowi. Wynajdź powód do opuszczenia Burgos, Najjaśniejszy panie, i opuść je, tak radzę ci, zanim dojdzie wiadomość o wyborze don Henryka.
— Jeżeli Burgos opuszczę, stracę je tym sposobem, rzekł wahając się don Pedro.
— Z powrotem obleż don Henryka, a znajdziesz go w tém samém położeniu, jak my dzisiaj jesteśmy: a ponieważ jemu dzisiaj korzyści przynosisz, tém samém późniéj będą one na twojéj stronie. Sprobój odwrotu, Najjaś. panie.
— Mam uciekać! zawołał don Pedro, wznosząc ściśnioną pięść w górę.
— Kto powraca ten nie ucieka Królu, odrzekł Mothril.
Don Pedro wahał się jeszcze, lecz wzrok dokonał tego co nie mogła rada. Spostrzegał tłumy cisnące się do bram miasta, tłumy coraz bardziéj większe, a pośród nich mógł słyszéć głos odzywający się: Król don Henryk.
Mothrilu, rzekł naówczas, prawdę mówiłeś. Zdaje mi się, że już czas na mnie odjechać.
We dwie minuty później, don Pedro opuścił miasto Burgos, w téj saméj chwili, kiedy na szczytach gór Asturyi ukazywały się sztandary don Henryka de Transtamare.