O kobiecie wiecznie młodej/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O kobiecie wiecznie młodej |
Podtytuł | Ninon de Lenclos. Szkic historyczny |
Wydawca | Druk-Tłocznia P. Szwede |
Data wyd. | 1924 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nie można twierdzić, by przygoda w poprzednim rozdziale opisana, na Ninon nie sprawiła wrażenia.
Nie przestała ona grzeszyć... było ponad jej siły dotrzymanie podobnej obietnicy, lecz grzeszyć poczęła, z zachowaniem pozorów, z zachowaniem wszelkich konwenansów światowych.
Rok 1650 jest jakby przełomowym pod tym względem. Wietrznica uprawia miłostki z poprzednim zapałem, lecz czyni to tak, że niemal nikt już tego za publiczny skandal poczytywać nie może.
To też salon Ninon staje się gdyby centrum towarzyskiego życia, a nie krępują się doń przybywać panie z najwyższego francuskiego towarzystwa.
Bywały więc u niej damy dworu, hrabina de Choisy i księżna de Longueville i znane z swej arystokratycznej dumy: de Castellane, de Sevigné, de Sabliere, de la Fertée, de la Fayette i wiele innych.
Takim stał się salon i otoczenie Ninon i tak miało pozostać aż po koniec jej życia.
Saint Simon (t. IV str. 421) pisze, iż potrafiła panna de Lenclos otoczyć się szacunkiem wielkim: za najwyższy zaszczyt poczytywali nie tylko panowie, lecz i panie do jej towarzystwa zostać dopuszczonemi. Więcej jeszcze, do salonów przy ulicy des Tournelles sprowadzały matki swe córki, by mogły one od wiecznie pięknej „belle Ninon“ brać nauki istotnej wytworności, gracji i wykwintnej rozmowy.
Współcześni jej pamiętnikarze, dobrze znający, tak jak my ją poznaliśmy obecnie, pozornie skromną wietrznicę, złośliwie charakteryzowali jej postępowanie.
Więc niejaki Touchard-Lafosse piszę, że u Ninon „słabostki naturalne“ miały swe określone godziny. Gdy drzwi jej sypialni zamykały się szczelnie — przemieniała się ona w bachantkę o nieokiełznanych namiętnościach, gorącą a nienasyconą. W innym czasie, gdyby Wenus wychodząca z piany wód morskich, wstydliwie przysłaniała dłonią miejsce słabostek... ludzkich — by pojawiać się w towarzystwie w całym splendorze a blasku nieprzeciętnego, jej swoistego, rozumu i dowcipu.
Wyuzdana hetera i filozof — to były dwa odrębne istnienia, dwa równoległe żywoty, dwa wręcz sobie odmienne pierwiastki w jednej zawarte osobie.
Gdyż nie jest sztuką cnotliwie żyć, lecz jest sztuką cnotliwie grzeszyć!
„Charme“, wdzięk i gracja Ninon szeroko sławione były po Europie wzdłuż i wszerz.
Była ona gdyby nową Aspazją, kobietą nie mającą sobie równej pod względem dowcipu i bystrości sądu. Była gwiazdą dokoła której wszystko błyszczało i błyszczeć musiało, była tą której spojrzeniu oprzeć się nie mógł żaden mężczyzna. Liczyła czterdzieści lat, wyglądała na osiemnaście; kiwano nad tem głową: „snać ma znakomicie konserwujące środki“ — mawiano, lecz fakt ten nie wywoływał zdumienia, niewiędnąca nigdy uroda „belle Ninon“ nie była jeszcze fenomenem jakim się stać miała.
Niejednokrotnie dawano nawet do zrozumienia pięknej, że mogłaby ona zostać przyjętą na królewskim dworze. Nie tentowało to jej bynajmniej. „Na dworze — mawiała — trzeba być dwulicową, a karku naginać — nie dla mnie to sprawa...“
Lecz jeśli nie goniła panna de Lenclos za królewskim towarzystwem — tem nie mniej otrzymała ona „monarszą wizytę“ i to jedną z najbardziej ekscentrycznych...
Ukoronowanym gościem, była we własnej osobie królowa Krystyna Szwedzka! — „Minerwa Północy“.
O królowej Krystynie wiele pisać nie będę, tylokrotnie jej sylwetka była kreśloną.[1] Dość wspomnieć, że córka ta wielkiego Gustawa Adolfa, znudzona ciężarem rządzenia, zrzekła się dobrowolnie tronu i poczęła pędzić żywot awanturniczy, otoczona liczną świtą. Wszędzie przyjmowana z honorami należnemi jej monarszemu stanowisku, starała się zadziwić swą ekstrawagancją i oryginalnością. Opis jej pobytu w Paryżu, zaczerpnięty ze słów Ninon, poniżej przedstawiam.[2]
Roku 1656 miał Paryż sensację nie lada — wizytę królowej Krystyny. Mogę mówić — pisze Ninon — śmiało o niej gdyż podczas swego pobytu najwięcej czułości mnie okazywała.
W historji przyjęć dworskich nie wydarzyło się chyba nic równego.
Oczekiwał ją młody król Ludwik XIV wraz z swą matką Anną Austryjaczką i kardynałem Mazarin w jednej z najwspanialszych sal Louvre’u. Czekano na nią dość długo, gdyż spóźniała się swoim zwyczajem. Naraz rozległ się okrzyk, „baczność!“ Ukazała się Krystyna i pozdrowiła króla, gdyby muszkieter:
— Ba! ba! Kuzynie — zawołała, całując go siarczyście w oba policzki — mówiono mi, że nie jesteście pięknym chłopcem. Sacrebleu! gdybym odnalazła tego co mi tak nałgał — uszy bym mu obcięła!
Wprawdzie dobrze jest używać słowa „sacrebleu“[3] lecz nie zawsze i nie wszędzie; pogarszało jednak znaczenie sprawę to, że użyła Krystyna zgoła innego a nie dającego się całkiem powtórzyć wykrzykniku.
Ludwik XIV, który silnie zważał na etykietę zagryzł wargi; Anna Austrjaczka i kardynał Mazarin wybuchnęli głośnym śmiechem, za niemi cały dwór.
Na to Jej Królewsko Szwedzka Mość:
— Tam do djaska! Cóż wam się stało? Kulawa jestem czy mam nogi pokraczne?
Można zrozumieć, co dziać się poczęło. Dopiero gdy Ludwik XIV spojrzał groźnie po otoczeniu, chichoty i szepty nieco ucichły.
— Doprawdy, kuzynie — zawołała z pasją Krystyna — widzę, żeście mocno swój dwór rozpuścili!
— Kuzynko — rzecze Ludwik XIV z powagą — wasze obyczaje są nieco odmienne od naszych, lecz zasię z nich komu dworować! Wolą mą, by córka Gustawa Adolfa była równie honorowana na naszym Królewskim Dworze jako i ja sam jestem!
— Brawo! do djaska! — zawołała Krystyna — tak mówi król! Poczem zwracając się do otoczenia:
— Słyszeliście! Niech to asindziejom wystarczy!
Zagryzając wargi, z udanym respektem jęto na Krystynę spoglądać. A strój jej najmniej był przystosowany do zachowania powagi. Przybrana była w perukę na czole zlekka wzniesioną, poczochraną po bokach. Ubiór był czemś pośrednim między męskim rajtrokiem a kobiecą salopą, a podczas gdy moda ówczesna nakazywała długie suknie z trenami, nogi jej niemal całkiem były obnażone. Jeśli dodać do tego męską koszulę tudzież męskie obuwie — mieć będziemy obraz ceremonjalnej szaty w jakiej córka Gustawa Adolfa zjawiła się na Wersalskim dworze.
Po tym krótkim określeniu pierwszego debiutu pojęcie mieć możemy o królowej Krystynie.
Ninon w tym czasie była nieco niedysponowana. Martwiła się też, iż nie może zobaczyć zdala nawet królewskiej warjatki czy też, jak się Jej Szwedzka Mość sama chętnie przezywała, „Minerwy Północy“.
Jakież było jej zdziwienie, gdy przed pałacyk przy ulicy des Tournelles zajeżdża kareta, a z niej wysiada przyjaciółka, pani de Choisy, w towarzystwie... królowej Krystyny. Ninon przetarła oczy.
Posłuchajmy co sama ona opowiada o tej wizycie.
— Mam zaszczyt przedstawić Waszej Królewskiej Mości słynną Ninon, którą Wasza Królewska Mość, jak oświadczyła, jest najbardziej żądną poznać we Francji — wydeklamowała z powagą pani de Choisy.
Krystyna szybko zbliżyła się do mnie, położyła ręce na moje ramiona — Ma foi, kochana! — zawołała — teraz rozumiem wszystkie szaleństwa jakie dla ciebie mężczyźni robili i robić będą. Pocałuj mnie!
I nie namyślając się długo zaaplikowała dwa siarczyste pocałunki na moich policzkach. Byłam osłupiała, nie mogłam wyrzec słowa. Na progu stało dwóch mężczyzn o długich brodach; odesłała ich skinieniem:
„Zaczekać!“
Dowiedziałam się później, że był to jej wielki koniuszy hrabia Monaldeschi oraz szambelan kawaler Sentinelli.
Królowa Krystyna snać otrzymała parę dobrych tualetowych rad, gdyż strój jej nie był już tak śmieszny. Miała na sobie szarą nieco dłuższą spódniczkę srebrem i złotem tkaną, ognisto czerwoną kurtkę i wcale zgrabnie ufryzowaną blond perukę. W gruncie rzeczy nie była brzydką: miała piękną cerę, zęby białe, nos orli; byłaby wcale przystojnym chłopcem.
Podać treść rozmowy jaka się wywiązała — więcej niż trudno.
Nigdy nie słyszałam bardziej ciętego a niedyskretnego języka. Plotła ona o wszystkich i o wszystkiem. Więc o królu, królowej i dworze, o kardynale Mazarin i o włoskiej komedji, o Szwecji i swej abdykacji na korzyść Karola Gustawa, o filozofie Descartes’ie który zmarł na jej dworze, a w końcu o swym stosunku do koniuszego hrabiego Monaldeschi, z czego nie czyniła tajemnicy. Zresztą o czem się tylko dało i o wielu innych rzeczach jeszcze.
Pani de Choisy dusiła się ze śmiechu za swym wachlarzem.
Jej Królewsko Szwedzka Mość byłaby zapewne nie przerwała potoków swej wymowy aż za dwie doby, gdyby nie nowa wizyta.
Nagle rozwarły się drzwi i ukazała się w nich sylweta męska.
— Poquelin! — zawołałam z radością — to ty, z kąd się bierzesz wszak nie było cię w Paryżu.
Był to Poquelin Molier, który po dłuższej nieobecności przychodził mnie odwiedzić. Królowa Krystyna obserwowała go bacznie.
— Wcale przystojny — zadecydowała — to pewnie kochanek pani!
— Nie — odrzekłam z powagą — jestem jego matką.
— Tak — potwierdził z uśmiechem Molier — moją drugą matką, która mi dopomogła zostać tem, czem jestem.
— Wasza Królewska Mość — rzekłam — pozwoli pani sobie przedstawić naszą przyszłą sławę komedjopisarza Jana Baptystę Poquelina, pisującego pod pseudonimem Moliera. Niezadługo wymawiać będziemy nazwisko Molier’a tak, jak dziś wymawiamy nazwisko Corneill’a.
— Doskonale! — zawołała Królowa — i nie czekając dłużej wycisnęła na policzkach Moliera swe dwa grzmiące pocałunki.
Biedny Jan Baptysta stał dokumentnie ogłupiały.
— To warjatka! — szepnął mi na ucho.
— Nie to królowa! — odszepnęłam równie cicho.
Taki przebieg miała pierwsza wizyta Szwedzkiej Krystyny u paryskiej „belle Ninon“, przezwanej „Królową Kurtyzan“. Powstała pomiędzy paniami tak wielka zażyłość i amicycja ze strony królowej w pierwszym rzędzie, że niemal bez Ninon żyć nie mogła. Namawiała ją nawet usilnie, by w charakterze najlepszej przyjaciółki do Rzymu jej towarzyszyła, dokąd Jej Szwedzka Mość jechać zamierzała z Paryża.
Możeby i była Ninon „la fille la plus étonnaute du siecle“[4] ustąpiła tym naleganiom i prośbom, gdyby nie pewien przypadek, natury tragicznej, który spowodował całkowite zerwanie.
Że fakt poniższy jest całkowicie historycznie stwierdzony, przedstawię go według słów Ninon.
Razu pewnego — pisze ona — przybyłam do Krystyny i ze zdziwieniem zobaczyłam ją leżącą na brudnem i pomiętoszonem łóżku; zalewała się łzami. Była bez peruki, głowę miała gładko wygoloną.
Był to widok tak pocieszny, że mało nie wybuchnęłam śmiechem, mimo pozornie tragicznej sytuacji i zrozpaczonej miny królowej.
Chwyta mnie za ręce i przyciąga do swego barłogu.
— Uważam Cię za mą przyjaciółkę, oddaną przyjaciółkę, — rzecze.
— Tak pani, możecie na mnie liczyć.
— Ninon, droga Ninon, mam okrutne zmartwienie!
— Cóż takiego pani?
— Dowiesz się za chwilę. Lecz teraz pozostań ze mną. Musisz mi być pomocą, dodać otuchy...
Wchodzi Santinelli. Zbliża się do łóżka i coś jej szepce do ucha.
— Przeszkodzić mi — woła z pasją Krystyna — mnie śmią przeszkodzić! Czyż nie jestem królową! Czyż nie mam prawa karania?
Santinelli znów nachyla się i cicho tłomaczy.
Krystyna mu odpowiada.
— Więc dobrze! Zagramy komedję. Za godzinę będę w Fontainebleau. Tam będziemy swobodni.
Santinelli kiwnął głową, poczem wyszedł z pokoju.
„Prawo karania!“ „Tam będziemy swobodni...“
Nie wiem dlaczego, lecz słowa te zabrzmiały mi dziwnie ponuro i niemile.
Chciałam właśnie bliżej rozpytać królowę, gdy ta dzwoni na swe służebne i poleca sprowadzić spowiednika.
— Którego? — pyta jedna z nich.
— Bez różnicy — mówi — byle to był biskup.
Gdy odeszły, prosi mnie Jej Królewska Mość bym była jej w przyodzieniu pomocną. Sprawa to niedługa. Myśliwska skórzana kurta i stara wytarta szara spódnica. W stroju tym jest ohydna. Oczy ma czerwone, zapuchnięte, twarz nabrzmiałą z płaczu, lecz mimo to w wyrazie przebija się coś drapieżnego, okrutnego. Moje pytania zbywa niecierpliwie, krótko.
— Później, później! A po chwili dodaje:
— Musisz ze mną jechać do Fontainebleau, Ninon. Na Boga! nie opuszczaj mnie!
Przybywa spowiednik. Jest to biskup Amiens‘u, który wraca z uroczystego nabożeństwa. Wchodzi w infule i z pastorałem. Pragnę wyjść, lecz gest Krystyny wskazuje, bym się cofnęła w głąb komnaty. Następnie klęka przed biskupem, który siadł w fotelu i poczyna się spowiadać. Mówi tak cicho, że żadne słówko nie dochodzi mego słuchu. Przez cały czas spowiedzi wpatruje się uporczywie w oczy biskupa, co widocznie jest mu przykrem. To też pasterz Amiens’u spieszy udzielić swej penitentce rozgrzeszenia i z jawną ulgą opuszcza komnatę.
Królowa dzwoni. Zajeżdża karoca. — Jedziemy do Kościoła w Feuillants, gdzie przyjmuje komunię. Poczynam się nieco uspakajać. Wszak kobieta, która spowiadała się i przyjmowała Najświętsze Sakramenta nie może mieć ponurych zamiarów. To też w daleko już lepszym humorze jadę do Fontainebleau, gdzie nakoniec, niestety, odsłonioną mi zostaje tajemnica. Jedziemy szybko.
W karecie wraz z nami siedzi wielki koniuszy Monaldeschi i kawaler Santinelli. Królowa nie mówi ani słowa. Przybywamy o piątej. Zasiadamy do wieczerzy. Gdy ta się ma ku końcowi rzecze Krystyna do wielkiego koniuszego.
— Panie hrabio! Proszę udać się do Galerji Jeleni.[5] Przybędę niezadługo.
Następnie słyszę jak szepce do Santinelli’ego.
— Czyń twą powinność!
Wszystkie obawy mi powracają. Błagałam Krystynę, by zechciała wyjaśnić zagadkę. Lecz ta miast odpowiedzi, poczyna zmieniać swój ubiór. Przyodziewa się całkowicie czarno. Poczem ujmuje mnie pod rękę i pociąga w stronę Galerji. Przy wejściu oczekiwało na nią dwudziestu halabardzistów, jej przybocznej gwardji, równie czarno ubranych, z przesłoniętemi krepą halabardami. Dziesięciu z nich postępuje przed nami, pozostali idą z tyłu.
— Przez litość! — zawołałam — powiedz Najjaśniejsza Pani, co tu dziać się będzie? Wszak to ma charakter procesji żałobnej!
Nie odrzekła nic, uśmiech skrzywił jeno jej usta, uśmiech djabelski — nie zapomnę go, póki życia!
Galerja Jeleni oświetlona była przez ośmiu paziów trzymających pochodnie. Przy ich blasku ujrzałem Monaldeschi’ego. Klęczał przed mnichem, z tyłu miał ręce związane. Koło niego stał Santinelli, w drucianej koszulce, z obnażonym mieczem w ręku.
— Boże — krzyknęłam — wszak to egzekucja!
Wargi Krystyny powtórnie wykrzywił uśmiech szatański. Oko jej zabłysło hamowaną wściekłością i nienawiścią. Wpatrywała się w Monaldeschi’ego. I ten ją dojrzał. Porwał się z klęczek, by runąć jej do nóg.
— Łaski, łaski — bełkotał.
— Czy prawda to — lodowatym tonem pytała królowa — iż podczas ostatniej podróży Santinelli’ego do Rzymu otworzył waćpan listy poufne, do mnie zaadresowane?
— Prawda... prawda... winien jestem, lecz łaski... błagam daruj życie!
— Nędzniku — wycedziła Krystyna — bądź że choć mężem w obliczu śmierci.
Poczem dobywszy z kieszeni niewielkich rozmiarów broszurę pyta:
— Prawdaż to, że zapłaciłeś nędznemu pismakowi, by w książeczce tej pisał, jako że miałam trzydziestu kochanków z których dwudziestu strułam?
— Litości — powtarzał nieszczęśnik — litości...
— Prawdaż to? Mów...
— Daruj Wasza Królewska Mość! Zazdrość uczyniła mnie szaleńcem! W imię naszej miłości, w imię naszej przeszłości daruj... daruj Krystyno!
— Czy spowiadałeś się już? — zapytała z przerażającym spokojem.
Monaldeschi z strasznym okrzykiem padł na ziemię. Czuł że nadzieja daremna. Krystyna skinęła. Halabardnicy podnieśli hrabiego i odprowadzili na poprzednie miejsce.
— Pani! — zawołałam z rozpaczą, — pani daruj mu! To ohydne. Sprowadzić mnie, bym asystowała scenie potwornej... Nie... nie... nie zabijaj go... Taki rozkaz nie może paść z ust kobiety!
— Nie jestem kobietą — odrzekła ponuro — jestem królową i mam prawo ukarać zdrajcę.
Uniosła rękę. Błysnął miecz Santinelli’ego. Jak przez mgłę słyszałam odgłos zażartej walki. Potem długa struga ciemnej krwi spłynęła do mych stóp. Co dalej było nie wiem. Zemdlałam[6].
Gdy ocknęłam się królowa Krystyna stała pochylona nademną.
— Dziwię się, że się tak przejmujesz — poczęła — to był zdrajca.
— Pani! błagam o karetę — wybełkotałam.
— Teraz o tej porze? Chcesz jechać po nocy?
— Tak, bo po tem... morderstwie... w tym domu...
Krystyna przeszła się nerwowo po pokoju.
— Głupia! wycedziła i po rozkosznym tym epitecie opuściła komnatę.
Podano mi karocę i... odtąd Jej Szwedzkiej Mości nie widziałam więcej...
Ninon niejednokrotnie zachodziła w głowę czemu ją właśnie Krystyna wybrała na świadka ponurej tragedji, kaźni swego ex kochanka. Jedynem wytłomaczeniem mogło być chyba to, że „Minerwa Północy” pragnęła przed kimś obcym popisać się siłą swego charakteru i stanowczością.
- ↑ Chłędowski: „Rzym, ludzie baroku.“
- ↑ Eugene de Mirecourt: „Confessions de Ninon de Lenclos“ t. II str. 245.
- ↑ „Sacrebleu“ — tam do djaska!
- ↑ „Najbardziej zadziwiająca dziewica swego wieku“ — tak ją nazywała królowa Krystyna.
- ↑ Galerie des Cerfs.
- ↑ Wszystkie wyżej opisane fakta są ściśle historyczne. Skazanie hr. Monaldeschi’ego na śmierć, a raczej zamordowanie tegoż, spowodowało takie oburzenie, że król Ludwik XIV przez kardynała Mazarin’a zabronił Krystynie ukazywania się raz na zawsze na swym dworze i polecił jej jaknajszybciej opuścić granice Francji. Z Francji Krystyna udała się do Rzymu w 1658 r. Ponieważ ze Szwecji nie przysyłano jej należnych apanaży, puściła się na najprzeróżniejsze awanturnicze pomysły; prosiła cesarza niemieckiego o powierzenie jej dowództwa nad wojskiem etc., pragnęła odzyskać tron szwedzki, którego się dobrowolnie zrzekła. Udawała się nawet w tym celu do Szwecji, lecz rychło ją stamtąd wyproszono. Główną tego przyczyną, było iż w Rzymie przeszła Krystyna na katolicyzm i przybyła do protestanckiej Szwecji w towarzystwie katolickiego duchownego. Roku 1668 po abdykacji Jana Kazimierza, postawiła swą kandydaturę do tronu Polskiego — jak wiemy bezskutecznie. Zmarła Krystyna, w osamotnieniu, w Rzymie w 1683 r. i jest pochowaną w Bazylice Św. Piotra.