O kobiecie wiecznie młodej/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Antoni Wotowski
Tytuł O kobiecie wiecznie młodej
Podtytuł Ninon de Lenclos. Szkic historyczny
Wydawca Druk-Tłocznia P. Szwede
Data wyd. 1924
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV.
Ninon i pani de Monstespan. Nieco o czarnych mszach i satanizmie.

Ninon trzymała się zdala od polityki. Zdala się trzymała od wszelkich machinacji kamaryli dworskiej. Ze względu na usposobienie wietrznicy nie łączył ją nigdy żaden długotrwały stosunek z kimkolwiekbądź z ludzi wybitniejszych jej epoki.
Znała ich wszystkich: składali oni jej krótsze lub dłuższe hołdy, lecz losy pięknej nie wiązały się z ich losami. Dla tego też może nie odegrała Ninon w historji wybitniejszej roli i mniej jest znaną naogół od przeróżnych faworyt królewskich, że dla przykładu wymienię panią Dubarry lub panią Pompadour.
Tem nie mniej jednak w ciągu długiego swego żywota stykała się panna de Lenclos z tą lub inną osobistością wybitną, niejednokrotnie wbrew woli swej nawet odegrać rolę była zmuszona w perypetjach przeróżnych.
Asystowała więc Kondeuszowi Wielkiemu w jego pochodach, obecną była przy ponurej scenie, opisanej w rozdziale poprzednim, w znacznej mierze nakoniec się przyczyniła do zguby słynnej faworyty Ludwika XIV — pani de Montespan.
Pomijając wszelki chronologiczny porządek, gdyż działo się to roku pańskiego 1673, przedstawię tu starcie dwóch bodaj najciekawszych kobiet swojej epoki.
„Królowa kurtyzan“ Ninon — i de Montespan metresa królewska, satanistka!
Bussy-Rabutin, w swej kronice skandalicznej panowania Ludwika XIV p. t. „Histoire amoureuse des Gaules“ pisze, że była Montespan jedną z najpiękniejszych, ale i najprzewrotniejszych kobiet.
Zimna, wyrachowana, bez wszelkich skrupułów szła drogą prostą do celu, nawet po trupach.
Mąż, Gaston de Montespan, służył za parawan jedynie. Potrafiła ona niepodzielnie zapanować nad kapryśnym „roi soleil“, Ludwikiem XIV, zmieniającym kochanki niby rękawiczki, oplątać go tak, że patrzył na wszystko jej oczami, czynił to, co faworyta zechciała.
Montespan była wszechpotężną, Montespan była więcej niż królową, gdyż była istotnym królem, a dzieci jej, któremi wspaniałomyślnie obdarzała co dziewięć miesięcy Ludwika XIV[1], nie tylko otrzymały tytuły (książe de Maine, hrabia Tuluzy etc.) lecz wychowywały się w pałacu monarszym, otrzymując książętom krwi przynależne honory.


Margrabina Franciszka de Montespan

Coprawda, o przyczynach niezwykłej władzy Montespan chodziły różne gadki, straszliwe, a niesamowite — niestety przez późniejsze badania historyczne całkowicie stwierdzone.
Miała więc faworyta królewska, celem zachowania swej młodości, urody, a również władzy nad swym kochankiem, oddawać się ni mniej ni więcej tylko satanistycznym praktykom.
Zaczęło się to tak...
Razu pewnego coś się popsuło. „Roi soleil“ stawał się małomówny, grymaśny — niezawodny symptom, że stosunek z metresą poczynał mu ciążyć.
Co czynić? Jak odzyskać chwiejącą się władzę?
Więc wzywa Montespan swą zaufaną la Voisin, starą czarownicę i kabalarkę.
— Mów stara — rzecze — daj radę, co czynić?
La Voisin kręci głową, małe oczki chytrze biegają.
— Gdyby jasna pani zechciała...
— No, prędzej stara...
— Kiedy... bo... nie wiem jak to powiedzieć...
— Głupiaś! Ważę się na wszystko... sprzedam duszę djabłu...
Stara uśmiecha się obleśnie, krzywi swą pomarszczoną twarz, nachyla do ucha faworyty, coś szepce...
Ta blednie, wzdryga się. Chwilę myśli, poczem kiwa głową:
— To takie straszne, lecz rady niema...
Żył podówczas w Paryżu niejaki ex ksiądz, łotr z pod ciemnej gwiazdy, nazwiskiem Guibourg, za przeróżne łajdactwa z Kościoła wyrzucony.
On to odprawiał na cześć szatana „czarne msze“, podczas których składane były krwawe ofiary.
A miał Lucifer za te okropności swym wiernym zapewniać młodość wieczystą i moc wszelaką.
Montespan nie namyśla się długo. Z powiernicą la Voisin, w przebraniu, o zmroku, skrada się do napół rozwalonego na przedmieściach Paryża domostwa. Tam Guibourg już oczekuje na nią. Faworyta rozbiera się, musi być całkiem naga, wszak na jej ciele szatańska ceremonja odbywać się będzie.[2]
Leży Montespan na prostej ławie z głową opuszczoną, nad nią stoi Guibourg. Przybrany jest w ornat, ornat świętokradczy, z krzyżem obróconym na dół. Stoi jakby chwilę w zadumie, jakgdyby się wahał.
— Cóż stary Guibourg — z pasją woła w ołtarz przemieniona nędznica. — Cóż stary boisz się? — Boisz się opoju? Te co ci zawierzyły, wyczerpały snać twe siły jak również twa konkubina, która od lat dwudziestu oczekiwała cię u proga kościołów. Wyczerpały cię twe nałożnice... boisz się...
Guibourg prostuje swą postać.
— Zamilcz niewiasto... Wiedz, że mimo lat mych siedemdziesięciu... on... pan nasz i władca... Szatan... da siły dość, by dopełnić ofiarnego obrzędu...
I rozpoczyna się straszliwa ceremonja. Więc pocałunek... a pod wpływem szorstkich, źle ogolonych warg, kobieta się wzdryga, jej ciało się pręży, gdyby w kurczu, pręży niby struna...
Potem krótkie świętokradcze modlitwy. A nakoniec scena najstraszliwsza — scena ofiarna, scena poświęcenia.
Więc wnosi la Voisin... nagie paromiesięczne dziecię... Guibourg szepce zaklęcia coraz szybciej, coraz bardziej nerwowo. Bluźni... Potokiem brudnych, cuchnących słów obrzuca Zbawiciela rozpiętego na krzyżu... padają wyrazy ohydne, potworne... Z czoła spływa mu pot gęstemi kroplami, usta krzywi grymas wściekłości... W ręku trzyma nóż... Z ręki la Voisin bierze kwilące dziecię. Krótki błysk. Krzyk. I potok różowej krwi rosi ołtarz, ścieka strugami na ciało nagiej kobiety...
Ofiara szatanowi złożoną została...
Guibourg podstawia kielich, a płynie doń krew — dopóki nieszczęsne dziecię nie zamieni się... niby w wyciśniętą gąbkę...
Guibourg jest teraz straszny... oczy dziko mu świecą... niktby w nim nie rozpoznał niedołężnego z przed chwili siedemdziesięcioletniego starca... „Consummatum est“ szepcą jego wargi. Sprężystym ruchem chwyta leżącą przed nim nagą kobietę i łączy się z nią w lubieżnym, obłąkańczym uścisku...


„Czarna msza“ Guibourg’a (według starego sztychu z XVII w.)
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po chwili blada, a pozornie spokojna opuszczała Montespan djabelskie domostwo. Unosiła z sobą „eliksir potęgi“, „eliksir szatana“. W skład jego wchodziła mąka, krew i nasienie ludzkie...
Następnego dnia powrócił do faworyty Ludwik XIV korny i zakochany, jak nigdy...
Jest to fakt historyczny![3]
Pozwoliłem sobie zatrzymać się nieco dłużej nad wstrętną postacią pani de Montespan...
Tej to kobiecie wypowiedziała walkę Ninon de Lenclos.
O cóż poszło?
Razu pewnego wybrała się panna de Lenclos do swej przyjaciółki księżny Montausier, zamieszkałej w Saint Cloud. A nadmienić należy, że Saint Cloud, położone śród pięknych parków, było zarezerwowane dla rodziny królewskiej i dam dworu.
Gdy wychodziła, natknęła się na Montespan, która ze zwykłą sobie arogancją (ileż szlachetnych zalet!) do jednej z towarzyszących pań tak mówi:
— Co robi tu ta Ninon... któż śmiał wprowadzić tę kobietę?
Ninon zmilczała... lecz domyśleć się łatwo co w duszy pięknej się działo... tak boleśnie nigdy jej nikt nie dotknął.
Nad zemstą medytuje krótko. Ściąga do siebie małżonka pani Montespan oficjalnego, zwanego Gastonem. Jemu w obecności licznego gremium tłomaczy, jak zdyshonorowanym i spostponowanym jest postępowaniem prawowitej połowicy.
Gaston de Montespan, znakomicie o wszystkiem poinformowany, a ze względów materjalnych mąż wyrozumiały i ślepy, tym razem (nolens volens) zareagować musi, że rzecz się działa publicznie.
Pędzi więc do Louvre’u i nie namyślając się długo, wymierza żonie swej, a faworycie monarszej, dwa tęgie policzki, wrzeszcząc przy tem w niebogłosy, że mu „roi soleil“ największy skarb na ziemi zabrał.
Montespan jest wściekła, Ludwik XIV mocno skonsternowany... a Ninon się śmieje do rozpuku!
Lecz śmieje się ten, kto się śmieje ostatni!
Gaston de Montespan wiedział co robi. Otrzymuje on w prezencie od od króla ciężki wór złota, grubo cięższy, niż zwykle otrzymywał. To też kornie przeprasza żonę, całuje w rękę monarchę, a na usprawiedliwienie swe wskazuje... Ninon, jedyną winowajczynię galimatjasu.
Teraz wszyscy są wściekli, Ninon przerażona... a Gaston śmieje się w kułak.
Historja się powtarza! Znowu do panny Lenclos zjawia się oficer królewski z rozkazem natychmiastowej wędrówki do „Filles repanties“. I nie pomagają ani łzy, ani zaklęcia; nie pomagają energiczne protesty, że nie jest dziewicą i kajać się nie chce. Nie upływa dwudziestu czterech godzin i... „la filie la plus étonnante du monde”, niby zwykła gamratka, znajduje się za klasztorną kratą.
Sytuacja przedstawia się tragi-komicznie, a raczej całkiem tragicznie. Z rozsierdzonym Ludwikiem XIV żartów nie ma, a nie ma tym razem i możnych przyjaciół, co w opresji tej dopomódz by mogli...
Lecz od czegóż szczęście!
Gdy ranka pewnego siedzi Ninon, smętnie rozmyślając nad losem „pokutującej“ dziewicy, rozwierają się drzwi i staje w nich niejaka madame Arnoult.
Aby zrozumieć całą tą historję należy się cofnąć nieco wstecz.
Przypomina sobie czytelnik zapewne anegdotę, przeze mnie opowiedzianą, o satyryku poecie Scarronie, który za „Ninusa“ przez margrabinę Villarceaux miejsca pozbawiony został.
Od chwili tej pomiędzy małżeństwem Scarron’ów, a Ninon zadzierzgnął się węzeł serdecznej przyjaźni, a gdy świetny ironista uległ atakowi paralitycznemu, całkowicie pozbawiającym go władzy w nogach, Ninon niejednokrotnie przyjaciół wspierała moralnie i materjalnie.
Scarron, niedołężny, nie tracił humoru; pisał on i przedrwiwał póki mógł a wszelkie inne rozkosze zastępowało mu dobre jedzenie. Słusznie do niego zastosować by można wiersz Saint-Evremond’a:

Żołądek tęgi miej — a będziesz stale chwat,
Użyjesz co się zwie — dożyjesz do stu lat!

Lecz niestety żołądek okazał się nie tęgi i wesoły pan Scarron dnia pewnego żywot swój zakończył z powodu... obżarstwa.
Po śmierci małżonka, Franciszka Scarron, urodzona D’Aubigné, osóbka fertyczna i energiczna radziła sobie jak się dało. A że w wieku zepsucia wyjątkowa cnota, przez siłę kontrastu, mogła być popłatną, poczęła, jak pisze Bussy-Rabutin pozować na świętoszkę i nie wychodziła z kościołów.
Podobnym zachowaniem zjednała sobie kler tudzież nazwę kobiety niedostępnej a poważnej, że zaś Stwórca nie poskąpił jej sprytu zmyśliła grę, która całkowitym sukcesem zakończyć się miała.
Pierwszym więc stadjum było zakradzenie się w łaski wszechpotężnej faworyty. Mniejsza jakiemi drogami, lecz w momencie niniejszego opowiadania, zajmowała, jak ją jeszcze zwano, Scarronka oficjalne stanowisko wychowawczyni dzieci królewskich, ściślej powiedziawszy bastardów pani de Montespan.
Gdy więc Ninon w klasztorze „Filles repanties“ siedzi zasępiona, zjawa się do niej Arnoult, powiernica Scarronki; tłomaczy, że przybywa z polecenia tej ostatniej, która nie zapomniała o przyjaciółce swej pannie de Lenclos i pragnie, z opresji ją wydobyć.
— Z kądże pani Scarron ma taką władzę? — pyta Ninon.
— Ma wpływ na Montespan ogromny — odrzecze Arnoult — zresztą król zwrócił na nią uwagę, jest zachwycony...
Ninon poczyna się rozjaśniać w głowie.
— Więc królowi miałaby wdowa Scarron wpaść w oko?..
Powiernica nieco się miesza, lecz w końcu gra w otwarte karty. Tak, Ludwik XIV zdaje się, czuje coś znacznie więcej dla wychowawczyni aniżeli samo uznanie jej pedagogicznych zdolności. Snać właśnie kobieta „cnota chodząca“ — go „wzięła“.
— Otóż mówiąc uczciwie — ciągnie Arnoult dalej — Scarronka pracuje obecnie nad zgubą Montespan. Ma wszelkie szanse, by zająć jej miejsce. Co zaś się was tyczy, Ninon, to podejmuje się uwolnić z klasztoru, lecz...
— Cóż takiego?
— Usługa za usługę. Musicie stanąć przy jej boku, gdy tego zażąda... wszak faworyta jest i waszym wrogiem. Słowo?
— Słowo!
Anoult odchodzi, a po paru dniach Ninon istotnie zostaje na wolność wypuszczoną. Pędzi dziękować pani Scarron, lecz ta jej nie przyjmuje, a odpowiada kartką, że o wszystkiem w swojej porze powiadomi.
Po upływie paru tygodni Arnoult się zjawia. Przychodzi przypomnieć o obietnicy. Jakiej? Tej, że Ninon winna jest rewanż za zwolnienie i że obecnie chwila odpowiednia nadeszła. O co chodzi? — O utrącenie Montenspanki. W jaki sposób? — O tem Ninon się... dowie. Ma być na jutro gotową do podróży... Po za tem milczenie i tajemnica.
Nazajutrz wieczorem jedzie Ninon wraz z Arnoult karetą o przesłoniętych oknach. Ninon jest przebrana po męsku. Jadą długo, parę dni. Nakoniec, bodaj po trzech dobach podróży przybywają do ponurego zamczyska w Wogezach. Spotyka je stary majordomus. Arnoult doręcza mu list. Ten czyta go uważnie i prosi podróżne na wieczerzę.
Wieczerzę wszyscy spożywają w milczeniu, majordomus jest zamyślony, ręką trze czoło.
— Prośba mego brata jest dla mnie święta — mówi — lecz gdzież miłościwych państwa pomieszczę? Wszak jutro król z całym dworem tu zjeżdża... wszystko będzie zajęte.
— A komnata duchów? — pyta Arnoult — toć brat pisze wyraźnie...
Majordomus aż podskoczył.
— Szalony chyba być musi... ni chwili nie wątpię o odwadze waćpana — zwraca się do Ninon, którą bierze za męża Arnoult — lecz na sumienie! gubić was nie mogę! Wszak z tych co nocowali w tej przeklętej komnacie — nikt żyw nie wyszedł... Od lat dziesiątków najśmielszy nie waży się tam mieszkać... a służba nawet ze strachem izbicę djabelską uprząta...
— Nie kończ waszmość — przerywa Arnault — znamy te baśnie i nie lękamy się niczego! Zresztą rady niema, tem bardziej, że bytność nasza ukrytą ma być dla dworu. Małżonka mego nie miłuje Król Jegomość...
Długo trwają namowy. W końcu majordomus mięknie i sam prowadzi awanturniczą parę do straszliwej komnaty. Zapala świece i ze drżeniem w głosie życzy dobrej nocy, polecając ich duszę Bogu.
Ninon z tej procedury nic nie rozumie. Za to chytra Arnoult czuje się jak ryba w wodzie. Myszkuje po pokoju, obstukuje ściany, włazi w komin, obmacuje buazerje. Naraz wydaje okrzyk radości.
— Jest! — woła.
— To tylko jest — mówi Ninon — że ja nic nie rozumiem!
— To zaraz zrozumiecie — tu Arnoult poczyna majstrować koło buazerji, ciśnie główkę złoconego cherubinka... i gdyby za skinieniem różdżki czarodziejskiej ściana rozwiera się, ukazując przejście potajemne, Arnoult chwyta kandelabr. Pociąga Ninon za sobą. Za chwilę znajdują się w pięknej, bogato urządzonej sypialni.
Arnoult śmieje się z cicha.
— Tu król jutro nocować będzie — szepce — Ninon, teraz rozumiecie?
— Nic.
— Zaraz dowiecie się wszystkiego.
W tym czasie drzwi potajemnego przejścia zamykają się bez szmeru. Nie przeraża to Arnoult. Zbliża się do pięknie amorami skrzydlatemi przyozdobionego kominka, pakuje... jednemu z amorków palec w ucho — i za chwilę obie znajdują się w swej komnacie... komnacie „duchów”.
— Teraz rozwiązanie zagadki — mówi Arnoult — Ninon siadajcie...
Panna de Lenclos zamienia się w słuch.
— Widzicie — poczyna chytra intrygantka — znam wszystkie sekrety tego zamczyska. Istotnie w wieku ubiegłym szereg osób nie wyszedł żyw z tej komnaty, lecz nie duchy były tego przyczyną.
— Któż taki?
— Pewien graf, nazwiskiem Ribaupierre, podówczas pan na tym zamczysku, ściągał tu bogatych podróżnych, których obfitą kolacją ugościwszy, uśmiercał najzwyczajniej, tym to potajemnem przejściem, w nocy, się do nich przedostając. Szło to na karb duchów. Teraz pojmujecie?
— Owszem, pojmuję. Lecz cóż to ma wspólnego z naszą przygodą?
Arnoult w milczeniu zbliża się do swojego kufra. Wyjmuje zeń duży medaljon przedstawiający zmarłą Annę Austrjaczkę. Wyjmuje piękną z brokateli suknię taką, jaką zwykle za życia nosiła królowa. Prowadzi Ninon do lustra i pyta:
— Jak sądzicie, Ninon, wcale udatna z was wyjdzie nieboszczka pani nasza?
Istotnie Ninon z podstawy, wzrostu i ruchów wielce przypominała zgasłą ex regentkę. Więc też Arnoult bliżej swój zamiar tłomaczy. Dowiedziała się i przewidziała wszystko. Jutro król tu zjeżdża i ma nocować. „Duch” matki mu się ukaże i poleci z Montespan się rozstać.
— Ja mam być tym duchem? — pyta Ninon.
— Tak — brzmi odpowiedź.
— Ale ryzykujemy głową...
— Ryzyka nie masz żadnego — obmyślone wszystko.
Ninon waha się, lecz w końcu ustępuje. Wszak dała słowo; pozatem zemsta jest słodkim uczuciem, zemsta jest rozkoszą bogów — i to jeszcze nad kim — nad Montespanką!
Wszystko się dzieje jak było przewidziane...
Przybywa Ludwik XIV, w drodze z Paryża nad granicę, do zwycięskich wojsk, będących pod dowództwem Tureniusza. Wraz z nim liczny dwór, mający uroczyście obchodzić zwycięstwo, no i rozumie się, nieodłączna pani de Montespan.
Król zajmuje wyznaczoną sypialnię, a że jest mocno niewywczasowany udaje się już o dziewiątej wieczór na spoczynek.
Tymczasem w „komnacie duchów“ o północy rozpoczyna się gorączkowa robota.
Arnoult charakteryzuje Ninon tak, że ta niemal sama w Annę Austrjaczkę, mniema się być przemienioną. Pogrubia więc jej stan, przemalowywuje włosy, szminkuje twarz, podłuża brwi. Poczem nakłada suknię z brokateli i przepasuje niebieską orderową wstęgą.
Tualeta skończona.
Arnoult naciska sprężynę, tajne drzwi otwierają się i „zjawa“ Anny Austrjaczki wchodzi do królewskiej sypialni.
Jego Królewska Mość, znużony drogą, spał snem głębokim i spokojnym. „Duch“ zbliża się do niego i kładzie mu lodowatą dłoń na ramieniu (przez pół godziny przedtem trzymała Ninon rękę w wodzie z lodem). Z tyłu ukryta Arnoult, świeci nafosforyzowaną pochodnią, której ponury blask rozwiewa mroki komnaty.
Niespodzianie obudzony Ludwik XIV prostuje się na swem łożu i w przerażeniu, ledwie wybełkotać może:
— Matka, matka...
Duch wpatruje się weń uporczywie i groźnie; jednocześnie kładzie kartkę na stojącym obok łóżka stoliku.
W tej chwili pochodnia gaśnie. Ciemność zapada kompletna i „zjawa” Anny Austrjaczki, prowadzona za rękę przez Arnoult, szczęśliwie znika za potajemnemi drzwiami, które zamykają się bez szelestu.
Ninon jest na pół żywa. Teraz dopiero rozumie, na jak grubą grę się ważyła.
Tymczasem w komnacie obok, w sypialni króla, hałas się wszczyna okrutny.
— Służba! Światło! — krzyczy Ludwik XIV, jak oparzony...
Snać pragnie odczytać kartkę, pozostawioną przez ducha.
Arnoult przedtem wydobyła autentyczne pismo Anny Austryjaczki. Obawiając się, że król, mimo przerażenia, może powziąć wątpliwości, o ile Ninon przemówi, podrobiła ona znakomicie pismo zmarłej królowej.
Zaświatowa kartka brzmiała.

SYNU!

Czas ocknąć się z nieprawości. Czas porzucić grzechy. Szatan w postaci niewiasty przy boku ci stoi. Opomnij się! Zezwolił Pan bym osobiście przestrogę niosła. Wnijdź w siebie. Usłuchaj. Umarli bezkarnie nie wstają z grobów.

MATKA

Ninon noc całą spędziła w śmiertelnych transach. Wystarczało by król kazał zrewidować zamek — gra byłaby stracona. Trudno było wytłumaczyć, w jaki sposób Anna Austrjaczka przed powrotem na tamten świat tu na tym padole pozostawiła swą suknię na pamiątkę.
Lecz Ludwik XIV, pan niezrównanie odważny i dumny, po raz pierwszy w życiu, nastraszył się istotnie... i całe zjawisko przyjął za bezsporną wizytę z zaświatów.
To też figiel uszedł na sucho.
A gdy następnego dnia Ninon, w powrotnej podróży, była już w znacznej odległości od zamku, zauważyła nagle drugi wymijający ją pojazd.
Siedziała w nim Montespan blada z zaciśniętemi wargami.
Ninon nie mogła pohamować swej radości.
— Kłaniam się uniżenie! — krzyknęła, wysuwając się z okna karocy.
— Kto jesteś? — wycedziła Montespan biorąc Ninon z przebrania za mężczyznę.
— Brat Ninon, pani!
— A cóż mnie to obchodzi?
— Nic piękna, li tylko, że siostra wam gratulacje przesyła!
Montespan zacisnęła wargi, zmilczała. Pojazd jej oddalił się szybko.
Aczkolwiek tęgo świerzbiał język Ninon, nie ośmieliła się komukolwiek opowiadać w Paryżu o tej przygodzie — pachniało to już nie klasztorem „pokutujących dziewic“ lecz Bastylją.
A zemsta była kompletną.
Pani de Montespan całkowicie utrącona traciła wszelkie znaczenie. Natomiast wstawała nowa na horyzoncie gwiazda: Scarronka.
Ludwik XIV w cnotliwej niewieście co raz bardziej rozmiłowany kupił jej dobra noszące nazwę: Maintenon, zkąd wdowa po poecie kpiarzu Scarronie, mocą dekretu królewskiego, nazwisko pani de Maintenon otrzymała.
Weseli paryżanie też wkrótce przechrzcili je po swojemu: na „madame de Maintenant”, co po polsku „pani teraźniejsza“ oznacza.
Z losami Ninon pani de Maintenon ma taki związek, że gdy stała się na miejsce Montespan wszechwładną, a władzę tę potrafiła utrzymać aż po koniec życia (niektórzy historycy twierdzą, iż wzięła z Ludwikiem XIV ślub potajemnie) — wysoce z lekka traktowała ona swoją ex protektorkę i przyjaciółkę Ninon, a momentami i wszelkiej znajomości się wypierała.
Lecz takim jest świat, a słowo „przyjaźń“ wielce nieokreślonem i chwiejnem pojęciem. Ta jedna tylko stale prawda się wywodzi, że „niema karesu bez interesu”.








  1. Ludwik XIV żonaty był z infantką hiszpańską Marją Teresą, lecz tak mało się w swych afektach krępował, iż przez czas pewien miał dwie faworyty: panią de la Valliere i panią Montespan (urodzoną de Mortemart, która wyszła za mąż za głupiego i nieprzebierającego w środkach margrabiego de Montespan). Afiszował się z niemi i obwoził za sobą we wszystkich swych podróżach. Było to takim publicznym skandalem, że odsunięta przez syna od władzy ex regentka królowa Anna Austrjaczka tylko ręce załamywała, a jak twierdzą niektórzy przyspieszyć to miało jej zgon.
    Montespan, w dziwny sposób, potrafiła odsunąć rywalkę, la Valliere, (która wstąpiła do klasztoru) i niepodzielnie zapanowała nad Ludwikiem XIV. Władza jej była tak potężna, że król dekretem parlamentu legalizował nieprawe dzieci z tego stosunku powstałe: księcia de Maine i hrabiego Tuluzy. Dalsze dzieje Montespan przedstawia rozdział niniejszy.
  2. Scenę tę przedstawia rzadki sztych, reprodukcja którego w niniejszym dziełku jest pomieszczona.
  3. Opisany przezemnie przebieg czarnej mszy, opiera się na odnośnym satanistycznym rytuale. Ciekawy czytelnik bliższe szczegóły odnaleźć może w Huysmansa powieści „La bas“, oraz w studjum Jules Bois: „Le Satanisme et la magie“, oraz w mojej (w druku) książce „Historja magji i czarów“. „Czarne msze“, w które przerodził się sabat średniowieczny, wymagały bezwzględnie krwawej ofiary. W wieku XVII we Francji bieda była tak wielka, iż jak pisze Przybyszewski w swej „Synagodze szatana“, matki sprzedawały po zaułkach dzieci do tych ceremonji za luidora. Przeważnie jednak sataniści załatwiali się i załatwiają inaczej. Biorą oni „foetus“ — niedonoszone dziecię martwe i przynoszą je szatanowi w ofierze. W innych wypadkach samogwałt odprawiającego „czarną mszę“ zastępuje krwawą ofiarę. Są to tak zwane „messes du sperme“. Aby jednak „pate conjuratoire“ „eliksir djabelski“, „placek szatana“ mógł być środkiem zapewniającym młodość i nieśmiertelność — winien on według starych rytuałów zawierać bezwzględnie krew ludzką.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Antoni Wotowski.