O ubraniu i wyglądzie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O ubraniu i wyglądzie |
Pochodzenie | Z rozmyślań próżniaka |
Wydawca | „Kurjer Wileński“ |
Data wyd. | 1911 |
Druk | Józef Zawadzki |
Miejsce wyd. | Wilno |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Idle Thoughts of an Idle Fellow |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Powiadają (chociaż ludziom powinno być wstyd tak mówić), że świadomość, iż jesteśmy dobrze ubrani, daje człowiekowi większe zadowolenie, aniżeli wszelkie cnoty razem wzięte. Obawiam się, że cynicy, którzy tak twierdzą, miewają nieraz słuszność. Wiem, że kiedy byłem bardzo młody (działo się to dawno, bardzo dawno, jak mówią w bajkach) i chciałem się zabawić, zaczynałem po kolei przymierzać swoje najlepsze ubrania. Jeżeli zaś miewałem jakąś przykrość, nap., jeżeli moja praczka nie chciała brać bielizny do prania, albo po raz dziesiąty zwracano mi mój poemat, pisany białym wierszem, wraz z uprzejmym liścikiem od wydawcy, „żałującego, że skutkiem braku miejsca nie może skorzystać z łaskawej propozycji“, albo też źle mię potraktowała kobieta, którą kochałem tak, jak nie kochał jeszcze nigdy żaden mężczyzna... Nawiasem mówiąc, zdumiewająca rzecz, jak różnobarwne bywają rodzaje miłości. Wszyscy kochamy tak, jak nigdy nikt jeszcze nie kochał. Nie wiem doprawdy, jak będą kochali nasi wnukowie. Zapewne będą zmuszeni stawać na głowach, aby nie wpaść w naśladownictwo żadnego z poprzednich sposobów.
Owóż mówiłem że gdy trafiła mi się która z wyżej wspomnianych przykrości, kiedy czułem się nazbyt już zgnębiony, kładłem najlepsze swoje ubranie i szedłem na przechadzkę. Spacer wracał mi utracony szacunek dla samego siebie. W błyszczącym, nowym kapeluszu, w zaprasowanych na przodzie spodniach (spodnie przechowywałem starannie pod pościelą — nie na podłodze, oczywiście, lecz pomiędzy pościelą a materacem), czułem, że jestem czemś, i że na świecie znajdą się inne praczki, może nawet, inne panienki, które można pokochać i które potrafią ocenić rozumnego, ładnego chłopca. Na wszystko wtedy byłbym się odważył. Oświadczę się innej kobiecie — czułem, że mogę to zrobić w takiem ubraniu.
Tak, ubranie posiada przy konkurach niesłychane znaczenie. W dobrem ubraniu bitwa jest nawpół już wygrana. Tak przynajmniej myśli zazwyczaj młodzieniec, zużywając dwie godziny czasu na przygotowania do boju. Pierwsze pół godziny schodzi na rozmyślaniu, co włożyć — jasny garnitur, laskę i twardy kapelusz, czy też czarny frak, cylinder i parasol. Na cokolwiek się zdecyduje, wybór bywa zawsze nieszczęśliwy. Jeżeli wkłada jasny garnitur i bierze laskę, zpewnością upadnie deszcz, skutkiem czego dochodzi do domu ukochanej zmokły i zabłocony i przez cały wieczór musi chować nogi pod krzesło. Jeżeli zaś rozstrzyga kwestię na korzyść cylindra i parasola... niepodobna wyjść w cylindrze bez parasola, równa się to pozostawieniu małego dziecka (niech je Pan Bóg błogosławi) bez niańki. Jak ja nienawidzę cylindra! Mogę was zapewnić, że jeden cylinder starczy mi nadługo. Wkładam go wtedy tylko... co tam, wszystko jedno kiedy. Tak, starczy mi go nadługo. Ostatni cylinder kupiłem pięć lat temu. Zeszłego lata był trochę niemodny, teraz jednak wszedł w modę i wygląda bardzo szykownie.
Wróćmy jednak do naszego młodzieńca i jego konkurów. Jeżeli więc idzie w cylindrze i z parasolem, w południe robi się okropnie gorąco, wypomadowane wąsy opadają, a pięknie zakręcony pukiel nad czołem zamienia się w mokry kosmyk, bardzo podobny do kawałka jakiegoś wodorostu. Los zawsze bywa niesprawiedliwy dla biednego chłopca. Jeżeli jakimś cudem uda mu się w przyzwoitym stanie dostać do domu ukochanej, okazuje się niezmiennie, że przed chwilą właśnie wyszła z kuzynką i nieprędko wróci.
Jak musi zazdrościć młody kochanek, taki śmieszny we współczesnym, niezgrabnym garniturze, wytwornym elegantom z przed lat siedmdziesięciu pięciu. Spójrzcie na ich loki, milutkie kapelusiki, zgrabne nogi w obcisłych spodeńkach, strojne lakierowane pantofle, gufrowane żaboty i mnóstwo brzęczących breloków. Nic dziwnego, że śliczna panienka w pasterce i blado-błękitnej szarfie spuszcza oczy i jest zwyciężona. W takiem ubraniu mężczyźni mogli odnosić zwycięstwa. Ale czego można się spodziewać po workowatych spodniach i małpich żakietach?
Ubranie posiada większą wagę, aniżeli sądzimy. Zachowanie nasze zależy wyłącznie od ubrania. Włóżcie na człowieka nędzne, znoszone łachmany, a zacznie skradać się przez ulicę ze spuszczoną głową, jak człowiek, który sam chodzi dla siebie po piwo do kolacji. Ale ubierzcie to samo indywiduum w eleganckie ubranie, a pójdzie główną ulicą, wymachując laseczką, oglądając się za dziewczętami i nadymając się, jak indyjski kogut.
Ubranie zmienia nawet nasz charakter. Człowiek nie mógł nie być śmiały i okrutny, kiedy na kapeluszu miał olbrzymie pióro, sztylet za pasem, a na rękawach mnóstwo białych bufek. Mając zaś na siebie „ulster“, chowa się za latarnię i o byle co przywołuje policję.
Jestem gotów przyznać, że można znaleźć prawdziwą szlachetność, niezłomną uczciwość, głębokie przywiązanie i wszystkie tym podobne cnoty rostbiffowej i plummpuddingowej szkoły pod cienkiem suknem i kortem w takiej samej, a może nawet większej dozie, co i pod jedwabiem lub aksamitem; jednak duch tego rycerstwa, co „szło na turniej w imię miłości i pani swego serca“ i walczyło „o uśmiechy dam“, wymaga brzęku stali i szelestu piór, aby mógł być wywołany ze swej mogiły, zpośród zakurzonych fałd, koronek i zapleśniałych arkuszy zapomnianych kronik.
Myślę, że świat się starzeje, kiedy kładzie na siebie takie ciemne barwy. Przeżyliśmy dziecięcy wiek ludzkości, kiedy ludzie nosili luźne, długie szaty i lubili chodzić boso. Potem nastąpił brutalny, barbarzyński okres przejściowego wieku naszej rasy. Nie dbaliśmy wtedy o stroje; za szczyt piękności uważaliśmy tatuowanie i nie czesaliśmy się nigdy. Następnie świat zamienił się w młodego eleganta. Ustroił w długie loki, czerwone kolety, począł nadskakiwać i chełpić się, upiększać i stroić miny.
Minęły jednak owe wesołe, szalone dni młodości, teraz zaś jesteśmy rozsądni, bardzo poważni i, jak twierdzą niektórzy, bardzo głupi. Świat w dziewiętnastym wieku — to poważny, niemłody mężczyzna, który przeraziłby się zobaczywszy na sobie jaskrawą barwę. Ubiera się zatem w czarne surduty i spodnie, w czarne kapelusze i czarne trzewiki. I pomyśleć, że był czas, kiedy ów szanowny gentleman był trubadurem, albo rycerzem, strojnym we wszystkie kolory tęczy! O, tak! w dzisiejszych czasach jesteśmy bezporównania rozsądniejsi.
Albo uważamy się za rozsądniejszych. Według obecnych zapatrywań rozum i nuda, albo przytępienie idą zawsze w parze.
Cnota znowuż jest zawsze nierozłączna z czarnym kolorem. Zauważcie, że bardzo cnotliwi, porządni ludzie ubierają się czarno od stóp do głowy, nie wyłączając rękawiczek i krawatów. Wkrótce zapewne zaczną nosić czarne koszule. Przeciętni ludzie pozwalają sobie na ubieranie się w powszednie dni w jasne spodnie, niektórzy zaś dochodzą do tego, że noszą fantazyjne kamizelki! Co zaś do ludzi, nie dbających o zbawienie duszy, to ci mają śmiałość pokazywania się w jasnych garniturach, a słyszeliśmy też o kilku hultajach, którzy upadli tak nizko, że noszą białe kapelusze. Ale o takich ludziach nie mówi się w towarzystwie i może nie powinienem był wcale o nich wspominać.
Wolałbym jednak, żeby tak się nie działo i żeby można było być cnotliwym, poważnym i mądrym człowiekiem, nie robiąc z siebie straszydła. Patrzę niekiedy na moje dwa długie, cylindryczne worki (tak malowniczo marszczące się dokoła kolan), na mój stojący kołnierzyk i „melonik“ i zachodzę w głowie, jakie ja mam prawo szpecić w ten sposób świat Boży. Szalone, złe myśli budzą się w mojem sercu. Odchodzi mię ochota być cnotliwym i poważnym (mądrym, jak powiadają, być nie mogę, więc o tem nawet nie wspominam). Ogarnia mię natomiast chętka włożenia krótkich, wąskich pantalonów, koloru lawendy z pąsowemi, aksamitnemi lampasami, zielonego koletu z żółtemi wypustkami; na ramiona zarzuciłbym błękitny, jedwabny płaszcz, na moim kapeluszu powiewałoby czarne, orle pióro. Następnie miałbym ogromną szpadę, sokoła i kopję, a pod sobą rącznego konia, jeździłbym i radował ludzkie oczy. Dlaczego wszyscy mamy być podobni do mrówek, wdrapujących się na kupkę piasku? Czemu nie mielibyśmy weselej ubierać? Jestem przekonany, że bylibyśmy wtedy o wiele szczęśliwsi. To drobiazg, prawda, ale i my wszakże jesteśmy tylko drobną rasą, czemuż więc mamy się zmuszać i pozbawiać niewinnej przyjemności. Niechby filozofowie robili z siebie strachy na wróble, nam zaś pozwólcie być motylami.
Bądź co bądź jednak kobiety powinny się pięknie ubierać. Jest to ich obowiązkiem. Są one kwiatami ziemi, stworzone po to, aby być ozdobą. My, mężczyźni, niejednokrotnie je krytykujemy, ale Bogu jednemu wiadomo, jak nudny byłby ten stary świat, gdyby nie ładne sukienki i świeże twarzyczki. Jakże one rozjaśniają sobą każdy kątek. Jakież miłe zamieszanie wprowadzają kuzynki oczywiście — do naszych kawalerskich mieszkanek! Jaki cudowny nieporządek wywołują ich koronki i wstążeczki, rękawiczki i kapelusze, parasolki i chusteczki! Jakby tęcza przyszła nas odwiedzić!
Mojem zdaniem jeden z największych uroków wiosny stanowią ładne, jasne toalety młodych kobiet. Lubię patrzeć, jak różowe, błękitne i białe barwy przeglądają między drzewami, zasiewają zielone pola i jaskrawią się na słońcu. Jasne kolory można dojrzeć z bardzo daleka. W obecnej chwili widzę ze swojego okna cztery białe suknie, wchodzące na górę. Rozróżniam je dokładnie, chociaż góra jest oddalona o cztery mile. Zpoczątku zdawało mi się, że to słupy wiorstowe wyszły na przechadzkę. Tak miło jest widzieć zdaleka te kochane istoty, zwłaszcza, jeżeli jest to twoja teściowa i żona.
A propos. Mówiąc o słupach wiorstowych przypomniałem sobie, że miałem bardzo poważnie poruszyć kwestję damskiego obuwia. Nasze kobiety noszą zbyt obszerne buciki. Nigdy nie mogą sobie dobrać odpowiedniego numeru. Szewcy nie trzymają dostatecznie małych bucików.
Ile razy zdarzało mi się widzieć, jak kobiety siadały na pierwszej lepszej belce przy drodze i oświadczyły, że nie mogą zrobić ani kroku więcej wskutek trzewików; przyczyna zaś była zawsze jedna i ta sama — są za wielkie.
Czas już zmienić taki porządek rzeczy. W imieniu mężów i ojców całej Anglji wzywam panów szewców do poprawy. Niepodobna bezkarnie męczyć i koszlawić nasze żony, córki i kuzynki. Dlaczego nie przygotują wystarczającego zapasu małych, wązkich bucików?
Pasek — to druga część stroju kobiecego, która okazuje się zawsze za luźna. Krawcowe robią je tak szerokie, że haftki i pętelki, na które się je zapina, z ogłuszającym hukiem nieraz pękają.
Nie mogę pojąć, dlaczego kobiety znoszą wszystkie te niesprawiedliwości, dlaczego nie wymagają, aby robiono im dostatecznie obcisłe suknie. Nie pochodzi to chyba z braku starania, w gruncie rzeczy bowiem, stroje są jedyną rzeczą, o której naprawdę myślą. Jest to dla nich jedyny zajmujący temat rozmowy, omawiają go też całemi dniami. Zobaczywszy dwie kobiety, możesz śmiało założyć się o ostatniego dolara, że rozmawiają o sukniach, swoich, albo cudzych. Spostrzegasz dwie istoty z anielskiemi minkami, rozmawiające przy oknie i przychodzi ci na myśl, jakie słodkie, pełne dobroci słowa wypowiadają różane ich usteczka.
Podchodzisz bliżej i słyszysz, jak jedna z nich mówi:
— A zatem, zwęziłam pasek, wypuściłam szwu i teraz leży doskonale.
— Do Johnes’ów, — powiada na to druga, — włożę wiśniową bluzkę z żółtą wstawką, a jakie cudowne rękawiczki przyszły do Pattiga; kosztują tylko szyllinga, jedenaście pensów za parę.
Pewnego razu wiozłem łodzią dwie znajome panie. Okolica była prześliczna, obie też dziękowały mi potem serdecznie za piękny spacer. Przez cały czas rozmawiały o strojach.
— Śliczny widok, — mówiłem, wskazując parasolem brzegi, — niech panie spojrzą na te błękitniejące w oddali wzgórza! A ta polanka wśród lasu, tam...
— Rzeczywiście, bardzo ładnie, — odpowiadała jedna z pań. — A może wziąć łokieć lekkiej tafty?
— Jakto, i nie przerabiać spódnicy?
— Naturalnie. Jak się nazywa ta miejscowość?
Próbowałem zwrócić im uwagę na coraz nowe piękności, odsłaniające się przed naszymi oczami. Rozglądały się dokoła, mówiły: „cudownie“! „ach, jak tu ładnie!“ i w tej chwili zaczynały zachwycać się swojemi chustkami do nosa i ubolewać nad upadkiem sztuki gufrowania batystu.
Myślę, że gdyby dwie kobiety były zmuszone całe życie spędzać na odludnej wyspie, dni schodziłyby im na rozmowach o zastosowaniu muszli i ptasich piór, jako przybrania do sukien, a co miesiąc wprowadzałyby nową modę.
Bardzo młodzi mężczyźni myślą wiele o strojach, tylko przed sobą do tego się nie przyznają. Nie znaleźliby współczucia. Elegant nie posiada sympatii u swojej płci. Potępiają go bardziej, niż na to zasługuje. Jednak wada ta należy do nieszkodliwych i wkrótce znika. A przytem, mężczyzna, który mając lat dwadzieścia nie lubił się ubierać, w czterdziestym roku życia zaniedbuje się, nosi brudne kołnierzyki i nieczyszczony surdut. Nieco elegancji przyda się zawsze; taka już ludzka natura. Lubię patrzeć na młodego kogucika, kiedy rozpościera skrzydła, wyciąga szyję i krzyczy „kuku-ryku“, jakby cały świat do niego należał. Nie lubię ludzi skromnych, zamiłowanych w samotności. I nikt ich właściwie nie lubi, cokolwiekby tam mówiono o skromnej godności i tym podobnych rzeczach, o których sam mówiący niema pojęcia.
Łagodność i pokora — to wielki błąd na tym świecie. Filozofowie byli złymi znawcami natury ludzkiej, w przeciwnym bowiem razie nie pouczaliby, że ludzie lubią łagodność. Zazwyczaj nic nie nudzi ich tak bardzo. Kłótnie urozmaicają życie, niepodobna zaś wszcząć kłótni z łagodnie odpowiadającemi osobistościami. Powstrzymują one gniew nasz, a nam tego wcale a wcale nie potrzeba.
Chcemy ich właśnie rozzłościć. Doprowadzamy się do przyjemnej wściekłości i właśnie w chwili, gdy rozkoszujemy się słodyczą nieuniknionej awantury, ludzie ci psują wszystko swoją nieznośną łagodnością.
Życie Ksantypy, związanej z tym do niewytrzymania spokojnym mężczyzną, Sokratesem, musiało być jedną nieustającą męczarnią. Wyobraźcie sobie kobietę zamężną, która całe życie żyje z mężem bez kłótni. Mąż powinien uszczęśliwiać swoją żonę pod tym względem. Bogu jednemu wiadomo, jak ciężkie jest życie tych biedaczek. Nie mają przyjemności, z jakich korzystamy my, mężczyźni. Nie chodzą na polityczne mityngi; nie mogą należeć nawet do amatorskiego parlamentu; nie wpuszczają ich do przedziałów dla palących na kolejach, nie widują nigdy pism humorystycznych, a jeżeli nawet widują, to nie rozumieją pieprzu w dowcipach, bo tego nikt im nie chce wytłómaczyć.
To też doprawdy, wziąwszy pod uwagę taki brak rozrywek, moglibyśmy od czasu do czasu dostarczyć im przynajmniej kłótni, nawet wbrew chęci. Naprawdę rozumny mężczyzna tak właśnie postępuje i dlatego jest kochany, jak na to zasługuje, albowiem drobne grzeczności trafiają zawsze do serca kobiety. Tego rodzaju dowód ofiary, złożonej na ołtarzu miłości, skłania je do opowiadania przyjaciółkom, jaki to z niego był dobry mąż, bo, zresztą, zdarza się to zazwyczaj już po jego śmierci.
Tak, ciężkie musiało być życie Ksantypy. Epizod z cebrem zwłaszcza pozostawił w niej zapewne niesłychanie przykre wspomnienia. Biedna kobieta! Spodziewała się, że może w ten sposób przynajmniej zdoła go trochę rozruszyć. Tak się starała, żeby jaknajprędzej napełnić ceber! Może nawet bardzo daleko chodziła po pomyje? A tu takie powitanie! Według wszelkiego prawdopodobieństwa Ksantypa siadła i gorzko zapłakała. Jakże smutne musiało wydać się to życie biednemu dziecku, które w dodatku nie miało matki i nie mogło na jej łonie wypłakać żalu do męża.
Co ją obchodziło, że mąż jej jest wielkim filozofem? Wielka filozofja jest do niczego w małżeństwie.
Żył niegdyś mały chłopczyk, który chciał koniecznie popłynąć na morze. Kapitan zapytał go, co umie. Chłopczyk odparł, że umie na wyrywki tabliczkę mnożenia, umie robić zielniki, zna cały Stary Testament i potrafi zadeklamować „Wśród ognia na pokładzie stał on“ i „Jest nas siedmioro” Worthworth’a.
— Dobrze dobrze, — powiedział marynarz. — A potrafisz nosić węgle?
Tak samo w małżeństwie. Nie tyle się wymaga wielkich talentów, co umiejętności przydania się w życiu praktycznem. Rozum nie jest zbyt wysoko ceniony w związkach małżeńskich. Niezbyt go potrzebują, a nawet niezbyt pragną. Nasze żony mierzą nas specjalną swoją miarą, w której rozum nie posiada żadnego znaczenia. Na twoją żonę, albo kochankę rozum twój, albo talent nie sprawiają najmniejszego wrażenia, kochany czytelniku. Dajcie jej męża, który potrafiłby dokładnie wypełniać jej polecenia, nie probójąc wypowiadać pod tym względem własnego zdania, ani innych, tym podobnych głupstw; męża, który umiałby trzymać dziecko, jak należy i nie robić przykrości z powodu niedość gorącej baraniny. Oto mąż, jakiego potrzeba rozumnej kobiecie, a nie jacyś tam filozoficzni i artystyczni nudziarze, którzy wywracają wszystko do góry nogami i porządnych ludzi doprowadzają do pasji swoją głupotą.